Judasz odczepił jeden z kluczy. Sporych rozmiarów, mosiężny z ząbkami wykonanymi z białej kości. Koło u jego początku na którym można by go powiesić przypominało kilka splecionych, mosiężnych sznurów. Sami nie wiedzieli czemu ich wzrok powędrował na dłoń ich przewodnika i klucz. Lecz gdy ten zatoczył nim krąg przed sobą, powietrze zadrżało, a zapach ozonu jaki czuć niekiedy po burzy trafił do nich wszystkich.
Lorraine Girard zauważyła nawet parę drobnych łuków elektryczności przeskakujących po kluczu. Judasz Wepchnął klucz w próżne na dachu, przekręcił.
Brigid zasłyszała skrzypienie drzwi kiedy to
Judasz chwycił niewidoczną klamkę i pociągnął ją jakby otwierał jakieś drzwi. Gestem dłoni zaprosił ich do przejścia. Wszyscy czuli, że chociaż wzrok na wskroś przechodził przez przestrzeń dachu i za jego krawędziom natrafiał na pulsującą ciemność, to jednak drzwi tam były. Donośne bicie dzwonu rozległo się echem, a cieniste stworzenia zanurkowały w mroki niżej. Dzwon bił jak to dzwon. Jednak w całej scenerii i otoczeniu wiele uderzeń brzmiało grobowo i smutnie. W sumie zabił sześc razy, a siódme uderzenie było urwane w połowie.
-Zapraszam, zapraszam. – zachęcił Pan Kluczy i Dróg. -
Liczyłem, że Kristberg zrzuci mnie w końcu z tego dachu i będziecie mieli czas się przygotować. Tak... Zapraszam na bankiet! ***
Przechodząc przez niewidoczne i niematerialne drzwi ostatecznie przekroczyli drewniany próg wielkich wrót prowadzących na salę balową. Cała trójca musiała mieć naprawdę świetne wejście w postaci samoistnego otworzenia się drzwi i wyłonienia się ich postaci z obłapiającej ciemności. Byłoby lepiej gdyby nie potknięcie
Lorraine które miało szansę przerodzić się w upadek. Wyhamowała na granatowej, kamiennej posadzce która lśniła niczym wykonana ze szkła.
Judasz nie podpatrzyła nimi, a wrażenie wsysania powietrza za ich plecami upewniła, że przejście zostało zamknięte. Przed nimi roztaczała swe wdzięki wielka, okrągła sala zwieńczona wysokim sklepieniem przypominającym taflę ciemnej wody. Sufit falował i burzył się jak odwrócone do góry nogami, nieprzeniknione jezioro. Lśnił też srebrzystym blaskiem obijanym przez podłogę. Mimo wielkiego światła, ciemność stała się tutaj tylko widoczniejsza, pełzła jak wiele węży i macek pomiędzy gośćmi. Do sali prowadziły cztery, przeciwległe do siebie wrota. Po całej sali rozrzucono okrągłe stoliki w chaotycznym bezładzie. Przykryte długimi, szarymi obrusami na doktorach stawiano srebrne misy z żywnością. Gama naprawdę rożnych zapachów smakowiciej, zarówno tych znanych z domu jak i zupełnie obcych. W szczególności skusiły one
Kristberga. Gwar zgromadzonych dworzan których sylwety były doskonale widoczne w srebrnym świetle to detale skrywała tajemnica. Gwar rozmów zdawał się cichy, acz donośny, obijając się echem po ścianach. Jednostajny. Spokojny, acz niepokojący. Po chwili zaczęły go przeszywać nuty muzyki. W samym środku znajdowała się orkiestra, w samym centrum ciemności która mimo srebrzystego światła z sufitu opatulą ją niemal całkowicie.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=Zi8vJ_lMxQI[/media]
Ledwo zrobili kilka kroków, dojrzeli przestrzenie między stołami do tańca, a także skaczącą jak szczebiotka
Selene którą wypatrzyć nie sposób było ze względu na otaczaczajacy ją korowód sług.
Tak, sług właśnie których dane im było dostrzec całe roje. Biali, nadzy mężczyźni i kobiety o uniżonych, pełnych strachu spojrzeniach, oczach z których wyciekał smutek i trwoga prowokujące rozbiegane spojrzenie wszędzie, tylko nie na twarze dworzanin. Zaciśnięte w bólu usta, bose, pokrwawione stopy oraz trzymane w dłoniach żelazne, masywne i niepiękne tace na których chybotały się porcje złotego trunku z czarką cieczy którą należało nią zaprawiać. Uwijali się pomiędzy dworzanami, nie pozwalając sobie na odrobinę odpoczynku.
Lorraine cofnęła się odrobinę, a prawie by nie wpadła na zbroję. Dopiero w tej chwili zauważyła, a po niej inni iż po obu stronach wszystkich wrót znajdują się takie same wielkie zbroje z orężem, jaką wcześniej widzieli w sali tronowej.
Muzyka coraz głośniej wdzierała się pomiędzy rozmowy dworzan, którzy przypominali ludzi ubranych dostojnie acz różnie. Mężczyźni w zwiewnych koszulach posiadali rapiery u pasa, natomiast blade damy przystrojono w bogate, szerokie suknie. Wszyscy mieli oczy nie tak czarne jak węgiel, nie tak jak niebo burzowe, nie tak czarne jak krucze pióra. Czarne jak otchłań, nicość i brak bytu który ział z oczu i niemal wzywał do siebie. Dostojni raczyli się jadłem, rozmową i tańcem podobnym dość do walca.
Momentalnie mroźniejsze powietrze zawiało trójce wędrowców w twarz kiedy z fali mroku czmychającego pod stopami
Nyks kroczącej w głąb sali, wyłonił się dworzanin stając przed nimi. Młody, gładkolicy szlachcic posiadał bujne, kręcone włosy i pulchną twarz. Blade wargi dopełniały obrazu wraz z szarą koszulą, rurkowatymi spodniami i ostrogami na butach. Srebrzysty rapier dyndał mu u pasa. Posiadał również na ramieniu pagony z dwiema gwiazdami. Ukłonił się w pas, a prostując dojrzeli czerń i czeluść jego spojrzenia. Z uśmieszkiem, niezwykle szybko i barwnie poprzez taneczny krok wszedł w ich grupę stając przed
Brigid.
-Zacna pani musi wywodzić się z odległych krain i miejsc. Prawdziwym zaszczytem byłby dla mnie taniec, a odmowa istnym dyshonorem i raną na mym sercu które to zrazu wyczuwa bratnią duszę. Porucznik Gavolot do usług, sługą na czas pobytu...
Jego słowa w głosie ciepłym, acz pustym niczym dudnienie szklanych naczyń zawisły w powietrzu.
Lorraine przebiegły dreszcze po plecach i ciarki po udach, serce zabiło chwile głośniej. Tak, miała co do porucznika
Gavolta same złe przeczucia. Wydawało się mu, że on pragnie tylko im coś zabrać, a potem iść dalej I bynajmniej nie chodziły to o cnotę. O coś... Tak wielkiego, że jest niemal wszystkim. Delikatne dreszcze ponownie pojawiły się na jej skórze kiedy ten odezwał się ponownie. Lecz tym razem zamiary zdawały się zarazem przyjazne jak i chytre.
-Mogę również sprowadzić zacnego kawalera dla drugiej panny – skłonił się w kierunku malarki.
-Albo cnotliwą dworkę albo służebnicę panu rycerskiego stanu, jak się nie mylę?
Przymknął jedno oko w stronę drwala puszczając tym sposobem mu luźne oczko, a następnie z niemałą szybkością, ą zimne powietrze zaświszczało, uczynił jeden krok w stronę
Brigid. Na kartce z bestiariusza już zaczął się pojawiać tekst.
”W..”
W tym czasie drwal mógł dostrzec
Selene która z wielką gestykulacją i delikatnymi błyskami srebrzystego światła z kopuły dyskutowała z
Nyks która to jej słowa przyjmowała ze spokojem i flegmą. Chyba się kłóciły. Wszyscy natomiast wyłowili z tłumu ciemności, służby oraz dworzan jeszcze jedną odznaczającą się postać w podobny sposób jak oni. Po prawej, w miejscu gdzie stoliki ustępowały miejsce parkietowi tańczył samotny artysta. Wysoki, bardzo chudy jak strach na wróble. Zarzucone na niego zwiewny, falujący z każdym ruchem i podskakujący płaszcz barwy zgniłej zieleni, a doprawiony zaschnięta krwią. Postać tańczyła, dokonując błyskawicznych piruetów, skoków i fikołków zupełnie nie pod styl muzyki wypełniającej salę. Z każdym ruchem jego szaty wzburzały się jak woda i powietrze, czyniąc fantazyjne kształty, a mimo to ani razu nie odkrywając nawet kawałeczka ciała. Dłonie w skórzanych rękawicach, a buty dudniły głucho niczym kolejny bęben w orkiestrze. Na moment, wraz z kolejnym saltem dostrzeli twarz skrywaną w kapturz, a przed światem zakrytą wielobarwną maską. Każdy ruch przynosił falę zapachu polany i lasu, mokrej ziemi oraz krwi. Każda figura taneczna niosła też mdły zapach zwierzęcego łona i narodzin. Z każda chwilą wpatrywania się w tancerza robiło im się coraz bardziej niedobrze.
Kristberg dostrzegł, iż w fałdach szaty znajduje się złoty, pokrwawiony sierp.