Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-09-2010, 01:18   #51
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
GRUPA „RZEŹNIA

I jak tutaj kurwa lubić zwierzoludzi. Agresywne to i głupie. Przyjdzie i szuka dymów. Miał koleś pieprzone szczęście, że była ze mną Emma. Z drugiej strony ja pewnie też miałem szczeście, że to ona wzieła się za gadanie z tym sierściuchem. Pewnie kolejny smród palonego ciała wypełniłby Rewir jak tylko tamten pochwalił się swoimi kłami, gdybym to ja musiał nazwijmy to „załagodzić” sprawę. A potem pewnie znaleźliby, bądź nie, ciało z charakterystycznym znakiem. Cholernym krzyżem na czole. Zemsta innych członkow Rewiru za panoszenie się po ich domu szalonego podpalacza. Więc dobrze, że skonczyło się tak jak się skonczyło.
Relacje z Emmą tez się pogłebiły jak tylko zaczęła wypytywać co tam nosze pod płaszczem. No nie powiem, gdybym nie był z Lilly…
Głupia myśl. Lilly była dla mnie wszystkim, moja iskrą życia. Emma szybko stawała się mi bliska ale tak bliska niczym siostra. Żarty jej się trzymały. Rozweselała mnie. A dodatkowo musze powiedzieć, że dziewczyna miała w sobie jaja. Może rzeczywiście miała? Może była chłopakiem? Mało to teraz są w stanie zrobić. Operacje i inne takie gowna. Miała głos baby ale to uczesanie robiło z niej chłopaka. Lilly na pewno by cos kazała jej zrobić z włosami... Kurwa o czym ja gadam. Za duzo dziewczyn wokoło. No wieć Emma nie wiedziała co to strach a takie babki sa fajne.
Zywiciel Pcheł na szczęscie odpuscił wbiegajac do bramy z której niedawno co wyszliśmy. Nie powiem, jego skok mnie zaskoczył. Emme też. Za nic na świecie nie chciała wsiadać do samochodu i się zmywać. Nasz kierowca pragnienie wyjazdu z tego obszaru miał wypisane w oczach. Emma natomiast chciała śladów, tych które znajdzie kudłacz. A niech ją. Ja też lubilem zaglądać w paszczę lwa zanim ja spalę...
A propos lwów. Gusta co do filmow tez mieliśmy trochę rożne. Film „Duch i Mrok” mi się podobał w odróżnieniu do niej. Tam ją pociągała jedynie przepocona koszula Vala Kilmera. Kobity i ich gusta.
Siedzieliśmy naprzeciw tego baru do jakiego wlazł łak. Kierowca nerwowo bebnil palcami o kierownicę. Mi się znowu chciało jesc a Emma robiła to co lubiła. Nawijała. I to całkiem do rzeczy musze przyznać.Mieliśmy trop, choc głównie to ona go miała. Ciagnela nasza sprawe za fraki do przodu. Tak to ja mogłem pracować. Ktos gadał za mnie, ja nie musiałem, mogłem robić swoje.
Mnie również ciekawiło kto stoi za tym wszystkim, ale ciekawośc z kazdym nowo poznawanym sladem tlumił kaliber wroga. Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Tak, swiat stał się bardzo popaprany. No ale cóz trzeba było się dostosować.

- Dziewczyno... Przeginamy. Igramy z cholernym losem. Żeby nie powiedzieć igramy z ogniem. Poszedł pewnie łyknąć zdrówko Taty i tyle będzie miał ze swojej zemsty, ale jak ja zejdę przez Ciebie rozszarpany przez łaki to obiecuję Tobie, że ze strachu nie pójdziesz w ogóle spać. Będę bardzo, ale to bardzo wkurwionym duchem.

Póki, co nic się nie działo. Nadal czekaliśmy.

Kurwa mać
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 12-09-2010 o 21:34.
Sam_u_raju jest offline  
Stary 11-09-2010, 23:12   #52
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Miłe spotkanie towarzyskie w Norze, czarna smolista kawa, dwa głębsze i garść cukierków. Ten zestaw skutecznie postawił Lawrence na nogi. Plan jej się nie podobał, ale kiedy pracuje się w grupie trzeba iść ponoć na ustępstwa. Kompromisy, ładne słowo. Szkoda, że tak ciężko przechodziło przez gardło.

Stanęło więc na zabawie w przebieranki...
Przejrzeli jeszcze wyciągnięte z archiwum MR-u fotki trzech rejestrowanych krwiopijców. Kristoff, Hammer i Udo. Ładne buzie gapiące się bez wyrazu w obiektyw. Jeśli natrafią na nich w klubie to prędko rozpoznają.

Dotłukli się zdezelowanym fordem Trisketta pod próg domu. Tak naprawdę to żartowała z tym lateksowym kombinezonem. No ale powinny mimo wszystko wyglądać jakby szły na podryw skoro już stanęło na akcji incognito. A w wymiętym garniturze prezentowała się Lawrence raczej mało efektownie. W lokalu dla miłośników kłów mogłaby znacznie odstawać.

Pogmerała kluczami przy zamkach i weszła do środka jako pierwsza.
- Cześć John – rzuciła w eter, choć nikt nie wyszedł im na powitanie. - Sprowadziłam ci gościa.

Panów zaprosiły do kuchni i zaproponowały herbatkę (choć Triskett na pewno sobie zrobił do niej wyskokową dolewkę) a same udały się na piętro aby poddać się babskim zabiegom.
Lawrence była nieco zagubiona. Zapomniała już prawie jak się to robi. Stara się żeby ładnie wyglądać.

Otworzyła na oścież szafę, w której wisiały rzędy bliźniaczo podobnych czarnych garniturów.
- Nadal uważam, że to kiepski plan. Ostatnie na co mam ochotę to wywijać tyłkiem przed jakąś pijawką.

- A girl will do what girl's to do, tak? - odpowiedziała Dolores, równie apatycznie lustrując zawartość jednej z dwóch gigantycznych walizek. Czas mijał, a ona wciąż nie dorosła, by je rozpakować. - Nie martw się, obronię Cię - uśmiechnęła się do CG trochę więcej niż ciepło.
- Oby - skomentowała chłodno Lawrence. - Bo moja magia jest przeciwko pijawkom mało skuteczna. W najgorszym razie zaliczymy małe fangbang - zaśmiała się krótko.
Wyciągnęła z dna szafy grzeczną kwiecistą sukienkę za kolano i zamachała nią Ruiz przed nosem.
- Nie chodziłam w tym wieki... Nada się?

- Owszem, na coniedzielne spotkanie Sióstr-W-Czystości. Jedzenie herbatników i haft krzyżykowy. Chyba raczy Pani sobie żartować, Pani Lawrence. Znajdź coś, w czym będziesz wyglądać na więcej niż 13 lat, CG - powiedziała obejmując Lawrence w talii. - Może ten fangbang nie będzie taki zły - zaśmiała się i okręciwszy na pięcie wróciła do walizki. - W zasadzie kiedyś chciałam spróbować, no wiesz, z łakiem...
- Nie krępuj się - Lawrence wzruszyła obojętnie ramionami. Wyciągnęła z dna szafy kartonowe pudło, zerwała krępującą je taśmę i grzebała chwilę wśród ułożonych w kostkę ubrań. - Choć osobiście uważam, że w naszym zawodzie takie numery są wyjątkowo mało profesjonalne. Powiedzmy, że bzykniesz jakiegoś loup-garou a kolejnego dnia dostaniesz rozkaz z góry aby nim pozamiatać podłogę. I co? Zbierze ci się na sentymenty czy potraktujesz go jak każdego innego sukinsyna na którego MR wydał nakaz? Chyba, że masz na myśli nie zmiennokształtną dziwkę z Rewiru a... kolegę z pracy? - ostatnie pytanie zabrzmiało równie obojętnie co cała wcześniejsza tyrada.
- Ale pierdolisz - podsumowała Dolores, kręcąc przy tym głową. Pozwoliła by wilgotne jeszcze loki rozsypały się na jej śniadych barkach. Odrzuciła na bok ręcznik i wślizgnęła się w mikroskopijną czerwono-czarną sukienkę.
- Po prostu nie chcę żeby coś ci się stało, Ruiz. Przypomnij sobie nasze trzy martwe gothyckie królewny. One też chciały pewnie urozmaicić sobie życie i zaszaleć w łóżku z umarlakiem. I spójrz jak na tym wyszły. To niebezpieczny światek. I lepiej się nie spoufalać z żadnym z nich, nawet jednorazowo.
Lola wzruszyła ramionami.
- Żartowałam. Póki co moje życie erotyczne w zupełności mnie satysfakcjonuje.

CG spojrzała krytycznie na krótką sukienkę ozdobioną wzorkiem z cekinów.
- Chyba mnie popieprzyło, że się na to godzę... - mruknęła pod nosem.


* * *

Lawrence zeszła na dół po kwadransie. Przysiadła na schodach i czekała na Ruiz wypuszczając z ust foremne nikotynowe kółeczka.




Czuła się nieswojo. Sukienkę nosiła ostatnio wieki temu. Gdyby kazali jej paradować w samej bieliźnie nie czułaby się dużo bardziej skrępowana niż teraz. Chociaż wysokie skórzane buciory tonowały nieco kobiecy i delikatny styl. Wyszczotkowała skrupulatnie włosy prostując niesforne loki. Zazwyczaj chowała je pod kapeluszem ale Ruiz zabroniła jej go wkładać twierdząc, że śmierdzi od niego glinowem. Może i miała rację. Zazwyczaj ceniła sobie swój męski niewyszukany image ale na podryw mógł się istotnie nie sprawdzić.

Ruiz spłynęła po schodach z wdziękiem ponętnego wampa. Wyglądała szałowo i kipiała seksapilem. Lawrence zagwizdała pod nosem na widok jej sukienki, która niewiele pozostawiała wyobraźni pokazując niemal wszystko jak na tacy. Panowie dołączyli do nich niebawem.

Gary odpalił fajka i nawet nie krył się zbytnio z wgapianiem w biust CG. Dawno jej takiej nie widział, odstawionej jak modelki.
- Przypomnij mi, dlaczego cię rzuciłem? - zagaił marszcząc czoło.

- Dlaczego mnie rzuciłeś? – CG buchnęła mu w twarz kłębem dymu. - Kiedy doszedłeś do takich konstruktywnych wniosków, Triskett? Gdy zbierałeś swoje ciuchy fruwające po całej ulicy? Czy może kiedy mój adwokat wręczał ci papiery rozwodowe?

Wyminęła go uśmiechając się półgębkiem. Kiedyś po takim tekście Trisketta by się w niej gotowało. Ale teraz już nie. Emocje dawno wygasły. Jakby ktoś zaaplikował jej dawno temu zastrzyk ze znieczulicą i ten miał działać permanentnie.

- Na razie John – pomachała dłonią na odchodnym, znów do nikogo konkretnego, i wyszła na klatkę schodową.

* * *

"Grzeszne Rozkosze". Lokal, który w rankingach popularności tworzonych przez amatorów kłów utrzymywał się w ścisłej czołówce, był o tej porze mocno przepełniony.
Podzielili się na grupki, panowie na lewo, panie na prawo. Triskett i Brasi zajęli honorowe miejsca przy barze i dyskretnie wodzili wzrokiem za swoimi zawodowymi partnerkami. A ona i Ruiz ruszyły na łowy. No dobrze, to określenie było na wyrost. Tym bardziej, że nie wiadomo kto miał polować a kto robić za zwierzynę.
Lawrence jeszcze raz przeklęła się w myślach, że przystała na ten chory pomysł. Trzeba było po ludzku zabłysnąć odznaką i dupków przesłuchać.


Od progu uderzyła ich egzotyczna mieszanka ostrych zapachów. Klientela wszelkiej maści tłoczyła się przy stolikach i na parkiecie. Dominowała czerń i emo fluidy.
Elektroniczna monotonna melodia zalewała je ze wszystkich stron, tak samo jak półmrok, który wgryzał się w przestrzeń zachłannie i nadawał mimowolnie temu miejscu jakiś niepokojący wydźwięk. Jaskrawe słupy światła migotały jedynie nad parkietem. Stroboskopowa kanonada wprowadzała w jakiś hipnotyczny trans i Lawrence nie mogła wyjść z podziwu, że ci ludzie nie przyliczyli przez ten pieprzony spektakl światło-dźwięk jakiegoś ataku epilepsji. Sama była tego kurewsko bliska.



Przepychały się solidarnie przez gęsty tłumek na parkiecie wypatrując wampirzych lowelasów.
- I co Ruiz? - starała się przekrzyczeć muzykę. - Jakiś banger...
Nie dokończyła. Rozejrzała się dookoła ale Latynoska zginęła jej z oczu.
- Szlag – zaklęła pod nosem i brnęła już w przeciwnym kierunku żeby odszukać zgubę. Zasada numer jeden: nie rozdzielać się na terytorium wroga. I dzisiaj złamali tą regułkę już dwukrotnie. Amatorszczyzna.

W pewnym momencie rój tańczących rozstąpił się przed nią jak pieprzone Morze Czerwone przed samym Mojżeszem. Zeszła z parkietu i zobaczyła zarys gapiącego się na nią mężczyzny. Jegomość podszedł do niej jak stary znajomy i uśmiechnął się drapieżnie ukazując wypielęgnowane bialutkie kły. Zgubił się Czerwony Kapturek ale znalazł się za to wilk...

CG podeszła do niego nonszalanckim krokiem.
- Gdzie znajdę Kristoffa? – zagadnęła ale muzyka zagłuszyła całkowicie jej słowa. Ponowiła pytanie, tym razem uruchamiając niezawodną kobiecą broń soniczną. Aż rozbolało ją gardło.
Facet uśmiechnął się cierpko i ujął Lawence za ramię. Rozejrzała się nerwowo próbując wyłowić wzrokiem Ruiz i "chłopców od bicia". Wymacała derringera w kieszeni przewieszonego przez ramię płaszcza. I harmonijkę, choć w tym hałasie na niewiele by się zdała.

Wampir poprowadził ją do bocznej sali i posadził przy stoliku. Panowała tu kuluarowa intymna atmosfera, dookoła obściskiwały się jakieś parki a nawet Lawrence dałaby sobie dłoń oderżnąć, że jedna lalunia chłeptała krew z nadgarstka jakiegoś przystojniaka.
I było tu nieco ciszej. Chociaż nie musiała silić się na wrzaski.

Musiała z kolei przyznać, że "Pan Wilk" był przystojny. I miał coś elektryzującego w wielkich niebieskich oczach.



Mimo to czujność Lawrence nie została uśpiona. To tylko ładna skorupa. Ubranko. A pod skórą przelewa się smoła.

- Szukam Kristoffa – zmierzyła wampira nieufnym wzrokiem i wetknęła do ust papierosa.
Nie odpowiedział. Tylko przygryzł wymownie dolną wargę i nie odrywał wzroku od jej szyi. Ciarki przepełzły jej wzdłuż kręgosłupa.
- Ewentualnie Udo. Lub Hammera – odpaliła zapalniczkę i zaciągnęła się zachłannie.
- A ty jesteś...? - po raz pierwszy usłyszała jego głos. Dźwięczny, wibrujący baryton. Szlag... W innych okolicznościach mogłaby mu ulec.
- Napaloną gospodynią domową, która szuka urozmaicenia – uśmiechnęła się krzywo i nerwowo zdusiła papierosa w kryształowej popielniczce. - Koleżanka poleciła mi Kristoffa. Znasz go?
- Może.
- Pojawi się tu dzisiaj?
- Może.
Znów się uśmiechnął i Lawrence poczuła jak miękną jej kolana. Cholera! Powinni wysłać jakieś widmo albo chociaż załatwić to drogą oficjalną. A tak czuła się jak wariatka, która balansuje na krawędzi przepaści i zaraz sama chętnie skoczy weń na główkę.
- A te dziewczyny? Widziałeś je tutaj? - wyjęła z torebki zdjęcie miss domu pogrzebowego.
- Jak na napaloną gospodynię domową zadajesz dużo pytań.
- A ty masz dar do wykręcania się od odpowiedzi.
Uśmiechnął się krzywo i zbył ją milczeniem.
- Masz jakieś imię? - kontynuowała przesłuchanie ze swoim zawodowym zacięciem.
- Każdy ma imię.
- Zdradzisz mi je? Czy mam ci mówić per "hrabia Nosferatu"?
- Możesz mi nawet mówić per "Maryja Dziewica" jeśli cię to kręci.
Odgarnął kosmyk włosów opadających jej na czoło.
Przełknęła głośniej ślinę.

- Nic mnie tak nie kręci jak mały fangbang po pracy. Ale tylko z Kristoffem. Albo Udo. Albo Hammerem. Ewentualnie całą trójką chociaż obawiam się, że mogłabym później wymagać transfuzji.
- Jesteś cholernie uparta...
Pochylił się nad nią i znów ukazał w uśmiechu ostre jak brzytwy kły.
- Zadbane uzębienie – odpaliła kolejnego papierosa i odwróciła wzrok. Czuła wzbierające gdzieś w środku napięcie. - Możesz mi polecić swojego dentystę?
Misja incognito? Uwodzicielski podryw? Przecież ona się kurwa nie nadaje do takich podchodów!
- Chętnie bym ci zaprezentował jak używam ich w praktyce. I uwierz, byłabyś zachwycona...
- Obawiam się, że jeszcze daleko do tego punktu programu – przez chwilę miała ochotę powiedzieć sobie: "A w zasadzie to czemu nie? Chrzanić to! Mógłby mnie przelecieć i wróciłabym za moment do zadawania pytań". Zaraz jednak odpędziła od siebie tą myśl. - Obawiam się, że muszę znaleźć Krostoffa. To ważne.
- Wobec tego chodź – Wyglądał na rozbawionego. Wstał i kurtuazyjnie wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- Dokąd?
- Zadasz to pytanie osobie bardziej kompetentnej niż ja. Choć mam wątpliwości czy udzieli odpowiedzi.

Poprowadził ją przez cały klub. Po drodze znalazła się (alleluja!) Ruiz. Stała w towarzystwie osiłka zapakowanego w drogi garnitur. Wyglądał w nim jak bożonarodzeniowy prezent owinięty w błyszczący papier. Nic tylko odpakować... Wampiry i ich cholerny urok osobisty. Ale wcześniej wpakuje w nich srebrną kulkę nim pozwoli któremuś wgryźć się w jej tętnicę. Szkoda, że jej magia jest przeciw umarlakom tak mało skuteczna. Choć pozostaje jeszcze magia odznaki MR-u.

Dały się poprowadzić do jakiegoś pokoju na zapleczu. Nim zorientowały się co jest grane były już na osobności w towarzystwie czterech krwiopijców. I właśnie wchodził piąty.
Przypomniała sobie swój kiepski żart podczas niedawnej rozmowy z Lolą.
"W najgorszym razie zaliczymy małe fangbang..."
Na tą chwilę wydało jej się to wyjątkowo mało zabawne.

Pożałowała, że nie zahaczyli o bank krwi i nie zarekwirowali po pękatym woreczku zero RH minus. Mogłyby wylać ją na podłogę odwracając uwagę wroga i puścić się w tym czasie do ucieczki. Ciekawe czy zaczęliby chłeptać wprost z posadzki? A może wolą jednak podgrzaną? Tak... na pewno wolą, cholera, podgrzaną.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 11-09-2010 o 23:49.
liliel jest offline  
Stary 12-09-2010, 19:51   #53
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Wyrecytowała wiersz i od razu poczuła, że nabiera on siły. Pobierał od niej energię. Pochłaniał ją i przerodził się w broń zdolną zaatakować zjawę. Słowa zupełnie jak wcześniej nabierały niemal namacalnej postaci. Oplatały zjawę i pozbawiały siły. Obcy, który wspierał ją po tamtej stronie także osłabł.

Helen czuła wyraźnie, że duchowe połącznie, które ich splatało zanikało. Stopniowo ubywało zabierając moc ich obojga. Jak pocieszające by nie było wyczerpanie wroga, również ona słabła. Wiedziała, że odesłanie tym razem zabierze większość jej energii i unieruchomi na dłuższy czas. Może nawet godzinę. Osłabiona zapewne pozostanie jeszcze do następnego dnia.

Pułapka oplatająca Bezcielesnego zacieśniała się coraz bardziej. Pod czujnym okiem Helen, stawała się jej ostatecznym pogromcą. Słowa opuszczające jej usta stawały się głośniejsze, silniejsze, pobrzmiewały rosnącą irytacją i zmęczeniem. Złość na niepoddającego się przeciwka wzrastała, co odbijało się na sile egzorcyzmu. Postać, którą widziała niewyraźnie przy zjawie słabła. Odbierała wahania energii, stopniowe jej opadanie i niemiarowe, słabnące wzrastanie. Nierówny przepływ mocy uświadomił Helen, że niebawem sprawa będzie skończona. Miała jedynie nadzieję, że rezultat będzie dla niej korzystny.

Poczuła, że jej ciało staje się ociężałe. Znacznie bardziej niż wcześniej odczuwała znaczne ubytki energii. Krew ciekła jej z nosa. Była wyczerpana, obolała i zziębnięta. Wypowiedziała ostatni raz wiersz i poczuła, że zjawa zniknęła. Dosłownie rozpłynęła się. Odeszła. Zupełnie jak uporczywy ból, którego doświadczała. Straciła kontakt ze światem na moment. Zaraz jednak powróciła do siebie i ledwie doczołgała się do kanapy.

Mgliście pamiętała do niej drogę. Widziała ją wcześniej przez chwilę, ale to wystarczyło w zupełności. Człapała z nogi na nogę, mając nadzieję, że uda jej się dotrzec do celu. Kiedy zahaczyła o mebel, wiedziała już, że może opaść na bok i bezpiecznie wyląduje na miękkich poduszkach. Nie przeszkadzało je nawet uwieranie w okolicy żeber, co zapewne zawdzięczała wystającej sprężynie.

Zamknęła oczy wyczerpana i obolała. Czuła się nieco dziwnie zignorowaniem towarzyszy, w końcu pomagali jej. Wiedziała natomiast, że zaraz zaśnie. Przeczuwała, że jeszcze kilka chwil słodkiego leżenia na tej kanapie zakończy się kilku godzinnym snem. Zmęcznie ciągnęło ją ku swojej błogiej naturze. Spokojowi i relaksowi, bez koszmarów i zjaw pojawiajacych się niespodziewanie.

Ledwie poczuła uginające się pod kolejnym ciężarem sprężyny fotela. Miała zamknięte oczy, już prawie pozwoliła sobie na sen, kiedy poczuła powiew powietrza nad nosem. Wyciągnęła rękę, żeby odgonić to coś, czymkolwiek by nie było i ponownie zatopić się w cudownym stanie nieświdomości. Senność odpłynęła na chwilę, kiedy poczuła pod palcami szeleszczący delikatnie papierek. Otworzyła oczy z trudem i złapała batonik.

- Dziękuję - wypowiedziała przez zdarte gardło. Nie była pewna, czy zostanie w ogóle zrozumiana, dlatego dodała chrypiącym głosem: - Za batonik.

Odpakowała go leniwie i ugryzła niemal do połowy. Czuła potworny głód.

- Ten polter...sukinsyn... to były trzy duchy....- odezwała się Audrey. - Połączona wściekłość naszych zamordowanych trojaczków.

- Ta zjawa miała wsparcie. Czarnoksiężnik. Potężny. Lewie ją odesłałam - wypowiadała z trudem kolejne słowa. Przeżywała jedzenie zamyślona. Kiedy chciała powiedzieć coś jeszcze, ból w gardle wzmocnił się. Przełknęła z trudem i znowu zamknęła oczy. Uderzyła pięścią w udo wściekła, że będzie pewnie miała chrypkę do jutra.

- Tracę głos - wychrypiała i spojrzała przepraszająco na kobietę siedzącą obok niej.

- O żesz kurwa... - mruknęła cicho Audrey.

Zarejestrowała jedynie. Usnęła szybko, nawet nie wiedząc, kiedy jej powieki zamknęły się.
 
Idylla jest offline  
Stary 12-09-2010, 22:54   #54
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
„O żesz kurwa!”

Nie było to zbyt elokwentne podsumowanie ich sytuacji, ale za to jakie adekwatne...


Rytuał zadziałał. Po jakimś czasie, straciła rachubę jak długim, wreszcie poczuła jak duch słabnie. Nie, nie duch. Poprawka. Trzy duchy. Utuliła do snu trzy potwornie wkurzone martwe dziewczynki.

Była dosłownie wypruta z wszystkich sił. Czuła się jak po zderzeniu z lokomotywą, jakby ważący tonę walec przejechał po niej w tą i z powrotem wyciskając z wszystkich żywotnych soków. W głowie kręciło jej się jak na jakieś cholernej karuzeli, przed oczami migały ciemne plamy i cudem jeszcze utrzymywała pion. Mgliście docierało do niej to co się dalej wydarzyło. Zjawa zniknęła. Egzorcystka wykonała kawał dobrej roboty pozbywając się morfa. Mieszkanie było wolne, gotowe do przeszukań.
Przeszukiwanie... – uśmiechnęła się krzywo omiatając wzrokiem cały ten burdel jaki stworzyła tu wespół z trojaczkami. Porozwalane meble, książki, skorupy naczyń i porcelany...
Chyba nie miała siły na to. Marzyła tylko o tym by połozyć się i odpocząć. Zazdrośnie patrzyła jak Helen zajmuje właśnie jedyną ocalałą kanapę.
Musiała wyglądać równie dobrze jak się czuła, bo Tim nawet nie nalegał na jej towarzystwo.

Bez słowa rozpoczął przeszukiwanie mieszkania po chwili znikając na pietrze i zostawiając ją w świętym spokoju.
Ledwo dowlokła się do siedziska.

„ Jasna cholera, auuuu.....” – jęknęła elokwentnie sadzając swój kościsty tyłek obok egzorcystki. Dziewczyna przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy, a coś podpowiadało Audrey że sama również nie ma szans w konkursie piękności. Swoją drogą musiały stanowić ciekawy obraz. Same mogłyby uchodzić teraz za bliźniaczki; sponiewierane, przeciśnięte przez prasownicę, wymięte, przeżute i wyplute. W dowolnej kolejności. Nawet rozwaliły się na kanapie w takiej samej pozycji. Gdyby miała na to siłę roześmiałaby się. No dobra Masters, dosyć użalania się nad sobą. Sprawdźmy co Ministerstwo zapakowało nam na lunch... Sięgnęła do torby z przybornikiem „młodego łowcy” i po chwili szperania wyciągnęła z niej kilka batoników. „Snickers na zwierzęcy głód”, slogan reklamowy adekwatnie wpasował się w sytuację. Podała jeden z batoników Helen, i trzęsącymi się dłońmi odpakowała swoją własną porcję glukozy. Cudownie, jak ćpun na glodzie, modelowy czekoladoholik. W kilku zachłannych kęsach pochłonęła czekoladę równocześnie zabierając się za odpakowywanie następnej... „Snickers na łowczy głód ”. Od razu poczuła się lepiej.

Wymieniły się informacjami dotyczącymi ich podopiecznych. Ledwo gadając, mamrocząc pod nosem opowiedziały sobie o trojaczkowym poltegheiście i zjawie wspieranej przez czarnoksiężnika. Z chwili na chwile robiło się ciekawiej i ciekawiej. Chyba trafili na niezłe gnojowisko.

- o żesz kurwa... – mruknęła cicho Audrey zawierając w tym komentarz na ich stan , opowieść egzorcystki i ich generalne położenie. Z której strony by na to nie patrzeć, nie wygladało to dobrze.
Próbowała uśmiechnąć się pocieszająco ale chyba jej trochę nie wyszło. Była na to zbyt zmęczona. Oparła głowę o miękka poduszkę przymykając oczy i w skupieniu próbując poskładać wszystkie znane im fakty...

- ..... Audrey...! – ktoś potrząsał jej ramieniem wyciągając ja z głębin nieświadomości. Wyrwana nagle ze snu spojrzała nieprzytomnie na stojacego nad nią mężczyznę. Dopiero po chwili dopasowała twarz do nazwiska i reszty informacji. Tim. Ministerstwo. Poltergheist. Zjawa. Rytuał. O żesz kurwa....cholera znaczy się.
Odgarnęła z twarzy łaskoczące ja niemiłosiernie kosmyki włosów. Jasnych, niemalże białych włosów...
NIE JEJ WŁOSÓW...
Wciąż leżała przytulona do drzemiącej w najlepsze Helen. Ktoś z boku mógłby pomyśleć że była tu niezła impreza, a one nieco przedobrzyły z używkami. Chyba z dwojga Audrey wolałaby już bardziej ten drugi scenariusz.
Usiadła prosto odpędzając od siebie resztki snu i biernie przypatrując się Timowi budzącemu ich egzorcystkę.

Gdy mężczyzna zaczął zdawać relację z odkryć poczynionych w pokoju dziewczynek była już całkiem przytomna.

Mordercą był Martwy. To po pierwsze. Haki którymi poprzybijał dziewczynki do ściany nie nosiły śladów żadnych narzędzi, skurwysyn zatem musiał dysponować nadzwyczajną siłą ... no właśnie, czyli Ożywieniec.... albo Hulk Hogan we własnej osobie. Dziewczynki skrwawione i ukrzyżowane. Brak śladu krwi na ziemi. Albo zebrana, albo spożyta na miejscu... przez samego adresata rytuału?

Po drugie i najważniejsze – Mythos. Kim do cholery jest Mythos?
Ze zdjęcia spoglądały na nią twarze trojaczek. Dorosłych, dwudziestoparoletnich długowłosych blondynek. Kim były i co do cholery ich zdjęcie robiło ukryte na miejscu zbrodni?
Znowu trojaczki... szlag!
Audrey poczuła jak jej ramiona pokrywają się gęsia skórką.
"Znajdź je" - krwisty podpis nie przypominał delikatnej sugestii.
Kolejne dobre pytanie, a może jednak ciągle to samo;

MYTHOS.

Jedno słowo. Nazwa. Imię wypisane krwią na odwrocie zdjęcia. Kim do cholery jest Mythos?

Czuła że głowa znowu łupie ją niemiłosiernie. Kolejny efekt wycieńczenia.
Jak nie urok to sraczka.
Nie było sensu dłużej tu siedzieć. Zarówno ona jak i Helen ledwo trzymały się samodzielnie na nogach. Zbyt wielkiego pożytku zatem z nich nie było. Postanowili wrócić ze swoim znaleziskiem do ministerstwa, tam na miejscu omówić fakty i ustalić co dalej.
... to ja się zdrzemnę... – mruknęła do siebie nie protestując za mocno gdy egzekutor usadowił ją obok Helen na tylnym siedzeniu samochodu. Odpłynęła w krainę snów jeszcze zanim silnik zapalił i ruszyli z miejsca.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 13-09-2010 o 18:33. Powód: korekta plastyczna
Merigold jest offline  
Stary 13-09-2010, 12:54   #55
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Pomysł, ze zmianą miejsca był wyśmienity. Nora nadawała się idealnie do tego co akurat zamierzali. A zamierzali posiedzieć sobie na krzesełkach i pogadać w przyjemnej atmosferze oczekując na żarcie. Po prawdzie nie mógł myśleć o niczym innym jak tylko o krwistym kawałku mięsa, obojętnie z czego i jak przyrządzone. Odmówić kolejeczki tequili, musiał, znał siebie, jedna kolejka potem kolejne i tańczyłby nago na stole w rytm argentyńskiego tanga świecąc tym i owym przed twarzami Pań. Uwierzcie, to byłoby najdelikatniejsze z okoliczności, które mogły zaistnieć. Parujące steki wjechały na stół i nic innego się nie liczyło. W brzuszku zrobiło mu się pełno i cieplutko, był bardzo zadowolony. Przy okazji jedzenia ustalili chyba co i jak, stanęło na tym, że poszukają bangersów w jednej z knajp, której nazwy za cholerę nie mógł sobie przypomnieć. Fajnie będzie, pomyślał, zwiedzić Rewir, dać komuś w kły jeśli zajdzie taka potrzeba.


Mieszkanie Bladej było dokładnie takie jak sobie je wyobrażał tym bardziej, że w ogóle się nie zastanawiał jak ono wygląda, także nie było zaskoczenia. No może poza tym, że mieszkała z Dolores, ktoś mógłby pomyśleć, że są parą, ale to była niedorzeczność. Tak? Poza tym co go to obchodziło, mieszkały razem i tyle. To, że Gorzała był jej mężem, kiedyś, chyba, też nie było dla Mike’a zaskoczeniem. Przecież Blada powiedziała, że byli, no to byli, nie warto było się dalej na tym zastanawiać, po prostu byli i tyle. Ciekawe czemu im nie wyszło, może różnica temperamentów, a może wóda nie pasowała do tabletek, którymi się faszerowała.
Mogę? - zapytał, po czym zabrał się za systematyczne przetrząsanie lodówki. Po krótkiej chwili musiał zrezygnować. Łzawił od gryzącego zapachu starego sera, gnijącej zieleniny i zepsutego mleka. Zrobiło mu się zwyczajnie przykro, taką miał ochotę coś jeszcze przegryźć. Ze zbolała mina zabrał się za herbatniki wyłożone ostentacyjnie na stół.
Rozdziawił pysk z zachwytu. Już CG zrobiła na nim niezłe wrażenie, ale kiedy pojawiła się Dolores wstał obszedł stół i usiadł powrotem w fotelu. Gimnastyka dobrze by mu zrobiła, ale nie wypadało było podejmować tematu, czekała ich robota.
-No! Drogie Panie na co jeszcze czekamy!? - wykrzyknął zacierając ręce. Po chwili niezręcznego milczenia, dodał - Gotowe?!
Okazało się, że oczywiście musiały coś jeszcze poprawić więc zanurzył się w fotelu na kolejne pół godziny.


Musiało upłynąć sporo czasu zanim przyzwyczaił się do tego miejsca. Zbyt wiele bodźców. Mocne co chwila zmieniające się światło, głośna muzyka i feeria zapachów lekko go podkurwiła. Założył lustrzanki. Jeśli wybierał się w miejsce gdzie mogą być wampiry zawsze nosił je na nosie. Może to i nie praktyczne ale minimalizowało zagrożenie dominacją. Gorzała znalazł tymczasem miejsce, zadziwiająco dobrze pasował do każdego krzesła barowego przy którym zasiadał. Machał do niego wychylając jednocześnie kieliszek. Kiedy Mike zasiadał tuż obok ten zdążył zamówić następny.
-Przystopuj stary!-przekrzykiwał muzykę. Bezskutecznie.
-Przystopuj!!- krzyknął mu do ucha. W odpowiedzi usłyszał tylko- …laj.
Tymczasem Blada zniknęła gdzieś razem z Ruiz a w tych okolicznościach trudno mu było obie wypatrzeć. Dopiero po chwili zorientował się gdzie są. Szturchnął Garriego wskazując mu CG prowadzoną przez jakiegoś typa.
Wstali poszukać dogodniejszego miejsca.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 13-09-2010, 18:44   #56
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Słodko. Własny azyl w świecie państwowej biurokracji. Dawno nie mieli takich zadowolonych min, jak w chwili gdy zobaczyli skromnie urządzone pudełko. Był ekspres do kawy, a w chwili obecnej to było naprawdę coś. Zanim zdążyła zwalić się na krzesło za jednym z biurek, zatankowała. Kawie brakowało nieco do kopi luwak, ale dało się znieść. Z drugiej strony podniebienny orgazm od przeżutych i wydalonych przez jakąś bliżej nieznaną kozę ziarenek kawy wydawał się być wielce dyskusyjny.
Przybycie CG i Michaela (który w tym czasie zdążył odzyskać znaczną część twarzy) znacznie ją ożywiło. Pojawienie się Kopaczki przywróciło jej niemal pełną sprawność umysłową. Księżna Pani nie tylko kazała się teraz nazywać po imieniu, ale jeszcze zafundowała im kolejkę w jakiejś sekretnej knajpie pod patronatem MR-u. Mało brakowało, a gwizdnęłaby przez zęby. Może gdyby była mniej zielona...
Dopiero w Norze wymienili się niusami. Wzdrygnęła się na wspomnienie wizji. Okropna szarawa twarz była zwyczajnie przerażająca.

Gdy siedzieli sobie tak przerzucając się drobnymi złośliwościami i popijając alkohol, jedynym marzeniem Dolores był prysznic. Chciała wrócić do domu i po prostu odpocząć. Do domu i owszem, wrócili, ale tylko po to, żeby przebrać się w równie wyszukane, co mało praktyczne fatałaszki. I to takie, w których najlepiej wygląda się po 12h snu.
Nie potrafiła sobie obmówić przyjemności z możliwości zmycia z siebie ostatnich godzin. Miała nieodparte wrażenie, że przesiąknęła trupim smrodem ghula do szpiku kości. Strumienie chłodnej wody miały przynajmniej tyle samo zalet do palce szwedzkiego masażysty. Rozluźniały mięśnie i wygładzały myśli. Odizolowana od świata plastikową kotarą, Dolores dochodziła do siebie po nietypowym spotkaniu, w którym uczestniczyła kilka zaledwie godzin wcześniej.
Wyszła spod prysznica, jak zawsze zostawiając na posadzce kałuże wody. Nad zlewem wykręciła długie, ciemne loki z nadmiaru wilgoci. Badawczo spojrzała sobie w oczy. Bolała ją głowa. Przez moment wahała się nad otworzeniem kryjącej się za lustrem apteczki, ale zaniechała. Później.


Dwie wielkie, kraciaste walizki pełne skotłowanych ubrań. Westchnęła ciężko. Tak mogła wyglądać Hiroszima. Na chwilę zniknęła w jednej z nich niemal po pas, żeby za chwilę wyłonić się z niewielkim kawałkiem materiału w garści. Święci pańscy wiedzą po co trzymała coś podobnego. Chyba tylko z czystej próżności. No dobrze, fakt, że sukienka zajmowała znikomą ilość miejsca nieco ja usprawiedliwiał. Robiąc makijaż rozmawiała z CG. Kwiecista kiecka tak ją rozśmieszyła, że omal nie wetknęła sobie do oka szczoteczki od maskary. Lawrcence zdecydowanie nie dorastała wśród Latynosów. Ich koncepcje uwodzicielskiego wyglądu zdecydowanie się różniły.
Nadszedł czas się przebrać. Kawałek czerwonej szmatki zrobił z dziewczyny z sąsiedztwa towar wysokiej kategorii. Gdyby nie zmęczenie, byłaby pewnie bardzo zadowolona z efektu. Ciemne pukle zostawiła luzem. Prawdopodobieństwo, że akurat tam, dokąd się wybierają ktoś rozpozna wytatuowany na jej karku znaj było wprawdzie niewielkie, ale lepiej na zimne dmuchać.
Zeszła na dół, nieoczekiwanym rumieńcem odpowiadając na pełne uznania spojrzenia całej trójki.

*

Grzeszne Rozkosze przywitały ich feerią doznań właściwych klubowi. Dolores wskoczyła w atmosferę lokalu jak ryba w wodę. Urodziła się w Hawanie, w jej żyłach płynęła muzyka. Krew krążyła jej w rytmie ¾.


Pełznąc za CG, zgarnęła alkogalaretkę z tacy jednej z hostess i wytrząsnęła ją sobie pospiesznie do ust. Rozglądała się wokół, skanując otoczenie pod kątem znajomych twarzy. Cieszyła się, że w klubie jest tłoczno. Dziesięć osób mniej, a nie czułaby się już tak pewnie w ledwie zakrywającym piersi bluzko-szaliku i spódnicy tak krótkiej, że ledwie zasłaniała to, co z ustawy zasłaniać powinna. Fakt, że były to naprawdę ładne piersi i apetyczny, okrągły, latynoski tyłek, niewiele zmieniał. W rogu sali mignął jej jeden z tych, których szukały. Nie zwlekając odbiła w jego kierunku. Po drodze zgarnęła jeszcze dwie galaretki z tacy kolejnego króliczka. Co za tandetny pomysł.


- Mark! - wykrzyknęła serdecznie, sunąc w kierunku wampira. Niebotyczny obcas jej zaczarowanych wyjściowych pantofelków powinien znacznie utrudniać to zadanie, ale o dziwo Lola nie wyszła z wprawy. Uśmiechnęła się szeroko, podając mężczyźnie drinka - Muszę przyznać, że się za Tobą stęskniłam!
Brew mężczyzny drgnęła.
- Och – jęknęła zasłaniając usta palcami. - Przepraszam najmocniej. Pomyliłam...
- Nie szkodzi – przerwał jej czaruś z wyrazem twarzy charakteryzującym bożyszcze.
- Za szybko się zalałam...
Zachwiała się. W tak wysokich butach nie musiała się starać, żeby wypaść przekonująco. Oparła się o bar tuż obok niego. W oczach zdechlaka malowało się zainteresowanie.
- Jesteś pewien, że się nie znamy? Wydaje mi się, że skądś znam twoją buźkę. A! Wiem! Rosie pokazywała mi zdjęcia z jakiejś imprezy. Znasz Rosie?
Paplała jakby mało sprawny neurochirurg odłączył jej ośrodek mowy od ośrodka rozumu.
- Tak. Nie. Nie wiem. Powinienem?
- Tylko jeśli interesuje Cię, co o Tobie mówiła.
Dłoń wampira zacisnęła się na ramieniu Dolores. Oczy wampira zmieniły się na moment w pełne złości szparki. Zamiast odpowiedzieć, po prostu ją pocałował.
- Mogę wymyślić kilka bajek o jakiejś Rosie, jeśli Cię to podnieca. Jeśli sprawi, że dasz się zerżnąć...
Dolores zatkało. Ujął ją pod ramię i poprowadził przez parkiet.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 13-09-2010 o 18:53.
hija jest offline  
Stary 13-09-2010, 23:46   #57
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
GRUPA „TROJACZKI”



Wszyscy

Ludzie obserwujący od dłuższego czasu dom w którym tej nocy popełniono odrażającą zbrodnię cofnęli się z jękiem, kiedy drzwi po dłuższym czasie otworzyły się i pojawił się w nich mężczyzna. Juz z daleka widać było, że nie jest zwyczajnym zjadaczem chleba w tym ponurym świecie. Szedł bowiem niosąc jedną nieprzytomną lub śpiącą młodą dziewczynę przerzuconą przez ramię, a druga z pokrwawioną twarzą wspierała się o jego drugie ramię powłócząc nogami.

Cała trójka z niemałym trudem dowlokła się do samochodu ze znakami Ministerstwa Regulacji. Mężczyzna otworzył drzwi i położył białowłosą na tylnym siedzeniu. Druga dziewczyna zajęła miejsce obok niej.

- To na pewno Łowcy – szepnął jeden z gapiów. Ktoś zrobił zdjęcie starym aparatem mężczyźnie wsiadającemu na miejsce dla kierowcy. Ktoś zaczął klaskać. Nie wiadomo czemu, lecz inni ludzie pochwycili ten gest. W momencie, kiedy samochód ruszał żegnały go gromkie brawa.

Gdy samochód zniknął za zakrętem ludzie zaczęli się rozchodzić. Wszyscy poza jedną wysoką i kościstą kobietą, która do tej pory stała na uboczu. Mimo dość młodo wyglądającej twarzy kobieta miała siwe włosy. Nie jasne, jak nieprzytomna Regulatorka, lecz siwe. Jej zielone oczy przybrały barwę bursztynu. Kobieta opadła na czworaka, zmieniła kształt i po chwili niewielkie stado gołębi poderwało się do lotu rozpraszając po niebie nad Londynem.

Tymczasem nieświadomy tego „Ka Mate” prowadził wóz w stronę Ministerstwa Regulacji. Helen Butler zasnęła wycieńczona na tylnym siedzeniu, a siedząca obok niej Audrey Masters nie wyglądała wcale lepiej. Widać było, ze dziewczyny ostro dostały po tyłkach mimo zwycięskiej potyczki z Bezcielesnymi.

W takim stanie pozostało wam tylko jedno. Timothy podjechał do Kopacz, złożył szybką relację z wydarzeń w domu i dostał polecenie rozwiezienia dziewczyn do ich domów. Miały odespać, pozbierać się do kupy i wrócić do pracy, jak już będą się czuły na siłach. W stanie, w jakim się znajdowały, nie były w stanie egzorcyzmować czy przyzwać nawet muchy.


Timothy Mac Douglas

Po zabawie w osobistego szofera reszty dziewczyn poczułeś głód po hiperadrenalinowym haju. Pojechałeś do swojej ulubionej knajpy i zamówiłeś suty posiłek. Zegar tykał niemrawo. Pierwszy dzień w pracy – tak zwane etatowe godziny – mijały ci na myśleniu, piciu i jedzeniu. Gdzieś jednak, na granicy zmysłów twój „alarm bojowy” nadal brzęczał. Jakbyś był obserwowany.

Jasna cholera


Helen Butler


Pamiętasz, że jechałaś gdzieś samochodem. Pamiętasz, że dowieziono cię do domu, gdzie po porostu padłaś jak długa. Pamiętasz, że „Ka Mate” zostawił ci namiar, gdzie go szukać.
Pamiętasz, że dowlokłaś się do wyra i padłaś na nie bez czucia.

Pamiętasz .....


Audrey Masters


Kiedy dojechałaś do domu ciepła i mocna kawa oraz solidny posiłek postawił cię na nogi. Czujesz na skraju świadomości poltegreista związanego mocą twego daru. Nadal trzymasz smycz na jego duchowej szyi. Póki nie zaśniesz, lub nie wycofasz zaklęcia duch będzie uśpiony i posłuszny twej woli.

Najedzona, opita, po trzech godzinach dochodzisz do siebie. Zbliża się zmierzch.



Grupa „Rzeźnia”



Emma Harcourt i William "GATE" Southgate


Siedzieliście w samochodzie z ze służbowym kierowcą, który najwyraźniej odczuwał coraz większego pietra. Jakiś zombie na deskorolce przejeżdżający obok was zatrzymał się koło was ze zgrzytem i wydając z siebie obrzydliwe dogłosy z niemałym trudem splunął zieloną ropą na szybę samochodu.
No cóż. Najwyraźniej oznaczenia Ministerstwa Regulacji nie są tutaj zbyt popularne.

Wy obserwujecie „Duch i Mrok”, ale i was ktoś obserwuje. Nie dyskretnie, nie subtelnie. Wręcz topornie. Masywny osiłek o wyglądzie goryla siedzący na betonowym śmietniku po drugiej stronie ulicy. Z facjatą poznaczoną bliznowata tkanka ciągnącą się od wygolonej czaszki, przez policzki, aż po brodę. Z jednym mlecznobiałym, ślepym okiem. Z pazurami wyrastającymi z masywnej łapki. Loup – garou. Najwyraźniej jakiś małpowaty.

W końcu wasz „ptaszek” opuścił lokal. Po ponad godzinie. Gibki, jak pantera i równie jak dziki kot niebezpieczny.

Miękko i przeraźliwie szybko odbił się od płyt chodnikowych i wykorzystując techniki parkoura, znane jedynie pierdzielonym Zmiennokształtnym wskoczył wam na maskę z przodu samochodu. Jęknęły wyginane blachy a kierowca podskoczył nerwowo na swoim siedzeniu.

- Wy dwoje – warknął „przystojny” Zmiennokształtny na samochodzie. – Król chce z wami gadać. Teraz.

Jednooki wielgas podniósł się ze śmietnika. Kiedy siedział, wydawał się wam mniejszy. Coś koło dwóch metrów. Teraz jednak przekonujecie się, że miara ta była dość mocno niedoszacowania. Łysol mierzy przynajmniej trzydzieści centymetrów więcej i waży ze trzysta funtów całkowicie pozbawionych tłuszczu.

Taki koleś bez trudu mógłby aportować ciężarówki. Spogląda na was spode łba. Nie wiecie o czym myśli, lecz na pewno nie jest to nic dla was przyjemnego.

- Ruszcie się – warknął „kociak” na masce. – Król szybko się irytuje.



Russel Caine i Xaraf Firebirde



Sieć się znalazła. Co prawda nie jest posrebrzana, lecz od biedy się nada. Mocna, z włókien stalowych. Nawet loup – garou może mieć kłopot z jej poszarpaniem. Od biedy się nada.

Budynek jest na tyle niski, że nie ma w nim windy. Tylko schody. Dość zadbane i pachnące pastą do podłogi. Idziecie ostrożne wiedząc, że spotkanie ze Zmiennokształtnym to nie przelewki. Szczególne wkurzonym i świeżo po Powrocie.

Na drugim piętrze poczuliście charakterystyczny chłód. Nekromanci i egzorcyści nazywają go Całunem. Powiewem śmierci. Znak, że w pobliżu jest Martwy.

Wcale nie chodziło o Zmiennokształtnego, którego wrzaski znów dochodziły was z otwartych szeroko drzwi na końcu korytarza na lewo od klatki schodowej.

Raczej o półprzezroczystą dziewczynkę stojącą piętro wyżej na półpiętrze z rozwaloną czaszką. Dziecko miało może pięć, może sześć lat. Zasłaniało widmową główkę z której ściekały gęste strumienie krwi. Wpatrywała się w was wielkimi, niewinnymi oczami barwy niezapominajek, lecz nie robiła niczego groźnego. Stała i bladła, ledwie widoczna w świetle słonecznym.

Nie wiedzieć czemu poczuliście się nieswojo wpatrując się w tego Bezcielesnego. Dzieci były najgorsze. Przypominały o tym całym syfie po Fenomenie Noworocznym z dużo większą mocą.

Ignorując zjawę ruszyliście korytarzem wyłożonym paskudną wykładziną w sraczkowatym kolorze puddingu. Zawodzenie zza drzwi znów przybrało na sile.
Spojrzeliście po sobie i ruszyliście w stronę drzwi. Xaraf. Hyperadrenalina w twoich żyłach zaczyna buzować, jak woda w czajniku. Jesteś gotów do walki. Spięty, czujny i zdecydowany. Czymkolwiek nie stała się zamordowana, wiesz, że bez rozsądnego planu możesz mieć drobne trudności z pokonaniem Zmienniaka. Drobne, nie oznacza jednak, ze jesteś bez szans. Wszystko zależy od tego, czym ta dziewczyna się stała. Zmiennokształtny zmiennokształtnemu nierówny.

Doszliście do drzwi.

Jękliwe zawodzenie dochodzi tuż obok was.

Zaglądacie ostrożnie, lekko wychylając się zza framugi.

Kurwa. Babsztyl siedzi w samym korytarzu. Długie kudły, chude ciało pokryte lśniącą szczeciną, patykowate łapy zakończone długimi szponami, którymi drze wykładzinę wokół siebie.

Wstrzymujecie oddech. Jednak zdradziło was bicie serc lub aura żywych. Nie wiadomo. W każdym bądź razie lopu – garou odwraca się i widzicie jej zdeformowaną, nieco szczurzą i nieco ludzką twarz oraz czarne jak smoła, paciorkowate oczka. Czymkolwiek było zwierzę, które opętała dziewczyna, na pewno należało do rodziny szczurowatych.



Idziecie o zakład, ze to hodowana w domu tchórzofretka. Pieprzony pupilek syczy na was groźnie strzegąc swojego terytorium.


GRUPA „RYTUAŁ”



Dolores Esperanza Ruiz i CG Lawrence


Pijawki prowadzą was na zaplecze, do pomieszczenia z ładnymi, stylizowanymi na klasyczne, dźwiękoszczelnymi drzwiami.
Za nimi znajduje się całkiem fajnie urządzony duży pokój. Na jednej ze ścian widać kilka wielkich ekranów, na których – o dziwo – lustrować można wnętrze klubu w newralgicznych miejscach. Obraz tylko co jakiś czas śnieży i skacze, ale jakość jest całkiem znośna.

Wampiry wprowadziły was do środka, zajmując miejsce przy zamkniętych, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, drzwiach.. Oprócz waszych „przewodników” w pokoju są jeszcze trzy osoby. Trzech mężczyzn o bladych twarzach zdradzających ich prawdziwą naturę.

- Piękne – powiedział jeden z nich o twarzy zupełnie nie przypominającej człowieka.



- Więc chcecie się załapać na małe fang-bang.

Uśmiechnął się ukazując kły.

Unikacie wzroku, ponieważ wiecie, że jedno spojrzenie w jego oczy wystarczy, by zrobić cokolwiek zechce.

- Baron Geabryjel zadał wam pytanie – powiedział cicho lecz groźnie jedne z wampirów.

Za drzwi dochodziły odgłosy głośnej muzyki. W śnieżącym telewizorze widziałyście przepychających się przez tłum Michaela i Garyego.

Zauważyłyście również, że przed drzwiami zagrodziło im drogę dwóch przerośniętych panów.

- Więc ...

Jeden z wampirów nie wytrzymał!

Dolores. Nie zdążyłaś zareagować, kiedy wampir w gajerku zaatakował. Poczułaś jedynie kły przebijające ci szyję i neurotoksyna spowodowała, że zamiast bólu poczułaś lekkie szczypnięcie, a potem gorąco zalało cię przez szyję, do czubków palców. Jęknęłaś – nie wiadomo z bólu czy rozkoszy – czując, że wampir przysysa się do ciebie łapczywie, spijając z wolna nektar życia.
Chciałaś się bronić, lecz chciałaś też, by trwało to wiecznie. By wziął twoją krew, wziął ciebie – tu i teraz – nie zważając na konsekwencję.

Baron uśmiechnął się w twoją stronę - CG Lawrence - i obnażył kły.

Nie pozostało ci zbyt wiele czasu.

Nie wiesz, czy was zabiją, lecz właśnie „garniak” złamał jedno z praw. Ukąsił kogoś, bez jego zgody. Chyba.


Michael Hartman i Gary Trisket


Dziewczyny pracowały, a wy sączyliście napoje i je ochranialiście. Jednak w takim miejscu jak ten lokal ciężko utrzymać koncentrację. Trunki, chętne dziewczyny, półnagie ciała, zapachy drogich perfum i pożądania. No i wampiry. Przynajmniej dwanaścioro. Może nawet więcej. W tym oświetleniu mógł nim być każdy w tym lokalu, a hałas i stetoskopy działały na zmysły loup – garou w sposób zatrważająco bolesny.

Michael, czułeś się, jakby ktoś wsadził ci łeb do wiadra na ciężkim kacu i napierdzielał a nie metalowym prętem. Teraz już wiesz, ze zadymione, hałaśliwe i pełne ludzi pachnących seksem lokale nie są najlepsze dla łaków. A ten lokal zdecydowanie należy do kategorii – hałaśliwy, grzeszny i pobudzający.

Gary – ty z kolei mogłeś podziwiać wszelkiej maści i koloru panienki. Półnagie, ubrane tylko w gorsety z fiszbinami, z biustami podciągniętymi w górę, niczym wyspy skarbów. Te panienki wiedziały, po co tu są. Część szukała bangera, część po prostu chciała się bzykać. I nie były wybredne.

Nic więc dziwnego, że kiedy dziewczyny znikały na zapleczu, za drzwiami z napisem „Tylko dla personelu”. Troszkę czasu zajęło wam zorientowanie się w sytuacji.

Nim przepchnęliście się przez tłum wypełniający lokal drzwi zamknęły się, a kiedy podeszliście bliżej drogę zagrodzili wam dwaj rośli, ubrani w skórę, bladzi chłopcy w ciemnych okularach. Takie lustrzanki dobrze chroniły wrażliwe oczy wampirów przed ostrym oświetleniem dyskoteki.

Bramkarze spoglądali na was, niczym dwie kopie wycięte z tego samego filmu. Nie mogliście ich słyszeć przez hałas, lecz intencje mieli zupełnie jasne.

Przez te drzwi nie przejdziecie. Bynajmniej nie bez wysiłku, który zapewne zwali wam na głowy resztę zdechlaków przesiadujących w lokalu.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 14-09-2010 o 07:57.
Armiel jest offline  
Stary 17-09-2010, 18:18   #58
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nie było na co czekać. Ruiz odpływała do krainy błogości jakby właśnie załadowała sobie w żyłę działkę hery. A Lawrence stała otoczona przez wianuszek adoratorów, podczas gdy jeden z nich, nadzwyczaj śmiały kawaler, chciał do niej startować jak do parującego talerza spaghetti. Szkoda tylko, że się w sztućce nie uzbroił bo to podkreśliłoby dramatyzm tej sceny. Pomyślała, że gdyby to był film to zaraz poleciałyby napisy końcowe. Kurewsko mało optymistycznie to się prezentowało. Dość zabawy. Dość incognito, krótkich spódniczek i taniego podrywu.
- Wiesz co grozi za napaść na Regulatora? - słowa wypadały z gardła CG z szybkością karabinu maszynowego. Na szczęście dobrnęła do ostatniej sylaby i pan-kurwa- baron faktycznie w ostatnim momencie dał po hamulcach.

- Regulatorki? - nieśpiesznie schował kły. - A gdzie odznaki?
Lawrence sięgnęła do kieszeni po kawałek blachy oprawionej w skórzane etui i błysnęła nim niby krucyfiksem przed stadem grzeszników.

- Udo, puść panią – rzucił baron nie znającym sprzeciwu tonem w kierunku osobnika zajętego entuzjastycznym ssaniem Ruiz. Tamten jednak nie zareagował. Może krew tak na niego zadziałała? Jak przekracza się pewną granicę rozkoszy po prostu ciężko zawrócić. Wgryzł się mocniej w szyję Latynoski i z ust Ruiz padł jęk bólu. Z rany natomiast siknęła krew.
- Udo! - baron warknął wściekle i w ułamku sekundy krnąbrna pijawka zderzyła się ze ścianą, a baron pochylał się nad nim z wyrazem rozczarowania. Oko Lawrence zdołało zarejestrować jedynie początek i finał tej potyczki. Jeśli w między czasie wymienili ciosy albo dawali sobie słodkie buziaki to pozostawała w błogiej nieświadomości.

Ruiz stanęła chwiejnie o własnych siłach i przytknęła dłoń do rany.
- Bardzo hm... przyjemne, ale niewykluczone, że był to najdroższy drink w twoim życiu - powiedziała przeciągając samogłoski. Wciąż z wyrazem błogości na twarzy sięgnęła pod spódnicę po zatknięta za gumkę od fig odznakę. Chciała także dopełnić formalności.

- Zabrać go- rozkazał baron dwom bladym koleżkom i ci już poderwali Udo pod ramiona. - Nanosekundę później stał już przy Latynosce i podawał jej tandetną koronkową chusteczkę. Jak z filmu o wampirach, gniota w stylu modnych na początku wieku romansideł dla gospodyń domowych.

- Kurwa – podsumowała zgrabnie Dolores rozmazując po szyi wciąż płynącą krew.
Nim dwie pijawki zdołały wywlec za drzwi trzecią Lawrence zdążyła zaprotestować.
- Hola, hola panowie. Nie tak szybko. Nikt go nie zabiera. Jest podejrzany w sprawie zabójstwa i pójdzie z nami.

- Zabójstwa? - ciemne jak studnie oczy barona spojrzały to na jedną, to drugą, niedoszłą bangerkę.
- Zabójstwa trzech kobiet - potwierdziła Lawrence. - Dodatkowo chciałybyśmy się widzieć z niejakim Kristoffem i Hammerem. Są pod pana jurysdykcją baronie, prawda? Można ich sprowadzić?

- Są. Co zrobili? - jego głos brzmiał gniewnie jak warkot traktora w porze żniw.
Lawrence podeszła do Loli i zaczęła niezaradnie tamować jej ranę. Zapach krwi był niewskazany skoro wisiało im na karkach pięciu krwiopijców a niebawem zjawi się też garuch.
- Na razie nie będą mieli postawionych zarzutów. Chcemy ich przesłuchać – skomentowała cierpko.
- Więc niech panie zadają pytania – baron wyglądał na zniecierpliwionego. Nie miały złudzeń, że to niebezpieczny typ i nie odpuści szybko całej sprawy. A już na pewno nie zostawi ich z Udo sam na sam.

- Jeszcze jeden. Mythos – wtrąciła się Ruiz. - Znajomy zdaje się jednej z ich dziewczyn... - kiwnęła palcem na jednego ze sztywniaków. - Mogę poprosić o kawałek kartki i coś do pisania?
- Oczywiście – skinął baron, chyba tylko on miał tutaj prawo głosu. A może reszta po prostu miała wycięte jęzory? Niemniej chwilę później jeden ze statystów przyniósł notesik i ołówek a Ruiz wyrysowała z głowy idealną podobiznę faceta ze swoich wizji. Puściła obrazek w obieg.
- Znajoma twarz?
Przechadzała się dookoła z notesem na wysokości piersi niby hostessa w przerwie walki bokserskiej.

- Nie – baron wzruszył ramionami z kamiennym wyrazem twarzy.
Lawrence obserwowała bacznie ich reakcję. Potrafiła się poznać na ludziach i wyczytać w ich twarzach ślady kłamstwa. Ale ci ludźmi nie byli, a ich gęby przedstawiały tyle co mimika pokerowych mistrzów albo aktorów, którzy przyjęli podskórnie o jeden zastrzyk botoksu za dużo.

- Jeśli nie, to może mieć Pan spory cierń w boku, baronie – Ruiz chyba kończyła się cierpliwość.
Baron natomiast odpowiedział jej uśmiechem.

- Pięknie powiedziane... pięknymi ustami.
Lola uniosła wysoko nienagannie wyprofilowane brwi.
- Dziewięć doskonale zaznajomionych z regułami okultyzmu jednostek przyzywających Barona Samedi na cmentarzu trzy kroki od pańskiego lokalu to naprawdę nie jest powód do uśmiechu.

Napięcie zawisło w powietrzu. Jeszcze chwila a ta dwójka urządzi sobie zapasy w krwawym kisielu.
- W porządku - Lawrence pokiwała głową i stanęła pomiędzy wampirem a Latynoską. - Wobec tego niech pan zaprosi Kristoffa i Hamnera i będziemy kontynuować przesłuchanie.

Skinął na dryblasa i rozkazał tamtych przyprowadzić.
- A paniom i pań kolegom proponuje drinki na rachunek firmy – uprzejmie wskazał na barek. - A gdyby panie chciały coś więcej... służę ja i każdy z moich poddanych.

Coś więcej? Czyli sugeruje powrót do kroku pierwszego, pokaz pt "kto ma dłuższe kły" i grupowe zawody "kto szybciej wychłepce do cna panią Regulatorkę"?
Lawrence podziękowała za drinka i "coś więcej" cokolwiek to miało oznaczać. Siadła wygodnie w fotelu, zapaliła papierosa i czeka cierpliwie na przybycie pozostałej dwójki.

- Udo... - wydmuchała chmurę siwego dymu i spojrzała na wampira przygwożdżonego do kanapy przez dwóch swoich pobratymców. - Czy wiesz, że złamałeś właśnie podstawową zasadę nałożoną na wampiry? Piłeś jej krew bez uzyskania zgody. To wystarczy żeby cię zamknąć i skazać. Nie żeby mi na tym zależało... Jeśli okażesz dobrą wolę i szczerość... Moja partnerka mogłaby zapewne nie chować do ciebie urazy.


- Zgodziła się - warknął Udo i zaczął się lekko szamotać, ale jeden z osiłków przycisnął bucior do jego piersi.
- Nie pierdol! – Ruiz natomiast żywo podjęła wątek.
- Gadałaś coś na parkiecie... że masz ochotę. Nie słyszałem dokładnie. Ale popatrz na siebie. Odpierdolona jak choinka na Wielkanoc! Szukała bangu, to czuć. Zresztą laski przyłażą tu tylko po to.

Lawrence cmoknęła w przypływie udawanego przejęcia.
- Nie żartuj. Regulatorka? Szukała bangu? Posłuchaj sam siebie. Obawiam się, że ja też nie słyszałam aby wyrażała zgodę byś wpychał swoje kły w jej żyły. I jako porządny obywatelka to właśnie zeznam w razie potrzeby.

- Wrobiłyście mnie suki! - warknął Udo i znów poderwał ciało ale zaraz jego łepetyna z hukiem uderzyła o ścianę. To chyba była sprawka barona. Znów się popisywał jak nieopierzony szczeniak. Choć Lawrence nie dostrzegła niczego, może jedynie poczuła powiew wiatru na twarzy.

- Jestem pewna, że nie chciałeś zrobić mi większej przykrości – Dolores uśmiechnęła się do niego, bawiąc się pierścionkiem.
- Nie zabijam bangerek – wysyczał Udo przez zęby, a raczej przez kły bo nadal siedział z obnażonym sprzętem co najmniej jak ze spuszczonymi do kostek majtkami. I kontynuowali z Ruiz przekomarzanki w stylu narwanych nastolatków.
- Ale lubisz je obrażać, co? Dżentelmenie?
- To też lubię - oblizał wargi zlizując resztki jej krwi, która wciąż oblepiała mu usta.- Niektóre lubią jak się im nabluzga.
- Twoja strata. Mogliśmy się polubić po tym wszystkim.


CG chciała spokojnie przeczekać ale nie wydoliła.
- Ruiz, dość już – warknęła i zgasiła peta w popielniczce. - Zbaczamy kurwa z tematu.
Wstała z fotela i klapnęła na blacie biurka zaplatając nogę na nogę jak jakiś pieprzony symbol kobiecości. Istotnie zaś nie chciała wypaść jak Sharon Stone w Nagim Instynkcie i był to jedynie przejaw wrodzonej skromności.
- Baronie, pozostała dwójka do nas kiedyś dołączy? Czy dojeżdżają spoza kurwa miasta.

No dobra, zaczęła za mocno sypać z rękawa przekleństwami. Zawsze starała się być chłodna i profesjonalna w zawodowych gadkach, ale dziś kończyła jej się cierpliwość. No i nie mogła pozbyć się wrażenia, że wybrały się na turystyczną wycieczkę do zoo i przypadkiem wpadły do wybiegu niedźwiedzi grizzly. Zaraz je tu kurwa wybebeszą...

- Noc dopiero się zaczęła - odpowiedział jej spokojnie baron. - Nie każdy z nas wstaje tak szybko. W między czasie ponownie proponuję drinki
- Nie dziękuję – Lawrence chętnie by wypiła coś mocniejszego aby ukoić skołatane nerwy ale to nie byłoby rozsądne. Jako substytut "jednego głębszego" wybrała kolejnego papierosa. - Ale może pan poprosić do środka naszych współpracowników.

Czekali sobie w tej sympatycznej atmosferze jak w poczekalni do dentysty. W powietrzu wisiało napięcie. Po chwili kolejna Blada Twarz weszła do pokoju i szepnęła baronowi na uszko krótką wiadomość. Ten zaś uraczył je zabawną miną, na której malowała się mieszanka wkurwienia i zmartwienia. Zaraz też poinformował, że niejakiego pana Kristoffa, jak i pana Hammara w dzień spotkało niemiłe kuku. Ktoś spalił ich w ich schronieniach i zostały z nich kupki popiołu.
- Jest mi niezmiernie przykro – odparł na koniec, choć Lawrence nie dowierzała w szczerość jego żalu. Żałoby po nich nosił nie będzie a i łzy raczej nie uroni. Za to nie zdziwiłaby się wcale gdyby po wyjściu z pokoju odtańczył radosny taniec hula.

- W takim razie Udo idzie z nami – Lawrence zeskoczyła z biurka i uczyniła kilka kroków ku drzwiom.
- Prawo jest prawo – skinął baron. - Lecz oczywiście mają panie nakaz aresztowania?

- Nie. - odparła CG beztrosko. - Ale mamy prawo zatrzymać go na 24 godziny pod zarzutem napaści na Regulatora.
- To oczywiście odprowadzimy panie do granic rewiru by nie próbował ucieczki.
- Nie ma potrzeby. Nasi koledzy się nim zajmą. Proszę ich wpuścić. Później poradzimy sobie sami.
- Jak sobie panie życzą... - może się myliła ale baron nie wyglądał specjalnie kontent.
- Może się okazać, że w ostatecznym rozrachunku oddamy mu przysługę. W MR nikt go nie spali bez procesu – wtrąciła się jeszcze Ruiz i dołączyła do Lawrence.

Po chwili drzwi otwarły się jak sezam przed pieprzonym Ali Babą i w progu ujrzały znajome gęby Trisketta i Brasi. Jeszcze nigdy nie ucieszyła się tak mocno na widok tego pierwszego, może za wyjątkiem dnia gdy podpisywał jej papiery rozwodowe.
Lawrence wypuściła ze świstem powietrze. Kawaleria dotarła. Ulżyło jej.


- Panowie z firmy kurierskiej? - uśmiechnęła się krzywo do "chłopców od bicia". - Przesyłka do zabrania gotowa na tamtej kanapie. Niestety nie zdążyłyśmy stosownie zapakować.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 17-09-2010 o 18:37.
liliel jest offline  
Stary 17-09-2010, 19:05   #59
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Porycznik wręczył Łowcy siatkę. Ze stalowych włókien, lecz nie wyglądała na solidną. Ot, rządowa sieć. Gdyby wiedział, wziął by posrebrzaną i z runami paraliżującymi zło z arsenału ministerstwa.
"Może być i to, na odwrócenie uwagi starczy... - pomyślał.
Z siecią pod pachą i z pistoletem w drugiej ręce, Xaraf ruszył przed siebie. Nie zwracał zanadto uwagi na swego towarzysza, głowę miał wypełnioną tylko jednym. Pokrzywdzeniem, pokancerowaniem i złapaniem tego ożywczyka.
Choć był świeżo po powrocie, Xaraf nie bał się. Jedyną jego przewagą było to, że jest cholernie wściekły. Niestety nie tak silny i obeznany z nowym ciałem, jak stare, wyliniałe loup-garou.

Budynek przypominał mu ten, w którym sam mieszka na przedmieściach Londynu. Niewielka kamieniczka, ze sklepami na parterze i zapewne sporą piwnicą. Lecz szybko przepędził myśli architektoniczne, musiał bez uważny, nie dać się zaskoczyć. O ile chciał przeżyć.

Na drugim piętrze, Łowcę przeszyło chłodne mrowienie na ciele.
"Całun... - przypomniał sobie ze szkolenia. Całun oznaczał, że w okolicy jest bezcielesny. Niebawem zobaczył to, co Całun zwiastował.
Była to stojąca na trzecim piętrze, mała dziewczynka z rozbitą czy też rozrąbaną czaszką. Lecz nie atakował, bardziej przypominała zaciekawionego wydarzeniami mieszkańca tego budynku.
Firebridge odwrócił od niej głowę i skierował się do pomieszczenia, skąd dochodziły odgłosy ożywczyka.
Russel podążał cały czas za nim, niczym cień.

Zbliżanie się do drzwi, sprawiało że w żyłach Egzekutora, buzowało coraz więcej adrenaliny. Mięśnie zaczęły samoistnie się wzmacniać, czy też... rozrastać. Całemu zajściu towarzysz zimny pot, niczym przy transformacji.
Tak, Egzekutor był gotów spuścić komuś tęgi wpierdol.

Gdy byli pod drzwiami, słyszeli wyraźnie to "coś". Siedziało praktycznie za drzwiami i darło niesamowicie mordę. Russel ostrożnie uchylił drzwi, lecz rozwścieczone "coś" szybko wstało i ruszyło w jego kierunku.
Sherlock trzasnął drzwiami i odsunął się od nich, lecz drzwi wyleciały z hukiem i przycisnęły impetem Russela do ściany. Zmiennik odrzucił drzwi i już chciał zanurzyć swe pazury w zagłuszonym łowcy, lecz egzekutor nie czekał, choć nie lubił tego samo zwącego się bohatera.

Xaraf wystrzelił do niej, kula trafiła w nogę. Zmiennik obrócił ryj w stronę Łowcy i wydarł się głośno. Teraz widział, że duch opanował jakiegoś szczura, czy też mysz. A może coś większego.
"Choć myszko do kotka - powiedział w myślach łowca i jak na życzenie ożywieniec zaszarżował na Xarafa. Ten zarzucił na bestię siatkę, w którą idealnie się zaplątała i przewróciła się na korytarz. Egzekutor podszedł nieostrożnie, blisko zmiennika z zamiarem przestrzelenia kończył srebrną amunicją.
* BLAM * BLAM * BLAM *

Srebrne pociski skutecznie unieruchomiły bestię, lecz ta ostatnim, znaczącym zrywem, uwolniła jedną łapę i uderzył pazurami w łydkę. Krew chlusnęła z ziejącej krwią rany, lecz Egzekutor zachował kamienną twarz. Ze złością zdjął z pleców scimitar. Łub! Uderzył w bark wijącej się bestii, przybijając ją do drewnianej podłogi. Bestia jeszcze jakiś czas się wiła się na wbitym mieczu, lecz szybko dała za wygraną, mimo wszytsko wyciągała cały czas łapy po egzekutora.
- Przepraszam myszko, musisz iść spać... - powiedział cichym szeptem do bestii.
Kilka sekund chwil potężny kopniak wylądował na głowie gryzonia.
Paskudztwo straciło przytomność i zmieniło się w śpiącą tchórzofretkę, całkiem sporą.

Adrenalina zaczęła opadać, a noga piec strasznym bólem.
Egzekutor wyciągnął z podłogi scimitar i podszedł do okna. Było zamknięte, więc wybił je rękojeścią miecza. GSR na dole wycelowali w okno, lecz widząc w nim egzekutora, opuścili lufy karabinów.
Egzekutor dał znać porucznikowi stojącemu na dole, aby kogoś tu przysłał. Ten coś powiedział do kilku ludzi, którzy złapali jakąś klatkę i ruszyli. Za nimi poszło jakiś dwóch facetów z torbami, na których widniały duże, czerwone krzyże. Medycy.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 17-09-2010, 23:56   #60
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
-Że co kurwa? - najwyraźniej odpowiedź dwóch cieciów spod drzwi nie przypadła Mike’owi do gustu.

Może muzyka była za głośna i nie usłyszeli, co by go specjalnie nie zdziwiło, sam ledwo utrzymywał koncentrację przy tej lupaninie.Lub tych dwóch palantów nie zdążyło zauważyć ich odznak przez te śmieszne okulary na gałach, miał podobne tylko bardziej szykowne, ale było to prawdopodobne, przy tym świetle sam ledwo dostrzegał szczegóły. Słowem nie zamierzali ich od tak przepuścić przez te jebane drzwi.
Tylko dzięki wrodzonej wyrozumiałości i rozbudzonej empatii postanowił dać im szansę zrozumienia z kim mają do czynienia. To, że źle obliczył odległość i trzasnął kolesia kawałkiem blachy po twarzy było oczywiście przypadkiem. Konwersacja trwała w najlepsze. Gdyby nie fakt, że łeb mu pękał pewnie by i usłyszał wymianę uprzejmości, tymczasem siłował się z pijawą, która nie chciała stosować ostrzejszych metod i postanowiła jedynie oddalić odznakę łowcy od swojego pyska. Czyjaś ręka wylądowała na jego ramieniu. Gorzała najwyraźniej miał mu coś ważnego do powiedzenia. Nie mógł wybrać sobie lepszego momentu. Chciał chyba załagodzić sytuację, gestykulował przy tym jak Ghandi.
Może i racja? - Schował odznakę do kieszeni i stanął ze skrzyżowanymi na piersi rękoma nie spuszczając oczu z dryblasa któremu wyraźnie uwydatniły się kły. Ten drugi, zdecydowanie bystrzejszy, mózg operacji "waruj", raczej rozumiał powagę sytuacji bo wdał się w rozmowę z Triskettem dając jednoznaczne sygnały, że muszą to skonsultować, po czym stanął gdzieś z boku i tak postał w milczeniu jakiś czas.

Hałas zza pleców Hartmanna nasilał się, przymknął oczy próbując odseparować się od otoczenia. Zaraz trafi go pewnie cholera a tymczasem DJ zdecydował się akurat teraz zagrać ostrzejszego seta.
Ta muza robi ludziom kaszanę z mózgu - pomyślał i uśmiechnął się na wspomnienie kilku wieczorów z czasów kiedy wbijał na parkiet przy takich bitach z niezłą korbą w głowie.

Tymczasem mijały cenne sekundy i trzeba było się decydować czy wchodzić z drzwiami czy przez drzwi. Druga opcja wydawała się kusząca i nie trzeba by było dwa razy proponować, ale Mike musiał mieć na uwadze resztę zespołu i okoliczności. Poza tym zapomniał wykupić polisy na życie więc wszyscy byliby stratni.
-Hej Gorzała - wykrzykiwał do ucha egzekutora - czekamy 2 minuty i włazimy, nie chcę tu sterczeć jak chuj na mrozie.

Sezam otworzył się sam, bez ponownego proszenia.

W tym miejscu impreza najwyraźniej się zakończyła. Blada wywijała chudymi nogami siedząc na blacie stołu wyraźnie kontrolując sytuację a Dolores... . Dolores tamował źródło cholernie kuszącego zapachu. Stłumił gniew bo i jego przyczyna najwyraźniej leżała na glebie skrupulatnie pilnowana przez dwóch takich co nie myślą tylko słuchają poleceń.

No to sobie z nim pogadają zanim dotrą do MR.

-Się robi szefowo - puścił oczko do CG – to nie szkło więc się nie potłucze - Chwycili pijawę. Może nie był zbyt delikatny, ale przecież od wybitego ze stawów ramienia jeszcze nikt nie umarł.

Nikomu nie zależało, żeby przepychać się przez rozbawiony tłum w głównej sali. Skorzystali z tylnego wyjścia, zawlekli zakneblowanego i skutego Udo. Nie zadawał pytań. Wiedział, że nic nie powstrzyma dziewczyn przed paplaniną, więc spodziewał się, że w samochodzie pozna fakty. Upewnił się jeszcze czy nikt nie grzebał przy aucie i zapakowali podejrzanego na tylne siedzenia.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!

Ostatnio edytowane przez Hesus : 18-09-2010 o 00:20.
Hesus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172