Luigi Batista
Domenico nie zdążył odpowiedzieć.
Na sali coś się działo, Luigi był ciekaw co tam się dzieje, równocześnie czując niepokój. ~ Co tam się do cholery wyprawia... ~
Wszedł do pomieszczenia, jego oczom ukazała się jatka rodem z opowieści kalekich starców, którzy przesiadywali czasem w karczmie i opowiadali o wielkich, krwawych bitwach. Na ten widok osłupiał. Doszedł do siebie w samą porę, gdy jeden z napastników mierzył do niego z kuszy.
Uchylił się od bełtu, pechowo przeleciał przez beczki lądując miękko na worach z mąką wzbijając w górę białą chmurę. ~ Nigdzie się stąd nie ruszam ~
Kiedy wrzawa ucichła, Luigi wyszedł z kryjówki. Otrzepał się z mąki, kaszląc przy tym głośno. Zbiry wychodziły wlokąc za sobą jakąś grubą rybę. - Cholera, dziś chyba się nie nachapiemy.
Istotnie, tego wieczoru na nowych gości liczyć raczej nie można. Jeśli wieści o awanturze się rozniosą, karczma może mocno ucierpieć. Rozglądając się po pobojowisku dojrzał martwą kelnerkę. ~ Vincenza. Ciebie też dorwali. Szkoda, miałem nadzieję że może coś z tego będzie. ~
Wzrokiem próbował odszukać krewniaków. Nie widział tylko Alessia. ~ Może jeszcze nie wyszedł z kryjówki.~
Nie miał czasu na poszukiwania, zabrał z zaplecza broń, w biegu zarzucił czarny płaszcz z kapturem. Przemykając przez salę powiedział tylko - Trzeba sprawdzić co to za goście. Spróbuję ich śledzić.
Po czym wybiegł na zewnątrz. |