Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-09-2010, 14:39   #101
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Shannon lubiła zimę. Jak każde dziecko na zamku czekała na pierwsze spadające z nieba płatki. Dla wszystkich mieszkańców zima oznaczała koniec prac polowych. Koniec długich, gorączkowych przygotowań. Zamkowe spiżarnie uginały się pod ciężarem pełnych słojów i kamionkowych garncy. Mięso zwisające sznurami ze stropów wypełniało cudownym aromatem całą wędzarnię. Wielka sala aż tętniła gwarem rozmów i ciepłym blaskiem ognia z wielkiego kominka. Na zewnątrz zaś, poza grubymi murami rozciągał się biały puch tak uwielbiany przez całą dzieciarnię. Mała lady nie stawiła pod tym względem wyjątku.

Siedziała na drzewie od dwóch godzin. Ostre, zimowe słońce chyliło się już ku zachodowi, a ona uparcie trzymała się grubej gałęzi. Od czasu do czasu dochodziły ją pokrzykiwania służby. Nieomylny znak, że nie tylko zauważono jej zniknięcie, ale i rozpoczęto poszukiwania. Nic dziwnego, dotarcie tutaj zajęło jej sporo czasu, naprawdę niełatwo było drobnej siedmiolatce przebrnąć przez śnieg sięgający jej prawie do pasa. Robiło się coraz zimniej i nawet przez grubą, futrzaną kurtę czuła, że zostawanie na dworze nie jest najlepszym pomysłem. Złość przeszła jej już jakiś czas temu i prawdę mówiąc miała coraz większą ochotę na gorący kubek mleka z miodem i masłem. Specyfik, który na pewno dostałaby w zamkowej kuchni. Widok, który ją tutaj przygnał powoli zacierał się w jej pamięci i naprawdę nie była już tak zła na Madoca, że skradł całusa ślicznej Mary. Zbyt długo jednak siedziała skulona i zmarznięte, skurczone mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Shannon była już prawie pewna, że umrze na tym głupim drzewie nie mogąc z niego zejść. Nie płakała, na to była zbyt dumna. Było jej tylko trochę żal, że papa na pewno będzie się gniewał. Usłyszała jego głos zanim jeszcze przez zaśnieżone drzewa przebiła się czarna czupryna. Małe serce drgnęło radośnie na widok smukłej, chłopięcej postaci, a czerwone od mrozu policzki rozciągnęły się w uśmiechu. Ostatecznie mogła mu wybaczyć. Był przecież jej przyszłym mężem. Shannon Ashbury, siedmioletnia lady Kintal była tego całkowicie pewna.

Spadkobiercy nie byli pewnie tak zadowoleni z nadejścia zimy jak ona. Nie była to w końcu najlepsza pora na dłuższe podróże. Okutani w futra wypuszczali kłębki pary z ust przy każdym oddechu. Shannon z braku lepszego zajęcia parodiowała ich dla rozrywki, chuchając pocierała dłonie o siebie i postukiwała pantofelkami stojąc lekko na warstwie śniegu. W pełnej gospodzie siedziała cicho, jak zawsze zresztą gdy przebywali w towarzystwie innych. I tak nie miała ochoty na rozmowy. Coraz ciężej było jej jednak powstrzymywać się cierpliwie od drobnego zaznaczania swojej obecności. Zwłaszcza, że rosła w niej złośliwa potrzeba wyładowania na kimś własnych frustracji. Kto, jeśli nie Naznaczona nadawałaby się do tego lepiej? Rewelacje wyciągnięte od guślarki z jednej strony przejęły Shannon dreszczem, wieść że jej wróg zyskał włości i potomków nie była przecież dobra. Z drugiej strony jednak podsunęły jej paskudny pomysł.

Rozmyślania nad zawiłością relacji między nimi odsuwały ją od bardziej namacalnych problemów. Nocą wpatrywała się w smoliście czarne włosy i próbowała dojść dlaczego ta dwójka nie potrafiła się dogadać. Inni najwyraźniej nie mieli z tym kłopotów. Mnogość sprzecznych uczuć wprawiała ją w konsternację. Nie chciała patrzeć jak męczą się każde z osobna, choć jeśli być całkiem szczerym tylko połowa tej pary ją obchodziła, ale i nie chciała też widzieć ich razem. Gdzieś obok tego były jeszcze sprawy związane z samym zamkiem. Shannon z zadowoleniem obserwowała poczynione przez nich przygotowania. Dopiero teraz zdziwiło ją, że sama tak niewiele w tej kwestii chciała im pomagać. Niegdyś przygotowywana do zarządzania Elandone łatwo zrzuciła na nich obowiązki. To bardziej niż cokolwiek innego powiedziało jej jak niewiele zostało w niej z dawnego życia.

Gnała przed siebie jak wicher. Spod wielkich kopyt ziemia pryskała grudami, a i tak słyszała zbliżającego się coraz prędzej Madoca. Zmyliła go lasku, ale teraz, na otwartej przestrzeni prędko ją doganiał. Ciężko było o lepsze konie niż te ze stajni Gryffydów. Pęd powietrza zatykał jej otwarte ze śmiechu usta utrudniając oddychanie. Przed nią jak okiem sięgnąć rozpościerało się ogrodzenie. Nic a nic jej to nie obchodziło. Skoczyła. Zły moment wybrał kapryśny ogier na nieposłuszeństwo. Oszołomiona, ze łzami w oczach i z bólu zaciskając zęby wysłuchiwała wściekłej tyrady. Nieważne. Zwichnięta kostka była niczym w porównaniu z opasującymi ją ramionami. Przyciśnięta do twardej piersi mogła znieść wszystko. Jej przyszły mąż. Miała czternaście lat i tego jednego była pewna.

Baron Lucjus DeLaneya. Świadomość, że znajdowała się na jego ziemiach stawała jej kołkiem w gardle. Od chwili, w której to usłyszała niecierpliwie wyglądała wyjazdu. Do Valls nie było daleko, a ona pragnęła już wracać do domu. Alto obiecał, że po powrocie odwiedzą jego grób.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 08-09-2010, 19:01   #102
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Długo jeszcze krążył po komnacie próbując się uspokoić. Wściekłość nie chciała parować, wyjść z niego. Idiota! On myślał, że… a ona bawiła się nim jak drewnianym konikiem na biegunach. Od początku. Kurwa mać, mało brakło aby dwa razy dał głowy. Za zabawę, ugniatanie jak wosk i wodzenie na nitce. Kłamstwa, półprawdy i niedopowiedzenia, tak jak tam nad jeziorem w Elandone. Ciągle chodził wkurwiony, zamiast po powiedzeniu „idź w cholerę” wreszcie odetchnąć. Od okna do drzwi, tam i z powrotem. Nie wiedział ile czasu łaził wydeptując ścieżkę w kamiennej posadzce halfińskiej gospody. Dniało już, kiedy usiadł wreszcie na łóżku. Rozglądnął się w końcu po komnacie, z przyzwyczajenia szukając białej postaci gdzieś poza zasięgiem wzroku.
- Wiesz, jestem idiotą. – Zaczął wreszcie mówiąc cicho, jakby do siebie – Im starszy, tym głupszy. I to mnie przeraża, ludzie powinni się uczyć na błędach.
Milczał długo, wpatrzony w białe płatki wirujące za oknem i pokrywające uliczki Heliogabaru. Sam nie wiedział czemu zaczął znów mówić:
- Dawno temu, jeszcze w Alkhatli, był taki jeden dom. Twierdza, wiesz? Tak go nazywali, nie bez powodu. Mieszkał tam człowiek z ciekawą kolekcją. Dzieła sztuki, antyki, niewyobrażalnie cenne zbiory monet. Ale on nie był głupi, opłacał się Cienistym, więc miał spokój. Zaś dla amatorów takich jak ja, włam do Twierdzy to było jak pieprzone marzenie i cel w durnym życiu. Pokazać wszystkim co jest się wartym, zmierzenie się z całym światem, rozumiesz? Spróbowałem oczywiście, miałem piętnaście lat, myślałem że jestem nieśmiertelny i niepokonany. Wiesz jak to jest? Gdy zacznie wreszcie coś wychodzić, składać się do kupy, człowiekowi takie durne myśli do łba przychodzą. Ja nie dam rady? Przeszedłem nawet przez bramy, psy i patrole. Złapał mnie już w środku, tuż koło sejfów choć miałem wrażenie, że czekał tam na mnie cały czas i umierał ze śmiechu. Nawet nie zawiadomił straży. Popatrzył, uśmiechnął się stalowymi, pustymi oczami i kazał spuścić mi wpierdol swojej ochronie. Nawet rączek nie chciało mu się brudzić. Jak doszedłem do siebie i wróciłem na metę, Starvo mój mentor i przyjaciel obił mnie jeszcze lepiej. Abym więcej nie próbował. I co? Myślisz że spróbowałem jeszcze raz? Nie, dałem spokój. Ważna lekcja życiowa, wyżej dupy nie podskoczysz. Wyrzuciłem Twierdzę z pamięci, nawet nie spojrzałem w tamtym kierunku, kiedy mogłem znów spróbować. Kiedy były środki, umiejętności, sposobność.
Milczał znowu trochę.
- A teraz znów to samo. Jak ćma do ognia. Nauka na błędach, mówią to podstawa w moim fachu. Mówią też, że na naukę nigdy nie jest za późno. – Oderwał wzrok od okna znów szukając obecności Białej Damy. - Zanudzę cię na śmierć tymi bajkami, Shannon.

Zaśmiała się cichutko.
- Akurat z tym ostatnim mógłbyś mieć problemy.
Obok niego obleczona w ślubną suknię postać wodziła palcem po szybie.
- Ja ciebie rozumiem… I to dlaczego za nią pobiegłeś… Tak naprawdę myślę, że to wcale nie był błąd. Drugiej szansy czasem nie ma.
Na kamienny parapet spadła lśniąca łza. Shannon uniosła ku niemu twarz sama nie wiedząc o co prosiły błękitne oczy.

- Drugiej szansy… To jest tak, jakbym był skazany na nią. Tylko że ona ma to gdzieś. Nie potrafię tego sobie wytłumaczyć. Spieprzyłem już chyba wszystko co między nami było i to co mogło być. Napluła mi w twarz, wsadziła kosę pod żebra. – Alto zacisnął na chwilę pięści, ale zaraz odwrócił wzrok od Shannon i znów patrzył przez okno. - I co z tego, to nic nie zmienia… Pieprzona ćma do ognia.
Milczał znowu. Łzy w oczach Białej Damy komplikowały sprawy jeszcze bardziej. Nie wiedział jak zacząć. Nie mógł już udawać, że nic nie słyszał. Nie po tym co bardka wywrzeszczała mu na odchodnym.
- Shannon, tam na uliczce… Chyba usłyszałem więcej niż powinienem…

Nie namyślała się długo. Od chwili, gdy bardka wywrzeszczała swoją rewelację spodziewała się tego.
- Przykro mi. Nie chciałam, żebyś słyszał. Nie chciałam nawet mówić tego wszystkiego. Widać nie tylko ciebie potrafi sprowokować. Nie powinno tak być, ale widać to dla mnie za dużo. Czekałam, ale nie byłam gotowa. I pewnie już nigdy nie będę. – Patrzyła smutno przed siebie, na szybę w której nawet najmniejszym cieniem nie zaznaczało się jej odbicie.
- Może powinnam zostać w Elandone. Opuszczony duch ze swoimi żałosnymi snami.

- Nie, nie powinnaś Shannon. Ja… nie potrafię nawet spróbować sobie wyobrazić jak to jest, być przywiązanym do jednego miejsca przez tyle lat. A teraz do tego kamienia – wyjął z kieszeni wielki malachit i zacisnął lekko w dłoni. – Wiem, że czasami chciałabyś być gdzie indziej, jak najdalej ode mnie. Jak chociażby wtedy, w tej spelunie z kośćmi. Mnie twoje towarzystwo nie przeszkadza, Shannon. Powiem więcej, potrafię docenić twoje milczenie. Nie mówiąc już o pomocy, o którą nigdy nawet nie musiałem prosić.
Spojrzał na bladą postać. Milczał długo.
- Będę szczęśliwy jeśli nadal pozwolisz mi nosić kamień. Jesteś związana z nim, a nie przykuta do mnie. Zrozumiem jeśli będziesz chciała abym go oddał innemu spadkobiercy.

Wyciągnęła dłoń obejmując rękę, którą trzymał malachit. Dotyk lekki jak muśnięcie wiatru. Wysiłek z tym związany odbił się wyraźnie na jej skupionej twarzy.
- To nie od ciebie chciałabym móc uciec, ale od siebie. Gdybyś oddał kamień, byłoby nawet gorzej. Nie rób tego, proszę. – Nigdy. – Przy żadnym z nich nie czułabym się tak… swobodnie.
- I Alto, jeśli słyszałeś wszystko, co mówiłam Myszy.. To nieprawda. Jeśli zdarzy się to jeszcze jeden raz, pomogę. Tobie. Nie ważne gdzie i na co będziesz gnał. - Spróbowała się nawet uśmiechnąć - O reszcie po prostu zapomnij.

Delikatnie przykrył jej dłoń swoją ręką. Poczuł przez chwilę ulotny, zwiewny dotyk.
- Kamienia nie oddam, nie obawiaj się. – spojrzał jeszcze na nią i uśmiechnął się w odpowiedzi lekko. Wiedział, że wypowiedzianych słów nie zapomni.

***
Cholerne miasto. Okutany w zimową odzież i biały płaszcz łaził po targu i dokupywał drobiazgi do Elandone. Koszule, spodnie, mały kufer z porządnymi okuciami i zamkiem, który osobiście wybrał z kilku oferowanych przez gnomiego sprzedawcę. Wszystko, wraz z częścią niepotrzebnych rzeczy z plecaka spakował w spory pakunek i odesłał wraz z zakupionymi zapasami do Elandone. W paskudnym nastroju odliczał chwile do wypłynięcia barki. Kupił jeszcze w portowej spelunie zwidkę i upchał ją w zwykłej skrytce.
Cholerna zima. Przez te wszystkie kurty, płaszcze, czapy i rękawice czuł się niezdarny jak nowonarodzone kocię. A i tak dreszcze zimna przechodziły raz po raz po grzbiecie. Siedział na deku, pomimo trzaskającego mrozu. Nie chciał schodzić pod pokład. Paskudny humor i samopoczucie nie opuszczało go na krok. Cztery dni wlokły się niemożliwie, spał nawet za dnia jakby na zapas. Przyglądał się pracy marynarzy. Ciężki kawałek chleba, kapitan Jalmari trzymał ich twardą ręką. Zamienili parę słów ze smagłym człowiekiem, powiedział mu nawet że imię łotrzyka przypomina w jego rodzimym języku słowo „fala”. Alto uśmiechnął się tylko zastanawiając się dlaczego zatem za każdym razem gdy wlezie na kołyszące się deski, to ciężko mu się powstrzymać od karmienia rybek przez burtę. Spytał też czy nie ugrzęzną czasem w tych okowach lodu formujących się przy brzegach, ale kapitan parsknął śmiechem i uspokoił go nieco mówiąc, że właśnie dlatego tak pogania do przodu.

Gospoda w Dalay okazała się dobrą odmianą po ścisku na barce. Zaopiekował się swoim wierzchowcem, okrywając go dokładnie derą pod okiem Roberta. Stronił od trunków, zjadł tylko porcję gulaszu. Staruchę obejrzał sobie dokładnie. Miejscowi pomimo usilnych prób karczmarza nie traktowali jej jak kompletnej wariatki. Wybrana przez śmierć, sprowadzająca nieszczęście… Urocze. Tylko czemu znów przypomniały mu się wizje z ostatnich dni. Coś od ostatniej z nich nie dawało mu spokoju. Zerknął na Mysz, której unikał jak ognia przez ostatnie dni. Nie mógł jej spojrzeć w oczy.
Ruszył do pokoju, który miał zajmować z Shannon i tropicielem. Rzucił plecak na łóżko i wyszedł przed gospodę. Zawrócił do obory, za zimno by jarać zwidkę na zewnątrz. Było już blisko, król według wieści jakie mieli powinien być niedaleko. Nie wiedział dlaczego, ale chciał już mieć to z głowy.

Następnego ranka zbudził się późno. Odsypiał ostatnią ciężką noc na kołyszącej się Yksi Sisko. Od Wulfa doglądającego konie dowiedział się o kompanii powitalnej z widłami i zaginięciu lokalnej piękności, Eleny. Poszedł rzucić okiem na zamknięty pokój, sprawdził dokładnie zamki. Nienaruszone, tego był pewien. Meg akurat kończyła sondować pokój i powiedziała mu, że to robota tej samej czarodziejki co w gospodzie w Heliogabarze. Alto spojrzał jeszcze na czarny medalion ułożony na łóżku. Zwracając uwagę by nie zobaczył tego ojciec dziewczyny, wyciągnął ten który zabrał z trupa niedoszłego porywacza Marie i porównał. Taki sam. Po co go tu zostawili? Demonstracja siły? Wiemy, że wiecie i nie przeszkodzicie nam? No tak, świry z medalionami nie odpuszczą. W końcu Mysz była Naznaczona… Myśli znów pobiegły w jej kierunku. Potarł z irytacją policzek. Gdy spróbują z Marie tej samej metody z portalem, następnym razem może im się udać…
 
Harard jest offline  
Stary 09-09-2010, 00:21   #103
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
***

Walka na górze trwała krótko, choć przypartemu przez trzech przeciwników Robertowi zdawało się, że dla niego skończy się niemal od razu. Mimo pomocy magicznego stworka z trudem parował ciosy, mniej wprawny w mieczu niż w buzdyganie. Jego koszulę barwiły już pierwsze plamy krwi, a na pomoc Megarze nie miał nawet sekundy. Zresztą co mógłby zrobić w obliczu walki dwóch potężnych czarodziejek? Chyba tylko przeszkadzać. Na szczęście pojawienie się Brana zaskoczyło przeciwników, dając Robertowi przewagę, której potrzebował i już po chwili walka stała się bardziej wyrównana, a wkrótce zakończyła się... prawie. Robert nie zdążył nawet oderwać wzroku od zmiażdżonej czaszki przeciwnika, gdy wyładowanie magicznej mocy powaliło go na ziemię. Gdy się pozbierał po obcej czarodziejce nie pozostał żaden ślad.


***

Powrót Marie i jej wybawców w stanie prawie nie uszkodzonym Robert przyjął z nieskrywaną ulgą i radością - tym większą, gdy straż poinformowała ich o serii porwań, jaka miała miejsce w stolicy. Każda myśl o wesolutkiej bardce złożonej w ofierze w jakimś plugawym rytuale sprawiała, że Roberta zalewały kolejne fale wściekłości. Najchętniej sam zabrałby się za poszukiwanie winnych, nie miał do tego jednak ani czasu, ani środków, ani umiejętności. Toteż ograniczył się do sfrustrowanego zgrzytania zębami i nakazaniu Yocelyn, by nie spuszczała bardki z oka do końca pobytu w stolicy i za każdym razem gdy schodzili na ląd; a gdy nie była tropicielowi potrzebna. Rzecz jasna kruk nudnym zadaniem zachwycony nie był, jego wola ugięła się jednak pod stanowczością tropiciela.

Ostatnie godziny w Heliogabar Robert spędził na dopełnianiu formalności związanych z wyjazdem i robotnikami. Nawet cieszył się, że uległ Wulfowi w jego naleganiach na załatwienie wszystkiego w stolicy. Dzięki temu mógł w spokoju obejrzeć i potencjalnych pracowników i - a raczej zwłaszcza - drewno, jakie zamawiał. Dzięki temu miał pewność, że nie przyślą im sękatych desek, stempli pełnych korników czy wilgotnych, przygnitych bali. Z doświadczenia wiedział, że zamawianie u obcych zwykle tak się kończyło, a na reklamacje czasu nie mieli. Poza tym sama myśl, że miałby wysłać gotówkę jako zaliczkę niewiadomo gdzie... Zaś na kredyt i dopiero co uzyskane szlachectwo nikt by im towarów nie sprzedał. Najważniejsze jednak, iż wszystko - albo prawie wszystko - czekać na nich będzie po powrocie do Elandone. Zamiast nudzić się w zimie będzie miał huk roboty!

Problemem była nieobecność Kosmo. Pomimo swoich obserwacji Robert nie zauważył w jego zachowaniu niczego podejrzanego - ale też po mieście za nim nie łaził. Nieświadom tego jak spadkobiercy przyczynili się do porażki najemnika w zalotach do Nelli, drwal nie potrafił znaleźć powodu, dla którego Kosmo miałby ich zdradzić. A może wcale nie zdradził, tylko po prostu odszedł w swoją stronę, czy też został ubity gdzieś pod karczmą, jak to nie raz się zdarza? Nie sposób było sprawdzić. Toteż Robert poświęcił mu ostatnią myśl wprowadzając konie przyszłych lordów Kintal na statek i nie zawracał sobie nim więcej głowy.

***

Podróż statkiem przebiegała spokojnie, dając Robertowi czas na odzyskanie sił i poukładanie myśli. Większość czasu spędzał oparty o burtę, wpatrując się w horyzont i ciesząc odludną okolicą lub rzucając Yocelyn kawałki suszonego mięsa. Kruczyca nie była teraz tak chętna do dalekich wycieczek, a w mroźne, wietrzne dni wręcz wpychała się tropicielowi pod kaptur, wywołując jego niemałe zaskoczenie tak familiarnym zachowaniem, bądź co bądź, dzikiego zwierzęcia. Rozbawienie szybko zmieniło się jednak w irytację, gdyż wielkie ptaszysko nie dość, że nie mieściło się w kapuzie, to jeszcze drapało go po szyi swoimi długimi pazurami. W końcu zdenerwowany wsadził kruka pod pachę, burcząc pod nosem coś o rozpieszczonych kurakach. Mimo to cieszył się, że kruczyca nie przestałą darzyć go swoimi względami mimo, że tyle ostatnio od niej wymagał. Czuł, że - podobnie jak i on - ptak nie jest zachwycony ludnymi okolicami, w jakich ostatnio musieli przebywać, a zdenerwowanie, jakie Robert odczuwał przed spotkaniem z królem udzielało się także ptakowi nawet jeśli nie rozumiał jego powodu.

Z braku zajęcia często w czasie podróży obserwował pozostałych spadkobierców. Nie uszło jego uwagi, że Megara i Wulf zdawali być się w więcej niż dobrej komitywie. Przez chwilę zastanawiał się, czy chcieli w ten sposób - wzorem szlachty - powiększyć swoją część spadku i umocnić wpływy, jednak po jakimś czasie odrzucił ten pomysł. Mimo wrodzonej powściągliwości w ich ruchach i spojrzeniach była ukryta czułość i zrozumienie. Ukłucie zazdrości i tęsknoty przeszyło serce tropiciela, lecz - ku jego zdumieniu - było o wiele mniej intensywne niż dawniej. Miał tylko nadzieję, że Wulf uszanuje cnotę Meg do czasu złożenia małżeńskich ślubów. Kto wie... może nawet poproszą króla o zgodę? Drwalowi majaczyło się zasłyszane kiedyś zdanie, że szlachcic poślubiając nie-szlachcica musi mieć zgodę od króla - może jednak w tym kraju panowały inne zwyczaje.

Martwiła go natomiast niechęć, jaką wyczuwał między Marie a Alto. Wcześniej zdawali się być w dobrej komitywie, od czasu porwania jednak zdawało się być coraz gorzej; miał też wrażenie, że bardka zaczyna stronić i od reszty spadkobierców. Robert często siadał wieczorami z Alto nad garncem piwa czy jakiegoś paperbackowego wynalazku, jednak chłopak mu się nie zwierzał, a drwal nie miał zamiaru włazić z butami w sprawy młodych. Jednak bardka zdawała się być tak smutna i zestrachana, że nie miał serca zostawiać jej samej. Chyba z braku obecności Poli na kogoś swe ojcowskie uczucia musiał przelać, a bardka - bądź co bądź - jeszcze wiele w sobie z dziecka miała. Toteż podszedł do niej już pierwszego dnia na Yksi Sisko.

- Nie musisz się troskać o swoją skórę - pocieszająco, choć trochę niezgrabnie poklepał ją po plecach. - Jak widzisz wszyscy cię tu obronimy, a w dzień nakazałem Yocelyn mieć na ciebie oko. Gdyby się coś złego działo od razu się dowiem. W nocy zaś możemy ci w koszulę wszyć kamień alarmowy - spróbował zażartować. - Gdy cię kto będzie chciał ukraść to obudzi całą okolicę nie gorzej, niż twe własne krzyki.
- Dzięki Robercie - Mysz zmusiła się do uśmiechu. - Ta cała sprawa ze składaniem w ofierze napędziła mi nie lada strachu. Wiesz, ja bardzo bym chciała być samodzielna, zadbać o siebie i w ogóle... Ale obawiam się, że jak po mnie kto znów przyjdzie to niewiele zdziałam. Zabiorą mnie i słuch po mnie przepadnie. Żyły mi poderżną i się wykrwawię a przy okazji jeszcze zawezwę pewnie jakiegoś demona. Wybitnie źle się z tą myślą czuję. Zawczasu się lepiej pożegnam - nieco zbyt dramatycznie przylgnęła do tropiciela i mocno uścisnęła. - Miło mi było ciebie poznać. I twoją córę. Wspomnijcie mnie czasem a w moje urodziny świeczkę mi zaświećcie. To już za dwa dekadni. Żal, że mogę dziewiętnastej wiosny nie dożyć. Aż łza się w oku, szlag, kręci.

- Dzieciaku ty! -
surowo huknął Robert, odrywając od siebie bardkę, po czym zmitygował się i spokojniej już rzekł. - Jakbyś moją córką była, to bym na goły tyłek ci wlał za takie gadanie, nie ważne żeś już panna na wydaniu. A może właśnie dlatego. Życie szanować należy, zwłaszcza własne. Poza tym co ma piernik do wiatraka? Nawet Wulf "samodzielny" nie będzie, jak go kilku magusów opadnie. Nie na tym dorosłość polega, co by samemu na smoka się porywać, ale by umieć gdy trza od ludzi pomoc przyjąć. Zresztą, co ja ci gadać będę - nie starczy tobie, dziewczyno, że Alto i Wulf sobie mało giczołów nie połamali z okna za tobą skacząc? I to w nocnym odzieniu, jak nie przymierzając, sztubaki z nocnej schadzki uciekając? - tropiciel uśmiechnął się na samą myśl o walczącym w gaciach kapłanie. - A wcale nie musieli; starczyło żeby się z tymi na górze rozprawili wraz z nami. I tak ledwieśmy sobie z nimi poradzili, więc nijak "samodzielni" nie jesteśmy. Tylko w kupie siła, Marie, tylko w kupie. Jakkolwiek by nie śmierdziała - wysilił się na kolejny marny dowcip. - A z tym alarmem to wcale poważnie mówiłem - mrugnął do Marie i nasunął jej kaptur na oczy.
- Oj wiem, wiem - skrzywiła się bardka. - Oni za mną w kalesonach po śniegu biegali a ja... No niewdzięczne nasienie ze mnie. Najpierw Wulfa zbeształam a później z Alto taką kłótnie zaliczyłam, że już do mnie do końca życia gęby nie otworzy. Mam talenta w dyplomacji i umiem sobie pierwszorzędnie ludzi zjednywać, nie ma co... Ale to pewnie ze stresu, że mnie chcą zabić. I ze złości i zazdrości co mi w trzewiach zalegają i palą żywym ogniem... Nieważne zresztą... - zmieszana zmieniła prędko temat. - A ten kamyk to jak działa?
- Eee...
- Robertowi z lekka opadła szczęka. - Ja nie do tego... znaczy się mnie się tam oni nie skarżyli, ani ja was nie podsłuchiwałem. Rzec chciałem tylko, że masz na kim polegać i sama nie jesteś, ot co. A że się ludzie kłócą toć przecież ludzka rzecz - westchnął, po czym dodał z rezygnacją. - Z tobą to przynajmniej jasna sprawa, a ja co do kogo powiem, to ten mnie na opak rozumie. Jeno z Yocelyn bez przeszkód dogadać się mogę... przynajmniej na razie - skrzywił się. - A kamol jak zwykły magiczny przedmiot działa. Dajmy na to, że ci taki kupie, hasło jakieś mu nadam by cie strzegł, a jak kto hasła nie zna i cię ukraść chciał będzie, to rozdzwoni się głośno... albo ja go usłyszę w głowie...? Jakoś tak mi to znajomy magus tłumaczył, co go w swojej sakwie zawsze nosił, by mu nikt nie podwędził.
- Pomysł z kamieniem dobry. Ale zaraz jak z pokładu zejdziemy to trafimy w sam środek zadupia i już raczej nic tak zmyślnego, na domiar magicznego, pewnie nie zakupimy. Ale dziękuję za troskę. Choć Yocelin myślę wystarczy. I sen będę miała spokojniejszy.
Chwilę popatrzyła w dal i roztarła zziębnięte dłonie.
- Robercie... Byłeś kiedyś zakochany? Tak na poważnie? Musiałeś skoroś się ożenił. Skąd miałeś, no wiesz... pewność?

- Niby fakt... Ale w końcu to kamień, może Megara coś poradzi - odparł nieuważnie, zastanawiając się nad drugim pytaniem. - Skąd... Może dlatego, żem już wiedział jak bez miłości z babą żyć? - potrząsnął głową, po czym przymknął oczy. - Anna była... Ech, nie umiem o miłości ładnie gadać. Spojrzałem na nią i po prostu wiedziałem, że ona już wcześniej była w mojej duszy, musiałem ją tylko znaleźć. Gdy trzymałem ją w ramionach to świat mógłby się skończyć, bo ona była całym moim światem - zamilkł, po czym podjął. - Pewnie nie raz słyszałaś jak Wulf dogadywał mi, że nie żyję. Może i ma rację, bo to ona była moim życiem, dzięki niej miałem siłę iść do przodu, pracować, starać się... dla niej. Ale to chyba męska rzecz tak myśleć. Wiesz... - spojrzał Marie w oczy - miłość jest chyba wtedy, gdy myślisz o przyszłości i nie potrafisz wyobrazić jej sobie bez tej drugiej osoby. Bez niej możesz wegetować, ale nie żyć. Chyba to jest miłość.
- Ale masz jeszcze Polę. Mimo, że straciłeś żonę wciąż masz dla kogo żyć. Też bym tak chciała.
- Marie to nie... jasne, że chcę dla niej żyć, ale to nie to samo. Dziecko kocha się inaczej. Ona dorośnie, wyjdzie za mąż, a ja zostanę sam... samotny raczej. Pytałaś przecie nie o miłość ojcowską, a... no, do mężczyzny, prawda? Czemu więc wdowy ponownie za mąż idą? Przecie nie tylko by robotnego chłopa w zagrodzie mieć. Dziecko radość niesie, ale ani wsparcia nie da, ani w noc cię nie ogrzeje, ani... - machnął ręką, szukając odpowiednich słów - To krew z twojej krwi, ale nie twoja dusza - jęknął bezradnie.
- Przecież stary nie jesteś. Czemu sobie kogoś nie znajdziesz?
- Czemu?
- Robert spojrzał ze zdumieniem na Marie, jakby nie wiedząc o co go pyta. - To nie... z żadną nie będzie już tak jak z nią. Nigdy. Mogłbym wziąć żonę by zajęła się Polą i grzała mi łoże, lecz gdy poznałem ten prawdziwy żar w sercu... po prostu nie potrafię. Czułbym się jakbym najmował niańkę czy ladacznicę, jeno na innych warunkach. - potrząsnął głową z obrzydzeniem. - Pytasz o miłość... ty tak nie czujesz? Mogłabyś z innym robić to, co chciałabyś z tym wybranym - spojrzał na nią uważnie.
- O skomplikowane rzeczy pytasz - Mysz spuściła wzrok. Dobrze, że rumieńca nie było znać bo twarz była już wcześniej zaczerwieniona od szczypiącego mrozu. - Myślałam, że z Alto chcę... Ale najpierw ja miałam opory a później on już nie chciał. Nie mam porównania jak to jest z kimś wyjątkowym, a jak z przypadkowym. Ponoć wszystkiego w życiu trzeba spróbować - zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Przyganiał kocioł garnkowi - mruknął z uśmiechem Robert. - Jakby miłość taka prosta była, to by ludzie nie żyli taki szmat czasu. Młodzi jesteście to i miłować się nauczyć musicie, tak samo jak wszystkiego innego. Powiadają poza tym, że godzenie w tym interesie najlepsze - poklepał bardkę pocieszająco po plecach. - Ja bym tam na twoim miejscu z przypadkowym nie próbował. Starczy, że cię nie ciągnie - znaczy się, że nie ciągnie cię serce, a nie twoja mysia przekora - i już wiesz, że to nie to. Poza tym jeszcze się jakiegoś paskudztwa nabawisz i co będzie? - dodał nieco grubiańsko.
- Paskudztwa? - Mysz skrzywiła się i wywróciła w panice oczami
- Paskudztwa - roześmiał się Robert. - Co do Alto zaś... on chyba taki sam nerwus jest jak i ty. Ciężko wam komukolwiek zaufać, to i ciężko swoje serce w cudze ręce włożyć, co by w kawałkach nie odebrać. Ale nawet jakbyś się w półgłówku zakochała, to zawsze ryzyko jest - takie życie. Pewności nigdy nie ma, że coś z tego będzie, bo nawet największa miłość prócz miłowania dużo pracy wymaga - zakończył filozoficznie.
- Mówisz o miłości... A ja mam wątpliwości czy on mnie lubi jeszcze - Marie posmutniała. - Ale dość już rozżalania. Dziękuję za pociechę. I opiekę Yocelin - Uśmiechnęła się szczerze do drwala
- Lubienie nic do miłości nie ma. A zresztą... teraz nie czas na miłowanie, jeno kark przed królem giąć - prychnął. - A Yocelyn lepiej nakarm, bo cię podziobie; przez ten mróz się bestia złośliwa zrobiła. - odwzajemnił uśmiech, po czym wpatrzył się w horyzont i zatopił we wspomnieniach.



***

Mimo świętego spokoju na statku Robert nie pogardził ciepłem buchającego w karczmie ognia i z przyjemnością zabrał się za pałaszowanie strawy. Tyle że po grobowej przepowiedni tutejszej mądrej baby gulasz stanął mu w przełyku. Tego typu "szalone" kobiety nierzadko zajmowały całkiem poważaną pozycję w wiejskiej społeczności i nie bez powodu. Nie miał więc zamiaru lekceważyć jej słów, jakkolwiek bzdurne by się nie wydawały - a nie wydawały mu się, zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń. Toteż uparł się, by Yocelyn spała w pokoju dziewcząt, skoro on sam nie mógł - lepszy taki alarm niż żaden. Poza tym - pomijając Emerysa i porwanie Marie - nie był do końca przekonany, że Grief of Blank tak łatwo pogodził się ze stratą Elandone. Majaczenia starej mogły znaczyć cokolwiek.

Sprawa dość szybko się wyjaśniła... by jeszcze bardziej zagmatwać. W Heliogabarze porywano dobrze urodzone dziewczęta, a nie "byle" wieśniaczki. Czyżby Elena stanowiła zastępstwo za Marie? Drwal nie podzielił się z bardką tą refleksją by nie dokładać jej zmartwień. Od tego dnia jednak z jeszcze większą niechęcią myślał o spotkaniu z królem. Co będzie jeśli potomek Emerysa okaże się królewskim zausznikiem? Jak Shannon poradzi sobie z nie jednym, a dwoma wrogami tej samej krwi? W czasie podróży Lady nie ukazywała im się wcale, a drwal nie śmiał dopytywać się, co o tym wszystkim myśli. Skoro to Alto nosił jej kamień, zapewne w nim miała wsparcie i powiernictwo, tak potrzebne każdej kobiecie.
 
Sayane jest offline  
Stary 09-09-2010, 14:57   #104
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Podróż rzeką odkąd opuścili Heliogabalus i przez zimowe pustkowia nastrajał rycerza melancholijnie. Wraz z jesiennym zamieraniem przyrody nachodziły go nostalgiczne myśli o przemijaniu.
- Marność nad marnościami i wszystko marność.
Mruknął pewnego razu do nic nie rozumiejącego Tima.
Nawet miłosne podchody reszty drużyny nie wyrwały go z tego nastroju.
- Lgną do siebie dorośli jak kaczy drób do roślin.
Stwierdził wypowiadając kolejną mądrość życiową.
I w zasadzie poza sporadycznymi uwagami tego typu niewiele się odzywał.
Dopiero w wiosce na słowa Wulfa o składaniu w ofierze dziewic Bran nieco się ożywił :
- To bez sensu. Gdyby chcieli składać dziewice porywaliby chrome brzydule, a nie ładne dziewczyny. Wszak wśród ułomnych i szpetnych łatwiej by znaleźli nietknięte. To musi chodzić o coś innego.
Sprawa porwania sołtysówny zainteresowała go zwłaszcza, że wydawała się być powiązana z niedawną próbą porwania Marie.
Ojciec dziewczyny powiedział im, że zniknęła najlepsza suknia Eleny i naszyjnik z krwawników który dostała na szesnaste urodziny.
Naszyjnik był dobrze ukryty, a nie było śladów przeszukiwania. Pokój był w idealnym porządku. Łóżka było zasłane jakby dziewczyna wcale sie w nim nie kładła.
Bran korzystając z łaskawości gospodarza obejrzał sobie pokój dokładnie po czym spojrzał na stroskanego ojca wzrokiem pełnym współczucia.
- Mości gospodarzu widzi mi się, że Twa córka czekała na porywacza, gdyż nawet nie położyła się spać. Przykro mi to mówić, ale zdaje mi się, że dobrowolnie z nim uciekła. Nie pamiętasz aby, czy pośród jej zalotników nie był taki, który parał się magią, albo był na tyle zamożny, by maga wynająć ?
Sołtys słysząc słowa młodego rycerze w jednej chwili pokrył się szkarłatem:
- Moja córka była porządna dziewczyną. Nigdy by nie uciekła z własnej woli. Nie spotykała się z nikim bez mojej zgody!
Wzrok jakim Bran obdarzył Dana Madoka wyraźnie mówił, że w takie bajeczki to nawet siedmiolatek by nie uwierzył.
- To może inaczej ... Załóżmy, że nie uciekła dobrowolnie, że została porwana. Ponawiam pytanie, czy wśród zalotników był ktoś bogaty lub parający się magią ?
Mężczyzna zawahał się wyraźnie, a potem powiedział z wyraźnie widoczna dumą:
- Wydaje mi się, ze Luis DeLaneya był zainteresowany moją piękną córką, ale przecież nie musiałby jej porywać... no i w tej rodzinie to nie on para się magią.
To już był jakiś trop. Bran zapytał unosząc z zaciekawieniem brwi :
- Nie on ... a kto ?
- Lady Emeralda przecież.

Niezrażony rycerz kontynuował.
- A lady Emeralda to ... - pokręcił ręką w geście "dalej, dalej".
- No przecie bratanica pana barona - dokończył chłop kiwając głową z zadziwieniem, że ktoś nie wiedział tak oczywistej rzeczy.
- A gdzież oni mieszkają dobry człowieku ? - spytał Bran podając sołtysowi kolejny powód do zdziwienia.
- Jak to gdzie? W swoim zamku.
Biorąc pod uwagę, że sołtysami zostawali na ogół najsprytniejsi z chłopów Bran miał jak najgorsze przeczucia, co do inteligencji pozostałych włościan.
- W zamku powiadasz ... a gdzież on się znajduje, bo widzisz stąd nijakowego nie widać. Najlepiej pokaż ręką, albo daj nam jakiego otroka, co by drogę pokazał. Bo widzi mi sie, że tamuj o Twą córkę rozpytać trzeba. - Bran zamilkł na chwilę.
"Tamuj" zaczął wpadać w jakiś wsiowy żargon.
- No przecie w mieście - Spojrzenie sołtysa wyraźnie mówiło że jego rozmówca ma chyba jakieś problemy z głową - Trakt jest prosty, w zasadzie przewodnika nie trza, ale jak nie poradzicie to się kogoś znajdzie...
- To tu jest jakieś miasto ? -
rycerz był zaszokowany, że w pobliżu jest jakiś ośrodek cywilizacji.
- To po kiego porywają wieśniaczki ? W grodzie brak dziewek czy co ? - zadał retoryczne pytanie.
Potem sobie przypomniał, że kapitan Jalmari wspominał, iż wioska jest dzień drogi od Valls.
Na ostatnie zdanie Madock zrobił sie czerwony niczym burak i popatrzył na Brana wyraźnie oburzonym tonem:
- Moja córka jest najpiękniejsza dziewczyną w okolicy!
- Nie ... to nie o to chodzi. Prędzej o to, że złodziej nie kradnie u siebie. Masz może jaki wizerunek swej córki ? Jak wyglądała ?

Mężczyzna skinął głowa i wyciągnął zza pazuchy łańcuch na którym zawieszony był spory medalion. Otworzył go i pokazał rycerzowi. Malowidło przedstawiało śliczną kilkuletnią jasnowłosą i błękitnooką dziewczynkę:
- Miała wtedy dziesięć lat i była najcudowniejszym dzieckiem na świecie.
Bran spojrzał na cokolwiek nieaktualne malowidło i westchnął ciężko.
- Postaram się ją odnaleźć. Przynajmniej teraz wiemy, że jest błękitnooką blondynką.
Sołtys chwycił go za dłoń i zaczął ją ściskać. Bran miał dziwne wrażenie, ze zaraz zacznie go po niej całować.
Gdy sołtys obcałowywał dłoń Brana ten tylko poklepał go wolną lewicą po głowie stwierdzając zdawkowo :
- Nie trzeba wszak jeszcze jej nie znaleźliśmy.
- Ale znajdziecie... tacy potężni Państwo na pewno odnajdą moja Elenę ...

Jako że chłopina nie chciał puścić ręki rycerza, a ta już stawała się cokolwiek wilgotna od jego śliny Bran szarpnięciem wyswobodził się od wiernopoddańczego uścisku.
- No to musimy jechać do Valls. Lepiej samemu zaatakować, niż czekać na kolejne porwanie. Po za tym jako lennicy królewscy mamy pewne zobowiązania wobec ludności naszego suzerena. Wprawdzie Ci tutaj, to nie nasi poddani, ale wyręczając króla w ich ochronie zyskamy jego łaskę.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 09-09-2010, 23:00   #105
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Nie było już raczej większych szans na zdobycie większej ilości informacji od tego co zostało powiedziane. Niezależnie od tego czy tutejsza piękność została porwana czy tez odeszła z własnej woli, wszystkie informacje kierowały wędrowców do niedalekiego Valls, a więc do miejsca do którego i tak zdążali w poszukiwaniu króla.
Sprawa Eleny przedłużyła pobyt spadkobierców w Dalay o ponad dwie godziny. Karczmarz zapewnił ich jednak, że do Valls konno powinni dotrzeć bez problemu jeszcze przed zachodem słońca. Trakt był prosty cały czas na południe, przez teren raczej płaski i słabo zalesiony. Podobno dopiero w niedalekiej odległości od miasta zaczynało się podgórze, a las gęstniał.

Gdy wyruszali niebo zasnute było chmurami, ale taka pogoda utrzymywała się cały czas od chwili wypłynięcia z Heliogabaru. Wkrótce jednak sytuacja zaczęła się zmieniać. Najpierw szare, gęste kłęby zawisły nisko nad ziemią, a po jakichś dwóch godzinach zaczęły sypać drobne płatki śniegu. Zrobiło się ciemno i ponuro, nie utrudniało to jednak ani koniom ani dosiadającym je jeźdźcom drogi. Niestety wkrótce opady stały się niezwykle intensywne, a dodatkowo zerwał się wiatr. Potem zaś, nagle śnieżyca uderzyła w nich z niespodziewaną siłą. Widoczność ograniczyła się do kilku kroków, a trakt zniknął pod grubą warstwą śniegu. Nawet tropiciel ze swym zmysłem orientacji w terenie nie miał szans właściwie określić dalszego kierunku wędrówki. Przenikliwe zimno przedarło się przez ubrania. Najwyraźniej temperatura spadła o dobrych kilkanaście stopni. Zima uderzyła na Damarę biorąc ją w swoje posiadanie, a nazwa Chłodne Ziemie, którą często określano ten rejon Faerunu znalazła swoje uzasadnienie.

Megara, dla której typowa dla zimy na północy zmienna pogoda nie była czymś nowym, wiedziała doskonale, że pozostawanie w tej sytuacji bez osłony przez dłuższy czas groziło śmiercią zarówno ludziom jak i zwierzętom. Nikt zaś nie miał pojęcia, kiedy burza może się skończyć.
Czarodziejka nie zastanawiała się długo. Zeszła z konia i wyjmując z podręcznej sakwy odpowiednie komponenty zaczęła snuć zaklęcie. Pod wpływem jej mocy ziemia poruszyła się i wypiętrzyła, powoli kształtując się w bezpieczne schronienie dla wszystkich. Po kilku minutach gdy jej dłonie prawie skostniały już z zimna, a ciało mocno osłabło z nadmiaru użytej mocy, przed spadkobiercami stanęła niewielka ziemna chatka z dwoma oknami i drzwiami oraz z kominem w dachu świadczącym o obecności kominka.
Weszli do środka, wprowadzając także konie, otrzepując się ze śniegu i rozglądają z ciekawością. Pomieszczenie nie było zbyt duże, a zwierzęta zajmowały w nim prawie połowę przestrzeni. Pod jedną ścianą ustawione były wąskie prycze, a na środku stół z krzesłami. Wewnątrz było sucho i nie szalał wiatr. Niestety zimno było dokładnie tak samo jak na zewnątrz.
Na niewielkim kominku nie płonął ogień, a zdobycie do niego opału na na zewnątrz gdzie szalała śnieżyca graniczyło z niemożliwością.
- Ta chata i wszystko w środku zniknie i tak gdy minie czas działania czaru i tak mamy własne posłania może więc spalmy wszystkie sprzęty, by nakarmić płomienie. – Zaproponowała magini, a inni doszli do wniosku, że to doskonały pomysł.
Wkrótce jasny płomień rozświetlił ciemne wnętrze.

Burza szalała przez kilka godzin, a kiedy w końcu ucichła było już ciemno i wyruszanie w dalsza drogę nie miało sensu. Megara szybko przeliczyła, że chata powinna dotrwać do świtu. Mogli więc w niej bezpiecznie przenocować.
Kto zdecydował się wyjść na zewnątrz by odetchnąć świeżym powietrzem lub załatwić jakieś istotne sprawy mógł podziwiać niesamowity śnieżny krajobraz. Chmury zniknęły całkowicie, a księżyc rozświetlał i ukazywał bajkowy, kryształowo śnieżny świat.



***

19 Nocal 1375r. Ziemie barona DeLaneya.

Kolejny świt znowu wstał ponury i niewiele pozostało z piękności nocy. Chatka zniknęła, a spadkobiercy wyruszyli w dalszą drogę. Po szlaku do miasta nie pozostał wprawdzie żaden ślad, ale Robert bez problemu określił kierunek w którym powinni podążać. Tym razem na szczęście nic już nie przeszkodziło im w dotarciu do celu. Po jakimś czasie na horyzoncie pojawiły się góry, a niezbyt gęsto rosnące dotąd drzewa, zgodnie z tym co zapowiedział karczmarz, zaczęły się zagęszczać. Wkrótce zobaczyli wyłaniające się zza drzew wieże Valls.
Położone u podnóża gór miasteczko nie było duże, ale zdecydowanie zaskakiwało urokiem otoczenia i pięknem architektury. Niezbyt wysoki mur z pewnością nie stanowił wielkiego zabezpieczenia przed napastnikami nic więc dziwnego, ze watahy hobgoblinów mogły stanowić dla niego spore zagrożenie. Większość wewnętrznych zabudowań stanowiły dwukondygnacyjne budynki kupców i rzemieślników, a nad wszystkim górowała położona nieco wyżej twierdza. Jak dowiedzieli się od czuwających przy bramie strażników, siedziba barona DeLaneya.


Od strażników także uzyskali wiadomość, że król Gareth przebywa w warowni, a najlepsza gospoda w mieście to zbudowana w jej cieniu, bo dokładnie przytulona do zamkowych murów „Tawerna pod Czarnym Kamieniem”. Tam właśnie skierowali swoje konie. Wejście do solidnego, dwupiętrowego budynku dokładnie tłumaczyło jego nazwę. Drewniane drzwi zamontowane były z łuk wykonany z kamienia, na którego środku osadzony był solidny zwornik w kolorze absolutnej czerni. Megara zatrzymała się na chwile przechodząc przez drzwi.
Od kilku dni próbowała zbadać strukturę czarnego naszyjnika porywaczy z Heliogabaru. Zdecydowanie nie był on magiczny, mimo zaklęć jakie na nim zastosowała nie odkryła niczego niezwykłego, a jednak jej wyczulona na materię natura podpowiadała jej, że drzemie w nim jakaś dziwna moc. Nigdy wcześniej nie spotkała się z takim tworzywem. Jednego bowiem była pewna: Nie był on naturalny. Dodatkowo jeszcze miała przeczucie, że w jakiś sposób jest on jej bliski. Teraz gdy miała do czynienia z większą całością to wrażenie stało się jeszcze silniejsze i zaczęło budzić uczucie niepokoju.

Wrażenie, które spotęgowało się jeszcze bardziej gdy tylko powrócił wysłany na zamek z listem do króla posłaniec. Według jego słów, przekazano mu informację, że król jest zbyt zmęczony by dziś przyjmować gości i wyznaczono im wizytę na dzień jutrzejszy w godzinach wieczornych.
Megara słyszała bijące niedawno południowe dzwony, a według informacji zdobytych w mieście ani dziś ani dnia poprzedniego władca Damarii nie ruszał się z zamku. Skąd więc to niezwykłe jego zmęczenie? Był podobno człowiekiem pełnym energii i nigdy nie stronił od poznawania ludzi chętnych by osiedlić się na jego ziemiach. Była to dla niego wręcz sprawa priorytetowa. Był wojownikiem, paladynem i kapłanem Ilmatera, a przecież oni nie poddawali się swoim słabościom...
Potem przypomniała sobie jaki dzień roku właśnie nastał: Kolejna noc będzie nocą Przesilenia. Jeśli niczego nie zrobią niewinne dziewczyny złożone zostaną w ofierze.

Te wszystkie myśli przebiegały przez głowę czarodziejki. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że cały czas zaciska dłoń czarnym krysztale. Nogi kierowały ją bezwiednie. Najpierw bez słowa wyminęła zaskoczonego karczmarza i ruszyła na zaplecze. Potem odnalazła schody w dół i sporą piwniczkę. Zbliżyła się do ściany, która jakby ją wołała. Gospodarz, który ruszył za czarodziejką z pochodnią nie wiedział, że dziewczyna nie potrzebuje światła. W podziemnych ciemnościach widziała zdecydowanie lepiej niż koty w świetle księżyca. Dotknęła dłonią czarnego łuku w ścianie. Na jego środku ziała dziura po zworniku.
- Rzeczywiście to stąd zabraliśmy kamień nad wejście. Był taki lśniący i gładki, że od razu przyszło mi do głowy, że to doskonały pomysł na nazwę i szyld - powiedział, choć nie zapytała o wyjaśnienie. Dla niej to od początku było oczywiste. Wiedziała jeszcze dwie rzeczy: To było przejście, portal który nigdy się nie uruchomi jeśli nie będzie w całości, zaś trzymany w dłoni kryształ był kluczem. Tylko ten, kto miał go przy sobie mógł przejść bezpiecznie na drugą stronę.
Tylko dokąd prowadził? Nie miała pojęcia, ale miała dziwną pewność że przejście tymi „drzwiami”jest konieczne... dla niej... dla Elandone... a może nawet dla całego królestwa...
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 09-09-2010 o 23:04.
Eleanor jest offline  
Stary 11-09-2010, 14:49   #106
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Nie dowiedzieli się w wiosce nic więcej, nikt się też tego zbytnio nie spodziewał. Meg ucieszyła się, gdy wreszcie pozostawili za sobą ostatnie budynki. Merta... za bardzo przypominała jej ją samą. To co mogłoby się stać, gdyby nie znalazła swojego miejsca. Osiadła w miejscu, gdzie nie mogła osiągnąć zupełnie nic, zniszczona życiem i zapijaczona, dysponująca ułamkiem potęgi, do której mogłaby dojść. To wywoływało zimniejsze dreszcze niż pogoda, psująca się z każdą chwilą. Okolica bardzo zaczęła przypominać to, co pamiętała z Ravenrock. Mróz, zamiecie, śnieg zalegający na całych stokach coraz większych gór. Niedługo cieszono się ciepłem lata, chociaż podejrzewała, że zima i tak tego roku spóźniła się tutaj troszeczkę. A teraz próbowała nadrobić.
Szybko zdała sobie sprawę, że nie mogli już dalej podróżować. Nawet najlepiej zapoznany z siłami natury człowiek nie mógł przebić się przez taką zamieć! Wezwała więc swoją moc, wypowiadając słowa inkanty i dziękując w myślach Leomundowi. Kimkolwiek był za życia, na pewno musiał wiele podróżować. To dzięki jego zaklęciu z ziemi wyłoniła się chata, mająca w tym przypadku wiele wspólnego z ziemiankami. Dawała schronienie, a niska i mocna konstrukcja mogła wytrzymać znacznie więcej niż to, co działo się obecnie na zewnątrz. Może i spanie z końmi nie było czymś przyjemnym, ale nie miała już siły na inne zaklęcia.

Gdy zapłonął ogień, zrobiła to, co robił jej mentor w takich chwilach. Wyziębione ciała musiały najpierw się ogrzać, zanim pogrążą się we śnie. Uśmiechnęła się zamyślona, cichym, głębokim głosem wracając do własnego dzieciństwa.
- Mój nauczyciel niewielką miał moc, zawsze marudził, że taka mała dziewica przewyższa go już na samym początku. Przez swoje długie życie zgromadził jednak ogromną wiedzę, a wiedząc doskonale w jaką stronę podąża mój talent, mógł mi ją odpowiednio przedstawić. Nauczył mnie czytać czary, a potem rozumieć je. Z każdą zawiłością, tak bym teraz nie musiała obecnie siedzieć zanurzona głęboko w grube tomiska. A gdy skończyłam dziesięć lat, zaczął zabierać mnie w góry. Wtedy tylko kilka rzeczy wywoływało mój uśmiech, a widok zaśnieżonych szczytów, z dala od czarnych murów twierdzy... to było coś pięknego. Tam też uczył mnie koncentracji, czerpania energii ze źródeł - zaśmiała się cicho. - Nigdy mu nie powiedziałam, że umiałam to od samego początku i to lepiej niż on sam. Zawsze to lepiej było mieć towarzystwo. Góry były nieprzewidywalne, ale tam też miałam największą moc. Dlatego wyjmował księgę i wskazywał na coraz silniejsze czary. Pierwszy raz użyłam tego czaru właśnie w taki sposób, gdy pogoda zmieniła się prawie natychmiast. Musiałam próbować trzy razy, a kamienny dom i tak wyglądał jakby budował go bardzo pijany troll.
Uśmiechała się do siebie, wpatrzona w parującą wodę w blaszanym kubku, który obejmowała dłońmi.
- Niestety mój mentor umarł niedługo potem. Dalej uczyłam się sama... dowiadując się na przykład, że do tych zaklęć wcale nie potrzebuję księgi. One przemawiają do mnie same. Tak jak do Marii jej muzyka.

***

Miejsce, do którego dotarli, mogło nie być tak monumentalne jak Heliogabar, ale czarodziejka była pewna, że czułaby się tutaj tak samo dobrze jak tam. Oczywiście, gdyby nie było całej tej sytuacji z porwaniami, która obecnie spędzała prawie sen z jej powiek. W kamieniu było coś, czego nie potrafiła dotknąć swoimi zmysłami, coś co zatrzymywało się na ich pograniczu. Uporczywe odczucie pogłębiało się, nie dając nawet chwili wytchnienia. A przecież miasteczko było wyjątkowo urokliwe, otulone białą pierzyną i z twierdzą majaczącą wśród gór.
Jeden dzień czekania na króla w normalnych okolicznościach byłby bardzo krótkim czasem, ale wyjaśnienie i to, jaka noc nadchodziła, wywoływało u Meg ciarki na plecach. Może właśnie to przewrażliwienie skierowało jej uwagę na czarny kamień u wejścia do gospody. Dotknęła go mocą, bezwiednie i nie do końca panując nad swoimi odruchami. A potem nogi niosły ją same, kierując bezbłędnie do miejsca, gdzie znajdowała się reszta tego, czego kamień był całością.

Przesunęła dłonią po łuku, wyczuwając wgłębienia, prawie bez użycia wzroku czytając wyryte tam napisy. Smoczy język, magia portali. To drugie było dla Megary prawie zupełnie obce, ale podążała za instynktem. Uśmiechnęła się do karczmarza, mając nadzieję, że nie widzi, że to wymuszony uśmiech.
- Potrzebujemy tego czarnego kamienia... To portal, a on musi być pełny. Zwrócimy, gdy tylko wrócimy... A jeśli ulegnie uszkodzeniu obiecuję, że stworzę identyczny.
Podała mu maleńką, kamienną różę o kolorze smoły. Wolała nie zużywać teraz swojej mocy, nie wiadomo co zastaną za portalem. A jeśli intuicja nie kłamała, do walki z maginią powietrza będzie potrzebowała wszelkich zapasów.
- Wulf, pomożesz mi?
Wrócili na górę. Meg użyła odrobiny mocy, by poluzować kamień, który chwilę potem spoczął w dłoniach kapłana. Umieszczenie zwornika przebiegło bez problemów. Bez zdziwienia przyjęła fakt, że nic się nie stało. Zbliżyła się i wyciszyła, przesuwając po kamieniach opuszkami palców. Naciskała każdy z nich, a wraz z mocą rozświetlały się delikatnym, złocistym blaskiem, ukazując wszystkim zawiłe napisy. Wraz z ostatnim rozbłysł także portal. Czarodziejka cofnęła się i odetchnęła.
- Tylko osoba z kamieniem może przejść. Mamy cztery, a nie potrafię określić, co jest za portalem ani czy będzie można przez niego wrócić. Wiem, że ja go przekroczę. To... to ma coś wspólnego z tym wszystkim, jestem tego pewna! Tak czy inaczej, musimy się przygotować.
Wierzyła, że nie będzie musiała udawać się tam sama.
 
Lady jest offline  
Stary 11-09-2010, 23:37   #107
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
I znów w drodze! Atos wesoło merdał tym, co miało być jego ogonem. Nie przeszkadzały mu zaspy śnieżne ani nierówna droga, gdy radośnie biegł obok bojowego ogiera, przyzwyczajonego już do obecności poszczekującego od czasu do czasu psa. Uwielbiał ruch, do tego go stworzono i wychowano, tutaj, na równinach mroźnej Damary. Mróz nie robił wrażeniu na potężnym, zbudowanym z samych mięśni zwierzęciu. Zwłaszcza, gdy biegał. Kilka razy wdał się w gonitwę z jakimś zającem, ścigając go wedle drogi, przecinając zagajniki i ze śmiejącymi się oczami na szczerym, niezbyt ładnym pysku. Potem szybkimi, sprężystymi skokami wracał do niewielkiego orszaku ludzi i zwierząt, oczywiście bez łupu. Zając w lesie to było nieco za dużo dla dużego, ciężarnego psiska. Zupełnie nie zmieniało to jego zadowolenia z siebie. Z radości nawet raz czy dwa nastraszył Yocelyn i Dragomira. Jego życie było proste. Ostatnio nawet zrobił coś, do czego go szkolono. Damara pachniała domem, wciąż bardziej niż Elandone.

Wulf dla odmiany już taki radosny nie był. Śnieg może i przypominał mu o dzieciństwie, którego wyblakłe wspomnienia wciąż zachowywał w umyśle, ale za to śnieżyca wcale nie była zabawna. Kolejne opóźnienia mogły okazać się brzemienne w skutkach, a gdyby nie czarodziejka - byłoby wyjątkowo ciężko. Ciekaw był, czy w położonym na południu Elandone pogoda była równie zdradliwa i nieprzewidywalna, a zima - tak samo silna. Owszem, widział na mapach lodowiec, ale jego działanie mogli poznać tylko na własnej skórze. Mogli też spytać Shannon, ale tej Alto strzegł jak oka w głowie, ona sama się nie pojawiała, a Wulf nie zamierzał pytać. Może inni już całkiem zwyczajnie przyjmowali obecność ducha, który nie był duchem, ale on wcale tak tego nie widział. Bo i niby co miał wnioskować? Ostrzegła ich wtedy w karczmie, ale tak na prawdę nie znali jej motywów. A teraz co? Szli do DeLaneyów, ścigani kolejnymi informacjami o porwaniach młodych dziewczyn. Nie miał pojęcia co o tym sądzić. Meg rozpoczęła swoją opowieść, wyrywając olbrzyma z niepotrzebnych myśli.

Następny dzień wstał znacznie ładniejszy, co pozwoliło im dotrzeć do miasteczka w okolicach południa. Nie było tak źle, chociaż tak na prawdę stracili prawie cały dzień. Gdy wrócił posłany do zamku goniec, wydawało się, że ta stracona noc faktycznie okazała się sporym opóźnieniem. Przynajmniej znaleźli wolną karczmę, co mogłoby być trudniejsze, gdyby oddziały króla stacjonowały na miejscu. Te jednakże najwyraźniej miały inną misję, a może król przybył tu tylko z siedzącym w zamku pocztem?
Zanim zdążyli w ogóle wejść do środka, Meg zaczęła się dziwacznie zachowywać. Zaskoczony olbrzym poszedł za nią, z ciekawością przyglądając się macaniu ściany. Mógł to porównać tylko do oględzin dobrego oręża, czegoś, co w pełni rozumiał. Ale nawet nie myślał zaprotestować, gdy poprosiła go o pomoc w taszczeniu kamienia. Tylko patrzył. A gdy pojawił się portal, wyszczerzył nieco złowieszczo.
- Moglibyśmy spróbować tradycyjnymi metodami dostać się do zamku. Bramą, lub wykorzystując zdolności Alto. Ale jeśli to ich portal... to sprawa staje się znacznie prostsza. Mamy cztery kamienie, to wystarczy. Nie sądzę by zabezpieczenia były aż tak potężne, wystarczy więc, że dwie osoby będą udawać jedną. Można przedłużyć łańcuszek i założyć go na dwie głowy jednocześnie. Albo jedna osoba musi wnieść drugą - wzruszył ramionami jakby zupełnie nie widział w tym wszystkim problemu. - Przecież przy porwaniu Eleny stracili jeden z wisiorków a i tak zniknęli. Pójdzie kto będzie chciał. Ale każdy kto pójdzie, niech mnie słucha. Tym razem jak każdy będzie sobie, może zrobić się nieprzyjemnie. Meg, możesz to na razie wyłączyć? Musimy się dobrze przygotować.

W swoim przypadku miał na myśli założenie płytowej zbroi. Nie wziął co prawda na tę podróż wszystkich jej elementów, ale sam napierśnik, naplecznik i naramienniki wymagały trochę pracy i pomocy czarodziejki, która chociaż nieumiejętnie, to wyręczyła go znacznie szybciej, niż zrobiłby to samemu. Przenieśli swój ekwipunek do pokoju, w którym kapłan na straży pozostawił Atosa. Miał nadzieję, że chociaż tutaj nie stanie się nic złego i gospodarz zatroszczy się o ich konie.
Gdy był gotowy, wrócił do piwnicy. W zbroi, z tarczą na plecach, rozruszał mięśnie ramion i nóg, skostniałych nieco po długiej podróży. Zabrał całą swoją broń, z przyzwyczajenia sprawdzając przy okazji jej stan. Gdy zebrali się wszyscy chętni do wyruszenia, odmówił też krótką modlitwę.
- Panie. Dodaj nam sił i obdarz nasze serca wiarą w zwycięstwo. Spraw, abyśmy nie ulękli się wroga, i by nasze ciosy były pewne i celne.
Nie miał wątpliwości, że tam po drugiej stronie trzeba będzie użyć broni. Skinął głową Megarze. Miał zamiar wejść jako pierwszy, przenosząc przy okazji czarodziejkę. W razie czego nikt po tamtej stronie nie mógł pozostać bez towarzystwa jedynej znającej się na magii spadkobierczyni.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-09-2010, 21:36   #108
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Shannon wbrew wszelkich chęciom i próbom racjonalnego uspokajania samej siebie, czuła coraz większy niepokój. Gdyby w jej obecnym stanie była choć cząstka rzeczywistej materii drżałaby teraz jak liść na wietrze. Ziemie barona DeLaneya. Wymyśliła już tysiące nieszczęśliwych zakończeń jej na nich obecności. Złościła się i złorzeczyła, przywoływała w myślach dawną nienawiść. Wszystko na darmo. Biedny, niespokojny duch czuł przede wszystkim absurdalny strach.

- Alto? – Coraz łatwiej było u niego szukać pocieszenia. Na własne życzenie odizolowana od innych, wsparcia w jednej tylko szukała osobie. Nie musiała nawet ukazywać się w pełni, by cichy, drżący głos wyjawił w jakim stanie się znajdowała. – To zabrzmi wyjątkowo głupio i może później pozwolę ci to opowiadać w formie żartów pozostałym, ale tutaj, tak blisko... Myślisz, że on też tam jest?
- Nie wiem, Shannon - Łotrzyk powstrzymał się od zerknięcia przez ramię. Chyba już nigdy nie pozbędzie się tego odruchu na dźwięk głosu pojawiającego się znienacka w jego głowie. Wspomniał zaraz rozmowę ze Srebrnooką jeszcze w Elandone - Ziemie DeLaneyów, tu rządzi jego potomek.
Do tej pory myślał o Valls jako o końcu włóczenia się za królem. Mecie, którą należy przekroczyć, aby wreszcie móc powrócić do Elandone. Słowa Białej Damy obudziły zaś przekonanie, że właśnie włażą w paszczę lwu.
- Nie mam pojęcia. Srebrnooka mówiła, że stał się potężny. Że jest poza naszym zasięgiem. Może pora to zmienić. Może pora stanąć mu do oczu. - Wyciągnął czarny medalion zabrany niedoszłym porywaczom.
Shannon zgnębiona westchnęła przeciągle.
- Nie mogę się uwolnić od wrażenia, że stanie się coś okropnego. Na dodatek boję się, że jak wszyscy tam pójdziecie... jak ty tam pójdziesz, kamień wpadnie w jego ręce – zaśmiała się gorzko – Przeraża mnie to. Mnie, której w przeciwieństwie do was nie można nawet zranić w normalny sposób. Ciągle myślę, że on na pewno coś wymyśli. – Przez moment widział jak siedzi skulona na parapecie skubiąc nerwowo rąbek sukni – Strasznie mi wstyd.
- Też mam złe przeczucia. - Alto zerknął na półprzezroczystą postać - ale to nasza pierwsza i może jedyna szansa dowiedzieć się o co mu chodzi. Pomimo tego, że cały czas mi się zdaje, że te medaliony to zaproszenie do pułapki. Chodźcie do mnie - Alto zamyślił się i schował czarny medalion do kieszeni.
- Shannon, ja musze tam iść. Wiesz przecież dlaczego. - Nie patrzył w jej kierunku. Chciał powiedzieć, że może przecież zostawić kamień, schować go w bezpiecznym miejscu, ale nie o to jej przecież chodziło. - Nie wiem co się tam stanie, Srebrnooka może mieć rację. To może być ponad nasze siły. Ale alternatywą jest czekanie na jego ruch. Bezradne wyczekiwanie, aż znowu uderzą. Aż znowu zagrożą komuś z nas.

- Wiesz, nie po raz pierwszy myślę, że powinnam była zostać naprawdę wściekłym duchem. Zamiast tego, cóż... może właśnie ta bezradność doprowadza mnie do takiego stanu. Dawniej przecież nie bałabym się wyjść mu naprzeciw. Myślałam też, wybacz, że to powiem, że to wy będziecie moją bronią. Że nie będzie mi żal, bo przecież i tak... – zawahała się szukając lżejszych niż chciała wypowiedzieć słów – jesteście śmiertelni. Zapomniałam, że mogę się przywiązać. Alto, ja pamiętam, to już się źle skończyło. – Przerwała wpatrując się w niego uważnie, szukając najmniejszych oznak pogardy, jaką sama do siebie czuła. – Powiedz mi lepiej, co mogę robić, żebym choć trochę czuła się potrzebna.
Alto uśmiechnął się lekko.
- Mamy wiele wspólnego, Shannon. Jesteś bardziej ludzka, niż niejedno z nas. I to że nie możesz tak prosto umrzeć po raz drugi, tego faktu nie zmieni. Jesteśmy twoją bronią, w pewnym sensie, czy tego chcemy czy nie. Bo wszyscy walczymy, o to co kochasz. Może tego nie widać, ale jak wytłumaczysz to że ciągle trzymamy się razem? Zupełnie obcy sobie ludzie? Z nabitymi mrzonkami głowami? Wiele razy myślałem, aby stąd odejść. Zostawić wszystko i ruszyć dalej. Wiesz, to w życiu robię najlepiej. Uciekam. - łotrzyk spuścił wzrok - Ale mimo to jestem tutaj i szykuję się do wejścia w portal. Nie jestem wojownikiem, ani czarodziejem. Jeśli wyjdziemy w środek czegoś, co nas przerośnie, pewnie będzie tak że będę tylko zawadzał. Ale może być tak, że zanim dojdzie do konfrontacji, potrzebne będą nasze oczy i uszy.
Spojrzał znów na parapet, gdzie przed chwilą jeszcze widział jej postać.
- Pamiętasz podchody pod obóz na cyplu? Stanowiliśmy zgrany duet, nie uważasz? - Zanim wszystko zaczęło się sypać. Dodał w myślach i uśmiechnął się lekko mimo woli - Nie mów, że jesteś niepotrzebna. Nikt nie wymaga od ciebie abyś z mieczem w dłoni ruszyła zabijać.
- Nikt poza mną samą. Na myślenie o tym, w co łatwo uwierzyć, poświęciłam wiele lat. A teraz spójrz na mnie, niemal kulę się ze strachu. – Wciąż jeszcze przejęta zapomniała, że łotrzyk akuratnie widzieć jej wcale nie mógł. – Też myślę, że wtedy nam dobrze szło. Do czasu. Obyśmy teraz nie przekroczyli tego punktu, co wtedy.

Nie odzywała się przez dłuższą chwilę, wiedząc że da jej czas na poukładanie myśli
- Alto ja myślę, że powinniście powiedzieć sobie więcej niż tylko gniewne słowa.
Łotrzyk patrzył w ziemię, tak długo, że Biała Dama myślała już że jej nie odpowie.
- Nie, Shannon. Gniewne słowa wystarczą. Tych spokojnych, wypowiedzianych z rozmysłem obawiam się bardziej, niż tego co kryje się za portalem. Bo mogę usłyszeć coś co spowoduje, że nie będzie tu dla mnie miejsca.

Na takie postawienie sprawy Shannon nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przyszło jej tylko do głowy, że teraz będzie musiała się modlić o to, by przysparzającej problemów Myszy nic się nie stało. W przeciwnym wypadku łotrzyk mógłby jeszcze chcieć po raz kolejny zostawić wszystko za sobą. Shannon wątpiła, że zabrałby kamień ze sobą. Zresztą z własnej woli i tak nie porzuciłaby Elandone.

Po dłuższym czasie uświadomiła sobie jak bardzo jej to odpowiada. Odezwać się znienacka i podobnie zamilknąć będąc w pełni przez niego rozumianą. Uśmiechnęła się przypominając sobie słowa o duecie. Obawy w znaczącym stopniu zmalały.

Gdyby była jak oni, przetrząsałaby sakwy w poszukiwaniu rzeczy przydatnych na wyprawie w nieznane. Być może wzorem kapłana przeglądałaby broń. Potrząsnęła stopą wyobrażając sobie jak wsuwa mozolnie miękkie, skórzane buty na spodnie. Bezsensowne rozmyślania. Byle tylko nie martwić się więcej. Do czekania bądź co bądź była przyzwyczajona. Będąc na zamku mogła swobodnie poruszać się po pokojach, zaglądając do wszystkich ciekawie. Teraz przyglądała się jedynie łotrzykowi i siłą rzeczy snuła fantazje o wspólnym działaniu. Oczy i uszy, mówił. W tym była dobra.

Gdyby tak jeszcze nie bała się skończyć jak dżin w butelce.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 13-09-2010, 19:04   #109
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ciekawość to była straszna rzecz. Meg zwróciła się do Myszy w trakcie podróży, w chwili, gdy nikt inny nie mógł ich słyszeć.
- Ten szal... - zamilkła, odpowiednio dobierając słowa. - Musiał cię sporo kosztować?
Mysz wzruszyła lekko ramionami.
- Nic nie kosztował. To był... prezent. W pewnym sensie.
- Wtedy tak... ale teraz posiada zupełnie inną moc, niż wtedy.
- Tak? - zapytała bardka. Ciężko było wywnioskować czy zaskoczenie było szczere czy wymuszone.
Czarodziejka przewróciła oczami.
- Nawet wioskowa wiedźma to odkryła, pytając się mnie, czy jej tego nie nauczę. Niestety, to kapłański czar.
- Kapłański czar? - powtórzyła za nią Mysz robiąc wielkie oczy. - Jaki czar?
- Zaczynam się zastanawiać, czy na prawdę nic nie wiesz... - Megara popatrzyła na Marie uważnie - To czar chroniący przed... złymi osobami. Na pewno nie utkał go Wulf, tego tylko mogę być pewna. Domyślam się, że to przez to wtedy w karczmie czarodziejka nie pojawiła się bezpośrednio w twojej komnacie.
- Jeśli nie Wulf... - Marie spojrzała czarodziejce prosto w oczy - to kto mi zafundował taką pomoc?
- Myślałam, że ty mi to powiesz - Meg rozłożyła szeroko ramiona. - By zakląć taką magię w przedmiocie, trzeba ten ostatni nasączać powoli, a to zajmuje dużo czasu. Podejrzewam, że kapłani muszą wykonać przy tym taką samą pracę, jak i ja. Przy takim czarze... może nawet kilka pełnych dni? Nie jestem też pewna kiedy się to wydarzyło.
- Niemożliwe. Nikt nie mógł wplatać zaklęcia w mój szal. A już na pewno nie przez kilka dni. Mniemam, że bym to zauważyła. Poza tym praktycznie go nie ściągam.
- Może w takim razie został podmieniony? Jego moc jest zdecydowanie inna i znacznie potężniejsza niż wcześniej. Tak czy inaczej, to musiał być przyjaciel, nie wróg. Masz teraz bardzo cenny przedmiot.
- Dziękuję Meg. Za informację. Choć nadal nie mam pojęcia kto miałby mi pomagać. Może... Pani Jeziora? Ona chyba nas chroni. W pewnym sensie nas wybrała.
- Może, nie pomyślałam o tym. Jej moc jest na tyle wielka, że wystarczyłoby przelotne dotknięcie... Ale kiedy miałaby to zrobić? Nieistotne w sumie. Nie ma za co, Marie. Zawsze do usług - wykonała przepisowy ukłon, chociaż w siodle była to tylko okrojona jego wersja, a grube futro maskowało większość ruchów.


* * *

Mysz wyjechała z wioski bogatsza a pękaty wór. Półdarmo kupiła sobie zapasy od miejscowej guślarki. Gdzie półdarmo? Darmo w zasadzie! Wyprawy na wieś czasem jednak okazują się opłacalne.
Przejmujący ziąb wgryzał się w ciało Myszy jak stalowe szczęki potwora. Opatulona w futerko, z czapką wetkniętą po sam nos i w puchowych rękawicach nadal czuła się jakby hasał po tym mrozie w samej nocnej koszuli. A jeszcze uzbrojona była przecież w magiczny szal i pierścień, które miały chronić od chłodu. Aż strach pomyśleć jak czułaby się bez magicznego wspomagania bo teraz i tak zacięcie dzwoniła zębami. Nie była przyzwyczajona do siarczystych mrozów. A poza tym była cherlawa i kondycyjnie do dupy po prostu. Wystarczy, że pochodzi trochę w przemoczonych butach a już, z biegu, dostaje kataru. Taka ostra zima w jej przypadku majaczyła wizją zapalenia płuc a nawet zgonem.
Z tego zgonu to niektórzy mogliby się nawet ucieszyć...

Mysz była bliska załamania nerwowego kiedy utknęli pośrodku białego pustkowia. Śnieżyca się nasiliła i dalsza podróż traciła sens. Gdy pomyślała o konieczności nocowania w tych zaspach aż ją zmroziło. Choć nie, zmroziło ją już przecież znacznie wcześniej.
Lepianka wyczarowana przez Megarę wydała się Myszy nie lada luksusem. Aż miała ochotę czarodziejkę wyściskać. No i wyściskała. Ziąb na szczęście nie zabił w niej wrodzonej spontaniczności.
Rozsiodłała Lizusa i długo przytulała się do niego aby użyczyć trochę jego własnego ciepła. Klaczka jakby rozumiała jej podły stan ducha bo poddała się przytulankom. A nawet lgnęła do bardki jakby i ona potrzebowała pocieszenia na ich zasraniutkie położenie.

Pozbyła się rękawic, roztarła skostniałe dłonie przybliżając je do ognia. Niech bogowie błogosławią Meg i w dzieciach jej to wynagrodzą! Kiedy wreszcie zaczęła się rozgrzewać musiała jednak wyjść na zewnątrz. Siku jej się nie odechciało chociaż wmawiała sobie usilnie, że to może poczekać do rana. Z przyrodą nie wygrasz...

Gdy wracała z wyprawy pod tytułem „odmroźmy sobie tyłek” zauważyła stojącego na dworze łotrzyka. Stał oparty o wysoką sosnę, choć nie specjalnie chyba silił się na ukrywanie. Kopcił zwidkę. Poznała po zapachu nim jeszcze dostrzegła pasemko siwego dymu.
- Nie poczęstujesz pewnie? - zagaiła wychylając głowę zza pnia niby króliczek wyskakujący z kapelusza iluzjonisty.
Tak, tak... Byli ponoć na wojennej ścieżce. Ale chętnie by sobie zakopciła bo wieczór w lepiance w towarzystwie sześciu osób i ducha zapowiadał się wyjątkowo nudno.

