Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2010, 21:12   #93
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Podziemia to nie było naturalne środowisko dla półelfa… nie podobało mu się tutaj, nie czuł powiewu wiatru ani nie słyszał mowy przyrody. Jego doświadczenie, wiedza, ale i zmysły wiele traciły. Liczył się instynkt… wyostrzona percepcja i zwielokrotniona czujność dawała mu znać o zagrożeniach. Szybko sprawdzili z elfem fragment podziemi. Pewności, że plecy mają bezpieczne nie mieli… jednak brak śladów zwiększonej aktywności w ostatnim czasie pozwolił tropicielowi na koncentracji na przedzie wycieczki.

Pomimo tego, iż wysilał się z całych sił i po części znając możliwości skrzydlatej pokraki dał się zaskoczyć. To, że nie był na swoim terenie… to, że miał do czynienia ze stworem atakującym podstępem nie od dzisiaj… to, że był zmęczony nie usprawiedliwiało faktu spóźnienia reakcji. Latający stworek zdążył roztoczyć nad nimi trującą chmurę i zniknąć w ciemnościach… a Helfdan nie wypuścił nawet strzały. Porażka.

Nie czekał, aż morderczy obłok go ogarnie. Odskoczył zasłaniając twarz rękawem pikowanej przeszywnicy. Wycofał się na skraj komnaty poczym starannie zasłonił usta i nos wcześniej przygotowaną chustą. Ze strzałą na cięciwie zaczął przepatrywać sufit licząc, iż dostrzeże jakiś ruch lub go przynajmniej usłyszy. Nic takiego się nie stało… Sięgnął po pęk strzał i zaczął wypuszczać je w skryte w mroku sklepienie komnaty. Rozpoczynając od miejsca, w którym zniknął stwór. Już po pierwszej strzale wiedział jak wysoka jest komnata i zaczął systematyczne przepłaszanie. Nie liczył, że trafi go… chociaż nie ubliżałby bogom gdyby tak się stało.

W tym czasie zabiegi reszty przyniosły skutek. Potwora nie wytrzymała i runęła na nich z impetem godnym podziwu… mały móżdżek właściwie sam siebie pozbawił największego atutu. Najpierw przyjął walkę z nimi wszystkimi naraz… a potem się unieruchomił na glebie. Sprawa była przesądzona… ale oczywiście niezakończona. Mogło być naprawdę źle. Kapłan pod naporem spadającej masy runą na posadzkę, a pod nim chudziutki elf… coś gruchnęło, coś skrzypnęło. Helfdan nie wiedział czy to nie przypadkiem pękają żebra barda pod naporem takiej siły. Tropiciel niewiele wtedy wiedział… chyba ogarnęła go jakaś dramatyczna głupota.

Zaszarżował ile miał sił w nogach, lecz zamiast pozbawić napastnika głowy lub skrzydeł to zabrał się za zadek… Przez wiele godzin po całym tym zamieszaniu Helfdan nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie „dlaczego”. Przecież wiedział, że nie odrąbie jednym ciosem umięśnionego karku stworka… a jakby nawet to jego ostrze zatrzymałoby się na płycie kapłana. Pozbawienie skrzydeł uniemożliwiłoby szybką ucieczkę i rozwiewanie trucizny… mimo to postanowił odrąbać ogonek. Kurwa mać pieprzony ogonek! Co mu strzeliło do łba żeby robić śmierdzielowi sznity na dupie?! Może był nieco nadpobudliwy, może lubił pewne udziwnienia, może był w stanie dostrzegać jakiś magnetyczny erotyzm w różnych mniej lub bardziej groźnych istotach… ale to była lekka przesada. Gdyby to coś przypominało chociaż kobitkę, ale nawet wybujała wyobraźnia tropiciela nie była w stanie tutaj zadziałać…

To, co się stało to musiał być jakiś odmóżdżający wpływ trucizny. Dzięki bogom jakoś sobie poradzili z miśkiem. Nie pozostawało nic innego jak szybkie spierdzielanie z wypełnionego trującymi oparami tunelu. Zabrał jednego z towarzyszy, pozwalając zająć się drugim paladynowi. Nieźle się namordowali nim wyciągnęli ich na powierzchnię… sami przecież nie byli też rześcy i zdrowi. Prawdę mówiąc nieźle dostali w dupę, trucizna skutecznie odbierała siły. Jednak z pomocą łuczniczki udało im się jakoś zaradzić. Co było do zatamowania zatamowali, a co do opatrzenia to opatrzyli… obmycie pokrytych dziwnym pyłem ciał i ubrań nie było złym pomysłem. Właściwie nie obmycie, a raczej opłukanie.

