Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2010, 11:58   #10
Bothari
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Jeźdźcy wpadli w obejście niczym huragan. Wystrzały pistoletów powalały sługi i zbrojnych baroneta. Nic jednak nie palono, nie niszczono. To był tylko mord. Pan domu przywitał napastników w jadalni wystrzałem z muszkietu i obnażoną szpadą. Był świetnym szermierzem, ale trafił na dwóch niewiele gorszych i ... trzeciego z pistoletem. Postrzelony w ramię, ugodzony w biodro i brzuch - padł na ziemię. Najmniejszy z napastników rozejrzał się, zdjął maskę i przyklęknął przy umierającym. Kobieta ... dziewczynka ... - przeleciało jeszcze przez głowę szlachcia, gdy w jej dłoni błysnął dobyty sztylet.
- Kazano mi jeszcze coś powiedzieć, nim pan umrze. - potarła nos paluszkiem, jakby czegoś się wstydziła - Że ... W Imieniu Jej Królewskiej Mości jest pan skazany na śmierć za zdradę interesów Królestwa Cynazji - wyraźnie mówiła z trudem przypominając sobie, co właściwie miało być powiedziane - i knowania z obcymi wywiadami.
Nie potrafił już odpowiedzieć. Nie był wstanie zapytać o swoją żonę, ani o nic innego. Odpłynął, gdy piętnastolatka z warkoczykami poderżnęła mu gardło.

Stojący za jej plecami postawny mężczyzna też zdjął maskę i skrzywił się.
- Teraz zabrać najcenniejsze rzeczy i podpalić. - żołnierze rozbiegli się po zabudowaniach.

* * *

Kapitan Jougern Grell odprowadził po tańcu baronessę Monikę la Putti do jej stolika i oddawszy w ręce ojca (co oczywiście zajęło kilka minut) - ruszył do własnego. Przecież właśnie tam był teraz oczekiwany ...

* * *

Młody jak dla hrabiny, bo niespełna trzydziestoletni kawaler stuknął przed nią obcasami. Na twarzy Ferdynanda Demren odbił się wyraz pewnego zakłopotania. Odgadnięcie personaliów przybyłego nie było żadnym kłopotem. Wszystko zdradzał kotylion.
- Daniel Defour, do usług Pani hrabiny. Hrabia Berlay prosił mnie, bym miał baczenie na Panią i to nie tylko ze względu na nasze kotyliony. Ślepiec chyba tylko nie zwrócił by na panią uwagi wśród tego zbiegowiska miernot - wszystko było powiedziane dziwnym, nienaturalnym tonem. Albo jakby mówca nawet nie ukrywał, że rzuca frazes i mówi tylko przez grzeczność, albo jakby sam kpił sobie z norm grzecznościowych. Nie ukrywane było jednak znieważenie Damrena, kwalifikujące się do pojedynku. Tak jak i jawna obraza zgromadzonych a przez to i samej królowej. Kimkolwiek był ów mężczyzna - poczynał sobie bez pardonu. Ferdynand podniósł głowę wysoko, potem sztywno ukłonił się hrabinie i ... odszedł. Przełknał zniewagę, choć przecież nie wyglądał na człowieka, mogącego coś takiego zrobić ... W co tu grano?
Defour podał Feresie ramię i poprowadził w kierunku stołu.
- Baron Di ... oh, przepraszam ... pan hrabia Berlay wytłumaczy mnie przed panią, bo mnie pęta słowo honoru. Liczę, że pani to zrozumie.
Chwilę później stanęli przy stoliku. Miejsce u szczytu zajmował oczywiście Berlay. Po jego bokach - młodsze z pań, czyli Inez i Isabell. Na przeciwko zaś pani hrabina. Usługiwać baronessie miał pan kapitan, zaś baronowej - markiz. W tym układzie jasnym było, że najważniejszymi osobami przy stole są hrabia i hrabina. Reszta zaś powinna słuchać.
Na razie było jeszcze pusto. Pan Markiz pomógł zasiąść, zaproponował wino ... czy on zawsze mówi z taką flegmą i sztywnością?

* * *

Shan mówił wiele, ładnie i miło. Tańczył też elegancko, trzymał się prosto ale ... strasznie przypominał mężczyzn z Matry. Usłużny. Zbyt usłużny. Było to przyjemną odmianą po domowych wojnach ale ... czymże jest mężczyzna bez pazura, jak nie tylko dorosłym chłopcem? A przecież podziwiana była nie tylko przez niego i ... na pewno nie tylko z powodu obrazów. Szara i lekko przestraszona myszka, którą była jeszcze godzinę temu, przemieniła się w roztańczoną łabędzice. Szczególnie jeden kawaler przyglądał się aż nazbyt odważnie. Miał czas na to, gdyż nie tańczył pierwszego tańca. To też pozwoliło mu od razu podejść - wszak nie musiał odprowadzać swojej damy.
Pani, Kawalerze - skinął obojgu idących - Jestem Gunther Felerhar. Tytułu nawet nie podaje, bo w tym gronie brzmiałby niemal pociesznie. Przez cały ten taniec zachodziłem w głowę, czy zgodziła by się Pani zatańczyć ze mną? Wiem, że być może popełniam ogromny nietakt zgłaszając się, do nie przedstawionej sobie damy i do tego tak szeroko znanej w towarzystwie ... Jednak zaczarowała mnie pani swym tańcem tak dalece, że jak na oficera przystało - nie zważam na przeszkody na drodze, a prę ku celowi. Zgodzi się pani na jeden wpis w karnecie? Choćby w najodleglejszym terminie? A może najpierw powinienem spytać pana, jako małżonka?
Shan stanął na wysokości zadania i jak przystało odparł:
- Mą towarzyszką jest baronessa Isabell de Vicconi, której obrazy może pan podziwiać wszędzie dookoła. To jednak, czy udzieli panu żądanego faworu, zależy tylko od niej.

