Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2010, 17:31   #21
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Wszyscy, którzy obudzili się w celi wyglądali na zakłopotanych i zmieszanych. Rozglądali się dookoła, patrząc na praktycznie nie zniszczone i wyludnione miasteczko. King przez chwilę zastanawiał się czy nie nafaszerowali ich wszystkich Tornado, ale szybko odpuścił tą myśl. Coś mu jednak nie pasowało.

Szeryf cały czas obserwował sytuację na parkingu, jakby czekał aż ktoś zrobi coś za co będzie mógł go wyrzucić z ich małego miasteczka.
Kinga interesowała tylko jedna osoba- Gary. Wierzył w przypadki jednak to co tu zaszło to gruba przesada. Zastanawiało go także, gdzie się podział Jonasz. W końcu był tam z nim, gdy urwał mu się film, więc albo spierniczył, albo ktoś coś kombinuje. Właściwie druga opcja wydawała się bardziej prawdopodobna.
Gdy Gary zakładał swoje rzeczy, z kieszeni wypadło mu coś małego. To coś przypominało jakieś urządzenie elektryczne, jednak King nie znał się na tym, więc nie był pewny. Wiedział jednak, że takie gadgety nie są teraz często spotykane...

Szeryf poinformował wszystkich o tym, gdzie go znaleźć i o wolnych domach, które można zająć. W sumie dla szamana było to jakieś wyjście. Zająć na dzień, może dwa jakieś miejsce i zastanowić się co robić dalej. Na prawdę nie miał ochoty iść pieszo przez kolejne czterech dni.
Widząc jak szeryf zaczyna iść w kierunku domu, mężczyzna podszedł do niego szybkim krokiem, aby się z nim zrównać.

-Możemy zamienić słowo?- zapytał.
-Jeśli koniecznie musisz.
-Jest stąd jakiś transport do Sedony, albo ktoś może podrzucić mnie w okolicy?

-Nie, bo tam nie ma po co jechać... - odpowiedział z lekkim zdziwieniem - Tam skażenie jest dużo wyższe niż tutaj.
-A jak najszybciej można się tam dostać?- odpowiedział wyraźnie zawiedziony.
W tym momencie King zauważył jak facet, który stał koło szeryfa powstrzymuje się przed śmiechem. Tak jakby walczył ze sobą, aby czegoś przypadkiem nie zepsuć tym wybuchem.
-Drogą dla samobójców, czyli najszybciej - główną drogą. Najbezpieczniej... Chyba rozpadliną Hank'a, ale to na pewno nie jest najszybciej. Doliną droga zajmie około 4 dni.
-Jeszcze jedno mnie męczy... Kiedy mnie dopadliście, znaczy uratowaliście- poprawił szybko- Był ze mną jeszcze ktoś. Co się z nim stało.
-Eee... Więc...- szeryf wyraźnie nie wiedział co ma odpowiedzieć- facet miał mutację genetyczną. To niestety spowodowało, ze musieliśmy go odstawić z dala od doliny.- King wyczuł w głosie szeryfa kłamstwo.
-Mutację...- powtórzył- Mam jeszcze pytanie o miasto. Skąd macie zaopatrzenie? Z tego co widziałem wszystkie sklepy są puste, a jednak musieliście przeżyć tu te wszystkie lata.
-Miasto od zawsze było na swój sposób odcięte od innych ośrodków. Ludzie robili zapasy nawet na 2-3 lata w piwnicach. Teraz, gdy skażenie wycięło ponad trzy czwarte populacji mamy tych zapasów od cholery i jeszcze trochę. Do tego od czasu do czasu jeździmy do tych starych magazynów wojskowych.
-To wszystko. Dzięki za informacje.

King postanowił, że przejść się po miasteczku i je trochę poznać.
Centrum nie wyróżniało się bardziej niż inne miasteczka w tych czasach (z wyjątkiem nienaruszonego stanu budynków, porządku na ulicach i braku pałętających się fagasów). Najwyższe budynki miały maksymalnie 2 piętra. Wszystkie sklepy wyglądały na zamknięte i puste. King domyślał się, że mieszkańcy prawdopodobnie przejęli wszystkie biznesy u siebie w domach. Centrum składało się z dwóch większych skrzyżowań. Kiedy skręcił w jedną z ulic zatrzymał się na chwilę, patrząc dookoła. Czuł, jakby kiedyś był w tym miejscu, lub w miejscu bardzo podobnym do tego... Brakowało jeszcze palm, upalnego słońca i szumu morza. Stał tak chwilę, rozglądając się po willach, stojących po obu stronach ulicy. Widocznie kiedyś mieszkali tu bogaci.

Widząc, że w dolinie zaczyna robić się coraz ciemniej, King postanowił znaleźć jakieś miejsce do spania. Wrócił do centrum, gdzie znalazł jedno piętrowy domek rodzinny. Upewniwszy się, że nie należy do nikogo otworzył delikatnie drzwi i wszedł do środka, trzymając lufę pistoletu przed sobą. Wolał upewnić się, że będzie w domu sam i nikt go w nocy nie zaskoczy.
Kiedy sprawdził cały dom wszedł do pokoju na piętrze, gdzie znajdowało się łóżko i stolik z kanapą. Rzucił torbę na ziemię i usiadł, kładąc nogi na stole.

-”Co teraz? To miasteczko bardziej przypomina nie zniszczony przez wojnę raj jakim miała być Sedona.”- pomyślał- „Co jeżeli szeryf nie kłamał i Sedona na prawdę jest zniszczona... Po co miałbym tam teraz iść?”

Siedział tak pogrążony w myślach, wpatrując się we wschodzący za oknem księżyc. Zupełnie nie miał pomysł za co się zabrać. Iść dalej, zostać, zawrócić? Wszystko dookoła go rozpraszało. Ten spokój, czystość... i cholerny ból głowy, który ćmił się gdzieś w środku łepetyny.

-Skoro sam nic nie mogę wymyślić... Trzeba poprosić o radę.- powiedział sam do siebie podnoszą z ziemi torbę. Grzebał w niej kilka chwil i w końcu wyciągnął z niej mały plastikowy woreczek wypełniony jakimś wysuszonym chwastem. Następnie sięgnął do kurtki po papierosa i wysypał z niego tytoń, mieszając go z zielskiem i wpychając go z powrotem w bibułkę.
Już po chwili pokój wypełnił się mdłym, drażniącym zapachem palonego skręta.

Wszystko przed oczami Kinga na chwilę zniknęło, by po chwili oślepić go nagłym błyskiem niebieskiego światła.
Siedział w tym samym pokoju, jednak coś się w nim zmieniło. Ciemności nocy zostały wyparte przez intensywne błękitne światło wpadające przez okno, zatrzymujące się na obłokach dymu, krążącego po pokoju. Pod ścianą przy wejściu siedział młody mężczyzna w białej koszuli, z zapalonym papierosem w ręku.



King patrzył na niego z widocznym zdziwieniem, choć widywał go już wcześniej, podczas swoich specjalnych „sesji”.

-Zdziwiony?- zapytał wstając- W sumie się nie dziwię. Pierwszy raz twój trip jest tak realny... Brałeś chemię?
-Nie...- odpowiedział zmieszany- Jak to możliwe.
-Nie mam pojęcia.- facet rzucił się na drugą kanapę, której jeszcze przed chwilą nie było- To chyba sprawka tego miejsca. Jest takie... magiczne!
-Jak to magiczne?
-No nie wiem. Na tyle magiczne, żebyś mógł mnie dotknąć.


King siedział przez chwilę w milczeniu starając się ogarnąć myśli. W końcu jednak przypomniał sobie dla czego chciał rozmawiać ze zjawą.

-Jestem już niedaleko Sedony, ale sprawy się pokomplikowały...
-Znaczy?
-Podobno miasto jest doszczętnie zniszczone i nie ma czego tam szukać.

-Tutaj w sumie też jest milutko. Nawet w Miami nie mają tak wygodnych kanap.- zaśmiał się.
-Możesz coś sprawdzić?
-Zależy.
-Chcę wiedzieć czy niejaki Jonasz Eppes żyje.
-Hmmm... Mogę powiedzieć ci tyle, że u nas na podwórku takiego nie ma.
-A dawni mieszkańcy tego miasteczka?
-I to jest ciekawsze pytanie!-
podniósł się do pozycji siedzącej- Ludzi tu zginęło kurewsko dużo, albo i więcej, a skomunikować się można z ledwie garstką duchów. Dziwne nie? Tak jakby nie wszyscy umarli... ale już nie żyją.

Nastąpił krótka cisza przerwana dźwiękiem zapalniczki i wypuszczanego dymu przez zjawę.

-Sedona to na prawdę mój cel?- zapytał King zmieniając temat.
-Tak jak mówiłem ci przy naszym ostatnim spotkaniu- głos mężczyzny zmienił się na poważny- sam wyznaczyłeś sobie ten cel. Ja ci tylko towarzyszę i pilnuję, żebyś nie wkopał się w jakieś gówno... choć nie powiem, jest z tym ciężko.
-Jak mogłem sam wybrać ten cel, skoro nawet nie wiem po co mam tam iść?!- uniósł głos i wstał, zaczynając krążyć po pokoju.
-Już ci mówiłem. Nie mogę powiedzieć ci tego co sam już wiesz. Nie powiem ci kim jestem, kim ty byłeś, po co zapierniczasz od jakiegoś czasu do tego pieprzonego miasto bo sam to wiesz. Jest to gdzieś tam, w twoim przeoranym umyśle. Musisz się tylko trochę wysilić i sobie przypomnieć. Ja za ciebie nic nie zrobię.
-Ale jak?- zawiesił głos.
-Nie wiem... Wszystko przyjdzie z czasem.- powiedział wstając- Muszę lecieć high nie może trwać wiecznie. Nie daj się zabić- krzyknął ze śmiechem i rozmył się w powietrzu.

King padł wycieńczony na kanapę. Przed oczami znowu została tylko ciemność, a on pogrążył się we śnie.

-A mówią, że ludzie mają trudności z zasypianiem w nowych miejscach...- usłyszał śmiech przyjaciela, który dobiegał jakby z bardzo daleka.
 
