Niemożliwe! Podniósł to! Aglahad zawsze wiedział, że Rav jest silny, ale że aż tak? Na tą ławę potrzeba by całej armii Aglahadów, a tu przyszedł jeden taki i o.. gotowe! Chłopak starał się asekurować ławę, ale równie dobrze mógłby asekurować spadający głaz. Zostawił ją więc Ravowi i nachylił się nad szczątkami. Jak spod ziemi wyrosły przed nim dwie jaśniejące dziecięce sylwetki. Odskoczył jak oparzony i głośno wypuścił powietrze. Przecież to one go tu sprowadziły. Już dobrze, wszystko będzie dobrze. Na ten widok łomocące serce uspokoiło się i nieco urosło. Dzieci ruszyły w stronę ciemności. Aglahad był bardzo ciekaw co dalej się stanie, lecz była to bardzo łagodna ciekawość, taka która może poczekać na ważniejsze sprawy. A ważniejsza była sterta białych dziecięcych kosteczek, która wyróżniała się na tle osmalonej podłogi. A może to jemu się zdawało, że świecą nie mniej niż same dzieci.
- Aglahad, chodź tu - zawołał Ravere. - Szybciej! I przynieś pochodnię!
- Już, już... - mruknął Aglahad, po czym zatknął pochodnię w szczelinę w ścianie. Następnie ściągnął koszulę, rozłożył ją na podłodze i pokonując strach przed zrobieniem czegoś niewłaściwego ostrożnie przełożył kupkę na materiał. Bardzo szczelnie i starannie je nim owinął. Tak przygotowany pakunek jedną ręką przycisnął do siebie, a drugą zabrał pochodnię. Wyszedł z wnęki, by w świetle pochodni dostrzec cucącego Amarys Rava i leżącego obok Trzmiela. Podszedł do Degarego i bezlitośnie szturchnął go czubkiem buta pod żebro.
- Psssssssssst! Trzmiel! Wstawaj zanim TO wróci! |