Wątek: Tysiąc Tronów
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2010, 21:03   #25
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Szybkość. Brutalność. Refleks. W ciasnej uliczce rozległy się najpierw wściekłe odgłosy, szczęk stali uderzającej o stal a potem jęki i agonalne wrzaski, gdy broń dosięgała celu. Jedno-dwa ścięcia i miało być po wszystkim. Tak to działało, tak najczęściej wyglądało, chyba, że akurat napastnicy się przeliczyli. Bo przecież uważali, że tu mają dwukrotną przewagę. Że nawet miecze czy zbroje niewiele dadzą nielicznym facetom, że żadna z kobiet, przerażona ich widokiem, nie sięgnie po żelazo, sparaliżowana strachem. A nawet jeśli, to i tak mogli przecież wygrać. Ich teren, ich sposób walki.
Niestety Josef był tym słabym ogniwem, które spajało inne, jednocześnie samemu pękając już na początku, gdy paskudne cięcie, najpierw przez pierś, a potem, bezlitośnie, przez głowę, pozbawiło go życia. Chwil kilka minęło, zanim to zauważono.

Cohen cofał się, a ręka trzymająca tarczę zdrętwiała mu już od potężnych uderzeń wyginających stal. Jego przeciwnik krwawił już z dwóch dość poważnych ran, wydając się zupełnie ich nie zauważać. Ale też zupełnie nie wiedział jak walczyć z wrogiem uzbrojonym w tarczę, więc po prostu nacierał, a to umiał całkiem dobrze. Degnar radził sobie lepiej. Jego przeciwnik, chociaż szybki i sprawny, uzbrojony był tylko w dębową pałkę. Mimo, że czerep pulsował mu paskudnie, to przeciwnik miał znacznie gorzej. Topór nie wszedł może głęboko, ale na twarzy tamtego odmalował się ból i przerażenie. Wrzasnął głośno, jedną dłonią trzymając się za bebechy, a drugą machając pałką na odlew. Khazad zanurkował i tym razem uderzył celniej, posyłając wroga na ziemię z prawie odrąbaną nogą. Wrzask rannego był ogłuszający, a przecież to tylko jeden z wielu.
Jost był od wroga szybszy, ale to wcale nie oznaczało, że był lepszy. Brodacz, wciąż wrzeszcząc, poruszył drugą ręką. Szczęściem odległość była zbyt mała na użycie ostrza, ale doker i tak poczuł mocne uderzenie trzonka o głowę, które odrzuciło go w tył. Krew ciekła tamtemu po przedramieniu, ale to było za mało, by go zatrzymać. Natarł natychmiast, wywijając bronią i Jose całą swoją uwagę musiał skupić na unikach, próbując przetrwać lawinę ciosów. Zanurkował pod jednym z toporków, kontrując. Za wolno, drugi przejechał mu po plecach, może nieszczególnie głęboko, ale na pewno boleśnie. Odskoczył.
Soe w sytuacji była jeszcze gorszej. Z trudem dźwignęła się na nogi, tylko po to, by poczuć kolejne uderzenie. Przeciwnik chyba nie chciał jej zabijać, uznając, że trupa gwałci się mniej przyjemnie. To była ta szansa. Uniknęła zwinnie kolejnego kopniaka i dźgnęła sztyletem. Nieumiejętnie, za słabo. Pociekła krew, z usta tamtego wyrwały się przekleństwa i wściekły warkot.
Nastia tańczyła razem z wrogiem, który musiał już długo trenować walkę na pięści. Skakał delikatnie na nogach, zręcznie unikając szpady, co i raz niecelnie przecinającej powietrze. Kislevitka trzymała go jednakże na dystans, a lewak w lewej ręce bardziej służył teraz jako druga broń, jako że tamten i tak nie miał żadnego ostrza. I skutecznie odstraszał. Najwyraźniej mężczyzna szybko zweryfikował swój pogląd na bezbronne kobiety. Rozejrzał się dookoła. I to on pierwszy rzucił się do ucieczki.

Tylko Dziewczyna przez prawie cały ten czas stała na trupem, który przed śmiercią zdążył krzyknąć tylko raz. Drugi, ten powalony przez Degnara, dogorywał szybko, nie uzyskawszy od nikogo żadnej pomocy. To wystarczyło, by zniszczyć morale. Oni chcieli zarobić i się zabawić. Nie ryzykować życiem. Uciekali jeden po drugim, szybko znikając w ciasnych uliczkach, na doskonale znajomym sobie terenie. Pogoń za nimi nieszczególnie miałaby sens.
Obeszło się bez poważniejszych ran. Soe i Degnar zarobili tylko siniaki. Dziewczyna na dodatek zwymiotowała pod ścianą, adrenalina opadła, przywracając ból. Jost miał rozcięte plecy, które piekły i plamiły koszulę, jednocześnie będąc tylko powierzchowną raną. A Cohen obolałe ramię i pogiętą nieco tarczę.
Nie to było najgorsze.
Najgorsze było to, że Josef wcale nie blefował. Okolice mieszkania Josta roiły się od Czarnych Kapeluszy, a oni sami najwyraźniej byli już poszukiwani, albo wszyscy, albo tylko doker. Zbliżać się za bardzo raczej nikt nie chciał, podobnie jak spędzić choćby minuty w więzieniu, do którego niechybnie by trafili, nawet próbując wymówić się tym, że zostali wrobieni.


Magazyn trzydziesty piąty wcale nie wyglądał na pusty. Wręcz przeciwnie, zastawiony był skrzyniami i beczkami tak, że pozostały tylko niewielkie przejścia między stosami towaru. Człowiek, który napisał notkę, czekał na nich tuż przy wejściu i gdy się pojawili, wskazał na zakrytą latarnię i zamknął drzwi. Daleko nie szli, przyglądając się kulejącemu, łysawemu już mężczyźnie o potężnych mięśniach i kaczym kroku marynarza. Przedstawił się jako Horst Breuer.
- Słyszałem, że rozpytujecie o Osrica. Po co go szukacie?
Szybkie i pobieżne wyjaśnienie sprawy najwyraźniej Horstowi wystarczyło, chociaż na początku po jego minie i postawie można było mieć wątpliwości co do jego prawdziwych intencji. Zwłaszcza, że kilka razy słyszeli jakieś szuranie czy pobrzękiwanie metalu gdzieś z ciasnych przejść między skrzyniami. Sam to on tu nie był.

Ale nie był też wrogiem.
- Osric cholernie szybko dowiedział się, że ten głupi kapłan Sigmara, Helmut, ogłosił chłopaka Sigmarem Odrodzonym i zebrał wielkie, pieprzony tłum. Więc on i kilku innych, których znam, poszli sprawdzić co tam się wyprawia. Z tego co słyszałem, tłum był na wpół oszalały, ale, wiecie, niewielu stanie na drodze łowcy czarownic. Więc Osric przebił się na schody, na których stali chłopak z kapłanem. Rozpoznał chłopaka od razu, wiecie. Wyzwał Helmuta od idiotów, a chłopaka oszustem. To wywołało bójkę, a potem rąbaninę, gdy Osric sięgnął po miecz. Niewielu mogło mu sprostać w walce, ale wystarczył jeden kamień, celnie rzucony...
Splunął wściekle, zresztą zauważyli, że mężczyzna zdecydowanie musiał być przyjacielem łowcy. Nikt inny nie mówiłby dobrze o kimś takim, a źle o wszystkich innych.
- Oskarżono go o próbę zabicia chłopaka i zanim znajomi do niego dotarli, pobito prawie na śmierć. Wzięlim go do znachora, ale bywało już lepiej... Najmocniejsze ale nic nie pomagało, gdy płakał z bólu. Przenieśliśmy go więc do miejsca, gdzie nie czuje już nic. Jest w Złotym Lotosie, a przynajmniej jego ciało. Nie ruszy się pewnie stamtąd, aż umysł i kieszenie nie zrobią się zupełnie puste.
Znali już miejsce. Otrzymali też drewniany token, z wyrysowanym po obu stronach złotym kwiatem. Zarówno Jost jak i Soe słyszeli o tym miejscu. Było dość... sławne. W pewnych kręgach zwłaszcza.


Dom Marzycieli, Złoty Lotos. Trzy piętrowy budynek, wciśnięty na końcu Mostu Trzech Miedziaków, był sławny, ale i trudno dostępny. Nie wpuszczano tam nigdy tych, którzy nie mieli własnej gotowizny, a specyficzny, narkotyczny trans, w jaki można było się wprowadzić w jego środku... cóż, jego się łatwo nie zapominało. Łatwo też znajdowało się to miejsce, wiedzionym szyldem i specyficznym zapachem, ostrym i uderzającym w nozdrza. Wejścia broniły niezwykle solidne drzwi z wizjerem, w którym pojawiła się ciemna twarz o obcych rysach. Widząc token bez słowa wpuściła ich do środka, odsuwając najpierw solidny rygiel. Weszli do centrum marienburskiego narkotykowego upojenia.

Zeszli po rozpadających się schodach, wprost do mocno zadymionej wspólnej sali, która przypominała trochę zwykłą karczmę. Ale tylko trochę. Kobiety szybko zaczęły kasłać, a dym atakował zewsząd, zmuszając oczy do łzawienia. Nawet krasnolud o płucach jak miechy mocno odczuł zaduch nie wietrzonego pomieszczenia, w którym kilkunastu gości wypalało solidne ilości narkotykowego ziela. Ich rozmarzone twarze świadczyły o błogości, a co i rusz wybuchające śmiechy o radości. Po drugiej stronie izby znajdowały się schody w górę i tam, na drugim piętrze znajdował się Osric. Stracili z dziesięć minut zmuszając "barmana" do zdradzenia miejsca jego pobytu, ale oszczędzili sobie przeszukiwania wszystkich pokoi. W jednym z nich bowiem, na polowym łóżku, leżał łowca, trzymający wciąż dymiącą się rurę, którą z trudem przytykał do ust.

Rozszerzone źrenice, nieogolona szczęka, brudne bandaże na lewym ramieniu i obu nogach. Patrzył nieprzytomnie, a słowa musiały dochodzić do niego z opóźnieniem, całkowicie przez mgłę. Woda nieco pomogła, ale wzrok krążył po całym pomieszczeniu a powieki przymykały się przy najmniejszym nawet źródle światła. Gdy w końcu nieco skoncentrował się na przybyłych, szczerzył się, wyrzucając z siebie zachrypnięte słowa, wraz ze śliną i obrzydliwym oddechem. Był w tej chwili wrakiem człowieka, pogrążonym w narkotycznym śnie na jawie, a nawet mimo tego wciąż musiał czuć ból, gdyż krzywił się z każdym poruszeniem. A i lata miał swoje, bowiem wyglądał na przynajmniej sześćdziesiąt, a mógł mieć niewiele tylko mniej.
A początkowe słowa dodatkowo niezbyt zachęcały.
- Kim do chuja jesteście?! Jaki dzieciak?!
Nie byli zbyt szybcy z odpowiedziami, nie dla niego.
- Głupie szczeniaki! Niech was szlag! Idźcie w cholerę, nie mam nic do powiedzenia!
Nie starał się być cicho, chociaż ochrypnięty głos wyciszał te krzyki. No i na szczęście specyfika przybytku praktycznie wykluczała podsłuchanie. Kilka jeszcze minut i dodatkowa porcja wody wreszcie trochę uspokoiła Osrica, który i do rzeczy zaczynał mówić.

- To było mniej więcej takie samo, jak wtedy, gdy zatłukłem śmierdzących mutantów czczących swoje mroczne bóstwa. Robota łowcy nie zmienia się za bardzo. Trochę lat temu dowiedzieliśmy się od Moczarników, tych kolesi, którzy zbierają zioła na Bagnach, że widzieli światła i słyszeli głosy ze starych ruin, głęboko na trzęsawiskach. Zapłaciliśmy jednemu z nich cholerny okup po to, by wziął nas ze sobą i było dokładnie tak, jak mówili. Zastaliśmy tam dwa tuziny pieprzonych kultystów, dwóch w śmiesznych szatach, kapłanów. Każdy z nich miał na sobie piętno Chaosu, jestem tego pewien. Ale nie to nas poruszyło. Pośród ciemności rozświetlanych nielicznymi pochodniami, wypatrzyliśmy małe dziecko w rękach jednego z kapłanów. Wyglądał tak, jakby miał je wrzucić do basenu z wodą, wokół którego zgromadzili się wszyscy.
Wraz z każdym słowem, łowca odzyskiwał coraz więcej pewności siebie i zdrowego rozsądku. Powracał też ból, mężczyzna często przerywał, sycząc i zgrzytając zębami.
- Nie trafiliśmy czasu, uderzając natychmiast. Wiecie, każdy z nich zazwyczaj ucieka jak tylko zobaczy łowcę czarownic, ale tym razem było inaczej. Każdy z nich wyglądał jak naćpany i każdy robił wszystko, by trzymać nas z dala od tego dziecka. Ledwie garstka uciekła, reszta legła pod naszymi ciosami. Woleli to, niż pozostawić dziecko, któremu nie stało się zupełnie nic. Śmiało się do nas, machając rączkami. Uznaliśmy to za dobrą nocną robotę, niestety nie mogliśmy spalić ruin, było zbyt mokro. Wróciliśmy do miasta, a ja skierowałem się do Przytułku Shallyi, oddając dziecko Matce Przełożonej. To było dziwne, wtedy. Ciężko było go oddać, chciałem chłopca dla siebie. Ale potem... nawet nie pomyślałem o nim, aż nie zobaczyłem go ponownie!
Zaczerwienił się. Sprawna dłoń drżała mu mocno, gdy poszukiwał fajki.
- Słyszeliśmy o tym, że zbiera się tłum, że tworzą problemy, więc poszliśmy sprawdzić. Wszyscy mieli to dzikie spojrzenie w oczach, wyglądali jak usychające z miłości cielaki. Zobaczyłem chłopaka i wiedziałem, że to on! Przez to, że diabły, które utłukłem wtedy na bagnach, miały dokładnie taki sam wyraz twarzy jak ci tutaj. Próbowałem... ale chyba było już za późno. Nie chcieli ocalenia. I co za to dostałem? Niemal mnie zabili! Ale powiem wam, że jeśli jeszcze raz zobaczę tego chłopaka... to czy będzie tłum czy nie, zetnę go, nawet jeśli miałbym spotkać się po tym z samym Morrem.
Cała ta przemowa wyczerpała go wyraźnie.
- Wciąż znam jednego z Moczarników. To on wtedy zaprowadził nas na bagna. nazywa się Jekil Sumpfmund. Znajdźcie co musicie... i nie miejcie litości dla Chaosu. On dla nas nigdy nie będzie miał. Weźcie to. - wręczył im małą sakiewkę, w której pobrzękiwało dziesięć złotych krążków - Może wam się uda to dokończyć.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 19-09-2010 o 15:42.
Sekal jest offline