Wątek: Tysiąc Tronów
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2010, 11:43   #33
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Nie minęło dużo czasu po opuszczeniu Złotego Lotosu, a głowa Josta oczyściła się z narkotykowego dymu. Zaczął myśleć trzeźwo i logicznie, tak mu się przynajmniej zdawało. Znów naszły go pytania, w co się wplątał. Teraz pozbawiony domu i prawdopodobnie pracy, znów skazany na tułaczkę. Tak samo jak kiedyś. Czy i tym razem pech będzie go prześladował? I co się stało z siostrą Maidą? Czy została pojmana przez Czarne Kapelusze i znów wsadzona do klatki? Czy uciekła, tak jak jej sugerował? Prawdopodobnie tego nigdy się nie dowie. Trzeba było jak najszybciej zakończyć tą przeklętą sprawę córki van Haagena i wynieść się z Marienburga. Na razie odrzucił od siebie te myśli, trzeba się było skupić na zadaniu.

Łowca czarownic mówił o bagnach i spotkaniu z jakimś człowiekiem, Moczarnikiem. Ludzie owi nie mieli zbyt dobrej reputacji. Była to lokalna społeczność mieszkająca na bagnach, okalających miasto. Utrzymywali się z tego co na owych bagnach znaleźli. A znaleźć tam można było różne rzeczy. Poczynając od skór dziwacznych zwierząt, na dobytku potopionych awanturników kończąc.

Przynajmniej trafić tam było łatwo. Bez większych problemów, unikając jak się dało patroli straży opuścili miasto. Osady Moczarników rozrzucone były na całym obwodzie miasta, ale szczęście im sprzyjało i od razu trafili do tej, w której spotkać można było wskazanego przez Osrica Falkenheima, człowieka. Wypytywanie o Jekila spotkało się z wymownymi spojrzeniami wyrażającymi tylko jedno: czyście poszaleli? Ciekawe o co chodziło? Już wkrótce mieli się przekonać.

Spotkali Jekila siedzącego na pomoście i zszywającego dwa kawałki skóry, o wyraźnej fakturze i resztkach łusek. Pierwsze co rzucało się w oczy to buty tego człowieka. Na tle całej jego sylwetki i odzienia były wręcz wspaniałe. Odziany był w łachmany, nieuczesany i brudny, ale buty miał w doskonałym stanie. Pewnie ściągnięte niedawno z jakiegoś trupa, pomyślał Jost. Drugą niepokojącą rzeczą był entuzjazm malujący się na twarzy owego mężczyzny. Wyglądało na to, że kocha to miejsce i to co tutaj robi. A to było podejrzane.

- Tak, panie Jekil - odezwał się do niego Jost. - Jesteśmy zainteresowani wyprawą na bagna. A w szczególności pewnymi ruinami, w których kilka lat temu Osric Falkenheim stoczył bój z kultystami. Przypomina pan sobie?

Odpowiedź była niezwykle entuzjastyczna. Oczywiście zgodził się, jakżeby inaczej. Zachwalając przy okazji jakieś papierzyska swojego autorstwa. Jost spojrzał na nie przelotnie, i tak nie umiał czytać.
- Raczej nie chcemy. Wolelibyśmy zobaczyć owe wspaniałości na własne oczy - mrugnął do niego porozumiewawczo. Ten człowiek jest szalony, pomyślał równocześnie. Lepiej z nim nie zadzierać. Kto wie co mu do głowy przyjdzie, jak nas na bagna wywiedzie.

***

Odwiedziny u van Haagena oczywiście nie zakończyły sprawy. Kupiec chciał dowodów. Solidnych dowodów i dopiero na ich podstawie miał powziąć decyzję, co do dalszego działania. Na szczęście, na osłodzenie, wspomniał coś o premii. Dodatkowe pieniądze się przydadzą, jak cało wyjdę z tej farsy, to wynoszę się na południe - myśli Josta znów krążyły wokół planów ucieczki z Marienburga. Ostatni pomysł był taki, żeby udać się do Estalii lub Tilei, tam ponoć były wielkie porty, więc i rąk do pracy trzeba było wiele. Wystarczyło zaciągnąć się na statek płynący w ową stronę, ale potrzeba było na ten cel dużo pieniędzy. Kapitanowie raczej niechęnie zabierali pasażerów, a jeśli to robili to za sporą opłatą.

Oprócz tego co miał przy sobie, w chwili obecnej nie posiadał nic. Trochę rzeczy pozostało w domu, ale tam wrócić nie mógł. Trzeba było zrobić zakupy. Zaopatrzył się w zwój mocnej liny, solidny prowiant, za który zdecydowanie przepłacił oraz skórzany bukłak, wypełniony tanim winem, aby zaspokoić pragnienie i dla kurażu.

***

Jekil okazał się wyjątkowo sprawnym wioślarzem. Bez trudu manewrował pomiędzy kępami bagiennej roślinności, omijał leżące tuż pod powierzchnią czarnej wody pnie drzew, nieomylnie wybierał wąskie przesmyki kanały. Gdyby tylko choć na chwilę się zamknął, podróż mijałaby całkiem spokojnie. Josta po kilku godzinach bolała głowa od ciągłego słuchania peanów pochwalnych na temat piękna bagien i wielorakości istot je zamieszkujących. Ale cały czas przytakiwał Moczarnikowi, nieco obawiając się szaleńca.

- A tam spójrzcie, cudowny przykład wąpiennika bagiennego. Osiąga do dwóch metrów wysokości, a korzenie można wykorzystać do uczynienia wywaru na....

- Widzieliście? Widzieliście to? Miał z dwa metry! Cudowny... Rzadko się takie zdarzają. Gdybym miał sieć z pewnością bym złapał...

- Tam po prawej, na tej małej kępie rośnie agrest moczarny, dobre jagody w sezonie...

- Cztery lata zajęło mi szukanie tutaj poświatka zielonego. Czy wiecie, że występuje niemal na wszystkich bagnach świata, ale tyu jest szczególnie rzadko spotykany. Tutejsza odmiana zowie się marienburis octavis...


I tak cały dzień. Bez przerwy, na okrągło. Jost w pewnym momencie miał ochotę złapać Jekila za ubranie i cisnąć do wody. Potem przywalić mu bosakiem lub wiosłem. Utopić. Nabić na jakąś zwisającą nad wodą gałąź. Na szczęście jak spał, to nie gadał. Noc minęła spokojnie, nie licząc wielkich jak muchy komarów, które uprzykrzały życie swoim bzyczeniem i ukłuciami. Rano Jost obudził się z opuchniętą i swędzącą od ugryzień twarzą.

- Trzeba było kupić siatkę, albo jaką maść na ukąszenia - mruknął pod nosem, jedząc śniadanie i wciąż pocierając swędzące miejsca. Już nie słuchał wywodów Moczarnika na temat różnorodności fauny latajacej na bagnach. Humor miał zepsuty na cały nadchodzący dzień.

***

Coś zatrzęsło łodzią, przerywając opowiadanie Jekila na temat widzianego przed chwilą wielgachnego węża. Jost, zupełnie przez przypadek, wypadł za burtę, pogrążając się w mulistej, cuchnącej wodzie. Tuż obok niego do wody wpadł z pluskiem stary krasnolud, z przyrodzeniem wciąż trzymanym w ręku, gdyż zaskoczony został podczas opróżniania pęcherza. Jost podniósł się i otrzepał, wypluwając z ust ohydną zawartość. Woda sięgała mu w okolice klatki piersiowej. Degnara nie było nigdzie widać. Jekil, stojąc na łodzi, momentalnie zapewnił o nieszkodliwości kreatury, co ta zanegowała oplatając Nastię i wciągając pod wodę.

Woda obok Josta kotłowała się. Najwidoczniej krasnolud miał problem z wydostaniem się na powierzchnię. Jost nie zajmował się problemem kislevskiej szlachcianki. Był za daleko, a poza tym ci na łodzi mogli jej pomóc. Natychmiast pochylił się i po omacku machając rękami pod wodą, w poszukiwaniu jakiejkolwiek części ciała krasnoluda, starał się go chwycić i wydobyć na powierzchnię. Choćby za brodę...

----------------
k100 = 46
 
xeper jest offline