***

Potem to już było tylko czekanie, aż się polepszy. Britta w jakimś przypływie troski podeszła nawet do tropiciela i z pytaniem czy jemu też nie przydałby się jakaś pomoc.

- Właściwie to jest taka jedna rzecz – zaczął wpatrując się w jej twarzyczkę. – z całą pewnością gdybyś użyła swoich usteczek i ciętego języka do omówienia pewnych spraw z „Helfdanem Mniejszym” przywróciłby mnie to do pionu.

Nie spotkał się ze zrozumieniem… ale czego mógł się spodziewać po kobicie tak niewdzięcznej jak ta łuczniczka. Nie pomogła! Jakby proponował jej nie wiadomo co. Cholera jedna tylko go zwyzywała od najgorszych i takie tam. Jakby w jej mniemaniu bluzgi wydobywające się z jej buzi były mnie gorszące niż odrobina miłości, o jaką prosił tropiciel.

- Oczywiście mogę się zrewanżować podobnymi praktykami.
Odciął się z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Bez wątpienia dostał by jakiegoś kuksańca albo kopa w jaja gdyby nie reakcja kapłana. Jakiś spazm targnął jego ciałem a usta wypełnił dławiący kaszel. To skutecznie odwróciło uwagę od dotychczasowych spraw wszystkich obecnych.

***

Helfdan długo nie wysiedział. Dzień bez samotnych wycieczek, seksu lub denerwowania jakiegoś innego rozumnego dwunoga był dniem straconym, dlatego też postanowił wybrać się na wycieczkę po piwnicach.

- Sprawdzę czy mnie tam nie ma lub czegoś, co może zeżreć. A wy bawcie się grzecznie i pilnujcie dzieci. Zwrócił się do paladyna i jego dziewczyny. Po czym powtórnie zszedł pod ziemię. Sprawdził, wrócił i to w jednym kawałku, a na deser przyniósł kilka nowych fantów. Może moralność nie była największą cnotą Helfdana mimo to powstrzymał pokusę zachowania paru świecidełek dla siebie i wszystko rzucał na wspólną kupkę. Nie zabierał wszystkiego… jak się okazało sporo tego było więc potrzebował paru rąk do pomocy. I tej pomocy mu później udzielono.

Po jakimś czasie chłopaki przyszły do siebie. Sprawdzili co mieli sprawdzić. Przynieśli co mieli przynieść i teraz nastał czas podsumowań. Propozycja elfa odnośnie sprawdzenia śladów spotkała się z reakcją jaką jego towarzysze chcieli usłyszeć. Mając go za leniwego, nierzetelnego i niefrasobliwego leśnego ludzika. Był zmęczony i to bardo. Pomimo tego, że trucizna odcisnęła na nim dużo mniejsze piętno niż na kapłanie to był zmordowany. Poprzednią walką i tą. Rany choć magicznie zagojone dziwnie swędziały i drażniły go. Nieustanna koncentracja najpierw w podziemiach pod świątynią, a dzisiaj tych. Był twardym skurczybykiem jednak czasem trzeba dać organizmowi wytchnąć. Odkąd wyjechali z miasta jego mięśnie były poddawane wielu próbom, kilkukrotnie przyszło im walczyć, nie raz na ciele zapisały się krwawe znamiona tych wydarzeń. Odpoczynek był bardziej niż wskazany. Po pierwsze niewiadomo kiedy znowu będzie miał możliwość odsapnąć… po drugie ślad nie zając, a po trzecie średnio mu się chciało biegać przez kilka godzin po okolicy jak spokojnie mógł się zająć tym ktoś inny.

- Niech się panienka przejdzie i poszuka śladów. Zna się na tym niezgorzej, a jeszcze pomyśli, że paladyn płaci jej tylko za gapienie się na jego wielkiego ogiera.

***


Siedział z bukłakiem zimnej wody w ręku. Zmienione ubranie i obmyte ciało próbowało zebrać nowe siły. Z wysokości dawnych fortyfikacji roztaczał się przed nim widok na okolicę tą bliższą i tą dalszą. Zrujnowana narożna baszta dawała dobrą osłonę przed słońcem. Z uwagą przypatrywał się z murów jak pieśniarz bawi się w grabarza. Zastanawiał się ile jest warte zapewnienie sobie spokoju sumienia… Po chwili namysłu cieszył się, że sam nie miał takich problemów. Jeszcze kilka godzin temu elf wygląda jakby dopadło go stado niewyżytych miłośników elfich zadków, po czym przez kilka dni solidnie sobie go używali. A po tych traumatycznych wydarzeniach zżarła go jakaś gadzina i wysrała. Jednak z jakiegoś powodu ten bawidamek miał w sobie tyle wigoru, że aż zakrawało to na niemożliwość… co najmniej jakby był jakimś golemem.

Z kawałkiem starego połamanego zydla grzebał w rojącej się od kamieni ziemi na podmurzu. Nie widział dobrze z tej odległości ale z samego oglądania Helfdan mało co nie złapał zadyszki, koszula nie zrobiła mu się mokra od potu, a mięśnie obolałe z wysiłku. Swoją drogą ciekawe jak wyglądały ręce elfa nawykła do lutni i pędzelka nie do narzędzi. Zszedł i przeglądnął fanty.

Przeczytał list jednak nie pokusił się nawet o próbę jego komentarza.

Laurenowi jakby było mało zabrał się za kopiowanie wszystkiego co tylko mógł z pieczołowitością i dokładnością godną podziwu. Nawet u takich ignorantów i nierobów do jakich zaliczał się tropiciel… a może głównie u takich. Nigdy nie miał problemu z tym jak go ktoś wyręczał w robocie.

Z uwagą wysłuchał refleksji dotyczących treści listu sformułowanych przez barda. Nie skomentował ani jego pewności, że poprzednie było spisane tą samą ręką. Wizja rozbudowanej siatki połączonej z drowami też przemilczał. Nawet naiwne pytanie o to, co możnych tego świata pociąga we władzy skwitował nienaturalną ciszą.

Jednak propozycję, co do podziału łupów nie przemilczał. Podobnie zresztą jak kapłan. Pewnie ze zgoła odmiennych pobudek… które zresztą dla nikogo nie były zaskoczeniem. Łaskawie podarowany kamyczek wzbudził w nim tylko rozdrażnienie. – Rządź i rozporządzaj dobrami tam gdzie ci dano do tego prawo, a gdzie indziej uważaj na takie procedera. Znam takich co by ci już sprzedali zimną stal za taką obelgę.

- Założenie, że wszyscy razem podróżujemy do Uran czy Podkosów jest nieco pochopne. Mamy czas możemy teraz podzielić łupu.
Rzekł spokojnie z wilczym uśmiechem na ustach. – W zależności jak tam paladyn i kapłan są do tego chętni – na cztery, trzy lub dwie części.

- Nie widzę żadnego powodu, dla którego nie miałby się to stać dzisiejszego wieczoru.

Swoją część podzielił tak, iż najwartościowsze przedmiociki trzymał blisko siebie tak by być pewnym tego, iż nawet w przypadku utraty luzaka mu nie przepadną. Resztę przygotował w taki sposób by rankiem nie miał problemu załadować to na konika.

***


Gdy płomień przyjemnie łaskotał ich strudzone członki tropiciel wrócił do tematu ich dalszych kroków. Cel. Dla łucznika podobnie jak dla każdej innej rozumnej istoty wydawał się on dość istotny… dlatego chciał wiedzieć co chcieli uzyskać jego towarzysze po wizycie w tej zapyziałej dziurze. W której nawet nie można było uraczyć starej przechódki!

- Czego się spodziewacie dowiedzieć w Podkosach i czy liczycie, że chłopki nagle zmienią taktykę i zaczną wam śpiewać wszystko co tylko chcecie wiedzieć… i wasze chytre metody przyniosą jakieś lepsze skutki niż ostatnio
.- Uważnie przypatrywał się twarzą jakby chciał wyczytać z nich coś więcej niż odpowiedzi, jakich się spodziewał. Poświęcił długą chwilę elfowi… paladynowi… potem kapłanowi i na końcu łuczniczce.

