Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-09-2010, 11:50   #21
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



Wyruszyliśmy do Samaris....Każde wyprawienie się w daleką podróż jest pewnego rodzaju śmiercią. Wyjechać, umrzeć, to jedyna droga by poznać co naprawdę jest po drugiej stronie. W mitach zaginionych ludów, mitach, których prawie nikt już teraz nie pamięta, wielcy królowie zmuszeni są do tułaczki pod koniec życia. Utracone księgi umarłych pełne są opisów wędrówki do innego świata. W prymitywnych kulturach zmarłych układa się z nogami ku wyjściu, ależ czyż i my sami nie wkładamy nieboszczyka do trumny w butach?

Uciekamy, czy idziemy do przodu? Schodzimy do podziemnego świata, ku korzeniom, do źródeł? Nurzamy się we własnej podświadomości, wyprawiamy się w wędrówkę do przyczyn swego postępowania, próbujemy go usprawiedliwiać? Czy każda podróż to daremna ucieczka od samego siebie? A może jednak pniemy się w górę, wzlatujemy w egzoteryczne dziedziny zrywając łańcuchy łączące nas z twardą ziemią? Wspinamy się wzdłuż Osi Świata, w niebiańskie strefy których nie zaznają ci, którzy zostają w domu?

Jedna śmierć to jedno odrodzenie. To oczyszczenie i dalszy rozwój duszy. Dusze są wszak podróżnikami, odradzają się w nowych ciałach, dusze transmigrujące, dusze w kołowrocie wcieleń. Metensomatoza nawet, gdy kilka dusz przybywa do jednego ciała...Pozostawiamy za sobą nasz świat, nasze miasto, a nawet jeśli wrócimy na pewno nie będzie ono już takie samo. Nigdy nie jest, bo wszystko jest zmienne. My również, bo podróż odmienia nas w sposób istotny, pozwala spojrzeć na wszystko od zewnątrz. Podobni bogom przyglądamy się z wysoka naszym własnym żywotom, a gdy schodzimy na ziemię okazuje się, że jesteśmy już kimś zupełnie innym.




- Skoro jest pan taki pewien, że COŚ jest poza Samaris, proszę nam przedstawić swoje teorie. Wie pan, ja jestem urodzonym pesymistą...
Słowa kołatały się pod czaszką. Spotkanie przecież dawno się skończyło, ale wspomnienie własnych słów wróciło jak chmara ptaków na nocne spotkanie, jak echo hałasu poczynionego niegdyś w niewiarygodnie wielkim pałacu, powracające po wędrówce i odbiciach od tysięcy ścian, pokojów, pięter.
Poza Samaris? Czy naprawdę tak powiedziałem? W trakcie rozmowy przekonany byłem, że było to “Xhystos”...Teraz jednak wspomnienie mówiło co innego. “Pamięć jest tak ulotna, a historii jest tyle ilu obserwatorów. W dodatku historie te zmieniają się w czasie.” Gdzie to przeczytałem? Nie pamiętam...
Czy istnieje coś poza Samaris?
A co usłyszeli ludzie siedzący przy stole?!







A może to podróż inicjacyjna, pierwszy lub ostatni z etapów adepta które musi on podjąć i przebyć. To gra, bo zawsze towarzyszy jej korzyść i strata. Lub może najważniejsze jest tylko poszukiwanie prawdy, bo każda podróż ku jakiejś dąży, choć nie zawsze odnajduje tę, ku której biegła. Podróż czyni mądrego mędrszym, a głupiego głupszym. Jej trudy wynagradza nam pasja poznania, bowiem mówią usta poety:

,,Prawdziwi podróżnicy to ci tylko, którzy wyruszają aby wyruszyć”.





- Co do całej otoczki wyjazdu zgadzam się z panem. Ale miałem nadzieję, że konkretnie pan wskaże … szpiega. To mocne słowo. Jeśli używa go gentleman to powinien mieć na to dowód. Inaczej wiele osób, jak nie wszyscy przy tym stoliku mogą poczuć się urażeni. Co już na starcie nie wróży pomyślnie naszej wyprawie. A oto nam przecież nie chodzi?
- To również już powiedziałem... Uważam, że lepiej dać się poznać z gorszej strony niż bawić w dyplomację i ugrzecznione formułki równocześnie trzymając w dłoni sztylet. A co do dowodów - liczy pan na to, ze dostarczę dowodów po godzinie obcowania z praktycznie nieznanymi mi wcześniej osobami? Pan mi pochlebia - musiałbym czytać w myślach, ponieważ niektóre osoby nie powiedziały wiele... A czytanie w myślach to bardziej pańska domena niż moja. Rozmowę o ostatniej wystawie w “Le Magnific” mozemy pozostawić na jutro, dzisiaj podejrzewam każdy ma jeszcze jakieś pożegnanie czy inne prywatne rzeczy do załatwienia... Nieprawdaż?
- Oh panie Lexington, jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, spędzającymi miło czas w najlepszym lokalu w Xhystos. Przykro mi ale nie widzę aby ktoś dzierżył sztylet w dłoni. Co najwyższej nóż do mięsa, groźny jedynie dla spożywanej sztuki, której i tak wszystko jedno. – Watkins z uśmiechem spojrzał w kierunku mężczyzny spożywającego dziczyznę. – Ja na nic nie liczę – kontynuował przenosząc wzrok na Lexingtona – tym bardziej jestem daleki w wyrażaniu tak daleko idących osądów.
- Hiperbola inaczej przesadnia – środek stylistyczny polegający na wyolbrzymieniu, przejaskrawieniu cech przedmiotów, osób, zjawisk. Może dotyczyć ilości, rozmiaru, stosunku emocjonalnego, przyczyny, znaczenia lub skutku. Stosowany dla wywarcia mocnego wrażenia, spotęgowania ekspresji. - wyrecytował zupełnie beznamiętnie Armand odszukując odpowiednią definicję w swoim umyśle. Fala bezgranicznego znudzenia i swoistego żalu zalała go całkowicie. Rozmowa przy stoliku straciła cały swój urok; a raczej resztki uroku jaki prezentowała jeszcze przed chwilą.







Ten dzień był dniem chłodnym i ponurym, nad miastem płynęły ciemne okręty chmur jakby to one miały nas zabrać do nieznanego miasta. Tymczasem byliśmy na dole, na przystani elektrycznej miejskiej kolei, która miała nas zawieść ku bramie B. Nad naszymi głowami trzaskał prąd, a my, zanurzeni w gwarze ludzi na stacji sprawdzaliśmy nasze bagaże patrzyliśmy na tych, którzy przyszli się pożegnać.

Korowód postaci, przewijający się przed oczyma jak w historii życia oglądanej w krótkim momencie przed śmiercią. Ojciec, najbliższa rodzina. Paru kolegów z uniwersytetu, chyba bardziej z obowiązku niż chęci. Dzieci... Stary wuj Steve. Owen. Elodie i inni, prawdziwa reprezentacja trupy, gdyby mogli, przyszliby pewnie wszyscy..Tam, za filarem na peronie - czy to Nathan Clark? Nie, tylko się tak wydawało.. Nie przyszedł.

Słowa, uściski, uśmiechy, łzy. Pomocne dłonie przy pakowaniu bagaży do kolejki. Wokół niektórych najbliżsi, wokół innych cały barwny tłumek -jak na odjeździe operowej gwiazdy, skupieni jak ćmy wokół światła, drobna dłoń dotykająca głów i każdej z dłoni z osobna.
Byli też i tacy, których nie żegnał nikt.

Większości z nas nie opuszczało wtedy dziwne wrażenie. Ludzie, którzy nas żegnali, ci sami którzy w ostatnich dniach, którzy jeszcze wczoraj dawali nam do zrozumienia, że ten wyjazd to szaleństwo, odradzali nam go i zaklinali nas płaczem czy groźbami - ci sami ludzie na peronie zapewniali nas wtedy, że wszystko będzie dobrze i uśmiechali się szeroko, żadając obietnic jak najrychlejszego kontaktu zaraz po powrocie. Zmienili się przez jedną noc? A może to my byliśmy już inni...

Nie było tylko Emilie.Nie przyszła, pożegnanie nie powinno zdarzać się dwa razy, mieli je wczoraj, tylko dla siebie. Nie, to kłamstwo. Nie przyszła, bo nic w świecie nie byłoby w stanie zmienić tego, co myślała o tym wyjeździe. Nieobecność ta była jak protest, jak bunt, jak konsekwencja mrocznej obietnicy.

Kolejka ruszyła. Większość z żegnających została, ale niektórzy pojechali z nami najdalej jak mogli, czyli pod samą Bramę. Mimo, że już się znaliśmy z Le Chat Noir, podczas przejazdu pod bramę ograniczyliśmy się do niemal samych powitań - te ostatnie rozmowy należały do jadących z nami jeszcze najbliższych.
- Masz rację, że wyjeżdżasz...- mówił ktoś do kogoś cicho, niemal niedosłyszalnie - W Xhystos można się udusić...
Mimo wszystko od czasu do czasu popatrywaliśmy na siebie. W naszych głowach, niczym wspomnienie ostatniego snu, na widok poznanych wczoraj twarzy pojawiały się obrazy minionego wieczoru, wybrzmiewały jeszcze wypowiedziane w Le Chat Noir słowa.






- Panowie - wstrącił się Vincent - Ten spór jest niepotrzebny. Uważam, że wiedza każdego z nas na temat Samaris jest żadna i nie jest to powód do wstydu. Jak wielu z nas kiedykolwiek opuściło nasze miasto? Ja mogę powiedzieć, ze nigdy. Ale jeden z panów opisał wjazd do Samaris. Przez grzeczność nie zapytałem, dlaczego. Ale teraz chyba warto poruszyć tą kwestię. Bo, z tego co mi wiadomo, nikt kto pojechał do Samaris nie powrócił. Czyżbym miał złe informacje? Panowie? Zależy nam na współpracy, bo w Samaris będziemy zdani jedynie na siebie. Warto zatem zachować się nienagannie. Dysputa - a i owszem, spór - niekoniecznie.

- Zgoda – Watkins spojrzał na Lexingtona – tylko mam wrażenie że zbytnie nadużywanie przejaskrawień z pana strony zaczyna przeradzać się w manipulację. Po co używać słów bez pokrycia?... Przecież wcale się nie spieramy – Maurice przeniósł wzrok na drugiego rozmówce. - Wjazd do Samaris? … Ktoś pytał o wiedzę na temat tego miejsca ... chyba, że się mylę.

Przez nikogo nie zauważony Robert przemknął obok rozmawiających i zajął swoje miejsce. Nalał sobie znów wody do szklanki, poskubał widelcem wyjątkowo okazałe ciastko, które przyniesiono mu na deser i spytał niewinnie:
- Coś mnie ominęło?
Widział doskonale, że mężczyzni o coś się spierają.

- Manipulacja. - stwierdził Lexington jakby odpowiadając na pytanie - Panie Watkins nawet nie śmiałbym... wchodzić z butami do pańskiego salonu.

- Cieszę, że zrozumiał pan wreszcie, iż wyolbrzymienia z pańskiej strony do niczego dobrego nie prowadzą. Wracając do Samaris … myślę że Pani yyy Panna, przepraszam nie zapamiętałem – Watkins zwrócił głowę do olśniewającej Iris Casse – powinna przejąć pieczę nad dokumentem. – Po tych słowach Maurice podniósł ze stołu kopertę z luźną kartką na wierzchu i podał je kobiecie w czerwieni. Kobieta ujęła kopertę w palce, niepewnym ruchem - wydawało się, że zaraz musi nastąpić jedno z dwojga - albo upuści ją jednak na stół, albo zaciśnie dłoń i schowa notę. Jednak chwila ta trwała, jakby Iris zastygła w swoim niezdecydowaniu.





Potem był niekończący się przemysłowy krajobraz, a potem była brama. Brama B. Daleko nad wysokimi murami i przetykającymi je długimi, smukłymi ostro zakończonymi słupami strzelającymi w równych odstępach w niebo, widać było mglisty szary krajobraz odległych pustych wzgórz o łagodnych zboczach. Kolejka nie mogła jechać już dalej. Razem z bagażami ruszyliśmy ku bramie B, jak każdą miejską bramę można było ją przejść tylko pieszo. Rozstawieni tam żołnierze, w swych pozapinanych na wszystkie guzy mundurach, wypolerowanych butach i ze zdobnymi szablami wyglądali jak posągi. Zdawało nam się, jakbyśmy w ogóle dla nich nie istnieli.
Dalej, przez szeroki szklany korytarz, czy może raczej tunel, my, podróżnicy mogliśmy iść już tylko sami. Zanim tam wszyscy weszliśmy, odbyły się ostatnie pożegnania. Ostatnie słowa, bardziej lub mniej skrywane łzy. Wspomnienie płomiennych włosów, ostatniej rozmowy z kimś, kto zgodnie z obietnicą zdążył przybyć. Ci, z którymi nikt nie przyjechał, znikali w korytarzu pierwsi.

Szliśmy przeszklonym tunelem, powoli, pośród wielu obcych nam podróżników. Na ich głowami widzieliśmy już posterunek, przypominający dużą kasę biletową. Między kłębiącymi się ludźmi widać było dalej, jak strażnicy rewidują czasem niektóre osoby. Niektóre z rewidowanych osób nie przechodziły, ale też nie widzieliśmy by wracały. Nadeszła nasza kolej. Po kolei podchodziliśmy do okienka. Po drugiej stronie, za kratami odgradzającymi nas od szarego urzędnika bez wyrazu, oczekiwano na dokumenty, które podawaliśmy przez przeznaczoną do tego celu szczelinę. Pozwolenie na wyjazd znikało bez śladu po drugiej stronie, obejrzane bilety podróżne wracały. Urzędnik nic nie mówił, chyba nawet na nas nie patrzył. Nikt nie zwracał na nas uwagi, nikogo z nas nie zatrzymano, nikogo nawet nie dotknięto. Po drugiej stronie znów zaczynał się szklany tunel, ale tym razem kończył się on szybko i oczom ukazywała się otwarta przestrzeń. Za naszymi plecami było Miasto. Byliśmy za Bramą...

W cieniu strzelistych, gładkich murów było przedpole, stanowiące otwarty teren między właściwym miastem, a drugim pierścieniem murów. Właściwie ten drugi pierścień, widoczny daleko, nie był tak naprawdę murem, a raczej ogrodzeniem - tylko wielką, gęstą konstrukcją metalowych krat. Miał chronić już chyba tylko właściwy dworzec kolejowy i jego pociągi: zabudowania wielkiego dworca, przylegające do niego składy i labirynt znaków stały tu w otwartym, szarym polu - rozrzucone po ponurej wielkiej przestrzeni niczym pozostawione tu przypadkiem zabawki. Piękne konstrukcje Xhystos zostały za właściwymi bramami, to tutaj zobaczyliśmy po raz pierwszy świat zewnętrzny, a może jednak raczej wciąż mechaniczne podbrzusze miasta - odarty już z wydumanego piękna świat surowej magmy metalu, pyłu i buchającej pary. Wzdłuż ogrodzenia i po ziemi pełzały niekończące się, przerdzewiałe grube rury. Wszystko to, razem z metalowym przejściem biegnącym jak wielki most metr nad ziemią, na którym dudniły nasze buty, znikało pod zadaszeniami dworca. Gdy weszliśmy do środka, poczuliśmy że jest to ostatnia rzecz, która łączy świat zewnętrzny z miastem. Wspaniały budynek, wsparty na ogromnych filarach, w wyższych partiach przeszklony, a mimo to mroczny - miał zarówno cechy architektury Xhystos, ale jednocześnie w wielu miejscach manifestował już tę nie widywaną bez okrycia w mieście surowość maszyny. Czekający na nas parowy pociąg był właśnie taki jak cały dworzec - mimo zdobnych detali i wyszukanego, eleganckiego wnętrza, mimo elegancko ubranej i grzecznej obsługi - mimo wszystko przed oczyma i tak stawała budząca respekt,, buchająca dymem machina-potwór zatrważająca człowieka swą dziwną potęgą, wielkością i nieludzką drzemiącą w sobie energią.










– Proszę mi wybaczyć, że wybrałem Panią na powiernicę naszej wyprawy, ale wyczuwam w Pani siłę mogącą zjednoczyć pozostałych członków ekspedycji. Mnie jak widać to się nie udaje. - po tych słowach Maurice Watkins podniósł się z zajmowanego miejsca. - Niestety czas tak szybko upływa. Będę musiał się już z państwem pożegnać. A więc do jutra. Dobrej nocy wszystkim życzę. - Watkins ukłonił się i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu drogi powrotnej. Szybko z pomocą pojawił się ktoś z obsługi i odprowadził profesora do wyjścia.

- Profesorze Watkins, pan mnie albo nie zrozumiał, albo nie chciał zrozumieć - szkoda, że miałem o panu tak wysokie mniemanie - powiedział Lexington, kiedy mężczyzna znikał w cieniach sali - Tą zagadkę pozostawię sobie na ranek...

Vincent tylko czekał na taka okazję. W sumie nie opuścił sali pierwszy. Odczekał stosowny moment, by nie wyglądało, że wychodzi zaraz po Watkinsie. Potem pożegnał się grzecznie, najpierw z damą a potem z resztą panów.
- Dziękuję za ten wieczór i do zobaczenia rankiem przy bramie B.
Potem zamówioną przez obsługę dorożką wrócił do domu. W końcu.

Siłę mogącą zjednoczyć wyprawę... Dziwne słowa, ale sam Watkins też był specyficzny...
- Wygląda na to, że zostaliśmy tu sami - mam nadzieję, że Pani dobrze się czuje, przez cały czas Pani milczała... - Robert zwrócił się do kobiety.





Siedział w przedziale już długo, ale nie przeszkadzało mu to. Podobnie jak niektórzy podróżni, z dworcowych ławek obserwował już świt przez szyby, rozlewający swe piękne barwy na brudnym niebie. Gdy tylko podstawiono pociąg, zajął miejsce w przedziale i wyciągnął swą ulubioną książkę.
Co jakiś czas wyglądał na korytarz pociągu, gdzie stała ta dziwnie zachowująca się kobieta. Podobnie jak on, musiała dotrzeć na dworzec już nocą - widział ją przelotnie na jednej z dworcowych ławek. Do wagonu weszli mniej więcej w jednym czasie, a jednak ona nie zajęła żadnego miejsca, tylko chodziła nerwowo po korytarzach.
Zapomniał o niej, pogrążając się w lekturze. Odłożył książkę dopiero, gdy na dworzec zaczęli wlewać się podróżni z Bramy B, podróżni których przywiózł pierwszy poranny kurs kolejki elektrycznej. Obserwował ludzi przez okno przedziału, nie zdejmując okularów. Było ich wielu, wśród gwaru szukali swoich wagonów i kierowali dworcowych bagażowych do ładowania swoich bagaży. Tę ciekawą obserwację przerwało dopiero pojawienie się dziewczyny w jego przedziale. Tej samej, którą widział już rano na peronie.

Mężczyźnie wypadało się przedstawić i przywitać damę, zrobił to zdawkowo, ale wtedy po raz pierwszy pomyślał, że ona wygląda jakby dopiero co się obudziła. Zareagowała jedynie rozmytym spojrzeniem i poruszeniem ust, ale nie dobył się z nich żaden dźwięk. Usiadła po prostu naprzeciw i wyglądała przez okno, unosząc wzrok ku wysokim sklepieniom dworcowego zadaszenia.
Jej cichość, dziwny spokój i tajemniczość nie przeszkadzała mu, wręcz przeciwnie. Wrócił do lektury. W pewnym momencie jego wzrok padł na przedramiona kobiety siedzącej po przeciwległej stronie przedziału. Czy wydawało mu się, czy też były na nich jakieś napisy? Tak, na pewno były. Może nawet udałoby się je odczytać...
Czy dobrze widział...? Ta nazwa to chyba...

W pewnym momencie jakby sobie o czymś przypomniała. Zerwała się i wodząc dookoła uważnym, ale nieco jakby wystraszonym spojrzeniem wybiegła z przedziału. Wyjrzał za nią, na tyle szybko by zauważyć, że kobieta wyskakuje ze wciąż stojącego na peronie pociągu. Co się stało? Zrezygnowała z podróży?

Nie poruszył się. Siedział i zastanawiał się długo. Otwarta książka, teraz chwilowo porzucona, leżała mu na kolanach. Z odrętwienia wyrwały go dopiero przenikliwy gwizd, nawoływania pracowników dworca i narastające w uszach huki, syki i pomruki rozbuchanej coraz bardziej machinerii, w której środku się znajdował. Trudno było orzec, czy drżenie całego ciała pasażera wynikało z tego, że cały ten wielki potwór właśnie ruszał, czy też nie.




Mechaniczna bestia, jak na nią przystało, z sykiem i w obłokach gęstej pary, odjechała punktualnie, wioząc nas w swoim brzuchu w nieznane, razem z innymi nieznanymi nam pasażerami. Z echem miarowego stukotu jej wielkich kół przejechaliśmy przez ostatnią bramę metalowego ogrodzenia i wspaniałe Xhystos zaczęło powoli zanikać za naszymi plecami, najpierw potężne i sięgające nieba tak jak je pamiętaliśmy, a z każdą chwilą coraz bardziej przypominające mglisty pustynny miraż. Nawet i on w końcu zniknął.

Wtedy naprawdę poczuliśmy, że jesteśmy poza miastem. Jak gdybyśmy niepostrzeżenie przenieśli się do jakiegoś innego snu, już sam krajobraz za oknami nie był krajobrazem świata, który znaliśmy. Przede wszystkim nie był on ograniczony architekturą, dla osób mieszkających całe życie w Xhystos wiejąca zewsząd niesamowita, nieskończona, szara pustka otwartej przestrzeni była czymś conajmniej niepokojącym. A przecież nie była ona jeszcze tutaj zupełna - pociąg mknął przez tak zwane przedmieścia.





Kim była ta postać jak ze snu? Dlaczego została na dworcu? A może jednak jeszcze wsiadła? Czy naprawdę ją widziałem? Zastanawiał się wsłuchany w miarowy stukot kół, obserwując przesuwający się krajobraz za oknem. W bladym odbłysku okiennej szyby dostrzegł, że ktoś się ku niemu nachyla. Odwrócił głowę, w ostatniej chwili by dostrzec tego kogoś, zanim jeszcze zadał on mu pierwsze pytanie. Dostrzec i rozpoznać.
- Doktorze Bowman! Pan tutaj? Jaki ten świat jest mały... - uśmiechał się do niego znajomy mu, elegancki mężczyzna. - Czy można się przysiąść?





Gdy mieszkało się za murem, słowo “przedmieścia Xhystos” rysowało człowiekowi przed oczyma jakieś ubogie ludzkie siedliska. Rzeczywistość była odmienna, od tego co nam mówiono. Teraz, za oknami przedziałów przesuwało się cmentarzysko, ciągnący się archipelag starych szarych ruin. W małej części kamiennych gruzów, a raczej w większości ponurych szkieletów metalowych rusztowań, przewróconych dziwnych znaków, zapomnianych resztek stacji niewiadomego przeznaczenia czy zrujnowanych do szczętu fabryk. Wszystko to na tle bezkresnej pustej przestrzeni ziemi, gdzie tylko hulał wiatr gnając po tych nieużytkach tumany brudnego pyłu. Na horyzoncie, jak samotne wyspy widać było smętnie sterczące w niebo resztki żelaznych rusztowań jakichś ogromnych budowli, które musiałby niegdyś być szersze niż wieże Xhystos - teraz od ich postrzępionych ostro szczytów odrywały się stada czarnych ptaków. Od czasu do czasu wiedzieliśmy też daleko pozostałości po wielkich drogach, które musiały kiedyś biec nad ziemią wsparte na ogromnych słupach, dziś ich zniszczone metalowe i przerdzewiałe kadłuby pikowały ku ziemi, gdzie kończyły swój żywot zagrzebane niczym statki w dnie morza.

Najgorsze jednak w przedmieściach było to, że widzieliśmy tam ludzi. O ile te szare, nędznie wyglądające i brudne humanoidy w łachmanach nimi były, od czasu do czasu na tym cmentarzysku jak duchy pojawiały się grupki takich postaci. Czy możliwe, że ktoś w tych ruinach żył, mieszkał, rozmnażał się? Nie da się opisać wrażenia, jakie targały nami gdy jedna z takich grup na widok pociągu jak na sygnał puściła za biegiem i przez jakiś czas poruszała się równolegle do torów, jak dzieci pędzące za tramwajem, a po jakimś dopiero czasie odpuściła i została daleko w tyle, odprowadzając pociąg spojrzeniami spod kapturów tych stworzeń..
Na rano mieliśmy być już na Stacji N. Potężna lokomotywa pędziła z łomotem, nabierając jeszcze prędkości i pozostawiając za sobą gęste kłęby pary. Maszynista wyciskał z machiny wszystkie poty. Jak się dowiedzieliśmy od konduktora, przez przedmieścia należało przemieszczać się szybko, bez żadnych postojów. Napady na pociągi nie należały do rzadkości.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 05-09-2010 o 11:55.
arm1tage jest offline  
Stary 05-09-2010, 13:04   #22
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
- Co za dno. Totalne dno. - rzucam półgłosem gdy tylko drzwi restauracji Le Chat Noir zamykają się za mną i zimne nocne powietrze owiewa moją twarz. To kara. Nawet to, że utrzymując konwenanse wysiedziałem do samego końca tocząc tą płytką i bezsensowną rozmowę... Idę szybko, aby oddalić się od tego miejsca, które właśnie definitywnie skreślam z listy mniejsc, w których bywam. Nie zastanawiam się nawet jak można było... To nie istotne. Jutro będę musiał wmówić sobie, że cały ten wieczór postrzegam nieprawidłowo, że byłem pijany... Podnoszę rękę i dorożka zatrzymuje się z głośnym stukotem kopyt.

