Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2010, 22:02   #26
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Kelner. Nareszcie. Nawet nie wiedziałem, że tak zgłodniałem. Zaraz, kiedy to jadłem ostatni raz? Wczoraj. Tak, w tej kawiarence niedaleko szpitala wypiłem kawę i zjadłem ciastko.

- Zupa cebulowa i strogonow – szybko, bez zastanowienia zamówił Watkins. Zdawał się czymś zaaferowany. Może rozdrażniony. Obserwowałem go znad menu.
- Mam ochotę na stek. Dobrze wysmażony stek. - powiedziałem do garsona - Macie tu porządny kawałek steku?
- Ależ naturalnie, choć proponował bym...
- Nie. Mam ochotę na stek. I szklaneczkę czegoś mocniejszego.
- Tak, tak ja tez poprosze coś mocniejszego - wtrącił Watkins. Czy z powodu zdenerwowania, czy po prostu lubił wypić? Przypomniałem sobie, że wczoraj również proponował kilka głębszych, Co to było? Anyżówka.
Kelner zniknął.
- A więc doktorze Bowman, los splótł nas znowu. Najpierw kawiarnia niedaleko Xhystos Asylum, a teraz podróż tym samym pociągiem.
Doktorze Bowman? O czym gada ten człowiek? Ach, to? Podjąć gierkę, czy wyjaśnić wszystko? Milczenie trwało ciut za długo.
- Zapewniałem przecież, że wkrótce znów się spotkamy. - odpowiedziałem - Takie rzeczy się zdarzają.
- Przyznam, że myślałem, iż jest to kwestia życzenia. A nie spełniającej się przepowiedni. - rozbawił mnie swoim stwierdzeniem. Zabębniłem sobie palcami o blat stołu. - Proszę mi wybaczyć mą wścibskość, ale czy to ... dłuższy wyjazd?
Zdziwił byś się jak długi. A to wścibski profesorek.... Choć z drugiej strony pociągi mają tę cudowną właściwość, że z pozoru różni ludzie lgną do siebie. Ludzie boją się czasu, a będąc w pociągu niemal trzewiami czuć jego upływ. Patrzyłem na te stalowe kadłuby budynków, jak sterczą w hałdach gruzu niczym pomniki jakiegoś dawnego kataklizmu.
- Taak. Taką mam nadzieję... - odpowiedziałem po chwili wpatrywania się w uciekające za oknem widoki - Widzi Pan, profesorze, Xhystos? Proszę się przyjrzeć uważnie. Sądzi Pan, że jest za czym tęsknić?
- Za czym? Raczej za kim doktorze. W Xhystos została moja rodzina, dom … pies. Wszystko co kochałem. Niestety nie można ich zabrać. Ale Pan doktorze również coś pozostawił w mieście. Chociażby pacjentów.
Doktorze to, Pan doktorze tamto. Irytował mnie tym doktorowaniem. Gra przestawała być zabawna. Podjąłem decyzję.
- Cóż, im wcześniej, tym mniej później nieporozumień. Winienem Panu wyjaśnienia.
Garson pojawił się z tacą i dwoma szklankami. Kiedy odszedł podjąłem na nowo nieco ściszonym tonem.
- Na początek musi Pan wiedzieć, że żaden ze mnie doktor... - ale miał zdziwioną minę.
- Nie rozumiem, doktorze ... Panie Bowman.
- Myli się Pan również w kwestii moich personaliów. - odparłem i z satysfakcją patrzyłem jak traci pewność siebie. Szczerość potrafi zdruzgotać. - Nie nazywam się Bowman.
- Ale rozmawialiśmy wczoraj w kawiarni niedaleko Xhystos Asylum, tak? - był jak zagubione dziecko. Bezbronny, zdezorientowany, zrobiło mi się go nawet szkoda.
- Naturalnie.
- To dobrze, bo widzi Pan doktorze ... Panie ... to jak pan się u licha nazywa?
Te ruiny postanowiłem zapamiętać. Z trudem oderwałem wzrok od szyby okna. On zdawał się ich nie zauważać. Jak mówił pozostawił w Xhystos część swojego życia, część siebie.Musiał być rozdarty. Żal mi było tego człowieka. Spojrzałem mu w oczy.
- Nazywam się Persival Fryderyk Blum.
- A więc co znaczyło to wczorajsze przedstawienie, przez Pana nie spotkałem się z doktorem Bowmanem. Oczekiwał mnie, to mogło być ważne.
A co mnie obchodzi Bowman, ten zarozumiały fałszywiec!
- Doktor Bowman, zapewniam Pana, profesorze ma obecnie o wiele poważniejsze zmartwienia, niż nie zrealizowane spotkania.
- To niczego nie tłumaczy Panie Blum.
- Wybaczy Pan, ale nie rozumiem. - co on się tak uczepił tego łapiducha?
- Poważniejsze zmartwienia doktora Bowmana zupełnie nie tłumaczą pańskiej obecności w kawiarni i podawania się za niego. To ja nie rozumiem Panie Blum.
- Cóż... - miałem dość tego przesłuchania - Musi Panu wystarczyć, profesorze, zapewnienie, że dziś poznał Pan MNIE.
Zapachniało zupą cebulową i skwierczącym kotletem. WRESZCIE

- Opuszczenie Xhystos było pańskim celem Panie Blum, prawda? - zaskoczył mnie wygłaszaniem prawd oczywistych. Do tego nie dawał nacieszyć się stakiem i widokami. Co za papla?
- Ma Pan rację, profesorze. Całkowitą. - odparłem - Tak, jak wszystkich pasażerów tego pociągu.
- Wszystkich? Czemu Pan tak sądzi? - rozmowa zaczynała schodzić na nieprzewidziane tory. A więc zaczęło się. Lekarz zawsze pozostanie lekarzem. Te same pozornie niewinne pytania. Ta sama nudna paplanina. Postanowiłem być rzeczowy.
- Ci, co chcieli by pozostać, zostaliby na stacji.
- Niektórzy z podróżnych mogli nie mieć innego wyjścia - chyba mówił o sobie. - Na przykład Pan, wyjazd bardzo Pana uspokoił.
- A Pan? - spojrzałem na niego przez szklankę, wyglądał pokracznie - Należy do tych niektórych?
- Mnie akurat ten wyjazd nie uspokaja ... w przeciwieństwie do Pana. Może Xhystos nie jest idealne, ale jest ... stanowi odniesienie do tego co nieznane.
Xhystos... synonim obrzydliwości. Plugawe miasto zdradzonych...Na szczęście wreszcie zostawiam je za sobą.
- Było profesorze - przerwałem, bo puściły mi nerwy. - BYŁO. - powtórzyłem z naciskiem.
- Czyżby spotkało tam Pana coś ... przykrego?
A żebyś wiedział profesorku. Kiedyś opływając w luksusy gził się ze swoją Panią i spacerował po parku z pieskiem, ja... uff, prawie mnie sprowokował.
- Mniejsza o to, co mnie spotkało. Nie bawmy się w analizy. Nie jesteś Pan w końcu w pracy. - odparłem z uśmiechem, który dużo mnie kosztował.
- I tu się Pan myli - odpowiedział z zupełnie niewymuszonym uśmiechem. Zatkało mnie, szczęśliwie tylko przez chwilę, bo zaraz zabrałem się na powrót do przeżuwania. Jadłem milcząc. O czym gadał ten człowiek?

- Pociąg kończy bieg przy lądowisku, a stamtąd drogi wiodą do innych miast. Gdzie Pan jedzie, Panie Blum?
- Tam gdzie i Pan. - Kolejna grupka dziwacznie odzianych ludzików pędziła przez ruiny wzdłuż torowiska. Gdzieś już widziałem podobny strój...
- Chyba się Pan myli, Panie Blum ... czyżby wybierał się Pan do Samaris?

BINGO

- Zadam Panu bezpośrednie pytanie ... proszę mi wybaczyć, ale od jakiegoś już czasu kołacze mi się w głowie. A więc Panie Blum ... czy coś stało się doktorowi Bowmanowi? - sztućce zawisły w powietrzu w oczekiwaniu odpowiedzi, wpatrywał się we mnie niczym w relikwię, rozbawił mnie takim obrotem rozmowy. Postanowiłem się zabawić.
- Cóż. Nie posiadam żadnej wiedzy na ten temat, drogi profesorze. - Skłamałem.
- Czyżby ... przecież posiadał Pan jego fartuch wraz z identyfikatorem.
- Zostawmy drogiego doktora Bowmana i jego zmartwienia jemu samemu, profesorze Watkins. W obecnej chwili on, wraz z całym Xhystos niewiele mnie interesują. Zajmijmy się raczej tym, co przed nami. Oglądanie się za siebie, proszę mi wybaczyć szczerość, jest cechą ludzi małostkowych. Świat staje przed nami otworem, wita nas z rozwartymi ramionami. To się liczy, profesorze.

- Czy panowie życzą jakiś deser? - kelner, porządne, zwaliste chłopisko wybawiło mnie z opresji, bo widziałem nieustępliwość w oczach Watkinsa.
- Deser? Tak, z przyjemnością. Co Pan proponuje?
- Może jagody w galeretce...? - nachylił się usłużnie - Albo piramidki z czekolady.
Piramidki? Czemu nie.
- Niech będzie.
- Ja poproszę puchar lodów oraz mocną kawę.
- Służę...- rzucił sucho mężczyzna i odszedł powoli.

- Wracając do rozmowy. Częściowo się z Panem zgadzam. Patrzenie wstecz bywa niewskazane jeśli pozostawiamy za sobą negatywne, silne emocjonalnie przeżycia. Jeśli przeszłość nie wiąże się z niczym przykrym, sięganie do kart historii nie jest niczym złym. Ale jak widzę Pan bardziej patrzy w przyszłość?
- W rzeczy samej.
- Proszę więc traktować każdy nowy dzień jako paliwo, energię do życia. W ten sposób będzie miał Pan pewność, że złoże energii nigdy się nie wyczerpie.
- Taki właśnie mam zamiar profesorze. Przyjemność przeżywania polega na intensywności bodźców. - odparłem. Chyba się wreszcie najadł, bo przestał być natarczywy i porzucił ten ton lekarza robiącego wywiad. Postanowiłem skorzystać z okazji i odwrócić rozmowę. Jako akademik z pewnością lubił brylować wiedzą. Wykorzystałem to - A właśnie. Miałem do Pana, jako uznanego specjalisty w tej dziedzinie, pytanie natury naukowej. Byłbym zapomniał pod gradem pańskich pytań - wtrąciłem z uśmiechem - Otóż interesuje mnie zagadnienie hospitalizacji w przypadku choroby maniakalno-depresyjnej, o której czytałem w Pana opracowaniu. Czy to odosobnienie jest naprawdę wskazane?
Jak się spodziewałem od razu popłynął potok słów. Nie ważne, że nie rozumiałem połowy z wymienianych pojęć. Ten człowiek z pewnością wiedział o czym mówi, a opowiadał w taki sposób, że potrafił zainteresować laika.
- Drogi Panie otóż choroba maniakalno-depresyjna ma tendencję do fazowości, z okresami gorączkowej nadaktywności … zwanej manią, które w sposób nieregularny występują naprzemian z okresami głębokiej depresji. Okresy ekstremalne przeplatają się przy tym z okresami normalności. Przyczyną nagłego ataku manii lub depresji może stać się stres, zwłaszcza u osób, u których rzadko dochodzi do nagłych ataków tego rodzaju. Często jednak trudno określić przyczynę bezpośrednią, a choroba postępuje stopniowo. Rozpoznanie fazy maniakalnej, która rozpoczyna się jako hipomania jest łatwiejsze dla otoczenia pacjenta niż dla niego samego. W tym okresie chorzy budzą się wcześniej i stopniowo popadają w nadmierną aktywność, łatwo się rozpraszają i są podnieceni. Efektywność ich działań spada z uwagi na roztargnienie i narastający niepokój. Mogą wykazywać pobudzenie płciowe, udają się na wielkie zakupy lub entuzjastycznie podejmują, a następnie porzucają rozmaite nowe projekty. Często popadają w irytację, a nawet nagłą wściekłość. Hipomania rzadko osiąga stan pełnej manii. Wówczas pojawia się dziwaczny sposób wypowiadania, ozdobiony rymowaniem, żarcikami i nielogicznymi zestawieniami słów. Wiele osób w tym stanie śpiewa, tańczy lub wybucha śmiechem bez żadnej przyczyny, aby następnie na krótką chwilę popaść w przygnębienie. Zaburzenia koncentracji sprawiają, że chorzy zapominają o jedzeniu; mogą z tego powodu chudnąć i popaść w wyczerpanie. Na koniec pojawiają się urojenia dotyczące własnej wielkości lub silny gniew z powodu nieakceptacji przez otoczenie dziwacznych planów. Wtedy to właśnie pozostawienie chorego samemu sobie może być dla niego, jak również otoczenia niebezpieczne. Stąd też takie osoby izoluje się. Najpierw częściowo z dostępem do świata zewnętrznego, mogą wtedy oni przyjmować gości, rodzinę, czytać prasę, ale niestety jeśli choroba przybiera większe rozmiary izoluje się ich bezwzględnie. To dla ich dobra Panie Blum.

Akurat...
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 09-09-2010 o 00:14.
Bogdan jest offline