Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2010, 19:04   #109
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ciekawość to była straszna rzecz. Meg zwróciła się do Myszy w trakcie podróży, w chwili, gdy nikt inny nie mógł ich słyszeć.
- Ten szal... - zamilkła, odpowiednio dobierając słowa. - Musiał cię sporo kosztować?
Mysz wzruszyła lekko ramionami.
- Nic nie kosztował. To był... prezent. W pewnym sensie.
- Wtedy tak... ale teraz posiada zupełnie inną moc, niż wtedy.
- Tak? - zapytała bardka. Ciężko było wywnioskować czy zaskoczenie było szczere czy wymuszone.
Czarodziejka przewróciła oczami.
- Nawet wioskowa wiedźma to odkryła, pytając się mnie, czy jej tego nie nauczę. Niestety, to kapłański czar.
- Kapłański czar? - powtórzyła za nią Mysz robiąc wielkie oczy. - Jaki czar?
- Zaczynam się zastanawiać, czy na prawdę nic nie wiesz... - Megara popatrzyła na Marie uważnie - To czar chroniący przed... złymi osobami. Na pewno nie utkał go Wulf, tego tylko mogę być pewna. Domyślam się, że to przez to wtedy w karczmie czarodziejka nie pojawiła się bezpośrednio w twojej komnacie.
- Jeśli nie Wulf... - Marie spojrzała czarodziejce prosto w oczy - to kto mi zafundował taką pomoc?
- Myślałam, że ty mi to powiesz - Meg rozłożyła szeroko ramiona. - By zakląć taką magię w przedmiocie, trzeba ten ostatni nasączać powoli, a to zajmuje dużo czasu. Podejrzewam, że kapłani muszą wykonać przy tym taką samą pracę, jak i ja. Przy takim czarze... może nawet kilka pełnych dni? Nie jestem też pewna kiedy się to wydarzyło.
- Niemożliwe. Nikt nie mógł wplatać zaklęcia w mój szal. A już na pewno nie przez kilka dni. Mniemam, że bym to zauważyła. Poza tym praktycznie go nie ściągam.
- Może w takim razie został podmieniony? Jego moc jest zdecydowanie inna i znacznie potężniejsza niż wcześniej. Tak czy inaczej, to musiał być przyjaciel, nie wróg. Masz teraz bardzo cenny przedmiot.
- Dziękuję Meg. Za informację. Choć nadal nie mam pojęcia kto miałby mi pomagać. Może... Pani Jeziora? Ona chyba nas chroni. W pewnym sensie nas wybrała.
- Może, nie pomyślałam o tym. Jej moc jest na tyle wielka, że wystarczyłoby przelotne dotknięcie... Ale kiedy miałaby to zrobić? Nieistotne w sumie. Nie ma za co, Marie. Zawsze do usług - wykonała przepisowy ukłon, chociaż w siodle była to tylko okrojona jego wersja, a grube futro maskowało większość ruchów.


* * *

Mysz wyjechała z wioski bogatsza a pękaty wór. Półdarmo kupiła sobie zapasy od miejscowej guślarki. Gdzie półdarmo? Darmo w zasadzie! Wyprawy na wieś czasem jednak okazują się opłacalne.
Przejmujący ziąb wgryzał się w ciało Myszy jak stalowe szczęki potwora. Opatulona w futerko, z czapką wetkniętą po sam nos i w puchowych rękawicach nadal czuła się jakby hasał po tym mrozie w samej nocnej koszuli. A jeszcze uzbrojona była przecież w magiczny szal i pierścień, które miały chronić od chłodu. Aż strach pomyśleć jak czułaby się bez magicznego wspomagania bo teraz i tak zacięcie dzwoniła zębami. Nie była przyzwyczajona do siarczystych mrozów. A poza tym była cherlawa i kondycyjnie do dupy po prostu. Wystarczy, że pochodzi trochę w przemoczonych butach a już, z biegu, dostaje kataru. Taka ostra zima w jej przypadku majaczyła wizją zapalenia płuc a nawet zgonem.
Z tego zgonu to niektórzy mogliby się nawet ucieszyć...