- Lucetien 297! - rzucam zanim zdąże usadowić się we wnętrzu - Szybko!

Dorożka mnkie po pustych ulicach rytmiczność stukotu trochę mnie uspokaja, ale tylko trochę. Rozdrażniony umysł sięga po coraz to nowe plany, snuje coraz to nowe wizje, z których każda kolejna jest bardziej katastroficzna od poprzedniej. Dwa lata... Nie, to napewno nie będą dwa lata; ponieważ nie wytrzymam z tymi kukłami... Ah, co za męka!



Obraz wystawiony w halu kamienicy przypomina plamę krwi, czuję się jakbym zażył cystrenik, a może zażyłem i nie pamiętam. Może nie byłem na spotkaniu z kukłami, a to wszystko jest tylko senną marą. Tak, to dobre wytłumaczenie, tej jednej wielkiej nielogiczności jaka miała miejsce... Jakim cudem Watkins został profesorem? Jest bardziej tępy niż pantofle, choć może zgrywa takiego... Reszta - owieczki prowadzone na rzeź... Dwa lata. Bogowie...


Dzwonek do drzwi. Jeszcze raz i jeszcze. Zaspana służąca otwiera i przechodzę koło niej jak stały bywalec. Usiłuje zaprotestować, ale jestem już w pracowni. Irena odwraca się od sztalugi i podpiera na ręce




Przez chwilę trwamy w bezruchu.

- Podasz mi papierosa? - pyta miękko, jak zwykle prześlizgując się nad niepotrzebnym przywitaniem. Sięgam po ozdobną popierośnicę i podaję, patrząc jak wyciera ręce i pędzel w bawełnianą szmatkę. Na sztalugach jakiś portret, zaledwie zarysy. Zapala papierosa, a ja siadam na kanapie. Przez długi czas nie mówimy nic, potem zaczynamy oplotkowywać jej znajomych, moich znajomych, znajomych naszych znajomych... To rozmowa o niczym. Tak, jednak pozwala moim myślom usystematyzować się. Otwieramy jeszcze butelkę wina, jak para dobrych przyjaciół, którzy znbają się na wylot, wiedzą o sobie wszystko i pomimo tego, że były okazje - pozostawili je niewykorzystanymi i tego nie żałują...

Jest wcześnie. Promienie słońca wpadają do pracowni, a pusta butelka toczy się po podłodze. Ponownie wspominam coś o wyjeździe, Irena ponownie mówi coś o tym, że nie lubi pożegnań i że to nie pierwszy wyjazd; że mam wpaść jak wrócę. Odstawiam kieliszek i odchodzę w kierunku drzwi, odwracam się po raz ostatni:

- Do zobaczenia.
- Mhmmm - mruczy już przykryta puszystem kocem leżąc na tapczanie.


*****


Dorożka wiezie mnie w kierunku domu. Każe woźnicy czekać pod bramą rezydencji. Sprawdzenie bagażu, kąpiel dla odświeżenia, zmiana rzeczy na podróżne, dorożka, dworzec...





Hala dworca potrafiła zrobić wrażenie, zwłaszcza jak widziało się ją po raz pierwszy. Przechodzę wśród ludzi witających i żegnających się. Męczy mnie tez zgiełk jak w ulu...


W końcu siadam w przedziale S7 - przynajmniej restauracyjny jest blisko...


Jedźmy już... Jedźmy niech coś się zacznie dziać...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 05-09-2010 o 14:37. Powód: szwankująca składnia
Aschaar jest offline  
Stary 05-09-2010, 17:21   #23
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
...uwagi, podejmować najdrobniejszych decyzji ani wykazywać inicjatywy. Chodzą w tę i z powrotem, płaczą, stają się drażliwi, lub przeciwnie – popadają w odrętwienie, mówią jednostajnym, cichym głosem, z nieruchomą twarzą – niekiedy ich stan przypomina katatonię. Skarżą się przy tym na bóle głowy, kręgosłupa, zmęczenie, utratę apetytu i problemy ze snem. Czują się bezwartościowi, uważają swój stan za beznadziejny, co w skrajnych przypadkach wywołuje urojenia: chorzy są przekonani, że oto właśnie spotyka ich zasłużona kara za grzechy z przeszłości, albo że cierpią na jakąś śmiertelną, nieuleczalną chorobę. Częste są również myśli samobójcze i życzenie śmierci – nie należy lekceważyć możliwości próby samobójczej.

W fazie manii pacjentów rozsadza energia, są radośni, rubaszni i gadatliwi. Potrzebują nie wiele snu. W rozmowie przeskakują z tematu na temat. Żywią przekonanie o swoich niezwykłych zdolnościach i ukrytych dotychczas talentach, mają nierzeczywiste wizje na temat posiadanych bogactw, władzy, czy idealnej miłości. Szastają pieniędzmi, nawiązują liczne kontakty seksualne, są inicjatorami wielkich przedsięwzięć, które w krótkim czasie porzucają. Potrafią też być nachalni i despotyczni a ich jowialna wesołość może niespodziewanie prze chodzić w niepohamowany gniew. Wątek myślowy, dotychczas przyspieszony, rwie się i gubi, a podwyższona aktywność przeradza się w stan męczącego, bezcelowego pobudzenia. Gdy okazuje się, że wybujałe ambicje nie zostaną zaspokojone, mogą pojawić się urojenia prześladowcze.

W przebiegu choroby może wystąpić stan łagodniejszy zwany hypomanią. Pacjenci są odbierani bardzo pozytywnie przez otoczenie jako osoby...

Szelest odzienia i szybkie, nerwowe kroki na korytarzu wyrwały mnie z zaczytania. Szybkie spojrzenie... Ach tak, to Ona. Była tu. I już jej nie ma. Pochłonięty lekturą zapomniałem o Niej. Niegrzecznie. Szkoda. Cóż... Trudno.
Może później Ją przeproszę.
A może nie..?
Hmmm...
Interesujące rzeczy pisze ten profesor. Że też ludzie zawsze znajdą sposób, by powkładać wszystko i wszystkich we właściwe szufladki. Choć z drugiej strony to naturalne. Porządek świata opiera się na systematyce. Ludzkiego świata - poprawiłem się - bo nie sądzę by Stwórcy w momencie kreacji zależało na odbieraniu sobie przyjemności. A potem... cóż, mali śmieszni ludzie z małymi, powyginanymi móżdżkami z niezachwianą pewnością własnego geniuszu już zadbali o nazwanie wszystkiego. - Uśmiechnąłem się na wyobrażenie małych, dostojnych rączek w eleganckich, świetnie skrojonych rękawiczkach upychających dopiero co na nowo odkryty kolejny wiekopomny wynalazek, oczywiście do odpowiedniej szufladki.
Mimo wszystko, słowa, które umieścił w swojej książce profesor Watkins miały sens. Były spójne. Czytało się go niczym te książki o przygodach tego detektywa... tego...no, nie ważne. Profesor wyjaśniał, tłumaczył, a jednocześnie stawiał tezy. Interesujące. W swej śmiałości pionierskie. Gdzie to było...?

...przez otoczenie jako osoby czarujące, elokwentne i przejawiające inicjatywę. Łatwo znajdują towarzystwo, mają powodzenie u płci przeciwnej. Stan ten bywa kreatywny – doświadcza go wielu artystów i pisarzy, bywa źródłem oryginalnych pomysłów i inspiracji twórczych. Jednak cena płacona przez pacjentów w pełnym obrazie manii jest wysoka: zniszczone małżeństwa, alkoholizm, narkomania, bankructwa, długi, utrata pracy i – niekiedy – konieczność okresowej hospitalizacji.

Zwykle jako pierwszy występuje epizod depresyjny, zaś okres manii może pojawić się dopiero po kilku latach (choć u mężczyzn częściej niż u kobiet...

Znów szelest sukni. Złowiona kątem oka plama czerwieni. Burgund czy raczej amarant? W tym świetle ciężko było arbitralnie stwierdzić. W sumie jaka różnica? Dla mnie żadna, choć dla noszącego zasadnicza... Zgłodniałem. Tak, apetyt dopisuje. - uśmiech - I zdecydowanie wyostrzył mi się zmysł smaku... - kolejny uśmiech - Gdzież ten profesor? Długo każe na siebie czekać. Jeśli nie pojawi się w ciągu kwadransa, idę jeść sam!
Spojrzenie na misternie grawerowaną kopertę ciężkiej cebuli. Pyzate słońce radośnie szczerzyło zębiska. Zbyt wcześnie na obiad...
...Niby dlaczego? Miasto pozostało z tyłu i z każdym kolejnym obrotem kół oddala się bardziej i bardziej w niepamięć. Tu, teraz jest nowe. Tu się na nowo ustala zasady. No, może jeszcze nie tu - pomyślałem omiatając wzrokiem mijane ruiny. - Obrazy zmieniały się. Przez przezroczystą zalaną, jakże nie pasującym uśmiechem maskę przebiegały rzędy ruin. Zgliszcza pędziły coraz szybciej w tył, w kierunku Xhystos. Miasta, które odepchnęło je daleko, aż za swe granice. A one parły z cichą skargą...

- Już jestem - głos profesora Maurice Watkinsa wyrwał mnie z zadumy - Gotowy?
Czy gotowy? Mój Panie! Umieram z głodu!
- Tak. - odparłem wstając i chowając do nesesera jego egzemplarz - Ciekawe rzeczy wypisuje Pan w tym opracowaniu. - zauważyłem wychodząc z przedziału.
- Doprawdy?
- Z pewnością. Jednak jedngo nie rozumiem...
- Pardon. - kierownik pociągu ze służbowym uśmiechem rozdzielił nas na chwilę.
- Z przyjemnością udzielę Panu odpowiedzi na nurtujące pytania - odparł po chwili profesor - choć oczekuję wzajemności w kwestii kilku, jakie sam mam do Pana, doktorze.
Zaskoczył mnie... Właściwie powinienem się był tego spodziewać.
- Dobrze więc... Choćmy wreszcie coś zjeść.
 
Bogdan jest offline  
Stary 08-09-2010, 13:43   #24
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Siedzę przy stoliku w wagonie restauracyjnym. Patrzę na przesuwające się za oknem obrazy. Jeden jest nieruchomy. To mężczyzna w białej koszuli z błyszczącymi guzikami, trzymający coś połyskującego w ręku. Dlaczego on jest nieruchomy, dlaczego nie znika wraz z innymi obrazami. Zamykam oczy, otwieram … ciągle tam jest.



Yhmm głośnie chrząknięcie dociera do mnie. Odwracam głowę … no tak … teraz wszystko jasne … kelner.

- Zupa cebulowa i strogonow – rzuciłem szybko, bez zastanowienia. Niech on już odejdzie, stoi tu za długo. A tak, jeszcze zamówienie Bowmana, niech tylko go nie zatrzymuje, niech szybko coś zamówi.
- Mam ochotę na stek. Dobrze wysmażony stek. - powiedział do garsona - Macie tu porządny kawałek steku?
- Ależ naturalnie, choć proponował bym...
- Nie - uciął krótko - Mam ochotę na stek. I szklaneczkę czegoś mocniejszego.
- Tak, tak ja tez poprosze coś mocniejszego - wtrącam.

Kelner zniknął. Wreszcie można spokojnie porozmawiać. Bez spojrzeń na karku.

