Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2010, 15:50   #16
Kawairashii
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation

Armless Berserk



Wszyscy

- Cześć, jestem Maks, nie zrobię ci krzywdy

Spróbował jeden z mężczyzn, jednak widząc że dziecko miało się ku nieznajomemu, darował sobie powitanie. Nagle troski dziecka stały się jego troskami.

-Chyba nasza mała przyjaciółka tutaj- wskazał na istotkę – Czegoś od pana chce... Dla naszego wspólnego dobra, lepiej proszę jej to dać . - Mówił całkiem serio.

-Może... Może chodzi o broń? Oddaj jej pistolet... James. Nie powinniśmy jej ignorować ani straszyć. Chociaż pewnie i tak nic nam nie powie, nie wygląda na to, żeby znała nasz język...- dokończył zawiedziony Piotr. Po chwili dodał spokojnym głosem, patrząc na blondyneczkę:
- Rozumiesz nas, drogie dziecko? Możesz nam powiedzieć, gdzie jesteśmy?

Ku swemu zdziwieniu poczuł się usatysfakcjonowany niewyjaśnionym przeczuciem otrzymania odpowiedzi na swoje pytanie. Jednak nie był w stanie powtórzyć, a raczej słownie skrystalizować otrzymaną odpowiedź. Uczucie to przyszło nagle i nie miał na nie kompletnie żadnego wpływu.

- Nie sądzę by chodziło mu o broń. - Zaburzona równowaga dała o sobie znać, nieznajomy mężczyzna powoli bujał się wokół własnej osi, patrząc ciągle na Małego.

... Przepraszam was że tak mało mówię, ale przez ostatnie parę godzin przeżyłem rzeczy, jakich nie życzył bym doświadczyć nikomu. Ciężko mi jest Wam zaufać po tym co tu widziałem, lecz chyba nie mam wyboru. – Ogłosił swoje przybycie, niczym postać trzecioplanowa w kiepskim sitcomie bądź, reality show pokroju Big Brothera. Faktycznie nie znał ich, a oni jego, jednak wygłaszanie tych faktów na głos było dość niespodziewane.

Uśmiechnął się smutnawo, wciąż patrząc na króliczka. Nie odwracając się, rzekł –Witam więc i Ciebie nowo przybyły, mam nadzieję... –Zająknął się- ...człowieku. Jestem James Hightower. -Strata poczucia równowagi i powagi sytuacji, naruszyła lekko sposób rozumowania Jamesa. Nikt jednak nie mógł zaprzeczyć, iż ludzi w pomarańczowych kombinezonach było coraz więcej, a o ile Piotr i Alice dobrze słyszeli; nieznajomy wspomniał coś o jeszcze jednej osobie, oraz o zaprowadzeniu oprychów w jej miejsce przesiadywania w zamian za uwolnienie. Zatem prócz obecnie czwórki mężczyzn i jednej kobiety, w okolicy znajdował się jeszcze ktoś.

- Hej, czy o to mu chodzi? –Maks, zapytał nieznajomego mężczyznę podnosząc pas z kieszonkami do góry. Przypomniał sobie jednak o niemym jak dotąd króliczku i szybko się zreflektował zwracając się bezpośrednio do niego- Hej, to twoje? Proszę, znalazłem to tutaj, w gruzowisku, nikt nie chciał ci tego odebrać - Maks wiedział, że trochę przesadza z defensywnym tonem, ale przedłużające się milczenie zabójczej istotki nie dodawało mu przecież pewności siebie.
- Słuchaj, może moglibyśmy Ci w czymś jeszcze pomóc, nie to żebyś sobie świetnie sama nie radziła - to ostatnie powiedział dosyć szybko i ciągnął dalej – Nie wiem jak reszta, ale ja nie bardzo mam się gdzie podziać, i gdybyś tylko miała jakiś pomysł... - głos Maksa rwał się nieco, ale chłopak nie przerywał, mimo, że czuł, że być może gada już całkiem od rzeczy. – Gdzie moglibyśmy pójść, przespać się, pomyśleć co dalej. Macie może tu jakiś telefon działający? Muszę zadzwonić, zadzwonić do rodziców, na pewno gdzieś tam żyją, w Polsce, na pewno... – A więc Maks był z Polski(?) ciekawe skąd pochodzi reszta. Chłopak zamyślił się na chwilę, jednak nawet w tym stanie odczuł wrażenie uzyskania odpowiedzi na swoje pytania. Tak jakby rozmawiał przy herbatce z miłym staruszkiem niekryjącym przed nim niczego i udzielający mu tak wiele odpowiedzi ile był tylko gotów zadać pytań.

- Co z Henrym? Czeka na zewnątrz?- spytał Piotr siedzącego Maksa, przypominając sobie, że poszli na polanę razem.
-[i] Został nieco w tyle, ale nic mu nie jest[i/] -odpowiedział chłopak bez entuzjazmu, jakby zamyślony.
Mężczyzna skinął tylko głową i spojrzał na blondwłosą dziewczynkę. Nie sądził, żeby to miało dać jakiś efekt, postanowił jednak kontynuować zadawanie pytań, rozpoczęte przez jego towarzyszy.
- Wiesz może, czy są tu tacy ludzie, jak my, w takich ubraniach? Możesz nas do nich zaprowadzić?- wskazał na siebie, na pomarańczowy strój, który świadczył o... No właśnie, o czym? Kim byli w tym świecie?
- Gdzie są Twoi rodzice?- Piotr próbował pokazać wysokiego człowieka, wskazując ręką ponad swoją głowę, jednak wątpił, żeby to miało w czymś pomóc. Sam nie wiedział, czemu, ale opadł na kolana, zniżając się do poziomu siedzących mężczyzn.
- Co teraz? Chyba musimy iść dalej, ona nas nie rozumie, nie pomoże... A jak spróbujemy iść za nią, może to źle zrozumieć i... Eh... Czemu to musiało mi się przydarzyć? Czemu właśnie mi?- Kolejne pytania, kolejne wrażenie bycia wysłuchanym. Jednak, czemu nie mógł przypomnieć sobie odpowiedzi? Zapisać ich? Powtórzyć?



Dziecko położyło blask na klatce piersiowej zmarłego. Coś poruszyło się wewnątrz denata, wstrząsając jego piersią. Ślimaczym tempem z jego gardła wydobył się obiekt wielkości orzecha, po czym zawisł w bezruchu nad jego ustami…

Upadasz, a wraz z tobą wszyscy zgromadzeni.



***



Stoisz, nagi jak cię Pan Bóg stworzył. Pod stopami czujesz trawę, jej kiełki wbijają ci się w skórę. Dookoła ciemność, a w niej chmara połyskujących oczu oraz opiewające je dziwaczne kształty.

Wrona- Zabij, Zabij!

Szczury- Jeden z nas…

Lew, groźnym jak również zdystansowanym tonem- …człowiek…

Trzymają swój dystans. Jesteś sam. W pobliżu nie ma nikogo prócz ciebie i bestii. Ciszę a przynajmniej cichy pomruk zwierząt zostaje zagłuszony przez maszynę szpitalną maszynę wyczytującą puls, nie tylko ty ją słyszysz, w tłumie zaczyna ryczeć lew, wraz z nim wyją wilki, goryle biją się po klatkach hucząc dziko, hieny śmieją się, słonie i żyrafy przemieszczają się nerwowo blokując światła gwiazd. Głowa jednej z nich złamała się w pół, wśród skowytu zwierząt słyszysz łamanie się kości, niektóre z nich upadają na ziemię, śliniąc się w ciemnościach. Słyszysz łomot, jednak to nie twoje ciało ulega zmianie. Spod skóry i mięśni małp wyrastają bąble, wielkie grudy mięsa zaczynają wypychać wnętrzności co mniejszych zwierząt. Kotowate i psowate zwierzęta zaczynają linieć, syk węży przemienia się w ludzkie wzdychanie, ptaki opadają na ziemię z drzew pęczniejąc. Obracasz się spanikowany oglądając deformacje, z biegiem czasu zwierzęta zaczynają przypominać… ludzi. Przed gromadą zwierząt, wewnątrz okręgu, dookoła którego się zebrały stoi postać. Wyróżnia się spośród innych, padającym na nią światłem. To dziecko, blond włosy chłopiec o kobiecej budowie ciała. Dziecko musi mieć zaledwie 10 lat, stoi przed tobą nagie i piękne, ze smutnym wyrazem twarzy, spoglądając na ciebie swymi zielonymi oczyma, tuż spod swej blond grzywki. Długie blond włosy, kaskadami opadają jemu na ramiona, kończąc się na wysokości bioder. Dziecko nie ma rąk.

-(I’ve seen You) widziałem/am cię…-wyszeptuje, po czym przerywa, aby spojrzeć ku ziemi. Ciało kobiety w pomarańczowym kombinezonie leży przy twych stopach- jeden upadł, stoi pięciu.



***



Stoisz przed kratami. W oddali słyszysz maszynę wyczytującą twój puls.





… PM





Pobudka.


[centem]***[/centem]



Z nicości rozbrzmiewa głos.