Mysz była bliska załamania nerwowego kiedy utknęli pośrodku białego pustkowia. Śnieżyca się nasiliła i dalsza podróż traciła sens. Gdy pomyślała o konieczności nocowania w tych zaspach aż ją zmroziło. Choć nie, zmroziło ją już przecież znacznie wcześniej.
Lepianka wyczarowana przez Megarę wydała się Myszy nie lada luksusem. Aż miała ochotę czarodziejkę wyściskać. No i wyściskała. Ziąb na szczęście nie zabił w niej wrodzonej spontaniczności.
Rozsiodłała Lizusa i długo przytulała się do niego aby użyczyć trochę jego własnego ciepła. Klaczka jakby rozumiała jej podły stan ducha bo poddała się przytulankom. A nawet lgnęła do bardki jakby i ona potrzebowała pocieszenia na ich zasraniutkie położenie.

Pozbyła się rękawic, roztarła skostniałe dłonie przybliżając je do ognia. Niech bogowie błogosławią Meg i w dzieciach jej to wynagrodzą! Kiedy wreszcie zaczęła się rozgrzewać musiała jednak wyjść na zewnątrz. Siku jej się nie odechciało chociaż wmawiała sobie usilnie, że to może poczekać do rana. Z przyrodą nie wygrasz...

Gdy wracała z wyprawy pod tytułem „odmroźmy sobie tyłek” zauważyła stojącego na dworze łotrzyka. Stał oparty o wysoką sosnę, choć nie specjalnie chyba silił się na ukrywanie. Kopcił zwidkę. Poznała po zapachu nim jeszcze dostrzegła pasemko siwego dymu.
- Nie poczęstujesz pewnie? - zagaiła wychylając głowę zza pnia niby króliczek wyskakujący z kapelusza iluzjonisty.
Tak, tak... Byli ponoć na wojennej ścieżce. Ale chętnie by sobie zakopciła bo wieczór w lepiance w towarzystwie sześciu osób i ducha zapowiadał się wyjątkowo nudno.

Białe zimno. Usłyszał kiedyś takie określenie od wędrowca z północy. Aż do tej pory nie miał pojęcia że mróz może mieć kolor. Nie taki sam jak śnieg, czy szron na drzewach. To kolor chłodu krążącego w żyłach, wysysającego ciepło z ciała. Opatulony w nowo zakupione ubrania trząsł się jak osika. Ale krajobraz był tego warty.
Spojrzał na nią odwracając głowę od księżyca, który świecił wściekle rozjaśniając noc. Ręce w skórzanych rękawiczkach ze skarbca Elandone miał zgrabiałe. Zaciągnął się jeszcze raz skrętem zwidki i podał jej bez słowa. Zaraz skrył też wolne ręce pod pachami.


Pociągnęła dwa razy z rzędu aż zioło wypaliło się do końca. Mało trochę... Wzruszyła ramionami jakby lekko zawiedziona, że załapała się na ostatki.
- Powinnam ci może pieniądze zwrócić... Opalałam cię przez przeszło trzy miesiące.
- A będziesz miała z czego? Zdaje się, że pieniądze się ciebie nie trzymają. – Spojrzał na nią i uwolnił ręce z ciepłego ukrycia. Zaczął skręcać z wprawą kolejnego lolka. – Daj spokój. Handlem zielskiem zajmowałem się w Athkatli. Teraz jestem szanowanym lordem Kintal.
- Poczekaj, nie skręcaj – nie mogła sobie odmówić, dotknęła jego dłoni aby się wstrzymał z zielskiem. Myślała, że poczuje coś elektryzującego, nawet przez wełniane rękawice, ale nie poczuła nic. Może jedynie zawód. - Chciałam się jakoś zrewanżować, zwidkę dokupić do wspólnych zapasów. Ale handlarz zaproponował mi coś mocniejszego. Pomyślałam: „niech mnie piorun sieknie jeśli Mysz odmówi alchemicznej nowinki ”.

Przygryzła kraniec rękawic i zsunęła je z dłoni aby wyciągnęła z kieszeni niewielki woreczek. Odwinęła skrawek papieru żeby pokazać mu drobinki białego proszku i uśmiechnęła się prowokacyjnie.
- Czarny lotos to to nie jest... ale ponoć nieźle można odpłynąć.

- Obuch. – Stwierdził ze zdziwieniem i spojrzał na nią nieufnie – Tak u nas mówią na ten proszek. Wali w łeb ostro i niemal od razu. Zupełnie jak nadziak Wulfa. A może to od tego że czujesz się jakby ktoś cię znokautował. Wiesz, latające i ćwierkające ptaszki wokół głowy, świecące gwiazdki. Zwidy, omamy. Pełen zestaw.
Spojrzał na nią jeszcze.
-
Marie to jest… to nie jest jak zwidka. To nie poprawia nastroju. Obuch potrafi przywalić.
- Wiem – puściła mu oko. A później pośliniła palec, poczekała aż proszek się do niego przyklei i wtarła sobie w dziąsło. - To jak? Dołączasz się do imprezy czy wolisz fotel bujany i wełnianą narzutkę na kolana?

Jak zwykle w gorącej wodzie kąpana. Nie zdążył jej złapać za rękę.
-
Marie, to trzyma parę godzin. Wali się w ciepełku i bezpiecznym, pozamykanym najlepiej pomieszczeniu. Na parterze. Widziałem jak ludziom po tym wydawało się, że umieją latać.
Zapowiadała się ciężka noc. Nawet nie był wściekły. Było mu po prostu zimno. Narzutka byłaby całkiem miła. Rozglądnął się i usiadł na wielkim pniaku, zgarniając śnieg i robiąc jej miejsce.
- Niech zgadnę. Obuch też bierzesz pierwszy raz?
- Dyplomatycznie nie odpowiem na to pytanie... – uśmiechnęła się zmieszana i przysiadła bliziutko. - Dyskusje na temat pierwszych razów nie wychodzą nam najlepiej, prawda?
- Prawda – skinął lekko.
- Jesteś pewien, że się nie skusisz? - dopytała się dla formalności.
- Nie dziś. Ktoś powinien mieć na ciebie oko. Ktoś względnie trzeźwy.
Dożo czasu nie musiała czekać na pierwsze efekty specyfiku. Tęczowe smugi przetoczyły się przed oczami by nabierać kolejno różnorodne, i niesamowicie realne, kształty.
- Łoooł... - Mysz rozdziawiła w oszołomieniu buzie i zamrugała kilkakrotnie wpatrując się w dal. Alto podążył za jej wzrokiem ale nie dostrzegł nic niezwykłego, tylko rysującą się po horyzont biel.
- Szlag, czy to.... fajerwerki? Nigdy nie widziałam tylu kolorów jednocześnie....

* * *

Ranek. Bolesna zderzenie z rzeczywistością. I cholernie ciężka głowa.
Mysz nie mogła pozbierać myśli do kupy.
Alto wykazał się ogromną empatią i osiodłał Lizusa.
Zapytał ją o coś ale Marie gapiła się na niego bezmyślnie i nic nie rozumiała. Czy gadał do niej w obcym języku czy to ją jakaś parszywa tępota nawiedziła?
- Eeeee – odbąknęła niemrawo. Gdyby ktoś ją teraz widział pomyślałaby, że wypadła z kołyski w wieku niemowlęcym i mocno uderzyła się wówczas w głowę. - Eeee, że co?

Nim wgramoliła się na siodło uścisnęła jeszcze dłoń łotrzyka.
- Dziękuję ci. Że byłeś obok.
Na więcej jej styrany umysł wysilić się nie mógł.

* * *

Dotarli do Valls. Król co prawda miał ich przyjąć nazajutrz ale Myszy się wydawało, że jeden dzień oczekiwana na audiencję u miłościwie nam panującego to i tak termin ekspresowy. Spędzą sobie nockę w cieplutkiej gospodzie i trochę wypoczną. Wyśpi się elegancko żeby przed królem błyszczeć i robić dobre wrażenie.

W gospodzie Meg zachowywała się dziwnie. Gdyby to Mysz wciskała się na zaplecze i niuchała po piwnicach to pewnie nikt by się nie zdziwił. Ale czarodziejka? Ona przecież była z innej gliny. Stonowana, zamknięta w sobie. Co więc ją podkusiło?
Poszła na dół za Megarą obserwując jak bardzo osobliwe zjawisko. A później spokojnie wysłuchała jej wyjaśnień.
- To ja też bym chciała pójść – powiedziała niepewnie. - Kto wie, może ta sprawa dotyczy mnie bardziej osobiście niż wszystkich pozostałych.
Pobiegła po swój sprzęt. Zabrała noże do rzucania, sztylety, kuszę. No i lutnie nawet, na wszelki wypadek. A nóż po drugiej stronie będzie impreza z tańcami. Taaaaa.
- Alto – podeszła do łotrzyka gdy wszyscy byli już gotowi. - Przeniesiesz mnie na drugą stronę?
 
liliel jest offline