Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2010, 21:40   #45
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
- Ciemność! Widzę ciemność! Ciemność widzę! – krzyczał przez chwilę w myślach lub bodaj nawet w głos ten i ów. Tyle, że ciemności, w akompaniamencie plusku rozchlapywanej wody, szczęku zwalnianych spustów kusz, trzasków uderzających pocisków i szuraniu sunących po omacku w mroku, nie sposób było rzec kto krzyczał. Jeśli krzyczał. W związku z tym co już było ich udziałem całkiem było możliwym, że to ich fantazja płatała im figiel. Że działo się coś zupełnie innego a to ich umysł spuścił im na oczy mrok. Mrok i fatum w postaci mackowatej, wściekłej bestii, krewniaka morskich krakenów. Jej ryk dudnił w uszach gorzej od mroku. Mrok był dlań tylko echem. A świst przelatujących w ciemnościach macek oraz łomot uderzeń i plusk rozbijanych mocarnymi ciosami wód uzmysławiał obecnym w podziemnej pieczarze ile prawdy w tym, co czasami myśliwi prawią o zdybaniu rannego zwierza w jego mateczniku. Zeugl bez dwóch zdań był ranny. Zeugl bez dwóch zdań był w swoim mateczniku. Jednak było coś jeszcze. Zeugl nie był zwierzęciem. Z iście ludzką empatią zareagował na śmierć osoby bliskiej. Z iście ludzką furią natarł. A teraz, tego również byli tego świadomi, korzystając ze swoich zwierzęcych instynktów, z iście ludzką mściwością szukał odpłaty. Na nich…

-Niezwyciężony. Ześlij na ten pomiot piekieł światłość swej sprawiedliwości! Spraw aby jasność mej wiary wspomagana twoim błogosławieństwem oślepiła mego przeciwnika, aby macki zła nie potrafiły celnie sięgnąć twego sługi! – Głos Słowa Bożego przebił się przez jazgot, jaki zeugl czynił w swoich desperackich, pełnych mściwości atakach. Słowo Boże wierzył gorąco, że Pan ześle mu blask. Światło tak niezbędne dla pokonania owej bestyjki. Jednak Pan… milczał. W przeciwieństwie do Zeuga. Słowa modlitwy musiały zbudzić czujność bestii. Może też widziała ona w takim mroku, tego nie wiedział z nich żaden. Słowo Boże wyczuł raczej, niż poczuł ruch za plecami. Uskoczył świadom krzyku Salima. "Słowo! Skacz, są z lewej!" Skoczył. Skok ocalił mu życie. W miejscu w którym stał macka uderzyła w wodę wzbijając fontannę. Uderzył na odlew, lecz w ciemności chybił. Nie tracąc zbędnie czasu uskoczył po raz wtóry. Powiew powietrza uzmysłowił mu, jak bardzo blisko był śmierci.

Hank pomimo ciemności, które zapadły niespodziewanie, doskonale miał świadomość w której części lochu znajduje się garbus. Czekał tylko na jakiś jego ruch, by mieć pewniejszy namiar. W końcu usłyszał. Od razu poprawił namiar i strzelił. Bełt pomknął w ciemności uderzając w coś. Coś krzyknęło i zwaliło się z głuchym łomotem upuszczanej skrzyni. Sukcesem Hank napawać się już nie zdążył. Potężne uderzenie rozświetliło mu mrok nocy i cisnęło do wody wyrywając z dłoni bezużyteczną w tej chwili kuszę. Tego, że jego ciało przygniata wielotonowe monstrum Hank już nie poczuł. W sumie… miał szczęście….

Salim brnął w mroku modląc się o dar widzenia. Nie młody już Baklun miał jednak świadomość, że modlitwa modlitwą, ale o siebie zadbać trzeba. W sumie bogowie mogli mieć inne, zgoła lepsze zajęcia niźli strzeżenie jego losu. Czynił więc co tylko wpadło mu do głowy, byle tylko wydostać się z pieczary a kiedy wyczuł załom, zniknął za nim bez wahania, pozostawiając w skąpanej w mroku pieczarze resztę kompanów. Wnet poczuł, że poziom wody się podnosi a dno schodzi pod wodę. Zbliżał się do „syfonu”. Jeśli chciał uciec z pieczary, musiał zanurkować w ciemnościach. I wierzyć w opiekę swoich bogów. Oraz trzymać się lewej ściany na wypadek, gdyby bogowie byli zajęci. Gdyby…

Ilmar na czworakach sunął wolniej, niż pozwalał na to jego pełna prędkość, w biegu. Jednak poruszając się w ten sposób zdawał się nieudolnym … karłem. To ocaliło mu życie, bo zeugl raz niemal nań uderzył, ale zrezygnował uznając, że tak nie może poruszać się którykolwiek z intruzów. Trybunalczyk nie czekał na wzniosłe chwile zwycięstwa, na chwałę i tryumf. Chciał żyć. Powoli i mozolnie pełzł w kierunku wyjścia, na ile był w stanie je w ciemności zlokalizować. Szybko też okazało się, że orientację ma wcale dobrą. Wymacał tunel, dalej załom a dalej jeszcze wymacał… Salima. I wodę, która się podnosiła. To oznaczało, że zbliżył się do wyjścia. I miał szansę, na ocalenie. O ile w mroku odnajdzie drogę ucieczki w krętym, zalaną wodą korytarzu…

Luiggi miał plan. Liczył na to, że skupisko kamieni zapewni mu osłonę przed lecącymi gwiazdkami, którymi ciskał weń karzeł. To był dobry plan. Miał tylko jeden mankament. Skupisko kamieni osuwało się czyniąc nieznaczny hałas. Nic wielkiego. Nie w ogólnej kakofonii wrzasków, mlaśnięć, ryków i pluśnięć. Nic wielkiego do chwili, kiedy w ogólny harmider włączył się jego własny głos. Krył się przed karłem, miał osłonę i pozostało jedynie czekać na światło, kiedy nagle w ciemności jego nogę oplotła wijąca się, lepka, miażdżąca w uścisku macka. Ryknął upuszczając kuszę, dobywając noża i tnąc w nią wściekle, lecz efekt tego był taki, że naraz jego drugą nogę w ciemności oplotła druga, szukająca po ciemku celu macka. Zeugl skupił na nim swą uwagę jedynie przez chwilę, lecz tego było dosyć. Macki uniosły się w górę, po czym szarpnęły w dwóch przeciwnych kierunkach. Jego wycie niosło się echem po jaskini na długo po tym, jak dwa osobne kawałki człeka zwanego Luiggim, upadły w dwóch przeciwnych sobie krańcach pieczary ciśnięte precz przez usatysfakcjonowanego z rezultatu Zeuga.

Sir Havelock wiedział, że jest źle. W ciemności, w mroku, bestia była niemal nieuchwytnym celem. Wiedział, że zabije ją jedynie bardzo precyzyjny strzał. „Strzał w oko!” pomyślał, choć nie był w stanie stwierdzić czemu sądził, że wraz z okiem bestia straci na animuszu. Czuł, że tak będzie dobrze. Czekał tylko z kuszami w ręku na odpowiednią chwilę, na skrawek światła, na …

… na potężne szczęki, które znienacka schwytały go w połowie nie czekał. Zdążył ryknąć z bólu nim jego ciało zostało zdławione w mocarnej szczęce Zeugla. Jego ryk zlał się w jedno z krzykiem tryumfującej bestii. Bestii, która zabijała i która śmierci nie miała bynajmniej dość…

Cillian oskrobał bełtem gwiazdkę, która ociekała jakimś śluzem. Miał nadzieję, że będzie to śmiercionośna trucizna. Wnet jednak zapadły sakramenckie ciemności a on sam pozostał w mroku niemal w całkowitym bezruchu. Był świadom tego, że ci, co się ruszają, umierają. Nie zważał na krzyki kompanów, krzyki pełne bólu, agonalne. Nie zważał na ryki bestii, nawet wtedy, kiedy tuż obok siebie, wyczuł ruch monstrualnej bestii i usłyszał krzyk Havelocka. Usłyszał chrzęst miażdżących ciało szczęk i trzask pękających kości. I skowyt szlachcica, który utonął w mięsistej gardzieli. Jednak milczał i pozostał w bezruchu. Świadom tego, że tylko cud może go uratować…





[ Proszę Mike, pteroslawa i Komtura o niepostowanie i kontakt na GG/PW]
 
Bielon jest offline