Zak jest offline  
Stary 05-09-2010, 23:35   #22
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 004 - Wszyscy

King obszedł najbliższą okolicę czyniąc kilka ciekawych obserwacji. Zabudowania były praktycznie nienaruszone, o tym, że domy są opuszczone świadczyły tylko uschnięte trawniki i gdzieniegdzie śmieci, czy liście w kątach osłoniętych drzwi. W końcu nie wiedząc do końca co zrobić w tej nietypowej sytuacji wszedł do jednego z domów i ostrożnie rozejrzał się po wnętrzu.



Wnętrze domu również zachowane było bardzo dobrze, zaskakująco dobrze, jak... wszystkie rzeczy w okolicy... Rozejrzał się dokładnie po budynku znajdując w kuchni kilkanaście porcji paczkowanego jedzenia i kilka butelek wody; umieszczonych prawie na widoku – być może dlatego, aby za bardzo nie bałaganić podczas przeszukiwania? Na piętrze były trzy sypialne, pokój ogólny i duży taras. W pomieszczeniach pozostawiono wiele sprzętów: telewizor, zestaw audio, laptop... wszystko leżało nieruszone, jakby nikomu nie potrzebne; jakby gospodarze mieli zaraz wrócić. Znacznie gorzej było z rzeczami osobistymi – tych nie było praktycznie wcale. Szafy były puste... Piwnica zaś zdawała się potwierdzać słowa Szeryfa Gooba – znaczną jej część zajmowały stelaże przypominające te używane w magazynach. Teraz były puste, ale w pomieszczeniu pozostawiono kilka kartonowych pudeł – najwyraźniej po zbiorczych opakowaniach z produktów spożywczych. To było zastanawiające – po co mieszkańcy tworzyli takie zapasy? Przecież do – chociażby – Phoenix, nie było aż tak daleko... Zapasy na tydzień, dwa; to miało sens – praktycznie zawsze w domu jednorodzinnym miało się jakieś zapasy, aby codziennie nie jeździć do oddalonych sklepów. Jednak zapasy na więcej niż miesiąc? W garażu stał duży SUV i małe, sportowe cabrio. Jedno i drugie oczywiście ze zdechłym akumulatorem i zapewne bez kropli paliwa... Wrócił na parter i przegryzł coś z zapasów wpatrując w księżyc za oknem.

Mężczyzna obudził się, a właściwie zerwał z kanapy, kiedy było jeszcze wcześnie. Nie do końca wiedział dlaczego tak gwałtownie i jakby przez strach jego sen został przerwany. Jego zmysły nie odebrały niczego co mogłoby spowodować taki odruch. Usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach. Kiedy przymknął oczy w ciemności zabłysły jasnoniebieskie cyfry: 874364...

Po raz pierwszy cokolwiek – najwyraźniej z narkotycznej wizji – pozostało tak długo w jego umyśle – jako wizja. Jasne – to musiało coś znaczyć tylko... co? Rozejrzał się ponownie po najbliższym otoczeniu, później po całym domu – szukając czegokolwiek do czego można by zestaw cyfr odnieść. W willi nie było żadnych zamków szyfrowych, sejf miał zupełnie inną kombinację, zresztą do niego potrzebny byłby jeszcze klucz... Pozostało chyba wbijanie cyfr w telewizyjnego pilota czy kuchenkę mikrofalową...


*****


Droga nie była specjalnie daleka. Echo wybrała jeden z domów, który jej osobiście wydawał się najodpowiedniejszy i zaparkowała na podjeździe. Przejrzenie budynku nie przyniosło żadnych ciekawych obserwacji – poza tym, że drzwi prowadzące do piwnicy zostały wyłamane jakiś czas temu... Budynek był w bardzo dobrym stanie, i w zasadzie niczego w nim nie brakowało z wyjątkiem ciuchów...
Na stole w holu leżał pozostawiony notatnik. Jakby ktoś do ostatniej chwili wahał się czy zabrać go ze sobą czy nie...



Cassidy i Pyro zajęci byli jeszcze przetrząsaniem reszty domu, więc Echo zajęła się – trochę dla zabicia czasu przeglądaniem zapisków. Zdecydowana większość kartek w notatniku była nieczytelna, atrament wyblakł przez lata od ciepłego, suchego powietrza. Czytelne fragmenty dotyczyły prawdopodobnie fragmentów kodu źródłowego jakiegoś oprogramowania i często były opatrzone dodatkowymi notatkami czy komentarzami.
Tylko dwa fragmenty miały osobny sens i kontekst – wyglądały jakby piszący zrobił wtrącenie we własne notatki, a może nawet tok myślowy.
Cytat:
„Henderson po raz kolejny naciska na przyspieszenie fazy testów. Luc jest zdecydowanie przeciwna, podobnie jak Tom. Reszta woli się nie wypowiadać w tej napiętej atmosferze. Wszyscy naciskają, bo coś wisi w powietrzu, a to może przeważyć o wyniku każdej wojny. Karen zauważyła, że podsystem YNOX jest w ogóle nie ruszony, więc nie ma ża... (kolejnych kilkanaście linijek było nieczytelnych) ...ania sztucznej inteligencji, jednak co stanie się jeżeli zabezpieczenia zawiodą? Czy ktokolwiek z nas weźmie na siebie taką odpowiedzialność? Każdy system sędziujący jakiego spróbowałem i każda analiza wskazują, że nawet w przypadku wojny... jesteśmy zbyt odlegli od celu, aby użyć (ostatnie słowo było dokładnie zamazane)”
Kilkadziesiąt stron dalej znajdowało się kolejne wtrącenie w informatyczno-matematyczne zapiski. Umieszczono je na osobnej karcie:
Cytat:
„Joann, nie wiem czy dane Ci będzie to przeczytać. Jestem zatruty botulinem, po objawach wnoszę, że mam jakieś 3 godziny... Wybacz, nie mam tyle sił, aby sprawdzać... aby iść do sypialni... Mam nadzieję, że...

Jadę do ośrodka – nie mam nic do stracenia, a może mi się uda...
Kocham Cię, na zawsze Twój – Harry”


*****


Dla Angusa oczywistym było, że coś tutaj śmierdzi i bynajmniej nie chodziło o słodko-mdły zapach jaki od czasu do czasu przywiewał wiatr. Wszyscy rozeszli się w różnych kierunkach, więc i on odszedł kilkanaście metrów szukając domu, w którym można by się przespać i zastanowić co dalej. W pobliżu było kilkanaście praktycznie identycznych budynków.



Przy niektórych stały nawet samochody, ale był pewny, że nie ma w nich ani akumulatorów, ani kropli benzyny... Drogą losowania wybrał więc jeden z nich i wszedł do środka. Wnętrze charakteryzowało się dwoma cechami – nie było zniszczone, podobnie jak wnętrze posterunku szeryfa koło aresztu. Było również komfortowe, zapewne dość bogate. Ten fakt był zastanawiający – w świecie, w którym wszystkiego brakuje każdy towar stawał się przedmiotem handlu. Tutaj najwidoczniej sprzęty domowe nie miały żadnej wartości, inaczej nie pozostałyby na miejscu... Jeżeli nie miały żadnej wartości to najwidoczniej wszystkie domy były wyposażone podobnie.
Mężczyzna rozejrzał się po wnętrzu i pozaglądał do wszystkich szafek w poszukiwaniu wszystkiego co pozostało po poprzednich mieszkańcach. W kuchni w jednej z szafek znajdowało się kilkanaście porcji żywnościowych i kilka litów wody w butelkach; poza tym w budynku niewiele zostało – z rzeczy, które mogłyby się do czegokolwiek przydać... no chyba, że ktoś miał pomysł na wykorzystanie na przykład pionowych żaluzji...

Angus szukał już najwygodniejszego łóżka, kiedy dostrzegł, że w oddali błyska jakieś światełko. Było już ciemno i raczej nie mogły to być odblaski słońca, były zresztą zbyt równomierne. Przypominały jakiś kod lub sygnalizację... Dokładne sprawdzenie mężczyzna pozostawił jednak na rano... W umyśle pojawiło się jednak dodatkowe pytanie...



*****


Rusty miał całkiem sprytny plan na resztę tego popieprzonego dnia. Pomimo tego, że w zasadzie wszystko było w Bridgeport nie tak jak być powinno i niewiele z gadki Gobba się do czegokolwiek kleiło – mężczyznę ta sytuacja coraz bardziej pociągała. Tu coś było, tylko – do cholery – co i gdzie?

Willa z hamakiem była bardzo trafnym wyborem, choć wizerunek opuszczonego od dziesięcioleci domu wyraźnie psuł brak zniszczeń, śmieci i jakichkolwiek śladów starzenia...

Kolacja z puszki i przepalanka zaspokoiły niewybredne i zdecydowanie niewielkie potrzeby żywieniowe Rusty'ego. Choć dałby sobie palec upierdolić, że przepalanka powodowała jakieś – jakby inne – efekty. Nie chodziło o to, ze słabsze czy mocniejsze, ale... inne. Widoczek z werandy nie został zakłócony niczym, a już zwłaszcza przemieszczającymi się ludźmi, więc mężczyzna postanowił zaznajomić się z najbliższą okolicą budynku, co mogło okazać się zbawienne, w wielu sytuacjach...

Podążył początkowo ulicą dalej i odszedł zaledwie kilkadziesiąt kroków, kiedy zauważył stary plan okolicy namalowany bezpośrednio na ścianie budynku obok wejścia z szyldem "Informacja Turystyczna". Wyciągnął mapę. Dopasowanie skali planu do skali mapy zajęło chwilę. Okazało się, że jego mapa obejmuje około 40 procent planu. W większości mapa obejmowała obszar pomiędzy Sedoną a Bridgeport. Okazało się, ze jeden z zaznaczonych na mapie punktów leży - według planu - w stosunkowo niewielkiej odległości od kropki "tu jesteś". Nie mając nic lepszego do roboty, a jednocześnie pchnięty swoimi przeczuciami Rusty udał się w kierunku zaznaczonego punktu, choć miał duże wątpliwości czy mapa ma jakąkolwiek wartość. Plan bowiem twierdził, że zaznaczony punkt to "Centrum Sportowo Rekreacyjne"... Jakieś czterdzieści minut później dotarł na miejsce.




