Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-09-2010, 11:22   #221
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Płynęli. Gdzieś. Właściwie mało go to obchodziło, bo początek podróży przesiedział z wyszczerzoną w błogim uśmiechu paszczą w swoim mobilu. Ten ostatni, ustawiony przedem w kierunku dziobu statku wyglądał na środku pokładu niczym budka sternika. I tak też czuł się jego zielony szafarz. Zamaszyście kręcił kierownicą, próbując nakłonić okręt do zmiany kursu, co oczywiście nie mogło przynieść spodziewanego rezultatu. Nic to jednak dla takiego szafarza, jakim był Uthgor - kiedy już dał spokój sterowaniem statkiem ze swojego mobila, po prostu siedział rozanielony na kanapie szafera z wymalowanym na pysku "C'mon baby shake your ass. Oh yeah!". Fakt - po ostatnich zdarzeniach pochędożyłby sobie ździebko. "Who's your daddy?!" i takie tam.

"Nie wiedziałem, że tyle drowiego znasz, poligloto zielony" - reakcja biesa była conajmniej złośliwa. Czyli jak zwykle.

- Poly... co? - Uthgor z wysiłku wsadził sobie palucha w nochal, pogmerał, po czym podrapał się po uchu. Klejąca maź w różnych odcieniach zieleni przykleiła się do inszego brudu pokrywającego guzowatą skórę.

"Forget it..." - rezygnacja w głosie demona odbiła się głośnym echem w niemal pustej czaszce orka.

- Aha... - zadowolony z siebie zielonoskóry zdążył już wydłubać z ucha sporą kulkę woskowiny, w której dało się zauważyć złapane w tę straszną pułapkę pozostałości różnych owadów. Miód, czy też "miut" powędrował tym razem na skórzaną przepaskę biodrową dzielnego wojownika i tam już pozostał, by zaschnąć na wieki (ot i tajemnica niezwykle wytrzymałych orkowych pancerzy...). Jako, że rączki wolnych przebiegów mieć nie powinny, Uthgor wykonał jeszcze przepisowe drapanie po swoich "big cojones". No! Teraz to był zupełnie kontent! Tak bardzo, że zaczął sobie nucić szamańską przyśpiewkę jednego z zielonoskórych przywódców:

"Nadejdzie taky dzień, nadejdzie taka chwyla
A wtedy tylko - chillout, chillout, chillout!"

Strofę zakończył zwykłym dla orków "A-ha, a-ha!" i "Umpa, umpa!"

A wtedy zachciało mu się rzygać.
Gromkie "Błeee...!" przebiegło przez pokład, a deski po prawej stronie mobila pokryły się wiadrem różnych nieczystości. Były tam na wpół strawione kiełbaski (połykane w całości!), gotowane jaja, kęsy pieczeni, jakieś niezidentyfikowane truchła małych zwierząt, z których pozostały tylko przypominające szczurze ogonki i wiele, wiele innych. A wszystko to pływało w żółci, czerwonym winie i piwsku.
Przy kolejnym "Błeee...!" deski pokładu po drugiej stronie mobila przybrały kamuflaż łudząco podobny do wyglądu podłogi przeciętnej orkowej karczmy. Trzeba jednak przyznać Uthgorowi - do swojego mobila nie narzygał. W końcu nie był świnią i kulturę miał.

Wojownik Złamanych Kłów nie był osamotniony w swoich cierpieniach - właściwie cała ferajna karmiła rybki wisząc na obu burtach. Przyłączył się, coby nie gadali, że się nie asymiluje.
Błee... błee... błeeeeee... błe... - synchroniczne rzyganie całej ekipy niemal zagłuszyły radosne wrzaski morskich ptaków szykujących się na ucztę.

Mdłości ustały nieco, gdy odpłynęli dalej od brzegu. Przynajmniej na tyle, by mógł spłukać smak rzygowin za pomocą jakiejś wysokoprocentowej mikstury. Teraz przynajmniej wiedział, dlaczemu rzyga!
Taki był też jego plan na spędzenie tych kilku dni na morzu.

W planowanie akcji w ogóle się nie mieszał. Po pierwsze - było to niezgodne z zielonoskórą tradycją zwaną "Bij - zabij! Na pohybel! Śmierdź lembasom! I pokurczom! Naszych bijom! Ucieekaj!", w której zawarto szczegółowe plany taktyczne zarówno ataku, jak i wycofania się na z góry upatrzone pozycje (szczególnie, gdy cel ataku stawiał opór). Po drugie - był zbyt pijany, co w połączeniu z kiwającym się pokładem sprawiało, że ten ostatni co jakiś czas uderzał go w głowę. Czasem nawet kilka razy pod rząd. Coby łeb nie bolał, znieczulał się alkoholem.
I nikt mi nie wmówi, że nie był szczęśliwy...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 02-09-2010, 12:54   #222
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
-PADNIJ!
Wrzask Heinricha rozszedł się po karczmie. Wszyscy, znajdujący się w pomieszczeni mieli wpojone, że jeśli pułkownik mówi padnij to należy padać, że jeśli krzyczy wynocha, to należy wyjść, a jeśli jest południe, a Szary ork mówi iż jest środek nocy, wypada zacząć się martwić o losy słońca.
Dlatego też wszyscy obecni w głównej izbie „Niedźwiadka” jak na komendę wykonali pad pod stoły.
Zaraz potem drzwi karczmy lekko się uchyliły a do pomieszczenia wpadła kula ognia....
Żywioł szybko przylgnął do klepek podłogi, do filarów, do belek sufitu... do ciał ludzi, orków i innych istot, które akurat miały to nieszczęście przebywać w tym pomieszczeniu.
Wrzaski palących się żywcem doszły uszu zielonego orka. Ten wyjrzał zza stołu, który na ułamek sekundy przed eksplozją zdążył przewrócić swój stół i ukryć się za nim czyniąc zeń coś na kształt pawęży. Widok, który mu się ukazał mroził krew w żyłach. Istoty, które w tej chwili przypominały pochodnie, biegali po pomieszczeniu starając się w jakiś sposób dotrzeć na zewnątrz dotrzeć do pojemników na wodę, do koryt końskich które przecież były na zewnątrz... ponieważ ogień palił ich ciała, ponieważ biegali na oślep część z nich biegła w przeciwnych kierunkach... część się zderzała, część po prostu w sposób chaotyczny traciła cenne sekundy jakie dzieliły ich od śmierci...
Padali jak muchy, ogień który zdawał się być inteligentny, który przemieszczał się z jednej postaci na drugą, siejąc śmierć i zniszczenie, zdawał się być niezaspokojony....
-EKRON!
Szary ork wydarł się na całe gardło, po czym odrzucił swą na prędce zaimprowizowaną obronę.
Ogień jakby był istotą rozumną w jednej chwili porzucił swe dotychczasowe ofiary. Przygasł na nich, tylko po to aby po chwili zmaterializować się w formie humanoidalnej przed orkiem. Swymi rozmiarami przypominał golema, którego tak samo ciężko było by przeskoczyć, jak i obejść. Szary ork jednak w żaden sposób nie zdradził swych zamiarów. Z prędkością, która w żaden sposób nie przystawała do jego postury i opancerzenia rzucił się po swą broń. Nim żywiołak ognia zdążył zareagować, ork miał już w dłoniach swój miecz. Dwuręczne, proste ostrze zamłynkowało i zasyczało tnąc powietrze w szerokim młyńcu. Na sam jego koniec powędrowało przed twarz swego właściciela i oddając salut przeciwnikowi ruszyło do ataku. Co ostrze mogło zdziałać przeciw płomieniom? Nic...
Żywiołak nie przyjął honorowej walki, nie uczynił ze swej kończyny ognistego ostrza i starł się epicko z Heireihem... miast tego rzucił się na przeciwnika z zamiarem pokrycia go swym płonącym Ciałem.
Ork wykonał pewien skomplikowany gest... szybki, niemal nie wykrywalny dla oczu śmiertelnika, jednak adekwatny do aktualnej sytuacji.
Powietrze wokoło orka zdawać by się mogło zaczęło ciemnieć... po to by po chwili, która zdawała się trwać dużo dłużej stać się nieprzeniknioną ciemnością. Płomień, który został ciśnięty, który pomknął na spotkanie swego przeciwnika, nie dość że nie zdołał zadać szkody... do jeszcze zaczął być pochłaniany przez ciemność.
Ogień głosu jako takiego nie posiada... żywiołak ognia również przemawiać nie mógł.. jednak istoty postronne były przekonane o tym, iż pochłaniane stworzenie wydało z siebie dźwięk zadziwiająco zbliżony do płaczu przerażonego, małego dziecka... Zaraz gdy ostatnie płomienie zniknęły, rozwiała się też ciemność... a w środku pozostał Heinrich. Jego oczy przez kilka chwil płonęły... a po chwili szaro skóry wojownik beknął przeciągle. Jakby zadowolony z walki.
- Biegiem do tylnego wyjścia. Za minutę, ma tu nikogo nie widzieć!
Mimo, iż żołnierze byli poparzeni, mimo iż wielu z nich potrzebowało pomocy, aby opuścić niedźwiadka, rozkaz Heinricha został wykonany co do joty... i w samą porę.
Gdy drzwi zamknęły się za ostatnim z żołdaków, druga ich para, ta frontowa rozwarła się na oścież.
W nich stanęła okutana w płaszcz, podrygująca postać...
- Przynoszę pozdrowienie od Księcia Arthasa.. o Zbuntowany!
Ork oparł ostrze miecza o podłogę i oparł się o głownię parodiując odprężenie.
- A cóż to się stało, iż Wielki Książe zniża się do pozdrowień?
- Każdy winien być pozdrowiony po raz ostatni. Czyż nie nazywacie tego ostatnim pozdrowieniem?
- Zapominasz o jednym. Ja już byłem po raz ostatni pozdrowiony.
- Prawda.

