Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-09-2010, 15:28   #41
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Amarys nie mogła spać. Co raz to przewracała się z jednej strony wąskiego łóżka na drugą. Koc, którego szorstkiego dotyku i zatęchłego zapachu oczekiwała niczym zbawienia u końca każdego, ciężkiego dnia pracy, dziś ciążył jej niemiłosiernie, gryzł i dusił. Nawet świeżo wypchany, pachnący łąką siennik nie przynosił jej wytchnienia. Nie pomagało ani liczenie w myślach rachunków, ani liczenie smoków. Amy westchnęła, jeszcze raz przewracając się na drugi bok. W tej nocy było coś dziwnego, coś niepokojącego. Sama nie wiedziała co tak bardzo wyprowadziło ją z równowagi - zniknięcie towarzyszy, czy spotkanie z niebiańskim gryzoniem. W każdym razie Amarys tej nocy daleko było do spokoju i racjonalności. Coś było nie tak i czuła to wyraźnie, jakby przez skórę. Blada poświata Solinari oblewała wszystkie sprzęty w dziewczęcym dormitorium niesamowitym blaskiem. Wszędzie wokół panowała niezwykła wprost cisza. Śpiące dziewczęta robiły zwykle więcej hałasu niż stado owiec, ale nie tym razem. Amy wyraźnie słyszała swój oddech...

I wtedy w niezmąconej ciszy dziewczyna usłyszała ciche piśnięcie. Wstrzymała oddech, bo teraz słyszała ciche chrobotanie, a potem szelest. Szczur! Znaczy się Habakuk! Znaczy się... Zza krawędzi łóżka wyłonił się wąsaty pyszczek. Wąsy poruszyły się nerwowo razem z całym różowym nosem. Po chwili na łóżku pojawiła się całość stworzenia. Była to mysz. Mała, biała myszka o czerwonych ślepkach i ruchliwym, śmiesznym pyszczku. Amy westchnęła rozczarowana. Cóż, widać limit boskich objawień na ten tydzień już wykorzystała. Widok myszy na łóżku wcale nie był czymś niezwykłym w domu dla sierot. Zwykle kończyło się wrzaskiem tej czy innej dziewuchy i wściekłym nawoływaniem: "Mruczek! Bierz ją!", tyle że leniwe kociska raczej nie miały w zwyczaju na takie okrzyki reagować. Dziś Amarys jakoś nie chciało się krzyczeć, ani tym bardziej szczuć białej myszy kotem. W końcu była wybranką Habakuka, a to do czegoś zobowiązuje. Mysz przysiadła na samym skraju łóżka rozglądając się nerwowo we wszystkie strony - widać czuła mieszkające przy piecu koty. W końcu jednak zatrzymała się w miejscu i kiwnęła na dziewczynkę, a potem ruszyła ku krawędzi łóżka. Amarys szerzej otworzyła oczy. Nie! Przywidziało jej się. Przecież... Myszka zatrzymała się i jeszcze raz kiwnęła różową łapką. Tej nocy chyba już nic nie zdziwi biednej Amarys. Nowo powołana kapłanka poderwała się z łóżka. Posadzka była zimna. Prawie pisnęła dotknąwszy jej stopami. Mysz kluczyła między łóżkami śpiących dziewcząt, a Amy najciszej jak umiała szła za nią. W blasku Solinari wszystko było takie dziwne, rozmyte i połyskujące. "Zupełnie inne niż zawsze..." - zdążyła pomyśleć nim stanęła przed ścianą. Myszy nigdzie nie było widać, tylko gładkie, połyskujące kamienie. Amarys westchnęła - zgubiła swojego przewodnika! I co z niej za wybraniec skoro zwykłą mysz potrafi zgubić myśląc o niewiadomo czym! I wtedy zobaczyła ruchliwy pyszczek wystający spod jednego kamienia. Dziewczynka przyklękła na zimnej podłodze i dostrzegła ledwie widoczną szczelinę. Myszka wyszła na zewnątrz i wskazała na szczelinę mocno już poirytowana całym zajściem. "Ale ja jestem za duża! - Chciała powiedzieć Amarys - "Przecież przez to nawet mysz się nie przeciśnie!" . Cóż to ostatnie tak jakby nie do końca było prawdą, ale nie zmieniało to faktu, że... Nagle w głębi swego ciała poczuła najpierw delikatne łaskotanie, które po chwili przemieniło się w mrowienie, a to bardzo szybko odczuła jakby ją coś od środka zasysało... "Kurczę się..." - pomyślała spanikowana - "A może to świat rośnie..." Czuła mrowienie na całym ciele, Zdawało się jej, że ktoś lub coś ciągnie ją za uszy, a równocześnie jakby ściskano ją ze wszystkich innych stron. Nos strasznie ją swędział, a wąsy paskudnie się nastroszyły. "Wąsy?!" - z zamyślenia nad przedziwnym uczuciem wyrwało ją natarczywe piśnięcie, które doskonale zrozumiała, było w nim coś o głupich ludziach, głupich bogach i ich głupich misjach i o serze i suchym chlebie, który czeka, a może było i jeszcze więcej, ale Amy nie wszystko udało się pojąć z tego natłoku znaczeń zawartego w krótkim pipnięciu. "A tak mysz czeka..." Teraz szczelina między podłogą, a ścianą zdawała się być szeroką rozpadliną, w którą bez problemu udało się jej wśliznąć.

Było tam ciemno, ale jej paciorkowate oczy doskonale widziały wszystko. Biegła co tchu za białą myszką, długimi ciemnymi korytarzami świata pod domem. To było dziwne miejsce i później Amarys niewiele potrafiła sobie przypomnieć z tej szalonej gonitwy. To było miejsce pełne chrobotów i cichego popiskiwania. Miejsce wszystkich małych istot, które lubią ciemność. Jak przez mgłę Amy pamiętała głosy, które rozumiała, choć rozumieć nie miała prawa. Lewie słyszalne głosy splatające się w niekończącą się pieśń o szczęściu pełnej spiżarni, równym oddechu braci i sióstr w ciemnej kryjówce, trudzie niekończącego się przegryzania i ostrej grozie straszliwych pułapek czekających w nad-świecie. To wspomnienie jeszcze długo później sprawiało, że Amarys wstrząsał dreszcz przestrachu. Było w tej mysiej pieśni coś dziwacznego i niepokojącego. Ale w tamtej chwili nie myślała o tym. W tamtej chwili widziała jedynie biały kształt swojego przewodnika i czuła całą sobą, że musi za nim podążać, nic więcej nie miało znaczenia. Jej wędrówka zakończyła się równie szybko jak zaczęła. Za jednym z niezliczonych zakrętów niekończących się korytarzy otworzyła się pusta przestrzeń oblana jaskrawym światłem. Biała mysz wskazała jej wyjście. Pisnęła cicho i nim Amarys zdołała jej choćby podziękować (choć tak naprawdę nie wiedziała czy myszy wiedzą czym jest wdzięczność) biała mysz znikła pozostawiając ją zupełnie samą w tym wielkim świecie. Amarys rozejrzała się wkoło... i dostrzegła Rava wchodzącego z pochodnią do tunelu

- Komu w drogę, temu czas - głos był niesamowicie potężny i przerażający dla myszy, a jednak jakąś cząstką siebie Amarys chciała podbiec i schować się w kieszeni chłopaka...

Jednak nadal obserwowała to wszystko skryta w głębokiej ciemności. Była zarazem sobą jak i zwierzęciem. Choć niczego bardziej nie pragnęła jak dołączyć do przyjaciół to jednak za nic nie była w stanie tego uczynić. Cała jej mysiość żądała od niej, by skryła się jeszcze głębiej przed tymi olbrzymami. Tym bardziej chciała się do nich zbliżyć bo czuła, że w tym dziwnym miejscu coś jest bardzo nie tak. Czuła to w wąsach...

- Aglahad... Może pójdziesz przodem? Ciemne korytarze to chyba twoja domena... Tylko nie upuść pochodni.

Jak to się stało, że te głupole nie widziały tego! Ona czuła to doskonale. W każdym kącie korytarza gromadziło się coś ciemniejszego niż najgłębszy cień. To było coś lepkiego i cuchnącego spalenizną. Chłopcy powoli ruszyli w głąb tego strasznego korytarza, gdzie tej lepkiej ciemności było jeszcze więcej. Amarys pisnęła przerażona, a jej mysie serduszko mało nie wypadło z malutkiej piersi. To coś wabiło jej przyjaciół światłem, trupim blaskiem schwytanych wcześniej w pułapkę. Amarys pisnęła raz jeszcze i pchnęła mysie ciałko naprzód całą swoją wolą. Przy zejściu do korytarza ciemności gęstniały, gęstymi kroplami spadając z sufitu na posadzkę. Amarys z trudem wymijała śmierdzące spalonym drewnem krople i ruszyła wgłąb korytarza.
Z rosnącą paniką przyglądała się wysiłkom Aglahada zakończonym nieoczekiwanym otworzeniem się bocznego tunelu, z którego dobywał się nikły poblask. A Rav zamierzał tam wejść!

Stali wpatrzeni w blady blask trupich ogników jak urzeczeni, a to... To zbierało się tuż za ich plecami. Kotłujące się cienie wzrastały, bezgłośnie bulgocząc i kotłując się tuż przy kracie. To było wielkie, miało setki długaśnych cienistych macek, które raz po raz sięgały ku chłopcom. To było bardzo głodne, gotowe by skoczyć, zdusić wszelkie światło, pożreć blask jaki bił od jej przyjaciół. A te głupole wciąż jak oczarowani spoglądali wprost w blade, zielonkawe światełko. Żaden z nich nawet nie dostrzegł, jak ich pochodnie powoli przygasają, jakby w korytarzu zabrakło powietrza, którym karmił się ogień. Swąd spalenizny był prawie że namacalny. Z ulgą zobaczyła, że Trzmiel łapie nieostrożnego chłopaka za ramię. Myślała, że go zatrzyma a on... on... zamierzał tam wejść razem z nim!

"Pomóżcie nam! Prosimy! Pomóżcie!" Szeptały martwe głosy, a ich ogniki powoli przygasały. Ciemność wybuchła setką ciemnych odnóży, które otoczyły ich ze wszystkich stron. Amarys usłyszała lepkie mlaśnięcie i przez ułamek ułamka chwili widziała oblicze ciemności. Za przyłbicą z czerni czaiły się puste niby-oczy i głodne, utworzone z nicości usta. Pierwsza z pochodni zgasła, a Trzmiel poczuł na karku coś lodowatego, lepkiego i śmierdzącego dymem. Amarys znów usłyszała mlaśnięcie...
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 07-09-2010, 12:30   #42
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień dłużył się Amy niemiłosiernie. Wysprzątała całą świątynię na błysk, zjadła obiad, wykonała wszystkie zlecone przez kucharkę zadania a nie było jeszcze nawet popołudnie! Do wieczora - z sumiennością, która zadziwiła zarówno Zimirę jak i ją samą - studiowała podstawowe modlitwy i rytuały, jednak mimo tylu zajęć czuła się żwawa i pełna energii. Kapłanką! Ona! Niesamowite... Raz po raz spoglądała na piękny wisior, który przezornie ukryła pod sukienką, myśląc jaką niespodziankę sprawi Ravovi gdy ten opuści już Dziurę. Na pewno jej nie uwierzy! Ale jak może nie uwierzyć, skoro na szyi wisiał niezbity dowód jej kapłaństwa? Tak wspaniałych rzeczy nie rozdawano byle komu. Kwestię objawienia postanowiła jednak odłożyć na potem. Sama nie mogła do końca uwierzyć w to, że Habbakuk przemówił do niej - nieważne już w jakiej postaci - trudno więc, by uwierzył kto inny. Była bardzo ciekawa czy Zimira powiadomi resztę akolitów i ojca Edrina o wstąpieniu Amarys w szeregi kapłanów Świątyni Dobrych Bogów. Może nawet Dorośli zwołają Zebranie i pokarzą wszystkim jaka jest teraz ważna, a akolici przestaną traktować ją wreszcie jako zawadę i gorszy gatunek człowieka? Amy rozmarzyła się na ta myśl, ale zaraz wzdrygnęła się z przestrachu. Dorośli mogą przecież zażądać, by odpracowała czas spędzony w przytułku, a tego stanowczo nie chciała. Na zewnątrz murów Domu dla Sierot Radnego Binleya czekała przecież Przygoda! Przygoda, której początek leżał bezpiecznie w kieszeni jej fartucha. Uśmiechnęła się do siebie. W natłoku wydarzeń prawie zapomniała o pamiętniku i mapie, lecz był jeszcze na nie czas. Jutro chłopcy wyjdą z Dziury - pośrednio dzięki NIEJ! - i razem zaplanują co dalej. A jeśli na prawdę nadchodzą Ciężkie Czasy, ona pomoże je zwalczyć! Ha!

Ku rozczarowaniu dziewczynki noc również się dłużyła. Amy chciała, by był już poranek a chłopcy triumfalnie przyszli na śniadanie. Znając Zimirę wypuszczą pewnie i Tych Trzech przy okazji, lecz była to tylko drobna niedogodność w obliczu odzyskania przyjaciela. A może przyjaciół... Habbakuk mówił przecież, że powinni teraz trzymać się razem. Wyobraziła sobie jak wspólnie wędrują przez zielone lasy, zakurzone gościńce i pola pełne dojrzewającego zboża. Może gdy znajdą skarb buntowników stać ich będzie na zakup wierzchowców, a wtedy będą galopować słysząc tylko wiatr w uszach? Raz czy dwa pozwolono jej się przejechać na koniu i było to wspaniałe (acz nieco bolesne) uczucie. Zaprzyjaźni się ze swoim, może i nawet kiedyś zrozumie jego język? Zimira rozmawiała przecież ze zwierzętami. Kiedyś... to słowo przewijało się przez wszystkie myśli, marzenia i pomysły jak niewidzialny łańcuch trzymający ja w miejscu. Przecież "kiedyś" równie dobrze mogło znaczyć: "nigdy"!

Amarys szarpnęła się ze złością w pościeli. Było tak okropnie duszno i na dodatek powietrze cuchnęło czymś dziwnym. Jak może marzyć o szerokich przestrzeniach, skoro dusi się w tej... spalni! Czy te dziewuchy nigdy się nie myją?! Z irytacją rozejrzała się wokół i dopiero wtedy poczuła jak bardzo COŚ jest nie tak. To nie dziewczęta ani pościel, nie duchota po całodziennym upale czy nadwrażliwość spowodowana zmęczeniem. Coś... coś czego nigdy wcześniej nie czuła było tu teraz. W nagłym poczuciu odpowiedzialności za innych Amy usiadła w pościeli i zaczęła nasłuchiwać, "czuć" tak bardzo jak tylko potrafiła mając nadzieję, że do pokoju wpadnie zaraz Zimira albo któryś z kapłanów i przegoni złe stwory, które na pewno czaiły się gdzieś w tym dziwnym księżycowym świetle. Nikt jednak nie przyszedł a otoczenie zdawało się jej coraz bardziej nierealne. Wzięła głęboki oddech by się uspokoić, lecz zrobiło się jej tylko niedobrze. Czuła jak gdyby odległy swąd spalenizny, ziemi i... zła? Jak zło może mieć w ogóle zapach? Rzuciła się na łóżko i zakryła kołdrą głowę, lecz zaraz odkryła ją z powrotem. Była tutaj tylko ona, musi wiec być dzielna. W końcu była kapłanką... prawda?

Pisk zabrzmiał w nocnej ciszy jak wystrzał. Myszka-albinoska była dziwem nawet bez faktu, że wyraźnie pokazywała, by Amy szła za nią. Może myszka była pokojówką Habbakuka? Albo też jego kapłanką? W końcu bóg zapewne nie rozróżniał na ludzi i zwierzęta. Idąc po zimnej posadzce Amy pomyślała, że powinna być chyba bardziej zdziwiona rozgrywającymi się tej doby wydarzeniami. Kiedyś słyszała, że dzieci mniej dziwią się wszystkiemu, gdyż nie wiedzą jeszcze jak świat powinien funkcjonować; za to zachwycają się nim bardziej. Ona nie czuła się w tej chwili specjalnie zachwycona. Bardziej... spełniona? Nawet mimo strachu, jaki odczuwała stąpając w dziwnym blasku Solinari.

Kolejne minuty były jak sen. Przemykanie miniaturowymi, pełnymi kurzu i pajęczyn (?!) przejściami, chór mysich głosów w jej głowie, łaskoczące o ściany wąsy i przemożna ochota na ser mieszały się w niesamowity koktajl wrażeń, który ustał nagle po wbiegnięciu do olbrzymiego (jak dla myszy) korytarza. Potem zaś mysią duszę Amarys zalała kolejna fala wrażeń: strach przez przyjaciółmi i przemożna chęć, by podbiec do nich i ostrzec... tak, ostrzec o tym, co górowało nad nią, nad nimi, nad wszystkim sprawiając, że niemal dusiła się ze przerażenia i smrodu, jaki to coś wydzielało. Na sztywnych łapkach wędrowała w ich stronę tylko siłą woli pchając małe ciałko do przodu. Krok za krokiem zbliżała się do chłopców, a ciemność gęstniała z każdą cenną sekundą. Coś mówili, lecz Amy-myszka nie słyszała ich, skupiona jedynie na kotłujących się za plecami Trzmiela mackach. Miała poczucie, że wszystko porusza się jak gdyby w zwolnionym tempie, lecz gdy potwór zawisł nad chłopakiem, a pochodnia zgasła przyduszona jego mocą Amarys nie miała już czasu żeby się zastanawiać czy bać. Jak gdyby pchana niewidzialną siłą skoczyła w stronę Degarego wracając do własnej postaci, pragnąc odciągnąć go - ich wszystkich - od zjawy. A ta była tak blisko, tak straszliwie blisko, że odór spalenizny i zła niemal ją dusił!
- Zostaw ich! - wrzasnęła - Wynoś się skąd przyszedłeś! Won do piekła! W imię... w imię Habbakuka!
 
Sayane jest offline  
Stary 07-09-2010, 13:05   #43
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Twór wspólny... nawet MG

Pochodnia nagle zgasła, jakby zdmuchnął ją niespodziewany podmuch wiatru. Problem polegał jednak na tym, że ten nieszczęsny korytarz nie widział wiatru chyba od początków swego istnienia.
- Co jest...? - Rav zatrzymał się gwałtownie.
Co prawda przyciągająca ich wzrok poświata teoretycznie wystarczała, by nie iść po omacku, ale w obecności 'żywego' światła czuł się jakby lepiej.
- Poczekajcie, muszę ją zapalić - dodał. - Aglahad. Daj swoją. Na moment.
Cofnął się o pół kroku i odwrócił w stronę Aglahada. W końcu odpalenie powinno trwać o wiele krócej, niż krzesanie ognia.

- Brrr... a podobno to ja nie potrafię upilnować pochodni. - mruknął Aglahad z przekąsem, nadstawiając pochodnię Ravowi. Próbował się uśmiechnąć, ale coś co najwyraźniej tkwiło w jego podświadomości i niepokoiło go, nie pozwoliło mu na tą czynność. To coś zjeżyło mu włosy na karku, gdy spojrzał na Rava. Prawdę mówiąc najchętniej po prostu wróciłby na górę po swoich śladach.. - Chłopacy, jakoś tu tak dziwnie, prawda?

Ile zrobili? Dwa... trzy kroki? Przecież nie więcej. Ale wystarczyło, by Trzmiel poczuł jak grdyka zaciska mu się wokół strun głosowych. Złe przeczucie z obezwładniającą mocą uchwytu mocarnego mężczyzny sprawiło, że chłopak już wiedział. To był błąd. Wielki błąd. Ciekawość nad rozsądkiem. Usta wyschły mu zupełnie gdy bezgłośnie nimi poruszył widząc jak Aglahad podaje Ravowi drugą z pochodni. Chciał krzyknął. Wrzasnąć i rzucić się do ucieczki. Coś jakby szron pokryło jego plecy i chciwie poprzez kark otuliło tył jego czaszki. W ustach poczuł wstrętny posmak czegoś smolistego i mdłego. Krzyknijże... Uniósł dłoń w stronę stojących przed nim w półmroku chłopaków. Dlaczego nie mógł nic powiedzieć??? Żadne słowo nie przychodziło mu do głowy. Żaden dźwięk. W głowie miał tylko pustą wypaloną ciemność...
„Tak jakby tam było kiedykolwiek coś więcej” - mrukliwy głos Anduvala sam mu się skojarzył...
Szybko odskoczył w stronę chłopaków i odwróciwszy się na pięcie w stronę chłodu wystrzelił przed siebie pulsującą dłonią.
- Be... beristirahat dalam damai... – szepnął Trzmiel drżącym głosem.
Zaklęcie rozjaśniło na chwilę dłoń chłopaka, czymś jakby jakimś żywym wewnętrznym światłem. Nie było widać niczego więcej, ale młody mag wiedział, że zaklęcie rzucił prawidłowo.

Rav, który słysząc słowa spojrzał w stronę Trzmiela. Przez ułamek chwili miał wrażenie, że dłoń młodego maga zajaśniała bladą poświatą. Ale blask natychmiast znikł i Rav nie miał pojęcia, czy nie uległ zwykłemu złudzeniu. A może był to odblask pochodni... Nie był pewien.

Następne światełko? W dodatku nieudane. Po co? - Przecież pochodnia pali się aż miło... - Aglahad niechcący dokończył na głos. Przerażony własnym szeptem skulił się za Ravem.

Czując przepływ magii i obecność kolegów za plecami Trzmiel otrząsnął się z odrętwienia. Na wprost jednak, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą odczuwał obecność czegoś bardzo złego, była tylko ciemność. Światło pochodni nie docierało nawet do pozostawionych parę raptem kroków od nich, zardzewiałych krat. W umyśle chłopaka na chwilę pojawiło się coś obcego. Owo "coś" było wściekłe i... ranne? choć wycofało się równie nagle, jak się pojawiło. Czy było to tylko złudzenie? Czy naprawdę doświadczył obecności upiora? Czy czar natrafił na coś, czy nie, Trzmiel wiedział jedno.
- Nie powinniśmy byli tu wchodzić - mówił szybko urywając słowa - To chyba nie pożar i nie głód te dzieci... zabił... Tu coś jest. Słyszycie?

Nagle - zupełnie, dosłownie znikąd - pomiędzy Trzmielem a ścianą pojawiła się Amarys, odpychając chłopaka tak mocno, że uderzył w przeciwległą ścianę. W dłoniach trzymała coś niewielkiego, co kierowała w ciemność.
- Zostaw ich! - wrzasnęła - Wynoś się skąd przyszedłeś! Won do piekła! W imię... w imię Habbakuka!

Powietrze jakby zrobiło się lżejsze. Coś, co jeszcze przed chwilą dusiło małą myszkę nie pozwalając jej oddychać, znikło. Przez myśli kapłanki przemknął obraz rycerza w czarnej zbroi, jednak była ona zbyt przerażona, by zwrócić na to szczególniejszą uwagę. Nagle w korytarzu zrobiło się pusto i cicho, jednak atmosfera bardziej przypominała ciszę przed burzą, niż poczucie bezpieczeństwa. Cokolwiek było w tym korytarzu, nie odeszło zbyt daleko.

Przez chwilę Trzmiel gotów był przysiąc, że to Amarys sobie z nich żart zrobiła. Dziewczyna zakradła się tu za nimi i wyczuwając nastrój uciekła się do jakiejś głupiej dziewczęcej rozrywki. Już nawet zaczął odczuwać ulgę z tego powodu... Dopiero drżący tembr jej krzyku rozwiał jego nadzieje. Dziewczyna była równie wystraszona co oni. Jak się tu dostała, nie miał pojęcia, ale niewątpliwie powstrzymała otaczającą ich gęstą ciemność istoty, której spokój naruszyli, przed pochłonięciem ich... a przynajmniej tak się dziewczynie pewnie wydawało, bo przecież jasnym było, że to nie jej gniewne okrzyki przegoniły grozę, a złożone przez niego zaklęcie...
Od strony krat znów poczuł zimny powiew zmrażającego przerażenia... Pełzł po ścianie pochłaniając wątłe światła pochodni. Żywa czeń. Głodna i przyczajona. Ale nadal zdeterminowana, by ich pochłonąć... Jego czar nic nie dał... Oh nie...
Odskoczył z powrotem na środek korytarza... byle do przyjaciół...

- Amy? - W głosie Rava zabrzmiało niedowierzanie. Ledwo zdążył machnąć pochodnią i rozpalić mocniej płomień, pojawiła się Amy. Skąd? W tym miejscu? To, że się wydzierała, nie było czymś niezwykłym, ale... tym razem wyładowywała swą złość na czymś... dziwnym. Duchem? A może jakimś... poszukał w pamięci słowa, które kiedyś padło z ust ojca Helbina... Nieumarłym?
Odwrócił się w stronę, w którą skierowany był wzrok Amy, usiłując coś zobaczyć. Równocześnie mocniej ujął nóż - kiepski, ale jedyny oręż, jakim dysponował.

- Łoooooo! Łooooooooo! - Zawołał Aglahad, podskakując na piętach. Ze świstem wciągnął powietrze i wyrzucił z siebie dalszą część wiązanki. - Co to było! O jaaaa! Amarys?! Nie tak nagle! Myślałem, że umrę! Ojej... ojej! Co to w ogóle było! I jak się tu..! - urwał, gdy stracił resztkę powietrza. Zdanie dokończył praktycznie na bezdechu, robiąc przy tym coraz większe oczy - I jak się tu znalazłaś?

- Z mysiej dziury, głupolu!! Nie ważne skąd, uciekajcie!! Gdzie tu jest wyjście?! - powrót drogą, którą ona tu przyszła raczej nie wchodził w grę.

Jakby na potwierdzenie jej słów, powietrze znów zaczęło gęstnieć. Jednak tym razem poza nienawiścią czuć było również coś innego. Istota błąkająca się w podziemiach była wyraźnie słabsza - czyżby czary zadziałały? Nadzieja wstąpiła w serca Amarys i Trzmiela, jednak nie trwała długo. Wściekła zjawa zaczęła się materializować na ich przerażonych oczach, zbierając wszystkie siły, jakie jej jeszcze zostały. Zaczęliście się podświadomie cofać, ponaglani przez Amarys, która widziała jak czarne macki rozlały się w poszukiwaniu ofiar. Żelazna krata zaskrzypiała przeraźliwie a nagły podmuch uderzył w trzymaną przez Rava pochodnię, która zamigotała i... rozjarzyła się na nowo, choć już nie tak jasno jak jeszcze przed chwilą. Jakby wiatr nie miał dość siły, aby ją ugasić... jednak ciemność okazała się zbyt gęsta, by płomień świecił równo i mocno. Tym razem ryk wściekłości usłyszeli wszyscy, nie tylko ci, którzy obdarzeni zostali Talentem. Zastygliście w bezruchu, porażeni najpotężniejszą bronią, jaką zjawa dysponowała - strachem. Czuliście, jak powoli opuszczają was siły. I pewnie tak by się to skończyło, gdyby nie nieoczekiwana pomoc w postaci bladej poświaty, wychylającej się zza odsuniętego kawałka muru. Każde z was zobaczyło co innego. Później nie byliście pewni, czy rzeczywiście tam było. Może to tylko gra świateł? Wyobraźnia doprowadzona do granic obłędu? Trwało to tak krótko, że niczego nie mogliście być pewni. Niezależnie jednak od tego, co to było, pozwoliło Wam się otrząsnąć z paraliżu wywołanego przerażeniem. Dotarło do was, że nie zdołacie teraz uciec przed zjawą. Jedynym wyjściem było stawić jej czoła.

Uciekajcie... Łatwo było Amy mówić....
Rav nie ruszył się z miejsca i to bynajmniej nie dlatego, że nie wypadało zostawić Amy czy Trzmiela albo Aglahada na pastwę tego czegoś, co powoli przekształcało się w coraz ciemniejszy, choć stale niewyraźny kształt.
Choć gdzieś w podświadomości kołatała myśl, że trzeba brać nogi za pas i uciekać nie mógł się zdobyć na zrobienie choćby najmniejszego kroczka. Jakby nogi nagle wrosły mu w ziemię.
Lodowate dłonie strachu ścisnęły mu serce, a zmrożona krew zaczęła zastygać w żyłach.
Rav usiłował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszał cokolwiek o walce z takim cieniem, ale wszystkie myśli najwyraźniej bały się tego 'czegoś' jeszcze bardziej, niż on i uciekały najszybciej, jak mogły. A mogły, w przeciwieństwie do niego.

Amarys z przerażeniem obserwowała kotłujące się macki czując, jak czerń zaciska swój straszny strach wokół nich. Nigdy nie widziała czegoś takiego. "Gdyby to był choć zwyczajny duch...", jęknęła w myślach, choć "zwyczajnego" ducha też nigdy nie widziała. Jednak w obliczu tej żywej ciemności zdawało jej się, że duch byłby o wiele mniej straszny. Przynajmniej wiedziała by na czym stoi. No... w każdym razie co stoi przed nią. Albo się unosi. A może stoi jednak? Nie, zdecydowanie duch powinien się unosić, a nie pełzać jak, nie przymierzając, kupa w wygódce. Ble! Co to w ogóle jest?!
Myśli świeżo upieczonej kapłanki pędziły jak szalone po bezdrożach bzdurnych rozważań, za to nogi wręcz przeciwnie - ani myślały ruszyć się z miejsca. Na fali zamysienia i poczucia misji łatwo było skoczyć jej na pomoc przyjaciołom, teraz jednak, stojąc nos w mackę z potworem działanie nie było wcale proste. Tak w zasadzie mysi skok też nie był, jednak to było o wiele gorsze. I w ogóle. Zacisnęła mocno palce na medalionie, a cienkie krawędzie figurki wżęły jej się w dłoń. Ból otrzeźwił ją nieco, a błękitna poświata promieniująca zza rogu dopełniła dzieła. Błękitny blask, błękitny ptak... to dzięki Habbakukowi tu jest, dzięki niemu ma szansę - nie szansę! Po prostu obowiązek i moc, by uratować tych głupich chłopaków, co z jednych kłopotów wleźli w kolejne. Gdyby nie potrafiła to Szczu... eee... Bóg by jej tutaj nie posyłał. Głupi nie jest, nie ukatrupi jej przecież pół dnia po wyświęceniu... prawda?

W szczelinie, którą tak nieopatrznie odsłonił Aglahd, pojawił się kolejny kształt. Tym razem jaśniejszy. Bezkształtna początkowo plama na oczach Rava zaczęła się zmieniać, dzielić na mniejsze, nagle znajome kształty. Tych Trzech wytykało Rava palcami i rechotało ze śmiechu.
"Cholerny Deran chyba nigdy w zęby nie dostał!" - pomyślał rozwścieczony Rav. Zrobił krok do przodu i płonącym końcem pochodni dźgnął czarną mgłę, oddzielającą go od napraszającej się złojenia skóry trójki chłopaków.

- Co ty znów wyprawiasz, zostaw! - Amy rzuciła się, by szarpnąć Rava i odciągnąć go od macek. Czyżby strach pomieszał mu rozum? Z kolei jej zagrożenie przyjaciela chyba rozum przebudziło. Ravere dźgnął mgłę, a w jej głowie pojawił się obraz czarnego rycerza dźgającego Rava mieczem! Przecież nie miałby szans! A czy ona ma? Serce załomotało jej ze strachu gdy zdało jej się, że każda z macek zaczyna zmieniać się w głowę smoka. Takhisis odeszła, odeszła! Habbakuk zaś jest tu, w tym błękitnym świetle! Wyobraziła sobie, jak feniks odrywa paskudne, smocze głowy i poczuła przypływ sił.
- Wynoś się do Otchłani! Won, sio! Albo poznasz gniew Błękitnego Feniksa! Ha! Wynoś się, poczwaro! - wołała; co prawda z niego mniejszym zapałem niż na początku, jednak z nie mniejszą wiarą. Czuła, że istota nieco osłabła, jej gniew jednak przerażał Amy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-09-2010 o 13:14.
Marrrt jest offline  
Stary 07-09-2010, 13:20   #44
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ciąg dalszy całkowicie wspólnego posta.

Rav nie miał pojęcia, czemu Amy go się czepia. Chciała, żeby stał i patrzył? Nic nie robił? Nie dość, że Ci Trzej, to jeszcze jakieś czarne paskudztwo, wyciągające po nich swoje macki?
Być może nie miał racji i atakowanie czarnego cienia zwykłą pochodnią było bez sensu? Ale co miał zrobić? To 'coś', co rozciągało się we wszystkich kierunkach nie wyglądało na podatne na uderzenia nożem.
Pozostawała pochodnia. Albo ucieczka. Ale na to była chyba już za późno...
Zadał cieniowi kolejny cios pochodnią.

