Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2010, 05:04   #257
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Seirei Mura, nieopodal domu Doji Taeko, prowincja Wadashi, blisko prowincji Sumiga, terytorium Klanu Żurawia; 24 dzień miesiąca Shiby; lato, rok 1112, wczesny poranek.


- Bydlak! Bydlak! Bydlak! - powtarzała wściekła i upokorzona Doji szeptem, walcząc z łzami. Płynęły nie z przestrachu, lecz z gniewu i wstydu. Słowa tego ronina ukąsiły głęboko, ponieważ - kobieta zmuszona była to przyznać - były celne.

Oczywiście, wydarzenia z przyjęcia już rozeszły się po całym Seirei Mura. W domu nie miała takiej sumy, by kupić yojimbo dla swej córki, nie mogła też poprosić nie ujawniając wszem i wobec, że dziewczyna odeszła z własnej woli, a wbrew woli rodzicielki, co mogłoby przekreślić jej szansę na dobrą szkołę - przylgnęłaby do niej etykietka krnąbrnej. Doji Taeko wiedziała, że gra w niełatwą grę. Ale była pewna, że Shiba nie będą trenować dziewczyny. Listy, jakie wymieniała z nimi obiecywały zapłatę, przypominały o honorowej służbie męża, błagały - odpowiedzi nie zmieniały się ani na jotę.

"Droga córki Shiba Haetsu Eigena nie jest już powiązana z drogą córki Shiba Hachimizu. Tym samym wstęp do Czterech Pagód jest dla niej zamknięty."

Mistycyzm Smoka był czymś akceptowanym w Rokuganie, ponieważ millenium takiego postępowania niejako przyzwyczaiło wszystkich pozostałych, że po Smokach nic innego nie można się spodziewać. Były właśnie takie. Samotnicze, trochę nieużyte, trochę obce. Jeśli jednak na taki mistycyzm silił się kto inny, to oznaczało, że odmawiał. Tak rozumowały Żurawie i tak na sprawę patrzyła też pani Taeko.

Zabrała więc córkę z ziem klanu, który nie miał zamiaru o nią zadbać i wzięła ją do rodziny, przekonana, że potrafi jeszcze uzyskać kilka przysług, za które uda jej się umieścić ją w dobrej szkole. Może nawet w Akademii Kakita. Sakura miała talent artystyczny, nawet jeśli obecnie preferowała drogę miecza. Taeko była o tym przekonana. Jako artystka dziewczyna mogłaby uwolnić tę część siebie, którą teraz ignorowała. Mogłaby żyć lepiej, bezpieczniej.

Łzy popłynęły po twarzy kobiety, przesłoniły widok. Gdyby nie szybki ruch młodego heimina idącego koło niej, byłaby upadła. Sługa podtrzymał ją stanowczo i delikatnie, dyskretnie odwrócił głowę by nie widzieć jej łez, przyklęknął i poprawił niemal zgubiony na nierównym gruncie sandał.

- Dziękuję Sai - odrzekła cicho, czerpiąc siłę z jego delikatności i opieki.

Tak, ronin miał rację. Nie było jej stać na to, by wynająć kogoś by ruszył za jej córką i ochraniał ją. To było spore giri, które niewielu zgodziłoby się przyjąć. Z tych zaś, co wyraziliby zgodę, większość uczyniłaby tak dla zgarnięcia zaliczki i zniknięcia. Należało zatem szukać gdzie indziej. Należało zwrócić się do heiminów. Bystry umysł kobiety rozpoczął opracowywanie nowego planu.

Kiedy Sai powstał, dojrzał zmianę na obliczu swej pani. Łzy znikły, spojrzenie nabrało dziarskości. Doji Taeko nadal była w grze. Młodzieniec ucieszył się, kiedy jej urodziwa twarz rozjaśniła się uśmiechem. Sprawiło mu olbrzymią przyjemność odmienienie jej nastroju w ten sposób, wspomożenie jej.

- Konnichiwa, Doji-san. Co za zbieg okoliczności, że znowu się widzimy. - doszedł ich trójkę nagle głos z bocznej uliczki.

* * *

Rei Sin triumfował. Uliczka była pusta, jeszcze dwa skrzyżowania dzieliły kobietę i jej sługi od bezpieczeństwa domu. Zresztą, jakiego tam bezpieczeństwa. Kobieta nie miała w domu nikogo, kto by mógł unieść katanę. Ronin uśmiechnął się, z miejsca doskonaląc plan. Tak, zabierze kobietę do jej domu i tam ją posiądzie. Spoglądając na jej delikatne rysy, na jej sylwetkę, myśląc o tym, już czuł podniecenie.

Wzrok go zdradził. Cała trójka zrozumiała, dlaczego ich naszedł. Co tu robi. Atmosfera wyraźnie zgęstniała. Kobiety niejako instynktownie zbliżyły się do siebie. Sai zaś... zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego.

Sai zaatakował.

By heimin, nawet sługa kogoś wysoko urodzonego, atakował kogoś szlachetnej krwi, nawet tak niskiego statusem jak ronin, bez rozkazu i bez wyraźnego powodu, było po prostu niespotykane. Rei Sin zastraszał takich chłopów setkami, wystarczyło spojrzenie, przestawienie się tak, by mogli spojrzeć na miecze! Wystarczyło mruknąć, palnąć w stół, pchnąć takiego... Status samuraja, nawet jeśli upadłego, nadal był tak dla nich niedosiężny, jak dla niego pozostanie kuge, lub wzięcie kobiety z tej kasty.

Szok na widok atakującego go bez rozkazu, ponaglania pani czy jakiejkolwiek groźby z jego strony heimina spowodował, że Rei Sin po prostu zamarł z otwartymi ustami.

I dlatego Sai nie miał żadnych problemów by zaprawić go bykiem. Obaj mężczyźni runęli na bambusy, które niczym sztachety okalały dom za plecami ronina. Impet uderzenia był spory, wyparł dech z piersi wojownika.

Gdyby Sai spróbował czegoś innego, już by nie żył. Samuraj rozpłatałby go jednym szybkim cięciem. Podobnie, gdyby po ataku puścił, odstąpił czy po prostu zadowolił się trzymaniem tamtego. Ale heimin poszedł na całość. Wykorzystując swą siłę i większy rozmiar, szybko zmacał gardło wojownika i dusząc, uniósł go nad ziemię. Stopy Rei Sina zadyndały kilkanaście centymetrów nad gruntem, pięty poczęły łamać w drzazgi bambusy, kopać w mur o który wsparty, pojechał do góry, uniesiony przez czerwonego z wysiłku i furii półczłowieka.

- Sai! - krzyknęła służąca
- Zabij - chłodno rozkazała przychodząca do zmysłów Taeko.

Doji bowiem zrozumiała, że ich jedyna szansa to ten atak chłopaka. Ten, zupełnie nieprzewidziany, łamiący Niebiański Porządek atak, ta herezja, to było jedyne, co odwlekło ich koniec. Bo że Rei Sin przyszedł z nimi skończyć, nie miała wątpliwości. Oczy mężczyzny były zdecydowane, ton triumfujący. Tam, w herbaciarni, ronin przekroczył granicę, podobnie jak ona na wieść o swoim rychłym ślubie, nagle podjęła decyzję o przekroczeniu tego, co do tej chwili było dla niej nieprzekraczalne. Wzrok tego psa bez honoru przypominał jej własne spojrzenie, rzucone sobie samej w lustrze. Cokolwiek to było, sprawiło, że ten mężczyzna przestał dbać o pewne sprawy. Na przykład o to, że jeśli ją zrani, zgwałci czy chociażby zaatakuje, ruszy za nim pościg, a on sam wkrótce zostanie ujęty i stracony haniebną śmiercią. Że na pewno skojarzą jej zniknięcie lub śmierć z nim. Że - z racji bycia roninem - nie ucieknie. A przecież było jasne, że będzie się chciał zabawić, ten pożądliwy wzrok obiecywał to nieuchronnie. Zatem ona będzie miała czas by krzyknąć. Znajdą go. Będą wiedzieć, że to on. Dlatego Doji Taeko-san wiedziała, że samuraj fali nie zostawi jej żywej. O heiminach nie wspominając.

Nawet ona jednak nie liczyła się z nieprawdopodobnym. Nawet ona zamarła niczym rzeźba wobec gwałtownego ataku Sai.

* * *

Rei Sin z początku próbował się siłować. Choć mniejszy od heimina, to był przecież doświadczonym zabijaką, który uczestniczył w wielu prawdziwie parszywych burdach.

Szczęście jednak sprzyjało półczłowiekowi, lub może był on silniejszy. Czarne mroczki zaczęły latać samurajowi przed oczyma, zaś jego pięty wybijały na murze coraz żywszy i bardziej alarmujący rytm. Czując, że niewiele już ma czasu do utraty przytomności, mężczyzna opuścił dłoń, ta zaś wyćwiczonym i swobodnym ruchem opadła na rękojęść miecza.

Sai poznał gest i przycisnął się bliżej do ciała wciąż duszonego i trzymanego w powietrzu wroga, zablokowawszy w ten sposób możliwość dobycia ostrzy.

Świetny ruch, który kupił mu dodatkowe kilkanaście sekund w tym starciu. Tyle potrzebował Rei Sin, by w potwornym ataku wbić mu kogatanę w oko. Niewielki nożyk wbity został z siłą desperacji, ponieważ samuraj czuł, że niewiele mu oddechu i życia pozostało. Wszedł głęboko. Heimin umarł natychmiast, upadł jednak niemal minutę później.

Służka wystąpiła przed swoją panią, miała pobladłą twarz, oczy rozszerzone przerażeniem i zachrypnięty nie do poznania głos.

- Uciekaj pani - wycharczała, zesztywniała ze strachu - zatrzymam...

Nagłość sceny przerosła heiminkę, Rei Sin zrozumiał, że ta nie będzie krzyczeć, bo nie może. Mimo to, krzyczeć mogła Doji. Mężczyzna szybkim ruchem dobył katanę, tnąc na odlew. W zaułku miały zostać dwa trupy, a on i Doji mieli pójść dalej, do jej domu.


Prowincja Ayo, 35 ri na południe od Strażnicy Wschodu. Szlak kupiecki, terytorium Klanu Kraba; 10 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, ranek.


Podczas gdy Akito dowiadywał się jak walczyć ze swoim piekielnym 'bratem', Fukurou poznawał odpowiedzi na nurtujące go pytania. Jego rozmówca zszedł ze szlaku, tak, by cały czas widzieć i Smoka i Skorpiona i - a może przede wszystkim - swego pana:

- Widzieliśmy wielu samurajów Kraba, niektórzy z nich się spieszyli, niektórzy gnali jakby sam Nienazwany dyszał im nad uchem. Będziesz musiał rzec coś więcej młody Mirumoto.

Gdy Fukurou skrótowo opisał dwójkę z opowieści Manjiego, gunso pokręcił przecząco głową:

- Kobietę znam, to łowczyni Kuni. Opis mężczyzny mi nic nie mówi. I nie, nie widziałem ich. Ale to nie te okolice, gdzie spodziewałbym się ich zobaczyć. Tu jest przecież tylko Strażnica Wschodu.

- A możesz opowiedzieć coś o Strażnicy Wschodu? - skorzystał z okazji Smok - Tak się bowiem składa, że jedziemy w tamtą stronę, a nigdy nie miałem okazji tam zajrzeć.
- To niedobrze. - Okami poważnie pokręcił głową, spochmurniawszy. - Tam teraz nie jest dobrze wędrować. - Olbrzym zdawał się szczerze zafrasowany - Zwłaszcza cudzoziemcom.

Wyrzekłszy to, zamilkł, spochmurniawszy, aż Manji delikatnie go nie podpytał:
- Dlaczego, Hida-sama?
- Dlatego, że Strażnica Wschodu nigdy nie była szczególnie wizytowym ani ciekawym miejscem - wzruszył ramionami zapytany i przez moment obaj samuraje sądzili, że powie coś więcej. Ten jednak przeciągnął powoli po nich wzrokiem, wyraźnie obejmując też ich barwy klanowe, odmienne od jego własnych i niezręcznie zakończył - a teraz zrobiło się tam jeszcze mniej ciekawie.

Mirumoto i Bayushi wymienili między sobą zabarwione uśmiechem, porozumiewawcze spojrzenia. Ileż już razy stawali w takiej sytuacji? To, czego Akito czy Saburou dowiadywali się z mety, dla nich wciąż pozostawało poza zasięgiem. Czas służby na Murze nauczył ich obu, że lekarstwem na to jest czas. Nie wątpili, że Hida-sama po kilku dniach podróży z nimi dostrzegłby więź między nimi i Akito, a wiedząc o niej, przyzwyczaiłby się do mówienia im większości z tego, co zwykle powiedziałby jedynie Akito. Na Murze było tak samo. Po kilkunastu tygodniach, kiedy Saburou i Akito traktowali resztę kucyków zwyczajnie, pozostałe Kraby też się dostosowały.

Teraz jednak nie było czasu na wspólną drogę. Zostawało zatem scedować rzecz na Akito. Fukurou skinął głową Hidzie i wrócił do swoich rozmyślań, Manji rzekł lapidarne acz serdeczne Arigato i wrócił do wartowania.

Okami zaś, patrząc na swego pana, pierwszy wyłowił oznaki gorączki i pospiesznie wydobył coś z juków, ruszając biegiem w stronę Hida Hisui Moeru i Hida Akito, zanim ten pierwszy omdlał, a ten drugi krzyknął.

* * *

Spotkanie było zdecydowanie brzemienne w skutki. Młody Moeru stracił przytomność kompletnie zanim jeszcze Akito dokończył swój okrzyk. Gunso wyraźnie oczekiwał takiego rozwoju wypadków, bo znalazł się przy swoim panu i podtrzymującym go samuraju Hida w okamgnieniu, równie szybko począł też coś mu podawać, ruchami znamionującymi sporą w tym wprawę. Kiedy Manji, przywołany przez swego przyjaciela Kraba, zaoferował pomoc, Tatewaki na moment zesztywniał.

"Minusy bycia Skorpionem", rozbrzmiało echem w głowie Manjiego. Klęczący nad nieprzytomnym Hida na moment świdrował go wzrokiem, by przenieść go na Akito. Dopiero na uspokajające skinienie tamtego, Tatewaki wyraził zgodę. Jego ostre spojrzenie, kiedy to robił, dało do zrozumienia Bayushiemu jedną rzecz.

Skorpionom się nie ufa.

Stara lekcja Katsumata-sensei powracała wciąż żywa, w nowych szatach, z nowymi ludźmi, odzianymi w różne barwy. Teraz na przykład, Manji był niemal pewien, że odmówiono by mu, gdyby nie spokojne i milczące wsparcie Akito. Diagnozując rozpalonego gorączką młodzieńca, Skorpion jedynie nabrał pewności że jego wyniszczenie jest efektem opium. Natomiast teraźniejszy kłopot był raczej atakiem silnej gorączki, która dla młodego Bayushi była nowością. Pierwszy raz widział kogoś z tak wysoką gorączką, podróżującego. Nie zastanawiając się długo, Manji chciał zacząć skraplać tamtego wodą z manierki i poić, lecz wyprzedził go w tym Hida Tatewaki. Przez moment Manji pomyślał, że tamten celowo go blokuje, bojąc się otrucia swego pana, lecz krótkie spojrzenie zza maski na tamtego rozwiało tę myśl: Tatewaki po prostu pomagał swemu panu, w dodatku nader wprawnie. Sądząc po jego ruchach, weteran znał już przypadłość, znał ją już dobrze. Manji zatem przyszykował kompresy i chciał odpiąć zbroję by ulżyć chłopcu, lecz zawahał się. Hida dostrzegłszy to, pokręcił delikatnie głową.