Postać skinęła na orka palcem, a z tego uderzyła błyskawica. Pomknęła ona z właściwą dla się prędkością i sięgnęła szarego orka. Metalowy pancerz, metalowe buty... dużo metalu jaki otaczał orka, oraz brak tego co w przyszłości zostanie określone mianem uziemienia, spowodowało iż ork spiął się i nie był w żaden sposób poruszyć. Do nozdrzy postronnych (gdyby tacy byli) mógł dojść słodki zapach przypalanego mięsa....
- Ekron! Odpowiedź dużo słabsza padła z orczych ust.
- Wezwij go! Książę pozdrawia także i...
Postać przerwała wypowiedź, bowiem coś wyczuła. Gdzieś gromadzona była potężna energia i nie sposób było tego nie zauważyć. Przez oczy nieznajomego przebłysnęło coś na kształt strachu...
Na schodach prowadzących do podziemi pojawiła się postać elfa. Stał z dumnie wypiętą piersią i nie zwracał wcale uwagi na fakt, iż jego przyjaciel jest właśnie podłączony pod wysokie napięcie.
Jego postać wyglądała iście epicko... tylko dlaczego zrywało obraz?
Naraz to co zdawało się być elfem zerwało iluzję... a w miejscu gdzie przed chwilą był elf lewitowała jedynie czaszka. Ta, adamantowa z wprawionymi dwoma rubinami w oczodoły spoglądała złowieszczo na przeciwnika.
- Przeszedłeś próbę.... Trwoga była teraz wyraźnie słyszalna.
Czaszka jakby skinęła w stronę nieprzyjaciela.
Ciało składające się z czystej anergii naraz powstało tworząc razem z nią pełną istotę. Ta wskazała czymś co normalnie było ręką, wskazało czymś co należało by określić palcem...
- Giń Cichy i melodyjny, przywodzący jednak gęsią skórkę głos wydobył się z pomiędzy adamantowych zębów.
Postać stojąca w progu i męcząca szarego orka padła trupem.

- Ogarnij się! Ork rzucił złośliwie w kierunku Ekrona. [i]- Jak Cię ludzie zobaczą, nie będziemy mogli zachować spokoju w całym cesarstwie.
- Przyganiał kocioł garnkowi! Heinrich, którego twarz przypominała grzankę, zdecydowanie nie powinien stać na nogach... w zasadzie powinien leżeć i grzecznie nie żyć.
- Masz rację. Nałóż czem prędzej iluzję. Potem zagoń ludzi do posprzątania tego bałaganu... A jego Ork wskazał truchło w przejściu Zabierz do laboratorium. Chcę z nim porozmawiać

***

Chorobę morską charakteryzują trzy stadia.
Pierwsze polega na potwornych mdłościach i uczuciu, jakby zawartość żołądka miała zaraz wyfrunąć każdym możliwym, naturalnym otworem w ciele (a także kilkoma utworzonymi na prędce specjalnie na tę okazję). Związana jest z koszmarną niemocą i ogólnym poczuciem beznadziei. Osoba znajdująca się w tej fazie zastanawia się przypadkiem czy śmierć w takich okolicznościach nie była by wybawieniem... i co do ciężkiej cholery strzeliło do głowy aby wsiąść na ten bujający się kawałek drewna...
Potem nadchodzi druga faza. Jest ona zapoczątkowana niespotykanym wręcz zastrzykiem adrenaliny. Człek czy kto innych kto w danej chwili choruje jest gotów przebiec na koniec świata, a dotychczasowy rekord na dystansie 100 metrów w sprincie, jest gotów pobić skacząc na jednej nodze. Na ogół towarzyszy temu również uczucie, jakby wulkan miał człowiekowi wybuchnąć w brzuchu... co na ogół zaraz potem następuje. Jako że późniejsze elementy tego stadium wymagają co bardziej soczystych opisów, narrator powstrzymuje się od ich prezentowania, pozostawiając czytelnikowi pole do rozmyślań...
Trzecia faza, nadchodzi niczym wybawienie. Osoba, jest przekonana że w jej organizmie nie ma już absolutnie niczego co można by było oddać na zewnątrz... Umysł zaczyna w sposób trzeźwy oceniać sytuację...i przez chwilę wydawało się że choroba zwana morską już się skończyła. Na ogół faza ta trwa jakieś piętnaście do trzydziestu sekund, po czym następuje powrót do fazy pierwszej, lub bezpośrednio do drugiej.

Mieliście okazję przejść przez wszystkie te fazy.
Morze okazało się być niezwykle „łaskawe” i mogliście zobaczyć je zarówno jako spokojną, niemal płaską powierzchnię... jak wzburzoną i złowrogą, szalejącą, żywą niema potęgę... A Wy w małej łupince targani poprzez fale i wiatr bujaliście się zastanawiając się, co zrobić żeby w końcu przestać rzygać i zająć się czymś konkretnym.
Na całe szczęście nic nie trwa wiecznie. Wasze błagania o koniec sztormu lub śmierć zostały wysłuchane, sztorm się skończył.
Wy mogliście zająć się tym, co planowaliście zrobić... słowem strzelanie, plątanie węzłów, czy nawigacja stały przed wami otworem.

