Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2010, 17:03   #46
Keth
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Aglahad zapadał w ciemność. Ogarniała go ze wszystkich stron. Przenikała na wylot, aż do szpiku i powoli, powolutku zbliżała się do ostatniego źródła ciepła w jego ciele - młodego, silnego serca. Te biło jeszcze szybko i rozpaczliwie jak mały, walczący o przetrwanie ptaszek, ale był to jeden z ostatnich zrywów. Powoli brakowało mu sił. Aglahad był już na ostatniej prostej, która mogła skończyć się tylko w jeden sposób. Świadczyły o tym problemy z oddychaniem, każdy haust powietrza sprawiał mu ogromny ból, zimny pot, ciarki, nie, lekkie dreszcze i powoli zdobywający władzę nad jego umysłem paniczny strach. Było źle. Bardzo źle. Chłopak czuł jak po kolei zdrętwiały mu wszystkie palce lewej stopy i powoli zaczynało się to udzielać prawej. Uciekłby stąd, gdyby mógł… Ale nie mógł nic. Po prostu stał i tępo wpatrywał się w rozgrywającą się przed nim scenę.

Coś musnęło go w ramię. Nie byłby nawet pewien, czy rzeczywiście tak było, ale ten delikatny dotyk wyrwał go z potwornego transu w który zapadał. Oczy zaczęły szukać. Działo się to w zupełnie innym tempie niż wszystko dookoła. W jednym momencie obrzucił spojrzeniem wszystkich swoich przyjaciół, materializującą się ciemność, kratę, wnękę i.. tak, parę oczu tuż obok. Widział je już wtedy, kiedy się przebudzili. Pamiętał jakie były smutne i jak bardzo było mu ich wtedy żal. Dostrzegł też drugą parę oczu, to musiało być rodzeństwo. Rozpłakałby się, gdyby nie kolejne muśnięcie i ten przeraźliwie smutny szept. Aglahadowi zdawało się, że jakaś niewidzialna siła ciągnie go teraz za rękaw. Nie opierał się. Uniósł pochodnię nieco wyżej, ostrożnie postąpił jeden krok, potem drugi i skoczył w stronę wnęki.

Na widok tego, co tam zobaczył, serce ścisnęło mu się z żalu i smutku. Dwie widmowe postaci w dalszym lewym rogu pomieszczenia desperacko starały się podnieść z podłogi ciężar, zdecydowanie przewyższający ich siły... a raczej który przewyższyłby, gdyby ich niematerialne ręce mogły go choć uchwycić... Aglahad w panującym półmroku niewiele był w stanie dostrzec. Z tego wszystkiego zapomniał nawet o pochodni, którą trzymał w ręce. Przypomniał sobie o niej dopiero wtedy, kiedy niemal wypuścił ją ze zdrętwiałych palców.

Proszęproszęproszępomóżniedamyradypomóż...

Z jakiegoś powodu był pewien, że jeśli nie odpowie na to wołanie, serce mu pęknie. Podszedł bliżej i delikatnie oświetlił ciemny kąt. Jego oczom ukazał się widok, który nie od razu zrozumiał. Na podłodze leżało coś, co kiedyś musiało być ciężką, dębową ławą. Teraz poczerniałą od ognia, choć nadal w jednym solidnym kawałku. Z jednej strony jeszcze podpierała się na kikucie spalonej nogi. Spod drugiego końca wystawały dwa niewielkie, ciemne kształty, wyraźnie przygniecione meblem, gdy nogi przegrały w walce z ogniem. I po tej właśnie stronie dwa fluorescencyjne kształty siedziały teraz i wpatrywały się wyczekująco w chłopaka. Zrozumienie przyszło dopiero po chwili. A nawet jak już przyszło, ciężko się było z nim pogodzić. Łzy stanęły Aglahadowi w oczach. Otarł je niecierpliwym gestem.

- Spokojnie... wszystko będzie dobrze, wszystko. - Chłopak sam w to nie wierzył, ale teraz nie chodziło tylko o niego. Musiał pomóc tym dzieciom, zbyt długo tu już leżały. - Będzie dobrze, obiecuję wam.

Z tymi słowami zatknął pochodnię w cudem ocalałym uchwycie i złapał za brzeg ławy. Nic. Podciągnął rękawy, napluł na dłonie i spróbował jeszcze raz. Nadal nic. No, może mebel lekko się przesunął, ale trudno powiedzieć, czy tak było w istocie, czy to tylko zbyt bujna wyobraźnia i pobożne życzenia. Chcąc, nie chcąc, Aglahad musiał się przyznać sam przed sobą, że w pojedynkę nie sprosta tej prośbie...

Tylko jedna osoba przychodziła mu teraz do głowy. Ravere. Ale on był pochłonięty walką z Tym Czymś... Trzeba było jakoś go tu ściągnąć. Albo wszystkich ich. Przecież nie zostawią tam Amarys i Trzmiela. Tak! Wszyscy do wnęki! Aglahad wysunął głowę na zewnątrz i wydarł się co sił w ściśniętym gardle.

- Hejże! Zostawcie To Coś i chodźcie tu! Wszyscy! Rav! Musisz podnieść ławę! Ława! Ława! Ława! Prędko! One czekają i są takie smutne! Tak przeraźliwie smutne!

Odbiło mu... Zwariował...
Cóż innego mógł sobie pomyśleć normalny człowiek, gdy zmagał się z jakąś paskudną czernią, usiłował ją podpalić, spalić, czy choćby przypiec nieco, a lego towarzysz broni, jeśli bronią można nazwać pochodnię, zapragnął nagle odpocząć i prosi, by mu ładnie ustawić ławkę...
A może on sam, Rav, nie do końca był normalny. skoro wybrał się w te zakazane podziemia...
Machnął po raz kolejny pochodnią, usiłując odpędzić nachalną mackę, która poczuła do niego nadmiar sympatii, a potem ruszył w stronę Aglahada by sprawdzić, o co chodzi z tą ławką.
Może uda się ją podpalić, zrobić ognisko i sfajczyć przy okazji tę ciemność...

Krok wystarczył, by Rav zobaczył wpatrzone w siebie, pełne błagania oczy.
To one, to ich spojrzenie wciągnęło ich w tę pułapkę. A teraz widział w nich prośbę o ratunek. Czy miał im wierzyć? Czy miał im pomóc? Czy potrafił?
Podbiegł do ławy, z którą zmagał się Aglahad i wykorzystując wszystkie siły spróbował ją unieść i odsunąć na bok.
 
Keth jest offline