Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2010, 10:38   #7
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
VAASA, ZAPOMNIANE MIASTO, ZIMA

Dzień sześćdziesiąty trzeci


Tylko na chwilę...
Tylko na chwilę zamknę oczy...
Tylko na...


...szarpnęła całym ciałem, jęknęła kiedy głową uderzyła o mur. Niespokojna, nagle rozbudzona, nie wiedząc co ją wystraszyło, nie wiedząc ile czasu minęło. Sekunda? Minuta? Godzina? Budynek był cichy, ciemny, pusty, nieruchomy, jedynie smugi mgły wpływały bezszelestnie przez wysokie okna, owijały się wkoło jej kostek leniwą smugą. Odskoczyła, odruchowo przerzucając Zahir do prawej ręki, lewą zaciskając na rękojeści. Przechyliwszy głowę, słuchała. Jej bicie serca, jej głośny, nierówny, ciężki oddech, szelest ubrania, cisza budynku wypełniająca uszy przeraźliwym milczeniem. Coraz głośniejszym, coraz głośniejszym, coraz...

Przerwanym.
Za drzwiami z białego drewna coś uderzyło matowo o wysłaną dywanem podłogę.

Nie.

Coś posłało odłamki szkła na kamienny parapet. Coś cisnęło kruchym kryształem o ścianę.
On.

Nie. Nie!

Szarpała za klamkę. Wdzięcznie stylizowany kwiat wbijał się jej we wnętrze dłoni stalowymi płatkami. Naparła na drzwi ciężarem ciała, zaciskając spękane usta w wąską, bladą kreskę. Puściły. Szeroko otwartymi oczami przyglądała się jak elf z twarzą wykrzywioną jadem chwyta filigranową figurkę i ciska nią przez okno. Na bruk.

Pokój zatańczył delikatnie, zakolebał się. Otarła przedramieniem mokre od potu czoło, przełknęła ślinę, starając się powstrzymać mdłości. Patrzyła wciąż na niego.

Nie...

Więc taki był. Nawet w słońcu. Nawet w słońcu nic się nie zmieni. Będzie pełzał jak przeżarty trucizną gad, będzie niszczył, będzie... Nie poznawała jego naznaczonej furią twarzy. Obcej, odrażającej, zniekształconej.

- Jak bezmyślne zwierzę – nie poznawała także własnego głosu, rodzącego się gdzieś w głębi gardła chropawego warkotu. Oderwała się od futryny, weszła do pomieszczenia. Zmęczone mięśnie wyły o odpoczynek, znużenie i słońce wysuszyły jej oczy, sypnęły garścią piasku pod powieki. Zaciśnięte na rękojeści miecza palce były białe jak kość. - Przeklęty pańczyk, który psuje, bo mu się nie podoba. Gówniarz, uważający się za pępek świata. Ludzki gnój, co zniszczy, bo nie jego - przesuwała się przy ścianie. Krok za krokiem, krok za krokiem. Powoli, ostrożnie. - Roztrzaskać cudze sny, bo przecież ty śnić nie możesz. TY! Taplający się w upojeniu swojej błahej krzywdy. Zniszczyć wszystko. Roztrzaskać wszystko. Skalać wszystko. Wszystko, co ma wartość, której ty już nie masz. - W rozpalonym gorączką świecie tylko jedna rzecz była zimna i wyraźna. - Nienawidzę cię. Tutaj i teraz, nienawidzę cię. - Błysnęły zęby, błysnęły zielone oczy, błysnęło obnażone ostrze. - Wynoś się – warknęła gardłowo.

Ceadmon odetchnął głęboko, zamknął oczy i odrzucił delikatnym ruchem tłuste strąki włosów, które opadły mu na twarz w trakcie napadu szału. Kilka kropel krwi z poszarpanej szkłem dłoni spadło na jego wychudzoną i brudną twarz. Zamarł na krótką chwilę i gwałtownie otworzył blade oczy promieniejąc niespodziewanym uśmiechem.

Ten uśmiech szydził z niej.
Szydził z jej straty. Szydził z jej wysiłku. Szydził z jej zaufania i nadziei.
Szydził z tego, co kiedykolwiek mu dała.
Z troski. Z zapieczętowanych ust, za którymi skrywała sekret jego imienia.
Ze złudzenia, że cokolwiek jest mu w stanie pomóc.

Nienawidzę cię, mówiła cała jej twarz. Nienawidzę twojego uśmiechu, mówiły zmrużone, zaczerwienione oczy. Nienawidzę twojego brudu, mówiły skrzywione wargi.
Nienawidzę cię.
Ostrze miecza zatoczyło delikatny łuk, gdy półelfka zmieniła pozycję na gotową do ataku.

- Celne słowa, jak zawsze, Szmara...

Szydził nawet z jej nienawiści.
I nawet nią, nie była w stanie przebić zaskorupiałego strupa z jego gadzich łusek, którymi pokrył swoje rany. Swoje nieistotne, błahe, przemienione w kamienny posąg rany.

- Wynoś się – ucięła sznur oślizłych słów, które wypełzały z jego ust. Ostro, gwałtownie.

Zniknij. Zniknij.

Wężowy uśmiech ani na moment nie spłynął z jego twarzy, gdy skłonił się i wyszedł.
Odprowadziła go ponurym, niechętnym spojrzeniem.
Było już za późno, by przeciąć tą skorupę, wypuścić ropę i jad, oczyścić, zaleczyć.
Tkanka pod nią gniła, obumierała, śmierdziała jak szaleństwo i gnój.

Było za późno.


* * *


Bezradnie próbowała naprawić to, czego naprawić się nie dało. Roztrzaskane przedmioty leżały jednak jak zgruchotane, martwe zwierzęta pod białymi ścianami pokoju. Panowała cisza, ale ta cisza - spokojna i miękka jak ciepły koc - inna była od przyczajonego milczenia Miasta. Słońce grzało mocno, ślizgało się po skórze, wycinało ostre i wyraźne cienie z jasnych płaszczyzn światła. Nie blade promienie północy, ale gorące, nasycone, takie jak na południu. Takie jak w domu.

Było jej zimno.
Czuła drobne krople potu, nie potrafiła opanować drżenia palców.

Elf nie wrócił.
To, co mógł zniszczyć, zniszczył – myślała ze wściekłą goryczą. Nie miał po co wracać.

Oparła czoło o chłodną ramę okna. Przez ostre, drapieżne zęby rozbitego szkła przyglądała się miastu. Smukłym budynkom o jasnych dachach, gładkiej kostce brukowej pokrywającej prostą ulicę prowadzącą ku głównej bramie, zieleni drzew, bieli marmuru, złocistym zdobieniom pomnażanym rozbłyskującym na nich słońcem.

Zamarła w bezruchu.
Brama miasta.
Patrzyła na drugie miasto. Takie jak być powinno, nie takie jak kryło się za zamkniętymi za elfem drzwiami. Za bramą nie było długich schodów, cienkiej pępowiny prowadzącej na bagna. Za tą bramą był równy trakt.

Dlaczego nie zrozumiała tego wcześniej?
Jak zahipnotyzowana zgarnęła szklane drzazgi na podłogę.
Musiała zrozumieć więcej. Choć trochę. Choć odrobinę. Musiała... Potrzebowała kompasu, który pomógłby jej poruszać się pośród mgły i sennych koszmarów. Potrzebowała...

Siadła na szerokim parapecie i przerzuciła nogi na drugą stronę.

Niech nie będzie za późno.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline