Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2010, 16:53   #14
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Kenneth Ramsay

Rozmawiając z mistrzynią Bhaalitów zastanawiał się nad tą cała sprawą. Kobieta niewątpliwie mówiła prawdę, przynajmniej na tyle, na ile potrafił to ocenić. Przypominała mu tygrysicę, zarazem groźną, ale mającą coś niepokojącego oraz pociągającego. Przede wszystkim jednak uderzała jej pewność siebie. Kontrola! Mist nad wszystkim panowała. Nad seksem, nad rozmową, nad wizytą Kennetha. Oddawała mu się na wszelkie sposoby, niczym doświadczona dziwka, jednocześnie jednak tyle dawała, co brała. Dzielny Ramsay nigdy nie szalał tak, jak przy niej. Był niezły w łóżku. Wiedział o tym, ale przy niej … kompletnie otwarta, obojętna na wszelkie zakazy moralne …


Przyszedł tu … Misty zaproponowała mu kilka trochę ostrego grania, sparaliżowała przewodnika strzałką, potem zaś pokazała Kennethowi najgorętszy taniec, jaki kiedykolwiek miał do tej pory. Wreszcie zaczęli rozmowę.
- Och, powiedziałabym ci, ale to byłoby zbyt nudne. Jeszcze chciałbyś zostać bohaterem. Wypaplać coś komuś. No wiesz, niektórzy są tak durni. Myślą, że nasze zaklęcia nałożone na ich języki są mało skuteczne. Wiesz, durniów jest pełno. Nie to, żebym się tego specjalnie obawiała, ale nie chciałabym tracić takiego ogiera – zaczęła się powoli ubierać, jeszcze raz prezentując przy tym wszystkie walory. - Dlatego sam rozumiesz, jeśli nie będziesz czegoś wiedział, to nie powiesz. Czyli wrócisz do mnie przynajmniej na wspólne modły. Wiesz dzięciole, takie bhaalowe – uśmiechnęła się. - Kogoś zabijemy, zabawiając się wcześniej. Potem natomiast znowu mnie przelecisz – stwierdziła profesjonalnym tonem budowniczego, który planuje wykonanie jakiegoś domu. Bez uczucia, za to pewnie.

- Ten kupiec będzie wtedy także. Jeżeli chcesz, możesz go sobie wziąć … jeśli się jeszcze sprawisz. To dureń. Miał nam zagwarantować dojście do majątku swojego ojczulka, tymczasem nici. Nie lubię durniów – kontynuowała. - Ponadto jest cieniutki w łóżku. Nieprzydatny śmieć. Dobrze dzięciole – rzuciła. - Spadaj. Leć do swojej dziupli. Wezwę cię. Nie radzę wypaplać. Pamiętaj, chociaż słowo … – uśmiechnęła się złowrogo. W jej głosie było coś, co kazało mu posłuchać. Skinął na do widzenia, rzucił kilka słów, ona również …

Kiedy doszedł do siebie był niemal ranek. Tylko na wejście potwornie ziewający koniuch obsłuchujący karczemną stajnię rzucił mu informacje:
- Ramsay? - Kenneth odruchowo zatrzymał się.
- Być może.
Koniuch widocznie nie zwracał uwagi na szczegóły. Był prostym, obskurnym, ale bezwzględnie uczciwym osobnikiem, czyli kimś, kto niespecjalnie przystawał do zasad wyznawanych przez Kennetha.
- Przyszła ta twoja cizia. Wiesz, ta pyskata. Powiedziała, żeby ci przekazać, że jej ojciec rzeczywiście wysłał kogoś do lasu, cokolwiek to znaczy, ale ten ktoś jeszcze nie powrócił. Toteż tata jest wkurzony. Chce cię widzieć, żeby ci powiedzieć, żebyś się walił.
- To wszystko? - ocenił nadzwyczaj spokojnie Kenneth. - Effie była w nocy?
- Naprawdę gadała znacznie dłużej, ale wiesz. Tak mniej więcej, to tak. Tak, nocy, jakąś godzinę temu. Muszę wracać do roboty. Ustatkowałbyś się – cóż, koniuch lubił dawać dobre rady. Także to go różniło od rozmówcy.
- Chyba jej zależało – mruknął do siebie Ramsay. Poszedł spać. Zastanawiał się, czy kazać się obudzić przed spotkaniem na 10-tą.

Marcus von Klatz i Mizzrym Lisse’ar

Drow i człowiek wędrowali najpierw wygodnym, kupieckim traktem, a potem polną drogą. Ścigani spojrzeniami niechętnymi oraz niepewnymi. Cóż, drowy przeważnie były zabijane, więc spojrzenia, nawet najbardziej gniewne, stanowiły jednak jakiś postęp. Później minęli zabudowania pałacowe, budynki dla służby oraz gospodarcze. Przed nimi rozpościerała się ściana parku powoli przeobrażającego się w ciemny las. Noc była ciemna. Dla drowa stanowiła przyjemną odmianę po rażącym świetle słońca, ale Marcus miał problem, aby dostrzec własny nos.

Ognisko oświetlało przestrzeń na niewielkiej polanie. Wokół siedziała niewielka grupa, uzbrojona oraz otoczona tobołkami. Może 7 osób. Nieopodal stało kilka namiotów, parę wojłoków, natomiast ciekawostką, którą odnotował półdrow, stanowił brak koni. Raczej wątpliwe było, żeby wszystkie tobołki przytargali na własnych barach. Ponadto namiotów starczyłoby na kilkanaście osób. Gdzie więc przebywała reszta? Mieli nadzieję się tego dowiedzieć.

Czerwonowłosa młoda kobieta o ciele mogącym przyprawić o zazdrość kapłanki Sune oraz stroju składającego się z metalowych łusek spojrzała na nich.
- Hałasujecie niczym konie – jej chłodny, przywykły do wydawania poleceń głos kontrastował z seksownym wyglądem. Jednak nikt z jej kompanów wydawał się nie dostrzegać tego faktu.


- Czego tutaj chcecie, prostaki? – wyniosły głos mężczyzny z różdżką w dłoni został przycięty przez wejście Czerwonowłosej.
- Spokojnie, Edwin. Sami nam powiedzą. Nieczęsto zdarza się ktoś, kto podróżuje w towarzystwie drowa. Nieczęsto zdarza się drow, który tak naprawdę nie jest drowem.
Musiała mieć oczy niczym kocica i niezwykły dar obserwacji.
- Dobra szefowo, ale mówcie szybciej, bo nie lubimy czekać – dało się wyczuć złośliwość oraz pewność siebie w chełpliwych słowach. Niewątpliwie, ów wypacykowany Edwin z misternie trefioną brodą, kilkoma kolczykami w brwiach i w nosie oraz pierścieniami, które, prawdopodobnie mogły być magiczne, był znacznej mocy czarodziejem. - Drow! - powtórzył, jakby teraz dopiero zajarzył. - Drow, hehe, drowi pomiot.
- Edwin – mocniej powiedziała kobieta stopując maga. - Słuchamy – zwróciła się do Harfiarzy.


- Podróżujemy z Longsdale szukając pracy – wyjaśnił oględnie Marcus. Od czerwonowłosej biła charyzma. Można ją było lubić lub nie, ale wzbudzała respekt.
- W Silverymoon jest sporo pracy dla służby. Do noszenia worów się nadajecie. No, może drow jeszcze do czego innego – w głosie czarodzieja widać było niechętne uznanie dla tej rasy. To niosło ze sobą rozmaite implikacje oraz wiele mówiło na temat charakteru tego właśnie człowieka.
- Nie szukamy roboty dla służby. Jesteśmy orężni. Szukamy jakiejś kompanii najemników, albo grupy poszukiwaczy. Czegoś, gdzie dobrze płacą.
- Najemników? Ciekawe. A jakież macie doświadczenie? Nie wyglądacie na typowych drabów. Człowiek oraz drow. Ciekawa parka.
- Znamy się od niedawna – starał się wytłumaczyć mnich. - Walczyliśmy przeciwko sobie w wojnie gangów w Longsdale. Jako jedyni przeżyliśmy i postanowiliśmy podróżować razem. No wiecie. Po tym starciu w mieście, wszyscy byli ścigani. My akurat zwiewaliśmy w jednym kierunku. Zamiast się mordować dla radości gwardzistów, woleliśmy razem przebić się przez obławę. Zatłukliśmy kilku, potem zaś … pewnie sami wiecie. Wspólna walka łączy bardziej niż plewienie ogródka.
- Owszem – skinęła Czerwonowłosa. - A dlaczego tylko ty się wypowiadasz? Twój towarzysz milczy cały czas.
- Może nie zna naszego języka? - rzucił Edwin.
- Niemożliwie – odpowiedziała mu kobieta. - Był w gangu. Musiał się jakoś dogadywać z innymi. Zaś język drowów … chyba niewielu nawet czarodziejów go zna – miała rację. Właściwie niemal nikt nie posługiwał się tą mową poza naprawdę wyjątkowymi przypadkami.
- Ja znam.
- Owszem, słyszałam. Ja także. Ale kto oprócz nas w całej okolicy? Może nasz ludzki gość? Łatwo to będzie sprawdzić – to była kolejna niepokojąca informacja. Ta grupa nie była zwykłą partią rzezimieszków. - Jednak to teraz nieważne, gdyż drow – niedrow musi umieć posługiwać się wspólnym, jak sądzę.
Marcus i Mizzrym przez chwile milczeli.
- Mówicie, że szukacie pracy jako najemnicy?
- Tak, nie lubimy nudy ani noszenia worów.
- Dobrze, wobec tego znaleźliście. Rozłóżcie się tam – wskazała na jeden z wojłoków. - Tam znajdziecie też jakiś namiot do spania. Żarcie w kociołku.
- Ależ … - Edwinowi niemal odjęło mowę.
- Wiem, co robię – odparła. - Edwin, dopiero wróciłeś z Silverymoon. Odpocznij gdzieś, pewnie będziemy mieli jakąś robotę. Wole mieć sprawnego maga – stwierdziła. - Potrzebujemy ludzi, oni zaś potrzebują pracy. Trzy sztuki złota dziennie. Przynajmniej póki mamy zlecenie – podała wręcz doskonałą opłatę, której odrzucenie byłoby nadzwyczaj dziwne. Najemnicy zazwyczaj zarabiali przynajmniej połowę mniej. - Na nudy także się nie zanosi. Teraz zaś przedstawcie się. Nazywam się Flamia. To Edwin czarodziej, a to Skip, Trench, Dosty, Hally i Valkiria – prezentował poszczególnych członków swojej drużyny. - Część naszych załatwia jeszcze pewne sprawy. Teraz wasza kolej. Kim jesteście, skąd przybywacie. Tylko dokładniej. Oraz co potraficie.

To było naprawdę dziwne. Przyjęła ich do kompanii ot tak. Bez szczegółowej rozmowy, a raczej chcąc przeprowadzić rozmowę już po przyjęciu. Jakby się bała, że odejdą … a może miała inne powody … naprawdę dziwne. Obydwaj zdawali sobie z tego doskonale sprawę.

Igan Mardock

Karczma Jana Dwa Topory miała powitać go ciepłym śniadaniem. Rankiem, gdzieś kwadrans po dziewiątej, może nieco później, nie było wielu gości w karczmach. Właściwie niemal wszystkie przybytki tego typu wczesna porą świeciły pustkami, toteż miał nadzieję na chwilę spokoju. Jak zwykle przyszedł przewidująco wcześniej. Dobry kubek porannego piwa dubeltowego, którego produkcją słynęła knajpa, ponadto ser, parę pajd chleba, może coś mięsnego … Tak, miało być wspaniale. Cudowna noc. Najpierw coś sadystycznego, potem erotycznego. Ekstaza. Cudowne połączenie, którego dwoma dopełniającymi się składnikami byli: on oraz rudowłosa dziewczyna. Pomimo gadania Yllaatris …

Otworzył drzwi. Za nimi stal człowiek z wyciągniętym mieczem. A obok niego jeszcze kilku podobnych. Znał te mundury. Gwardia miejska. Oprócz niego Jan oraz jeszcze ktoś.


Człowiek uśmiechał się, a zmęczony całonocną zabawą Igan był nieco zaskoczony. Przydarzało mu się to niezwykle rzadko. Wprawdzie nie latami, ale rozsądkiem zazwyczaj mógł pobić kilku starców. Ale jednak … to była karczma Harfiarzy. Coś wyraźnie zagrało kompletnie nie tak, jak właściwie powinno.
- Igan Mardock? Wiem, że tak. Zostajesz zatrzymany za zabójstwo Rhistela Amblecrown z zacnego rodu Silverymoon. Popełniłeś błąd, Igan – uśmiechnął się paskudnie. Nachylając się szepnął – Rhistel był ciotą. Zaproponował, że cię przeleci, nie zgodziłeś się, pokłóciliście się, ale żeby mu dziękować nożem? Widziano cię późnym wieczorem, jak wchodziłeś do jego pokoju. Tak to właśnie było? Powiedz chłopcze.
- Igan – karczmarz stał za kontuarem twardo wpatrując się. - Moja córka znalazła rano otwarte drzwi oraz przebitego sztyletem Rhistela. Dziewczyna zemdlała – rzucił gniewnie. - Wcześniej zaś ten pan – wskazał na kolejną osobę – potwierdził, że widział cię wchodzącego do jego pokoju. Zaraz potem zaś było słychać krzyki. Nie wiem, co się stał, ale oczekuje wyjaśnień. Sensownie brzmiących, wyjaśnień.
- Tak, tak, przysięgam – Igan znał ten krzyk, pełen przerażenia oraz prawdziwej szczerości jakiegoś szewca czy krawca. - To był on. Na pewno, widziałem łajdaka! Wtedy, późnym wieczorem, kiedy szedłem spać. Nie zwróciłem uwagi na wrzaski, bo nic mi do tego, ale kiedy zaczęli przepytywać doskonale sobie przypomniałem.
- Zacny Janie – zwrócił się gwardzista – nie chcemy ci robić zamieszania.
- Zamieszanie zrobiło się wcześniej. Róbcie swoje. Rozumiem to. A czy to ten pan zawiadomił was?
- Nie. Rozkazem radcy Altona Wisdbroma przyszliśmy tutaj. Właściwie zaś radca odwiedził rano naszego porucznika wspominając, że przypadkowo spotkana osoba poformowała go, że dokonano tutaj zabójstwa. Nie chciał wierzyć, ale poinformował porucznika prosząc, żeby na wszelki wypadek sprawdził cała sytuację. Szczerze mówiąc, takich donosów dostajemy sporo, ale kiedy to donos radcy, sam pan rozumie. Weszliśmy akurat natykając się na pańską córkę.
- Tak, sprzątała rankiem. Robi to codziennie.
- Właśnie. Zapytaliśmy o pana Rhistela, to poszła zobaczyć, czy jest. Nie wierzyliśmy, że coś się stało, ale kiedy otworzyła drzwi. Sam pan przecież rozumie, byliśmy zaskoczeni.

Lady Illaatris

Yllaatris i dziewczyny ubrały odurzonych jeszcze strażników miejskich. Następnie oprowadziły ich do tylnej brany. Poszło nawet łatwo, gdyż Elisys musiała naprawdę dobrze doprawić ziołami wino, więc mężczyźni byli podatni na wszelakie sugestie i dali się prowadzić jak dzieci.
Tuż przy furtce Yllaatris pociągnęła ze rękę dowódcę patrolu. Przywarła do niego ciałem i wyszeptała namiętnie do ucha.
- Powiedz mi .- Palcem wodziła po jego ciele tuż w okolicach pasa. - Powiedz mi, chociaż jak się nazywasz? Żebym wiedziała kogo wspominać. - Uśmiechnęła się zalotnie patrząc mu następnie w oczy.
- I... Ivan Długi. - Odparł tamten. - Kapral Ivan Długi. - Poprawił się.
- Kapral Ivan Długi. - Powtórzyła kobieta. - To była niezapomniana noc. - Dodała po chwili udając zręcznie zawstydzaną pannę.
Kapral już szykował się, by ucapić pierś kobiety, ale kapłanka jednym ruchem wypchnęła go po za granicę swojej posesji i zamknęła bramkę na klucz.
Skołowani mężczyźni ruszyli ospale przed siebie.
Yllaatris oparła się o ścianę żywopłotu. Westchnęła z ulgą i udając, że strzepuje jakiś brut z dłoni rzekła sama do siebie.
- To pierwszy problem z głowy. Trzeba choć chwilkę się przespać, rankiem zaś iść do Jana.

Krótka drzemka oraz szybka kąpiel przywróciły Yllaatris normalną energię. Dzień był piękny, słońce świeciło, ptaki zaś uskuteczniały fantastyczne trele. Spotkanie mieli około 10-tej rano, zaś karczma Jana była stosunkowo niedaleko. Wystarczająco czasu, żeby przeczytać korespondencje, która właśnie nadeszła rankiem. Najpierw od kupca, z samego rana. Zaprasza na spotkanie przy jakiejś okazji. Póki co, nigdzie się nie wybiera, więc niech go Yllaatris odwiedzi, kiedy będzie jej dogodnie. Szambelan … przyjął ofertę. Może uznał to za formę miłego do widzenia lub chęcią utrzymania znajomości.

Cytat:
Droga Przyjaciółko

Radosnym dostałem ten list. Nasze poprzednie spotkanie, niestety, podminowane było twoimi zbędnymi nerwami, ale doskonale rozumiem, że jako kobieta masz do tego prawo. Nie mniej, jako kapłanka światłej Sune doskonale wiesz, jak ważna jest miłość. Nie będę wyjaśniał szczegółów w liście, ale wiesz o co chodzi oraz wiesz, ze czyni mnie to szczęśliwym oraz zadowolonym. Wybrana przeze mnie osoba jest niezwykle czuła oraz widać, jak bardzo mnie kocha. Odpłacam jej tym samym. Nie oznacza to jednak, że chcę zerwać znajomość. Łączy nas wiele wspólnego. Chociaż nie możemy być ze sobą, jak dawniej, to przecież niekiedy wspólna rozmowa w obecności owej osoby na pewno nie zaszkodzi. Dla nas byłaby zaś miłym przypomnieniem. Tymczasem szczerze przyjmuję Twoja ofertę wieczoru kawalerskiego. Ustal kiedy oraz daj znać

pozdrawiam
Twój szczery przyjaciel
Potem było imię, nazwisko, tytuł oraz dopisek:

Cytat:
Ps. Wybrana przeze mnie osoba pozdrawia Cię również. Siedzi bowiem obok mnie wspomagając pisanie tego listu. Dziękuje ci również za dotychczasowe wsparcie mojej osoby. Sama więc dostrzegasz, jaka to miła oraz uczynna osoba.
Była jeszcze jakaś korespondencja od wielbiciela pytającego o rudowłosa piękność, ale kapłanka nie przeczytała. Zaciętą trzymając minę ruszyła do przodu wpadając do karczmy Jana pół godziny przed terminem.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 11-09-2010 o 17:20.
Kelly jest offline