10-09-2010, 18:01
|
#18 |
| Gdy na dole Mal i Livet współdziałali w komitywie lepszej niż większość przedstawicieli ich gatunku osiąga w przeciągu kilkuset lat, na górze trwały przygotowania. A raczej przygotowania mentalne, gdyż wieśniacy zwieźli do lasu wszelkie znane im akcesoria do walki z wampirami i musieli już tylko zebrać się w sobie by zejść na dół. Poprzedniego wieczoru wszystko zdawało się prostsze. Podniosłe mowy i duża ilośc gorzałki zagrzewały wszystkich do boju. Podobnie było w pozostałych wioskach. Rankiem jednak zaledwie połowa chętnych stawiła się w umówionym miejscu, a jeszcze mniejsza ilość była chętna zejść na dół mimo, że mniej więcej wiedzieli, co tam mogą znaleźć. Wypakowanie broni, czosnku, amuletów i luster zdawało się ciągnąć w nieskończoność... i niektórzy bardzo chcieli, by koniec przygotowań nie nadszedł. Niestety sołtys Lisowa, Rufus, przewodzący wyprawie nie miał zamiaru rezygnować, przekleństwami i kuksańcami popędzając opornych. - Wróciłem i jestem cholernie głodny! Chodźcie do mnie na posiłek! Nie każcie mi czekać, bo mój gniew będzie nie do opisania! Potężny krzyk odbił się echem od murów dworzyszcza. Wszyscy drgnęli; co strachliwsi upuścili nawet broń i jedno lustro. Brzdęk tłuczonego szkła spotęgował tylko przestrach. Kilku starszych, pamiętających czasy barona dyskretnie wycofało się w leśną gęstwinę. - Spokój! - rynknął Rufus. - Spokój, tchórze! To nie baron! Nie ma go tu! Gdyby był, to by do nas przyszedł, jak zawsze! Do wsi po daninę a nie krył się po lasach i podbierał ludzi jak wilk owce! Chcecie, żeby nam całe wsie wybił? Chcecie co rano kołkować swoje dzieci i sąsiadów! Milczeć! - wrzasnął, zagłuszając nieśmiałe protesty. - Ja idę i Atuon też idzie! - wskazał na trzęsącego się kapłana, który zdecydowanie nie miał ochoty schodzić na dół - Chauntea będzie nas chronić! A jak który jeszcze jedno lustro stłucze to nogi z dupy powyrywam! Nie oglądając się za siebie założył na rękę drewnianą tarczę z symbolem bogini i ruszył w stronę piwnicy, tupiąc głośno dla dodania sobie pewności. W duchu bał się jak cholera, wiedział jednak że jeśli on stchórzy reszta pójdzie za jego przykładem, a morderstwa nigdy się nie skończą. Mimo to poczuł ukłucie rozczarowania, gdy w dawnej kuchni zebrało się nie więcej niż piętnastu chłopa obwieszonych czosnkiem i drewnianymi medalionami. Reszta “śmiałków” została na zewnątrz lub uciekła. - Mówca to ze mnie nie jest... - mruknął, rozpalając pochodnię, po czym ruszył w mrok. *** Tymczasem poniżej Mal i Livet czekali na rozwój wypadków. Ten zaś nie był dla nich pomyślny - zapach czosnku robił się coraz silniejszy, a odgłos kroków - coraz bardziej wyraźny. Wkrótce blady płomień pierwszej pochodni padł na czerwony dywan, a tańczące po ścianach refleksy światła sugerowały, że wieśniacy zakupili drogie lustra, lub przynajmniej dobrze wypolerowali jakieś patelnie. Jakiś drżący głos zaklinał Chaunteę, by przegnała czające się w podziemiach zło. Oboje czuliście smród strachu - nie tylko modlącego się, ale wszystkich zebranych. Mimo to ludzie uparcie parli dalej. Ostrożnie wycofaliście się wgłąb siedziby. Za wyjątkiem dwóch pokoi dla służby, pozostałe cztery były przechodnie, umożliwiając krążenie w kółko. Napastników było jednak wielu, dobrze uzbrojonych i zdeterminowanych. Dokładnie oświetali sobie drogę, prewencyjnie dźgając wokół widłami, kosami, a nawet niewielkimi mieczami. Livet zauważyła, że obecne tu nietoperze wycofały się na niższy poziom - tam wieśniacy na pewno nie sięgną sufitu. Czy to jednak wystarczy? Tilit wbił pazurki w ramię wampirzycy, zwężonymi oczami wpatrując się w mrok, po czym czknął wypuszczając smużkę dymu. |
| |