- A więc doktorze Bowman, los splótł nas znowu. Najpierw kawiarnia niedaleko Xhystos Asylum, a teraz podróż tym samym pociągiem.
- Zapewniałem przecież, że wkrótce znów się spotkamy. - odpowiedział z tajemniczą miną.
- Przyznam, że myślałem, iż jest to kwestia życzenia. A nie spełniającej się przepowiedni. - uśmiechnął się tylko. Zabębnił szybko palcami o blat stołu. - Proszę mi wybaczyć mą wścibskość, ale czy to ... dłuższy wyjazd?
Uśmiech zdawał się nie znikać z twarzy tego człowieka. Nie byłem pewien, czy zdawał sobie nawet z tego sprawy, bo jakoś dziwnie nie pasował do twarzy i tych poważnych oczu.
- Taak. Taką mam nadzieję... - odpowiedział po chwili wpatrywania się w uciekające za oknem widoki - Widzi Pan, profesorze, Xhystos? Proszę się przyjrzeć uważnie. Sądzi Pan, że jest za czym tęsknić?
Stalowe kadłuby budynków sterczały w hałdach gruzu niczym pomniki kataklizmu. W dali, pomiędzy nimi przemykały niewielkie postacie.
- Za czym? Raczej za kim doktorze. W Xhystos została moja rodzina, dom … pies. Wszystko co kochałem. Niestety nie można ich zabrać. Ale Pan doktorze również coś pozostawił w mieście. Chociażby pacjentów.
- Cóż, im wcześniej, tym mniej później nieporozumień - stwierdził pod nosem jakby nie do mnie - Winienem Panu wyjaśnienia.
Garson, ten sam, który przyjmował zamówienia pojawił się z tacą i dwoma szklankami. Biały kołnierzyk ciasno wpijał mu się w gruby kark. Wielkie chłopisko, przeleciało mi przez głowę. Kiedy odszedł doktor podjął na nowo nieco ściszonym tonem.
- Na początek musi Pan wiedzieć, że żaden ze mnie doktor... - musiałem mieć zdziwioną minę. Zobaczyłem to w oczach tamtego.
- Nie rozumiem, doktorze ... Panie Bowman.
- Myli się Pan również w kwestii moich personaliów. - odparł z rozbrajającą szczerością - Nie nazywam się Bowman.
- Ale rozmawialiśmy wczoraj w kawiarni niedaleko Xhystos Asylum, tak? - może to nie był on, hmm ale twarz, gest w jakim przekładał stronice karty dań, już sam nie wiem.
- Naturalnie.
- To dobrze, bo widzi Pan doktorze ... Panie ... to jak pan się u licha nazywa? - chwilę trwało, nim oderwał wzrok od szyby okna. Wreszcie spojrzał mi w oczy.
- Nazywam się Persival Fryderyk Blum.
- A więc co znaczyło to wczorajsze przedstawienie, przez Pana nie spotkałem się z doktorem Bowmanem. Oczekiwał mnie, to mogło być ważne. - jeszcze kilka dni temu zdenerwowałbym się, a teraz czuje zupełną obojetnośc. Xhystos Asylum i doktor Bowman zostali daleko.
- Doktor Bowman, zapewniam Pana, profesorze ma obecnie o wiele poważniejsze zmartwienia, niż nie zrealizowane spotkania.
- To niczego nie tłumaczy Panie Blum.
- Wybaczy Pan, ale nie rozumiem.
- Poważniejsze zmartwienia doktora Bowmana zupełnie nie tłumaczą pańskiej obecności w kawiarni i podawania się za niego. To ja nie rozumiem Panie Blum.
- Cóż... - wydał się zakłopotany - Musi Panu wystarczyć, profesorze, zapewnienie, że dziś poznał Pan MNIE.
Zapachniało zupą cebulową i skwierczącym kotletem. Sztućce zatańczyły w ruchliwych dłoniach tamtego. Bowmana, Bluma czy diabli wiedzą kogo.

Wyśmienita zupa i co najważniejsze gorąca. Nie jestem głodny ale smak oraz obawa przed pozostawieniem pełnego talerza pobudzają. Obserwuję Bowmana czy też Bluma jak z pasją kroi kolejne porcje mięsa. Widzę w nim zmianę. Wczoraj w kawiarni był pobudzony, poruszony, napięty i pełen obaw. Jakby nad czymś gorąco się zastanawiał, silne pragnienie graniczące z obsesją. Dziś spora zmiana. Spełnienie, osiągnięcie celu. Jest najwyraźniej z czegoś zadowolony. Ale obsesja nie zniknęła. Zestawienie ze sobą tych dwóch spotkań daje mi pewien obraz. Dzisiejsze zadowolenie w porównaniu z wczorajszą obawą dają odpowiedź.



- Opuszczenie Xhystos było pańskim celem Panie Blum, prawda? - spojrzał na mnie szybko znad talerza z miną jakbym wygłosił prawdę oczywistą. Nim odpowiedział przez chwilę gapił się w stronę pozostających za nami widoków, żując kęs tak, jakby chciał poczuć smak każdego włókna.
- Ma Pan rację, profesorze. Całkowitą. - odparł - Tak, jak wszystkich pasażerów tego pociągu.
- Wszystkich? Czemu Pan tak sądzi? - rozmowa zaczynała być dla mnie coraz bardziej interesująca. On wydawał się zaskoczony.
- Ci, co chcieli by pozostać, zostaliby na stacji.
- Niektórzy z podróżnych mogli nie mieć innego wyjścia - pytanie, stwierdzenie sam nie wiem jak to zabrzmiało. - Na przykład Pan, wyjazd bardzo Pana uspokoił.
- A Pan? - spojrzał na mnie przez grube szkło szklanki - Należy do tych niektórych?
- Mnie akurat ten wyjazd nie uspokaja ... w przeciwieństwie do Pana. Może Xhystos nie jest idealne, ale jest ... stanowi odniesienie do tego co nieznane.
- Było profesorze - brutalnie mi przerwał. - BYŁO. - powtórzył z naciskiem.
- Czyżby spotkało tam Pana coś ... przykrego?
- Mniejsza o to, co mnie spotkało. Nie bawmy się w analizy. Nie jesteś Pan w końcu w pracy. - odparł ze szczerym uśmiechem.
- I tu się Pan myli - odpowiadam z zupełnie niewymuszonym uśmiechem. Przez chwilę przestał jeść. Tylko przez chwilę, bo zaraz zabrał się na powrót do przeżuwania. Jadł milcząc.


Rozmowa staje się dla mnie coraz bardziej interesująca. Co prawda Blum, udziela niepełnych, wymijających odpowiedzi … ale to przecież dopiero nasze drugie spotkanie. Nie zauważyłem nawet jak garcon podał drugą część obiadu. Teraz czuję jak apetyczny aromat unosi się z naszego stolika po całym restauracyjnym wagonie.


- Pociąg kończy bieg przy lądowisku, a stamtąd drogi wiodą do innych miast. Gdzie Pan jedzie, Panie Blum?
- Tam gdzie i Pan. - Nawet na mnie nie patrzył. Wpatrywał się w grupkę dziwacznie odzianych ludzików pędzących przez ruiny wzdłuż torowiska.
- Chyba się Pan myli, Panie Blum ... czyżby wybierał się Pan do Samaris?

Uśmiech. Zupełnie nie pasujący do tej twarzy uśmiech był jedyną odpowiedzią na moje pytanie.

- Zadam Panu bezpośrednie pytanie ... proszę mi wybaczyć, ale od jakiegoś już czasu kołacze mi się w głowie. A więc Panie Blum ... czy coś stało się doktorowi Bowmanowi? - sztućce zawisły w powietrzu, wpatruję się w twarz Bluma, który wydawał się rozbawiony takim obrotem rozmowy.
- Cóż. Nie posiadam żadnej wiedzy na ten temat, drogi profesorze.

Kłamał.

- Czyżby ... przecież posiadał Pan jego fartuch wraz z identyfikatorem.
- Zostawmy drogiego doktora Bowmana i jego zmartwienia jemu samemu, profesorze Watkins. W obecnej chwili on, wraz z całym Xhystos niewiele mnie interesują. Zajmijmy się raczej tym, co przed nami. Oglądanie się za siebie, proszę mi wybaczyć szczerość, jest cechą ludzi małostkowych. Świat staje przed nami otworem, wita nas z rozwartymi ramionami. To się liczy, profesorze.

- Czy panowie życzą jakiś deser? - kelner stanął nad nimi z nieodłącznym notesem w ręku.
- Deser? Tak, z przyjemnością. - odparł ożywiony Blum - Co Pan proponuje?
- Może jagody w galeretce...? - nachyliło się usłużnie chłopisko - Albo piramidki z czekolady.

Piramidki. Sprzedawano takie, gdy byłem dzieckiem, w Imperium Czekoladek Ludwiq'a Roubaud...

- Niech będzie.
- Ja poproszę puchar lodów oraz mocną kawę.
- Służę...- rzucił sucho mężczyzna i odszedł powoli.


Odprowadzam garcona wzrokiem, gdy znika za zasłoną przenoszę wzrok na Bluma - Wracając do rozmowy. Częściowo się z Panem zgadzam. Patrzenie wstecz bywa niewskazane jeśli pozostawiamy za sobą negatywne, silne emocjonalnie przeżycia. Jeśli przeszłość nie wiąże się z niczym przykrym, sięganie do kart historii nie jest niczym złym. Ale jak widzę Pan bardziej patrzy w przyszłość?

- W rzeczy samej.
- Proszę więc traktować każdy nowy dzień jako paliwo, energię do życia. W ten sposób będzie miał Pan pewność, że złoże energii nigdy się nie wyczerpie.
- Taki właśnie mam zamiar profesorze. Przyjemność przeżywania polega na intensywności bodźców. - odparł - A właśnie. Miałem do Pana, jako uznanego specjalisty w tej dziedzinie, pytanie natury naukowej. Byłbym zapomniał pod gradem pańskich pytań - wtrącił z uśmiechem - Otóż interesuje mnie zagadnienie hospitalizacji w przypadku choroby maniakalno-depresyjnej, o której czytałem w Pana opracowaniu. Czy to odosobnienie jest naprawdę wskazane?


- Drogi Panie otóż choroba maniakalno-depresyjna ma tendencję do fazowości, z okresami gorączkowej nadaktywności … zwanej manią, które w sposób nieregularny występują naprzemian z okresami głębokiej depresji. Okresy ekstremalne przeplatają się przy tym z okresami normalności. Przyczyną nagłego ataku manii lub depresji może stać się stres, zwłaszcza u osób, u których rzadko dochodzi do nagłych ataków tego rodzaju. Często jednak trudno określić przyczynę bezpośrednią, a choroba postępuje stopniowo. Rozpoznanie fazy maniakalnej, która rozpoczyna się jako hipomania jest łatwiejsze dla otoczenia pacjenta niż dla niego samego. W tym okresie chorzy budzą się wcześniej i stopniowo popadają w nadmierną aktywność, łatwo się rozpraszają i są podnieceni. Efektywność ich działań spada z uwagi na roztargnienie i narastający niepokój. Mogą wykazywać pobudzenie płciowe, udają się na wielkie zakupy lub entuzjastycznie podejmują, a następnie porzucają rozmaite nowe projekty. Często popadają w irytację, a nawet nagłą wściekłość. Hipomania rzadko osiąga stan pełnej manii. Wówczas pojawia się dziwaczny sposób wypowiadania, ozdobiony rymowaniem, żarcikami i nielogicznymi zestawieniami słów. Wiele osób w tym stanie śpiewa, tańczy lub wybucha śmiechem bez żadnej przyczyny, aby następnie na krótką chwilę popaść w przygnębienie. Zaburzenia koncentracji sprawiają, że chorzy zapominają o jedzeniu; mogą z tego powodu chudnąć i popaść w wyczerpanie. Na koniec pojawiają się urojenia dotyczące własnej wielkości lub silny gniew z powodu nieakceptacji przez otoczenie dziwacznych planów. Wtedy to właśnie pozostawienie chorego samemu sobie może być dla niego, jak również otoczenia niebezpieczne. Stąd też takie osoby izoluje się. Najpierw częściowo z dostępem do świata zewnętrznego, mogą wtedy oni przyjmować gości, rodzinę, czytać prasę, ale niestety jeśli choroba przybiera większe rozmiary izoluje się ich bezwzględnie. To dla ich dobra Panie Blum.


Koła pociągu stukotały miarowo. Rozpędzająca się maszyneria wydawała ze swoich niewidocznych dla pasażerów trzewi charakterystyczne odgłosy. Stołującym się mężczyznom zdawało się, że słyszą słaby, jednostajny szum czy też chrzęst - mogły być to pracujące tłoki lub może jakieś przekładnie. Pociąg drżał nieco, osiągając coraz większą prędkość.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 08-09-2010 o 17:50.
Irmfryd jest offline  
Stary 08-09-2010, 14:27   #25
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Nie byłem na to gotowy. Na spotkania z ludźmi. Wieczorne spotkanie było tego dobitnym przykładem. Siedziałem przy stole, niczym drewniany manekin i konwersowałem z równym mu wdziękiem. Wstyd. Gdybym go czuł. Porażka towarzyska. Gdybym ja tak odbierał. Pociesza mnie jedynie złośliwa myśl, że nie ja jeden siedziałem tam nieobecny duchem. I że w porównaniu do niektórych gości okazałem się być demonem towarzyskości. Nie mogłem jednak czuć do nikogo żalu i nie czułem. Nie znałem tych ludzi. Nie wiedziałem, jakie motywy kierują ich w stronę mitycznej nieomal Samaris. I nie chciałem wiedzieć. Każdy z nas jest jak zapisana księga, do sekretów w niej zawartych dopuszcza się jedynie nielicznych czytelników. A i oni nie mają przyzwolenia na czytanie każdej z naszych stron. Są tam wersy i zdania, których nikt poza nami nigdy nie pozna.


Stukot kół dorożki na bruku, gdy wiozła mnie do mieszkania, był niczym wołanie po nocy. Układał się w imiona. W nazwy ulic. W numery domów. To było ostatnie wieczorne pożegnanie. Już długo nie miałem ujrzeć Xhystos po zmroku. Kto wie. Może nawet nigdy. Wszak, jak dotąd Samaris, to miasto z którego nikt nie powrócił. Jak śmierć. Przez chwilę zadumałem się, czy po drugiej stronie spotkam moich bliskich. Czy dane mi będzie dotknąć znów ramion żony, uścisnąć synka.

Wreszcie w domu. Łażę z kąta w kąt rozpamiętując dawne wydarzenia. Wspominając chwile szczęścia, zabawy, gniewu i życia. W końcu, przytłoczony bolesnością doznań, siadam na krawędzi łóżka, kryję twarz w dłoniach i rozpaczam po raz ostatni pośród tych boleśnie znajomych ścian. Ofiary słonych łez dla kogoś, komu pewnie są one obojętne.
Nie wiem ile tak siedziałem. Kilka minut, godzinę, więcej.
Kiedy przestałem użalać się nad czymś, czemu nie mogłem poradzić, wstałem i sięgnąłem do spakowanych bagaży. Wyjąłem tylko jedną rzecz. Portret oprawiony w zdobną ramkę. Nasza trójka. Ja jak zawsze z ponurą miną, oni uśmiechnięci. Stawiam zdjęcie na stole i wychodzę z pokoju zamykając drzwi. Juz nie będzie mi potrzebne. Nie chcę ich pamiętać, jako działa artysty, lecz jako ludzi utkanych z moich własnych wspomnień.

Nie śpię nocą.

Brama B. Szczegóły dworca. To wszystko wbija mi się w pamięć. Chłonę każdy, nawet najbrudniejszy i najmniej istotny szczegół. Ozdobę na szabli dowódcy strażników, pęknięcie na ścianie mijanego budynku, fantazyjny kwiat przyozdabiający kapelusz jakiejś mijanej damy.


Xhystos. Ukochane i znienawidzone zarazem. Zostawiam cię za sobą. Na dwa lata. Na zawsze? Los pokaże.
Miałem jedynie nadzieję, że będzie to lekarstwo na moją rozdartą duszę. Że pozwoli mi zapomnieć o starcie, lecz pamiętać o zmarłych. Że pozwoli mi żyć nowo.


Kiedy przekraczam bramę jest to dla mnie niczym symboliczne powtórne narodziny.


Wsiadam do pociągu. Patrzę na bilet. Wagon S przedział piąty. Jestem sam. To nawet dobrze. Pakuję, przy pomocy pomocnika z pociągu, swoje bagaże podręczne. Spoglądam ciekawie za okno rozkoszując się dworcową, gorączkową bieganiną.
Nie jestem jeszcze głodny. Owszem. Spragniony tak, ale nie głody. Spragniony podróży. Spragniony zmiany.

Wyciągam oprawioną w skórę księgę.



Tytuł przyciągnął moją uwagę dawno temu. To była książka, którą zacząłem czytać na kilka dni przed osobistą tragedią. Nigdy nie miałem odwagi do niej sięgnąć. Aż do dzisiaj.

Wstrzymałem oddech, odnalazłem zakładkę i czując tremę, jak przed pierwszymi negocjacjami, zaczynam lekturę.

Coś się kończy i coś się zaczyna. Taka jest kolej rzeczy. Początek podróży tym pociągiem będzie końcem życia jakie znałem i prowadziłem w Xhystos.

Pociąg ruszył do przodu. Ja również.
 
Armiel jest offline  
Stary 08-09-2010, 22:02   #26
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Kelner. Nareszcie. Nawet nie wiedziałem, że tak zgłodniałem. Zaraz, kiedy to jadłem ostatni raz? Wczoraj. Tak, w tej kawiarence niedaleko szpitala wypiłem kawę i zjadłem ciastko.

- Zupa cebulowa i strogonow – szybko, bez zastanowienia zamówił Watkins. Zdawał się czymś zaaferowany. Może rozdrażniony. Obserwowałem go znad menu.
- Mam ochotę na stek. Dobrze wysmażony stek. - powiedziałem do garsona - Macie tu porządny kawałek steku?
- Ależ naturalnie, choć proponował bym...
- Nie. Mam ochotę na stek. I szklaneczkę czegoś mocniejszego.
- Tak, tak ja tez poprosze coś mocniejszego - wtrącił Watkins. Czy z powodu zdenerwowania, czy po prostu lubił wypić? Przypomniałem sobie, że wczoraj również proponował kilka głębszych, Co to było? Anyżówka.
Kelner zniknął.
- A więc doktorze Bowman, los splótł nas znowu. Najpierw kawiarnia niedaleko Xhystos Asylum, a teraz podróż tym samym pociągiem.
Doktorze Bowman? O czym gada ten człowiek? Ach, to? Podjąć gierkę, czy wyjaśnić wszystko? Milczenie trwało ciut za długo.
- Zapewniałem przecież, że wkrótce znów się spotkamy. - odpowiedziałem - Takie rzeczy się zdarzają.
- Przyznam, że myślałem, iż jest to kwestia życzenia. A nie spełniającej się przepowiedni. - rozbawił mnie swoim stwierdzeniem. Zabębniłem sobie palcami o blat stołu. - Proszę mi wybaczyć mą wścibskość, ale czy to ... dłuższy wyjazd?
Zdziwił byś się jak długi. A to wścibski profesorek.... Choć z drugiej strony pociągi mają tę cudowną właściwość, że z pozoru różni ludzie lgną do siebie. Ludzie boją się czasu, a będąc w pociągu niemal trzewiami czuć jego upływ. Patrzyłem na te stalowe kadłuby budynków, jak sterczą w hałdach gruzu niczym pomniki jakiegoś dawnego kataklizmu.
- Taak. Taką mam nadzieję... - odpowiedziałem po chwili wpatrywania się w uciekające za oknem widoki - Widzi Pan, profesorze, Xhystos? Proszę się przyjrzeć uważnie. Sądzi Pan, że jest za czym tęsknić?
- Za czym? Raczej za kim doktorze. W Xhystos została moja rodzina, dom … pies. Wszystko co kochałem. Niestety nie można ich zabrać. Ale Pan doktorze również coś pozostawił w mieście. Chociażby pacjentów.
Doktorze to, Pan doktorze tamto. Irytował mnie tym doktorowaniem. Gra przestawała być zabawna. Podjąłem decyzję.
- Cóż, im wcześniej, tym mniej później nieporozumień. Winienem Panu wyjaśnienia.
Garson pojawił się z tacą i dwoma szklankami. Kiedy odszedł podjąłem na nowo nieco ściszonym tonem.
- Na początek musi Pan wiedzieć, że żaden ze mnie doktor... - ale miał zdziwioną minę.
- Nie rozumiem, doktorze ... Panie Bowman.
- Myli się Pan również w kwestii moich personaliów. - odparłem i z satysfakcją patrzyłem jak traci pewność siebie. Szczerość potrafi zdruzgotać. - Nie nazywam się Bowman.
- Ale rozmawialiśmy wczoraj w kawiarni niedaleko Xhystos Asylum, tak? - był jak zagubione dziecko. Bezbronny, zdezorientowany, zrobiło mi się go nawet szkoda.
- Naturalnie.
- To dobrze, bo widzi Pan doktorze ... Panie ... to jak pan się u licha nazywa?
Te ruiny postanowiłem zapamiętać. Z trudem oderwałem wzrok od szyby okna. On zdawał się ich nie zauważać. Jak mówił pozostawił w Xhystos część swojego życia, część siebie.Musiał być rozdarty. Żal mi było tego człowieka. Spojrzałem mu w oczy.
- Nazywam się Persival Fryderyk Blum.
- A więc co znaczyło to wczorajsze przedstawienie, przez Pana nie spotkałem się z doktorem Bowmanem. Oczekiwał mnie, to mogło być ważne.
A co mnie obchodzi Bowman, ten zarozumiały fałszywiec!
- Doktor Bowman, zapewniam Pana, profesorze ma obecnie o wiele poważniejsze zmartwienia, niż nie zrealizowane spotkania.
- To niczego nie tłumaczy Panie Blum.
- Wybaczy Pan, ale nie rozumiem. - co on się tak uczepił tego łapiducha?
- Poważniejsze zmartwienia doktora Bowmana zupełnie nie tłumaczą pańskiej obecności w kawiarni i podawania się za niego. To ja nie rozumiem Panie Blum.
- Cóż... - miałem dość tego przesłuchania - Musi Panu wystarczyć, profesorze, zapewnienie, że dziś poznał Pan MNIE.
Zapachniało zupą cebulową i skwierczącym kotletem. WRESZCIE

- Opuszczenie Xhystos było pańskim celem Panie Blum, prawda? - zaskoczył mnie wygłaszaniem prawd oczywistych. Do tego nie dawał nacieszyć się stakiem i widokami. Co za papla?
- Ma Pan rację, profesorze. Całkowitą. - odparłem - Tak, jak wszystkich pasażerów tego pociągu.
- Wszystkich? Czemu Pan tak sądzi? - rozmowa zaczynała schodzić na nieprzewidziane tory. A więc zaczęło się. Lekarz zawsze pozostanie lekarzem. Te same pozornie niewinne pytania. Ta sama nudna paplanina. Postanowiłem być rzeczowy.
- Ci, co chcieli by pozostać, zostaliby na stacji.
- Niektórzy z podróżnych mogli nie mieć innego wyjścia - chyba mówił o sobie. - Na przykład Pan, wyjazd bardzo Pana uspokoił.
- A Pan? - spojrzałem na niego przez szklankę, wyglądał pokracznie - Należy do tych niektórych?
- Mnie akurat ten wyjazd nie uspokaja ... w przeciwieństwie do Pana. Może Xhystos nie jest idealne, ale jest ... stanowi odniesienie do tego co nieznane.
Xhystos... synonim obrzydliwości. Plugawe miasto zdradzonych...Na szczęście wreszcie zostawiam je za sobą.
- Było profesorze - przerwałem, bo puściły mi nerwy. - BYŁO. - powtórzyłem z naciskiem.
- Czyżby spotkało tam Pana coś ... przykrego?
A żebyś wiedział profesorku. Kiedyś opływając w luksusy gził się ze swoją Panią i spacerował po parku z pieskiem, ja... uff, prawie mnie sprowokował.
- Mniejsza o to, co mnie spotkało. Nie bawmy się w analizy. Nie jesteś Pan w końcu w pracy. - odparłem z uśmiechem, który dużo mnie kosztował.
- I tu się Pan myli - odpowiedział z zupełnie niewymuszonym uśmiechem. Zatkało mnie, szczęśliwie tylko przez chwilę, bo zaraz zabrałem się na powrót do przeżuwania. Jadłem milcząc. O czym gadał ten człowiek?

- Pociąg kończy bieg przy lądowisku, a stamtąd drogi wiodą do innych miast. Gdzie Pan jedzie, Panie Blum?
- Tam gdzie i Pan. - Kolejna grupka dziwacznie odzianych ludzików pędziła przez ruiny wzdłuż torowiska. Gdzieś już widziałem podobny strój...
- Chyba się Pan myli, Panie Blum ... czyżby wybierał się Pan do Samaris?

BINGO

- Zadam Panu bezpośrednie pytanie ... proszę mi wybaczyć, ale od jakiegoś już czasu kołacze mi się w głowie. A więc Panie Blum ... czy coś stało się doktorowi Bowmanowi? - sztućce zawisły w powietrzu w oczekiwaniu odpowiedzi, wpatrywał się we mnie niczym w relikwię, rozbawił mnie takim obrotem rozmowy. Postanowiłem się zabawić.
- Cóż. Nie posiadam żadnej wiedzy na ten temat, drogi profesorze. - Skłamałem.
- Czyżby ... przecież posiadał Pan jego fartuch wraz z identyfikatorem.
- Zostawmy drogiego doktora Bowmana i jego zmartwienia jemu samemu, profesorze Watkins. W obecnej chwili on, wraz z całym Xhystos niewiele mnie interesują. Zajmijmy się raczej tym, co przed nami. Oglądanie się za siebie, proszę mi wybaczyć szczerość, jest cechą ludzi małostkowych. Świat staje przed nami otworem, wita nas z rozwartymi ramionami. To się liczy, profesorze.

- Czy panowie życzą jakiś deser? - kelner, porządne, zwaliste chłopisko wybawiło mnie z opresji, bo widziałem nieustępliwość w oczach Watkinsa.
- Deser? Tak, z przyjemnością. Co Pan proponuje?
- Może jagody w galeretce...? - nachylił się usłużnie - Albo piramidki z czekolady.
Piramidki? Czemu nie.
- Niech będzie.
- Ja poproszę puchar lodów oraz mocną kawę.
- Służę...- rzucił sucho mężczyzna i odszedł powoli.

- Wracając do rozmowy. Częściowo się z Panem zgadzam. Patrzenie wstecz bywa niewskazane jeśli pozostawiamy za sobą negatywne, silne emocjonalnie przeżycia. Jeśli przeszłość nie wiąże się z niczym przykrym, sięganie do kart historii nie jest niczym złym. Ale jak widzę Pan bardziej patrzy w przyszłość?
- W rzeczy samej.
- Proszę więc traktować każdy nowy dzień jako paliwo, energię do życia. W ten sposób będzie miał Pan pewność, że złoże energii nigdy się nie wyczerpie.
- Taki właśnie mam zamiar profesorze. Przyjemność przeżywania polega na intensywności bodźców. - odparłem. Chyba się wreszcie najadł, bo przestał być natarczywy i porzucił ten ton lekarza robiącego wywiad. Postanowiłem skorzystać z okazji i odwrócić rozmowę. Jako akademik z pewnością lubił brylować wiedzą. Wykorzystałem to - A właśnie. Miałem do Pana, jako uznanego specjalisty w tej dziedzinie, pytanie natury naukowej. Byłbym zapomniał pod gradem pańskich pytań - wtrąciłem z uśmiechem - Otóż interesuje mnie zagadnienie hospitalizacji w przypadku choroby maniakalno-depresyjnej, o której czytałem w Pana opracowaniu. Czy to odosobnienie jest naprawdę wskazane?
Jak się spodziewałem od razu popłynął potok słów. Nie ważne, że nie rozumiałem połowy z wymienianych pojęć. Ten człowiek z pewnością wiedział o czym mówi, a opowiadał w taki sposób, że potrafił zainteresować laika.
- Drogi Panie otóż choroba maniakalno-depresyjna ma tendencję do fazowości, z okresami gorączkowej nadaktywności … zwanej manią, które w sposób nieregularny występują naprzemian z okresami głębokiej depresji. Okresy ekstremalne przeplatają się przy tym z okresami normalności. Przyczyną nagłego ataku manii lub depresji może stać się stres, zwłaszcza u osób, u których rzadko dochodzi do nagłych ataków tego rodzaju. Często jednak trudno określić przyczynę bezpośrednią, a choroba postępuje stopniowo. Rozpoznanie fazy maniakalnej, która rozpoczyna się jako hipomania jest łatwiejsze dla otoczenia pacjenta niż dla niego samego. W tym okresie chorzy budzą się wcześniej i stopniowo popadają w nadmierną aktywność, łatwo się rozpraszają i są podnieceni. Efektywność ich działań spada z uwagi na roztargnienie i narastający niepokój. Mogą wykazywać pobudzenie płciowe, udają się na wielkie zakupy lub entuzjastycznie podejmują, a następnie porzucają rozmaite nowe projekty. Często popadają w irytację, a nawet nagłą wściekłość. Hipomania rzadko osiąga stan pełnej manii. Wówczas pojawia się dziwaczny sposób wypowiadania, ozdobiony rymowaniem, żarcikami i nielogicznymi zestawieniami słów. Wiele osób w tym stanie śpiewa, tańczy lub wybucha śmiechem bez żadnej przyczyny, aby następnie na krótką chwilę popaść w przygnębienie. Zaburzenia koncentracji sprawiają, że chorzy zapominają o jedzeniu; mogą z tego powodu chudnąć i popaść w wyczerpanie. Na koniec pojawiają się urojenia dotyczące własnej wielkości lub silny gniew z powodu nieakceptacji przez otoczenie dziwacznych planów. Wtedy to właśnie pozostawienie chorego samemu sobie może być dla niego, jak również otoczenia niebezpieczne. Stąd też takie osoby izoluje się. Najpierw częściowo z dostępem do świata zewnętrznego, mogą wtedy oni przyjmować gości, rodzinę, czytać prasę, ale niestety jeśli choroba przybiera większe rozmiary izoluje się ich bezwzględnie. To dla ich dobra Panie Blum.

Akurat...
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 09-09-2010 o 00:14.
Bogdan jest offline  
Stary 09-09-2010, 16:59   #27
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Zatem rozmowa skończyła się… Nie pamiętam, kto ostatni wyszedł, a obiecałem sobie, jak zwykle, być uważnym i baczyć na wszystko. Teraz to już chyba bez znaczenia… A może nie? Może takie rzeczy mają znaczenie? Pozornie nic nie znaczą, ale decydują o przyszłości?

Zimna woda na twarzy, spłukuję z siebie całe to spotkanie. Dziwni ludzie, każdy na swój sposób specyficzny. Najbardziej Vincent i Armand. Armand chyba nie polubił tam nikogo, a Vincent jakby nieobecny, przez większą część jakby go nie było.

No i kobieta. Powiedziała cokolwiek? Nie jestem pewien. Może bała się, podobnie jak ja, że byliśmy stale obserwowani, każdy nasz ruch i słowo rejestrowane. Co do tego jestem pewien, a jeszcze wspomnienie Armanda o szpiegach.

Za dużo tego, znowu ból głowy, znowu bezsenność. Jeżeli zasnę jutro w pociągu, to pewnie poczytają sobie to jak o obrazę. A poza tym to niebezpieczne…

Przewracam się na drugi bok…

Czego właściwie oczekuję po Samaris? Spotkania Jenny? Ciekawe jakie będą miny współtowarzyszy, kiedy Samaris okaże się zupełnie czym innym, niż sobie wyobrażali… Przemawiała przez nich pycha, to pewne.
Może każdy ma swoje Samaris? Może każdy zupełnie inaczej będzie widzieć to miasto, każdy co innego w nim ujrzy?
Sam nie jestem pewien co ujrzę.

Myśli telepały się po głowie do późnej nocy; kiedy wstałem, byłem zmęczony i niewyspany. Chyba nie będę najlepszym kompanem w podróży. Myślałem, że w ostatni dzień w mieście najdą mnie jakieś wielkie refleksje, ale nie, nic z tych rzeczy. Byłem spokojny, aż nazbyt spokojny, no i miałem pustkę w głowie. Cholernie wielką pustkę.

Owen i Steve uparli się, żeby pojechać ze mną, Owen musiał nawet wziąć sobie wolne. Oczekiwali ode mnie czegoś, chyba żebym się do nich odezwał, ale nie miałem siły ani ochoty. Czułem suchość i pustkę.

W połowie drogi Steve chciał koniecznie nawiązać jakąś rozmowę, ale Owen zrozumiał już, w jakim nastroju jestem i upomniał go jednym krótkim spojrzeniem. I tak jechaliśmy przez całe miasto, milcząc, ale czując więź ze sobą.

W gruncie rzeczy cieszyłem się, że ich miałem, nawet, jeśli czasem mnie nie rozumieli. Byli moimi jedynymi przyjaciółmi, a kolacje z rodziną Owena, na które zapraszany byłem kilka razy w tygodniu, moim całym życiem towarzyskim. Czasami żona Owena śmiała się, że gdyby nie te spotkania, zapomniałbym jak się mówi. Nie wiem czemu, ale Owen się nie śmiał.

Zabrałem ze sobą wszystkie ciuchy, wszystkie pamiątki związane z Wami, różne cenniejsze rzeczy i połowę oszczędności. Nie miałem złudzeń, że po moim powrocie coś jeszcze w domu zostanie.

Dworzec był stary i bardzo piękny, ale nie czułem się za dobrze w towarzystwie tylu ludzi. Co chwila ktoś mnie trącał, dotykał; każdy coś mówił, krzyczał, biegł. Nie lubiłem takich tłumów. Chociaż z moimi towarzyszami czułem się trochę lepiej. Odprowadzili mnie do samego pociągu.

- Wiecie, że wrócę, prawda? – spytałem.
- Oczywiście, ze wrócisz, musisz wrócić, na pewno wrócisz szybciej niż ci się wydaje – padła odpowiedź

Na pewno.

Wiedziałem, że będą za mną tęsknić. Cieszyło mnie to i podnosiło na duchu. Suchość zniknęła. Nigdy nie czułem się z nimi zżyty tak, jak teraz.
Ostatnie pożegnania były dość standardowe, choć miłe. Wsiadłem z całą ogromną ilością bagaży do wagonu ‘S’ i zorientowałem się, że… zapomniałem sprawdzić, jaki to przedział.

5… Zrzucę tylko bagaże i pójdę coś zjeść, słaniam się na nogach.

Ostatni rzut oka na Xhystos, na przyjaciół. Ciekaw byłem teraz, czy jadę ku swojej przyszłości, przeszłości, czy może zupełnie czemuś innemu…
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 10-09-2010, 15:42   #28
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Zwaliste chłopisko w przepisowo zapiętej pod samą szyję liberii i efektowna barmanka pozostali jedynymi w tej chwili towarzyszami mojej podróży, odkąd profesor Watkins pożegnał się i poszedł do swojego przedziału.
Moja obecność, zrazu krępująca z biegiem czasu przestała im doskwierać. Co prawda garson zerkał kontrolnie w oczekiwaniu na jakiś gest z mojej strony, jednak wraz z upływem czasu większość uwagi poświęcał kobiecie.
Siedziałem sam kreśląc bezwiednie widelcem esy czekolady na talerzyku zasłuchany w monotonny stukot kół o szyny i własne myśli. Popijałem kawę. Smakowałem ją. Długo pozwalałem przelewać się po podniebieniu. Smakowała jak nigdy przedtem, zresztą niczego innego się nie spodziewałem. Zaczęło się, wreszcie. Teraz wszystko jest pierwsze.
Kelner chyba z braku zajęcia zabrał się w końcu do polerowania sąsiednich stolików. W pewnym momencie zniknął z oczu, zaglądając chyba na korytarz sąsiadującego wagonu, a potem nie wiadomo kiedy wrócił powracając do poprzedniego zajęcia. Szmatka w dość nieprzyjemny sposób skrzypiała na gładkim blacie stołu obok...
- Zawsze to samo. - mruczał, chyba do siebie, ale jednak słyszalnie dla pasażera - Zmieniają przedziały, łażą. Niektórzy to zawsze mają trudności z odnalezieniem własnego miejsca...
Nie miałem ochoty go zaczepiać. Chciałem być sam. Jak zawsze... Cholera, chyba przywykłem do samotności. Nieopatrznie polubiłem stan, którego nigdy do końca nie rozumiałem. Niedługa w końcu rozmowa z profesorem Watkinsem wyczerpała mnie.
Dobry garcon wie, kiedy gość chce zostać sam ze swoimi myślami. Ten był najwyraźniej dobry. Skończył wycieranie i na nowo zajął się cichą rozmową ze śliczną, ale wyglądającą na znudzoną kobietę za barem. Chyba rozmawiali o mnie. O czymś w końcu musieli rozmawiać. Biedny facet - pomyślałem - Ta ślicznotka kompletnie nie jest nim zainteresowana. A on zdaje się myśleć zupełnie na odwrót.
Zastanawiało mnie jak to jest? O czym myśleli. Byli jedną nogą na granicy, tak blisko wolności. Czy zastanawiali się nad możliwością rzucenia wszystkiego, tego obmierzłego miasta i ruszenia przed siebie. Czy gdyby stanęła przed nimi taka możliwość, czy by z niej skorzystali? Czy w ogóle przychodziła któremuś z nich do głowy taka myśl?

Tymczasem elegancki, młody mężczyzna z połyskującą metalicznie laseczką w ręku zajął miejsce dwa stoliki dalej. Gdy zdjął długi cylinder i powiesił go na wysokim wieszaku, zwróciłem uwagę na wąsik tego człowieka. Tak, ostatnio wielu młodych takie właśnie nosiło. Skinął mi lekko głową, gdy nasze spojrzenia się spotkały, a potem gestem przywołał kelnera. Odkłoniłem się, ale niezbyt wylewnie. Garcon uśmiechnął się na pożegnanie do kobiety i zaraz zjawił się przy stoliku tamtego. Mężczyzna zdaje się zamówił kawę i wlepił wzrok w okno.

Kolejny raz zagłębiłem się w myślach. Zastanawiające było to, o czy mówił profesor Wotkins. Szczególnie jedno zdanie dotyczące jakoby przymusu związanego z wyruszeniem w podróż.
- Ci, co chcieli by pozostać, zostaliby na stacji.
- Niektórzy z podróżnych mogli nie mieć innego wyjścia - To dziwne stwierdzenie nie dawało mi spokoju. O czym on mówił? Co sugerował?

Do wagonu restauracyjnego wszedł kolejny mężczyzna, w płaszczu i niewielkim cylindrze. Zdjął wierzchnie nakrycie, jak również cylinder i powolnym krokiem podszedł do wolnego stolika, rzucając przelotne spojrzenie na mnie i tego drugiego. Zawachał się na chwilę, ale zaraz zajął więc miejsce przy stoliku i czekał na kogoś z obsługi.
Kelner zjawił się dość szybko, wracając od sąsiedniego stolika, gdzie właśnie postawił wielką filiżankę z kawą. Wspaniały, ciężki aromat roznosił się całym wagonie. Garcon poruszył bezwiednie zbyt ciasnym kołnierzykiem i wyprostował się:
- Dzień dobry. Pan szanowny życzy?
- Kawę proszę. Tylko naprawdę mocną...- pomimo stukotu pociągu siedzieliśmy dostatecznie blisko bym nie musiał wysilać się aby usłyszeć rozmowę przy sąsiednim stoliku.
- Oczywiście. - ukłoniło się chłopisko - zaraz podam. Mamy tu taką specjalną mieszankę...Nie choruje pan czasem na serce...?
- Nie... Chyba. Czemu pan pyta? - w głosie tego mężczyzny słychać było wahanie.
Kelner milczał chwilę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Chciał pan mocną...- powiedział w końcu powoli. - Jak to mówią: uważaj na swoje życzenia, mogą się spełnić. Czy jakoś tak. To jak z tą kawą?
- Wie pan co, rozmyśliłem się... Trochę boli mnie głowa. a kawa nie jest chyba na to najlepsza - wysilił się na uśmiech, jednocześnie wstając. - Wrócę do przedziału. Dziękuję bardzo za usługę.
Zabrał płaszcz i kapelusz i wyszedł ku tyłowi pociągu.
- Jak pan uważa. - wyraźnie zakłopotany garson rzucił jeszcze za wychodzącym - W przedziale na ścianie jest apteczka. Proszę skorzystać. Na ból głowy znaczy.
Odprowadziłem go wzrokiem. Nie ja sam. Ten gentelman ze stolika obok zdawał się równie zaskoczony posłyszaną rozmową i dość dziwacznym zachowaniem tamtego człowieka. Nasze spojrzenia znów skrzyżowały się na moment. Uciekłem wzrokiem. Nie miałem ochoty wdawać się w żadne nowe znajomości. Nie na tym etapie podróży. Od stacji N dzieliło mnie zaledwie kilkanaście godzin jazdy.
Poświęciłem sie znów oberwacji widoków za oknem. Od jakiegoś czasu już ruiny zaczęły ustępować miejsce pustce, rozciągającej się aż po horyzont szarej masie ziemi. Już tylko raz na jakiś czas w tym bezkresie, na którym panował gnany wiatrem pył, trafiał się jakiś nieregularny kształt mogący przyciągnąć oko. Widok tej otwartej, jednostajnej przestrzeni niepokoił. Postanowiłem wrócić do przedziału. Tutaj, czemu zresztą nie można się było dziwić, kręciło się zbyt wiele osób.
 
Bogdan jest offline  
Stary 13-09-2010, 11:11   #29
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Interesujący przypadek … chaotyczność, być może fragmentaryczność pamięci. Z całą pewnością ostatnio nie miał łatwego życia. Jego zachowanie, zupełnie odmienne od wczorajszego, kiedy podawał się za doktora Bowmana. Za to podróż wpływa na niego bardzo pozytywnie. Z każdą milą podróży zwiększa się spokój oraz pewność Bluma. Pewność, że wszystko toczy się swoim rytmem … dzieje się tak jak się ma dziać.

Zaraz, zaraz, gdzie ja jestem … to chyba nie ten wagon … wagon S i przedział numer 5 a może odwrotnie wagon 5 i przedział S. Bilet z oznaczeniem chyba zostawiłem w płaszczu. Nieważne, na pewno …
- Czy mogę w czymś pomóc? – Mężczyzna z wąsikiem odziany w mundur pracownika pociągu zwraca się do mnie gdy chodzę i zaglądam do każdego z przedziałów.
- Nie, tak, nie wiem … nie pamiętam, w którym przedziale jest moje miejsce a niestety bilet pozostawiłem w płaszczu - mówię niepewnym zdezorientowanym głosem.
- A, pan Watkins … wagon S, przedział numer 5.
- Dziękuję panu.
- Jeśli miałby pan jakieś problemy, to można mnie znaleźć w pierwszym wagonie za lokomotywą.
- Tak, tak, oczywiście ... będę pamiętał.

Rzeczywiście, teraz przypominam sobie to wejście do przedziału, z charakterystycznym drobnym otarciem farby na tej listwie. Zaglądała do niego właśnie jakaś pani, co do której powiedzieć że jest przy kości byłoby wysoce grzecznym wybiegiem, ale zaraz cofnęła się i ruszyła ze swoimi pakunkami dalej w głąb korytarza. Stoję tuż za nią i zanim drzwi zdążyły się zamknąć i spoglądam do środka. Podczas mojej ostatniej obecności w przedziale pojawił się ktoś jeszcze. Patrzę na poznanego wczoraj w Le Chat Noir Vincenta.

- Witam Pana, widzę, że będziemy wspólnie podróżować. – dopiero teraz zauważam spoczywającą w jego rekach książkę … nietakt, człowiek czyta a ja mu przeszkadzam. No nic … trudno, dobrze, że mam miejsce przy oknie, przynajmniej podróż nie będzie się tak dłużyć.

Wita się ze szczerym uśmiechem. Dobrze, że się uśmiecha. To tkwiące w nim poczucie straty … ból, melancholia skutkujące zupełnym wycofaniem. Prawie zupełna utrata wiary. Wyniszczona dusza przesiąknięta bólem. Pyta o podróż, nadzieje wiąże z wyjazdem, oczekuje zmiany.

- Tak, jakiś czas temu miałem przyjemność podróżować tym pociągiem – odpowiadam - ale widzę, że od tamtej pory sporo się zmieniło. Podobnie jak i tym razem jechaliśmy na lądowisko, tylko, że wtedy nasza delegacja udawała się do innego miasta niż … Samaris. – Może ta podróż nie będzie wcale nudna – przemyka mi przez myśl.

- … Mieliśmy szczęście, że dane nam było mieszkać w Xysthos … Samaris ...

„Nam” … ale kogo ma na myśli? . Powiedział Samaris ... Ciekawość? Chciałby wiedzieć co go tam spotka … a może to on chce kogoś tam spotkać.

- Co do Samaris moja wiedza jest żadna. – Jak by to powiedzieć … - Domyślam się … tylko jak fizycznie wygląda wejście, czy też wjazd a raczej może wpłynięcie do miasta. Niewiadomą są dla mnie mieszkańcy, ich kultura, zwyczaje, system władzy etc.
- …To jak ponowne narodziny. – stwierdził Rastchell.

Nie myliłem się, Rozdział Xhystos został zamknięty … chodzi o zmianę.

Niedługo potem drzwi przedziału rozchylają się. Staje w nich obładowany bagażami, dyszący lekko mężczyzna. Ogarnia wzrokiem pomieszczenie, po czym uśmiecha się do nas.
- Witam panów ponownie. Wygląda na to, że podróżujemy razem... Jeżeli panowie pozwolą, upchnę gdzieś te bagaże – patrzę jak rozkłada walizki, kładzie, następnie zdejmuje, ponownie ustawia.

Powitania. Cała ta otoczka grzeczności, której gentelmani nie mogą przemilczeć.
- Witam, witam … Panie … - jak brzmi jego nazwisko - proszę mi wybaczyć ale nie mam pamięci do nazwisk – odpowiadam lekko zmieszany ... trzeba zatrzeć to wrażenie. - Jeśli chodzi o kawę to podają tu wyśmienitą, niedawno wróciłem z restauracyjnego i było tam zupełnie pusto. Nie powinien więc mieć Pan problemów ze znalezieniem miejsca.
- I jak pociągowa kuchnia? – dobrze, że Pan Rastchell podchwycił temat.
- Wyśmienita – odpowiadam z usmiechem. – Polecam zupę cebulową, jest naprawdę pyszna i co najważniejsze gorąca. Mięsa też podają świetnie doprawione. A deser … palce lizać. Garcon poleca piramidki w czekoladzie z imperium króla czekoladek, ale ja zamówiłem puchar lodów.


Dźwięk towarzyszący otwieraniu drzwi przedziału. A zaraz potem ukazuje się w nich wąsaty mężczyzna w mundurze pracownika pociągu z przyrządem do dziurkowania biletów.
- Witam serdecznie szanownych panów...- przerywa nam toczącą się rozmowę - Jestem kierownikiem pociągu. Uprzejmie proszę o przygotowanie bilecików.

Sięgam do kieszeni płaszcza. Nie ma. To niemożliwe. Wstaję, zdejmuję płaszcz z wieszaka. Przeszukuje kieszenie … musi tu być. Jest … wyczuwam prostokątny kształt w drugiej kieszeni. Podaje kierownikowi pociągu.

Trzask kasownika i stukot kół. Scena jak zamknięcie etapu. Jak punkt kontrolny, na którym sprawdzają czy aby ktoś nie próbuje przedostać się na własną rękę.

- Bardzo dziękuję, panowie. – wyuczony uśmiech i salut do daszka - Życzę spokojnej podróży. Mamy już prawie godzinę od wyjazdu...- patrzy na wielki zegarek na posrebrzanym łańcuszku - Jeśli nic nas nie zatrzyma, o poranku powinniśmy być na Stacji N.

Wyciągam z kieszonki przymocowany złotym łańcuszkiem do guzika kamizelki zegarek, sprawdzam czas. Prawie godzinę … hmm jestem pewny, że jedziemy już dwie bez jednego kwadransa.

- Jednak przeszła mi ochota na kawę, poczułem się trochę gorzej. Myślę, że posiedzę tu z wami i trochę poczytam – dochodzą do mnie słowa Pana Voighta.

Czy on w ogóle wychodził? Nie, zdawało mi się. Siedział tu cały czas.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 14-09-2010, 13:17   #30
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Kiedy wszedłem do przedziału ogarnąłem wzrokiem pomieszczenie. Spostrzegłem rozłożonego na leżance, głośno chrapiącego drugiego pasażera. Nie było go tu, kiedy wychodziłem do resteuracyjnego. Skierowałem swoje kroki ku miejscu, które zajmowałem, nim opuściłem przedział. Bagaż czekał tam, gdzie go pozostawiłem. Przechodząc obok śpiącego przyjrzałem mu się uważnie. Nic szczególnego... choć nie. Ten zapach... Zająłem swoje miejsce, po czym sięgnąłem do neseserka i wyjąłem książkę. Na oprawionej w skórę okładce widniał napis “W kręgu osobowości“, Mauricea Watkinsa. Pogrążyłem się w lekturze.

...równiorzędności, do poczucia odpowiedzialności oraz samodzielności pacjentów.
System ten sprzyja udziałowi pacjentów w osiąganiu wspólnych celów i wypracowaniu norm poprzez uczestnictwo w ocenie problemów i podejmowaniu decyzji w warunkach swobodnego obiegu informacji, przy braku sztywnej hierarchii i autorytatywnego sprawowania kontroli.
Udział w tych różnorodnych formach aktywności i szeroki repertuar podejmowanych przez pacjenta ról ułatwia oddziaływanie na niego, wzbogaca i przyspiesza proces uczenia się nowych postaw.
Jednym z istotnych celów tego uczenia się u pacjentów z nerwicami powinno być zwiększenie ich umiejętności skutecznego i adekwatnego rozwiązywania przeżywanych konfliktów.
Wydaje się, że zdolność do rozwiązywania problemów, zwłaszcza interpersonalnych, obciążonych dużym ładunkiem emocjonalnym, jest u tych pacjentów zaburzona ze względu na niewłaściwe nastawienia w poszukiwaniu strategii, sztywność postaw oraz trudności w weryfikacji wysuwanych hipotez spowodowane zwiększonym oporem.
Przejawem oporu może być m.in.stosowanie mechanizmów obronnych, utrudniających przyjęcie informacji-sprzecznych z dotychczasowymi poglądami, a także-utrudniających zmianę ocen i zachowania.
Również podjęcie decyzji o wyborze sposobu rozwiązania problemów konfliktowych jest utrudnione ze względu na przeszkody, które trzeba przezwyciężyć, na ryzyko niepowodzenia, nowość sposobu itp.
Poza tym u pacjentów tego rodzaju treść i przebieg procesów intelektualnych ulegają poważnym zakłóceniom pod wpływem nadmiernie silnych i nieadekwatnych emocji...