- Proszę nie, Bayushi-san. Nieprzyjaciel na pewno nie jest daleko.

Manji, któremu przez głowę przemknęła ta sama myśl, skinął głową Hidzie. Miast tego obficie polał wodą zbroję, tak, by ją wychłodzić. Wlał też wodę w jej szczeliny. Było to zdecydowanie mniej skuteczne od ochłodzenia samego Moeru, lecz zdejmowanie i zakładanie pełnej zbroi trwałoby godzinę, może nawet więcej. Na tym pustkowiu, gdzie przecież można spotkać chociażby pennagolany...

Krzątali się przy gorączkującym młodzieńcu kilka długich minut. Słońce zdołało objąć ich swoimi promieniami, czuli więc miłe ciepło. Nie było wiatru, który teraz byłby zbyt chłodny dla osłabionego chłopaka, wciąż pamiętający i niosący zimę, nawet teraz, trzeciego miesiąca wiosny.

Jakaś cząstka umysłu Skorpiona zarejestrowała to, że nie jest do końca pewien, który dziś jest dzień. Czy to już miesiąc Hantei? Tak by się wydawało, lecz pozostawali w podróży już na tyle długo, by dni zlewały się ze sobą, a monotonia krajobrazu nie pomagała. Bayushi oddalił tę myśl, teraz nie była ważna.

Teraz ważny był chłopak, którego stan pogorszył się tak nagle. Na ile Manji stwierdzał, było to zgoła dziwne. Zbyt nagłe, by być naturalne, ponieważ teraz, przy ich zabiegach gorączka utrzymywała się na stałym poziomie. Akurat kiedy doszedł do tego wniosku, Tatewaki wydobył jadeit i chwycił swego pana za przedramię, usztywniając je. Skorpion dostrzegł, że chwyt gunso wyeksponował obręcze, obejmujące przedramię chłopaka. Jedna była biała, z plamkami czerni. Dwie pozostałe były smoliście czarne, z czerwonymi żyłkami we wnętrzu. Tatewaki przejechał wzdłuż nich jadeitem. Moeru wygiął się, szarpnął się i głęboko zaczerpnął powietrza, niczym nie przymierzając tonący, co po walce wynurza się na powierzchnię i boi się, że to jego ostatni oddech.

Pan z rodu Hisui otworzył też oczy, a na jego czole, skroniach i twarzy wystąpił rzęsisty pot. Manji uniósł brwi, bo był to objaw złamania gorączki. Gunso delikatnie począł podnosić swego pana.

* * *

Gdy Hida Hisui Moeru-san siedział już w siodle i żegnał się z Manjim i Fukurou, Tatewaki rzekł do Akito:

- Hida Akito-san, jeśli mógłbyś, proszę, podjedź z nami mały kawałek. Pragnąłbym przekazać Ci ustną wiadomość dla Twego szlachetnego ojca, a niestety mus nam już ruszać. Panie Mirumoto, panie Bayushi, miło było poznać.

Akito przywykł do tego, że nie raz i nie dwa proszono go o przekazanie podobnych wiadomości. Prawie przed każdym wyjazdem do domu z Sunda Mizu dojo paru nauczycieli próbowało pochlebstwami zjednać sobie jego pana ojca, albo po prostu przekazywało mu wieści przez kogoś, kto na pewno go zobaczy - jego syna. Tatewaki w dodatku służył z jego ojcem, niejako więc wypadało, by to uczynił.

Fukurou, który już pożegnał się z oboma Krabami, skinął głową przyjacielowi, mówiąc uprzejmie:

- Będziemy jechali na początek powoli, dogonisz nas bez trudu.

