Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2010, 19:01   #102
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Długo jeszcze krążył po komnacie próbując się uspokoić. Wściekłość nie chciała parować, wyjść z niego. Idiota! On myślał, że… a ona bawiła się nim jak drewnianym konikiem na biegunach. Od początku. Kurwa mać, mało brakło aby dwa razy dał głowy. Za zabawę, ugniatanie jak wosk i wodzenie na nitce. Kłamstwa, półprawdy i niedopowiedzenia, tak jak tam nad jeziorem w Elandone. Ciągle chodził wkurwiony, zamiast po powiedzeniu „idź w cholerę” wreszcie odetchnąć. Od okna do drzwi, tam i z powrotem. Nie wiedział ile czasu łaził wydeptując ścieżkę w kamiennej posadzce halfińskiej gospody. Dniało już, kiedy usiadł wreszcie na łóżku. Rozglądnął się w końcu po komnacie, z przyzwyczajenia szukając białej postaci gdzieś poza zasięgiem wzroku.
- Wiesz, jestem idiotą. – Zaczął wreszcie mówiąc cicho, jakby do siebie – Im starszy, tym głupszy. I to mnie przeraża, ludzie powinni się uczyć na błędach.
Milczał długo, wpatrzony w białe płatki wirujące za oknem i pokrywające uliczki Heliogabaru. Sam nie wiedział czemu zaczął znów mówić:
- Dawno temu, jeszcze w Alkhatli, był taki jeden dom. Twierdza, wiesz? Tak go nazywali, nie bez powodu. Mieszkał tam człowiek z ciekawą kolekcją. Dzieła sztuki, antyki, niewyobrażalnie cenne zbiory monet. Ale on nie był głupi, opłacał się Cienistym, więc miał spokój. Zaś dla amatorów takich jak ja, włam do Twierdzy to było jak pieprzone marzenie i cel w durnym życiu. Pokazać wszystkim co jest się wartym, zmierzenie się z całym światem, rozumiesz? Spróbowałem oczywiście, miałem piętnaście lat, myślałem że jestem nieśmiertelny i niepokonany. Wiesz jak to jest? Gdy zacznie wreszcie coś wychodzić, składać się do kupy, człowiekowi takie durne myśli do łba przychodzą. Ja nie dam rady? Przeszedłem nawet przez bramy, psy i patrole. Złapał mnie już w środku, tuż koło sejfów choć miałem wrażenie, że czekał tam na mnie cały czas i umierał ze śmiechu. Nawet nie zawiadomił straży. Popatrzył, uśmiechnął się stalowymi, pustymi oczami i kazał spuścić mi wpierdol swojej ochronie. Nawet rączek nie chciało mu się brudzić. Jak doszedłem do siebie i wróciłem na metę, Starvo mój mentor i przyjaciel obił mnie jeszcze lepiej. Abym więcej nie próbował. I co? Myślisz że spróbowałem jeszcze raz? Nie, dałem spokój. Ważna lekcja życiowa, wyżej dupy nie podskoczysz. Wyrzuciłem Twierdzę z pamięci, nawet nie spojrzałem w tamtym kierunku, kiedy mogłem znów spróbować. Kiedy były środki, umiejętności, sposobność.
Milczał znowu trochę.
- A teraz znów to samo. Jak ćma do ognia. Nauka na błędach, mówią to podstawa w moim fachu. Mówią też, że na naukę nigdy nie jest za późno. – Oderwał wzrok od okna znów szukając obecności Białej Damy. - Zanudzę cię na śmierć tymi bajkami, Shannon.

Zaśmiała się cichutko.
- Akurat z tym ostatnim mógłbyś mieć problemy.
Obok niego obleczona w ślubną suknię postać wodziła palcem po szybie.
- Ja ciebie rozumiem… I to dlaczego za nią pobiegłeś… Tak naprawdę myślę, że to wcale nie był błąd. Drugiej szansy czasem nie ma.
Na kamienny parapet spadła lśniąca łza. Shannon uniosła ku niemu twarz sama nie wiedząc o co prosiły błękitne oczy.

- Drugiej szansy… To jest tak, jakbym był skazany na nią. Tylko że ona ma to gdzieś. Nie potrafię tego sobie wytłumaczyć. Spieprzyłem już chyba wszystko co między nami było i to co mogło być. Napluła mi w twarz, wsadziła kosę pod żebra. – Alto zacisnął na chwilę pięści, ale zaraz odwrócił wzrok od Shannon i znów patrzył przez okno. - I co z tego, to nic nie zmienia… Pieprzona ćma do ognia.
Milczał znowu. Łzy w oczach Białej Damy komplikowały sprawy jeszcze bardziej. Nie wiedział jak zacząć. Nie mógł już udawać, że nic nie słyszał. Nie po tym co bardka wywrzeszczała mu na odchodnym.
- Shannon, tam na uliczce… Chyba usłyszałem więcej niż powinienem…

Nie namyślała się długo. Od chwili, gdy bardka wywrzeszczała swoją rewelację spodziewała się tego.
- Przykro mi. Nie chciałam, żebyś słyszał. Nie chciałam nawet mówić tego wszystkiego. Widać nie tylko ciebie potrafi sprowokować. Nie powinno tak być, ale widać to dla mnie za dużo. Czekałam, ale nie byłam gotowa. I pewnie już nigdy nie będę. – Patrzyła smutno przed siebie, na szybę w której nawet najmniejszym cieniem nie zaznaczało się jej odbicie.
- Może powinnam zostać w Elandone. Opuszczony duch ze swoimi żałosnymi snami.

- Nie, nie powinnaś Shannon. Ja… nie potrafię nawet spróbować sobie wyobrazić jak to jest, być przywiązanym do jednego miejsca przez tyle lat. A teraz do tego kamienia – wyjął z kieszeni wielki malachit i zacisnął lekko w dłoni. – Wiem, że czasami chciałabyś być gdzie indziej, jak najdalej ode mnie. Jak chociażby wtedy, w tej spelunie z kośćmi. Mnie twoje towarzystwo nie przeszkadza, Shannon. Powiem więcej, potrafię docenić twoje milczenie. Nie mówiąc już o pomocy, o którą nigdy nawet nie musiałem prosić.
Spojrzał na bladą postać. Milczał długo.
- Będę szczęśliwy jeśli nadal pozwolisz mi nosić kamień. Jesteś związana z nim, a nie przykuta do mnie. Zrozumiem jeśli będziesz chciała abym go oddał innemu spadkobiercy.

Wyciągnęła dłoń obejmując rękę, którą trzymał malachit. Dotyk lekki jak muśnięcie wiatru. Wysiłek z tym związany odbił się wyraźnie na jej skupionej twarzy.
- To nie od ciebie chciałabym móc uciec, ale od siebie. Gdybyś oddał kamień, byłoby nawet gorzej. Nie rób tego, proszę. – Nigdy. – Przy żadnym z nich nie czułabym się tak… swobodnie.
- I Alto, jeśli słyszałeś wszystko, co mówiłam Myszy.. To nieprawda. Jeśli zdarzy się to jeszcze jeden raz, pomogę. Tobie. Nie ważne gdzie i na co będziesz gnał. - Spróbowała się nawet uśmiechnąć - O reszcie po prostu zapomnij.

Delikatnie przykrył jej dłoń swoją ręką. Poczuł przez chwilę ulotny, zwiewny dotyk.
- Kamienia nie oddam, nie obawiaj się. – spojrzał jeszcze na nią i uśmiechnął się w odpowiedzi lekko. Wiedział, że wypowiedzianych słów nie zapomni.