Kolejne pięć dni żeglugi upłynęło jak sielanka. Po czymś co zdawało się być największym sztormem w Waszym życiu (inna para kaloszy, że w większości także jedynym), nastał czas pięknej pogody, silnego wiatru, który popychał Was do celu Waszej podroży i słońca które przymnie przypiekało.
Przyspieszone kursy obsługi dział pokładowych, takielunku, nawigacji czy sterowania łajbą zostały ukończone... a waszym oczom ukazała się wyspa.
Ta nie robiła jakiegoś porażające wrażenia. Ot wysepka na środku oceanu. Idealne miejsce na port przeładunkowy i miejsce, gdzie można sobie załatwić emeryturę. Klimat iście równikowy, duża wilgotności, ciepło... sporo widocznych palm, drinki z palemką, tancerki egzotyczne, cheap&dalesi... słowem? Rozmarzyliście się. Nim dopłynęliście do samej wyspy nastał już wieczór. Z ustaleń z Kapitanem dowiedzieliście się że nie wysadzi on Was w samym porcie... a jedynie podpłynie pod samą wyspę. Miał czekać w okolicy na Wasz powrót.
Statek opłynął wyspę i w miejscu, które wszyscy z Was uznali za ustronne, opuszczono jedną z Szalup. Ta była na tyle duża, że weszliście do niej wszyscy. Z jednej strony Uthgor z drugiej Ghardul zaczęli wiosłować. Siła zielonych mięśni doprowadziła Was po kwadransie na piasek plaży.
Ta utopiona w blasku księżyca (który nie stał jeszcze w pełni) wyglądała prześlicznie. Nie było co prawda widno jak w dzień, ale widoczność była na tyle dobra, że mogliście się spokojnie rozejrzeć. Miało to swoje minusy, bo każdy również mógł spokojnie dojrzeć i Was... ale nie zauważyliście po tej stronie żywej duszy... Wylądowaliście w północno wschodniej części wyspy. W miejscu, z którego daleko było do portu, z którego w miarę blisko było do wierzy Maga. To był zasadniczy plus. Minus polegał na tym, że przed Wami wznosiła się teraz ściana wysoka na dobre 50 metrów.
Alternatywą było obchodzenie wyspy z prawej lub lewej strony i próba dotarcia bardziej cywilizowaną drogą... Waszą Ciekawość również wzbudziła jaskinia... czy może raczej szczelina w ścianie skalnej...
Tak więc staliście na plaży w świetle księżyca na wyspie „Czerwony Zamek”. Przed Wami były przynajmniej 4 drogi. Mieliście zapasy pożywienia, Wasz ekwipunek i to co udało Wam się zakosić z łajby. Nie mieliście „balonowozu”, drinków z palemką i nie było wokoło Was tancerek egzotycznych... Do był zdecydowany minus.
Pytanie jakie po raz kolejny się pojawiło... Co do ciężkiej cholery dalej? Jak dostać się do Maga i jak niepostrzeżenie dostać się z nim na powrót do tej łupinki, która Was tu przyniosła?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 05-09-2010, 14:33   #223
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Ostatnia noc na pokładzie. Zwykle ludzie w ten czas mażą się pastą do zębów i robią sobie inne psikusy, nazywając to Zieloną Nocą. Jednak w przypadku Zanka tą noc nazwać by można Białą. Czemu? Ponieważ spędził ją w kuchni pokładowej wprowadzając w życie swój piekielny plan, gdzie znaczącą rolę odegrać miała mąka. Zapewne większość załogi zastanawiała się jak by tu sprowadzić maga, nie uszkadzając go zbytnio, do Niedźwiadka. Dla Zanka to nie był problem. Był kucharzem.
Ej! A ja?
No dobra... i Skrytobójcą.
A o kobiecie to już się zapomniało?
O przepraszam Różyczko. Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do twojej obecności. Wybacz staremu narratorowi. I palladynką.
Istniało starożytne, elfie zaklęcie, nakłaniające dowolnie dobrą istotę do przystąpienia do tej złej strony. Potrzebowało tylko piekielnie trudnego do zdobycia składnika i znajomości języka chlebów. Czyli elfiego. Na szczęście ten drugi aspekt, za pomocą taaaaaakiej strzykawki Takiego, został rozwiązany. Co prawda w dość oryginalny sposób ale zawsze. Pozostała jeszcze sprawa komponentów. Ale Zank nie był by sobą gdyby czegoś nie wykombinował. I właśnie kombinował. W swej mrocznej pracowni alchemicznej zwanej kuchnią, działy się niewyobrażalne procesy które tylko ci narratorzy którzy ukończyli specjalny kurs i mieli stalowe nerwy (golemy nadawały się doskonale) lub zimną krew (a tu nieumarli wiedli prym) mogli opisać. Zank... gotował. A raczej gothował. Prastare wiatry magi splatane między palcami zielonego kuchcika tworzyły twory które nigdy stworzone być nie powinny. Broń masowego rażenia, którą nawet najbardziej brutalne armie świata bały by się użyć. Coś co było by w stanie przetrwać w najgorszych warunkach nie odczuwając żadnego uszczerbku na swej istocie bycia. Coś co było by w stanie spenetrować najgłębsze pokłady miotu w uszach Uthgora i wyjść stamtąd zwycięsko. Coś co nazwy oryginalnej trudno by mi wymówić dlatego użyję nazwy potocznie używanej w naszym języku.
Ciężka Inteligentna Aparatura Sadystycznej Terapi Efektywnej Całkowitej Zagłady Każdego Agresora.
Ale jak on ją zrobił? Nie mówcie tylko nikomu, że wam to opisałem. Mógł bym mieć kłopoty u przełożonych. Niech to pozostanie naszą słodką tajemnicą.

Mały kuchcik, z aspiracjami na najlepszego i "najdobrzejszego" kucharza świata, ponownie wstąpił w progi pokładowej fabryki brei która służy tu za pokarm. Przywitał się ze swym dobrym znajomym i kompanem, a zarazem panem i władcą tego przybytku. Nie rozmawiali zbyt dużo. Rozumieli się bez słów. Kucharz okrętowy czasami tylko poyyykiwał znad ramienia durszlakogłowego i z zainteresowaniem wpatrywał się w arcydzieło które ten tworzył. W średniej wielkości garnku szybko znalazła się mąka, dwa jajka, trochę mleka - mieli na statku gdzieś kozę i owcę, owca miała na imię Leon, dlatego to kozie mleko trafiło do garnka - znów dwa jajka, woda gazowana...
- Skąd Zank ma wziąć wodę gazowaną? - Spytał się w eter rozglądając dookoła i wyjmując marchewkę z ust. Kucharz tylko wzruszył ramionami. Wyszli oboje na pokład by tam dostać olśnienia. - Gdzie tu być gazy... - rzekł zielony, po czym obaj powolnymi ruchami głowy skierowali swe oczy w stronę śpiącego orka. Najadł się wczoraj porządnie grochówki to też spodnie lekko mu podwiewały.
- Czy myślisz o tym samym co Zank? - Spytał się swego przyjaciela, a ten niemo pokiwał głową. - Chyba się nie obrazi...

Dziesięć minut później wreszcie zaczerpnęli oddech. Powietrze w zakopconej pracowni kulinarnej wydawało się takie świeże i przyjemne w odczuciu. Ale za to mieli butelkę wody gazowanej. Zank w fartuchu wrócił do pracy.
- Cukier - powiedział pochylając się na garnkiem i wystawiając swą lewą rękę w której nagle pojawiła się paczka cukru. Zaraz potem część słodziutkich kryształków znalazła się w garnku.
- Więcej mąki - rzekł i znów paczka mąki gotował do użytku zmaterializowała się mu w dłoni. Wsypał połowę zawartości. Biała chmura uniosła się w powietrzu pokrywając ciało goblina. Teraz dumnie mógłby nazwać się Białym Goblinem Sajlisikiem.
- Czoło - nim skończył wymawiać ostatnią literę ręka kucharza wytarła mu pot chusteczką higieniczną po czym niedbałym ruchem ramienia wrzucił zużytą chustkę do kotła z zupą. Tam też pływały już wcześniej podane opakowania po mące i cukrze.
- Marchewka... nie do garnka! To dla Zanka.
- To teraz woda... - Obaj zatkali sobie sobie nosy i na specjalnych szczypcach niczym hutniczych przenieśli glinianą butelkę z bulgoczącą zawartością. Wlali odrobinę, po czym szybko resztę wyciepali za okno.


Ojciec rozpaczliwie szukał swego syna. Niczym furiat dopytywał się sąsiadów czy czasem go nie widzieli. Niestety ślad po nim zaginął. Zdesperowany rodzic postanowił nawet udać sie na teren zakazany i niebezpieczny. Wypłynąć na głębię.
- Nemooooooo! Nemooooo! gdzie jesteś?! - krzyczał ile sił w skrzelach.
Nagle coś mu mignęło między bąbelkami powietrza unoszącymi się w wodzie. Jego syn!
- Nemoo! - Zakrzyknął i prędko niczym błyskawica podpłynął. Mała rybka leżała brzuchem do góry cała zielona na twarzy. - Nieeeeeee! Nemo! Mój synu. Za co? No za co? - z wściekłości uderzył płynącą obok bańkę powietrza. To było ostatnie co zrobił w życiu. Wkrótce spotka się z synem.


A butelka opadała i opadała...

- No to jeszcze tylko przyprawa... - rzekł goblin sięgając do swego plecaka
- YYyy! Yyyyyyyyy - rzekł kucharz co mogło znaczyć: "Czekaj! Użyj tego." Mogło też znaczyć "Maj spun is tu big" albo "Masz bardzo seksowną klatę". Jednak po chwili wyciągnął biały proszek i delikatnie wsypał go do garnka. - yyyyyyyyy - to chyba znaczyło "Stożek od pierdzenia" albo "Proszek do pieczenia". Coś z tych dwóch.
Gobos począł ugniatać ciasto. Najpierw powoli jak troll ociężale...

Odstawił gotowy pół produkt po czym zaczął rozglądać się po kuchni. Jednak nie znalazł tego czego szukał. - Co zrobiłeś z kartonem po mące?
- yyyyy, no bo yyyyy, i wiesz eeee są w yyyyy
- Nie no. Ty wrzucić je do kotła? Na Palladine!
To co wyłowili nie nadawało się do użycia. Do jedzenia chyba też nie, ale nie przeszkadzało to ponownemu umieszczeniu w zupie.
Alternatyw było wiele. Jednak żadna nie podobała się gobosowi. Postanowił wyruszyć na łowy by uzyskać potrzebny artefakt do ukończenia arcydzieła.

Mała postać skradła się po pokładzie, a jej cień rzucany przez niepełny jeszcze księżyc przekształcał się w straszliwego potwora. Ale jak to zwykle bywa to tylko iluzja światła i cieni. Kucharz cicho niczym skradający się ninja z Saikoro Gakure podszedł pod śpiącego Uthgora. Niestety ten spał w butach i misja była rangi S wiec Zank zrezygnował. Następnym celem był orc-albinos. Ten zaś pochrapywał słodko snem pijackim skulony w kłębek tuż koło masztu. Miał zdjęte buty, lecz maski już nie. Nie zdziwiło to zbytnio kucharza. Wręcz ucieszyło. Podszedł powoli do buta orka i zajrzał do środka. Tak jest! Tam była skarpetka! Wziął ją delikatnie w palce i już miał zwiać gdy nagle usłyszał za sobą głos.
- Po co ci moja skarpetka? - spytał Biały śpiąc dalej, ale zarazem czujnie strzegąc swego dobytku.
- Jestem poszukiwaczem artefaktów z przyszłości i potrzebuję twoją skarpetkę by uratować świat. Nie przejmuj się nią. Posłuży do zacnych czynów rozwoju orków i goblinów. Świat Zielonych potrzebuje twoją skarpetkę! - plótł pierwsze co przyszło skrytobójcy na myśl.
- A, jeśli tak to bierz. - i położył się dalej spać.

Znów mhroczna pracownia dwóch świrniętych alchemików. Zielony szybkim ruchem noża zrobił dziurkę w skarpecie, wysmarował ramą patelnie po czym naładował ciasta do skarpetki, znaczna cześć została to ja schował "na potem". Zawiązał koniec i powoli ściskając wyciskał ciasto na patelnię. Potem tylko włożył w żywy ogień i piekł. Wreszcie upiekł je. Ciasteczka.
- Buahahahahaha

Zaaank. Goblinie kochany. Powiedz mi ty, po co ci tamta ferajna? - nagle oczy goblina zaszkliły się, a głos skrytobójcy dosięgał jego najczulszych parti umysłu.
Oni są dobrzy dla Zanka.
Nieprawda, wykorzystują cię, a ty się marnujesz. Czemu sam nie spróbujesz porwać maga? Pomyśl... Zaszczyty... Pani podporucznik, jedzenie, marchewki... marchewki... marchewki... - elf chyba się zaciął.
Nie słuchaj go. W oddziale zawsze raźniej i bezpieczniej. - Różyczka dołączyła się do dysputy
Daj, daj, daj maj darling - przeklął ją po elfiemu - w oddziale karnym i posłusznym. A to ani karne, ani posłuszne, ani nawet odział.
Ale Kacper nas poprowadzi - Zank wierzył w swego "przełożonego"
Kaspar zawsze powtarza żeście indywidualiści. Chcesz mu zaprzeczyć? Powinieneś sam pójść i pokazać mu, że się nie myli.
Ale jak?
No co? Zaraz coś wymyślimy... Słyszałeś o dostawcach Pizzy?


Noc była jeszcze młoda. A goblin, prawdziwy demon kulinarny szalał w swym piekle.

Kucharz nagle zmył się gdy tylko usłyszał pomysł o pizzy. Wymruczał tylko niezrozumiałe yyyyy i uciekł. Nie przeszkadzało to Zankowi wprowadzać jego straszliwy plan w życie. Na szczęście wszystkie składniki były pod ręką. Mąka, woda, dwa jajka, trochę oleju, szczypta soli i cukru oraz dziwne grzybki spod stołu kuchennego, co to w przyszłości drożdżami nazywać będą. Dodał by kminku lecz ni było. Nie szkodzi.
Ugniótł ciasto i odstawił by urosło trochę. Wziął się za sos. Znalazł stare pomidory, lecz tak stare, że prawie do niczego sie nie nadawały. Odkroił większość zgniłków i wrzucił do kotła, resztę które były w miarę, w miarę, zmieszał z wodą i jakimź zielskiem pokrojonym drobniutko. Tłuk, tarł aż wreszcie coś sosowate powstało. Śmierdziało okrutnie, ale jak się upiecze to i nawet kolor się na ładny zmieni.
Rozwałkował ciasto i nałożył znów na posmarowaną margaryną patelnię. Nie piekł długo. Byle tylko trochę stwardniało. Nałożył plasterki posiekanego raptora, dodał mało kawałków trola i zalał sosem. Starł starą gomółkę sera i posypał nim swe dzieło. A potem chlast znów w ogień.

Wtem drzwi do kuchni się otworzyły i stanął w nich nie kto inny jak Kaspar. Nie no żartuję, naga pani podporucznik. Trzymała w swych rękach bicz i lubieżnie patrzyła na goblina. Przejechała swym językiem po ciemnych wargach i posłała mu buziaka. Eeee... te pomidory to chyba jakieś halucynogenne są. No dobra, wiadro wody i dalej opowiadam. W drzwiach stanął kucharz okrętowy i wcale nie posyłał buziaków. Trzymał za to jakieś płaskie kwadratowe pudełko zrobione ze skóry DalajRamy.
- Yyyyyyyy. yyyyy, yyyyyyy. Yy,yyyy - co znaczyło: Zrobiłem to ze skóry tamtego reptiliona. Zaklajstrowałem, powinno być idealne. Trzymaj, przyda ci się przyjacielu.
- Dziękuję - rzekł poprzez łzy szczęścia młody goblin po czym uściskał swego nowego druha, kompana i przyjaciela. Do pudełka spakował tam jeszcze ciepłą pizzę. Łuski jaszczurów powinny być żaroodporne. W końcu takie smoki to co rusz w ogniach biesiadują. A co za tym idzie to może i nie wystygnie za szybko?


Zostaw chociaż garnki.
Tak, on ma rację. i adamantyt też. Namierzyć Cię będzie łatwo można. Zostaw u kucharza. On Ci przypilnuje.
Tylko lepiej nie mów mu co jest w tych garnkach. I weź kilka marchewek.
Ty chyba nie ufasz ludziom, elfie?
Sobie nawet nie ufam.


- Powyyyyydzyyyyyniyyyyyyyyyaaa! - krzyczał jeszcze kucharz machając do odpływającego Zanka.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 05-09-2010 o 14:38.
andramil jest offline  
Stary 06-09-2010, 18:58   #224
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Przyszedł Zank. Spojrzała na niego półprzytomnie; pewnie przyszedł instynktownie szukając reszty stada, a Keeshe zmieniła właśnie kolor na zielony. Zank chciał ją czymś poczęstować. Zaprezentował amcium, na co Keeshe intensywnie zmieniła kolor na bardziej nawet ekologiczny.
- Z-zank... – wyjąkała, ruchami przepony starając się opanować sytuację.
Zank świecił oczkami, bardzo dumny ze swego dzieła. O dziwo jednak zapach i widok mięsa nie sprowokował jej do niechlubnych czynności, a wręcz koił jej żołądek. Zdumiona i zaintrygowana tym faktem patrzyła na poczęstunek, przybierając powoli standardowy drowi kolor. Ciekawa leczniczych efektów pieczystego Zanka postanowiła zaryzykować.
- W sumie spróbuję, wygląda... ciekawie...
Wzięła kawałek. Przeżuła.
- Fumie... Fie fakie zfe... – stwierdziła.
Przełknęła głośno.
- Dobre! Smakuje jak kurczak babci! – stwierdziła. – Dzięki, Zank...!
Chciała już sięgnąć po kolejny kawałek, kiedy wielki zielony pan z maczugą zaatakował z tak zwanego nienacka. Po prostu maskował swoje zielone ubawienie i bez ostrzeżenia eksplodował, sygnalizując to zresztą głośnymi efektami dźwiękowymi. Keeshe nie pozostała nieczuła na to co się działo i momentalnie zrobiła się seledynowa.
- Fa-cie krencem!... – jęknęła, zakrywając dłonią usta i szybko podbiegła do burty by sobie ulżyć.
Westchnęła głośno i chwiejąc się na nogach odeszła od burty.
- To nie wina Zanka – powiedziała słabym głosem. – Papu Dobre, to ten...! To on mnie sprowoko...!
[Błeeee!~by pan zielony]
- ...ołłłłgod!... – Keeshe przypadła znów do burty.
Kiedy znów się odwróciła, próbując uniknąć jakoś widoku pokładu i tego co się po nim teraz walało, zobaczyła radość wymalowaną na twarzach wszystkich żeglarzy na pokładzie. Rzecz jasna, chodziło o tyłek który wypinała za każdym razem gdy rzygała za burtę. Któryś z marynarzy podniósł wytrzaśniętą skądś, na wpół zeżartą przez mewy 2 tygodniową rybę i pomachał nią do drowki.
- Chyba was....uuuuymmmph...!!! – chcąc nie chcąc pokazała znów tyłek, ku radosnym okrzykom żeglarzy.

Reszta żeglugi upłynęła drowce na rzyganiu, przywiązywaniu się do masztu i rzyganiu podczas gdy była przywiązana do masztu.

Kiedy dotarli na miejsce okazało się że jest kilka dróg do wyboru. Wpadła do szalupy, rozpłaszczając się niemal, wychodząc z założenia że w ten sposób mniejsze prawdopodobieństwo że wypadnie z łódki. Kiedy płynęli w kierunku wyspy powiedziała:

- Dobra, dotarliśmy do momentu w którym ktoś musi rzucić pomysł. Nie wiem jakie są pomysły na ten najazd, wampir nie poleciał jeszcze na zwiad więc jest cienko. Jako drow optowałabym za zwiedzaniem jaskini. Jest szansa że mag jak każdy durny mag ma ze swojej wieży tunel ucieczkowy przez jaskinię. Magowie tak miewają. Nie znam się na dżunglach, nie jestem elfem, te wszystkie zielone chwasty mnie nie rajcują. Jeśli spotkamy wrogie plemiona czy ludność czy wojskowych to prędzej w dżungli niż w jaskini, tak se myślę. Co do wspinaczki to się nie kwapię, wiem jaka to fajna zabawa zrzucać różne ciężkie rzeczy na łeb komuś kto się wspina... Tudzież jaki ubaw mają elfy strzelając do takiego wystawionego na skałach. Ale to tylko moja drowia sugestia. Pójdę za resztą. No chyba że z jaskini wyjdzie półnagi drow z kieliszkiem wina...
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 07-09-2010, 18:59   #225
 
Buzon's Avatar
 
Reputacja: 1 Buzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie coś
Po udanym "desancie", jeśli można by to nazwać desantem. Silas przyklękł na lewe kolano. W dłoń nabrał piachu. Podniósł się, wyciągnął rękę do przodu. Następnie otworzył dłoń i piasek, który mocno ściskał zniknął osypując się między jego palcami.
-”Nareszcie na miejscu. Miałem dość tego pływania. I jeszcze brakuje mi... jednej skarpetki... Zresztą nieważne i tak miałem ją już wyrzucić bo często mi się wydawało, że do mnie mówiła, więc nawet nie wykluczone, że sama uciekła.. taaaak..sama...”- i tak oto filozoficzną myślą zakończył swój monolog.

Biały poprawił ubranie. Wytrzepał ze wszystkich niechcianych dodatków. Na piach posypały się okruszki i jakieś dziwne odłamki, niektóre zaczęły biegać, ale ork udał, że tego nie widział.

-” Dobra drużyno! Jakby na to nie patrzeć to musimy dopaść tego maga jak najszybciej. Moim zdaniem musimy mu spuścić niezły wpierdol. Mam dość tego wszystkiego, a najbardziej wkurza mnie to, że ten magik od siedmiu boleści musi mieszkać tak daleko. Nie cierpię pływać statkiem a przez tego buca zostałem do tego zmuszony. Dlatego proponuje odpocząć by zebrać siły na jutro. Bo jutro wraz z samiutkim świtem idziemy spuścić mu ten wpierdol. Nie dziwcie się, że tak wcześnie bo ten cwaniak zasłużył na wpierdol extra! I go dostanie czy wam się to podoba czy nie!”-Silas w złym humorze spojrzał pierw na drużynę a następnie na łupinkę. -” A i musimy jeszcze schować nasz „krążownik”. Proponuje wciągnąć go i schować w zaroślach. Ale tylko proponuję.”- Silasowi zrobiło się lżej na wątrobie. -” Aha i żeby było jasne”- spojrzał na Zanka- „ Nim wyruszymy musimy coś ustalić...w razie czego rezerwuje sobie jego rączki”- mrugnął do Zanka po czym uśmiechnął się. Ale uśmiechu nie było widać...



***********
Powiedział co wiedział. Był ciekaw co powie reszta drużyny. Demokratycznie zrobi to co większość drużyny. Jest tylko najemnikiem, wkurzonym najemnikiem...
 
__________________
" Przyjaciel, który wie za dużo staje się bardziej niebezpieczny niż wróg, który nie wie nic."
GG 3797824

Ostatnio edytowane przez Buzon : 07-09-2010 o 19:02.
Buzon jest offline  
Stary 08-09-2010, 13:05   #226
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
- [...] Tudzież jaki ubaw mają elfy strzelając do takiego wystawionego na skałach. Ale to tylko moja drowia sugestia [...]. - Ta rowia sugestia przeraziła Takiego. Strzelać Do Takiego Wystawionego Na Skałach? Nie, oj nie. Nikt nie wyciągnie teraz goblina na wspinaczkę.

Jak już ostało w zwyczaju, pani Drowi podporucznik, dowódca jakby nie patrzeć, ujęła sprawę demokratycznie. Takiemu się podobał taki obrót sprawy. Mógł dzięki temu robić co zechce. Nie chodziło o to, że gdyby mu rozkazała wejść po tej ścianie, to by to zrobił. Co to, to na pewno nie. Ale być może zmusił by się do wykonania jakiegoś mniej zwariowanego rozkazu. A tak, i wilk syty i owca cała, jak to mówili pastuszkowie przed rozszarpaniem przez niedźwiedzie. Taki mógł działać po swojemu.

Spędził z Zieloną Ferajną trochę czasu by wiedzieć, że kapitan Vogel będzie miał odmienne zdanie niż pani ppor. Ale czy wychyli się? Taki nie miał zamiaru czekać. Czas działać puki OPATRZNOŚĆ nie wsadzi ich w jakieś kłopoty. Nie idzie się na akcje za wszystkimi. Trzeba to rozplanować.

Taki usiadł na piasku i przyglądał się skałom, które stanowią chwilową barierę. Myślał. Chorąży Vogel nie mógł latać, bo nie było pełni. A przydałoby się by mógł... Między jednym rozważaniem a drugim odezwał się biały kapłan. A jego słownictwo nie przypominało słownictwa uczonego w pismach. Nic dziwnego, nikomu nie przypadła do gustu ta podróż. A sama świadomość, że trzeba jeszcze wrócić...

Pomysł Białego Kapłana w Masce, nie był może najgorszy. Ale Taki miał dość spania i odpoczywania. Ciemność pomaga zwyciężać, jak ktoś kiedyś powiedział w zamierzchłych czasach. A czekając w tym miejscu do kolejnej nocy jest niebezpiecznie. Może warto po prostu udać się, do miasta? Ale jak to miasto wygląda. A jak tam będą łatwi do wychwycenia? A jak nie da się dostać do miast, to co? Jaskinia? Wspinaczka? Dostawa Pizzy?
I tutaj ważne są informacje, które trzeba zebrać.

- Pani porucznik chyba się zemną zgodzi, że trzeba pierw zrobić rekonesans. - Odezwał się wreszcie dalej przyglądając się klifom. - Nie ma co pchać się w paszcze lwa, nie wiedząc choćby czy śpi. Moja propozycja jest taka. O ile chcemy to zrobić porządnie, to trzeba wysłać zwiad do miasta. Trzeba znaleźć jakąś kryjówkę w mieście. Trzeba też zbadać grotę i okolice.

Spojrzał w czerń wydzierającą się z groty na wprost.
- Możemy zrobić tutaj chwilową dziuplę. Tutaj, w tej jaskini. Dzięki temu sprawdzimy wszystkie opcje a nie zostaniemy wykryci przedwcześnie. Miejmy nadzieję, że jeszcze o nas nie wie. Mag oczywiście.

Spojrzał na kaprala Vogla, pp Keeshe i resztę. Planu nie było. Jeszcze, ale może i warto wziąć pod uwagę to co powiedział Silas. Chwilowy odpoczynek.

- Co my w ogóle wiemy o tym zadaniu i o tym mieście? Niewiele o ile nie nic. Oto moja propozycja, bo nie chciałbym - i wy chyba także - żeby wyszła podobna sytuacja jak w tej pieprzonej karczmie w porcie. - Było słychać złość w głosie goblina - Jeśli miasto jest zamieszkane tylko przez ludzi lub elfy, to proponuje zrobić rekonesans przez generała Vogla. - Skinął na wampira - Będziesz wiedział czego szukać.

- Jeśli nie, - ciągnął dalej Taki - jeśli zielonych tam od cholery jak w każdym normalnym mieście, to dołączy do niego Zank. Mogę też pójść ja chociaż moja facjata jest podejrzana, nie sądzicie? Tak czy siak, trzeba to zbadać. Trzeba też zbadać tunel, w ogóle o ile ta rozpadlina to jakiś tunel. Tu na pewno powinny iść drowki. Widzicie w ciemnościach a orientacja w jaskiniach nie sprawia wam problemów. Obiekcje?

Spojrzał na Silasa, na Ghardula, na Zil'Jena, na Uthgora. Grupa szturmowa. Jeśli mieliby się przeciskać przez te jaskiniowe tunele, to przynajmniej trzeba wiedzieć gdzie prowadzą. W mieście też będą od razu widoczni. No chyba, że okaże się, że miasto jest pełne rębajłów wszelakiego pokroju. To wtedy już będzie prościej. Puki co, nie można się wychylać.

- Trzeba też sprawdzić najbliższe okolice. W prawo i w lewo. Zobaczyć, czy chociaż jakiejś głupiej chaty rybackiej nie ma. Bo ktoś stamtąd ujrzy nas i doniesie. Niepotrzebne ryzyko.

Taki wstał i ruszył w stronę groty. Mam nadzieję, że nie ma tu dużych przypływów, pomyślał. Mając nadzieję, że szybko zaczną działać.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 08-09-2010, 15:03   #227
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Pożegnalne "błeeee" pogalopowało przez chwiejący się na przybrzeżnych wodach pokład. Właściwie to cały okręt się bujał, ale to było w tej chwili nieistotne. Ważniejsze było to, że w ślad za dźwiękiem z bulgotaniem poleciały kolejne resztki z, wydawało się, bezdennego układu trawiennego orka. O, znalazły się nawet jakieś fragmenty takielunku, które Uthgor zapobiegliwie kopsnął nóżką pod jedną z szalup ratunkowych.

W jednej z nich, na szczęście tej drugiej, płynęli na wyspę. W sumie fajna zabawa z tym chlapaniem ferajny morską wodą za pomocą wiosła. I do tego można było ścigać się z Ghardulem przyczepionym do wiosła po drugiej stronie łódki co sprawiało, że szalupa zbliżała się do brzegu dość przypadkowym kursem, a już z pewnością nie najkrótszą drogą. Uthgorowi najbardziej podobało się, kiedy nieostrożna ryba zręcznie (i przynajmniej równie przypadkowo...) wyłuskana spośród fal przeleciała koło głowy drużynowego wąpierza. A tak niewiele brakowało, ehh...

Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po przybiciu było opróżnienie pęcherza w niezbyt dużej od reszty odległości. Dystans wystarczył, by wojownik Złamanych Kłów doświadczył pełnego komfortu, a ferajna doświadczyła wątpliwej przyjemności słuchania deszczu uryny zraszającego pobliską palmę. Niemal każdą kropelkę...

Wrócił w samą porę na naradę wojenną. We właściwy sobie i chyba większości zielonoskórej części światowej populacji sposób poprosił o udzielenie głosu, bekając donośnie.
- Uthgor mówić pieczony chlebuś w spódniczka mieć racja - wyraził aprobatę dla pomysłu pani ex-oficjer. - Jaskinia dobra dla ork... - przerwał - i reszta spiżarnia... - dokończył, rozglądając się po ferajnie, jakby oceniając ich walory spożywcze.
- Mięcho w zimnym psuje siem wolniej... - mruknął pod nosem zadowolony z własnej przemyślności.

- Rudy szaman zakuć w to! - tutaj łupnęły na piach adamantowe kajdany, dokładnie te, które miał swego czasu na nadgarstkach, a które najzwyczajniej zajumał z areny.
- Wtedy magus... - zrobił chwilę przerwy, by złapać zaskoczonego Zanka - nie bendzie móc przeklinać...? zak... zakli... jakoś tak - na przegubach wyrywającego się goblina w durszlaku i goglach zatrzasnął się anty-magiczny metal, a dumny ze swej przezorności ork wypiął mężnie pierś, zezując co chwilę na zakutego w kajdany gobosa i mrucząc cicho:
- Gdzie ja mieć ten kluczyk...?
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 08-09-2010, 16:21   #228
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Desant. Niewielka łódka, acz na tyle spora by zmieścić całą ferajnę odpłynęła od burt statku matki. Znajdujący się tam marynarze żegnali kompanię bardziej lub mniej zadowoleni. Niektórzy, wiedząc na kogo spadnie ten przykry obowiązek, zabrali już mopy, szczotki i wiadra wody by zmyć z pokładu kolacje, obiad i inne dania ich pasażerów.
Jak już wspomniałem szalupa desantowa nie była ogromnych rozmiarów. Mobil na ten przykład nie zmieścił by się, to też został na pokładzie ich "Gwiazdy Śmierci". Mimo to Zank starał się przemycić swego przyjaciela za plecami. I tak oto płynęli. Łorce zapalczywie machały wiosłami starając się przelać całą wodę z jednej strony na drugą. Jednak nie wzięły jednego faktu pod uwagę. Gdy Uthgor przelał cześć wody na drugą stronę, to w tym samym czasie Gardhul odlał tą samą ilość wody na stronę wojownika. I tak oto morze pozostało w stanie równowagi, jing jang. Kasia starała się schować pod ławeczkę, trollus wydawał się być odłączony od metrixa, biały robił się bardziej zielony na masce, a Taki był tak pochłonięty planami zdobycia świata, że nawet on nie zauważył jak wielgaśny dzik wpakował się na kolana kucharza.
- Tylko siedź cicho kiełku. Zank postara się cię ukryć by inni nie protezowali. - nałożył mu swój durszlak i googelki, a nawet buty. Sam zaś przytłoczony cielskiem świni zamknął oczy by inni go nie widzieli. W końcu jest to bardzo znany sposób. Jeśli Zank ich nie widzi, oni nie widzą Zanka - tłumaczył sobie (i innym) w duchu.

W końcu przybyli. Jedni całowali ziemię, inni bratali sie z naturą dbając o palmy i odpowiednią ilość nawozu w glebie. Kucharz zaś szybko rozebrał świnie i wdział ponownie swe wdzianko.
- O! Kiełek! eeeeee... Skąd ty tu się wziąć? eee... O ty niesforny, ale dobrze żeś jest... prawda? - w tym momencie Uthgot pochwycił małego goblina. Uniósł go szybko w w powietrzu i założył kajdanki.
- Aaaa Zank wszystko powie. Powie. On tak sam tam został, Zank nie mógł go tam zostawić samego. - rzekł zakrywając rękami twarz. Jednak uderzenie nie nastąpiło. Gdy otworzył ponownie oczy zobaczył, że siedzi na plaży, a ork szuka czegoś w plecaku. Na dłoniach zwisały mu marnie kajdanki... na rozmiar dużego łorca. Mały gobos musiał starać się by mu nie zleciały z nadgarstków. Nie chciał robić przykrości wojownikowi Złamanego Kła.
Po minucie jednak znudził się tym czekaniem, zdjął kajdany, bata nie miał by go połamać, a mury runąć nie mogły.
- Eeee... twoje zabawki - oddał je ich drużynowemu rębajle i zaczerwienił się na twarzy. - Zank wie, ze przystojny i tak dalej, ale Zank nie lubi takich zabaw... eee z Dominem? No wiesz, jesteś silny, duży i przystojny - mówił trochę nie swoim głosem - no ale wiesz. Najpierw może jakieś listy? Kwiaty? Spacery przy świetle księżyca? No wiesz, lepiej się poznać... No nie naciskaj tak na mnie bo się w sobie zamknę! - rzekł maluch i szybko odbiegł od Uthgora. Chwycił swe klamoty, wskoczył na Kiełka i ruszył w stronę jaskini. Musioał ją spenetrować. Sam jak na razie, ale jeśli ktoś będzie chciał się dołączyć, to mu przeszkadzać nie będzie. Trójkąciki czy kwarteciki też są nie najgorsze...
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 08-09-2010, 17:17   #229
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Zielona gromadka wykazywała wielką inicjatywę. Jak prawdziwi zdobywcy; ledwie przybyli na nowy ląd, a już znaczyli teren uryną! Nikt nie zabrał flagi więc improwizowali. Keeshe była dumna z tej pomysłowości towarzyszy. Biały [co on kurde zrobił ze skarpetą? +1 godzina na karnym jeżyku za gubienie ekwipunku!] zarezerwował rączki maga. Keeshe uniosła jedną brew. No cóż, ludzie różne rzeczy wieszają na ścianach w salonie. Taki rzucił swoim pomysłem [na szczęście tylko tym]
- Dobry pomysł! Tak! Zajrzymy do groty – skinęła na drugą drowkę. – Zbadamy ją, a jeśli okaże się bezpieczna moglibyśmy zrobić sobie w niej mały obóz na noc. Ponieważ dotąd atakowali nas ludzie i elfy, sądzę że jaskinia to w miarę dobre miejsce by zejść im z drogi.
To było jej drowie zdanie. Drow i dżungla równa się e-e. Elf i drzewa równa się kuku strzałą między oczy nim zauważysz elfa.
- Jaskinia dobra dla ork... i reszta spiżarnia... Mięcho w zimnym psuje siem wolniej...
- Ilu kucharzy mamy w tym zespole?! – Keeshe uśmiechnęła się, rozbawiona. – O... Widzę że niektórzy lubią eksperymenty z kajdankami...
Było już kilku chętnych do penetracji... jaskini. Wyglądało na to że grotę zwiedzą Chlebuś, kuchmistrz i kucharz-pretendent spec od spiżarni, zespół Jak Oni Gotują. Keeshe również ruszyła w kierunku jaskini.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 09-09-2010, 15:18   #230
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Niczym gończe harty, wręcz buldogi, niczym Tommy Lee Jones w „Ściganym” wylądowaliście na plaży. A tam... jak w Sopocie! Morza szum, ptaków śpiew, a tam dalej, pośród drzew... turystyczna infrastruktura... eee... nie. A miało być tak pięknie...

Z wyczuciem chwili godnym samego mistrza Zen, i wdziękiem ślimaka na bananie wpadliście na piaszczysty ląd. Wykorzystując ukształtowanie terenu szybko skryliście się za kamieniami, palmami, w gąszczu roślinności i cieniach dawanych przez otoczenie. Oddziały specjalne połączonych królestw, cesarstw, sami bogowie wręcz mogli tylko przyglądać się Wam zafascynowani... NIE???

Wpadliście na plażę powstrzymując torsje, biegnąc czem prędzej pod palmy aby dać upust pęcherzowi, czy w sposób nie zdrowy przyglądając się ściance wspinaczkowej jaka wyrosła przed Wami.
Mieliście przed sobą jakieś 10 metrów plaży, potem kolejne 15 palm i inszej tropikalnej roślinności. Potem? Potem jakieś 45 metrów pionowej ściany. Obiegliście wzrokiem przestrzeń wokoło. Ni żywego, ni nie żywego, nawet ducha. Cisza, spokój. Jakieś ptaszysko gdzieś zahukało, jakaś świnia gdzieś za chrumkała... Wasza świnia. Inna podlewała palmy kokosowe wydając przy okazji westchnienie ulgi... też Wasza. Ukryliście łódź w zaroślach, tak aby nie rzucała się w oczy i do gardeł. Potem wypatrzyliście zarośla, które mogły by Was skryć, zajęliście przyczółek i poczęliście zastanawiać się co dalej. Wyjść z tej sytuacji było co najmniej kilka, a Wasze pomysły okazały się coraz lepsze. Widząc koniec podróży, widząc w końcu cel do jakiego dążyliście, języki Wam się rozwiązały i zaczęliście zasypywać się coraz to lepszymi pomysłami. Jedne z nich były bardzo dobre, inne... oryginalne i niekonwencjonalne, jednak w zasadzie każde z Was miało jakiś koncept, aby stojące przed Wami zadanie jakoś rozwiązać.
I tak, jedni z Was decydowali się zakuć w kajdany towarzyszy, innym w głowach był „Stand JUMP”, tyle że z małą pomocą katapulty, jeszcze inni opisane wcześniej kajdany wzięli za grę wstępną... Kwestia maga jednak Wam nie umknęła. Zgodnie stwierdziliście, że pozostanie na plaży może się okazać niebezpieczne. Znajdująca się nieopodal szczelina wyglądała na tyle obiecująco, że postanowiliście w niej poszukać schronienia. Kolejno, jedno po drugim przecisnęliście się przez wąski przesmyk. W środku okazało się ciemno, jak... jak tam, gdzie zazwyczaj jest ciemno. Jedno z Was kopsnęło się na powrót do łodzi i przyniosło pochodnie nie alarmując całej wyspy, robiąc to cicho i niepostrzeżenie. Zwinnie jak jaszczurka, ostro jak przecinak... nie ma co wyrabialiście się.
Wprawnymi ruchami odpaliliście pochodnie, których światło w zasadzie nie mogło być zauważone przez mieszkańców wyspy... jedynie gdyby ktoś bardzo ciekawy maszerował plażą, jedynie jeśli zrządzenie losu przykuło jego wzrok mógłby zobaczyć poświatę pochodni... ale na razie nie było powodu do niepokoju.
Zaczęliście się rozglądać po jaskini... ta była spora... może nie tak duża, jak w epickich opowieściach, jednak była na tyle duża, żeby Utgor mógł podnieść na rękach Zanka, powywijać nim za łańcuch (jeśli Zank by go jeszcze trzymał) i nie zahaczyć przy okazji o żaden stalaktyt (za bardzo). Stalaktytów, stalagmitów i tych... no, gnatów było tu całkiem sporo. Małe jeziorko z krystalicznie czystą wodą, oraz niewielki strumyczek przepływający przez znaczną część pieczary zdradzał Wam to w jaki sposób ta komora powstała. Ale czy ktoś się nad tym zastanawiał?
Zaczęliście kręcić się po jaskini.