Tym razem Trzmiel nie walczył z przerażeniem. Był z nich najmłodszy... Czego mógł od siebie wymagać? Coś w nim aż krzyczało, by się poddał. W ciemności nie poczuje już nic. Nawet strachu. Niech tylko nic nie robi przez parę chwil i będzie po wszystkim. Zupełnie po wszystkim.
- ... zupełnie po wszystkim, zupełnie po wszystkim, zupełnie po wszystkim... – szeptał cichutko z zamkniętymi oczyma. Ręką kurczowo trzymał się rękawa kaftanu Rava, który w pewnym momencie mu się wyrwał. Nie otwierał oczu. Głos Amarys. Coś mówiła.... chyba do Rava. I znów jej krzyk. Mocny... Nie. Bezcelowy. Tak, ale... Ale naprawdę mocny... Przestał szeptać i słuchał jak dziewczyna powołując się na imię Pana Niebios staje naprzeciw zjawy. A on stoi jak kołek i nawet nie drgnie czekając na zgotowany mu los. Otworzył oczy... ciemność tworzyła już wokół nich niemal doszczętnie zamkniętą sferyczną kopułę. Zdawała się ruszać. Tchnąć plugawym życiem. Serce Trzmiela waliło jak szalone... Oddychał głośno, szybko i płytko z szeroko otwartymi oczami obserwując to co kapłani z przytułku przeoczyli w jego fundamentach... a może właśnie nie?
W otwartym przez Aglahada przejściu coś przebijało się przez ciemność... Ta sama co wcześniej poświata, tylko, że... jej kształt nabierał konkretnych konturów. Młody mag zmrużył oczy. Czas jakby zwolnił... Tam... tam stał jakiś mężczyzna. Ciemność uniemożliwiała dojrzenie rysów twarzy, ale sylwetka była wyraźna... jakby to migotliwe światło obszywało ją wokół ciemnej pustki powietrza nadając jej widmowego, ale i dziwnie znajomego widoku. Oddech Trzmiela spowolnił. Wyrównał się. Serce uspokoiło. Spocona z trawiącego gorącem strachu dłoń, przestała drżeć. Czuł, że właśnie dzieje się coś co miało się wydarzyć. Jakby to wszystko ktoś zaplanował i nad tym trzymał pieczę. Coś, co nie może mieć złego końca jeśli się to zrozumie. Patrzył przez tą krótką chwilę prosto na eteryczną postać i wiedział. Nie wiedział co dokładnie, ale zdawał sobie sprawę, że to coś dobrego. Kogo mu przypominała? Niepostawna i nieimponująca, ale jednak... tak znajomo epatująca... Płomień pochodni, którą Rav rozganiał zacieśniający się wokół nich mrok przemknął pomiędzy nim, a świetlistym widmem. Twarz starszego chłopaka wyglądała na rozwścieczoną. Walczył. I Trzmiel też musiał... raz jeszcze spojrzał w otwór naruszonego przejścia, lecz tym razem już nic tam nie było... Widmo tak samo nagle jak się tam pojawiło, zniknęło. Tak jak chaos w głowie młodego maga gdzie po tym wszystkim pozostało jednak coś... jakby echo niezrozumiałych słów, które usłyszał....
A czas znów gonił. Znów zrobiło się go mało i myśli miast błądzić wokół chęci poddania się, szukały rozwiązania tej sytuacji. Myśl! Masz jeszcze tylko jedno, ostatnie zaklęcie... Myśl! Zakazana animacja... Nekromancja... Samoistna, lub osobowa... Magiczna dziedzina potępiana przez ścieżkę życia. Żeby jeszcze mógł rzucić jakiś czar z tej ścieżki... Słowa Amarys nadal było słychać w korytarzu mimo iż dziewczyna skończyła już mówić... No jasne... Drobne odblaski na zbierających się wokół chłopaka magicznych nitkach, już zaczęły lśnić gdy jeszcze szukał w pamięci najlepszego obiektu... w kieszeni spodni wymacał zwitek poprutych ze starej koszuli nitek. Czuł jak w palcach podporządkowują się słowom mocy, które miał już na końcu języka.
- Sohane et selai – szepnął w końcu przymykając oczy.

Aglahad czuł jak wiotczeją mu wszystkie mięśnie. Nawet serce, które do tej pory łomotało jak szalone teraz wyraźnie zwolniło. Chłopakowi zdawało się, że między każdym kolejnym jego uderzeniem mijają długie minuty. Po fali zdziwienia i radości po przybyciu Amarys nie zostało już ani śladu. Przyszedł czas by się poddać. Co mogli zrobić? Cztery sieroty przeciw czemuś, czego nawet nie potrafił nazwać. Jakiejś strasznej, mistycznej sile. Przecież oni wszyscy umrą. Praktycznie już umarli, teraz musiały tylko nastąpić formalności.
W przejściu, które przypadkiem otworzył, Aglahad dostrzegł coś dziwnie znajomego. Nie była to żadna postać, prędzej przedmiot. Nawet nie przedmiot a fragment pomieszczenia. Dobiegająca z kominka przyjemna poświata przypomniała mu stare czasy. Tak stare, że zapomniał o nich podczas pobytu w nowym domu. Zaraz, jednak ktoś tam był, krzątał się po pomieszczeniu.. ścierał kurz z kominka. Aglahad wytrzeszczał oczy, starając się dostrzec jak najwięcej szczegółów. Paraliżujący go strach gdzieś ustąpił. Wizja rozmyła się, gdy zrobił pierwszy niepewny krok. To już nie wróci.. liczy się tu i teraz. I przyjaciele! Właśnie.. co z nimi?
Rav wymachiwał pochodnią, Amarys wrzeszczała, a Trzmiel recytował zaklęcia. Biedny Aglahad bardzo chciał coś zrobić, ale nie miał pojęcia co. Wszystkie ważniejsze role już zajęto. Jedyne co przychodziło mu do głowy to ucieczka. Przecież to oczywiste, że powinni uciekać! No bo po co z Tym walczyć! No ale tamci jak na złość uciekać nie chcieli. Chłopak zupełnie już zgłupiał…
- Trzmiel..! – syknął do mamroczącego coś kolegi. – Trzmiel..! Co ja mam właściwie robić?

Krótka inkantacja uwalniała magiczne sploty z dłoni młodego maga, w której nadal znajdowały się odbijające światło pochodni zwinięte w kłębek nici. To był ten moment... Takiego zaklęcia jeszcze nigdy nie rzucał. Przez mięśnie dłoni przechodziły słabe skurcze i mrowienie od magicznej energii, która delikatnie pulsowała w żyłach...
Lekkie, acz nagłe szarpnięcie za rękaw sprawiło, że stracił na chwilę koncentrację. Myśli zgubiły na chwilę swój właściwy tor, a ostatni strumień magii szarpnął się niczym spłoszony koń i opuścił dłoń rzucającego... Trzmiel zamarł spoglądając jak uwolnione, nitki magii, kapryśnie przybierają nadanych im nadwerężonych zarysów. Czar został rzucony poprawnie... tak samo jak inkantacja... ale magia to nie nauka ścisła. Koncentrator nie jest tu ozdobą... Oh, niechże choć raz, los mu nie rzuca kłód pod nogi...
- Aglahad...- spojrzał z wyrzutem i przerażeniem w oczach w jednym, na kolegę - A niech cię gęś kopnie ciemniaku!... Za tobą!
Upomniał go w sam raz, by młody łotrzyk zdążył machnąć pochodnią w sięgającą po nich uwitą z ciemności mackę...
 
Kerm jest offline  
Stary 07-09-2010, 22:10   #45
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Post wspólny Avaron&Viviaen
_______________________________________





Obdarci z ciała... W ciemności skryci... Okryci ciszą ... Spragnieni ciepła...

Szept. Cichszy nawet niźli myśl. Szept, który wyrwał go z nieistnienia. Szept boga, który nadał mu kształt i sens. Słyszał go w każdej chwili swego nieżycia. Prowadził go. Teraz szept wyrwał go z głębokiego snu. Koszmaru skrawków dawnego życia, uczuć, które już nigdy nie będą ich udziałem, snu o cieple słonecznych promieni na skórze, smaku wina i powiewie porannej bryzy na twarzy. Gdyby mógł pewnie zawył by z żalu i wściekłości, lecz był niemy. Nie zostało w nim nic z dawnego człowieka, poza nieogarnioną wściekłością i nienawiścią do tych, którzy wciąż mieli to co mu odebrano. Czuł ich w pobliżu, szept nie zbudził go przypadkiem. Byli ciepli, pełni światła, pulsujący biciem serc, a on był teraz głodną ciemnością. Strach. Byli go pełni. W jego zimnym, wyschniętym sercu błysnęło coś, co przypominało cień radości. O tak! Dziś szept boga zbudził go na ucztę!

Obdarci z ciała... W ciemności skryci... Okryci ciszą ... Spragnieni ciepła...

Ból... Światło... Bogowie światłości... Dlaczego bóg robi mu taką krzywdę? Wściekłość opanowała całe jego jestestwo. Chciał poczuć to ciepło, ulotne wrażenie życie, kołaczące się w tych młodych ciałach przed nim ale oni sie bronią przed nim! Czyż jego bóg nie postawił ich przed nim, żeby mu się poddali? Ona... ona go odpędziła! Na krótką chwilę, ale udało jej się go odrzucić. Jego! Tego, który karmił się ciemnością od lat... I drugi posiadający Moc. O, tak, Moc... Cały jego niebyt aż zadygotał z pożądania. Ale ta Moc też była skierowana przeciwko niemu. I jeszcze ten robak z pochodnią. Przecież ją zdmuchnął. Skąd znowu to światło? Jest jasne a on nie ma już siły, żeby je ponownie zgasić. Chociaż ciepło jest przyjemne... Parzy! Zapomniał, że płomienie są takie gorące. Zbierał siły. Rósł i wyciągał macki do tych ciepłych istot, które go nadal odpędzały. Na widok zniekształconego, choć wyraźnego feniksa skurczył się w sobie. Dlaczego bóg mu nie pomaga? Dlaczego nie napełni serc tych śmiertelników takim przerażeniem, jakie lubi? Takim, które dałoby mu siłę... Słabł, ale zebrał w sobie resztki wściekłości. Czas na posiłek!

Obdarci z ciała... W ciemności skryci... Okryci ciszą ... Spragnieni ciepła...

Słyszeliście, a może zdawało się Wam, że słyszycie? Wasze serca przeszył chłód zimny niczym oddech samej śmierci. Zrobiło się duszno, choć Wasze oddechy parowały w chłodzie. O każdy haust powietrza trzeba było toczyć walkę. Ciemność ze wszystkich stron napierała, i tylko dogasające płomyki pochodni dzieliły Was od zatopienia w mroku. Czuliście lodowate muśnięcia w ciemności, jakby martwe dłonie przesuwały się po Waszych ciałach.

Czoło Amarys skroplił pot. Jej usta poruszały się w bezgłośnej modlitwie, oczy zacisnęła próbując przywołać obraz swego patrona. Lecz cały czas coś rozpraszało ją. Coś oddzielało ją od Habbakuka ścisłym całunem ciemności. To miejsce należało do innej potęgi Krynnu, czuła na całym ciele palące spojrzenie niewidzialnych oczu. Ile jeszcze starczy jej sił? Minutę, a może kilka sekund? Kiedy ciemność zaciśnie się wokół niczym niewidzialna pięść?

Aglahad poczuł dotknięcie. Lekkie i ledwo wyczuwalne, niczym powiew. Może i było zimne, lecz pozbawione oślizgłości tego czegoś co było wokół. W ciemności spojrzenie chłopaka napotkało oczy, a właściwie dwa ledwie widoczne bladozielone płomyki. Było w nich coś znajomego. Po chwili nie dłuższej niż dwa uderzenia serca, obok pojawiła się druga para smutnych zielonkawych ogników. Wpatrując się w nie zapomniał o wszystkim, o strachu i potworze kryjącym się w ciemności, wprost nie mógł oderwać wzroku. Było w tym spojrzeniu tyle rozpaczy i smutku, że ledwo mógł powstrzymać cisnące mu się do oczu łzy. Znów poczuł lekkie muśnięcie na dłoni i zdawało mu się, że usłyszał:

Patrzzobaczchodźuwolnijproszęzobaczpatrzchodźuw olnij...

Wyraźnie czuł, że to chciało, by zajrzał do wnęki...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 13-09-2010, 17:03   #46
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Aglahad zapadał w ciemność. Ogarniała go ze wszystkich stron. Przenikała na wylot, aż do szpiku i powoli, powolutku zbliżała się do ostatniego źródła ciepła w jego ciele - młodego, silnego serca. Te biło jeszcze szybko i rozpaczliwie jak mały, walczący o przetrwanie ptaszek, ale był to jeden z ostatnich zrywów. Powoli brakowało mu sił. Aglahad był już na ostatniej prostej, która mogła skończyć się tylko w jeden sposób. Świadczyły o tym problemy z oddychaniem, każdy haust powietrza sprawiał mu ogromny ból, zimny pot, ciarki, nie, lekkie dreszcze i powoli zdobywający władzę nad jego umysłem paniczny strach. Było źle. Bardzo źle. Chłopak czuł jak po kolei zdrętwiały mu wszystkie palce lewej stopy i powoli zaczynało się to udzielać prawej. Uciekłby stąd, gdyby mógł… Ale nie mógł nic. Po prostu stał i tępo wpatrywał się w rozgrywającą się przed nim scenę.

Coś musnęło go w ramię. Nie byłby nawet pewien, czy rzeczywiście tak było, ale ten delikatny dotyk wyrwał go z potwornego transu w który zapadał. Oczy zaczęły szukać. Działo się to w zupełnie innym tempie niż wszystko dookoła. W jednym momencie obrzucił spojrzeniem wszystkich swoich przyjaciół, materializującą się ciemność, kratę, wnękę i.. tak, parę oczu tuż obok. Widział je już wtedy, kiedy się przebudzili. Pamiętał jakie były smutne i jak bardzo było mu ich wtedy żal. Dostrzegł też drugą parę oczu, to musiało być rodzeństwo. Rozpłakałby się, gdyby nie kolejne muśnięcie i ten przeraźliwie smutny szept. Aglahadowi zdawało się, że jakaś niewidzialna siła ciągnie go teraz za rękaw. Nie opierał się. Uniósł pochodnię nieco wyżej, ostrożnie postąpił jeden krok, potem drugi i skoczył w stronę wnęki.

Na widok tego, co tam zobaczył, serce ścisnęło mu się z żalu i smutku. Dwie widmowe postaci w dalszym lewym rogu pomieszczenia desperacko starały się podnieść z podłogi ciężar, zdecydowanie przewyższający ich siły... a raczej który przewyższyłby, gdyby ich niematerialne ręce mogły go choć uchwycić... Aglahad w panującym półmroku niewiele był w stanie dostrzec. Z tego wszystkiego zapomniał nawet o pochodni, którą trzymał w ręce. Przypomniał sobie o niej dopiero wtedy, kiedy niemal wypuścił ją ze zdrętwiałych palców.

Proszęproszęproszępomóżniedamyradypomóż...

Z jakiegoś powodu był pewien, że jeśli nie odpowie na to wołanie, serce mu pęknie. Podszedł bliżej i delikatnie oświetlił ciemny kąt. Jego oczom ukazał się widok, który nie od razu zrozumiał. Na podłodze leżało coś, co kiedyś musiało być ciężką, dębową ławą. Teraz poczerniałą od ognia, choć nadal w jednym solidnym kawałku. Z jednej strony jeszcze podpierała się na kikucie spalonej nogi. Spod drugiego końca wystawały dwa niewielkie, ciemne kształty, wyraźnie przygniecione meblem, gdy nogi przegrały w walce z ogniem. I po tej właśnie stronie dwa fluorescencyjne kształty siedziały teraz i wpatrywały się wyczekująco w chłopaka. Zrozumienie przyszło dopiero po chwili. A nawet jak już przyszło, ciężko się było z nim pogodzić. Łzy stanęły Aglahadowi w oczach. Otarł je niecierpliwym gestem.

- Spokojnie... wszystko będzie dobrze, wszystko. - Chłopak sam w to nie wierzył, ale teraz nie chodziło tylko o niego. Musiał pomóc tym dzieciom, zbyt długo tu już leżały. - Będzie dobrze, obiecuję wam.

Z tymi słowami zatknął pochodnię w cudem ocalałym uchwycie i złapał za brzeg ławy. Nic. Podciągnął rękawy, napluł na dłonie i spróbował jeszcze raz. Nadal nic. No, może mebel lekko się przesunął, ale trudno powiedzieć, czy tak było w istocie, czy to tylko zbyt bujna wyobraźnia i pobożne życzenia. Chcąc, nie chcąc, Aglahad musiał się przyznać sam przed sobą, że w pojedynkę nie sprosta tej prośbie...

Tylko jedna osoba przychodziła mu teraz do głowy. Ravere. Ale on był pochłonięty walką z Tym Czymś... Trzeba było jakoś go tu ściągnąć. Albo wszystkich ich. Przecież nie zostawią tam Amarys i Trzmiela. Tak! Wszyscy do wnęki! Aglahad wysunął głowę na zewnątrz i wydarł się co sił w ściśniętym gardle.

- Hejże! Zostawcie To Coś i chodźcie tu! Wszyscy! Rav! Musisz podnieść ławę! Ława! Ława! Ława! Prędko! One czekają i są takie smutne! Tak przeraźliwie smutne!

Odbiło mu... Zwariował...
Cóż innego mógł sobie pomyśleć normalny człowiek, gdy zmagał się z jakąś paskudną czernią, usiłował ją podpalić, spalić, czy choćby przypiec nieco, a lego towarzysz broni, jeśli bronią można nazwać pochodnię, zapragnął nagle odpocząć i prosi, by mu ładnie ustawić ławkę...
A może on sam, Rav, nie do końca był normalny. skoro wybrał się w te zakazane podziemia...
Machnął po raz kolejny pochodnią, usiłując odpędzić nachalną mackę, która poczuła do niego nadmiar sympatii, a potem ruszył w stronę Aglahada by sprawdzić, o co chodzi z tą ławką.
Może uda się ją podpalić, zrobić ognisko i sfajczyć przy okazji tę ciemność...

Krok wystarczył, by Rav zobaczył wpatrzone w siebie, pełne błagania oczy.
To one, to ich spojrzenie wciągnęło ich w tę pułapkę. A teraz widział w nich prośbę o ratunek. Czy miał im wierzyć? Czy miał im pomóc? Czy potrafił?
Podbiegł do ławy, z którą zmagał się Aglahad i wykorzystując wszystkie siły spróbował ją unieść i odsunąć na bok.
 
Keth jest offline  
Stary 14-09-2010, 08:02   #47
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Zadanie, przed którym stanął, nie było łatwe. Stół zbudowano wedle starej mody - z lekka tylko ciosając i przecinając na pół bale grubości męskiego uda, zbito tylko i osadzono na krzyżakach. Dębina przez lata użytkowania zaimpregnowana wsiąkającym weń tłuszczem, tudzież napitkami, nabrała godziwego ciężaru... Ravere schwycił osmolone bale i ciężko sapnął próbując je podnieść. Palce z trudem zagłębiły się w twardą powierzchnię klepiska, w którą ława wryła się pod własnym ciężarem. Poczuł ostre drzazgi wbijające się w jego dłonie, ale mocno zacisnął zęby i z całej siły szarpnął. Ciężar zdawał się być ponad jego siły. Spomiędzy zaciśniętych zębów wydobył się jedynie syk - Aglahad... - chociaż wiedział, że chłopak też robił co mógł, stojąc obok. Mięśnie napięły się tak, jakby zaraz miały rozerwać przyciasne koszule. Najpierw lekko drgnęło, powoli, milimetr po milimetrze ciężkie dębowe bale ruszyły w górę. Spod nich wystrzeliła wielonoga menażeria robali, która wnet rozbiegła się we wszystkie strony po ciemnym korytarzu. Rav z trudem łapiąc oddech jęknął i odrzucił precz ciężar, który z trzaskiem runął w bok, niemal ciągnąc za sobą Aglahada. W ciemnym zagłębieniu błysnęły biało drobne kości, obrysowane ciemniejszymi sylwetkami. Nie trzeba było geniusza, żeby domyśleć się, co zaszło. Uciekające dzieci natknęły się na kratę, która powinna była być otwarta, a jednak nie była. W panice obmacywały ściany i znalazły - tak jak oni, ukrytą komnatę. Jak to dzieci, schowały się pod stół... tam dosięgły je płomienie. Czy ktoś je gonił? Czy ktoś wiedział o włazie do tunelu? Tego chłopcy nie wiedzieli a i pytać też nie bardzo im się spieszyło, więc nie mieli pewności. Skąd jednak wziął się ten "strażnik" przy bramie?

chcemyodpocząćpojśćspaćzmęczeniproszępomoż emyteraz...

Bezcielesne głosy i nagle dwie sylwetki zajaśniały prawdziwym blaskiem. Wydawało się, że wstają i otrzepują się, jakby po zabawie w chowanego, w której właśnie zostały znalezione. Dzieci złapały się za ręce i ruszyły w kierunku wyjścia. Aglahad rzucił się naprzód, świadomy zagrożenia, ale dwie jaśniejące postacie tylko pomachały mu jakby na pożegnanie i chłopak poczuł się uspokojony. W powietrzu rozbrzmiał śmiech. Rav, przyciągany jak magnes, powoli zbliżył się do wyjścia na korytarz i wyjrzał ostrożnie za róg. Później sam nie wiedział, co zobaczył. Widmowa dziewczynka trzymała za rękę Amarys, natomiast chłopczyk złapał rękę Trzmiela. Ravowi wydawało mu się, że oboje jaśnieją równie mocno, co stojące obok nich dzieci i wyglądali, jakby mieli... skrzydła? Jednak nie to było najdziwniejsze. Pod wpływem tego blasku ciemność przed nimi przekształciła się i zyskała wyraźne kształty Nerakijczyka. Rycerz spojrzał ze zdumieniem na swoje dłonie, nogi, ciało, jakby widział się pierwszy raz w życiu. Wijące się macki gdzieś zniknęły, tak samo jak aura grozy. Mężczyzna wyjął zza pasa kółko z kluczami, jednym z nich otworzył bramę i ruszył wgłąb korytarza nie oglądając się za siebie. Dzieci ruszyły za nim. W tym samym momencie poświata otaczająca Amarys i Trzmiela znikła, a oni osunęli się bezwładnie na ziemię...

Rav rzucił się ku towarzyszom, zaś do uszu Aglahada dotarł ledwie słyszalny szept ułóżnasdosnuchcemyodpocząćuśpijukołysz...
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 14-09-2010, 08:11   #48
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ława chyba przyrosła do podłoża, więc po jej odrzuceniu na bok Rav czuł się bardziej zmęczony niż wówczas, gdy w ramach zadośćuczynienia za złamanie paru punktów Regulaminu równocześnie ojciec Edrin kazał mu przekopać pół ogródka.
Natychmiast jednak zapomniał o bólu ramion i pleców gdy zobaczył, jak dwie pełne światła sylwetki ruszają w stronę korytarza.
Pewnie nie byłby sobą, gdyby nie poszedł za nimi. Szeroko otworzył oczy gdy zobaczył, jak światło, którym były wypełnione dziecięce sylwetki, przenosi się na Amy i Trzmiela.
Nie, nie przenosi się... To było złe określenie. To, że Amy i Trzmiel zaczęli błyszczeć w niczym nie wpłynęło na blask bijący od dzieci. Jakby ktoś od jednej lampy zapalił drugą...

- Niech mnie - wyszeptał Rav, gdy ciemność, która niedawno chciała ich pochłonąć zaczęła się przekształcać.
Mocniej ścisnął nóż, mając pełną świadomość jego słabości w starciu z uzbrojonym po zęby rycerzem. Nerakijczykiem, jeśli dobrze pamiętał przeglądane kiedyś ilustracje.
Na szczęście rycerz nie interesował się żadną z przebywających na korytarzu osób. Całkiem jakby nie widział czterech jasnych sylwetek, widocznych w ciemnym korytarzu jak na dłoni. Nerakijczyk, jakby zaskoczony tym, że ma ręce i nogi, obejrzał je dokładnie a potem, jakby to robił setki razy, wyciągnął pęk kluczy i otworzył zamek, z którym przed chwilą bezskutecznie zmagał się Aglahad.

Rav najchętniej poszedłby za odchodzącym, ale w tym samym momencie Bina i Elli, bo to z pewnością byli oni, ruszyły za rycerzem. Ich towarzystwo w niczym by Ravowi nie przeszkadzało... chyba zaczął się nawet przyzwyczajać do duchów... Jednak w sytuacji gdy połowa ich dzielnej drużyny leżała w korytarzu bez ruchu było to co najmniej niemądre.
Nie mówiąc już o reakcji Amy na taki gest...

- Aglahad, chodź tu - powiedział, ruszając w stronę leżącej Amarys i wyrzucając z głowy myśli o oddalających się sylwetkach. - Szybciej! I przynieś pochodnię! - dodał.
Jego zgasła, gdy zmagał się z topornie wykonanym stołem.
Przyklęknął przy leżącej dziewczynie.
Z powodu ciemności nie widział jej zbyt dokładnie, ale miał wrażenie, że jest blada.
Delikatnie uniósł jej głowę.
Nie bardzo miał pojęcie, w jaki sposób ocucić zemdloną dziewczynę. Gdyby to był chłopak, to dałby mu parę razy po buzi, ale Amy... Bez wątpienia nie była chłopakiem i ten sposób odpadał.
Nie była również śpiącą królewną, którą budziło się pocałunkiem. Poza tym nie był pewien, jak by zareagowała. Pewnie by go zabiła na poczekaniu. Albo zmieszałaby go z błotem. I nazwała głupkiem.
Odgarnął z jej czoła kosmyk włosów i pogładził po policzku.
- Hej, Amy, otwórz oczęta...
Śpiąca królewna nie raczyła zareagować. Nie był królewiczem... może to było powodem. A może jednak powinien użyć tradycyjnej, bajkowej metody...
Postanowił pozostawić to na czarną godzinę.
Ponoć delikatne damy można było ocucić podsuwając pod nos sole trzeźwiące. Po raz kolejny doszedł do wniosku, że pod względem przygotowania się do wyprawy zdecydowanie nie stanął na wysokości zadania. Nie miał nawet zwykłej soli, o innych nie mówiąc.
Podobnie jak nie miał wiaderka z wodą. Ale wątpił, czy Amy byłaby zachwycona mając mokrą głowę i przemoczoną koszulę.
Koszula... Może zabrakło jej powietrza? Ale z tego co wiedział, Amy raczej nie nosiła gorsetu i raczej nie zachodziła potrzeba... Zawahał się. Nie wiedział dokładnie, czy to się sznuruje, czy rozpina... Nie interesował się do tej pory damską bielizną. Może powinien zacząć nadrabiać braki w edukacji. Tylko w jaki sposób? Porozmawiać z kimś? Sprawdzić własnoręcznie? Miał przed nosem okazję do eksperymentów... ale miał zamiar jeszcze trochę pożyć. Na próbę rozbierania Amy z pewnością zareagowałaby jeszcze gorzej, niż na godne królewny i księcia sposoby budzenia ze snu.
Poza tym... pod koszulą nocną raczej nie nosi się gorsetów... chyba... Braki w edukacji odzywały się coraz głośnie.
- Amy, kwiatuszku... Obudź się, moja droga...
Zero reakcji.
Najchętniej by nią potrząsnął, ale nie sądził by dzwoniące zęby spowodowały pożądaną reakcję.
Najgorsze było to, ze repertuar pomysłów mu się kończył, a Amy, uparta jak zwykle, nie reagowała ani na czyny, ani na słowa.