Białe zimno. Usłyszał kiedyś takie określenie od wędrowca z północy. Aż do tej pory nie miał pojęcia że mróz może mieć kolor. Nie taki sam jak śnieg, czy szron na drzewach. To kolor chłodu krążącego w żyłach, wysysającego ciepło z ciała. Opatulony w nowo zakupione ubrania trząsł się jak osika. Ale krajobraz był tego warty.
Spojrzał na nią odwracając głowę od księżyca, który świecił wściekle rozjaśniając noc. Ręce w skórzanych rękawiczkach ze skarbca Elandone miał zgrabiałe. Zaciągnął się jeszcze raz skrętem zwidki i podał jej bez słowa. Zaraz skrył też wolne ręce pod pachami.


Pociągnęła dwa razy z rzędu aż zioło wypaliło się do końca. Mało trochę... Wzruszyła ramionami jakby lekko zawiedziona, że załapała się na ostatki.
- Powinnam ci może pieniądze zwrócić... Opalałam cię przez przeszło trzy miesiące.
- A będziesz miała z czego? Zdaje się, że pieniądze się ciebie nie trzymają. – Spojrzał na nią i uwolnił ręce z ciepłego ukrycia. Zaczął skręcać z wprawą kolejnego lolka. – Daj spokój. Handlem zielskiem zajmowałem się w Athkatli. Teraz jestem szanowanym lordem Kintal.
- Poczekaj, nie skręcaj – nie mogła sobie odmówić, dotknęła jego dłoni aby się wstrzymał z zielskiem. Myślała, że poczuje coś elektryzującego, nawet przez wełniane rękawice, ale nie poczuła nic. Może jedynie zawód. - Chciałam się jakoś zrewanżować, zwidkę dokupić do wspólnych zapasów. Ale handlarz zaproponował mi coś mocniejszego. Pomyślałam: „niech mnie piorun sieknie jeśli Mysz odmówi alchemicznej nowinki ”.

Przygryzła kraniec rękawic i zsunęła je z dłoni aby wyciągnęła z kieszeni niewielki woreczek. Odwinęła skrawek papieru żeby pokazać mu drobinki białego proszku i uśmiechnęła się prowokacyjnie.
- Czarny lotos to to nie jest... ale ponoć nieźle można odpłynąć.

- Obuch. – Stwierdził ze zdziwieniem i spojrzał na nią nieufnie – Tak u nas mówią na ten proszek. Wali w łeb ostro i niemal od razu. Zupełnie jak nadziak Wulfa. A może to od tego że czujesz się jakby ktoś cię znokautował. Wiesz, latające i ćwierkające ptaszki wokół głowy, świecące gwiazdki. Zwidy, omamy. Pełen zestaw.
Spojrzał na nią jeszcze.
-
Marie to jest… to nie jest jak zwidka. To nie poprawia nastroju. Obuch potrafi przywalić.
- Wiem – puściła mu oko. A później pośliniła palec, poczekała aż proszek się do niego przyklei i wtarła sobie w dziąsło. - To jak? Dołączasz się do imprezy czy wolisz fotel bujany i wełnianą narzutkę na kolana?

Jak zwykle w gorącej wodzie kąpana. Nie zdążył jej złapać za rękę.
-
Marie, to trzyma parę godzin. Wali się w ciepełku i bezpiecznym, pozamykanym najlepiej pomieszczeniu. Na parterze. Widziałem jak ludziom po tym wydawało się, że umieją latać.
Zapowiadała się ciężka noc. Nawet nie był wściekły. Było mu po prostu zimno. Narzutka byłaby całkiem miła. Rozglądnął się i usiadł na wielkim pniaku, zgarniając śnieg i robiąc jej miejsce.
- Niech zgadnę. Obuch też bierzesz pierwszy raz?
- Dyplomatycznie nie odpowiem na to pytanie... – uśmiechnęła się zmieszana i przysiadła bliziutko. - Dyskusje na temat pierwszych razów nie wychodzą nam najlepiej, prawda?
- Prawda – skinął lekko.
- Jesteś pewien, że się nie skusisz? - dopytała się dla formalności.
- Nie dziś. Ktoś powinien mieć na ciebie oko. Ktoś względnie trzeźwy.
Dożo czasu nie musiała czekać na pierwsze efekty specyfiku. Tęczowe smugi przetoczyły się przed oczami by nabierać kolejno różnorodne, i niesamowicie realne, kształty.
- Łoooł... - Mysz rozdziawiła w oszołomieniu buzie i zamrugała kilkakrotnie wpatrując się w dal. Alto podążył za jej wzrokiem ale nie dostrzegł nic niezwykłego, tylko rysującą się po horyzont biel.
- Szlag, czy to.... fajerwerki? Nigdy nie widziałam tylu kolorów jednocześnie....

* * *

Ranek. Bolesna zderzenie z rzeczywistością. I cholernie ciężka głowa.
Mysz nie mogła pozbierać myśli do kupy.
Alto wykazał się ogromną empatią i osiodłał Lizusa.
Zapytał ją o coś ale Marie gapiła się na niego bezmyślnie i nic nie rozumiała. Czy gadał do niej w obcym języku czy to ją jakaś parszywa tępota nawiedziła?
- Eeeee – odbąknęła niemrawo. Gdyby ktoś ją teraz widział pomyślałaby, że wypadła z kołyski w wieku niemowlęcym i mocno uderzyła się wówczas w głowę. - Eeee, że co?

Nim wgramoliła się na siodło uścisnęła jeszcze dłoń łotrzyka.
- Dziękuję ci. Że byłeś obok.
Na więcej jej styrany umysł wysilić się nie mógł.

* * *

Dotarli do Valls. Król co prawda miał ich przyjąć nazajutrz ale Myszy się wydawało, że jeden dzień oczekiwana na audiencję u miłościwie nam panującego to i tak termin ekspresowy. Spędzą sobie nockę w cieplutkiej gospodzie i trochę wypoczną. Wyśpi się elegancko żeby przed królem błyszczeć i robić dobre wrażenie.

W gospodzie Meg zachowywała się dziwnie. Gdyby to Mysz wciskała się na zaplecze i niuchała po piwnicach to pewnie nikt by się nie zdziwił. Ale czarodziejka? Ona przecież była z innej gliny. Stonowana, zamknięta w sobie. Co więc ją podkusiło?
Poszła na dół za Megarą obserwując jak bardzo osobliwe zjawisko. A później spokojnie wysłuchała jej wyjaśnień.
- To ja też bym chciała pójść – powiedziała niepewnie. - Kto wie, może ta sprawa dotyczy mnie bardziej osobiście niż wszystkich pozostałych.
Pobiegła po swój sprzęt. Zabrała noże do rzucania, sztylety, kuszę. No i lutnie nawet, na wszelki wypadek. A nóż po drugiej stronie będzie impreza z tańcami. Taaaaa.
- Alto – podeszła do łotrzyka gdy wszyscy byli już gotowi. - Przeniesiesz mnie na drugą stronę?
 
liliel jest offline  
Stary 14-09-2010, 08:57   #110
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ciepłe galoty to podstawa szczęścia każdego podróżnika. Gdy zima uderzyła niespodzianie zaskakując jak zwykle służby odpowiedzialne za przejezdność traktów, jedynie wełniane gacie pozwoliły Branowi napawać się widokiem groźnej i pięknej zimy. Inaczej trząsł by się jak osika, tudzież Mysz. Nie od parady była reszta ciepłej garderoby, ale galoty były podstawą. Zamieć jednak dopiero się rozkręcała i po pewnym czasie nawet ciepłe ubranie zaczynało przegrywać nierówną walkę z zimnem. Akurat byli na pustej przestrzeni i Bran już zaczynał się zastanawiać, czy aby nie próbować rozbijać namiotu, a przynajmniej położyć się i przykryć płachtą, gdy Megara w iście czarodziejski sposób stworzyła z ziemi chatkę. To był najbardziej przydatny czar jaki w życiu widział i gdy Marie już obściskała magiczkę Bran także podszedł i skłoniwszy się rzekł :
- To się zowie prawdziwa, dobra magia. Chylę czoła przed Twoimi umiejętnościami.
Nadal się na nią boczył, ale umiał docenić jej talent.
W chacie było całkiem ciepło i nie mogło być inaczej skoro spali razem z wierzchowcami. Sam Rozamund grzał jak mały piecyk, a jeszcze pozostałe konie dawały tyle ciepła, że ogień przydatny był tylko z początku, by rozgrzać zgrabiałe ręce.
W nocy zatem w małej chacie pośrodku pustkowia było parno, ciepło i miło, o ile ktoś lubił zapach mokrej końskiej sierści.
Podczas dalszej podróży Bran zasępił się nad czymś zastanawiając, jednak nikomu nic nie powiedział. Gdy zaś zobaczył mury Valls tylko pokręcił głową, jakby zdegustowany. Dotarcie do tawerny „Pod Czarnym Kamieniem” przyjął z ulgą i od razu zamówił grzańca i pieczyste. Dużą porcję bo gdy było zimno zawsze miał wilczy apetyt. Stąd też umknęło mu, że Megara poszła do piwnicy. Jednak wyciąganie kamienia znad wejścia zwróciło uwagę nie tylko jego, ale i wszystkich gości. Niektórzy nawet się zakładali, czy ściana nośna runie, czy nie.
Bran zaczął podejrzewać, że Megara użyła jakiegoś czaru by omotać gospodarza, bo na bogów, czy ktoś by pozwolił dobrowolnie na taką dewastację ?
- Chodź Tim. – rzekł do pałaszującego dziczyznę giermka. – Sprawdzimy o cóż to chodzi.
Chłopak z żalem spojrzał na niedokończony posiłek, ale posłusznie poszedł za rycerzem do piwnicy.
Bran z rosnącym niepokojem wysłuchał wszystkich towarzyszy po czym pokiwał głową ze zrozumieniem i powiedział powoli, dobierając słowa.
- Mamy do czynienia z potężną maginią. Jeśli ta burza na szlaku to była jej sprawka, oznacza to, że wie o nas i spodziewa się naszego przybycia. Widzieliście jakie mają liche mury ? Dlaczego ? Może pokładają ufność w magii, a nie orężu. Zatrzymujemy się w gospodzie, w której jest portal prawdopodobnie do zamku. Przypadek ?
Bran zawiesił głos patrząc na towarzyszy.
- Raczej pułapka. Nie ma sensu byśmy wszyscy tam szli. Uważam że ktoś powinien tu zostać. Ja albo Robert, skoro inni już się zdecydowali. W okolicznościach w jakich się znaleźliśmy lepiej bym ja został. Jako rycerz mam większe możliwości dostania się do zamku i król … bez obrazy Robercie, chętniej mnie wysłucha niż Ciebie.
Przez głowę rycerza przebiegła myśl, że oto figlarny los sprawił, iż to on jest najbardziej rozsądny, a Wulf pędzi w nieznane wiedziony afektem. Po za tym rycerz nie zapomniał swojej ostatniej przygody z portalem, gdy omal nie zginął i czuł głęboką nieufność co do tego typu urządzeń.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172