- To ich ostatnia szansa.-odparł paladyn patrząc w ogień.- Może sołtys zmieni zdanie, wiedząc, że jego kłamstwa zostały odkryte. Jeśli nie...-wzruszył ramionami.-Nie mogę nic zataić w moim raporcie. Napiszę co widziałem, co znalazłem, przekażę swoje spostrzeżenia, domysły i sugestię władzom Zakonu w Uran.
Potarł czoło dodając.- Poinformuję sołtysa że trzymając się swoich łgarstw, tylko pogarsza swą sytuację. Ale zmusić go do niczego nie mogę. Zresztą...
Wzruszył ramionami dodając.- Zresztą i tak sprawa drowów to coś więcej, niż tylko mój czy wasz problem. Zakon...a być może nawet władze królestwa muszą podjąć decyzje w tej sprawie.
Britta zaś milczała, w końcu była najemniczką opłacaną przez paladyna. Ja samą Podkosy mało interesowały.

Laure był koszmarnie zmęczony. W zasadzie należałoby powiedzieć że "śmiertelnie" gdyby nie to że mimo wszystko dawno nie czuł się tak ożywiony - niemal jak nigdy w życiu - a wszystko przez wypadki ostatnich dni. Dlatego też zmusił zasypiające szare komórki do wysiłku, skinął głową słysząc słowa paladyna i spojrzał na kapłana czekając aż ten dorzuci to co jego zdaniem było warte osiągnięcia w Podkosach. Iulus jednak nie kwapił się z rozmową więc Aesdil zebrał myśli i wskazał co mu leżało na wątrobie. Cudowny, nienaruszony zębem czasu posąg Galian - czy też Chauntei.

- Nie w naszej mocy leży ruszenie tej rzeźby, ale żal mi patrzeć jak posąg bogini stoi tu bez pożytku. Nie sądzę by Podkosianie mieli tyle ducha by przybyć tu i przetransportować go do wsi z tego przeklętego miejsca, ale usilnie będę ich do tego namawiał. Prawdziwym byłoby marnotrawstwem gdyby kolejne lata stał tu, z dala od wyznawców... Druga zaś sprawa to wypytanie o listy o których mówił chłopak we wsi - może Fardan zapamiętał coś co pozwoliłoby odnaleźć piszącego albo odbiorców. A po trzecie - przez Podkosy chyba właśnie wiedzie szlak do Uran? - zapytał patrząc na paladyna i łuczniczkę.

- Powodzenia z posągiem.- odparł paladyn wzruszając ramionami, po czym dodał. -Ano przez Podkosy pojedziemy do Uran.

- Co do posągu to wątpie czy uda Ci się coś zdziałać-
westchnął Iulus - ale myśle, że zielarz, po otrzymaniu tych kilku pamiątek po tutejszych kapłanach i opowieści o nienaruszonym symbolu jego Pani, może okazać się bardziej skory do rozmowy. To jeno właściwie chciałbym w Podkosach sprawdzić. Może wartało by pod względem listów i o włodarza tych ziem zahaczyć, choć to nie po drodze. Zobaczyć czy coś o Drowach wie.

Wysłuchał ich uważnie. Na jago wiedzę, droga przez wieś to było nadłożenie trzech, a może nawet czterech dni. Dużo zważywszy na to, że nie było tam interesujących spraw. Przynajmniej z punktu widzenia tropiciela. Nie miał ochoty na wyciskanie z wieśniaków informacji jak soku z cytryny... tym bardziej, że nie było tam żadnej dzierlatki którą warto by było docisnąć do łóżka. Miasto dawało zdecydowanie większe możliwości na zaspokojenie już dawno nie zaspokajanych potrzeb.

- Nie jadę do wsi. Kieruję się prosto do Uran.
- Poinformował resztę. - Nie dajcie się tym chłopkom wodzić za nos. Zamiast oglądać ich brudne gęby wolę pogrzmocić jakieś panienki niż mi kuśka do reszty zwiędnie.

- Nie wiem co będę robił... może znajdę tę śpiewającą cizię i ją tam przećwiczę jak trzeba.. W każdym bądź razie jeżeli będziecie chcieli zostawić mi jakąś wiadomość to albo u wróżbiarki Meyai albo u karczmarza Ned’a z Pstrąga.
 
baltazar jest offline