Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2010, 21:36   #108
Karenira
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Shannon wbrew wszelkich chęciom i próbom racjonalnego uspokajania samej siebie, czuła coraz większy niepokój. Gdyby w jej obecnym stanie była choć cząstka rzeczywistej materii drżałaby teraz jak liść na wietrze. Ziemie barona DeLaneya. Wymyśliła już tysiące nieszczęśliwych zakończeń jej na nich obecności. Złościła się i złorzeczyła, przywoływała w myślach dawną nienawiść. Wszystko na darmo. Biedny, niespokojny duch czuł przede wszystkim absurdalny strach.

- Alto? – Coraz łatwiej było u niego szukać pocieszenia. Na własne życzenie odizolowana od innych, wsparcia w jednej tylko szukała osobie. Nie musiała nawet ukazywać się w pełni, by cichy, drżący głos wyjawił w jakim stanie się znajdowała. – To zabrzmi wyjątkowo głupio i może później pozwolę ci to opowiadać w formie żartów pozostałym, ale tutaj, tak blisko... Myślisz, że on też tam jest?
- Nie wiem, Shannon - Łotrzyk powstrzymał się od zerknięcia przez ramię. Chyba już nigdy nie pozbędzie się tego odruchu na dźwięk głosu pojawiającego się znienacka w jego głowie. Wspomniał zaraz rozmowę ze Srebrnooką jeszcze w Elandone - Ziemie DeLaneyów, tu rządzi jego potomek.
Do tej pory myślał o Valls jako o końcu włóczenia się za królem. Mecie, którą należy przekroczyć, aby wreszcie móc powrócić do Elandone. Słowa Białej Damy obudziły zaś przekonanie, że właśnie włażą w paszczę lwu.
- Nie mam pojęcia. Srebrnooka mówiła, że stał się potężny. Że jest poza naszym zasięgiem. Może pora to zmienić. Może pora stanąć mu do oczu. - Wyciągnął czarny medalion zabrany niedoszłym porywaczom.
Shannon zgnębiona westchnęła przeciągle.
- Nie mogę się uwolnić od wrażenia, że stanie się coś okropnego. Na dodatek boję się, że jak wszyscy tam pójdziecie... jak ty tam pójdziesz, kamień wpadnie w jego ręce – zaśmiała się gorzko – Przeraża mnie to. Mnie, której w przeciwieństwie do was nie można nawet zranić w normalny sposób. Ciągle myślę, że on na pewno coś wymyśli. – Przez moment widział jak siedzi skulona na parapecie skubiąc nerwowo rąbek sukni – Strasznie mi wstyd.
- Też mam złe przeczucia. - Alto zerknął na półprzezroczystą postać - ale to nasza pierwsza i może jedyna szansa dowiedzieć się o co mu chodzi. Pomimo tego, że cały czas mi się zdaje, że te medaliony to zaproszenie do pułapki. Chodźcie do mnie - Alto zamyślił się i schował czarny medalion do kieszeni.
- Shannon, ja musze tam iść. Wiesz przecież dlaczego. - Nie patrzył w jej kierunku. Chciał powiedzieć, że może przecież zostawić kamień, schować go w bezpiecznym miejscu, ale nie o to jej przecież chodziło. - Nie wiem co się tam stanie, Srebrnooka może mieć rację. To może być ponad nasze siły. Ale alternatywą jest czekanie na jego ruch. Bezradne wyczekiwanie, aż znowu uderzą. Aż znowu zagrożą komuś z nas.

- Wiesz, nie po raz pierwszy myślę, że powinnam była zostać naprawdę wściekłym duchem. Zamiast tego, cóż... może właśnie ta bezradność doprowadza mnie do takiego stanu. Dawniej przecież nie bałabym się wyjść mu naprzeciw. Myślałam też, wybacz, że to powiem, że to wy będziecie moją bronią. Że nie będzie mi żal, bo przecież i tak... – zawahała się szukając lżejszych niż chciała wypowiedzieć słów – jesteście śmiertelni. Zapomniałam, że mogę się przywiązać. Alto, ja pamiętam, to już się źle skończyło. – Przerwała wpatrując się w niego uważnie, szukając najmniejszych oznak pogardy, jaką sama do siebie czuła. – Powiedz mi lepiej, co mogę robić, żebym choć trochę czuła się potrzebna.
Alto uśmiechnął się lekko.
- Mamy wiele wspólnego, Shannon. Jesteś bardziej ludzka, niż niejedno z nas. I to że nie możesz tak prosto umrzeć po raz drugi, tego faktu nie zmieni. Jesteśmy twoją bronią, w pewnym sensie, czy tego chcemy czy nie. Bo wszyscy walczymy, o to co kochasz. Może tego nie widać, ale jak wytłumaczysz to że ciągle trzymamy się razem? Zupełnie obcy sobie ludzie? Z nabitymi mrzonkami głowami? Wiele razy myślałem, aby stąd odejść. Zostawić wszystko i ruszyć dalej. Wiesz, to w życiu robię najlepiej. Uciekam. - łotrzyk spuścił wzrok - Ale mimo to jestem tutaj i szykuję się do wejścia w portal. Nie jestem wojownikiem, ani czarodziejem. Jeśli wyjdziemy w środek czegoś, co nas przerośnie, pewnie będzie tak że będę tylko zawadzał. Ale może być tak, że zanim dojdzie do konfrontacji, potrzebne będą nasze oczy i uszy.
Spojrzał znów na parapet, gdzie przed chwilą jeszcze widział jej postać.
- Pamiętasz podchody pod obóz na cyplu? Stanowiliśmy zgrany duet, nie uważasz? - Zanim wszystko zaczęło się sypać. Dodał w myślach i uśmiechnął się lekko mimo woli - Nie mów, że jesteś niepotrzebna. Nikt nie wymaga od ciebie abyś z mieczem w dłoni ruszyła zabijać.
- Nikt poza mną samą. Na myślenie o tym, w co łatwo uwierzyć, poświęciłam wiele lat. A teraz spójrz na mnie, niemal kulę się ze strachu. – Wciąż jeszcze przejęta zapomniała, że łotrzyk akuratnie widzieć jej wcale nie mógł. – Też myślę, że wtedy nam dobrze szło. Do czasu. Obyśmy teraz nie przekroczyli tego punktu, co wtedy.

Nie odzywała się przez dłuższą chwilę, wiedząc że da jej czas na poukładanie myśli
- Alto ja myślę, że powinniście powiedzieć sobie więcej niż tylko gniewne słowa.
Łotrzyk patrzył w ziemię, tak długo, że Biała Dama myślała już że jej nie odpowie.
- Nie, Shannon. Gniewne słowa wystarczą. Tych spokojnych, wypowiedzianych z rozmysłem obawiam się bardziej, niż tego co kryje się za portalem. Bo mogę usłyszeć coś co spowoduje, że nie będzie tu dla mnie miejsca.

Na takie postawienie sprawy Shannon nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przyszło jej tylko do głowy, że teraz będzie musiała się modlić o to, by przysparzającej problemów Myszy nic się nie stało. W przeciwnym wypadku łotrzyk mógłby jeszcze chcieć po raz kolejny zostawić wszystko za sobą. Shannon wątpiła, że zabrałby kamień ze sobą. Zresztą z własnej woli i tak nie porzuciłaby Elandone.

Po dłuższym czasie uświadomiła sobie jak bardzo jej to odpowiada. Odezwać się znienacka i podobnie zamilknąć będąc w pełni przez niego rozumianą. Uśmiechnęła się przypominając sobie słowa o duecie. Obawy w znaczącym stopniu zmalały.

Gdyby była jak oni, przetrząsałaby sakwy w poszukiwaniu rzeczy przydatnych na wyprawie w nieznane. Być może wzorem kapłana przeglądałaby broń. Potrząsnęła stopą wyobrażając sobie jak wsuwa mozolnie miękkie, skórzane buty na spodnie. Bezsensowne rozmyślania. Byle tylko nie martwić się więcej. Do czekania bądź co bądź była przyzwyczajona. Będąc na zamku mogła swobodnie poruszać się po pokojach, zaglądając do wszystkich ciekawie. Teraz przyglądała się jedynie łotrzykowi i siłą rzeczy snuła fantazje o wspólnym działaniu. Oczy i uszy, mówił. W tym była dobra.

Gdyby tak jeszcze nie bała się skończyć jak dżin w butelce.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline