Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-09-2010, 22:15   #31
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Walka była bardzo ciężka znacznie cięższa niż się spodziewał Cohen. Silę ciosów było czuć w ręce mimo umiejętnego operowania tarcza tak aby zbić cios a nie zatrzymać. Rogi tarczy zostały powyginane siłą tych ciosów. Na szczęście walka szybko się zakończyło po śmierci proszalnego dziada. Skulony Degnar jęczał.
- Gdzieżeś dostał krwi nie widać, więc nic poważnego.
Po tych słowach zauważył, iż Jost oberwał jego ubranie na plecach plamiła krew.
- No nie ruszaj się, muszę to obejrzeć.

Rana była płyta chociaż długa, Cohen sięgnął do sakwy z której wyjął jeden z kataplazmów. Spawnie przemył ranę odrobiną wody przyłożył kataplazm i zabandażował.
- Teraz powinno być dobrze stary wojskowy sposób.

***

Po opatrzeniu ran podążyli na spotkanie. Gdyż jednak jeszcze nie doszli na miejsce jak z początku wydawało się Cohenowi.
Po krótkiej rozmowie dowiedzieli się o losach łowcy czarownic.

***

Dotarłszy do lokalu Cohen ujrzał jeden ze swych koszmarów. Ludzi odurzonych staczających się powoli ku kloace. Takim osobnikiem był kiedyś Cohen i przy sięgnął sobie, iż nigdy takim się nie stanie ponownie prędzej rzuci się na „Grota”. Łowca wygląd opłakanie.
„Jakżeż mógł tak siebie zeszmacić. Niegdyś zapewne nieustraszony pogromca czarnoksiężników, teraz żałosny człowieczek otoczmy chmurą narkotycznego dymu. Upadnie imperium skoro najlepsi z nas tak nisko upadają”.
Krótka rozmowa z łowcą pozwoliła odkryć kolejne nici wiążące uzurpatora z chaosem.

***

Po wychodzeniu z przybytku wątpliwych rozkoszy Dziewczyna osłabła. Soe dość szybko i bezpretensjonalnie ocuciła Dziewczynę. Gdy wyszli Cohen dostrzegł, iż koń Dziewczyny uspokoił się gdy wyszła przed spelunkę. Jakaś dziwna więź łączyła tego konia z milczącą Dziewczyną.

- Teraz panno Nastio trzeba nam udać się po konie, być może też odwiedzić naszego mocodawcę. Musimy w końcu też zdecydować co robimy w kwestii jego córki i co mu powiemy. Zwrócił się do swoich towarzyszy.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 18-09-2010 o 16:56.
Cedryk jest offline  
Stary 14-09-2010, 22:26   #32
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Odnalezienie Moczarników okazało się łatwiejsze, niż mogli się tego początkowo spodziewać. Osric podał im dokładną lokalizację, która znajdowała się... już poza miejskimi murami, na skraju Przeklętych Bagien. Wciąż było to dość daleko, ale droga była łatwa, nieporównywalna nawet do poszukiwań łowcy czarownic, które ciągnęły się kilka godzin i wymagały zwiedzenia sporej części Marienburga. Opuścili więc miejskie mury, minęli podgrodzie - znajdujące się w opłakanym stanie zgrupowanie koślawych chat, docierając do obozowiska ludzi, którzy żyli ze znajdujących się prawie wszędzie dookoła moczarów. Nie było duże, kilkanaście domostw ustawionych na wbitych w ziemię słupach. Rozrzucone były po sporym terenie, po którym po jakimś czasie można było poruszać się tylko po bardzo rzadko remontowanych pomostach, a do większości chat w ogóle nie dało się dotrzeć bez użycia łodzi. Na szczęście już pierwszy Moczarnik zapytany o Jekila wskazał odpowiednie miejsce, jednocześnie przyglądając się im tak, jakby byli nie w pełni rozumu.


Nie było tam dojścia, ale szczęście tym razem się do nich uśmiechało. Sumpfmund siedział na ogólnodostępnym pomoście, za pomocą dużej igły mocując do siebie dwa duże płaty skóry jakiegoś zwierzęcia, najpewniej pochodzącego z samych bagien. Zagadnięty skoczył na równe nogi, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Na bagna? Ależ oczywiście!
Nie był już młody, lat miał niewiele mniej od Osrica, albo tak tylko wyglądał. Zarośnięta twarz, chude, kościste ciało ubrane w samodzielnie wykonane, skórzane ubranie. Buty tylko porządne. Półdługie, tłuste włosy były nierówno ścięte, a od niego samego śmierdziało bagnem, tak jak zresztą wszędzie dookoła. Oczy tylko pozostawały bystre i uśmiechnięte. Tak jakby wspomnienie o moczarach wywoływało same miłe skojarzenia. Tak jakby Jekil nie był normalny.
- Zabiorę was gdzie tylko zechcecie, pokażę każdą wspaniałość!
Po wyjaśnieniu z czym przychodzą i gdzie chcą się dostać, entuzjazm wcale nie opadł, a Moczarnik nie zawahał się w namyśle nawet na moment. Musiał znać Przeklęte Bagna jak własną kieszeń.
- Ruiny? Nie ma sprawy! To trzy dni drogi na północny zachód, dwa szylingi za dzień biorę, opłata za łódź, trzeba z czego żyć. Możemy wyruszyć kiedy tylko zechcecie. A może chcecie kupić "Zieleńce i Monstra Bagniste Wszelakie", mojego nie chwaląc się autorstwa? Tylko sześć pensów!
Wyciągnął z jakiejś wewnętrznej kieszeni poskładany i brudnawy papier, zadrukowany, ale chyba przy użyciu bardzo taniej prasy drukarskiej. Dało się jednakże odczytać zawartość.


Crispijn van Haagen nie był szczególnie zainteresowany informacjami, jakie zdobyli. Wysłuchał ich co prawda, ale nie miał zamiaru podejmować decyzji.
- To tylko słowa, to co usłyszeliście. Słowa starych, chorych lub szalonych umysłów, które mogą być zatrute tak samo, jak to co porwało całe te tłumy. Przynieście mi coś więcej, co upewni mnie, że jest sens posyłać po córkę! Jeśli trzeba, zajrzyjcie pod każdy kamień, ale nie wracajcie do mnie z pustymi rękami. Przyjąłem do wiadomości to, gdzie musicie się udać, wezmę to pod uwagę przy okazji premii. A teraz żegnam.
Krótkie, rzeczowe spotkanie, które szybko wyjaśniło to, jak sprawy stoją. Dostali już co prawda dziesięć złotych koron od Osrica, ale na szóstkę - był to zarobek prawie żaden. Musieli dowiedzieć się więcej. Co jednocześnie oznaczało, że musieli udać się na Przeklęte Bagna, przy okazji sprawdzając jak bardzo prawdziwa jest pierwsza część tej nazwy.
Mieli trochę czasu na przygotowania. Należało zakupić lub zabrać potrzebny sprzęt, opłacić stajnie dla koni, których nijak nie dało się zabrać na łódź. Nastia musiała pozostawić również starego sługę, którego kości na taką wyprawę się nie nadawały, a na dodatek tylko by utrudniał, zajmując miejsce. Z tego co widzieli, żadna łódź Moczarników nie była szczególnie wielka.
Potem mogli wrócić do podekscytowanego Jekila.


Płaskodenna łódź faktycznie okazała się niewielka, ale jednocześnie mogła spokojnie zmieścić całą ich szóstkę i Moczarnika, który już przygotowany czekał na nich przy molo. Wrzucił do środka swoje rzeczy zapakowane w worek i wskazał niskie ławki. Zbliżał się wieczór, ale dla przewodnika żadna najwyraźniej pora nie była zła na wyruszenie.


- Nic się nie bójta, to dobra łódź! A bagniska piękne, dobrze widać z każdej strony.
Nie był przejęty nawet w najmniejszym stopniu i natychmiast po tym jak weszli na "pokład" chwycił jeden z bosaków, sprawnie odpychając ich od pomostu, wieszając wcześniej na rumplu zakrytą lampę. Ogólnie sądząc po zawartości łodzi, bagna nie były głębokie. Jekil używał tylko bosaków, czekanów i krótkich pagajów. I prowadził bardzo pewnie, co i rusz pokazując na jakiś fragment otoczenia, zachwycając się i zmuszając swoją gadaniną do spojrzenia, choćby przelotnego. Z drugiej strony jego głos był, przynajmniej na początku, jedyną pozbawioną całkowitej monotonności rzeczą.

Niestety okolica była piękna tylko dla niego. Tak na prawdę bagno było... bagnem właśnie. Okropnie cuchnącą dziurą prawdziwego syfu, poprzecinanego setkami kanałów, którymi prowadził ich łódź Moczarnik. Ogromna, brudnozielona roślinność wyrastała zewsząd, potężne, wiekowe drzewa wystawały z wysepek lub prosto w wody, w większości pozbawione liści i gałęzi na niskich wysokościach, czasami jednakże wisząc prawie tuż nad wodą, obciążone wilgocią. Do tego wszystkiego dochodziła mgła, unosząca się nad wodą bez przerwy i unosząca się wraz z narastającym zmrokiem. Lampa, którą zapalił Sumpfmund dawała bardzo niewiele, ale ten człowiek wiedział gdzie się kieruje. Nawet przy nocnym, nikłym świetle zakrytego chmurami księżyca. W pasażerach mogła narastać tylko wściekłość, gdy po kolejnym ukąszeniu przerośniętego komara Jekil chichotał.
- Są cudowne, prawda? Naliczyłem ich dziesięć rodzajów, a to przecież tylko komary! Są jeszcze inne, muchy, chrabąszcze...
I tak się to ciągnęło. W środku prawie nocy dopiero zatrzymał łódź na jednej z wysp, zarządzając odpoczynek od podróży, którą wznowili równo ze świtem, otuleni niezwykle wysoką, gęstą mgłą.

Ponownie wgramolili się na łódź, przegryzając suche śniadanie. Ogniska nie było jak palić w tych warunkach, zbyt duża wilgotność nie pozwalała skrzesać ognia na czymś innym od knota lampy oliwnej. Moczarnik oczywiście zupełnie się tym nie przejmował, odpychając łódź i kierując ją na środek kanału. Rozpoczął się kolejny dzień nudnej podróży...
Albo i nie nudnej.


Olbrzymi wąż podpłynął do łodzi zupełnie niezauważony w mlecznej poświacie, pozostawiając po sobie tylko niewielką zmarszczkę w wodzie. Uderzenie było jednakże potężne tak, że przechyliło ją na jedną burtę, wyrzucając na zewnątrz Degnara i Josta, jednego właśnie załatwiającego potrzebę, a drugiego przez zwykłe zaskoczenie. Wpadli do brudnej, mulistej wody z krzykiem, mając chociaż o tyle szczęścia, że nie było tu jakoś bardzo głęboko.
No cóż, przynajmniej dla dokera. Przewodnik westchnął, utrzymując równowagę, ale z fascynacją tylko gapiąc się w miejsce, w którym poruszona została woda.
- Och, Wąż Olbrzymi! Anakondus Gigantus! Nie bójcie się, są niegroźne...
Nastia nagle wrzasnęła, czując jak coś chwyta ją w pasie i ściąga do wody, ciągnąc za sobą. Pozostali na łodzi z przerażeniem chwytali za broń, widząc oślizgłe, długie i czarne stworzenie, które tylko na chwilę wyłoniło się z mętnej tafli kanału i prawie natychmiast tam zniknęło, zabierając ze sobą szlachciankę.
- ...chyba, że są głodne...
Tego już kislevitka nie słyszała, podobnie jak Degnar czując, że gardło i płuca zalewa woda.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 19-09-2010 o 15:42.
Sekal jest offline  
Stary 15-09-2010, 11:43   #33
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Nie minęło dużo czasu po opuszczeniu Złotego Lotosu, a głowa Josta oczyściła się z narkotykowego dymu. Zaczął myśleć trzeźwo i logicznie, tak mu się przynajmniej zdawało. Znów naszły go pytania, w co się wplątał. Teraz pozbawiony domu i prawdopodobnie pracy, znów skazany na tułaczkę. Tak samo jak kiedyś. Czy i tym razem pech będzie go prześladował? I co się stało z siostrą Maidą? Czy została pojmana przez Czarne Kapelusze i znów wsadzona do klatki? Czy uciekła, tak jak jej sugerował? Prawdopodobnie tego nigdy się nie dowie. Trzeba było jak najszybciej zakończyć tą przeklętą sprawę córki van Haagena i wynieść się z Marienburga. Na razie odrzucił od siebie te myśli, trzeba się było skupić na zadaniu.

Łowca czarownic mówił o bagnach i spotkaniu z jakimś człowiekiem, Moczarnikiem. Ludzie owi nie mieli zbyt dobrej reputacji. Była to lokalna społeczność mieszkająca na bagnach, okalających miasto. Utrzymywali się z tego co na owych bagnach znaleźli. A znaleźć tam można było różne rzeczy. Poczynając od skór dziwacznych zwierząt, na dobytku potopionych awanturników kończąc.

Przynajmniej trafić tam było łatwo. Bez większych problemów, unikając jak się dało patroli straży opuścili miasto. Osady Moczarników rozrzucone były na całym obwodzie miasta, ale szczęście im sprzyjało i od razu trafili do tej, w której spotkać można było wskazanego przez Osrica Falkenheima, człowieka. Wypytywanie o Jekila spotkało się z wymownymi spojrzeniami wyrażającymi tylko jedno: czyście poszaleli? Ciekawe o co chodziło? Już wkrótce mieli się przekonać.

Spotkali Jekila siedzącego na pomoście i zszywającego dwa kawałki skóry, o wyraźnej fakturze i resztkach łusek. Pierwsze co rzucało się w oczy to buty tego człowieka. Na tle całej jego sylwetki i odzienia były wręcz wspaniałe. Odziany był w łachmany, nieuczesany i brudny, ale buty miał w doskonałym stanie. Pewnie ściągnięte niedawno z jakiegoś trupa, pomyślał Jost. Drugą niepokojącą rzeczą był entuzjazm malujący się na twarzy owego mężczyzny. Wyglądało na to, że kocha to miejsce i to co tutaj robi. A to było podejrzane.

- Tak, panie Jekil - odezwał się do niego Jost. - Jesteśmy zainteresowani wyprawą na bagna. A w szczególności pewnymi ruinami, w których kilka lat temu Osric Falkenheim stoczył bój z kultystami. Przypomina pan sobie?

Odpowiedź była niezwykle entuzjastyczna. Oczywiście zgodził się, jakżeby inaczej. Zachwalając przy okazji jakieś papierzyska swojego autorstwa. Jost spojrzał na nie przelotnie, i tak nie umiał czytać.
- Raczej nie chcemy. Wolelibyśmy zobaczyć owe wspaniałości na własne oczy - mrugnął do niego porozumiewawczo. Ten człowiek jest szalony, pomyślał równocześnie. Lepiej z nim nie zadzierać. Kto wie co mu do głowy przyjdzie, jak nas na bagna wywiedzie.

***

Odwiedziny u van Haagena oczywiście nie zakończyły sprawy. Kupiec chciał dowodów. Solidnych dowodów i dopiero na ich podstawie miał powziąć decyzję, co do dalszego działania. Na szczęście, na osłodzenie, wspomniał coś o premii. Dodatkowe pieniądze się przydadzą, jak cało wyjdę z tej farsy, to wynoszę się na południe - myśli Josta znów krążyły wokół planów ucieczki z Marienburga. Ostatni pomysł był taki, żeby udać się do Estalii lub Tilei, tam ponoć były wielkie porty, więc i rąk do pracy trzeba było wiele. Wystarczyło zaciągnąć się na statek płynący w ową stronę, ale potrzeba było na ten cel dużo pieniędzy. Kapitanowie raczej niechęnie zabierali pasażerów, a jeśli to robili to za sporą opłatą.

Oprócz tego co miał przy sobie, w chwili obecnej nie posiadał nic. Trochę rzeczy pozostało w domu, ale tam wrócić nie mógł. Trzeba było zrobić zakupy. Zaopatrzył się w zwój mocnej liny, solidny prowiant, za który zdecydowanie przepłacił oraz skórzany bukłak, wypełniony tanim winem, aby zaspokoić pragnienie i dla kurażu.

***

Jekil okazał się wyjątkowo sprawnym wioślarzem. Bez trudu manewrował pomiędzy kępami bagiennej roślinności, omijał leżące tuż pod powierzchnią czarnej wody pnie drzew, nieomylnie wybierał wąskie przesmyki kanały. Gdyby tylko choć na chwilę się zamknął, podróż mijałaby całkiem spokojnie. Josta po kilku godzinach bolała głowa od ciągłego słuchania peanów pochwalnych na temat piękna bagien i wielorakości istot je zamieszkujących. Ale cały czas przytakiwał Moczarnikowi, nieco obawiając się szaleńca.

- A tam spójrzcie, cudowny przykład wąpiennika bagiennego. Osiąga do dwóch metrów wysokości, a korzenie można wykorzystać do uczynienia wywaru na....

- Widzieliście? Widzieliście to? Miał z dwa metry! Cudowny... Rzadko się takie zdarzają. Gdybym miał sieć z pewnością bym złapał...

- Tam po prawej, na tej małej kępie rośnie agrest moczarny, dobre jagody w sezonie...

- Cztery lata zajęło mi szukanie tutaj poświatka zielonego. Czy wiecie, że występuje niemal na wszystkich bagnach świata, ale tyu jest szczególnie rzadko spotykany. Tutejsza odmiana zowie się marienburis octavis...


I tak cały dzień. Bez przerwy, na okrągło. Jost w pewnym momencie miał ochotę złapać Jekila za ubranie i cisnąć do wody. Potem przywalić mu bosakiem lub wiosłem. Utopić. Nabić na jakąś zwisającą nad wodą gałąź. Na szczęście jak spał, to nie gadał. Noc minęła spokojnie, nie licząc wielkich jak muchy komarów, które uprzykrzały życie swoim bzyczeniem i ukłuciami. Rano Jost obudził się z opuchniętą i swędzącą od ugryzień twarzą.

- Trzeba było kupić siatkę, albo jaką maść na ukąszenia - mruknął pod nosem, jedząc śniadanie i wciąż pocierając swędzące miejsca. Już nie słuchał wywodów Moczarnika na temat różnorodności fauny latajacej na bagnach. Humor miał zepsuty na cały nadchodzący dzień.

***

Coś zatrzęsło łodzią, przerywając opowiadanie Jekila na temat widzianego przed chwilą wielgachnego węża. Jost, zupełnie przez przypadek, wypadł za burtę, pogrążając się w mulistej, cuchnącej wodzie. Tuż obok niego do wody wpadł z pluskiem stary krasnolud, z przyrodzeniem wciąż trzymanym w ręku, gdyż zaskoczony został podczas opróżniania pęcherza. Jost podniósł się i otrzepał, wypluwając z ust ohydną zawartość. Woda sięgała mu w okolice klatki piersiowej. Degnara nie było nigdzie widać. Jekil, stojąc na łodzi, momentalnie zapewnił o nieszkodliwości kreatury, co ta zanegowała oplatając Nastię i wciągając pod wodę.

Woda obok Josta kotłowała się. Najwidoczniej krasnolud miał problem z wydostaniem się na powierzchnię. Jost nie zajmował się problemem kislevskiej szlachcianki. Był za daleko, a poza tym ci na łodzi mogli jej pomóc. Natychmiast pochylił się i po omacku machając rękami pod wodą, w poszukiwaniu jakiejkolwiek części ciała krasnoluda, starał się go chwycić i wydobyć na powierzchnię. Choćby za brodę...

----------------
k100 = 46
 
xeper jest offline  
Stary 17-09-2010, 21:07   #34
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nareszcie mieli złoto. Gdy tylko wonne opary opuściły jego mózgownicę, zdał sobie sprawę z tego wspaniale pozytywnego faktu. Pieniądze. Gotowizna. Najzacniejszy ze wszystkich kruszców sprasowany w niezwykle poręczny środek płatniczy. W jednej chwili wyobraził sobie ilość trunków, które mógłby za to nabyć. Dziesiątki... nie, setki! Wspaniale opienionych kufli stłoczonych niezliczonymi piętrami na ogromnym blacie. Wszystko dla niego. Aż zawróciło mu się w głowie.

A potem nadeszła rzeczywistość. I wydatki. Z przerażeniem obserwował następne złote krążki opuszczające ich mieszek współmiernie do nabytego wyposażenia. Na cóż im było tyle tych śmieci?! A później trzeba było opłacić jeszcze tego całego bagiennego dziada...

Krasnolud spojrzał do zaprezentowanej im ulotki. Naturalnie nie miał najmniejszego pojęcia o czytaniu, nie przeszkodziło mu to jednak w przyjęciu wielce uczonej i skoncentrowanej miny. Przerzucił ostentacyjnie parę kartek, taksując z uwagą stłoczone w niezrozumiały dla niego sposób krzaczki. W końcu chrząknął krytycznie, oddając wielkopańskim gestem publikację autorowi.
- Człecze dyrdymały - wymamrotał pod nosem.

A potem wpłynęli w tę całą śmierdzącą breję. Tyle było przynajmniej w tym dobrego, że gęsta, stojąca ciecz zbytnio nie chlupała i nie słychać było od niej szumu fal. Mimo wszystko jednak krasnolud nie czuł się w pełni komfortowo. Zadrżał, gdy delikatna człecza łupinka zachwiała się na boki, okrążając jakieś zatopione w mule przeszkody. Ciągle miał świadomość, że od wodnej otchłani dzieliła go tylko nadbutwiała deseczka, poskrzypująca niepokojąco pod każdym ruchem jego zmarzniętego zadka.

Gdy zdołał się już do tego przyzwyczaić, niespodziewanie nadeszła bzycząca zaraza. Krasnolud gotów był znieść wiele, ale to była już zdecydowanie przesada! Nie wiedział czemu, ale wyglądało na to, że bezlitosne pasożyty szczególnie upatrzyły sobie jego khazadzki nochal. Już po paru godzinach cały organ był czerwony, jak wielki, spuchnięty burak. I jak tu się nie drapać?! Musiał zmobilizować wszystkie pokłady siły woli, by nie podrażniać ciągle paluchami obrzydliwie swędzącego miejsca. W końcu usiadł nawet na własnych łapach i spoglądał tylko z nienawiścią w pulsującą nad nimi chmurę małych żyjątek. Miał nadzieję, że zogniskowany gniew pozwoli mu zapomnieć o chęci ciągłego drapania.

Przynajmniej postoje były udane. Towarzysze nie mieli zbytnio gdzie się oddalać, więc mógł do woli raczyć ich ulubionymi żołnierskimi opowieściami. Cóż to była za przyjemność! Powspominać dawne czasy! Szybko okazało się, że pokrzepiające opowieści o męstwie i poświęceniu nie pozostały też bez wpływu na jego człeczą kompanię. Już po paru historyjkach poczęli bowiem wstawać od obozowiska i kręcić się po pobliskich zaroślach - zapewne z chęci przeżycia namiastki przytoczonych przez niego emocjonujących przygód.

A później opróżniał pęcherz. Doszedł już w tym do iście marynarskiej wprawy. Pokład łodzi huśtał się pod nim, a on, niczym wybraniec samego Maanana, utrzymywał pion, patrząc z pogardą w odmęty znienawidzonego ciekłego żywiołu. Był z siebie dumny. I nagle coś szarpnęło go za nogę. Świąt walnął fikołka, a krasnolud ujrzał tylko smugę moczu, kreślącą fantazyjne pętle w powietrzu nad nim. A potem coś chlupnęło i zalała go błotnista woda.

Próbował się oswobodzić, ale podwodne monstrum oplotło go zbyt mocno, nie pozwalając mu na powrót do zbawiennej powierzchni wody. Obok niego chlupnęło coś jeszcze, wzniecając brudne pęcherzyki powietrza. Jakaś dłoń wbiła się w wodę tuż nad jego głową, nie była jednak w stanie uchwycić odciąganego już wzdłuż dna khazada. Trza było jednak szczać z toporem w dłoni - przeszło mu przez myśl nim zachłysnął się wodą i świat zaszedł mu mgłą.

k100 = 18
 
Tadeus jest offline  
Stary 18-09-2010, 13:56   #35
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Zniknięcie z miasta na jakiś czas było bardzo dobrym pomysłem, nawet jeśli trzeba było w tym celu zagłębić się na Przeklęte Bagna, czego tak na prawdę wolałaby unikać. Wizja premii i złotych krążków była zbyt kusząca, wyciągała ku Soe swoje macki, ciągnąc i wabiąc. Nie mogła teraz odpuścić!
Poszła z innymi, próbując ukryć bardziej niż zwykle latającą na boki głowę i rozbiegane oczy, chłonące każdy szczegół. Przecież nie mogła się nikomu przyznać, że po raz pierwszy opuszczała bezpieczne miejskie mury. Wszystko to co na zewnątrz było wcześniej jedynie plotką, opowieścią lub wyobrażeniem, a teraz miały zamienić się w rzeczywistość. Trochę to przerażało dziewczynę, która nie wiedziała nawet jak powinna się przygotować. Bagna kojarzyły się jej tylko z wodą, której i tak miała zawsze pod dostatkiem. Ale też z brakiem ludzi. Tylko szaleni Moczarnicy przemierzali tamte tereny, by zarobić na zbieractwie. Wszyscy inni unikali.

Zabrała od siebie nieco grubszy płaszcz, wpakowała do bardzo wysłużonego, ukradzionego chyba gdzieś plecaka zapasowe ubrania, koc, jedzenie i wodę, dopychając jeszcze innymi szpargałami. W mieście wszystko było łatwo zdobyć. Bo co mogło im się jeszcze przydać? Przecież w ruinach świątyni, gdzie zaschnięta krew jeszcze pewnie znaczy podłogę, nie mogło znajdować się nic szczególnego. Wzięła jeszcze worek i swoje czarne ubranie, którego używała do "pracy". W razie, gdyby trzeba było podejść niepostrzeżenie i zabrać kilka szpargałów. W to pierwsze wątpiła. Przecież to tak daleko od miasta, kto o zdrowych zmysłach by się tam zapuszczał! I zabrała jeszcze linę. Lina zawsze się przydawała, a ta jej miała nawet kotwiczkę.

Już obozowisko tych całych Moczarników nie przypadło jej do gustu. Zatykała nos, który zderzył się z nowymi dla siebie zapachami. Trzy dni. Trzy dni w jedną stronę! W tym czasie okrążyłaby miasto przy samym murze kilkukrotnie. I to wszystko na wodzie, na małej chyboczącej się łódeczce, w towarzystwie człowieka, który zwariował już dawno temu. Kochać te okropieństwa?
Po piątym rozgnieceniu komara na swojej dłoni, Soe nasunęła kaptur na głowę i wsunęła ręce do kieszeni. Wolała nie narzekać na głos, kto wie gdzie mógł ich wyprowadzić ten dziwak. Ona sama zgubiła się już po godzinie, widząc dookoła tylko te obrzydliwe drzewa, wodę i roślinność.
Zadrżała. Tym razem nawet nie otwierała buzi, sama się sobie dziwiąc. Przecież to nie mógł być strach. Nie bała się wody.

Nieprzespana noc i kolejny, nieprzyjemny dzień.
Doskonale już tego poranka wiedziała dlaczego wcześniej pozostawała w Marienburgu. Zewnętrze było takie paskudne. Kurczowo złapała się ławki, gdy poczuła uderzenie. Niegroźne stworzenie. To dlaczego porwało Nastię?! Na szczęście Soe nadal reagowała szybko, nie mając zamiaru pozwolić, by to coś pożarło kobietę. Przecież potem mogło wrócić po nią.
Sięgnęła do plecaka, wyjmując zeń swoją linę i wcisnęła jeden jej koniec Cohenowi.
- Trzymaj mocno!
Nie było czasu mówić więcej, bo dziewczyna już skakała do mulistej, dość płytkiej wody i z kotwiczką w ręku pędziła ku temu czemuś.


Rzut k100: 12
 
Lady jest offline  
Stary 18-09-2010, 16:19   #36
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Podróż łodzią była dla Nastii mordęgą.

Co innego kurs statkiem z Kislevu do Estalii – owszem, długi, monotonny rejs, lecz w warunkach nieporównywalnych z obecnymi, a przy tym w towarzystwie braci – a co innego przeprawa tą nie budzącą zaufania łódką ze zwariowanym przyrodnikiem w charakterze przewodnika. Nawet Soe, zawsze taka wygadana, milczała, poddając się posępnej atmosferze. Szlachcianka rozglądała się z niewesołą miną dokoła, choć nie było tu nic szczególnego do oglądania – ot, mętna woda i chaszcze. Oraz zatrważające ilości komarów, tnących nieubłaganie nawet przez materiał.

Także postój, zarządzony przez Jekila w środku nocy, nie przyniósł pożądanego wytchnienia – nad obozowiskiem, które naprędce rozbili, unosiła się aura napięcia i ponurego wyczekiwania. Mgła, która podniosła się nad błotnistą wodę, otulając rachityczne drzewa i przesłaniając i tak nikłe światło księżyca, wprawiła Kislevitkę w melancholijny nastrój. Zastanawiając się, gdzie też w tej chwili nocują Kiriłł i Awwakum, leżała na wznak na swoim posłaniu, czekając na sen. Ten, jak na złość, nie chciał przyjść, a każdy szmer, płynący od strony wody czy dobywający się z gęstwiny na wyspie, każdy plusk i szelest wywoływały gęsią skórkę, choć przecież Nastii nie zbywało na odwadze.

To miejsce jednak było tak obce, tak niedostosowane do potrzeb człowieka – czy raczej człowiek nie stworzony do bytowania w takim miejscu – że kobieta czuła się tu intruzem bardziej niż w jakimkolwiek mieście, do którego zawitała w trakcie swych wojaży i w którym rzucała się w oczy jako cudzoziemka. Rozejrzała się niemal wbrew sobie, wpierw spoglądając długo i z natężeniem w stronę brzegu i wody, potem nieufnie oglądając się w przeciwnym kierunku. Zerknęła nawet na kompanów, a przede wszystkim na przewodnika, który nie do końca zdawał się zrównoważony – czy aby nie przemieni się nocą w jakiego potwora? Na wszelki wypadek pomodliła się po kilsevicku do Ursuna, ściskając w dłoni niedźwiedzi wisior.

A potem, jakby próbując samej sobie zanucić kołysankę, zaśpiewała cicho piosenkę, która tak bardzo pasowała do mokradeł, jakby to duchy tego miejsca podpowiedziały ją Anastazji Osipownie. Jakby mgła, łaskocząca pnie drzew i ocierająca się o jej towarzyszy, rozmywająca kontury i wyciszająca dźwięki, swym delikatnym, wilgotnym dotykiem przekazała Nastii słowa.

Nad mokradłem unosi się mgła, zaciera ślady zew wilka.
Zdawałoby się, żem pijany, ale wypiłem tylko lodowatą wodę
Z dzbana, któryś mi podała, odprowadzając w drogę,
Z której nigdy nie powrócę. Czekaj lub nie, nigdy nie wrócę...

I nie zamknie się pierścień siwych wzgórz,
I wąska jest droga po ostrzu deszczu,
I nie szukaj – nie znajdziesz śladów,
Które zostawił woj Wereska, odchodząc.

Niczym raniony zwierz, bezszelestnie przejdę drogę.
Nie jestem wart, wierz mi, byś lała po mnie łzy,
Byś szła śladami mej krwi we mgle – przez brusznicę we mchu
Do wrót, za którymi są chłód i mgła. Ty nie wiesz, tam są chłód i mgła.

I nie zamknie się pierścień siwych wzgórz,
I wąska jest droga po ostrzu deszczu,
I nie szukaj – nie znajdziesz śladów,
Które zostawił woj Wereska, odchodząc.

Kiedyś odetchniesz cierpką wonią październikowego księżyca,
W sercu poruszy się nóż, ból podniesie się z głębi;
Czyżbyś wyczekiwała wcielenia nieszczęścia, ducha mrocznej stali,
Ażeby znów dać mi się napić wody, tej upajającej, kryształowej wody?...

I nie zamknie się pierścień siwych wzgórz,
I wąska jest droga po ostrzu deszczu.
I nie szukaj – nie znajdziesz śladów,
Które zostawił woj Wereska, odchodząc.
I nie szukaj w mroźnej mgle śladów,
Które zostawił woj Wereska, odchodząc. *

Taka kołysanka nikomu nie mogła poprawić samopoczucia w nocy pośród bagien, a i Nastii zrobiło się ciężej na duszy, jej głos stawał się coraz cichszy, jakby zanikał i gasł, ostatnie słowa przeszły w szept, który urwał się wreszcie, pozostawiając ciszę jeszcze bardziej namacalną i wszechobecną. W końcu jednak sen zmorzył i Kislevitkę. Przyśniły jej się jakieś widziadła, dalekie echo historii, którą opowiadała lub też sugerowała piosenka. Niemal z ulgą wsiadła do łodzi, by oddalić się od smutnej wyspy, uczucie to szybko ją jednak opuściło – mokradła wyglądały niewiele lepiej, zasnute mgłą i monotonne niczym opowieści Jekila. Może właśnie za to narzekanie w głębi duszy na jednostajność, bezbarwność i nudę otoczenia bogowie pokarali Nastię.

Krzyk wyrwał jej się bezwiednie, gdy coś mokrego, silnego i pokrytego łuską objęło ją w pasie i ścisnęło niczym żelazne imadło, unosząc raptownie w górę i w tył, a potem błyskawicznie porywając pod wodę. Nie zdążyła nawet szarpnąć się ni wierzgnąć, przytomności umysłu starczyło jej jedynie, by zaczerpnąć duży haust powietrza, a potem jej zmysły doznały gwałtownego szoku, gdy uderzyła o taflę mokradła i znalazła się pod powierzchnią. Starała się nie poddać panice, za to zdać na instynkt. Szybko skonstatowała, że szarpanie się może tylko pogorszyć sprawę – gdy próbowała się wyrywać, cielsko, jakby składające się z samych mięśni, zaciskało się mocniej wokół jej talii, co groziło zmiażdżeniem i uduszeniem. Nie traciła czasu na beznadziejną próbę dobycia szpady – wyszarpnęła lewak i z całej siły wraziła go w wężowe ciało. Stworzenie nie puściło, choć jego uścisk nieznacznie się poluźnił.

Szlachcianka podjęła jeszcze jedną próbę ataku, dźgając w to samo miejsce.


---
k100 = 38

* Piosenka "Woin Wereska" zespołu Mielnica w - cokolwiek nieudolnym - tłumaczeniu własnym. Czyli moim. :P
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 18-09-2010 o 16:21. Powód: Dopisek.
Suarrilk jest offline  
Stary 18-09-2010, 19:29   #37
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Nie lubiła wracać. Odrętwiały umysł z oporami na powrót przywiązywał się do ciała. Napływająca świadomość własnego położenia nigdy jeszcze nie była przyjemna. Fragmenty, rozsypane wcześniej układały się powoli, zawsze wskakując na odpowiednie miejsce. W jaki sposób, Dziewczyna nigdy nie potrafiła zrozumieć. Piekący policzek pochodził od uderzenia. Zimno od gładkiej ściany. Nagła cierpkość skóry i mimowolne skrzywienie od pewnego chwytu męskich rąk. Wzdrygnęła się ciesząc, że nie dano jej wtedy możliwości reakcji i że teraz, gdy było już po wszystkim, mogła spokojnie zapomnieć. Kołysał ją znajomy zapach i miękki chód. „Czy gdyby on zawsze z nami był...? Nie? Tak myślałam.”

Miejskie mury opuszczała rozdarta. Sama myśl o kilkudniowej rozłące napełniała ją tęsknotą. Nie ufała ludziom w mieście i z ciężkim sercem zostawiała ogiera pod ich opieką. Ta jedna rzecz psuła jej zapowiadaną wędrówkę. Jej towarzysze zaś zdawali się przejmować zupełnie innymi rzeczami. Rozległe bagna były jednym z miejsc, których nie miała okazji jeszcze zobaczyć na własne oczy. Nazywane Przeklętymi wyraźnie wzbudzały w innych strach. Dziewczyna po części rozumiała dlaczego. Było jednak coś znajomego w ich ciężkiej, ponurej atmosferze. W brudnozielonej roślinności i pozbawionych listowia drzewach. We mgle unoszącej się tuż nad wodą i ciemnych kikutach wystających ponad nią. Miejsce to w dziwnym stopniu tchnęło spokojem i trącało znajomą nutę w zapatrzonej, milczącej Dziewczynie. Pogrążone w półmroku, wciskające się wszechobecną wilgocią w każdy zakamarek opatulonego futrem ciała swoim strasznym pięknem nakazywało zapomnieć o całej reszcie świata. To nie było miejsce dla niej, a jednak, widząc je po raz pierwszy, czuła się dziwnie związana z tym, co reprezentowało. Cała reszta była kłamstwem. Zrozumiała to w jednej chwili. Jej podróż, jej chęć poznania światła, jej obecność wśród zwyczajnych, przynajmniej z pozoru ludzi.

Mimowolnie słuchała opowieści Moczarnika, za każdym praktycznie razem zerkając tam, gdzie pokazywał. Zachowywał się inaczej niż napotykani do tej pory ludzie i szybko zorientowała się, że nawet pośród tych, żyjących w pobliżu bagien zdawał się być wyrzucony poza nawias. Widać mówienie dużo i z pasją też nie było dobrze postrzegane. Dziewczyna pomyślała z wyrzutem skierowanym w głuchą przestrzeń, że niczego już w takim razie nie rozumie.
„Nie muszę? Co ty powiesz...”

Nie było trudne pozwolić, by wypowiadane obok przez cały dzień słowa nie zakotwiczały się w umyśle. Zwłaszcza, że po jakimś czasie zdecydowała się słuchać krasnoluda. Opowiadane przez niego historie po części przypominały te, które zmyślała dawno temu, siedząc w zapomnianym przez bogów ogrodzie. Opowieści pełne przygód, męstwa i chwały. Choć akurat tej ostatniej nie wyobrażała sobie nigdy. Chwała zawsze przypisywana jest imionom. Tyle przecież pozostaje po człowieku w opowieściach. Westchnęła cicho kreśląc niezrozumiałe linie w błocie. „Nawet ty nie chcesz mi powiedzieć. Pozwalasz, bym błąkała się w każdym niemal mieście inne wymyślając.” Zapatrzona w majaczące we mgle kształty długo czekała na pełną skruchy odpowiedź. Seria dźwięków, których z niczym nie potrafiła skojarzyć. Niezrozumiałe jak zawsze.


Wysmarowanej błotem Dziewczynie, zawiniętej w futro aż po czubek głowy zasypiało się o wiele łatwiej niż na twardych deskach wynajmowanych w gospodach pokoi. Skulona na ziemi, z połową wilczej paszczy nasuniętą na czoło w niewielkim tylko stopniu przypominała ludzką istotę. Brak ogniska przyjmowała ze spokojem, przez moment zastanawiając się tylko co właściwie mogłoby zostać przyciągnięte przez światło. Pewnie jedyną osobą, która to wiedziała był ich przewodnik. Smutna pieśń śpiewana przez kislevitkę koiła ją do snu i Dziewczyna myślała jeszcze, że mogłaby tak śpiewać, w hołdzie dla obcych, zapomnianych miejsc.

Kolejnego ranka ruszyli dalej. Dziewczyna była ciekawa ruin, do których zgodnie z wyliczeniem powinni dotrzeć następnego dnia. Z niejasnych przyczyn bała się ich, a raczej możliwości, że mogłyby się jej spodobać i nie mogła przestać się zastanawiać, co to właściwie miałoby dla niej oznaczać. Nie służyła bogom. Żadnym. Nie po tym jak była narzędziem w rękach człowieka. Spojrzała w wodę szukając w niej własnego odbicia. Ciągnęło ją tam, gdzie mogła się dowiedzieć. Teraz, gdy wreszcie mogła wybrać, po której stronie było jej miejsce.

Akurat siedziała, gdy zakołysało łodzią. Wcześniej celowo odwracała wzrok od krasnoluda bezwstydnie załatwiającego potrzebę. Złapała się ławki, poprawiając zachwianą równowagę i ledwo zdążyła zauważyć niknący ślad na równej tafli, zanim krasnolud i Jost z głośnym chlupotem znaleźli się w wodzie. A potem błyszczący, ciemny kształt wychynął spod wody i jednym ruchem zagarnął kislevitkę za sobą. Dziewczyna zastanawiała się tylko moment. Odpięta szabla zastukała o dno łodzi. Strach poczuła już w wodzie, jakby dopiero wtedy słowa przewodnika znalazły do niej dojście. Już sama nazwa, Wąż Ogromny, nie brzmiała najlepiej. Nie była pewna co kazało jej skoczyć. Szaleństwo czy raczej chęć niesienia pomocy obcej prawie osobie. W ciemnej otchłani niewiele było widać i Dziewczyna poczuła bardziej niż pomyślała, że ostatecznie było to bardzo głupie.
Wiedziała, że gdzieś obok powinna znajdować się Soe ciągnąca za sobą linę i miała tylko nadzieję, że nie postanowi ona wykorzystać trzymanej w ręku kotwiczki. Przez głowę przemknęło jej wyobrażenie wielkiego wężowego cielska wlekącego ich wszystkich za sobą, a potem, znajdując wreszcie miejsce, w które mogła wbić zabrany ze sobą nóż, dziwiła się, że jej umysł zdolny jest jeszcze do podobnych rozmyślań.


k100=11
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 18-09-2010, 20:28   #38
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Za namową Josta jako, że bagna były stosunkowo blisko konie pozostawiano w mieście. Bagna przypominały Cohenowi te o których czytał w „Przygodach szlachetnego i prawego rycerza Cohena”. W rej chwili zaś przypomniała mu się jedna z przygód Cohena - „Cohen i Bagienny Potwór”. Dawno dawno temu siedmioma górami jak to zwykle bywa w takich opowieściach, żył prawy rycerz Cohen. Razu jednego do Cohena zwrócili się biedni smolarze mieszkający w pobliżu „Czarnych mokradeł”. Potwór straszliwy z bagien przychodził i jedzenie niszczył. Cohen nie zwykł odmawiać ludziom w potrzebie, wyruszył tedy do onej wioski. Poszukiwania potwora były długie i nudne bo cóż to za wyzwania dla prawego i sławnego rycerza olbrzymie węże. Gdyby jeszcze miały po dwadzieścia metrów długości było by o czym mówić, a i ballady zacne układać. W końcu Cohen wysilając swoja głowę dopadł potwora, a raczej żartownisiów. Okazało się bowiem, iż wieśniacy strachy i szkody swe stokroć wyolbrzymiali, szkody poczynione przez dwoje dzieci biorąc za poczynania potwora. Powstał o tym nawet piękna ballada sławiąca głupotę plebsu „Potwora Bagiennego łacne opisanie”, znana na terenach Imperium.

Moczary nie podobały się Cohenowi. Zdecydowanie wolał on otwarte przestrzenie, po których to łatwo konno galopować. Jednak jako żołnierz nie mógł nie doceniać walorów obronnych moczar. Chroniły one jedna z flanek Mariennburga. Spowalniały marsz. Były również śmiertelna pułapka dla nieobeznanych z bagnami.

Ludzie mieszkający na bagnach zawsze byli dziwakami. Idąc pomiędzy ich chwiejnymi chatami po chwiejnych pomostach, Cohen widział jak są obserwowani, gdy jednak skierował wzrok w kierunku moczarników to szybko chowali się lub odwracali swój wzrok. Jekila łatwo było znaleźć i wyczuć. Ciągnął się za nim zapach moczarów i palonych gałęzi. Cohen wyczuwał coś jeszcze, jakieś zioło którego nie potrafił rozpoznać.
Starzec z radością i werwą zareagował na propozycję wyprawy na bagna w charakterze przewodnika. Zaraz też zaczął zamęczać drużynę opowieściami za bagien.

***

Spotkanie z Van Hagenem nie przyniosło niczego nowego poza zapienieniem, iż za trudy zapłaci lepiej.
Nieśmiałe sugestie Cohena, iż z całą pewnością łowcy czarownic a co za tym idzie Armia Imperialna zniesie ten pochód na ostrzach swych mieczy, zbył tylko burknięciem, iż to za mało pewne i musi mieć niezbite dowody.
Cohenowi zaś to zadanie przestało się podobać, bo jeśli teraz za potwierdzone informacje kupiec nie chce płacić, to czy jakakolwiek informację czy też dowód uzna on za ważny.

***

Podróż łodzią była straszliwe monotonna. Nie to jednak najbardziej irytowało Cohena. Ciągła gadanina o bagnach Starca była nie do zniesienia. Pomimo kilku gróźb popartych morderczym spojrzeniem nie przerywał on swojego ględzenia. Cohenowi nie pozostało nic innego jak tylko ze złością ściskać rękojeść „Grota” i międlic w ustach przekleństwa. Koniec końców, złym to by było pomysłem zabicie przewodnika lub chociażby wyrzucenie dla nauczki z łodzi. Stary mógłby się obrazić i w najmniej oczekiwanym momencie zostawić w samym sercu bagien.
W końcu to o czym czytał olbrzymi bagienny wąż zaatakował łódź. Żeglarz i krasnolud znaleźli się w wodzie. Jekil ględził coś, że ten waż nie jest niebezpieczny, Soe rzuciła linę Cohenowi, która to on owinął na lewym ramieniu.
„Cóż ona chce zrobić chyba nie owijać liną węża” zdążył pomyśleć Cohen.
W wodzie opodal spostrzegł olbrzymi splot wężowego ciała i w ten to splot ugodził Cohen.
[Rzut w Kostnicy: 58]
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
Stary 19-09-2010, 15:00   #39
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wąż chyba przecenił swoje możliwości. Był wielki i silny, a życie na bagnach nauczyło go porywać ofiary niemal tak samo duże jak on sam. Nie nauczyło go tylko tego, że reszta grupy może bronić porwanego, który sam w sobie był ciężki i szamotał się w uścisku, a nawet odwzajemniał, kąsając mocno i zawzięcie. Poruszanie się było utrudnione i stwór szamotał się, wężowymi ruchami oddalając się od łódki wolniej, niźli by chciał. Byli zbyt szybcy, a woda zbyt płytka. Kolejne ukąszenia wywoływały jego wściekłość, ale nie zawracał. W końcu ofiary, nawet te kolczaste, zawsze zaprzestawały walki. Ból pojawił się też w innym miejscu i jeszcze innym! A ofiara nagle szarpnęła się z niesamowitą siłą, zatrzymując ich w miejscu. Odwrócił się, wężowymi ślepiami widząc jak coś kolejnego spada do wody. I kolejne ukąszenia. I kolejne!
Puścił ofiarę, nie będąc w stanie już utrzymać, gdy przebite ciało drgało i skręcało się z bólu. Odpłynął, zawiedziony, głodny i przepełniony cierpieniem. To polowanie nie było udane.

Tylko przewodnik wyszedł z tego wszystkiego z suchym ubraniem. Degnar, wyciągnięty przez Josta za włosy i brodę ociekał nie tylko wodą, ale i mułem, w który ciężki krasnolud zapadł się znacznie. Poza napiciem się obrzydliwej wody nie odniósł żadnych obrażeń. Znacznie gorzej było z Nastią, która wciągnięta na łódkę przez długi czas kaszlała, trzymając się za mocno obolałe żebra - nadwyrężone i obite, ale na szczęście wciąż całe. Soe zaczepiła kotwiczkę o jej pas, co zatrzymało jednocześnie węża, zrzuciło trzymającego linę Cohena z łódki i było powodem największego bólu kislevitki. Okazało się jednakże zaskakująco skuteczne, zwłaszcza, gdy dołączyły do tego kąsające stwora sztylety. Jekil popatrzył na nich z wciąż uśmiechniętą gębą.
- To dobrze, że daliście mu uciec! Strasznie szkoda byłoby, gdyby coś stało się temu pięknemu stworzeniu! Chyba musicie się osuszyć, to niedobrze chodzić w mokrych ubraniach, lato się już kończy.
Choć bagna były wilgotne i parne, zimno powoli dokuczało tutaj na północy, gdzie lata były niezwykle krótkie. Musieli ponownie zatrzymać się na jednej z wysepek i ze sporym trudem udało się im rozpalić małe ognisko, dymiące niesamowicie, ale dające nieco ciepła. Do wysuszenia ubrań było to za mało i ten, kto nie wziął ze sobą zapasowych, narażał się na przeziębienie i pogłębiającą się niewygodę.


Kolejne dwa monotonne dni minęły na szczęście bez kolejnych rewelacji i przygód, wypełnione jedynie nie słabnącymi zachwytami Moczarnika, którego usta zamykały się tylko czasami, gdy ktoś wystarczająco mocno go przekonał lub zastraszył. Wtedy milknął na jakieś pół godziny, nie więcej. I co najwyżej Degnar mógł go przekrzyczeć i zmusić do zamknięcia ust na dłużej. Tyle, że wtedy to on gadał. Z której strony by więc nie patrzeć, mimo że pokonywali bagna łodzią, była to dość męcząca podróż. Gdy więc wieczorem trzeciego dnia Jekil zatrzymał łódź, wskazując na coś na lądzie, odetchnęli z ulgą.
- Dalej nie można łodzią. Świątynia jest pół mili stąd, poprowadzę.
I nie czekając wyskoczył na brzeg, pokazując drogę przez gęstsze w tym miejscu rośliny. Stopy zapadały się w błocku, zahaczały o korzenie i człapały z trudem, gdy siedem maszerujących postaci odganiało się od chlastających po twarzach gałęzi i rojów wszędobylskich owadów. Aż w końcu się zatrzymali, podążając wzrokiem za jego wyciągniętą dłonią.

Przy ziemi zalegała dość gęsta mgła, ale nad nią wystawało coś, co dojrzeli już doskonale. Trzy okrągłe wieżyce odbijały się na tle ciemniejącego nieba.
- To już niedaleko, chodźcie.
Wybierał ścieżki z łatwością, klucząc i omijając zdradzieckie tereny. Aż doszli pod samą świątynię, która z bliska wyglądała niemalże jak warownia, którą zapewne kiedyś też była. Wieże ustawione były w trójkąt, połączony murami i ustawiony na niewielkim, piaszczystym wzniesieniu, na którym rosły obecnie tylko przerośnięte, omszałe grzyby. Same zaś ruiny były w marnym stanie. Mury leżały w gruzach, a wielkie zawaliska kamieni pokrywała gruba warstwa mchu. Wieże wyglądały tylko trochę lepiej, zwłaszcza te północne - bowiem południowa także wyraźnie zawaliła się na samej górze i chociaż nie było tego widać z ich pozycji - to powinna być zasypana kamieniami. Wejście do niej a także przez osypiska w miejscu murów nie powinno być problemem. Bramy i tak nigdzie nie było widać.

Po podejściu, bliższe oględziny wykazały jeszcze kilka interesujących szczegółów. Północno - wschodnia wieża była w zdecydowanie najlepszym stanie, a jej dach nosił ślady napraw. Z północno - zachodnią było gorzej, drugie piętro było odkryte i na pewno chociaż częściowo zagruzowane. Ale nie to ich powstrzymało. Zrobiły to słabo dostrzegalne światła. Jekil zatrzymał się tuż przed podejściem na górę. Odezwał się cicho, nie tak bardzo pozbawiony rozumu jak można byłoby sądzić.
- Tam ktoś jest, tak jak siedem lat temu.
W obu północnych wieżach, przez nieliczne okna, sączyło się światło. A co gorsza, z wewnątrz dobiegł ich jakiś zaśpiew, pojedynczy głos. Jeśli wystawili warty, bezpośredni szturm musiał się zakończyć źle. Nie dostrzegli nikogo ze swojej pozycji, która znajdowała się dokładnie u podnóża południowej wieży. Zapadająca ciemność utrudniała jakąkolwiek obserwację z daleka, a mgła osnuwała podnóże świątyni.

Był Backerstag, 4 Nachgeheim 2522. Słońce zniknęło już dawno za drzewami, gdzieś tam chyląc się za horyzont.

 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 19-09-2010 o 15:41.
Sekal jest offline  
Stary 21-09-2010, 16:03   #40
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Gdy doker poczuł, że natrafił rękami na coś, co mogło być zanurzonym krasnoludem, pochwycił to obiema rękami i z całej siły pociągnął. Raz i drugi... Degnar prychając i głośno sapiąc wynurzył się na powierzchnię z błota, w którym ugrzązł. Jost zaciągnął go do łódki i pomógł wgramolić się przez niską burtę. Potem sam podciągnął się na rękach i przerzucił ciało, tak że znalazł się na pokładzie.
Tylko Moczarnik Jekil nie wylądował w cuchnącej wodzie. Z fascynacją przyglądał się walce toczonej przez swoich klientów z olbrzymim wężem. Sprawiał wrażenie, że trzyma stronę gada.
- Pieprzony dziwak - mruknął pod nosem Jost, gdy Jekil ucieszył się z faktu, iż obślizgła bestia zdołała ujść z życiem.

Wieczór nie należał do najprzyjemniejszych. Pół dnia spędzonego w łodzi, w przemoczonym ubraniu, bez możliwości ogrzania się i wysuszenia, z na przemian gadającymi krasnoludem i przewodnikiem, źle wpłynęło na psychiczną i fizyczną kondycję Josta. Owinięty w płaszcz, siedział przy marnym, dającym niewiele ciepła ale obficie dymiącym ognisku, jakie udało się im rozpalić, pociągał nosem i usiłował wysuszyć buty. Reszta ubrania już w miarę podeschła, była tylko potwornie brudna i cuchnęła mułem. Ale co na tych bagnach nie cuchnęło? Jekil określił zapach jako dobrze wpływający na drogi oddechowe i udrożniający krtań. Jost nie miał sił komentować.

Jeszcze jeden dzień spędzony na łodzi i dotarli w pobliże świątyni, w której kilka lat wstecz Osric Falkenheim uratował chłopca. I przez ten fakt, Jost miał teraz katar i facjatę pogryzioną przez komary. Parszywy świat! Miał ochotę zabić chłopaka, którego nigdy na oczy nie widział, co byłoby zgodne z obietnicą złożoną łowcy czarownic. Jego zresztą też miał ochotę zabić. Podobnie jak ględzącego o paprotniku mszystym i zaletach moczenia nóg w mule, Jekila. Doker kichnął, wysmarkał nos i wylazł z łodzi, aby resztę drogi pokonać pieszo. Jedynym pocieszającym go w tej sytuacji faktem, było to, że idąc mógł gapić się na zgrabne tyłki podążających przed nim dziewcząt. Chyba że akurat widok przesłaniała mu pokraczna, baryłkowata sylweta Degnara.

Po jakimś czasie dotarli w końcu do ruin. Wznosiły się one na niewielkim pagórku, zewsząd otoczonym bagnami. W przeszłości musiała to być jakaś budowla obronna, sądząc po zwalonych murach i masywnych, zrujnowanych wieżach. Jakie było jej przeznaczenie, tutaj w środku bagien, nawet Jekil nie wiedział.

- Chyba nam Ranald nie sprzyja
- mruknął Jost na widok ruin. Z okien w dwóch wieżach, tych po północnej stronie, sączyło się światło. Słychać też było przytłumiony przez odległość, monotonny zaśpiew. W ruinach ktoś był. Wyglądało na to, że historia się powtarza. Jakie rewelacje tym razem wynikną ze starcia w ruinach, zastanawiał się Jost, podchodząc wraz z innymi coraz bliżej, bo co do tego, że do starcia dojdzie, nie miał żadnych złudzeń.
 
xeper jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172