...dlaczego te rezultaty są trafne, interesujące czy użyteczne? Próbowałem pokazać bardzo wyraźny związek teorii i badań, omawiając teoretyczną bazę zjawisk, wyjaśniając pytania, które wynikają z teorii, a następnie pokazując odpowiednie dowody empiryczne. Taki sposób prezentacji często obejmuje otwarte omówienie również takich obszarów dociekań, w odniesieniu do których dowody są niejednoznaczne, gdzie dane z wielu badań nie dostarczają jeszcze spójnej czy wyczerpującej odpowiedzi na sformułowane wstępnie pytania. Pragnę przypomnieć mojemu czytelnikowi, że nauka żyje — ciągle ewoluuje, nawet wtedy, gdy o tym czyta.
Ten styl przedstawiania zachęca czytelnika do krytyki badań i do decydowania na własny użytek, czy ich wyniki są trafne, wartościowe i godne zaufania. Krytyczne myślenie to zwłaszcza zadawanie pytań i myślenie na własny użytek. Czytelnik otrzymuje „panoramiczny obraz" ujawniający swoiste sprzężenie zwrotne, które istnieje między wnioskowaniem a działaniem — nazywa się to testowaniem hipotez — gdy czyta o tym, jak i dlaczego badacz przeprowadził badanie.
Należy przypomnieć, że krytyczne myślenie nie oznacza po prostu krytykowania tego, co ktoś pisze. Oznacza również systematyczny i analityczny styl myślenia. Prezentowanie informacji powinno to preferować. Krótko mówiąc, sądzę, że można skłonić ucznia do czytania tego opracowania i spowodować, by myślał! Promuję taką krytyczną postawę poprzez precyzyjne rozplanowanie rozdziałów. Usytuowanie i przepływ materiału oraz przemyślane stosowanie nagłówków pomogą czytelnikowi w wytworzeniu sobie owego „panoramicznego obrazu".
Wreszcie, ważnym elementem krytycznego myślenia jest zdolność do wyjrzenia poza swojskie i „znane". Pragnę, by czytelnik zdał sobie sprawę z tego, że to, jak myślą i działają mieszkańcy znakomitego Xhystos, w swoim świecie społecznym, daleko odbiega od pełnej opowieści o ludzkim istnieniu. Włączyłem także, tam gdzie to było potrzebne, informację międzykulturową, z intencją zachęcenia czytelnika do rozważenia różnic —
tak w obrębie własnej kultury, jak i poza nią.
Podręcznik i wykłady: bliźniacze dzieci różnych rodziców...

Zamknięta książka wydała głośny dźwięk. Wciągnąłem głęboko powietrza do płuc i z zadowoleniem wyprostowałem się w fotelu. Zcierpłem. Miło było rozprostować nogi, rozciągnąć stężałe w trakcie czytania plecy. Książka wylądowała na kolanach, ja natomiast mrugając zmęczonymi nieco oczyma ogarnąłen przedział. Widok Jej na sąsiednim siedzeniu poruszył mną, Byłem zaskoczony. Pojawiała się i znikała jak duch. Przyglądałem się jej przez moment, bo zaraz uciekłem wzrokiem w bok. Jej śniada cera odznaczała się wyraźnymi wypiekami rumieńca. Przyglądała mi się z nieśmiałym uśmiechem. Ubrana była w co najmniej dziwaczny, staromodny strój. Wyglądał na sponiewierany, tani. Co więcej, odniosłem wrażenie jakby żle się w nim czuła. A jednak było w tym coś uroczego. Spojrzała na śpiącego mężczyznę, później znów na mnie. Zmieszna i zakłopotana spuściła głowę i zapatrzyła na ściśnięte w dłoniach rękawy. Odsłaniały jedynie palce. Spoglądała na nie dziwnie zaniepokojona. Potrząsnęła głową i ponownie rozejrzała. Jej uśmiech, który pojawił się na twarzy nie wiadomo skąd, znów zniknął. Skuliła się nieco na siedzeniu, spięła nieco.

Już drugi raz zachowałem się wobec niej niegrzecznie. Zmęczenie wypadkami kilku ostatnich dni i ekscytacja podróżą w zupełności mnie tłumaczyły. Jednak Ona nie musiała znać moich powodów. Gorzej, mogła ich nie rozumieć lub zwyczajnie o nie nie dbać. A może skoro tak się potoczyło pierwsze spotkanie zostawić wszystko tak, jak jest? W końcu jeszcze tylko kilkanaście godzin wspólnej podrózy, a potem? Jedynie pamięć. Wahałem się. Nagle, tchnięty impulsem zdecydowałem. Poprawiłem mankiety koszuli, by wystawały równo spod rękawów swetra, podniosłem się i w oficjalnej pozie postanowiłem naprawić swój błąd.
- Najmocniej przepraszam... - Spojrzała mi w oczy. Nie wiem, nie pamiętam, co wtedy w nich zobaczyłem, ale w jednej chwili zapomniałem co chciałem powiedzieć. O czym i po co. Na moment, a może wieczność były tylko te oczy. Nieskładny bełkot to było wszystko, co byłem w stanie wyrazić, kiedy się opamiętałem - Więc...No, chciałem przeprosić za nietakt z mojej strony. - zaskoczyła mnie jeszcze bardziej swą zdziwioną miną - ...kiedy po raz pierwszy... no, nie przedstawiłem się. - wypaliłem wreszcie w rozpaczy - Nazywam się Blum, Persival Fryderyk...
Dość było tej kompromitacji. Kiedy tylko zakończyłem swoje męki skłoniłem się energicznie, po czym odwróciłem na pięcie i na powrót zająłem swoje miejsce. Wzrok wbiłem w okno. Co za wstyd!

Widziałem kątem oka jak spogląda na mnie zdziwiona i speszona. Chciałem być uprzejmy, a tylko ją onieśmieliłem. Wydawała się zagubiona, jej twarz rumieniła się intensywnie. Wyraźnie była zakłopotana i nie potrafiła ukryć zawodu. Uniosła dłoń, przerwała w połowie gestu, cofnęła rękę i położyla z powrotem na kolanach. Westchnęła niespodziewanie, Potrząsnęła głową i schowała ją w dłoniach. Spojrzała, zupełnie jak dziecko, przez palce, Była taka...cudowna. Popatrywałem ukradkiem to na nią, to na drugiego, spoczywającego na leżance pasażera i choć chciałem jeszcze coś dodać nie znajdowałem w sobie sił, by to uczynić. Jedynym, na co się zdobyłem był nikły uśmiech, gdy kolejny raz nasze spojrzenia się spotkały.

Dokładnie w tym momencie w przedziale pojawił się wąsaty kierownik pociągu, ocierając ręką pot z czoła. Szurnęły odrzwia, przez moment usłyszeliśmy jakieś głosy z korytarza. Konduktor obrzucił krótkim spojrzeniem leżącego, a potem popatrzył na nas i uśmiechnął się służbowym uśmiechem.
- Witam państwa. Proszę o przygotowanie biletów. - na moment zatrzymał wzrok na kobiecie - Widzę, że odnalazła pani już właściwy wagon, świetnie.
Trzaśnięcie drzwiami przedziału wyrwało śpiącego ze snu. Miałem taką nadzieję, bo ciężko było znieść myśl, że był świadkiem mojej niefortunnej próby przedstawienia się. Tamten na szczęście wyglądał na wyrwanego ze snu. Widząc konduktora uśmiechnał się lekko i wyjął z wewnętrznej kieszeni bilet.
- Proszę. Którą mamy godzinę?
- Kwadrans po południu, sir. - nie spojrzał nawet na zegarek.
- Ah! Musiałem się zdrzemnąć. Wczorajsza noc była dość... wyczerpująca. - tak, z pewnością. Ten nieznaczny, słabo zakamuflowany wodą toaletową zapaszek powiedział mi to już wcześniej. Długoletnia abstynencja oraz rozzstanie z tytoniowym nałogiem miało swoje plusy. Węch miałem psi.
- Miło mi poinformować, że opuściliśmy już przedmieścia. - powiedział donośnie, dość leniwym tonem konduktor, kasując jednocześnie bilet od rozbudzonego pasarzera - Na szczęście obyło się bez incydentów. Będziemy teraz stopniowo wytracać prędkość do normalnej. Na stacji powinniście być państwo bez opóźnień... - popatrzył na sporych rozmiarów zegarek o głośnym mechaniźmie. - Pogoda na razie nie najgorsza, więc pewnie wasz odlot będzie o czasie. Daleko się wybieracie, jeśli to nie zbytnia nieuprzejmość z mojej strony zapytać?
Nie było w jego pytaniu nic złego, jednak nie w smak mi były teraz konwersacje. Podałem mu swój i odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem.
- Na sam kraniec świata, drogi Panie.
- Do Trahmeru...- podniósł brwi konduktor, z hukiem kasując bilet - No, no, no. - gorzki uśmiech był jedynym komentarzem z mojej strony.
Kobieta tymczasem spoglądała na przybyłego mężczyznę z jakąś obawą i natychmiast złapała się za jakąś część garderoby. Nerwowo zanurzyła wewnątrz dłoń. Głośno odetchnęła z ulgą. Skrępowana zasłoniła usta dłonią po czym wyciągnęła bilet i podała mężczyźnie. Kiedy go wręczała, ręka nieco jej drżała.
Mężczyzna popatrzył na nią dziwnym wzrokiem.
- Przecież sprawdzałem już ten bilet madame, całkiem niedawno, w innym wagonie. To tam powiedziałem, że siedzi pani w niewłaściwym miejscu...Dobrze się pani czuje...?
Schowała szybko bilet. Zarumieniła się jeszcze bardziej i zapatrzyła na konduktora. Podtrząsnęła głową energicznie, zmusiła do uśmiechu i wyszeptała:
- Dziękuję. - natychmiast złapała się za policzki i potrząsneła głową.
- Proszę mi wybaczyć...- uśmiechnął się kierownik pociągu - Nie chciałem być obcesowy. Te widoki za oknem potrafią rozkojarzyć ludzi z miasta, wiem. Jeśli poczułaby się pani gorzej, madame, proszę nie wahać się mnie zawołać.
Podążyła spojrzeniem za okno, zgodnie z sugestią mężczyzny. Nie powiedział tego wprost, ale ona zadała się zachęconą do spojrzenia na zewnątrz. Oglądała znikające obrazy zachwycona. Nieużytki, ciągnące się jak okiem sięgnąć nieużytki, smutne i w swej szarej prostocie skłaniające do zadumy. Dopiero gdzieś przy horyzoncie, rysowała się ledwo widoczna poprzez nieubłagane prawa perspektywy powietrznej linia wzgórz. Była jak mocniejsze pociągnięcie pędzla unurzanego w tej samej brudnej, szarobrązowej farbie, którą malowane było wszystko dookoła. Szarość, brud i nijakość. Tyle zobaczyłem podąrzając za jej wzrokiem. A ona jakby czuła radość z oglądanych krajobrazów. Dotknęła dłonią szyby, jakby chciała dotknąć tego wszystkiego, co znajdowało się za nią.
Po chwili skrępowana zabrała dłoń. Przyglądała się swojemu odbiciu w szybie. Spoglądała w odbijające się ciemne oczy, linię brwi znikających za delikatnie podającą na czoło ciemną grzywką. Przygryzła wargi. Zafascynowana własnymi obserwacjami spojrzała na dłonie. Z rosnącym zainteresowaniem śledziłem jej odkrycia. Była jak dziecko. Była niczym nowo narodzona istota, dojrzała do przeżywania i głodna wciąż nowych odkryć. Chciałem być taki sam. Odwróciła wzrok od swych dłoni i z taką samą ciekawością przyglądała się konduktorowi. Pochłonęło to jej uwagę w całości. Ciekawa całego świata, który ją otaczał.

- To tyczy się też wszystkich z państwa - konduktor nie zauważył jej fascynacji, albo tylko nie dał tego po sobie poznać. Zasalutował tylko w drzwiach - Gdyby co, jestem w pierwszym przedziale za lokomotywą. Życzę spokojnej nocy.
Nim odszedł wychwycił zdziwione spojrzenie drugiego mężczyzny, i chyba moje. Chwilę zastanawiał się marszcząc brwi a potem nagle jakby coś sobie przypomniał. Pochylił głowę i potarł spocone czoło, a zaraz oczy krzywiąc się lekko.
- Ach, co też ja mówię...Oczywiście, przecież jeszcze nie wieczór...- wychrząkał wyraźnie zakłopotany - Proszę mi wybaczyć. Jestem od przedwczoraj na służbie, nie spałem od...No, nieważne. Wystarczy po prostu rzec, że po prostu poprzedni kurs nie był tak spokojny... Miłego dnia.
Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, pospiesznie zamknął za sobą drzwi przedziału. Przez chwilę panowała cisza, przerywana odgłosami kolejnych buchnięć pary gdzieś na zewnątrz. Ja jednak całą swą uwagę poświęcałem Jej. Poprostu nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Jak przez grubą warstwę wody dotarły do mnie słowa.
- Intrygujący krajobraz nieprawdaż? - to nieznajomy wstał z kanapy i podszedł do okna i powiedział niby do siebie, niby w przestrzeń przedziału - W mieście nie ma tyle przestrzeni, tyle pustki...
Miał rację. Teraz cała nasza trójka wpatrywała się w umykający krajobraz. Zostawał za nami. Tak powinno być.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 14-09-2010 o 16:59.
Bogdan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172