Manji nie miał wątpliwości, że przekazane Akito zostanie nie tylko posłanie dla ojca, lecz oceniwszy to, jak Tatewaki zachowywał się dotąd, nie odczuwał potrzeby by ostrzegać wielkoluda. Było jasnym, że Tatewaki odnosi się do młodszego Hidy z sympatią, a jego ojca darzy szacunkiem. Znając już co nieco Kraby Bayushi był w stanie się założyć, że Akito zostanie przestrzeżony przed Strażnicą. Co było dobre, Skorpion chciał się dowiedzieć co takiego nieciekawego miało ostatnio tam miejsce. Mimowolnie, przypomniawszy sobie ostatnie słowa Akito na ten temat i własną na nią reakcję Manji skrzywił się pod maską, uświadamiając sobie jedną rzecz: jego przyjaciel Krab nie będzie teraz pałał dużą chęcią do dzielenia się z nim niemile świadczącymi o własnym Klanie informacjami. A że to właśnie takie informacje będą, Manji nie miał wątpliwości.

* * *

Gdy już grupy rozstały się, Tatewaki zaczął:

- Hida-san, przekaż proszę swemu ojcu serdeczne pozdrowienia i podziękowania ode mnie. Jednocześnie proszę też, rozważ raz jeszcze, czy chcesz jechać przez Strażnicę. Ostatnio przybył tam Hida Amoro i z racji swego pochodzenia oraz charakteru, wprowadza... - przez moment Okami wyraźnie gryzł się w język - swoje zwyczaje. Nawet kapitan straży nie staje mu naprzeciw, co jest niemal... - mężczyzna ponownie zmełł w ustach dosadne słowa.

Oczy gunso pałały, gdy wspominał o haniebnym zachowaniu kapitana.


Wioska przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; godzina Amaterasu, czwarty dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Wkrótce już mniszka mogła podróżować dalej, żegnana błogosławieństwem Ziemi, jakie dla niej wygłosił shugenja. Agasha zapewnił ją, że dzięki temu schodzenie powinno okazać się łatwiejsze niż dotąd i nie chciał przyjąć odmowy, kiedy mówiła mu, że to niepotrzebne, lub że nie ma nic o podobnej wartości.

- Przyjęłaś mnie do swego ognia, Togashi-san, umiliłaś mi dzień rozmową. Góry są tu piękne, to prawda, lecz lepszymi rozmówcami są ludzie, chyba, że szuka się złóż! Ale wtedy to inna sprawa. Będzie nieuprzejmym, jeśli nie pozwolisz mi spróbować chociaż trochę ułatwić i umilić Ci podróży, kiedy sama bez namysłu ułatwiłaś i umiliłaś moją.

Łobuz cicho rżał, kiedy się rozstawali i wyciągał za nią łeb. Wyraźna sympatia konika była miłym uczuciem, choć mniszka nie znała jej źródła, podobnie zresztą właściciel zwierzaka.

Kyoko trochę ciekawa była, jak długo Agasha będzie czekał w korytarzach Domu Togashi, ale jej sprawy zajmowały ją bardziej. Sam początek podróży był nie tylko burzliwy, ale wręcz fatalny.

Niepokoiła utrata towarzysza, tak nagła i kompletnie, zupełnie niespodziewana. Od czasu lawiny łapała się na tym, że oczekuje jego powrotu. Że niemal sama dopowiada jego komentarze, sama beszta się jego słowami. Niepokoiła sprawa z wioską, sprawa owiana legendą. Niepokoiła nieznana i niepewna wymowa snów, tych, które pamiętała i tych, które nie. Coraz bardziej upewniała się, że te, które pozostawały w mgle niepamięci, były tymi ważniejszymi, choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że tak samo nieznane niebezpieczeństwo zawsze wyda się groźniejsze niż to znane.

No i niepokoiły też własne pytania. Te, na które ciągle nie mogła znaleźć odpowiedzi. Którą drogą powinna była podążać?


Rozdroża prowincji Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; godzina Doji, dziewiąty dzień miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Parę dni i wiele ri później to pytanie nabrało zgoła nowego znaczenia. Kiedy wymizerowana wyjątkowo ciężkim zejściem z gór Togashi trafiła na szlak, mogła cieszyć się większym komfortem wędrówki zaledwie parę godzin, nim droga doprowadziła ją do rozdroży. Droga na południe wiodła ku prowincji Gokuon, co wydawało się dziwne. Togashi gotowa była rzec, że w tym kierunku powinna leżeć prowincja Yumeji, tradycyjnie zarządzana przez daimyo wszystkich Mirumoto. Gokuon powinna z Yumeji sąsiadować, lecz nie w tę stronę miała się udać mniszka ze swoim posłaniem. Przynajmniej, jeśli miałaby dotrzeć to Miasta Pięknych Słów i Okrutnych Czynów. Spojrzawszy jeszcze raz na drogowskazy, Kyoko miała ochotę solidnie potrząsnąć tym, kto podając kierunki, nie podał ile ri jeszcze do przejścia. Wybór był między trzema drogami, z których każda wiodła do innej prowincji. Owszem, z każdej z nich wiodły odpowiednie szlaki na ziemie Ważki a stamtąd w dalsze części Cesarstwa, pytanie jednak które byłyby dla niej najszybsze i najbardziej przejezdne pozostawało bez odpowiedzi.

Podobnie jak inne pytania o wybór drogi.

Dzielnica samurajska, Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi, godzina Amaterasu

Do dzielnicy samurajskiej droga wiodła przez dzielnicę heiminów i przez dzielnicę świątynną. Dało to braciom okazję do rozmowy, nawet mimo szybkiego tempa jakie narzucił Naritoki.

Ciekawą była reakcja, z jaką spotkał się Naritoki, kiedy wchodzili do dzielnicy samurajskiej. Gunso dowodzący strażnikami na jego widok powstał ze swego krzesełka i skłonił się przechodzącemu Feniksowi, co spowodowało namacalną zmianę zachowania podległych mu ludzi. Dotąd uprzejmi, stali się jeszcze bardziej uprzejmi, ich zachowanie zabarwił większy szacunek i sporo ciekawości. Obaj bushi zostali poddani drobiazgowym oględzinom i niejedno spojrzenie objęło ich samych, ich ubiór, mony i inne oznaki, mogące o czymkolwiek świadczyć, wreszcie broń. Mimowolnie, młodszy z braci przypomniał sobie opowieść Kaori z wczoraj, zastanawiając się, czy pełne szacunku zachowanie gunso należało z nią właśnie wiązać, czy też to efekt spacerów Naritokiego lub opinii, jaką wyrobił mu w twierdzy ich gospodarz, sprytny i chochlikowaty Doji.

- [i]Gunso-dono - zagaił Naritoki odwzajemniając ukłon, lecz wyżej - W poznanych przeze mnie prawach obowiązujących na terenie Kosaten Shiro nie ma słowa na temat pojedynków do pierwszej krwi. Czy byłbyś tak uprzejmy, by mi je streścić?

Hiroshi przysiągłby, że Naritoki zadał swe pytanie tonem konwersacyjnym, cichym, tak dobranym, by usłyszał go gunso i on sam. Sądząc po nagłej ciszy, jaka zapadła w jeszcze przed chwilą wypełnionej gwarem bramie do dzielnicy samurajskiej - mylił się.

- Shiba-sama - w oczach gunso wyraźnie błysnął niepokój - czy Twe pytanie powiązane jest z wczorajszym zajściem?
- Iye, Daidoji-san. Byłoby z mojej strony nieuprzejmością poruszanie zamkniętego tematu.

Przez moment wszyscy milczeli, Naritoki w swój charakterystyczny sposób, czekając na ruch przeciwnika, gunso, szukając pomysłu na to, by w uprzejmy sposób wydobyć informacje po co właściwie zapytano go, o co go zapytano.

Hiroshi miał już wprawę w takich sytuacjach. Nie raz i nie dwa razy widział, jak Naritoki to robi, jak to działa. Ba, widział. Odczuł. Mógł więc zrozumieć, co właśnie przechodzi przez głowę Żurawia.

Naritoki najwyraźniej dał się już poznać temu mężczyźnie na tyle, że Daidoji rozumiał, że pytanie nie pada na próżno, czy dla sportu. To nie akademicki problem tutaj rozstrząsano, to była wiedza, która miała zostać użyta. Co oznaczało, że wkrótce odbędzie się pojedynek, a gunso odpowiadał nie tylko za bramę, lecz także za jej okolicę. Być może też, za bezpieczeństwo. Naritoki pytając go, czynił mu uprzejmość, informując zawczasu. W ten sposób, gunso będzie mógł potem odpowiedzieć szczerze, że wiedział z wyprzedzeniem. Będzie mógł posłać posłańców, uprzedzić. Rozumiejąc to wszystko sierżant wpadał też w pułapkę honorowego zachowania Feniksa. Jeżeli ten był tak miły, by umożliwić mu dobre pełnienie służby, on sam powinien umożliwić mu dobre i honorowe przeprowadzenie sprawy z jaką tu przybył. Takie giri nałożył nań Naritoki swoim pytaniem, jedynie przez to, że Daidoji go już znał.

Z tego jednak na razie zdali sobie sprawę jedynie Feniksy i sam gunso. Ten pokiwał głową powoli, by z wyraźnym namysłem rozpocząć odpowiadanie:

- Shiba-sama, nie ma tego wiele. Po pierwsze, pojedynki na śmierć i życie są zakazane, pod groźbą śmierci lub więzienia. Jeśli ma się taką sprawę, należy przedstawić ją czcigodnemu Kakita Teramaki, starszemu sensei w tutejszym dojo oraz hatamoto mego pana, potężnego Daidoji Seijuro, daimyo tych ziem. Pan Kakita zaznajomiwszy się ze sprawą, poznawszy glejta, będzie Twoim gospodarzem Shiba-sama, jeśli Twoja sprawa tego będzie wymagać. Po drugie, nie wolno rzucać wyzwania będąc na służbie, ani takiego wtedy przyjmować. Po trzecie, trzeba Ci wiedzieć panie, że gościem Kosaten Shiro jest w tym momencie pani Daidoji Okko Shizue, pan Ikoma Uzai... oraz pan Shiba Hiroshi, który do listy gości dodan został dziś z samego rana. Jeżeli któremuś z nich chciałbyś rzucić wyzwanie, w co powątpiewam, możesz spodziewać się, że w ich imieniu stanie nawet osobisty yojimbo mego pana, a to szermierz okrutny.

Daidoji zamilkł, pomyślał jeszcze chwilę, nim dorzucił:

- Jeśli to zadość czyni Twemu pytaniu, Shiba-sama, to może powiesz mi kogo szukasz, ja zaś poślę z Tobą jednego z mych ludzi, jako przewodnika, oraz by zadbał także i o to, by wam nie przeszkodzono, na miejscu jak i w drodze.

- Pełna odpowiedź, Daidoji-san. I dobry pomysł. - Naritoki dwukrotnie skinął głową, wyrażając aprobatę i dla wyjaśnienia i zgodę na pomysł gunso. - Poszukuję dwójki shugenja z rodziny Asahina z rodu Kuotai.

- Niemożliwe! I bezczelne! - wyrwała się jedna ze strażniczek, młoda dziewczyna, może piętnastoletnia, w nieco za dużej na nią zbroi z monem przedstawiającym żurawia owijającego skrzydłem katanę na hełmie. - Stajecie za tego mordercę, Si Xina? Głupcy! Kakita Inouzuka-sama was sprawi, Feniksy! Obydwu! Zobaczycie!

Zapadła cisza. Zachowanie strażniczki oszołomiło na dwa oddechy wszystkich zebranych, przede wszystkim skalą, choć nie tylko. Pierwsza przyszła do siebie stojąca po jej prawej postać, która wsadziła jej kuksańca pod żebro jednocześnie rzucając ze zgrozą i błaganiem:
- Satomi!
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 13-09-2010 o 22:03. Powód: Dodano fragment dla Carn - oraz dla Wellina
Tammo jest offline