***
Cholerne miasto. Okutany w zimową odzież i biały płaszcz łaził po targu i dokupywał drobiazgi do Elandone. Koszule, spodnie, mały kufer z porządnymi okuciami i zamkiem, który osobiście wybrał z kilku oferowanych przez gnomiego sprzedawcę. Wszystko, wraz z częścią niepotrzebnych rzeczy z plecaka spakował w spory pakunek i odesłał wraz z zakupionymi zapasami do Elandone. W paskudnym nastroju odliczał chwile do wypłynięcia barki. Kupił jeszcze w portowej spelunie zwidkę i upchał ją w zwykłej skrytce.
Cholerna zima. Przez te wszystkie kurty, płaszcze, czapy i rękawice czuł się niezdarny jak nowonarodzone kocię. A i tak dreszcze zimna przechodziły raz po raz po grzbiecie. Siedział na deku, pomimo trzaskającego mrozu. Nie chciał schodzić pod pokład. Paskudny humor i samopoczucie nie opuszczało go na krok. Cztery dni wlokły się niemożliwie, spał nawet za dnia jakby na zapas. Przyglądał się pracy marynarzy. Ciężki kawałek chleba, kapitan Jalmari trzymał ich twardą ręką. Zamienili parę słów ze smagłym człowiekiem, powiedział mu nawet że imię łotrzyka przypomina w jego rodzimym języku słowo „fala”. Alto uśmiechnął się tylko zastanawiając się dlaczego zatem za każdym razem gdy wlezie na kołyszące się deski, to ciężko mu się powstrzymać od karmienia rybek przez burtę. Spytał też czy nie ugrzęzną czasem w tych okowach lodu formujących się przy brzegach, ale kapitan parsknął śmiechem i uspokoił go nieco mówiąc, że właśnie dlatego tak pogania do przodu.

Gospoda w Dalay okazała się dobrą odmianą po ścisku na barce. Zaopiekował się swoim wierzchowcem, okrywając go dokładnie derą pod okiem Roberta. Stronił od trunków, zjadł tylko porcję gulaszu. Staruchę obejrzał sobie dokładnie. Miejscowi pomimo usilnych prób karczmarza nie traktowali jej jak kompletnej wariatki. Wybrana przez śmierć, sprowadzająca nieszczęście… Urocze. Tylko czemu znów przypomniały mu się wizje z ostatnich dni. Coś od ostatniej z nich nie dawało mu spokoju. Zerknął na Mysz, której unikał jak ognia przez ostatnie dni. Nie mógł jej spojrzeć w oczy.
Ruszył do pokoju, który miał zajmować z Shannon i tropicielem. Rzucił plecak na łóżko i wyszedł przed gospodę. Zawrócił do obory, za zimno by jarać zwidkę na zewnątrz. Było już blisko, król według wieści jakie mieli powinien być niedaleko. Nie wiedział dlaczego, ale chciał już mieć to z głowy.

Następnego ranka zbudził się późno. Odsypiał ostatnią ciężką noc na kołyszącej się Yksi Sisko. Od Wulfa doglądającego konie dowiedział się o kompanii powitalnej z widłami i zaginięciu lokalnej piękności, Eleny. Poszedł rzucić okiem na zamknięty pokój, sprawdził dokładnie zamki. Nienaruszone, tego był pewien. Meg akurat kończyła sondować pokój i powiedziała mu, że to robota tej samej czarodziejki co w gospodzie w Heliogabarze. Alto spojrzał jeszcze na czarny medalion ułożony na łóżku. Zwracając uwagę by nie zobaczył tego ojciec dziewczyny, wyciągnął ten który zabrał z trupa niedoszłego porywacza Marie i porównał. Taki sam. Po co go tu zostawili? Demonstracja siły? Wiemy, że wiecie i nie przeszkodzicie nam? No tak, świry z medalionami nie odpuszczą. W końcu Mysz była Naznaczona… Myśli znów pobiegły w jej kierunku. Potarł z irytacją policzek. Gdy spróbują z Marie tej samej metody z portalem, następnym razem może im się udać…
 
Harard jest offline