Przy stole zjawiła się jako trzecia. Shan przywitał się grzecznie ze wszystkimi, odsunął baronessie krzesło, zaproponował coś do picia i ... zrozumiał, że powinien odejść dopiero pod krytycznym spojrzeniem markiza. Zrobił to nawet tak pospiesznie, że nieomal zapomniał się pożegnać ... Szczególnie, że do stołu podszedł pan kapitan i zdeklasował młodzieńca tak stylem, co i obyciem, dumą, honorem i - a może przede wszystkim - męskością.

* * *

- Słowo się rzekło, chodźmy do Rubinsheia - westchnął po zakończonym tańcu - - Ale ale - nie zaprowadzę, puki mnie pani jeszcze gdzieś w karnecie nie wpisze, bo dawno nie tańczyło mi się już tak lekko jak z panią baronową. Gdzie to nauczyła się pani tak tańczyć? Bo i nauczycieli i talentu winszować należy ... - Debragio nawijał jak szalony i na większość pytań nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Jednak jego żywiołowość była niczym przy reakcji samego wicehrabiego. Ten bowiem, odstawiwszy właśnie pewną damę, dostrzegł kotylion prowadzonej ku niemu kobiety i zakrzyknął radośnie odrzucając na bok jedną z macek.
- O Jedyny! Przyjacielu mój! Jak Ci mogę dziękować, za sprowadzenie do mnie mojej wybawicielki!
- Jedynie słowem, panie hrabio - odparł Debragio - Oto pani baronowa Inez de Chavaz z naszej Akademii. Wyobrażasz sobie, nie jesteśmy tu jedynymi naukowcami.
- Wyobrażam sobie, mój drogi bardzo wiele. - potem już zwrócił się do kobiety - Karol Rubinshei. Bardzo miło mi poznać. I proszę mi wierzyć, nie tylko dla tego, że już za minutę pozbędę się z głowy tej szkarady. Czytałem pani prace i jestem zaszczycony mogąc poznać panią. Oczywiście - nie będę zanudzał rozmowami o katedrach na balu. Gdyby mi się wyrwało, proszę mnie natychmiast ukrócić. Tymczasem - chodźmy do królowej, bo nie jestem tu ogólnie wyśmiewany chyba tylko przez grzeczność zaproszonej szlachty.

Przechodzili właśnie koło jednego ze stołów, gdy Rubinshei przyskoczył do jednej z dam, ubranej na złoto, młodziutkiej i slicznej hrabiny Santezu.
- Anno ... Twój figiel spełzł na niczym. Znalazłem! - rzucił z mieszaniną dumy i radości, czym wzbudził niemały entuzjazm obsiadającej stolik szlachty. Szybko jednak wrócił do swojej partnerki.

Królowa spojrzała bardzo przyjaznym okiem na "pierwszą parę z kotylionami", choć sama już maseczki nie nosiła, tak jak i hrabia Berlay stojący opodal. Para została natychmiast przedstawiona wszystkim i powitana oklaskami. Potem zaś ... panią baronową do swojego stolika porwał hrabia Berlay, a z królową został konwersować Wice Karolek, jak to powitała go Jej Wysokość.

* * *

Gdy wszyscy zasiedli już przy stole, hrabia wstał i przedstawił wszystkich po kolei. Padło jeszcze wiele ładnych i okrągłych zdań, bez których nie może się odbyć żadne spotkanie. Biegli w sztuce dyplomacji z pewnością zauważyli, iż hrabiemu bardzo zależało na ściągniętych przez siebie osobach. Między zdaniami dał do zrozumienia, że nie może mówić tu wprost i że faktycznie, nie zostali wybrani losowo, a ze względu na osobiste przymioty. Poza tym prosił by się bawić, bo bal u królowej nie zdarza się co dzień.

* * *

Jedzono, rozmawiano i bawiono się. Na pustym teraz parkiecie występowali akrobaci i cyrkowcy. Największe wrażenie sprawił wprowadzony na parkiet słoń, który też wprawił w przerażenie służbę, po tym jak uniósłszy ogon, pozostawił "prezent" na parkiecie. Byli i połykacze ognia, byli i miotacze noży (zapierająca dech w piersiach była odwaga dziewczyny, która przywiązana została do obracającego się koła a jej parter rzucał nożami po zawiązaniu sobie oczu ... ).
 

Ostatnio edytowane przez Bothari : 10-09-2010 o 13:30. Powód: ciąg dalszy następuje
Bothari jest offline