Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2010, 23:12   #52
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Miłe spotkanie towarzyskie w Norze, czarna smolista kawa, dwa głębsze i garść cukierków. Ten zestaw skutecznie postawił Lawrence na nogi. Plan jej się nie podobał, ale kiedy pracuje się w grupie trzeba iść ponoć na ustępstwa. Kompromisy, ładne słowo. Szkoda, że tak ciężko przechodziło przez gardło.

Stanęło więc na zabawie w przebieranki...
Przejrzeli jeszcze wyciągnięte z archiwum MR-u fotki trzech rejestrowanych krwiopijców. Kristoff, Hammer i Udo. Ładne buzie gapiące się bez wyrazu w obiektyw. Jeśli natrafią na nich w klubie to prędko rozpoznają.

Dotłukli się zdezelowanym fordem Trisketta pod próg domu. Tak naprawdę to żartowała z tym lateksowym kombinezonem. No ale powinny mimo wszystko wyglądać jakby szły na podryw skoro już stanęło na akcji incognito. A w wymiętym garniturze prezentowała się Lawrence raczej mało efektownie. W lokalu dla miłośników kłów mogłaby znacznie odstawać.

Pogmerała kluczami przy zamkach i weszła do środka jako pierwsza.
- Cześć John – rzuciła w eter, choć nikt nie wyszedł im na powitanie. - Sprowadziłam ci gościa.

Panów zaprosiły do kuchni i zaproponowały herbatkę (choć Triskett na pewno sobie zrobił do niej wyskokową dolewkę) a same udały się na piętro aby poddać się babskim zabiegom.
Lawrence była nieco zagubiona. Zapomniała już prawie jak się to robi. Stara się żeby ładnie wyglądać.

Otworzyła na oścież szafę, w której wisiały rzędy bliźniaczo podobnych czarnych garniturów.
- Nadal uważam, że to kiepski plan. Ostatnie na co mam ochotę to wywijać tyłkiem przed jakąś pijawką.

- A girl will do what girl's to do, tak? - odpowiedziała Dolores, równie apatycznie lustrując zawartość jednej z dwóch gigantycznych walizek. Czas mijał, a ona wciąż nie dorosła, by je rozpakować. - Nie martw się, obronię Cię - uśmiechnęła się do CG trochę więcej niż ciepło.
- Oby - skomentowała chłodno Lawrence. - Bo moja magia jest przeciwko pijawkom mało skuteczna. W najgorszym razie zaliczymy małe fangbang - zaśmiała się krótko.
Wyciągnęła z dna szafy grzeczną kwiecistą sukienkę za kolano i zamachała nią Ruiz przed nosem.
- Nie chodziłam w tym wieki... Nada się?

- Owszem, na coniedzielne spotkanie Sióstr-W-Czystości. Jedzenie herbatników i haft krzyżykowy. Chyba raczy Pani sobie żartować, Pani Lawrence. Znajdź coś, w czym będziesz wyglądać na więcej niż 13 lat, CG - powiedziała obejmując Lawrence w talii. - Może ten fangbang nie będzie taki zły - zaśmiała się i okręciwszy na pięcie wróciła do walizki. - W zasadzie kiedyś chciałam spróbować, no wiesz, z łakiem...
- Nie krępuj się - Lawrence wzruszyła obojętnie ramionami. Wyciągnęła z dna szafy kartonowe pudło, zerwała krępującą je taśmę i grzebała chwilę wśród ułożonych w kostkę ubrań. - Choć osobiście uważam, że w naszym zawodzie takie numery są wyjątkowo mało profesjonalne. Powiedzmy, że bzykniesz jakiegoś loup-garou a kolejnego dnia dostaniesz rozkaz z góry aby nim pozamiatać podłogę. I co? Zbierze ci się na sentymenty czy potraktujesz go jak każdego innego sukinsyna na którego MR wydał nakaz? Chyba, że masz na myśli nie zmiennokształtną dziwkę z Rewiru a... kolegę z pracy? - ostatnie pytanie zabrzmiało równie obojętnie co cała wcześniejsza tyrada.
- Ale pierdolisz - podsumowała Dolores, kręcąc przy tym głową. Pozwoliła by wilgotne jeszcze loki rozsypały się na jej śniadych barkach. Odrzuciła na bok ręcznik i wślizgnęła się w mikroskopijną czerwono-czarną sukienkę.
- Po prostu nie chcę żeby coś ci się stało, Ruiz. Przypomnij sobie nasze trzy martwe gothyckie królewny. One też chciały pewnie urozmaicić sobie życie i zaszaleć w łóżku z umarlakiem. I spójrz jak na tym wyszły. To niebezpieczny światek. I lepiej się nie spoufalać z żadnym z nich, nawet jednorazowo.
Lola wzruszyła ramionami.
- Żartowałam. Póki co moje życie erotyczne w zupełności mnie satysfakcjonuje.

CG spojrzała krytycznie na krótką sukienkę ozdobioną wzorkiem z cekinów.
- Chyba mnie popieprzyło, że się na to godzę... - mruknęła pod nosem.


* * *

Lawrence zeszła na dół po kwadransie. Przysiadła na schodach i czekała na Ruiz wypuszczając z ust foremne nikotynowe kółeczka.




Czuła się nieswojo. Sukienkę nosiła ostatnio wieki temu. Gdyby kazali jej paradować w samej bieliźnie nie czułaby się dużo bardziej skrępowana niż teraz. Chociaż wysokie skórzane buciory tonowały nieco kobiecy i delikatny styl. Wyszczotkowała skrupulatnie włosy prostując niesforne loki. Zazwyczaj chowała je pod kapeluszem ale Ruiz zabroniła jej go wkładać twierdząc, że śmierdzi od niego glinowem. Może i miała rację. Zazwyczaj ceniła sobie swój męski niewyszukany image ale na podryw mógł się istotnie nie sprawdzić.

Ruiz spłynęła po schodach z wdziękiem ponętnego wampa. Wyglądała szałowo i kipiała seksapilem. Lawrence zagwizdała pod nosem na widok jej sukienki, która niewiele pozostawiała wyobraźni pokazując niemal wszystko jak na tacy. Panowie dołączyli do nich niebawem.

Gary odpalił fajka i nawet nie krył się zbytnio z wgapianiem w biust CG. Dawno jej takiej nie widział, odstawionej jak modelki.
- Przypomnij mi, dlaczego cię rzuciłem? - zagaił marszcząc czoło.

- Dlaczego mnie rzuciłeś? – CG buchnęła mu w twarz kłębem dymu. - Kiedy doszedłeś do takich konstruktywnych wniosków, Triskett? Gdy zbierałeś swoje ciuchy fruwające po całej ulicy? Czy może kiedy mój adwokat wręczał ci papiery rozwodowe?

Wyminęła go uśmiechając się półgębkiem. Kiedyś po takim tekście Trisketta by się w niej gotowało. Ale teraz już nie. Emocje dawno wygasły. Jakby ktoś zaaplikował jej dawno temu zastrzyk ze znieczulicą i ten miał działać permanentnie.

- Na razie John – pomachała dłonią na odchodnym, znów do nikogo konkretnego, i wyszła na klatkę schodową.

* * *

"Grzeszne Rozkosze". Lokal, który w rankingach popularności tworzonych przez amatorów kłów utrzymywał się w ścisłej czołówce, był o tej porze mocno przepełniony.
Podzielili się na grupki, panowie na lewo, panie na prawo. Triskett i Brasi zajęli honorowe miejsca przy barze i dyskretnie wodzili wzrokiem za swoimi zawodowymi partnerkami. A ona i Ruiz ruszyły na łowy. No dobrze, to określenie było na wyrost. Tym bardziej, że nie wiadomo kto miał polować a kto robić za zwierzynę.
Lawrence jeszcze raz przeklęła się w myślach, że przystała na ten chory pomysł. Trzeba było po ludzku zabłysnąć odznaką i dupków przesłuchać.


Od progu uderzyła ich egzotyczna mieszanka ostrych zapachów. Klientela wszelkiej maści tłoczyła się przy stolikach i na parkiecie. Dominowała czerń i emo fluidy.
Elektroniczna monotonna melodia zalewała je ze wszystkich stron, tak samo jak półmrok, który wgryzał się w przestrzeń zachłannie i nadawał mimowolnie temu miejscu jakiś niepokojący wydźwięk. Jaskrawe słupy światła migotały jedynie nad parkietem. Stroboskopowa kanonada wprowadzała w jakiś hipnotyczny trans i Lawrence nie mogła wyjść z podziwu, że ci ludzie nie przyliczyli przez ten pieprzony spektakl światło-dźwięk jakiegoś ataku epilepsji. Sama była tego kurewsko bliska.



Przepychały się solidarnie przez gęsty tłumek na parkiecie wypatrując wampirzych lowelasów.
- I co Ruiz? - starała się przekrzyczeć muzykę. - Jakiś banger...
Nie dokończyła. Rozejrzała się dookoła ale Latynoska zginęła jej z oczu.
- Szlag – zaklęła pod nosem i brnęła już w przeciwnym kierunku żeby odszukać zgubę. Zasada numer jeden: nie rozdzielać się na terytorium wroga. I dzisiaj złamali tą regułkę już dwukrotnie. Amatorszczyzna.

W pewnym momencie rój tańczących rozstąpił się przed nią jak pieprzone Morze Czerwone przed samym Mojżeszem. Zeszła z parkietu i zobaczyła zarys gapiącego się na nią mężczyzny. Jegomość podszedł do niej jak stary znajomy i uśmiechnął się drapieżnie ukazując wypielęgnowane bialutkie kły. Zgubił się Czerwony Kapturek ale znalazł się za to wilk...

CG podeszła do niego nonszalanckim krokiem.
- Gdzie znajdę Kristoffa? – zagadnęła ale muzyka zagłuszyła całkowicie jej słowa. Ponowiła pytanie, tym razem uruchamiając niezawodną kobiecą broń soniczną. Aż rozbolało ją gardło.
Facet uśmiechnął się cierpko i ujął Lawence za ramię. Rozejrzała się nerwowo próbując wyłowić wzrokiem Ruiz i "chłopców od bicia". Wymacała derringera w kieszeni przewieszonego przez ramię płaszcza. I harmonijkę, choć w tym hałasie na niewiele by się zdała.

Wampir poprowadził ją do bocznej sali i posadził przy stoliku. Panowała tu kuluarowa intymna atmosfera, dookoła obściskiwały się jakieś parki a nawet Lawrence dałaby sobie dłoń oderżnąć, że jedna lalunia chłeptała krew z nadgarstka jakiegoś przystojniaka.
I było tu nieco ciszej. Chociaż nie musiała silić się na wrzaski.

Musiała z kolei przyznać, że "Pan Wilk" był przystojny. I miał coś elektryzującego w wielkich niebieskich oczach.



Mimo to czujność Lawrence nie została uśpiona. To tylko ładna skorupa. Ubranko. A pod skórą przelewa się smoła.

- Szukam Kristoffa – zmierzyła wampira nieufnym wzrokiem i wetknęła do ust papierosa.
Nie odpowiedział. Tylko przygryzł wymownie dolną wargę i nie odrywał wzroku od jej szyi. Ciarki przepełzły jej wzdłuż kręgosłupa.
- Ewentualnie Udo. Lub Hammera – odpaliła zapalniczkę i zaciągnęła się zachłannie.
- A ty jesteś...? - po raz pierwszy usłyszała jego głos. Dźwięczny, wibrujący baryton. Szlag... W innych okolicznościach mogłaby mu ulec.
- Napaloną gospodynią domową, która szuka urozmaicenia – uśmiechnęła się krzywo i nerwowo zdusiła papierosa w kryształowej popielniczce. - Koleżanka poleciła mi Kristoffa. Znasz go?
- Może.
- Pojawi się tu dzisiaj?
- Może.
Znów się uśmiechnął i Lawrence poczuła jak miękną jej kolana. Cholera! Powinni wysłać jakieś widmo albo chociaż załatwić to drogą oficjalną. A tak czuła się jak wariatka, która balansuje na krawędzi przepaści i zaraz sama chętnie skoczy weń na główkę.
- A te dziewczyny? Widziałeś je tutaj? - wyjęła z torebki zdjęcie miss domu pogrzebowego.
- Jak na napaloną gospodynię domową zadajesz dużo pytań.
- A ty masz dar do wykręcania się od odpowiedzi.
Uśmiechnął się krzywo i zbył ją milczeniem.
- Masz jakieś imię? - kontynuowała przesłuchanie ze swoim zawodowym zacięciem.
- Każdy ma imię.
- Zdradzisz mi je? Czy mam ci mówić per "hrabia Nosferatu"?
- Możesz mi nawet mówić per "Maryja Dziewica" jeśli cię to kręci.
Odgarnął kosmyk włosów opadających jej na czoło.
Przełknęła głośniej ślinę.

- Nic mnie tak nie kręci jak mały fangbang po pracy. Ale tylko z Kristoffem. Albo Udo. Albo Hammerem. Ewentualnie całą trójką chociaż obawiam się, że mogłabym później wymagać transfuzji.
- Jesteś cholernie uparta...
Pochylił się nad nią i znów ukazał w uśmiechu ostre jak brzytwy kły.
- Zadbane uzębienie – odpaliła kolejnego papierosa i odwróciła wzrok. Czuła wzbierające gdzieś w środku napięcie. - Możesz mi polecić swojego dentystę?
Misja incognito? Uwodzicielski podryw? Przecież ona się kurwa nie nadaje do takich podchodów!
- Chętnie bym ci zaprezentował jak używam ich w praktyce. I uwierz, byłabyś zachwycona...
- Obawiam się, że jeszcze daleko do tego punktu programu – przez chwilę miała ochotę powiedzieć sobie: "A w zasadzie to czemu nie? Chrzanić to! Mógłby mnie przelecieć i wróciłabym za moment do zadawania pytań". Zaraz jednak odpędziła od siebie tą myśl. - Obawiam się, że muszę znaleźć Krostoffa. To ważne.
- Wobec tego chodź – Wyglądał na rozbawionego. Wstał i kurtuazyjnie wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- Dokąd?
- Zadasz to pytanie osobie bardziej kompetentnej niż ja. Choć mam wątpliwości czy udzieli odpowiedzi.

Poprowadził ją przez cały klub. Po drodze znalazła się (alleluja!) Ruiz. Stała w towarzystwie osiłka zapakowanego w drogi garnitur. Wyglądał w nim jak bożonarodzeniowy prezent owinięty w błyszczący papier. Nic tylko odpakować... Wampiry i ich cholerny urok osobisty. Ale wcześniej wpakuje w nich srebrną kulkę nim pozwoli któremuś wgryźć się w jej tętnicę. Szkoda, że jej magia jest przeciw umarlakom tak mało skuteczna. Choć pozostaje jeszcze magia odznaki MR-u.

Dały się poprowadzić do jakiegoś pokoju na zapleczu. Nim zorientowały się co jest grane były już na osobności w towarzystwie czterech krwiopijców. I właśnie wchodził piąty.
Przypomniała sobie swój kiepski żart podczas niedawnej rozmowy z Lolą.
"W najgorszym razie zaliczymy małe fangbang..."
Na tą chwilę wydało jej się to wyjątkowo mało zabawne.

Pożałowała, że nie zahaczyli o bank krwi i nie zarekwirowali po pękatym woreczku zero RH minus. Mogłyby wylać ją na podłogę odwracając uwagę wroga i puścić się w tym czasie do ucieczki. Ciekawe czy zaczęliby chłeptać wprost z posadzki? A może wolą jednak podgrzaną? Tak... na pewno wolą, cholera, podgrzaną.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 11-09-2010 o 23:49.
liliel jest offline