-Tak, tak wiem. Nie martw się, postaram się być wyrozumiały. Tak, rozumiem, dobra, nie szarp mnie. Przynieś mi nóż, tak ten malutki,… skalpel, rozumiesz? To pędź. Aha! I jeszcze trzy podstawki, nie chcę żeby mi tu naświnili. No dobra do rzeczy… spokojnie oni są pewnie jeszcze w swoim świecie. Niebywałe, że znalazłeś beta testerów, mogą być w szoku. Oby tylko ich nie wywęszyli u mnie, jesteś pewien że nikt cię nie śledził? Mówiłem ci, że mają takiego z super nosem, świr jak ich mało. Ale ci mówię, weź lepiej uważaj. Co? Nie wiem czy to nos czy przeczucie, to nie harmian więc się nie łudź. Jest, zaczyna się, teraz bądź cicho.


- Rozumiesz nas, drogie dziecko? Możesz nam powiedzieć, gdzie jesteśmy?

Starszy mężczyzna-Jesteście um… w domu, znaczy, no świat się trochę zmienił ale to wciąż Europa. Jesteśmy z dwadzieścia cztery kilometry od Mortiego. Co? Aha, czekaj.. o rety już zapomniałem co tam było przedtem. Yyy… to chyba było, Jezu… jesteśmy gdzieś nieopodal Reims a Paryżem w starej Francji. Chociaż nie, czekaj um.. byliśmy w podróży przez Szwajcarię, to.. jak mijaliśmy Uniwersytet Koblenz-Landau w Karlsruhe w Niemczech. No w każdym razie jesteście w europie, obecnie. Nie wiem skąd was przytachała, ale sądząc po jej sile to pewnie ze szmat drogi stąd. Mała. Znaczy mała was tutaj um… sprowadziła. Ja jestem za stary i za słaby na takie zabawy.

- Nie sądzę by chodziło mu o broń. –Osobnik zachwiał się wypowiadając te słowa.

... Przepraszam was że tak mało mówię, ale przez ostatnie parę godzin przeżyłem rzeczy, jakich nie życzył bym doświadczyć nikomu. Ciężko mi jest Wam zaufać po tym co tu widziałem, lecz chyba nie mam wyboru.

Uśmiechnął się smutnawo, wciąż patrząc tempo w jakimś kierunku, nie odwracając się rzekł –Witam więc i Ciebie nowo przybyły, mam nadzieję... –Zająknął się- ...człowieku. Jestem James Hightower.

Starszy mężczyzna- Miło mi cię poznać, mam na imię Joseph Hinz. A ta mała to Robin, w każdym razie reaguje na to imię. -w tle słychać brzdęk talerzy- Kanapeczkę? Sam wypiekam chleb, jak nie smakuje to wynocha, hehe. Nie, nie żartuje, naprawdę to drożdże są problematyczne, jedzcie póki możecie. Sałatę i inne składniki mam z ogródka, co do sera to nie jedzcie, jeśli nie chcecie, chyba nie wyszedł mi najlepiej. Woda z herbaty nie jest zatruta, może lekko promieniuje, ale lepiej umrzeć za kilka lat z promieniowania, niż za kilka dni z odwodnienia. Ot co.

- Hej, czy o to mu chodzi? –Maks, zapytał kierując wzrok w nicość i poruszając trochę bezwładnie ręką.- Hej, to twoje? Proszę, znalazłem to tutaj, w gruzowisku, nikt nie chciał ci tego odebrać

W tle było słychać akrobatyczne jęknięcie starca, który najprawdopodobniej teraz wymieniał spojrzenia z dzieckiem.

- Słuchaj, może moglibyśmy Ci w czymś jeszcze pomóc, nie to żebyś sobie świetnie sama nie radziła - to ostatnie powiedział dosyć szybko i ciągnął dalej – Nie wiem jak reszta, ale ja nie bardzo mam się gdzie podziać, i gdybyś tylko miała jakiś pomysł... - głos Maksa rwał się nieco, ale chłopak nie przerywał, mimo, że czuł, że być może gada już całkiem od rzeczy. – Gdzie moglibyśmy pójść, przespać się, pomyśleć co dalej. Macie może tu jakiś telefon działający? Muszę zadzwonić, zadzwonić do rodziców, na pewno gdzieś tam żyją, w Polsce, na pewno...

Starszy mężczyzna- No cóż. Hmm… jedną noc mogłem was przenocować, ale niedługo z pewnością zjawią się tu Maruderzy. Długo i tak nie pociągniecie w tych stronach, zalecałbym udanie się do miasta na Rubieży, po drodze wpadnijcie do metra, narysuje wam mapę. W najgorszym wypadku traficie na Niebieskich, ale dobry Szaber zawsze się wam przyda na Rubieżach. Po zębach tego Pana widziałem, że ma ‘Kocioł’ więc z pewnością dacie sobie radę. -Wypowiedź mężczyzny była obfita i pogmatwana, mimo to nie gubił się on we własnym rozumowaniu. Zatem o ile grupie mogło zabrać trochę czasu odszyfrowanie całości przekazu, nie wydawało się, aby starzec starał się cokolwiek przed nimi ukrywać.

Zgromadzonym powoli udawało się wyrwać z transu, a ich oczom ukazał się wychudzony staruszek, dużo po siedemdziesiątce z długą brodą, zabrudzonym fartuchem i z podłużną twarzą, głową wprost idealną na czapkę kucharską. O dziwo, reszta jego ubioru w pewnym stopniu przypominała spotkanych wcześniej bandytów. W dłoni trzymał skalpel, którym kroił kanapki na mniejsze, tak by dla każdego starczyło. Na talerzu leżały jedynie cztery sznytki chleba, jednak porządnie poćwiartowane zamiast czterech kawałków z dwóch kanapek, gospodarzowi udało się podzielić je na szesnaście części.


- Co z Henrym? Czeka na zewnątrz?- spytał Piotr. Henrem i Alice już dawno wróciła świadomość, jednak James, Piotr i Maks mieli jeszcze coś do powiedzenia.

- Został nieco w tyle, ale nic mu nie jest[i/] -odpowiedział chłopak bez entuzjazmu, jakby zamyślony. Pomieszczenie, w którym się znajdywali przypominało wnętrze kutra rybackiego, jednak skąd Kuter Rybacki w Szwajcarii? Mimo iż Maks wyraźnie przyglądał się pulkom, pryczom oraz kilkoma amatorsko wyciętymi oknami i wyjściami ewakuacyjnymi, nie wydawał się być tym faktem zaskoczony.
- Wiesz może, czy są tu tacy ludzie, jak my, w takich ubraniach? Możesz nas do nich zaprowadzić?- wskazał na siebie, na pomarańczowy strój.

Starszy mężczyzna- ‘Śpiący’ -opowiedział szybko na pytanie, popijając spokojnie herbatkę- Takie stroje kiedyś posiadali ludzie poddający się hibernacji. Albo macie sporo szczęścia, że urządzenia podtrzymujące wasze życie po dziś dzień, nie uległy uszkodzeniu, albo wielkiego pecha na obudzenie się w takich czasach. Który pamiętacie ostatnio rok? A.. nie ważne, mówcie dalej. -staruszek popatrzył na swój nie działający zegarek, pewnie z przyzwyczajenia.
- Gdzie są Twoi rodzice?- Piotr próbował pokazać wysokiego człowieka, wskazując ręką ponad swoją głowę. Staruszek przypatrywał się zachowaniu ‘Śpiących’ z błogim uśmiechem na twarzy i szczerym zaciekawieniem.
- Co teraz? Chyba musimy iść dalej, ona nas nie rozumie, nie pomoże... A jak spróbujemy iść za nią, może to źle zrozumieć i... Eh... Czemu to musiało mi się przydarzyć? Czemu właśnie mi?

Starszy mężczyzna-Hehe, ja też nie wiedziałem, czego ode mnie chce. Wstyd przyznać, ale za czasu, byłem dość zdesperowany i na początku wziąłem ją za obiad hehe. No cóż, w taki sposób straciłem swoją wiatrówkę, Robin mało co nie wytrąciła mi barku wykopując mi go z dłoni. Później za mną chodziła z pół roku, jak jaka zmora. No ale nic, nie powinienem narzekać, póki dzieciak nadal krąży w okolicy, póty Maruderzy nie odważą się mnie tknąć. Sądzą że ‘ich’ rozumiem, ale czy ja o to prosiłem? Co jakiś czas tylko wpadają bym przekazał coś ‘Matce’. Heh, na co Robin wpatruje mi się w oczy, po czym znika na dwa dni. Nie pytajcie o co chodzi, bo sam nie wiem.-staruszek zaśmiał się dumnie, zajadając obierane jabłko. Po czym ucichł, oczekując następnych pytań. Alice wraz z Henrym zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu. Piotr leżał na wyższej pryczy, poniżej niego leżał James. Na podłodze, tuż koło staruszka siedział śliniący się Maks.

Starszy mężczyzna-
Hm? To już? Wszyscy się obudzili? Hehe, zawsze jest śmiesznie gdy po chwili zdajecie sobie sprawę z tego że wcale nie chcieliście powiedzieć tych słów. Robin miała dobre wyczucie czasu z tym Inhibitorem, zapewniła mi niezłą rozrywkę.


Dziadek zmrużył oczy, skupiając swoją uwagę na obieranym owocu. Po jego zachowaniu nie wyglądało, aby się gdzieś śpieszył, spokojnie zagadując się na oczach ‘Śpiących’. Puszka nie było w pomieszczeniu, ‘Śpiący’ dostrzegli go za oknem w ogródku staruszka.

Starszy mężczyzna wskazał kanapki i pokrojony owoc- proszę, częstujcie się, musicie być głodni.



***

Wybieraj rozważnie;




James

Sen …



Nieprzyjemne wspomnienie wszechogarniającej ciemności, pełnej zlewających się ze sobą niewyraźnych, pokracznych kształtów, zwieńczonych błyszczącymi oczyma zawitało w umyśle Jamesa. Naturalna wrogość emanująca z otaczających go bestii była bardzo wyraźna, wprost czuło się nienawiść ostrą jak brzytwa, gotową ciąć na oślep, byle tylko zaspokoić głód krwi.

Pip… pip… pip…

Dźwięk szpitalnej maszyny przykuł na chwilę uwagę wszystkich pobliskich istnień, po czym dał się słyszeć pierwszy ryk. Przytłaczający ryk targnął wszystkimi wrogimi stworzeniami, gdy ich ciała rozpoczynały niezwykłą, ohydną przemianę. Z każdej strony pojawiały się pukle mięśni, wnętrzności wydobywających się z obrzmiałych do granic możliwości ciał, wszystkie przyprószone sierścią wypadającą z liniejących powoli zwierzęcych powłok.

Dlaczego nie czuł typowego dla siebie w takich chwilach obrzydzenia? Dlaczego nie chciało mu się wymiotować? Szamocząca się masa zaczynała przybierać znajome, ludzkie kształty, mężczyzna wpadł w panikę. Mimo strasznego uczucia, nie był w stanie ruszyć się z miejsca, jakby nogi wrosły mu w porośniętą soczyście zieloną trawą ziemię.

Istoty, a raczej humanoidzi ustawili się w krąg wyłaniając ze swych szeregów małego chłopca dziwnie przypominającego „Małego”.
-I’ve seen you… Jeden upadł, stoi pięciu. – Powiedział, spoglądając na truchło kobiety spowitej w pomarańczowy kombinezon leżące u jego stóp. Po ciele Jamesa przebiegł lodowaty dreszcz.



…Sen…



Pip… pip… pip…
Kraty otaczają postać ze wszystkich stron.

Człowiek w białym ochronnym okryciu stoi w pobliżu i pyta Jamesa o umowę, ten nie do końca wiedząc czemu, odpowiada. Krótka konwersacja szybko się kończy, obaj mężczyźni wyglądają na zadowolonych z siebie, wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, uśmiechają się.

Tępy, pulsujący ból głowy przesłania wszystko co dzieje się dalej…



Pip… pip… pip…
Te same kraty oddzielają świat od najbliższego otoczenia mężczyzny.



Znów osoba w białym fartuchu rozmawia z Jamesem, lecz tym razem jest nią kobieta. Informuje o tym co się stanie, o skutkach ubocznych, ostrzega przed kimś, ciężko ją zrozumieć. W pewnym momencie wymawia słowo hibernacja, po czym sen się urywa na chwilę, powracając w momencie ugryzienia przez mężczyznę podejrzanego nasionka. Wspomina coś o osiągnięciach technologicznych, tym samym totalnie zaskakując Hightowera.



Pobudka



Do Kawy (wrażenia ze snów; na PM)



Słowa wymawiane przez Piotra i Maksa jeszcze wisiały w powietrzu, uzyskując odpowiedzi na zadane przez nie pytania. Tuż obok nich wiły się, nawet nie warte śmiechu słowa Jamesa. ”No pięknie, nie ma to jak się wygłupić na samym początku. Niech żyje pierwsze wrażenie, wszystko przez to że całkiem straciłem głowę podczas tej masakry.” Wciąż mając zamknięte powieki usłyszał głos staruszka:

- Hm? To już? Wszyscy się obudzili? Hehe, zawsze jest śmiesznie gdy po chwili zdajecie sobie sprawę z tego że wcale nie chcieliście powiedzieć tych słów. Robin miała dobre wyczucie czasu z tym Inhibitorem, zapewniła mi niezłą rozrywkę.

Zdezorientowany, omiótł wzrokiem pomieszczenie w którym się znajduje, chwilkę zatrzymując się na każdej z postaci ubranych w podobne do swego pomarańczowe kombinezony.



Nie miał pojęcia od czego zacząć: pytań, tłumaczenia, szukania schronienia, przedstawienia się po raz wtóry wszystkim, lecz cisza która zaległa po monologu dziadka była diabelsko denerwująca. Usiadł więc rozprostowując kości, zwrócił się w stronę domniemanie najwłaściwszej osoby i powiedział:
-Witam, e… czy mógłby mi… a raczej nam, pan wytłumaczyć co się tu dzieje?