Budynek centrum sportowego również sprawiał wrażenie niedopasowanego do miasta. Nawet biorąc pod uwagę, że samo miasto też było typowo amerykańskie w stylu - wielkie, rozłożyste, bogate domy przy szerokich ulicach, a w zasadzie alejach obsadzonych drzewami w całości przypominało bogate przedmieścia. Wnętrze centrum sportowego też przypominało raczej średniej klasy hotel niż budynek użyteczności publicznej. Budynek był otwarty; a główne drzwi prowadziły na duży hol z kilkunastoma wygodnymi kanapami, stolikami i sztuczną roślinnością. Na końcu widniały ogromne szklane drzwi za którymi widać było obecnie osuszony basen. Przy recepcji umieszczono tablicę wskazującą kierunki do wszystkich "atrakcji" centrum sportowego. Rusty zastanawiał się przez chwilę dlaczego na mapie zaznaczono to miejsce, skoro najwidoczniej poza basenami, boiskami i salami sportowymi niczego tutaj nie było. Niczego, co warte byłoby zaznaczania na mapie... Obszedł cały budynek zwiedzając wszystkie trzy kondygnacje naziemne i piwnice. Piwnice okazały się ciekawsze. Poza normalnymi rzeczami zwykle znajdującymi się piwnicach centrów sportowych - urządzeniami do oczyszczania wody, tablicami energetycznymi i tego typu rzeczami Rusty znalazł również jedno nietypowe pomieszczenie. Blisko klatki schodowej prowadzącej na wyższe piętra budynku znajdowały się drzwi z wyraźnym napisem "MAGLev". Drzwi były zamknięte i zabezpieczone zamkiem elektronicznym; miały jednak spore okienko, przez które można było zajrzeć do wnętrza. Za drzwiami znajdowało się spore pomieszczenie przypominające wygodną poczekalnię. Wyposażone w kilka kanap, foteli, jakąś sztuczną roślinność i obrazy na ścianach. Z boku na niewielkim stoliku rozłożono jakieś czasopisma. Ściana naprzeciwko wejścia wyglądała na taflę z przyciemnianego szkła.
Było już późno i mężczyzna musiał sam przed sobą przyznać, że chce mu się spać...


*****


Frank przez dłuższą chwilę jakoś starał się ogarnąć zdarzenia i zastanawiał co robić dalej w tej nietypowej sytuacji. Kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić udając się we własnych sprawach; postanowił udać się na spoczynek. Znalazł jakiś przytulny dom, który wewnątrz okazał się dość nowatorski.




Gdy zamknął drzwi miły damski głos powiedział:
- Kochanie? To ty? Znów wróciłeś tak późno... Wyobraź sobie, że nie ma prądu! Usiłowałam dodzwonić się do zakładu energetycznego, ale bezskutecznie! Telefon też nie działa! Obawiam się, że sam musisz rozwiązać ten problem. Podobnie jak problem z pustą lodówką... Na zasilaniu z akumulatorów systemy domu będą działały przez 12 godzin i 32 minuty. Wyłączyłam klimatyzację i zasilanie gniazdek.

Frank przez chwile stał jak zamurowany, jednak głos nie odezwał się więcej, a w domu również nikogo nie było. Nie bardzo wiedząc do czego przypiąć ten głos poszedł na piętro i spojrzał na parking przed aresztem. Byli więźniowie rozchodzili się w sobie tylko znanych kierunkach, choć oczywistym była ich dezorientacja... Przez chwilę Frank patrzył za Garym, który jednak udał się do jednego z domów i zniknął mężczyźnie z pola widzenia. Inni również zniknęli z parkingu szybciej lub później...

Położył się na kanapie w oczekiwaniu na sen. Ten jednak nie przychodził. Po kilku minutach bezsensownego rzucania się dał za wygraną i ponownie podszedł do okna. Zapadł już zmierzch, ale pomiędzy budynkami mężczyzna dostrzegł jednego z byłych aresztantów, który gdzieś zmierzał...


*****


Cyryl snuł się przez chwilę za Szeryfem i towarzyszącym mu mężczyzną. Jednak ta „zabawa” zakończyła się dosyć szybko – po niecałym kilometrze Gobb pożegnał się ze swoim towarzyszem i wszedł do dużego budynku, przed którym, zgodnie z jego słowami stał służbowy Hummer.




Pewnie kilkadziesiąt lat temu ta paliwożerna bestia mogła uchodzić za jakiś tam symbol, ale teraz... Łażenie za pomocnikiem szeryfa nie miało już najmniejszego sensu, więc wrócił w okolice aresztu i mówiąc delikatnie przejął mapę skażenia jaka się tam znajdowała. Ze swoim nowym nabytkiem udał się do jednego z pobliskich domów z zamiarem przestudiowania mapy i zastanowienia się co dalej; no i oczywiście – wyspania się...

Cyryl leżąc na tapczanie czekał na sen, kiedy przez okno dostrzegł, że w oddali błyska jakieś światełko. Było już ciemno i raczej nie mogły to być odblaski słońca, były zresztą zbyt równomierne. Przypominały jakiś kod lub sygnalizację...
 
Aschaar jest offline  
Stary 06-09-2010, 08:39   #23
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Klinga zazgrzytała o dno puszki, kiedy wydłubywał resztki wołowiny. Ukontentowany otarł wierzchem dłoni usta, nie zwracając uwagi na drobinki konserwy, które "zdobiły" teraz brodę, po czym nabrał powietrza w płuca i beknął.
- Pycha! - mruknął. - Prawie jak w Salamandrze w Vegas... - dodał z rozbawieniem.

"Co by tu dalej?..." - zastanawiał się, chociaż wiedział, czym to się skończy. Przecież nie zajmowałby się taką robotą, gdyby jego własny rozsądek potrafił zapanować nad ciekawością i żądzą... przygody? Nie, w obecnych czasach niewielu szwędało się po świecie dla zabawy, raczej dlatego, żeby unikając kłopotów spróbować zarobić parę gambli tu i tam. To, że Rusty znajdował w tym jednak całkiem sporą dawkę przyjemności można nazwać szczęściem, albo głupotą, jak kto woli.

Wstał wreszcie i zgarnął klamoty ze stołu. Puszkę zostawił - po trosze na przekór niepokojąco "czystemu" wizerunkowi miasta, a po trosze dlatego, żeby sprawdzić, czy ktoś jednak oburzony takim przejawem "wandalizmu" jednak jej nie sprzątnie. To również mogłoby świadczyć, że są dyskretnie obserwowani.
- Ehh... stary paranoik z ciebie... - westchnął, podsumowując swoje zachowanie. Ale nie było niczym dziwnym, zważywszy na to, że nie brał piguł szczęścia już dwa dni. Trzeba oszczędzać, co nie?

Obszedł dom, by po chwili znaleźć się w ogrodzie. Rozejrzał się, po czym podszedł do pomalowanej na zielono ręcznej pompy. Spróbował poruszyć ramieniem, jednak te ledwo drgnęło.
- No żeby cię! Ty zardzewiała zarazo... - uzewnętrznił swój żal. - Że też nie mogli pompy nasmarować, cholery jedne, zamiast tego zamiatania ulic. - Kopnął ze złością w nieposłuszny sprzęt ogrodowy. Na szczęście mocne buty uchroniły go przed kontuzją. - Srał to pies... - dodał ponuro.

Nie mając innego wyjścia wrócił do wnętrza domu i przyjrzał się krytycznie wystawionym na widoku zapasom. Były podejrzane jak w pysk strzelił, a czerwona lampka w głowie Rusty'ego mrugała jak szalona. Nic to, chwycił jedną z plastykowych butelek by obejrzeć ją pod światło. Odkręcił nakrętkę i powąchał zawartość. Niby nic, ale doświadczenie nabyte w ciągu tylu lat na Pustkowiach mówiło mu, że coś tu śmierdzi. Nikt przy zdrowych zmysłach nie sprząta całego cholernego miasteczka dla garstki ocalałych mieszkańców. Więcej - nikt nie wystawia żarcia i wody, by byle łajza mogła przyjść i się nachapać. No chyba, że na to właśnie mieszkańcy liczą.
- Żeby się, kurwa, nie przeliczyli... - zamruczał, grzebiąc w plecaku. Po krótkiej chwili do otwartej butelki wpadła tabletka WD-Tabs, kolejny "żółwik" zanurkował w drugiej. Nieco tylko uspokojony mężczyzna zakręcił ponownie butelki i wrzucił je do plecaka. Jeśli tajemniczy "ktosie" nie nafaszerowali wody czymś naprawdę wymyślnym, to o płyny nie musi się martwić w najbliższych dniach. A jeśli jednak, to może chociaż WD-Tabs osłabią działanie toksyn. Szkoda, że nie działa to z potencjalnie skażoną żywnością, no ale nie można mieć wszystkiego. Jeszcze przed wyjściem wyciągnął ze swojego podręcznego skarbca etui ze sztywnego tworzywa sztucznego. W środku znajdowały się małe fiolki z medykamentami - różowa z białym wieczkiem, według koślawego napisu, zawierała perfenazynę a zielona i niebieska pojedyncze tabletki benzodiazepiny i progabidu. Rusty wyciągnął jeden z hermetycznie pakowanych zestawów tubokuraryny, w postaci niedużej, 5ml strzykawki z jedną dawką leku w środku. Wystarczyło otworzyć, zdjąć skuwkę zabezpieczającą igłę, naciągnąć fałd skóry na brzuchu, czy ramieniu, wbić igłę i docisnąć tłoczek do oporu. Po tylu latach brodaty mężczyzna nawet się nie krzywił, kiedy czasami centymetrowa igła zamiast pod skórę wbijała się w mięsień. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do zdrętwiałej twarzy, języka i szyi przez jakiś czas po zażyciu tego leku. Droższe, trudniej dostępne, lecz mniej dokuczliwe w działaniu tabletki starał się zostawiać na czarną godzinę.
- No to po deserku... - rzucił, czując delikatne mrowienie policzków, co było symptomem postępującego paraliżu. Nic to, niedługo minie.

Ruszył wzdłuż ulicy. Naprowadzony przez zdobyczną mapę oraz plan okolicy dotarł do położonego w pewnym odosobnieniu od innych zabudowań centrum sportowego. Przec całą drogę nie dostrzegł żywej duszy. Zupełnie, nawet wliczając w to drobne zwierzęta zwykle towarzyszące osiedlom ludzkim. Wydało mu się całkiem prawdopodobne, że miejscowa fauna nie dała rady promieniowaniu panującemu w Dolinie Verde i zginęła lub wyniosła się w diabły. Albo zmutowała i została wytrzebiona przez niedobitki mieszkańców.

Sam budynek, przy zachowaniu odpowiedniej skali porównawczej, był równie okazały, jak domy Bridgeport. Czyli nieco zbyt duży, nawet jak na potrzeby miejscowych przed holokaustem. W środku pusto, jak wszędzie. No i oczywiście czysto, jak wszędzie. Komu chce się sprzątać wielki gmach centrum rekreacyjnego, do którego pewnie nikt nie zagląda, było zagadką. Było to tak samo niejasne, jak cel, dla którego ktoś to wszystko chce utrzymać w stanie sprzed ponad trzydziestu lat. Dla przyszłych pokoleń? Bzdura. Nie ma przyszłych pokoleń, przynajmniej do czasu zniszczenia Molocha. A ten zimny skurwysyn nie zamierza odpuścić i z pewnością potrwa to kolejne dziesięć, a może dwadzieścia lat. A może to nigdy nie nastąpi. Potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości.

Sprawdził pomieszczenia, sale sportowe na piętrach, nawet halę basenu, z którego kiedyś spuszczono wodę. Wszędzie cicho, pusto i... czysto. Nawet cholernego kubka z niedopitą kawą, żadnego papierka po batoniku - nic. Foldery i czasopisma były datowane podobnie, jak gazety z posterunku. Komputery, telefony, kserokopiarki - wszystko to było, jednak bez prądu nie mogło działać. Rusty nie znalazł nigdzie generatorów - chociaż te powinny, o ile w ogóle, znajdować się w podziemiu. Jednak zanim tam zszedł, przeszukał dokładnie biurko portiera, co zaowocowało znalezieniem kieszonkowej latarki z o dziwo działającymi bateriami. Światła nie było zbyt dużo, ale lepsze to, niż po omacku w ciemnościach krążyć. Miał farta.

W pomieszczeniach piwnicznych jego uwagę zwróciły solidne drzwi, zaopatrzone w okienko 20x30cm i zamek szyfrowy. Spojrzenie do środka ujawniło coś w rodzaju poczekalni i, być może, dalszej części pomieszczenia za szklaną ścianą. Nasłuchiwanie z uchem przy drzwiach nie dało żadnych rezultatów. Albo było cicho, albo drzwi skutecznie izolowały wnętrze. Rusty przez chwilę rozważał wybicie szybki łomem, jednak zrezygnował, nie mając pewności, czy po drugiej stronie jest jakaś klamka, czy coś. Zresztą i tak by jej nie dosięgnął. Mógłby również pokusić się o próbę wywołania zwarcia, czy innej awarii zamka, gdyby nie mały problem - w całym budynku nie było prądu, a pomieszczenie rozdzielni elektrycznej nie było wyposażone w generatory. A nawet jeśli by było, to skąd u diabła miał wytrzasnąć paliwo?!

Nie chcąc rozładować baterii latarki, która mogła się przydać później, Rusty zdecydował skończyć eksplorację na dzisiaj i wrócić jutro. Coś w zamkniętym pomieszczeniu było, skoro było zamknięte. I on zamierzał się tego dowiedzieć. Szczególnie, że widniejąca na tabliczce nazwa MAGLev, jak sobie niejasno przypominał, oznaczała jakieś projekty związane z kolejką magnetyczną, której testy zostały zarzucone z powodu Wojny. Czy to zbieżność nazw, czy nie, ale obecność tak oznaczonego pomieszczenia w centrum sportowo-rekreacyjnym była dziwna.
"Do sprawdzenia na jutro"

Wracał do domku z hamakiem i wyjedzoną konserwą na werandzie, kiedy już zaczęło zmierzchać. W sumie, nawet mu to odpowiadało, gdyż postanowił jeszcze coś sprawdzić. Po drodze do centrum sportowego widział dwa domy bez białych kartek na drzwiach. Wtedy nie dostrzegł mieszkańców, ale przecież musieli gdzieś być. Podążył w stronę najbliższego i zwolnił kroku. Mężczyzna na podjeździe sekatorem przycinał niski żywopłot i wydawał się być całkowicie tym pochłonięty. Jednak, gdy Rusty przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, ten spojrzał w jego kierunku, po czym zniknął we wnętrzu domu, nie reagując na podniesioną w pozdrowieniu dłoń pozyskiwacza.
Rusty, nie zajmując się dłużej dziwnymi mieszkańcami (przyjdzie na to czas później...), wrócił do zajmowanego domu.

Plan na następny dzień miał taki: rano chciał odnaleźć tę trójkę z wozem i podzielić się z nimi informacjami na temat centrum sportowego w zamian za tymczasową spółkę. W czwórkę mieli większą szansę na rozwikłanie MAGLevu, a samochód zapewniał możliwość wywiezienia stąd większej ilości fantów, niż targając je na plecach. Wzrośnie też poziom bezpieczeństwa tej operacji, gdyby mieszkańcy jednak coś kombinowali.

Tymczasem jednak - spaaać...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 06-09-2010, 16:54   #24
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Dom podobał jej się. Gdyby czasy były inne z chęcią zostałaby tu i zapuściła korzenie wśród tych przytulnie urządzonych pomieszczeń i czystych mebli. Wystarczyło tylko wnieść do środka ciuchy, podłączyć prąd i wodę, i można było mieszkać. Pomyślała, że w tamtych czasach ludzie naprawdę nie mieli na co narzekać. Gdyby tak pomieszkali choć chwilę w tej rzeczywistości – brutalnej i nijakiej - doceniliby piękno swojego własnego życia.

Gdy Pyro i Cassidy szperali jeszcze po kątach ona przestawiła pickupa tak, by mogli go mieć na oku z okien salonu, do którego wniosła wszystkie ich graty. Nie podobało jej się to, że obcy mogliby pozbawić ich środka transportu, więc miała zamiar strzelać do każdego, który zbliży się do samochodu na odległość bliższą niż dwa metry. To powinno odstraszyć wszystkich potencjalnych rabusiów.

Już wchodząc do domu zauważyła pozostawiony na stole notatnik, lecz była zbyt zajęta by zaszczycić martwy przedmiot swoją całkowitą uwagą. Teraz miała trochę więcej czasu, więc rozsiadła się na wygodnej sofie w salonie i zaczęła przerzucać pożółkłe ze starości kartki. Suche i ciepłe powietrze, lata zapomnienia zrobiły swoje – atrament miejscami był nieczytelny, ale z tego co zdołała odcyfrować wywnioskowała, że to jakiś kod źródłowy opatrzony komentarzami… Gdyby tylko miała komputer to może potrafiłaby odtworzyć ten program. Ot tak, dla czystej zabawy, by zając czymś myśli i ręce. Powoli przewracając delikatne kartki natrafiła na dwa fragmenty, które nie były notatkami i uwagami do owych zawikłanych matematyczno-informatycznych wrażeń. Echo wydawało się, że notatnik służył poprzedniemu właścicielowi do tego by na brudno zapisywać postępy swojej pracy, a owe wtrącenia były zupełnie przypadkowe… Przy pierwszej mogłaby pomyśleć, że odczuwał wielką potrzebę podzielenia się z kimś takimi informacjami, ale druga… Druga to pożegnanie. Kilka dobrych chwil po przeczytaniu poświęciła się refleksji ze strony swojej czysto kobiecej natury – kim była Joann, kim dla niej był Harry, jak zareagowała dziewczyna na tą wiadomość i czy w ogóle kiedykolwiek ją przeczytała (prawdopodobnie nie, bo nie zostawiłaby chyba notatnika wychodząc z przeczuciem, że nigdy już nie wróci). Kolejne kilkadziesiąt minut leżąc już na brzuchu z ozdobną, pachnącą stęchlizną i kurzem poduszką pod brodą zastanawiała się co to jest botulin (pomimo, że jako dziecko czytała dużo książek tudzież innego słowa drukowanego to nie była pewna czy widziała już to słowo); czym zajmował się Harry skoro gdzieś się zatruł i co było w sypialni? A ośrodek, o którym pisał?

Wróciła do pierwszej notatki wczytując się w nią uważnie. Czymkolwiek Harry się nie zajmował to na pewno było to związane z informatyką. Pracowali nad czymś, co mogło przeważyć o wyniku KAŻDEJ wojny. Czy mieli na myśli wojnę, która zniszczyła świat jej rodziców? Czy może nie przypuszczali, że coś takiego może mieć miejsce. Przebiegła wzrokiem wyblakłe pismo. „…nia sztucznej inteligencji” pewnie chodziło o badania nad sztuczną inteligencją prowadzone przed Apokalipsą. Wyglądało na to, że mieli jakieś zabezpieczenia, ale nie byli pewni czy nie zawiodą. A co jeśli zawiodły i to właśnie one doprowadziły do tego wszystkiego? Serce zabiło jej mocniej. Co jeśli właśnie wpadła na trop czegoś, co właśnie tamtego dnia zawiodło?

Nawet nie zorientowała się kiedy uklękła na sofie ściskając w dłoni notatnik. Rozpalone policzki i wyraz podniecenia w oczach i ustach mówiły zbyt dobitnie o jej stanie emocjonalnym. Naraz jednak walnęła się w głowę i usiadła powrotem na sofie. Skończona idiotka!

Rozejrzała się jednak po wygodnym salonie w poszukiwaniu innych dowodów świadczących o tym, że mieszkała tu jakaś para. Na kominku stały zdjęcia oprawione w szkło i metal. Przedstawiały parę trzydziestolatków w różnych miastach świata. Echo z trudem rozpoznała panoramę swojego rodzinnego miasta, ale za to szybko zlokalizowała na świecie miasto z taka wysoką żelazną konstrukcją… tylko jak się ono nazywało… A tak! Paryż na Starym Kontynencie. Wszystko wskazywało na to, że Joan i Harry byli małżeństwem, najpewniej bezdzietnym, bo nigdzie nie widziała zdjęć dzieci. Tylko pięknego labradora w ogrodzie… Ciekawe co z tym psiakiem się stało. Obeszła cały salon w poszukiwaniu ukrytych schowków, ale nie znalazła nic ponad sejf z zamkiem elektronicznym. Echo nie chciało się na razie myśleć jak dobrać się do zawartości sejfu, więc położyła się powrotem na sofie i przymknęła lekko oczy.

Naprawdę nie miała nic przeciwko mężczyznom wystającym pod jej drzwiami w oczekiwaniu ujrzenia jej choć przez moment, ale ten na pewno nie miał tego na celu. Zresztą na oko był dla Echo trochę za stary. Nie podobało jej się, że opierał się o maskę pickupa i palił papierosa. „Jeśli choć dotknął wnętrza tej maszyny urwę mu łapy bez znieczulenia” pomyślała chwytając za swoją broń. „Chcesz umrzeć, gościu.” Wyskoczyła z domu, trzaskając drzwiami, tak by usłyszeli ją nie tylko Pyro i Cassidy, ale też ich nieproszony gość. Chyba poskutkowało, bo od razu podniósł ręce do góry, prezentując, że przyszedł bez broni. Aha. Jaaaasne.
- Jest interes. – powiedział, a słowo to zawisło przez chwilę między nimi. - Posłuchasz?
- Najpierw się przedstaw jak cywilizowany człowiek - odparła szorstko podchodząc bliżej nie ukrywając tym samym, że słowo "interes" ją zainteresowało. - I streść swój interes w trzech zdaniach.
- No tak, gdzieś mi na tych pustkowiach dobre maniery wcięło... Rusty. Po prostu Rusty. - Przytknął palce wskazujący i środkowy do rantu hełmu w niedbałym salucie.
- No może jesteś trochę zardzewiały - skinęła lekko głową wciąż mierząc go podejrzliwym wzrokiem. - Mów mi Echo.

- Nie wiem, po co tu jesteście, ale podejrzewam, że po to, po co wszyscy tu przyjeżdżają. – spojrzał na nią, jakby szukając potwierdzenia, lecz zachowała obojętno-znudzony wyraz twarzy. - Sedona i cały ten syf związany z legendą - stwierdził w końcu. Milczała uprzejmie wpatrując się w niego w oczekiwaniu. Powoli zaczynał działać jej na nerwy.
- Jedno jest pewne - przyda się i wam, i mnie każda pomoc, żeby nie dać się wpakować w różne nieprzyjemności. Ot, chociażby do aresztu, hehe...
- Przejdź do rzeczy - zniecierpliwiła się, kładąc prawą rękę na biodrze. - I nie przynudzaj, bo zrobię się zła. A jak robię się zła to nie jest miło.
- Wiem, że wasza trójka z pewnością radzi sobie wyśmienicie, a ja również nie przepadam za dodatkowym towarzystwem, ale Bridgeport i Sedona kryją jakąś cholerną tajemnicę, która może okazać się za wielką, by ugryźć samemu.
- Proponuję, tymczasowy przynajmniej, sojusz. Ja pomogę wam, wy pomożecie mnie. Proste, jak ogon jaszczurki. Jak już będziemy w Sedonie, to możemy zweryfikować nasze relacje. Bo właśnie dotarcie do Sedony może być sporym problemem. Dlaczego? A chociażby przez promieniowanie. Jest tu tyle tego świństwa, że jeszcze trochę, a zaczniemy wszyscy świecić. A jesteśmy w tej "bezpiecznej" strefie. Tak się składa, że wyczuwam to cholerstwo i mogę pomóc w wyborze trasy. Mam też mapę, na której zaznaczono kilka ciekawych miejsc... - Dziewczyna uniosła lekko jedną brew i obrzuciła nieznajomego uważnym spojrzeniem. - Nie, nie, nie mam jej przy sobie, aż tak głupi to ja nie jestem, żeby wystawiać się dopiero co poznanym ludziom. Co ja z tego będę miał? To chyba oczywiste. Oczekuję, że w razie czego będziecie strzelać w tym samym kierunku, co ja, że wspólnie załatwimy kilka problemów poza zasięgiem jednego człowieka, a jeśli się obłowimy w Sedonie, to użyczycie kawałek paki, żeby przewieźć fanty.
- Masz wysokie wymagania. - stwierdziła po chwili zastanowienia, wydymając lekko usta. -Umiejętności moich kolegów są drogie, a moje jeszcze droższe. Stać cię? - Zamilkła wpatrując się w niego wzrokiem złośliwego kota. - Może jakieś konkrety? Co TY możesz zaoferować NAM?
- Dla potwierdzenia moich intencji jedna rada zupełnie gratis, dla dobra naszych wspólnych interesów, co do których wciąż żywię nadzieję.
Jej mina mówiła niewiele ponad: No to streszczaj się.

- Ten łysy trep, szeryf, miał rację co do promieniowania. Jest tu coś więcej, niż zwykłe rady i to mnie najbardziej martwi. W każdym razie w budynkach jest tego mniej, szczególnie w solidnych betonowych konstrukcjach. Co daje mi pewien pomysł jak minąć strefę najsilniejszego promieniowania, ale trzeba to sprawdzić... – ściszył głos, jakby zaczynał mówić do siebie.
- Oh, błagam! - Nie wytrzymała. Nigdy nie potrafiła trzymać nerwów na wodzy zwłaszcza w kontaktach interpersonalnych. - Taki stary, a wierzy w takie bajki? No halo! Uzależniające promieniowanie? Dobre sobie. Okej, może i jest jakieś promieniowanie, ale jak już to zabija, a nie uzależnia.
- I wcale nie twierdzę, że jest inaczej - odparł, mrużąc oczy, jednak nie podejmując zaczepki. Widocznie uznał, że przyszedł tutaj w innym celu, a kłótnia zniweczyłaby jakiekolwiek szanse na porozumienie. - Mówię tylko, że zwykłym Geigerem tego nie wykryjecie, a założę się, że mózg i wnętrzności wypływające wszystkimi naturalnymi otworami ciała nie są najprzyjemniejszą rzeczą, którą można sobie wyobrazić.
- Tak się składa, że znam jeden taki budynek, który całkiem dobrze izoluje przed promieniowaniem, w którym jest przy okazji coś, na co pewnie sami chcielibyście rzucić okiem - zagadnął tajemniczo. - Problem w tym, że potrzebne są źródła światła, a nawet więcej - elektryczność. I tu może pomóc wasz automobil, a konkretnie paliwo - wskazał na bak, jej wzrok podążył za jego ręką, a brwi nieznacznie się zmarszczyły. - i generator, jeśli nie znajdziemy tego ostatniego w budynku. Może zresztą znajdziecie lepszy pomysł na otworzenie tego zamka szyfrowego... ops, tego akurat miałem nie mówić... - spojrzał na Echo z miną świadczącą o czymś zupełnie przeciwnym, jakby specjalnie starał się ją tym zainteresować. Parsknęła trochę jak rozjuszona kotka i wsparła obie pięści na biodrach. Lekki uśmiech litości błąkał się na jej ustach.
- A co takiego jest za tymi drzwiami, co? - spytała podejrzliwie. - I gdzie one są?
- Nic takiego... - rzucił niewinnie - Podziemna kolejka do Sedony... - mimo, że właściwie mógł mieć rację, w tej chwili blefował okrutnie. Chciał jednak rzucić asem z rękawa, by ostatecznie przekonać Echo.
- To jak, umowa stoi? - wyciąga dłoń i czeka na odpowiedź.
- Jeżeli mnie kantujesz odstrzelę ci interes przy samej dupie - odrzekła nieuprzejmie, ale podała mu dłoń. - Czasowo umowa stoi, zaintrygowałeś mnie Rusty... Ale nie licz na darmową podwózkę, bo ja nigdy niczego nie robię za darmo... No chyba że sikasz paliwem, w co szczerze wątpię, bo nie szukałbyś nas.
Ściągnęła usta w wyrazie zastanowienia.
- Dobra, poczekaj tutaj – powiedziała w końcu. – Zbierzemy resztę gratów i przyjdziemy. Pojedziemy obejrzeć sobie te twoje drzwi.

Przez chwilę pomyślała o zamku szyfrowym w sejfie. Miała się nad tym zastanowić, ale jakoś tak… zapomniała. No nic, jak okaże się, że ten Rusty po prostu ją okantował spróbuje otworzyć ten sejf jego głową. A jak nie… to się pomyśli.
- Chłopaki, ruchy! – zakrzyknęła od progu. – Jedziemy na małą wycieczkę po Bridgeport z naszym nowym kolegą Rusty’m. I wcale nie musicie go polubić…
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)

Ostatnio edytowane przez Penny : 14-09-2010 o 17:19.
Penny jest offline  
Stary 06-09-2010, 19:37   #25
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Poranek nie należał do najprzyjemniejszych. King zerwał się z łóżka jak oparzony, rozglądając się w bezruchu po pokoju. W jego ręku natychmiast pojawił się magnum, który wieczorem położył na stoliku. Stał chwilę nasłuchując czy ktoś przypadkiem nie buszuje w domu. Gdy upewnił się, że dalej jest sam, siadł na kanapę i przetarł rękoma twarz. Nie miał pojęcia co zerwało go tak nagle ze snu.
Gdy przymknął oczy, w głowie błysnął mu jasnoniebieski ciąg cyfr. Ten kolor kojarzył mu się tylko z jego nienormalnymi wizjami. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się coś takiego. Takie szczegóły zwykle ulatniają się jeszcze przed końcem wizji, a to błysnęło mu w głowie tak jakby było pozostałością naćpania się. Sam trip też był zupełnie inny. Wszystko było takie realne, wręcz namacalne. Zazwyczaj wszystko kończyło się na zamazanych obrazach i głuchych szeptach.

Chwycił manierkę i przepłukał zaschnięte usta. Ból głowy, towarzyszący mu od kiedy obudził się w celi nie odszedł. Cały czas ćmił gdzieś we wnętrzu jego czaszki. Mężczyzna wyłożył na stolik trochę jedzenia i zabrał się za śniadanie. Cały czas zastanawiał się co ma zrobić. Z jednej strony wiedział co jest jego celem- Sedona. Jednak z drugiej... coś mu cały czas podpowiadało, żeby został na miejscu, jakby miał tu coś do zrobienia.
Nie mając nic innego do roboty wyszedł z domu na puste ulice Bridgeport. Gdzieniegdzie przemykały pojedyncze postacie, robiące coś przy swoich domach. Szaman nie rozpoznawał wśród nich nikogo z więzienia, co sugerowało, że byli to mieszkańcy miasteczka.

Niedaleko domu zajętego przez Kinga znajdowała się stara wieża, nadajnik. Mężczyzna przypominał sobie jak ktoś mu tłumaczył, że kiedyś służyły do czegoś związanego z komunikacją. Telefony komórkowe, czy coś takiego.
Gdy podszedł bliżej, zauważył solidnie wyglądającą drabinkę, prowadzącą na samą górę.

-Zobaczmy w czym siedzimy...- mruknął i zaczął wspinać się w górę.

Po kilkunastu minutach był na szczycie, skąd miał doskonały widok na całą okolicę. Poza pustynią i domkami widać było lotnisko i kawałek trasy jednoszynowej kolei, prowadzącej gdzieś w okolice miasteczka. W kilku miejscach King dojrzał zalesione tereny, jednak kolor zieleni był dziwnie nienaturalny, jakby zgniły, ale bardzo soczysty.
Dodatkowo, na pustyni można było zauważyć dziwne kształty, na wpół zakopane w ziemi. Wyglądało to jak jedno wielkie pole minowe, uzbrojone na prawdę dużymi ładunkami. Bezpieczna wydawała się tylko droga i przestrzeń na kilka metrów od niej. Miny rozłożone były w miarę równomiernie, jednak przy innych dużych nadajnikach były „posadzone” gęściej.
Kiedy zaczął przyglądać się budynkom w mieście, zauważył, że większość z nich odbija światło słoneczne. Tak jakby pokryte były jakiś ciemnym, odblaskowym szkłem, lub czymś takim.

Wszystko wyglądało, jakby Bridgeport było stworzone jako osiedle dla pracowników jakiejś bazy wojskowej, z którą było połączone przez kolej. Może chodzi nawet o Sedone...
King miał coraz większe przeczucie, że to miasteczko nie jest tak normalne, jak je opisują jego mieszkańcy.

Nie widząc lepszej perspektywy spędzenia najbliższych godzin, postanowił przejść się po obrzeżach miasteczka. Chciał poznać okolicę jak najlepiej, a przy okazji rozejrzeć się za czymś ciekawym. Włócząc się po pustkowiu wokół Bridgeport natrafił na coś ciekawego. Była to metalowa klapa wbudowana w ziemię. King kucnął przy niej, szarpnął za uchwyt i otworzył właz.
W środku dało się zauważyć tylko drabinkę schodzącą w dół betonowego, zatęchłego tunelu. Reszta tonęła w ciemności.

Szaman uznał, że nie ma sensu wchodzić do środka, jeżeli nic się tam nie zobaczy. Wrócił do domu, skąd zabrał kilka rzeczy, z których miał zamiar zrobić prowizoryczną pochodnię (noga od stołu, trochę szmat i gorzała).
Kiedy był z powrotem przy włazie, słońce było prawie w zenicie. King złożył swoją pochodnię i zaczął schodzić w dół. Klapę zostawił uchyloną, przez położenie kilku kamieni na krawędzi włazu tak, aby nie rzucało się w oczy to, że ktoś ją otworzył.
W końcu dotarł na sam dół, gdzie odpalił pochodnię i ostrożnie, z przygotowanym w ręku magnumem ruszył do przodu.
 
Zak jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:23   #26
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
Frank zadowolony z faktu iż za chwilkę znajdzie się w jakimś przytulnym łóżku nagle skamieniał.. Zamykając spokojnym ruchem drzwi usłyszał głos, głos kobiety.

„Kochanie? To chyba nie do mnie. Ktoś tu jeszcze jest? Nie możliwe. Telefon nie działa, lodówka pusta, o co do kurwy nędzy chodzi? Czy mi już całkiem odjebało od tego promieniowania?”

Wyjął bezszelestnie broń zza pazuchy i ostrożnie ruszył w głąb domu. Na dole pusto. Schody. Powoli stopień po stopniu, trzymając cały czas pistolet przed sobą przejrzał wszystkie zakamarki domu.

„Nieprawdopodobne. O co tu chodzi?” - zachodził w głowę.

Schował broń, usiadł na kanapie. Rozejrzał się po pokoju. Zszedł na dół i zamknął drzwi. Wszedł do kuchni i zobaczył wodę. Miał strasznie sucho w gardle i okropnie się spocił. Już dawno nie był w takim stanie. Musiał się napić. Sięgnął po butelkę z wodą i bez namysłu pociągnął kilka łyków. Stwierdził, że bezpieczniej będzie przespać się na górze, więc ruszył po schodach myśląc o wcześniej upatrzonym łóżku. Gdy tylko znalazł się na piętrze znów usłyszał ten głos. Miły, ale przerażający.

-Kochanie, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Mówię do ciebie

Nagle pokój zaczął wirować i Frank poczuł jak jego nogi stają się miękkie.

„To przez tą wodę czy to jakiś numer?” - zdążył tylko pomyśleć i po chwili znalazł się na podłodze.
 
Latin jest offline  
Stary 07-09-2010, 17:40   #27
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Pyk, pyk, pyk. Światło za oknem było denerwujące. Co z tego, że Cyryl równie dobrze mógł je zasłonić albo nawet przekręcić się w drugą stronę na kanapie? Źródło wszystkich paskudnych i obrzydliwych uczuć zapraszało go migająco. Nie był aż tak apatyczny, żeby nie zastanowić się czym może ono być. Latarka, lampa, reflektor... w każdym razie źródło świeciło się wystarczająco mocno, żeby móc je zauważyć z tej odległości. Nie było w tym nic szczególnie dziwnego. Poza szczegółem wskazującym na to, że miały one swój początek poza miastem. Co było w tamtą stronę? Pustynia. Cyryl jęknął i podniósł się z tapczanu. Zaczął szukać swoich butów kierując się w stronę wyjścia. Jakiś czas temu zastanawiał się czy wymienić swoje świeże gamble na lornetkę. Tak, w tym momencie przydałaby mu się. Po przejściu kilkunastu kroków okazało się, że denerwujące migacze nie były wcale tak blisko, a ściślej mówiąc były nie wiadomo gdzie.
- Och.
Wrócił do mieszkania i poszukał fotela. Mebel wyglądał na całkiem wygodny. Szkoda, że pozory myliły. Medyk przysunął go do okna gdzie wcześniej postawił swoją dwukółkę. Sięgnął ręką do worka, skąd wygrzebał radio. Zaczął kręcić kółkiem zmieniając kanały. Typowe, cisza. Orbital też niczego nie nadawał. Biedni kosmiczni szaleńcy. Możliwe, że właśnie popełnili zbiorowe samobójstwo. Z braku innego wyjścia, zaczął przesłuchiwać kasetę znalezioną z samym urządzeniem. Gapił się na światła dopóki nie zgasły, z braku innego wyjścia kładąc ręce na brzuchu. Nietypowe fotele nie były czymś co zasługiwało na specjalną, dodatkową pogardę z jego strony, ale ten okazał się być wyjątkiem.
-Fotel bez poręczy! Straszne!
Przynajmniej miał czas na wyspanie się.

***
Kiedy Cyryl obudził się, promienie słońca padały nieprzyjemnie na jego twarz, oślepiając go. Poza tym bolały go plecy. Lepszym wyjściem zapewne okazałaby się kanapa. Lepsze wyjście okazałoby się dobre, gdyby medyk skorzystał z niego wczoraj. A może wcześnie dzisiaj. Nie miał zegarka, a nawet gdyby go miał, posiadał również poważniejsze problemy o nazewnictwa czasu. Zaczął chodzić o pokoju zbierając po kolei wszystkie swoje rzeczy, poczym wyszedł z mieszkania. Na zewnątrz spojrzał w stronę wczorajszych świateł. Ciągnęła się tam długa droga. Nie było mowy, żeby iść tamtędy na piechotę. Dojście do Sedony też mogło być równie kłopotliwe. Potrzebował samochodu, ciężarówki, motorynki... czegokolwiek. Wyjął z pod płaszcza ukradzioną z aresztu mapę, co tylko potwierdziło jego przypuszczenia.
- Czas odwiedzić tego gnojka szeryfa...
Jak powiedział, tak zrobił.

Szeryf łaził po chodniku przed swoim domem. Na pewno nie miał nic do roboty. Sanitariusz zawył, przyciągając jego uwagę.
- Cześć szeryfie, podwieziesz mnie (albo jeden z twoich kumpli) tamtą długą śmieszną drogą? Dam ci coś błyszczącego!
Machnął przed nosem Gobba suszonym mięsem owiniętym w sreberko.
- Nie. Mam nadzieję, że nie jest to próba przekupstwa? Jak masz paliwo i akumulator to sam się podwieź - samochodów jest tu parę. Nawet swojego pontiaca mogę Ci dać.
Taka reakcja była do tego stopnia nieprzewidywalna i dziwna, że Cyryl cofnął się o krok.
- Naprawdę nie lubisz mięsa? Jest bardzo pożywne i ma masę witamin. Swoją drogą, macie tu w mieście jakiekolwiek paliwo?
- Naprawdę nie lubię przekupstwa. Jeżeli idzie o paliwo - może ktoś ma. Mogę popytać, ale cena na pewno nie będzie przystępna... Ile tego ma być?
- Nie znam się na samochodach. Gdyby tak było, pewnie nie przyszedłbym tu na piechotę. Tyle, żeby starczyło na kilkanaście kilometrów, chociaż... to bez sensu. Dzięki za pomoc szeryfie ale poradzę sobie sam. A teraz pójdę do swojego zacisznego domku pobiczować się do zmroku.


Pochylił lekko głowę przed szeryfem i zaczął biec w inną stronę. Potrzebny był mu dom. Dom bez kartki, o ile dobrze pamiętał. Przecież oprócz znajomego już kowboja mieszkali tu też inni ludzie.
- Puk, puk.
Zapukał do drzwi jednego z zajętych budynków. Drzwi otworzył się, ukazując staruszka z cygarem w ustach. Właściwie nie wyglądał na kogoś niewyobrażalnie starego, co nie zmieniało faktu, że pewnie mógłby być ojcem medyka.
- Wstrętne. -szepnął.
Człowiek zassał swoje cygaro lub zrobił cokolwiek innego, co normalni palacze robią ze swoimi smakołykami i zapytał:
- Interes czy informacja?
Cyryl podrapał się po plecach.
- Informacja i interes.
- 15 i czego dotyczy? - odpowiedział mężczyzna opierając się o framugę drzwi.
- Och, kilku nie ważnych spraw. Po pierwsze, potrzebne mi paliwo i akumulator. Da się z tym coś zrobić?
- Ile paliwa i jaki akumulator?

Sanitariusz jęknął.
- Dlaczego wszyscy o to pytają?! Nie wiem. O, spójrz na tamten zielony po prawej. Chcę przejechać kilkanaście kilometrów czymś takim. Właściwie to nawet tym, wygląda na uhm... gotowy do pożyczenia od nieistniejących właścicieli, którzy wyjechali albo umarli kiedyś tam.
- To się dowiedz. Ty mówisz co chcesz, ja mówię czy da się załatwić - tak to funkcjonuje. Albo dajesz 15 gambli i ja się dowiem co to za bateryjka i powiem ci czy da się załatwić. Jasne? - włożył niezapalone cygaro między zęby i uśmiechnął się drugą połową ust.
Cyryl wyobraził sobie pirata z twarzą jego nowego przyjaciela i zaczął go badać z głupim uśmiechem. Dziadek był rozbawiony. Phi, pewnie chciał wyciągnąć kasę od każdego. Co gorsza, nie wyglądał na strachliwego... kogoś tam.
- Uch, nie mam za dużo gambli na sprzedaż... w każdym razie spróbuję coś znaleźć. Zmieniając temat, jak drogie są twoje informacje?
- 15 gambli za sztukę.
- Co konkretnie chciałbyś za wszystko co wiesz o Sedonie i możliwościach dostania się do niej?
- He, he, he
- zarechotał, aż jego dość pokaźny brzuch kilkakrotnie podskoczył, co wydawało się lekarzowi całkiem zabawne - Nie stać Cię.
- Czemu ta informacja jest taka cenna?
- Te informacje. Jak niedosłyszałeś to powtórzę - 15 gambli za informację... Jedną informację, nie "wszystko co wiem".
- No dobra, pomyślmy. Czego mógłbyś chcieć za Sedonę?
- Znaczy?
- "handlarz" wydawał się być zdziwiony albo zaskoczony, jakkolwiek nie wyglądały różnice między tymi dwoma uczuciami.
- Mówiłeś o gamblach, na które mnie nie stać. Właściwie dlaczego? Mogę mieć przy sobie obrzydliwie dużo niepotrzebnych rzeczy.
- Jesteś jakiś inny, czy takiego zgrywasz? Jeżeli jedna informacja kosztuje 15 gambli i się zastanawiasz, czy je wydać... "Wszystko co wiem o Sedonie" to jakieś 300 może 400 gambli. Skoro nie masz 15 to tym bardziej nie masz takiej sumy...
- Nie mówiłem ze nie mam 15! Tylko tak sugerowałem! Lepiej nie rozstawać się z gamblami z byle powodu. Powiem dokładniej czego chciałbym wiedzieć o niej, a ty podaj mi cenę. Chcę wiedzieć jak się tam bezpiecznie dostać, czy jest to daleko na piechotę i co właściwie tam zastanę?
- Stówa.
- Połowa stówy.
- Sto dwadzieścia pięć.
- Uch, no dobra, niech będzie stówa. Zaczekaj, sprawdzę co mógłbym zostawić w takich chciwych łapkach.
- Kolego mojego kolegi - jesteśmy przy 125... Jakbyś zapomniał.
- Zastanawiam się czy kupować od ciebie cokolwiek.
- Coś jeszcze?
- Chcesz generator kinetyczny?
- Za?!
- A wiec go chcesz?
- To zależy od ceny. Wiesz - ja mam czas. Cholernie dużo czasu, ale niekoniecznie chcę go tracić na gadaninę. Albo przechodzimy do konkretów, albo... wypad.
-Na ile go wyceniasz? Jest warty marnych 100 gambli za to o co prosiłem o Sedonie?

Potencjalny nabywca nie wyglądał na przekonanego, był za to zdenerwowany a może nawet wściekły.
- Ja podaję swoje ceny. Ty podajesz swoje...
-Och pewnie ze coś takiego nie jest niezbędne, ale pierwsza lepsza osoba która hm.... też będzie chciała załatwiać interesy z tobą zobaczy coś takiego, będzie chętna. Widziałeś wcześniej takie cacko? A czego chce w zamian? Paru marnych słów, na które zresztą nie będzie zbyt wielu nabywców. Słowa nie kosztują cię w gruncie rzeczy nic, generator kinetyczny jest drogocenny. Sam ledwo mam ochotę się z nim rozstawać, ale akurat w tej chwili przydała by mi się pewna wiedza!

- Bla, bla, bla... Bla. Skończyłeś? Świetnie. Konkrety, konkrety, bo zaczynają mnie zęby swędzić.
Tak, Handlarz był znudzony. Cyryl zastanawiał się co mógł mieć do roboty poza siedzeniem w swojej chałupce i paleniem cygar. Uśmiechnął się szeroko.
-Więc zgadzasz się?

Facet wyjął cygaro z ust, uśmiechnął się wymuszenie i zamknął drzwi ze sporym trzaskiem.
-Ech, co mogło pójść nie tak? - zastanowił się medyk.
Nagle do jego głowy przyszła wstrętna, ale za to jak skuteczne efekty przynosząca myśl, czy raczej pomysł zdobycia samochodu. Ścisnął w ręce mocniej uchwyt od dwukółki i zaczął posuwać się powoli w stronę innych domów. Nadszedł czas poszukać dzieci, o których wspominał wcześniej Gobb.
 
MrYasiuPL jest offline  
Stary 11-09-2010, 19:39   #28
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 005 - Wszyscy

King

Tunel był zatęchły, ale bardziej z powodu nieużywanie od kilku ładnych lat niż z powodu zatrucia; był też suchy, pozbawiony typowej dla podziemnych tuneli wilgoci i ciepły. Pokryte drobinkami piasku i pyłem dno tunelu nie nosiło żadnych śladów bytności. Betonowa alejka skończyła się po kilkunastu krokach metalowymi drzwiami, na których kiedyś coś było napisane...



Obecnie jednak można było zgadywać o co chodzi. Drzwi nie były zamknięte jednak King chwilę mocował się z ich otwarciem. Przejście prowadziło do znacznie większego tunelu – nawet ciężarówka by się w nim zmieściła. Każdy krok powodował echo i ciężko było określić jak długi może być ten tunel, a tym bardziej dokąd prowadzi. Tu powietrze było mniej zatęchłe, ale pewnie tylko dlatego, że było go więcej. Było również zdecydowanie zimniej i bardziej wilgotno niż w poprzednim. Mężczyźnie wydawało się, że szeroki tunel biegnie z północnego- zachodu na południowy wschód, czyli dokładnie pod wschodnią część Bridgeport. Kierunek północny był jednak niejasny – jeżeli tunel nie skręcał to mijał uzbrojoną część pustyni i „kończył się” w skałach jakie widział z masztu. Konstrukcja tunelu była surowa – odlano go z betonu i nawet nie wysilano się z malowaniem – na pewno więc nie był przeznaczony dla cywilów; pozostawało wojsko i ewentualnie jakieś służby... Choć wielkość konstrukcji raczej przemawiała za tym pierwszym. Znalezisko to potwierdzało również wcześniejsze przypuszczenia Kinga dotyczące Bridgeport – to nie było do końca zwykłe miasteczko. Pod sufitem biegło kilkanaście grubych przewodów i jakieś rury, na których pozostały jeszcze resztki kolorowej farby. Nieświecące oprawy oświetleniowe dopełniały pustego podziemnego krajobrazu.



King musiał się zastanowić co dalej. Prowizoryczna pochodnia wypali się za kilkanaście minut... W lewo, w nieznane? W prawo, pod Bridgeport? Z powrotem na powierzchnię?

*****


Cyryl


Miasto nie miało żadnych oznaczeń i pod tym względem było naprawdę denerwujące, zniechęcające i w ogóle... Praktycznie wszystkie domy miały gdzieś o okolicach drzwi białe kartki i znalezienie kogokolwiek, a już określonego kogokolwiek w tym miejscu graniczyło z cudem lub wymagało po prostu wiedzy. Mieszkańcy z pewnością się w tym łapali, ale dla „przyjezdnych” było to po prostu utrudnienie, zwłaszcza zważywszy na rozległość miasta.

Cyryl zaczynał być zmęczony łażeniem i próbą znalezienia dzieci, które podobno miały się w Brigdeport znajdować. Podczas wędrówki zauważył tylko jednego z byłych współwięźniów, który mignął mu w przejściu pomiędzy budynkami; poza tym nic – ani żywej duszy... Było w okolicach południa i prawie już zrezygnował z poszukiwań, kiedy w ogrodzie przed jednym z nielicznych wielorodzinnych domów zauważył trójkę biegających dzieci.





Kiedy podchodził dzieci również go zobaczyły i przez chwilę przyglądały, jakby z typową dziecięcą ciekawością; po chwili jednak młodsze zrezygnowały z przyglądania i pobiegły w głąb – nieźle podsuszonego – ogrodu. Starszy chłopiec przez chwilę za nimi patrzył, po czym zaczął zbierać zabawki...

*****

Frank


- Kochanie!? Co się... - dotarło jeszcze do uszu Franka zanim jego oczy się zamknęły i utonął w ciemności.


Kiedy Frank ocknął się bolała go spora część mięśni – spanie na podłodze nie należało do najwygodniejszych pomimo dość grubego dywanika. Ból głowy jaki odczuwał poprzedniego dnia był słabszy, a może po prostu zaczynał się do niego przyzwyczajać...

- Dzień dobry kochanie! Zasnąłeś wczoraj na dywanie, więc wnoszę, że impreza się udała? Nie chciałam, abyś zmarzł i włączyłam ogrzewanie w budynku, co niestety wyczerpało akumulatory o godzinie 2:37. W chwili obecnej akumulatory są naładowane w 10,34%. Nie ma zasilania z sieci energetycznej oraz nie działają telefony. Będziesz także musiał zrobić zakupy – lodówka jest całkowicie pusta. Może zrobisz to w drodze do pracy? Którego dzisiaj mamy – nie mogę zsynchronizować czasu z serwerem? - ten sam kobiecy głos poinformował go o rzeczach, które już wiedział. Pytał rzeczy, które były nieistotne... Wstał i rozciągnął mięśnie, głowa faktycznie bolała jakby był na solidnym kacu... Słońce stało już wysoko na niebie i musiało być koło południa...


