Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2010, 15:16   #81
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Nathias


Timmy po walce przy trakcie był jakiś nie swój. Szedł za grupą jak obłąkany, nie patrząć gdzie idzie i co się dzieje dookoła. Rozmyślał. Cały czas rozmyślał. Mógł nad tym zapanować. Do tej pory działał pod wpływem impulsu. Instynktu. Jego moc wyzwalała się tylko pod wpływem emocji. A tych nie potrafił kontrolować. Jeszcze. Dlatego nie patrzyłprzed siebie a w siebie. Starał się poznać tą energię. Nie było to jednak łatwe. Pomijając już samą naturę tej mocy, to jednak w pewnym stopniu musiał się koncentrować na marszu. A ten był dość długi i forsowny. Mimo to Timmy ciągle próbował wykrzesać cokolwiek. Niestety bezskutecznie. Jednak nagle coś się zmieniło. Wszyscy stanęli. Timmy usłyszał rozmowy towarzyszy. Coś nie było tak. Podniósł wzrok i stanął jak wryty. Tego nie mógł się spodziewać nikt z nich. Olbrzymi fragment lasu już leżał wycięty u stóp orków. A ci rąbali dalej. Bez litości powalając największe z drzew. Złość wezbrała w chłopaku. Zacisnął mocniej dłoń na kosturze i już miał ruszyć na hordę, gdy usłyszał w swojej głowie głos.
“Wiedzę i potęgę cierpliwością i pracą tylko zdobędziesz. Nie frywolnością i zachciankami ducha. Ale tego się musisz nauczyć sam”
Wtedy Timmy nie rozumiał słów swojego mentora. Być może nie był on tak szalony jak chłopak uważał i być może rozumiał go lepiej niż on sam. W każdym razie chłopak powstrzymał się. Zaparł się nogami i widać było że walczy ze sobą. Jakby serce i duch miały mu się wyrwać z piersi, ale ciało i umysł powstrzymywały go. I nagle to poczuł. Tą niewiarygodną energię. Podniósł dłoń na wysokość oczu i poczuł w niej moc. Dłoń otoczyła delikatna i blada aura. Timmy był jednocześnie przestraszony i ciekawy. I to drugie uczucie wygrało. Zamknął oczy i starał się skoncentrować. Zapanować nad emocjami. Nad swoim jestestwem. Cierpliwość i praca. Tak mówił stary czarodziej. A więc dobrze. Cierpliwością i pracą zapanuje na tym. Otworzył oczy. Jego towarzysze o czymś rozmawiali. Nie obchodziło go to. Jednak szybko oprzytomniał widząc aurę i czująć, że coraz więcej energii płynie do jego dłoni. Szybko ochłonął i schował dłoń do kieszeni. Nie mogli ich zauważyć. Wszystko w nim ucichło, jednak wiedział, że zrobił prawdopodobnie najważniejszy krok w swoim życiu. Teraz wszystko się zmieni. Rozejrzał się. Widział gorącą dyskusję. Chyba zastanawiali się co zrobić.
- Chodźmy stąd. Tu nie jest bezpiecznie. - ruszył za resztą.
Po długich chwilach błądzenia dotarli w końcu do olbrzymiego drzewa. To co zaniepokoiło chłopaka to dziwna zmiana w zachowaniu elfa. Nie miał pojęcia o co chodziło do momentu całkowitego zlekceważenia rannej Marysi przez tropiciela. W sumie to nadal nie wiedział o co chodziło, jednak wiedział, że chodzi o nią.
- Musimy ją jakoś wciągnąć na górę. - powiedział do Sandro obserwując jak Falanthel zwinnie wspina się po konarach, znikając po chwili w gąszczu gałęzi.

Pteroslaw


Venterin szedł krokiem nie tyleż dziarskim a raczej krokiem osoby której wszystko jedno gdzie pójdzie, byle tylko oddalić od niebezpieczeństwa. Jego skórzane buty znaczyły trochę ubłoconą ścieżkę śladami. Wreszcie dotarli do źródełka. Lodowata woda płyneła wartkim strumieniem tocząc przed sobą kamienie, Mylay zawsze zastanawiał się dlaczego woda tak zimna nie zamarza. Obmył twarz wodą, Skrzywił się gdy pewna ilość wody wlała mu się za kołnierz. Inni przygotowywali łuki, chcieli łapać ryby. Venterin nie potrafił łapać ryb, polować, ściął więc największy liść jaki znalazł, złożył go odpowiednio i napełnił wodą. Podszedł do Lajla i dał mu wody, to przynajmniej mogło zrobić coś dobrego.

Boyos


Elliot nie zajmował się niczym. Szedł w środku grupy co jakiś czas rozglądając się na boki, czy nikt za nimi nie podąża. Gdy doszli do wody, pierwsze co zrobił to podszedł i sprawdził jej czystość i poziom zlodowacenia. Nadawała się do picia, ba, nawet była do tego świetnie przystosowana. Tak jakby na nich już czekała. Nie oczekując dłużej, przykucnął i wziął kilka łyków. Gdy był już i napojony i najedzony (mięsem od nieznanego człowieka) usiadł na ziemi i obserwował poczynania całej grupy.


Qumi


Wszyscy usługiwali niziołki. Wprowadzało go to w takie zażenowanie, że wstydził się cokolwiek mówić i proponować. Dyskusja trwała, co chciał powiedzieć było powiedziane, więc może to i dobrze... Na słowa Oskara Lajl niemal zmienił się w buraka.

-Zaszkodzić? Nieee... ja naprafdę dobrze się czuję...- wydusił z siebie. Chciał już wstać na nogi i pokazać, że czuje się dobrze, że nadal może walczyć, że nie jest ciężarem.

Zaczął więc powoli wstawać, czuł lekki ból z w miejscu, gdzie go zraniono, ale przecież bohaterowi potrafili panować na bólem i mimo przeciwności losu walczyć do ostatniej kropli krwi. Najgorsze już i tak było za niziołkiem, był opatrzony... nie chciał dalej spowalniać grupy...

Nemo


Paskudne elfy i ich paskudne drzewa. Paskudne orki i ich paskudne topory. Paskudne lasy i ich paskudni mieszkańcy! Dla ponadprzeciętnie niezadowolonej wiedźmy, wielka korona była teraz niczym gigantyczny, śmiejący się z niej troll. Tutaj, chować się, teraz? Och, jak chętnie! Gdyby nie obawa, że po drodze zgubi wnętrzności dla ptaszków i innych wilków. Ach, niech to demony, gdyby miała linę, zapewne wymyśliłaby coś totalnie błyskotliwego...ale nie miała liny. I nie zapowiadało się by miała ją w najbliższej przyszłości. Oczywiście, zawsze istniała opcja wykorzystania siły mięśni wieśniaczków, jednak wizja tak bliskiego kontaktu nie tylko napajała ją odrazą, ale również obawą przed tym, że może zasiać w ich główkach nasionka dziwnych pomysłów, które zasilone atmosferą (hej, korona drzewa to prawie jak krzaki), rozkwitną w coś czego bardzo nie chciała. Najwyżej znajdzie sobie jakąś dziuplę czy inne schronienie nie wymagające specjalnych wyczynów fizycznych. Bo tutaj jaki miała wybór? Królikodźgaj był za krótki, by mogli ją wciągnąć z jego pomocą. Hmpf!...
...Marysia miała problem. A raczej miałaby, gdyby nie była, cóż, wiedźmą! Pewny siebie uśmiech wykwitł na jej twarzy. Spojrzała na Timmiego i Sandro z dziwną mieszanką wdzięczności i wyższości. Mniej więcej taką, jaką traktuje się przygłupiego kuzyna który naprawdę stara się pomóc w czymś trywialnym.
-Nie ma potrzeby się mną martwić, kochani. Za nieco ponad minutkę będę na górze...tylko dobrze by było żeby jeden z was został zbierać to, co zostanie.
Chichocząc tajemniczo pod nosem, dziewczynka rozpoczęła manipulowanie przy swojej włóczni. Proces ten zawierał w sobie mistyczne pomrukiwania, oraz pokrywanie oręża składnikami, które dziewczynka nosiła ze sobą. Gdy ostatnia garść króliczej sierści została zużyta, cwany uśmiech Marysi jeszcze bardziej się poszerzył. Przeszła kilka kroków, szukając odpowiedniej pozycji względem ziemi, drzewa, no i prostaczków. Musiała zadbać o to, by przypadkiem nie zaświecić im tym co kryła spódnica. Wzięła głęboki oddech, podskoczyła...i zamiast opaść w dół, unosiła się dalej w górę. Nie niesiona dalej siłą własnych nóg, oczywiście-to Królikodźgaj zaczął robić się większy i większy, zupełnie jakby postanowił zapolować na długouchych gigantów. Ostrożnie kontrolując wielkość broni, niewiasta dostała się do korony drzewa, będąc zaś pewną że jest już bezpieczna, bez słowa, z niewinnym uśmiechem, zerwała kontakt dotykowy z bronią, pozwalając jej powrócić do normalnych rozmiarów pod pniem.
 
Ajas jest offline