Ślepota, albo troska o Amy sprawiła, że nie zwrócił wcześniej uwagi na medalion, który spoczywał w okolicach piersi Amy. Mimo ciemności wyraźnie było go widać, jakby spłynęła na niego odrobina owej światłości, która wcześniej opromieniła całą czwórkę. Nie tyle błyszczał w ciemnościach, ale... jakby jaśniał, czego zwykły przedmiot robić nie powinien. Wprost pchał się w oczy. "Tu jestem" zdawał się wołać. "Weź mnie".
Dowcipniś. Jakby Rav nie miał czegoś ważniejszego na głowie.
- Amy! Pobudka! Ojciec Helbin cię potrzebuje! Czeka na ciebie w bibliotece!
Zero reakcji. Ani nazwisko, ani słowo 'biblioteka' nie potrafiły sprawić, by Amy otworzyła oczy.
- Halo, królewno! Co się z tobą dzieje? Otwórz oczy?

Może gdyby na nią wrzasnął, spowodowałby jakąś reakcję? Nie wiedział. Ale na razie nie chciał używać siły w żadnej postaci. Jakoś podświadomie czuł, że Amy nie byłaby zachwycona. W najmniejszym stopniu. Bez względu na szczytne cele, jakimi Rav by się kierował.
Podniósł głowę, by ujrzeć sylwetki niknące w oddali.
- Obudź się... Masz tu taki piękny naszyjniczek... No, otwórz oczy, Amy. Zobacz, jaki ładny...

Medalion był ciepły.
Może ze względu na miejsce, w jakim leżał, nie należało go brać do ręki, ale nie zamierzał przy okazji obmacywać Amy, tylko sprawdzić, co to za ustrojstwo dziwne, którego nigdy w rękach swej przyjaciółki nie widział. Na szyi również.
Może i medalion był magiczny, ale Rav i tak nie potrafiłby się nim posłużyć. Zapewne właścicielka by potrafiła, ale jak, skoro leżała na kolanach Rava i robiła za półnieboszczyka. Może ćwierć, bo oddychała.
- Amy... Śpioszku, wstawaj, już rano - powiedział, co było ewidentnym kłamstwem, bowiem z pewnością nie siedzieli w tym lochu kilka godzin. - Pobudka...
Gdyby go tak położyć... na sercu może?
Ale Amy go zabije, jak się obudzi, a Rav będzie jej rozpinać koszulę. Ma powiedzieć, że i tak jest ciemno i nic nie widział? Zwłoki niezbyt często przemawiają. Zresztą i tak dla niego by było za późno. Zamknąć profilaktycznie oczy i wtedy, na ślepo, spróbować...?
Rozwiązał dwie kokardki, ułatwiając sobie dostęp do dekoltu dziewczyny, a potem, zamiast kontynuować dzieło, posadził ją, opierając jej głowę o swoje ramię. Wystarczył jeden ruch dłoni, by medalion dotarł do biustu Amy.
- No, słonko ty moje... Otwórz oczęta... - powiedział. Zanim będę musiał dać ci po buzi; dodał w myślach. - Amy... na rękach cię będę niósł, tylko otwórz wreszcie oczy.
Delikatnie poklepał ją po policzku.
I się udało... Na Ravie spoczęło spojrzenie nieco jeszcze oszołomionych, niebieskich oczu Amarys.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-09-2010, 08:37   #49
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Błękitny Feniksie pomóż, pomóż, pomóż... - jęczała Amy, ale pomoc nie nadchodziła. Ciemność oblewała ich szerokim strumieniem, lepkim, gęstym, otaczając ich, dusząc... Kanciasty wisiorek wbijał jej się w dłonie, ale to pomagało jedynie w utrzymaniu przytomności i niczym więcej! Zło falowało wokoło, a wrażenie smoczych głów potęgowało się. Gdzie był Habbakuk gdy go potrzebowała? Czy nie mówił, żeby walczyć razem i się starać? I to wcale nie działa! Wcale a wcale! To straszne zło zaraz ich zje! Przecież... przecież nie po to stała się kapłanką, żeby zginąć jeszcze tej samej doby i to nie uratowawszy nikogo! Jeszcze Rav z Aglahadem gdzieś zniknęli - czyżby już ich zjadło? Nawet myszy nie było... Łzy płynęły jej po twarzy, gdy ze ścisniętym gardłem próbowała recytować modlitwy do Pana Niebios. Tylko czemu czuła się coraz gorzej, czemu nie działało?

Naraz poczuła na dłoni zimny dotyk i delikatny, błękitny blask rozlał się po korytarzu. Lśniła ona, Trzmiel i dwoje dzieci... przez sekundę wystraszyła sie, że to duchy jej przyjaciół - już martwych - ale zaraz zobaczyła blady obrys sukienki. Naraz poczuła się spokojna i silna. Oddychało się lżej. Rozluźniła chwyt na medalionie. Tak, to na pewno Habbakuk przysłał swoich pomocników! Przecież to takie oczywiste - ona jest jeszcze niedoświadczona, więc zesłał pomoc; pewnie to mysie kapłanki! Amarys odetchnęła raz jeszcze i skoncentrowała się na medalionie. Z taką pomocą nie da się pokonać! Przez głowę przelatywały jej słowa modlitw, jakich nauczyła się dziś, ale szybko stwierdziła, że najważniejsza jest po prostu wiara.
- Odejdź tam, skąd przyszedłeś! Zostaw nas w spokoju! Idź tam, gdzie twoje miejsce! - chciała krzyknąć, lecz głos nie wydobył się chyba z jej wyschniętego gardła. Jednak podziałało! Ciemność zaczęła przekształcać się w sylwetkę czarnego rycerza i gdy Amy już-już miała krzyknąć ze strachu, że oto nowy, straszniejszy wróg pojawił się przed nimi - ten odwrócił się i odszedł! Tak po prostu. A mysie dzieci razem z nim, najwyraźniej pilnując, by nie zboczył z drogi.

Potem zapadła ciemność. W ciemności zaś stado białych myszy buszowało po korytarzu, zbierając resztki ciemności do wiklinowych koszyczków, a największa z nich nazywała Amarys kwiatuszkiem i głosem Rava obiecywała nosić na rękach.
 
Sayane jest offline  
Stary 14-09-2010, 09:47   #50
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Niemożliwe! Podniósł to! Aglahad zawsze wiedział, że Rav jest silny, ale że aż tak? Na tą ławę potrzeba by całej armii Aglahadów, a tu przyszedł jeden taki i o.. gotowe! Chłopak starał się asekurować ławę, ale równie dobrze mógłby asekurować spadający głaz. Zostawił ją więc Ravowi i nachylił się nad szczątkami. Jak spod ziemi wyrosły przed nim dwie jaśniejące dziecięce sylwetki. Odskoczył jak oparzony i głośno wypuścił powietrze. Przecież to one go tu sprowadziły. Już dobrze, wszystko będzie dobrze. Na ten widok łomocące serce uspokoiło się i nieco urosło. Dzieci ruszyły w stronę ciemności. Aglahad był bardzo ciekaw co dalej się stanie, lecz była to bardzo łagodna ciekawość, taka która może poczekać na ważniejsze sprawy. A ważniejsza była sterta białych dziecięcych kosteczek, która wyróżniała się na tle osmalonej podłogi. A może to jemu się zdawało, że świecą nie mniej niż same dzieci.

- Aglahad, chodź tu - zawołał Ravere. - Szybciej! I przynieś pochodnię!

- Już, już... - mruknął Aglahad, po czym zatknął pochodnię w szczelinę w ścianie. Następnie ściągnął koszulę, rozłożył ją na podłodze i pokonując strach przed zrobieniem czegoś niewłaściwego ostrożnie przełożył kupkę na materiał. Bardzo szczelnie i starannie je nim owinął. Tak przygotowany pakunek jedną ręką przycisnął do siebie, a drugą zabrał pochodnię. Wyszedł z wnęki, by w świetle pochodni dostrzec cucącego Amarys Rava i leżącego obok Trzmiela. Podszedł do Degarego i bezlitośnie szturchnął go czubkiem buta pod żebro.

- Psssssssssst! Trzmiel! Wstawaj zanim TO wróci!
 
Keth jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172