Silas
Przyjrzałeś się uważniej jeziorku i ku twemu zdumieniu ujrzałeś pod powierzchnią wody zwłoki. Trup mężczyzny, człowieka ubranego w normalne, wioskowe ubranie. Zwłoki zdecydowanie świeże. Nie zdążyły jeszcze spuchnąć, nie zdążyły zacząć nawet się rozkładać... żadne rybki nawet nie zdążyły się do nich dobrać.
A za jeziorkiem dostrzegłeś korytarz. Ten był zasłonięty całym lasem stalaktytów, tak więc nie można go było dostrzec z zewnątrz. Był jednak i zdecydowanie dokądś prowadził. Zacząłeś się rozglądać i twym oczom ukazał się widok zagadkowego malowidła na ścianie. Przedstawiało ono demonią głowę. Ta, ozdobiona licznymi wyrostkami i kurzajkami, z wysuniętym gadzim ozorem zdawała się śmiać.. kogoś Ci przypominała. Założył byś się o każde pieniądze, że tak wyglądała Twoja teściowa...

Sashivei
Byłaś po przeciwnej stronie jaskini. Owszem zdecydowałaś się że przemyślisz kwestię ladana, jednak dlaczego by się nie rozejrzeć?
Na środku ściany były drzwi. Po prostu. Drewniane, dębowe, obite metalem, porządnie wykonane drzwi. Klamka aż prosiła się, aby je nacisnąć. Wykonana była na podobieństwo węża, zakończona łbem spoglądającym w Twe oczy, z w sposób charakterystyczny wywieszonym ozorem.

Keeshe
Drowka poszła w prawo, biały ork poszedł w lewo. Ty zdecydowała się zobaczyć co jest odrobinę dalej. Poszłaś parę metrów na wprost, tylko po to aby przekonać się, że jaskinia opada niżej. Gdy przeszłaś kolejny metr zatrzymałaś się jak wryta. Lata spędzone w Podmroku wyrobiły w Tobie nieomylne instynkta. Postąpiła byś jeszcze krok do przodu i byś spadła po śliskim, zdawać by się mogło specjalnie wyślizganym podłożu. Dół, który był kawałek dalej wypełniony był stalaktytami... małymi, ostro zakończonymi świństwami... to co mogły zrobić było oczywiste. A zaraz za nimi była dziura. Podeszłaś obejrzałaś... jakieś trzy metry w dół... co dalej? Nie było widać. Swiatło pochodni natomiast pokazało Ci twarz uśmiechniętego demona, namalowanego na ścianie, schodzącego niżej tunelu...

Tak
Zwiad poszedł przodem, Ty zatem zacząłeś się rozglądać. Jaskinia jak jaskinia. W zasadzie typowe. Co tu jednak robiły cztery ładnie oheblowane krawędziaki? Miały długość jakiś pięciu metrów, były w kształcie kwadratu o boku jakiś 15cm. Co tu robiły? Obok nich leżało bardzo dużo szarego materiału. W dotyku nie przypominał Ci niczego co do tej pory widziałeś. Na pewno nie było to nic uszyte ludzką lub zieloną dłonią... Ścieg był zdecydowanie za mały... Co jest do cholery?

Ghardul, Uthgor, Zil, Zank
Zwiadowcy się rozeszli. Szperali dla Was, w taki sposób abyście mogli w razie czego zbrojnie ich wspomóc. Z tasakami, buławami, pazurami w rękach wyglądaliście epicko... tylko co tu ze sobą zrobić... może by w bierki pograć kawały poopowiadać. No jakoś by ten czas można zabić. Nie?

Zank
Spojrzałech na trzech towarzyszy, którzy pozostali wraz z Tobą na środku jaskini...

A było ich trzech.
Jak w autobiografi zero ściemy.
Taka sama krew i podbne geny.
Bili źli. Taka ich zajawka.
Wciągli całą działkę i akcja już wartka.
Kiedy jest ich trzech. Jak u Kaspra ich krew jest zimna.
Ginie z ich ręki kolejna, niewinna osoba.
Taki pech, albo taka karma.
Sprzedać komuś kosę, dla nich to normalka.
I tak żyją, piją, takie ich klimaty.
Kiedy zarabiają inny szacuje samy straty.
Jednak nie unikną kary, o nie.
Jaki jest green sqad każdy to wie.....


Dlaczego oni wszyscy tu weszli? Dlaczego do Ciężkiej cholery nikt nie zdecydował się zapytać Cię o zdanie? W ogóle co oni sobie wyobrażają? Ci sobie łażą, tamci gapią się, ten coś ogląda... qrde no normalnie co tu się dzieje? I dlaczego Cię tak brzuch boli? Czyżby coś Ci zaszkodziło?

Wszyscy w jaskini
Weszliście do jaskini gęsiego. Weszliście i rozeszliście się rozglądając się naokoło. W pewnej chwili zdaliście sobie sprawę jednej sprawy... gdzie do ciężkiej cholery jest Kaspar?

Kaspar
Latanie było tym co zdecydowanie Ci odpowiadało. Księżyc nie stał jeszcze w pełni, więc możliwość przemiany była czymś dziwnym, tym niemniej leciałeś już na swych nietoperzach skrzydłach i byłeś pewien że nie jest to iluzja.
Zdecydowałeś przyjrzeć się bliżej samej wierzy. Dolecenie do niej zajęło ci kwadrans, głównie dlatego, że trzeba było wspiąć się kilka metrów wyżej. Nietoperz lata w sposób fenomenalny, ale konstrukcja jego skrzydeł wymusza częste machanie i w zasadzie uniemożliwia szybowanie. Tak więc poświęciłeś trochę czasu i sporo siły na to żeby dolecieć do celu... A to co ujrzałeś było dziwne.
Wieża stała sobie w najlepsze. Żadne światło się nie świeciło. Żadne okno ni było otwarte. Drzwi zamknięte i zabite deskami. We wszystkich oknach zasłonięte zasłony. Galeryjka na szczycie wyludniona i nie było nic widać również. Wieża wygląda na opuszczoną. Żadnych świateł żadnego ruchu, nie wyczułeś absolutnie niczego. To co zauważyłeś i co należało odnotować, to fakt iż wieża zaczynała się wysoko nad poziomem morza, sama miała dobre dwadzieścia metrów... spadek, zakładając że ktoś by spadał, musiał skończyć się tragicznie. Zakładając nawet że spadek był by bezpośrednio do wody, a nie na plażę szerokością zbliżoną do miejsca w którym wylądowaliście. Co to tym myśleć?
Na pewno miałeś sporo do przemyślenia.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172