Pożegnalne "błeeee" pogalopowało przez chwiejący się na przybrzeżnych wodach pokład. Właściwie to cały okręt się bujał, ale to było w tej chwili nieistotne. Ważniejsze było to, że w ślad za dźwiękiem z bulgotaniem poleciały kolejne resztki z, wydawało się, bezdennego układu trawiennego orka. O, znalazły się nawet jakieś fragmenty takielunku, które Uthgor zapobiegliwie kopsnął nóżką pod jedną z szalup ratunkowych.
W jednej z nich, na szczęście tej drugiej, płynęli na wyspę. W sumie fajna zabawa z tym chlapaniem ferajny morską wodą za pomocą wiosła. I do tego można było ścigać się z Ghardulem przyczepionym do wiosła po drugiej stronie łódki co sprawiało, że szalupa zbliżała się do brzegu dość przypadkowym kursem, a już z pewnością nie najkrótszą drogą. Uthgorowi najbardziej podobało się, kiedy nieostrożna ryba zręcznie (i przynajmniej równie przypadkowo...) wyłuskana spośród fal przeleciała koło głowy drużynowego wąpierza. A tak niewiele brakowało, ehh...
Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po przybiciu było opróżnienie pęcherza w niezbyt dużej od reszty odległości. Dystans wystarczył, by wojownik Złamanych Kłów doświadczył pełnego komfortu, a ferajna doświadczyła wątpliwej przyjemności słuchania deszczu uryny zraszającego pobliską palmę. Niemal każdą kropelkę...
Wrócił w samą porę na naradę wojenną. We właściwy sobie i chyba większości zielonoskórej części światowej populacji sposób poprosił o udzielenie głosu, bekając donośnie. - Uthgor mówić pieczony chlebuś w spódniczka mieć racja - wyraził aprobatę dla pomysłu pani ex-oficjer. - Jaskinia dobra dla ork... - przerwał - i reszta spiżarnia... - dokończył, rozglądając się po ferajnie, jakby oceniając ich walory spożywcze. - Mięcho w zimnym psuje siem wolniej... - mruknął pod nosem zadowolony z własnej przemyślności. - Rudy szaman zakuć w to! - tutaj łupnęły na piach adamantowe kajdany, dokładnie te, które miał swego czasu na nadgarstkach, a które najzwyczajniej zajumał z areny. - Wtedy magus... - zrobił chwilę przerwy, by złapać zaskoczonego Zanka - nie bendzie móc przeklinać...? zak... zakli... jakoś tak - na przegubach wyrywającego się goblina w durszlaku i goglach zatrzasnął się anty-magiczny metal, a dumny ze swej przezorności ork wypiął mężnie pierś, zezując co chwilę na zakutego w kajdany gobosa i mrucząc cicho: - Gdzie ja mieć ten kluczyk...?
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |