Ilmar
Gdyby w tym momencie dostał Brusa w swoje ręce, udusiłby go bez wahania. Zaraz po tym idiocie, który strzelił jako pierwszy. Na szczęście obaj prawdopodobnie nie żyli. Ilmar miał nadzieję, że ich dusze trafiły w jakieś wyjątkowo paskudne miejsca. Na przykład to, gdzie łaziło się boso po rozgrzanej powierzchni wulkanu. Albo to szare pustkowie, nigdy nie pamiętał, jak się nazywało.
Dobra, dość rozmyślania o bajaniu klechów. Słuch chyba powoli mu wracał, bo słyszał już chlupot wody. Co prawda uszy wciąż bolały go niemiłosiernie, ale nie mógł narzekać. Był jeszcze cały czas w stosunkowo niezłej sytuacji.
- Dobra - spojrzał w stronę, którą wyszedł zeugl - Mamy jeszcze chwilę czasu. To co? Spierdalamy?
Jeden rzut oka na paladyna wystarczył mu żeby stwierdzić, że nie ma sensu go ratować. Obciążyliby się tylko, a i tak pewnie nie dożyłby chwili, w której dotarliby do wyjścia. Nawet rzucić go zeuglowi na pożarcie w razie czego nie było sensu, bo potworowi chyba już nie na tym zależało. Skurwiel chciał zemsty.
- No to przyjemnych snów - mruknął Ilmar, sięgając po sztylet. Tyle przynajmniej mógł dla paladyna zrobić. |