Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2010, 17:21   #29
Penny
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Podążanie za wskazówkami Rusty’ego było dziecinnie proste w porównaniu z przedzieraniem się przez nieznaną autostradę z Phoenix. Tutaj drogi były zadbane, równe i tak rozkosznie czarne, że mogłaby jeździć po nich aż do usranej śmierci. Ale nie ma tak dobrze. Przejażdżka z przystankiem skończyła się na podjeździe Centrum Sportowego. Wcześniej jednak okrążyła cały budynek próbując zorientować się, gdzie powinna zaparkować by mieć pewność, że nikt szybko nie znajdzie ich pickupa.

Na podjeździe było pusto i cicho. Dopiero teraz zwróciła uwagę na te irytujące dzwonienie w uszach i ból głowy, aż dziwne, że nie zwróciła na to uwagi wcześniej, przecież było totalnie… no wiadomo. Sam trzask zamykanych drzwiczek czy szuranie ciężkich buciorów na podjeździe wydawał się jej jakiś taki nierzeczywisty czy niewłaściwy, zaś sam budynek wydawał się nie pasować do takiego małego miasteczka jakim jest Bridgeport i niemal na kilometr śmierdziało jakąś podpuchą.
- Duże… - westchnęła bardziej do siebie niż do innych, przeciągając się. – Ciekawe po jaką cholerę potrzebne było w takiej dziurze takie wielkie Centrum Sportowe… Co oni tutaj mistrzostwa stanu w rzucaniu kukurydzą urządzali?

Ruszyli na podbój nowego budynku, które wydawało się być nie ruszone od zarania dziejów. Rusty dokładnie wiedział, gdzie ich prowadzi – prosto pod drzwi z elektronicznym zamkiem. Echo obejrzała go sobie dokładnie, wspięła się na palce i zajrzała przez okienko, ale nic po za tym nie mogła powiedzieć. Potrzebowali pieprzonej elektryczności, a o ile dobrze orientowała się na rynku to nie sprzedawali jej w kartonach. Nie było rady, w słabym świetle latarki rozpoczęli poszukiwania w ciemnych piwnicach ośrodka, które nie trwały zbyt długo.

W świetle latarki trzymanej przez któregoś z chłopaków zafascynowana obejrzała tablicę kontrolną, by zagwizdać z uznaniem. Nie spodziewała się znaleźć tutaj czegoś tak… innego niż wszystkie takie urządzenia, jakie do tej pory miała okazję oglądać.
- Wygląda na to, że normalnie nie było takiej opcji by coś nie działało – mruknęła do siebie. – Zupełnie jak w szpitalu. No dobra… Co my tu mamy?

Oglądała urządzenie ze wszystkich stron, odchodziła by spojrzeć na całość, ale nic nie wskazywało na to, że ma to-to ma gdzieś przycisk z napisem „on/off”. Światło latarki zaczynało słabnąć, a jej irytacja sięgać zenitu, i gdy rozważała już sprzedanie kopniaka tej kupie obwodów i złomu, gdy nagle spostrzegła, że tak naprawdę… to działa. Zaskoczona, roześmiała się w głos, po czym dotknęła wyświetlacza, a ten odpowiedział jej sympatycznym i zachęcającym pulsowaniem schematów różnych połączeń i uprzejmie informując, że zasilanie zostało celowo wyłączone Bóg-wie-jak-dawno. Po kilku sekundach studiowania planów wybrała opcję, która wydała się jej najrozsądniejsza z możliwych i… c’est voila, mieli prąd.
- Jestem Władcą Tablic Kontrolnych – zaśmiała się do siebie triumfalnie, mrużąc oczy w ostrym, lecz zimnym świetle jarzeniówek. Zerknęła na wyświetlacz, który ze swoją zimną uprzejmością wskazywał jej, które obwody zostały odcięte z powodu zasilania z rezerw energetycznych. Ciekawe na ile wystarczy tej mocy… i ciekawe dlaczego wyłączono zasilanie. No cóż, to miejsce było po prostu dziwne, jak wszystko w Bridgeport.

Nie widząc sensu dalszego sterczenia w tym miejscu, Echo wróciła do zamkniętych drzwi, które okazały się teraz otwarte na oścież. No cóż… Rusty widać nie potrafił posadzić tyłka na miejscu i czekać na kawalerię. Weszła do pomieszczenia, które jakoś dziwnie kojarzyło jej się z poczekalnią. Miły męski głos nadzwyczaj uprzejmie informował o zastałych problemach z zasilaniem, wiec wyglądało na to, że nigdzie nie pojadą żadną kolejką, dokądkolwiek by ona nie jechała. W tym jednym Rusty miał rację: nieprzystający do reszty miasteczka budynek krył w sobie jakąś podziemną linię, która być może prowadziła do Sedony. Pytanie było tylko…
- No i co teraz, ludzie? – spytała podchodząc do ciemnego szkła osłony. – Wygląda na to, że nasza ciuchcia nigdzie nie jedzie, a ja nie wiem ile czasu jeszcze pociągną baterie. Ja swoją robotę odwaliłam, teraz wasza kolej na myślenie.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline