Wątek: Tysiąc Tronów
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2010, 22:26   #32
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Odnalezienie Moczarników okazało się łatwiejsze, niż mogli się tego początkowo spodziewać. Osric podał im dokładną lokalizację, która znajdowała się... już poza miejskimi murami, na skraju Przeklętych Bagien. Wciąż było to dość daleko, ale droga była łatwa, nieporównywalna nawet do poszukiwań łowcy czarownic, które ciągnęły się kilka godzin i wymagały zwiedzenia sporej części Marienburga. Opuścili więc miejskie mury, minęli podgrodzie - znajdujące się w opłakanym stanie zgrupowanie koślawych chat, docierając do obozowiska ludzi, którzy żyli ze znajdujących się prawie wszędzie dookoła moczarów. Nie było duże, kilkanaście domostw ustawionych na wbitych w ziemię słupach. Rozrzucone były po sporym terenie, po którym po jakimś czasie można było poruszać się tylko po bardzo rzadko remontowanych pomostach, a do większości chat w ogóle nie dało się dotrzeć bez użycia łodzi. Na szczęście już pierwszy Moczarnik zapytany o Jekila wskazał odpowiednie miejsce, jednocześnie przyglądając się im tak, jakby byli nie w pełni rozumu.


Nie było tam dojścia, ale szczęście tym razem się do nich uśmiechało. Sumpfmund siedział na ogólnodostępnym pomoście, za pomocą dużej igły mocując do siebie dwa duże płaty skóry jakiegoś zwierzęcia, najpewniej pochodzącego z samych bagien. Zagadnięty skoczył na równe nogi, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Na bagna? Ależ oczywiście!
Nie był już młody, lat miał niewiele mniej od Osrica, albo tak tylko wyglądał. Zarośnięta twarz, chude, kościste ciało ubrane w samodzielnie wykonane, skórzane ubranie. Buty tylko porządne. Półdługie, tłuste włosy były nierówno ścięte, a od niego samego śmierdziało bagnem, tak jak zresztą wszędzie dookoła. Oczy tylko pozostawały bystre i uśmiechnięte. Tak jakby wspomnienie o moczarach wywoływało same miłe skojarzenia. Tak jakby Jekil nie był normalny.
- Zabiorę was gdzie tylko zechcecie, pokażę każdą wspaniałość!
Po wyjaśnieniu z czym przychodzą i gdzie chcą się dostać, entuzjazm wcale nie opadł, a Moczarnik nie zawahał się w namyśle nawet na moment. Musiał znać Przeklęte Bagna jak własną kieszeń.
- Ruiny? Nie ma sprawy! To trzy dni drogi na północny zachód, dwa szylingi za dzień biorę, opłata za łódź, trzeba z czego żyć. Możemy wyruszyć kiedy tylko zechcecie. A może chcecie kupić "Zieleńce i Monstra Bagniste Wszelakie", mojego nie chwaląc się autorstwa? Tylko sześć pensów!
Wyciągnął z jakiejś wewnętrznej kieszeni poskładany i brudnawy papier, zadrukowany, ale chyba przy użyciu bardzo taniej prasy drukarskiej. Dało się jednakże odczytać zawartość.


Crispijn van Haagen nie był szczególnie zainteresowany informacjami, jakie zdobyli. Wysłuchał ich co prawda, ale nie miał zamiaru podejmować decyzji.
- To tylko słowa, to co usłyszeliście. Słowa starych, chorych lub szalonych umysłów, które mogą być zatrute tak samo, jak to co porwało całe te tłumy. Przynieście mi coś więcej, co upewni mnie, że jest sens posyłać po córkę! Jeśli trzeba, zajrzyjcie pod każdy kamień, ale nie wracajcie do mnie z pustymi rękami. Przyjąłem do wiadomości to, gdzie musicie się udać, wezmę to pod uwagę przy okazji premii. A teraz żegnam.
Krótkie, rzeczowe spotkanie, które szybko wyjaśniło to, jak sprawy stoją. Dostali już co prawda dziesięć złotych koron od Osrica, ale na szóstkę - był to zarobek prawie żaden. Musieli dowiedzieć się więcej. Co jednocześnie oznaczało, że musieli udać się na Przeklęte Bagna, przy okazji sprawdzając jak bardzo prawdziwa jest pierwsza część tej nazwy.
Mieli trochę czasu na przygotowania. Należało zakupić lub zabrać potrzebny sprzęt, opłacić stajnie dla koni, których nijak nie dało się zabrać na łódź. Nastia musiała pozostawić również starego sługę, którego kości na taką wyprawę się nie nadawały, a na dodatek tylko by utrudniał, zajmując miejsce. Z tego co widzieli, żadna łódź Moczarników nie była szczególnie wielka.
Potem mogli wrócić do podekscytowanego Jekila.


Płaskodenna łódź faktycznie okazała się niewielka, ale jednocześnie mogła spokojnie zmieścić całą ich szóstkę i Moczarnika, który już przygotowany czekał na nich przy molo. Wrzucił do środka swoje rzeczy zapakowane w worek i wskazał niskie ławki. Zbliżał się wieczór, ale dla przewodnika żadna najwyraźniej pora nie była zła na wyruszenie.


- Nic się nie bójta, to dobra łódź! A bagniska piękne, dobrze widać z każdej strony.
Nie był przejęty nawet w najmniejszym stopniu i natychmiast po tym jak weszli na "pokład" chwycił jeden z bosaków, sprawnie odpychając ich od pomostu, wieszając wcześniej na rumplu zakrytą lampę. Ogólnie sądząc po zawartości łodzi, bagna nie były głębokie. Jekil używał tylko bosaków, czekanów i krótkich pagajów. I prowadził bardzo pewnie, co i rusz pokazując na jakiś fragment otoczenia, zachwycając się i zmuszając swoją gadaniną do spojrzenia, choćby przelotnego. Z drugiej strony jego głos był, przynajmniej na początku, jedyną pozbawioną całkowitej monotonności rzeczą.

Niestety okolica była piękna tylko dla niego. Tak na prawdę bagno było... bagnem właśnie. Okropnie cuchnącą dziurą prawdziwego syfu, poprzecinanego setkami kanałów, którymi prowadził ich łódź Moczarnik. Ogromna, brudnozielona roślinność wyrastała zewsząd, potężne, wiekowe drzewa wystawały z wysepek lub prosto w wody, w większości pozbawione liści i gałęzi na niskich wysokościach, czasami jednakże wisząc prawie tuż nad wodą, obciążone wilgocią. Do tego wszystkiego dochodziła mgła, unosząca się nad wodą bez przerwy i unosząca się wraz z narastającym zmrokiem. Lampa, którą zapalił Sumpfmund dawała bardzo niewiele, ale ten człowiek wiedział gdzie się kieruje. Nawet przy nocnym, nikłym świetle zakrytego chmurami księżyca. W pasażerach mogła narastać tylko wściekłość, gdy po kolejnym ukąszeniu przerośniętego komara Jekil chichotał.
- Są cudowne, prawda? Naliczyłem ich dziesięć rodzajów, a to przecież tylko komary! Są jeszcze inne, muchy, chrabąszcze...
I tak się to ciągnęło. W środku prawie nocy dopiero zatrzymał łódź na jednej z wysp, zarządzając odpoczynek od podróży, którą wznowili równo ze świtem, otuleni niezwykle wysoką, gęstą mgłą.

Ponownie wgramolili się na łódź, przegryzając suche śniadanie. Ogniska nie było jak palić w tych warunkach, zbyt duża wilgotność nie pozwalała skrzesać ognia na czymś innym od knota lampy oliwnej. Moczarnik oczywiście zupełnie się tym nie przejmował, odpychając łódź i kierując ją na środek kanału. Rozpoczął się kolejny dzień nudnej podróży...
Albo i nie nudnej.


Olbrzymi wąż podpłynął do łodzi zupełnie niezauważony w mlecznej poświacie, pozostawiając po sobie tylko niewielką zmarszczkę w wodzie. Uderzenie było jednakże potężne tak, że przechyliło ją na jedną burtę, wyrzucając na zewnątrz Degnara i Josta, jednego właśnie załatwiającego potrzebę, a drugiego przez zwykłe zaskoczenie. Wpadli do brudnej, mulistej wody z krzykiem, mając chociaż o tyle szczęścia, że nie było tu jakoś bardzo głęboko.
No cóż, przynajmniej dla dokera. Przewodnik westchnął, utrzymując równowagę, ale z fascynacją tylko gapiąc się w miejsce, w którym poruszona została woda.
- Och, Wąż Olbrzymi! Anakondus Gigantus! Nie bójcie się, są niegroźne...
Nastia nagle wrzasnęła, czując jak coś chwyta ją w pasie i ściąga do wody, ciągnąc za sobą. Pozostali na łodzi z przerażeniem chwytali za broń, widząc oślizgłe, długie i czarne stworzenie, które tylko na chwilę wyłoniło się z mętnej tafli kanału i prawie natychmiast tam zniknęło, zabierając ze sobą szlachciankę.
- ...chyba, że są głodne...
Tego już kislevitka nie słyszała, podobnie jak Degnar czując, że gardło i płuca zalewa woda.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 19-09-2010 o 15:42.
Sekal jest offline