*****

Echo / Rusty


Pickup potoczył się szybko w kierunku południowo - wschodnim. Prowadzony wprawną ręką Echo i wskazówkami Rusty'ego podjechał do Centrum Sportowego i zatrzymał się na podjeździe. Kiedy w pojeździe było cicho każdy odczuł, a właściwie uświadomił sobie na nowo – ból głowy i lekkie dzwonienie w uszach jakie towarzyszyło im przez cały czas...

W świetle dnia budynek sprawiał wrażenie jeszcze większego i jeszcze bardziej niedopasowanego do otoczenia.

Krótkie poszukiwania w ciemnych piwnicach doprowadziły do znalezienia głównego przyłącza energetycznego i tablicy zabezpieczająco – kontrolnej.





Echo
musiała przyznać, że nie miała jeszcze do czynienia z czymś takim. Dłuższą chwilę zajęło jej połapanie się w konfiguracji obwodów – wyglądało na to, że budynek miał cztery niezależne linie zasilające – w normalnych czasach było zatem praktycznie niemożliwe, aby zabrakło energii. W normalnych czasach... Latarka zaczynała świecić coraz słabiej, kiedy – ze sporym zaskoczeniem – Echo odkryła, że elektronika tablicy działa. Kiedy dotknęła wyświetlacza ten ożył rozjarzając się w ciemności schematem połączeń i komunikatem informującym o tym, że system został celowo wyłączony... Wybrała „Przywróć zasilanie” i w pomieszczeniu zrobiło się jasno, nawet trochę za jasno – wbudowane w sufit świetlówki dawały ostre, zimne światło. Wyświetlacz rozjarzył się serią komunikatów o odcięciu jakichś obwodów z powodu zasilania budynku ze źródła awaryjnego. Wyglądało na to, że elektronice i obwodom zasilania nic nie jest, a budynek tylko miał wyłączone zasilanie – to było dziwne... jak wiele rzeczy w Bridgeport.

Gdy tylko światło zalało piwniczne pomieszczenia Rusty poszedł do zamkniętych drzwi. Na wyświetlaczu zamka widniał napis: „reset ustawień”, wewnątrz było jednak dalej ciemno. Gdy szarpnął gałkę drzwi odskoczyły, a w pomieszczeniu zapaliło się światło.

- Z przykrością informujemy, że kolejka nie jest dostępna z powodu braku zasilania – męski głos poinformował wchodzącego Rusty'ego o sytuacji – Prosimy zachować ostrożność osłona tunelu MAGLev jest częściowo otwarta; system nie potrafi jej zamknąć z powodu braku zasilania. Po przywróceniu zasilania osłona zostanie domknięta.

Faktycznie ciemne szkło było rozsunięte na jakieś pół metra wpuszczając snop światła w głąb tunelu, który biegł w obu kierunkach z dwoma szerokimi szynami...




*****

Angus

Angus obudził się wypoczęty i gdyby nie liczyć denerwującego, ale niezbyt mocnego, bólu głowy byłby to jeden z bardziej udanych poranków. Plan powęszenia w okolicy i popytania wśród miejscowych był bardzo dobry gdyby nie jeden detal... Poszukiwanie miejscowych miało w sobie dużo z szukania igły w stogu siana. Po prostu ich nie było. Praktycznie wszystkie domy miały białe kartki oznaczające pustostan...

Podczas swojej wędrówki Angus zauważył pickupa należącego do innych „nowych w mieście” i trochę z ciekawości, trochę, aby zrealizować chociaż część swojego planu i spróbować porozmawiać z innymi – będącymi w podobnej sytuacji – ludźmi; podążył za samochodem.


Odnalazł go po jakiejś godzinie stojącego pod wielkim budynkiem z napisem „Centrum Sportowe w Brideport”. Kiedy podszedł bliżej zauważył, że we wnętrzu palą się tabliczki oznaczające wejścia i niektóre światła...

 
Aschaar jest offline  
Stary 14-09-2010, 17:21   #29
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Podążanie za wskazówkami Rusty’ego było dziecinnie proste w porównaniu z przedzieraniem się przez nieznaną autostradę z Phoenix. Tutaj drogi były zadbane, równe i tak rozkosznie czarne, że mogłaby jeździć po nich aż do usranej śmierci. Ale nie ma tak dobrze. Przejażdżka z przystankiem skończyła się na podjeździe Centrum Sportowego. Wcześniej jednak okrążyła cały budynek próbując zorientować się, gdzie powinna zaparkować by mieć pewność, że nikt szybko nie znajdzie ich pickupa.

Na podjeździe było pusto i cicho. Dopiero teraz zwróciła uwagę na te irytujące dzwonienie w uszach i ból głowy, aż dziwne, że nie zwróciła na to uwagi wcześniej, przecież było totalnie… no wiadomo. Sam trzask zamykanych drzwiczek czy szuranie ciężkich buciorów na podjeździe wydawał się jej jakiś taki nierzeczywisty czy niewłaściwy, zaś sam budynek wydawał się nie pasować do takiego małego miasteczka jakim jest Bridgeport i niemal na kilometr śmierdziało jakąś podpuchą.
- Duże… - westchnęła bardziej do siebie niż do innych, przeciągając się. – Ciekawe po jaką cholerę potrzebne było w takiej dziurze takie wielkie Centrum Sportowe… Co oni tutaj mistrzostwa stanu w rzucaniu kukurydzą urządzali?

Ruszyli na podbój nowego budynku, które wydawało się być nie ruszone od zarania dziejów. Rusty dokładnie wiedział, gdzie ich prowadzi – prosto pod drzwi z elektronicznym zamkiem. Echo obejrzała go sobie dokładnie, wspięła się na palce i zajrzała przez okienko, ale nic po za tym nie mogła powiedzieć. Potrzebowali pieprzonej elektryczności, a o ile dobrze orientowała się na rynku to nie sprzedawali jej w kartonach. Nie było rady, w słabym świetle latarki rozpoczęli poszukiwania w ciemnych piwnicach ośrodka, które nie trwały zbyt długo.

W świetle latarki trzymanej przez któregoś z chłopaków zafascynowana obejrzała tablicę kontrolną, by zagwizdać z uznaniem. Nie spodziewała się znaleźć tutaj czegoś tak… innego niż wszystkie takie urządzenia, jakie do tej pory miała okazję oglądać.
- Wygląda na to, że normalnie nie było takiej opcji by coś nie działało – mruknęła do siebie. – Zupełnie jak w szpitalu. No dobra… Co my tu mamy?

Oglądała urządzenie ze wszystkich stron, odchodziła by spojrzeć na całość, ale nic nie wskazywało na to, że ma to-to ma gdzieś przycisk z napisem „on/off”. Światło latarki zaczynało słabnąć, a jej irytacja sięgać zenitu, i gdy rozważała już sprzedanie kopniaka tej kupie obwodów i złomu, gdy nagle spostrzegła, że tak naprawdę… to działa. Zaskoczona, roześmiała się w głos, po czym dotknęła wyświetlacza, a ten odpowiedział jej sympatycznym i zachęcającym pulsowaniem schematów różnych połączeń i uprzejmie informując, że zasilanie zostało celowo wyłączone Bóg-wie-jak-dawno. Po kilku sekundach studiowania planów wybrała opcję, która wydała się jej najrozsądniejsza z możliwych i… c’est voila, mieli prąd.
- Jestem Władcą Tablic Kontrolnych – zaśmiała się do siebie triumfalnie, mrużąc oczy w ostrym, lecz zimnym świetle jarzeniówek. Zerknęła na wyświetlacz, który ze swoją zimną uprzejmością wskazywał jej, które obwody zostały odcięte z powodu zasilania z rezerw energetycznych. Ciekawe na ile wystarczy tej mocy… i ciekawe dlaczego wyłączono zasilanie. No cóż, to miejsce było po prostu dziwne, jak wszystko w Bridgeport.

Nie widząc sensu dalszego sterczenia w tym miejscu, Echo wróciła do zamkniętych drzwi, które okazały się teraz otwarte na oścież. No cóż… Rusty widać nie potrafił posadzić tyłka na miejscu i czekać na kawalerię. Weszła do pomieszczenia, które jakoś dziwnie kojarzyło jej się z poczekalnią. Miły męski głos nadzwyczaj uprzejmie informował o zastałych problemach z zasilaniem, wiec wyglądało na to, że nigdzie nie pojadą żadną kolejką, dokądkolwiek by ona nie jechała. W tym jednym Rusty miał rację: nieprzystający do reszty miasteczka budynek krył w sobie jakąś podziemną linię, która być może prowadziła do Sedony. Pytanie było tylko…
- No i co teraz, ludzie? – spytała podchodząc do ciemnego szkła osłony. – Wygląda na to, że nasza ciuchcia nigdzie nie jedzie, a ja nie wiem ile czasu jeszcze pociągną baterie. Ja swoją robotę odwaliłam, teraz wasza kolej na myślenie.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 14-09-2010, 17:28   #30
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Angus stał przed wejściem do centrum sportowego, zastanawiając się co mogło zaciekawić byłych aresztantów w takim miejscu. Neon jarzył się kolorowo zachęcając do wejścia.

"Cholera skąd tu prąd? Mają jakiś agregat czy co, a może w okolicy jest czynna elektrownia?" - wzruszył ramionami jakby na znak, że nie powinien się niczemu dziwić w tym mieście.

O 'Brian wyciągnął Browninga z kabury, odbezpieczył go i cichutko wszedł do środka. Przemykał się po korytarzu niczym cień, starając się jednocześnie dostrzec i usłyszeć jak najwięcej. Czasami wychodziło mu to całkiem nieźle, dlatego też nie minęło wiele czasu, a usłyszał jakieś głosy dochodzące z piwnicy. Po chwili był już na schodkach i zniżając się ujrzał znajome z posterunku sylwetki. Dziadzio w lenonkach, facet od aligatorów, gościu o którym trudno było cokolwiek powiedzieć i babeczka o ładnych włosach. Wyglądało na to, że nad czymś się naradzają, w tej chwili Angus mógł się tylko domyślać, że chodzi o pomieszczenie za drzwiami.

"Zobaczymy co zrobią?" - pomyślał przykucnąwszy na schodkach piwnicy.
 
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172