Postanowił iż nie tnie od nieznajomego tych podejrzanych kanapek „w końcu mogę być czymś nafaszerowane”, jednakże monstrualny zrobił w tym momencie swoje, przejawiając się w głośnym … burp… . Teraz nie miał wyboru, sięgnął po kawałek owocu.


Joseph

Staruszek nie zastanawiał się wiele, wzruszył jedynie ramionami, popatrzył na stów, i cóż więcej dodać? wydestylował z siebie raczej spodziewaną odpowiedź.

-Um... Nic szczególnego, właśnie jemy śniadanie.-po czym sięgnął po jedną z kanapeczek i zaczął się nią delektować, kiwając głową w stronę okna. Za nim, stał 'króliczek' który najwyraźniej nie śpieszył się nigdzie, tak jak przy spotkaniu z Jamesem. Dziecko obserwowało zgromadzonych, radząc sobie w skomplikowany sposób z jedzeniem marchwi, bez użycia rąk. Joseph podniósł kanapkę ku nieświadomej zwyczajowi istotce, wznosząc tym samym niemy toast w podzięce dziecku.

-Mam nadzieję że smakuje?-odczekał chwilkę na odpowiedź po czym dodał, wyjmując na wpół ugryziony smakołyk z ust- To z którego roku, mówiliście, że jesteście? Przez ostatnie sześć lat, dużo zmieniło się na świecie. Rozrost, a raczej eksplozja 'Mortiego', apodyktyczni fanatycy walczący o tereny w dżungli, samozwańczo ochszczącymi się ich władcami, ostatnie samobójcze próby zlikwidowania zarazy przez stany zjednoczone, może pamiętacie któreś z powyższych? Odwet 'Mortiego' na ludzkości, afery polityczne, wybuch wojny na paru frontach krajów bliskiego wschodu, wzajemne wyniszczanie się ostatnich kolebek ludzkości, po czym totalna cisza medialna. W mgnieniu oka, cofneliśmy się o kilka stuleci. Mimo to nadal żyjemy, gdzieś tam w dżungli, ale jednak. Może cytrynki?-Joseph wskazuje na herbatę, Jamesa.


James

Po usłyszeniu pierwszej części wypowiedzi staruszka, na twarzy mężczyzny pojawił się pierwszy, od wydawałoby się dawna uśmiech. "Albo ten człowiek ma rewelacyjne poczucie humoru, albo jest średnio rozgarnięty."

-Dziękuję, smakuje całkiem nieźle. - Powiedział chwytając kromeczkę i pochłaniając ją z wyraźnym zapałem. Po skonsumowaniu miniaturki już chciał otworzyć usta, by zadać Josephowi pytanie, lecz ten go uprzedził, w końcu mówiąc z sensem.

-Nic z tego o czym pan mówi nie jest mi znane, jestem pewien że nic takiego nie miało miejsca przed tym jak się tu obudziłem. - Oczywistym pytaniem kontrolnym było - Czy mógłby pan opisać wydarzenia z ostatnich kilkunastu lat? Szczególnie te o których pan przed chwilą wspominał.

-Tak, poproszę. Jeśli nikt nie ma nic przeciwko...
- Usiadł wygodniej na łóżku, kierując pytające spojrzenie na towarzyszy - ...zapowiada się długa rozmowa.


Piotr

Zwierzęce postacie otaczały Sowińskiego niczym pogański panteon mający rozsądzić do jakiej części zaświatów udać ma się zmarła dusza. Mówią o czymś, najpierw niczym ludzie, jednak potem jest to tylko kakofonia zwierzęcych odgłosów. Piotr zaczyna się denerwować, bać, gdy tylko zwierzęta zaczynają się zmieniać. Ich ciała przechodzą drastyczną, niemiłą dla oka przemianę, której ostatecznym stadium są człekokształtne istoty. I blond włosa dziewczynka z restauracji. Mówi coś, a razem z jej pojawieniem się, zauważa zmasakrowane ciało kobiety w pomarańczowym kombinezonie pod swoimi stopami.

"Jeden upadł, stoi pięciu."

Sen... Migrena... Cel...

A...a...a...licjo!

Piotr poderwał się z niemym jękiem z łóżka. Dopiero teraz zorientował się, co się przed chwilą stało, chociaż było to tak nierealne, że trudno było w to uwierzyć. Dopiero teraz przypomniał sobie dziwny sen i to, że jakiś starzec odpowiadał właśnie na zadawane przez niego i towarzyszy pytania... Te same pytania, jakie zadali tej dziewczynce w zawalonej restauracji.

Restauracja, walka, unik, strzały i Śmierć, przede wszystkim Śmierć. Ile osób tam zginęło? I w jaki sposób? A sen? Sen, w którym widział dorosłą Alicję, własną córkę?! I co z doktorem i z tym... Rozkazem? Tak to miał traktować? To niby ma być jakaś wielka misja, czy coś w tym stylu? I czy to wszystko prawda? Cela? Wielki projekt? 7 lat? Zmiany? God Seed? Pozostała dwójka? Alfa, czy może Alicja? Ufać, nie ufać? Serce...? Co to do cholery miało znaczyć?!

Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, była tu piątka w pomarańczowych kombinezonach, oraz starzec i dziewczynka z restauracji. Nie wyglądali groźnie, wręcz przeciwnie. Nawet odpowiedzi staruszka były na tyle konkretne, na ile mogły być. Było wiele niedomówień, ale chwilowo Piotr nie miał siły dopytywać o szczegóły. Przedstawił się krótko Josephowi i wziął od niego kanapkę, ser oraz sałatkę, nie zapominając oczywiście o herbacie. Postanowił, że nie będzie robił niczego głupiego, w końcu jest tu ta mała... No i po co miałby komplikować sobie życie? Chociaż, jeśli ten sen jest wizją prawdziwych wydarzeń z przeszłości, to już wystarczająco je sobie skomplikował...

Póki co posiedzi, zregeneruje siły i spróbuje dowiedzieć się czegoś o obecnym świecie. Tu byli bezpieczni, przynajmniej na razie.


Joseph

Joseph, przystąpił do opowieści, jakby 'mandarynkowi' ludzie nie byli jedyną grupa osób której musiał już kiedyś przedstawiać podobną historię.

-Razem z żoną wybraliśmy się na wycieczkę do Włoszech. Mogliśmy sobie na nią pozwolić, zbieraliśmy jakiś czas, było to chyba w 'dwudziestym drugim'. Niewyobrażacie sobie jak pięknie wyglądało koloseum po 'remoncie'. Wszystko było by dobrze gdyby tylko w porę nie wspomniała o długu w restauracji. Musiałem po drodze wpaść do brata, ona pojechała razem z wycieczką...-Staruszek najpewniej do czegoś zmierzał, jednak po pewnym czasie grupa przestała wątpić iż sam mógł równie dobrze zapomnieć, do czego. Joseph kontynuował, kilka minut póki nie doszedł do najistotniejszej ze spraw.

-[i]...mówiłem żeby nie panikował, i że wszystko da się załatwić, ale ten musiał wyjść w dzień 'wybuchu'. -[i]Przestał na chwilę. Kiwając głową, jakby chciał powiedzieć "a nie mówiłem?"- Drania do dziś nie widziałem. Znając go pewnie gdzieś tam żyje, skurczybyków takich jak on, świat nie pozbywa sie tak szybko. Ta... w każdym razie. Rozmawiałem z 'Remusem' przez komórkę, gdy w tle zobaczyłem jak piętro jednego z wieżowców wybucha. Najpierw myślałem że komórka mi nawala, ale wyraźnie widziałem panikę na jego twarzy. W mediach nic o tym nie mówili, ale Remus skierował kamerkę na okno. Nie było tam ognia, tylko gigantyczny powiew, który wyrwał całe okno ze ściany. Szyba musiała być pancerna, bo wcale nie było tak wiele szkła na jezdni. Z wewnątrz wydobywał się ten złocisty pyłek, jakby od tych... jak one się nazywają. Dmuchawców. Później tego samego dnia mówili we wiadomościach o terrorystach i całym tym gównie. Ogrodzili wkrótce granice miasta, stawiając wojskowych na drogach. 'Remus' miał chatę na peryferiach zatem byłem bezpieczny, ale nie mogłem się do niego dodzwonić, a mijała już czwarta. Od kiedy go widziałem minęły równe sześc godzin. Podjechałem pod granicę, jednak ta została przeniesiona dalej. Z czasem powietrze stawało się coraz cięższe. Pyłki które widziałem podczas rozmowy z 'Remy' latały po polach blisko chałupy. Myślałem że terroryści wymyślili jakąś broń biologiczno chemiczną, jeden chu... szybko się spakowałem i zostawiłem notkę, dla ;Remiego' gdybym się mylił. Zawsze był zwolennikiem spisków rządowych. Trochę z tej jego ideologi przeszło na mnie, bałem się jak nigdy wcześniej. Obecnie sam nie wiem jak daleko od 'Mortiego' już się znajduje. Drzewo wydaje się rosnąć z każdym dniem. -staruszek zwilża usta herbatą-[i] Unia europejska odwróciła się od Francji, i utkwiłem w kraju. W ciągu tygodnia, z centrum miasta wyrósł gigantyczny pień, a wszystko dookoła zaczął porastać bluszcz i inny shais. W placówkach wojskowych kończyły się dostawy medykamentów, bo to paskudztwo wżerało się w skórę, oczy, ciało. Widziałem raz człowieka z wyżartą połową czaszki, a facet nadal chodził i mówił jak normalny człowiek. No co do mowy to nie jestem taki pewien, bo jak się okazało to ludzie którzy znaleźli się w epicentrum wybuchu, jeśli nie poddani natychmiastowej obserwacji medycznej, tracili z czasem rozum. Ich ciała stawały się maziste, kości gumiaste.[i]-staruszkiem wzdryga na moment- W telewizji nadal podawali o jakimś wybuchu i że wszystko jest pod kontrolą. Później wymyślili sobie jakąś powódź, pomoc dla powodzian. Czy widzicie żebym był mokry? Tak czy owak, dużo z tej pomocy nie dostaliśmy. Z czasem jak granice kwarantanny się powiększały, najbezpieczniej było znajdować się na jej obrzeżach. Ludzie starali się nie panikować, jednak z czasem wszystko to szlak trafił. Woda i Prąd się skończyły. Zatem walka z 'morfami' bo tak ich nazywaliśmy, stałą się co raz trudniejsza. Morf to skrót od 'Zdemorfowany', nie chodzi tu wcale o kalectwo, tylko totalne wyniszczenie ciała. To ci, którzy przebywali w epicentrum. Przemieniali się, tracili rozum i zachowywali jak zwierzęta. Te.. ich tam.. Chodzące Trupy, mówię wam. Na jednym ze spotkań z tymi w radzie miast którzy jeszcze nie zwariowali, znalazła się taka jedna co gadała o tym jak to natura zagarnia to co człowiek jej zabierał przez tyle lat i inne pierdoły. Szybko się jej pozbyli, gdyby nie ja, pewnie spalili by ją na stosie za takie gadanie. -staruszek nabiera tchu w płuca, wydaje się przejęty wracaniem myślami do tego okresu- z czasem gdy co raz większa stawała się strefa 'zony', ludziom przestało zależeć na trzymaniu się granic kwarantanny, gdyż jak się okazało, ciągle się zmieniała. Wtedy jeszcze poruszaliśmy się w grupach, i mimo iż granice zostały przeniesione, niektóre już zarażone punkty zborne, nie utrzymując żadnych wieści od dowódców, utrzymywały się przez kilka tygodni, póki ludzie nie wytłukli ich gołymi rękoma, w zamian za broń którą dzierżyli. Wtedy całkowicie się poddałem. W nocy i za dnia było słychać wybuchy bomb. Ameryka wrzuciła swoje trzy grosze, robiąc sobie z Paryża poligon, Wietnam i Kuwejt w jednym. No ale jak często powtarzam "spodziewaj się niespodziewanego, a nigdy nie zostaniesz zaskoczony". Bo w końcu któż mógłby się spodziewać... no jak myślicie, czego? -kieruje pytanie do grupy, kiwając głową- że stany polegną. Po raz pierwszy, przegrają. Tak, ci sami, zbawcy narodów. Wielcy Panowie Amerykanie, wrzucili swoje oddziały w samo serce dżungli, wracając na swoją ojczystą ziemię, zarażeni. Najpierw chcieli to wszystko spalić, jednak drzewo nie dało za swoje. Gdy wydawało się że wygrywają z tą zasraną roślinnością, 'TO' zaczęło kontr atakować. Nagle wszystkie te 'morfy' zaczęły współpracować. Ja naprawdę wątpię czy oni mają jeszcze swoją wolę. Niektóre są szybkie jak diabli, inne wolne niczym ślimaki. Razem jednak stanowią niesamowite zagrożenie. Gryzą i szarpią, nie wiem czym zaspokajają swój głód, ale z pewnością nie tym co jedzą normalni ludzie. Są wybredne, jedzą tylko to co świeże, i na pewno nie są jaroszami. -kiwa głową-Z ziemi zaczęły wystrzeliwywać pnącza, które chwytały nisko latające jednostki. Był ogień, błyski, huki. Jakiś miesiąc po atakach, mur wybudowany wokół Francji przestał być patrolowany. Nawet nie wiem gdzie sięga już granica kwarantanny. Wody ziemne zaczęły świecić w ciemnościach. Czytał któreś z was może Tolkiena? Słyszeliście kiedyś o 'Entach'?-Joseph był już zmęczony opowieścią, było to widoczne na jego zmarszczonym czole. Wzdycha po czym mówi dalej, patrząc na dziecko za oknem, tempo wpatrujące się w Jamesa i zajadające marchwią jakby nigdy nic- Ludzie nawet ci zdrowi na umyśle stali się niebezpieczni. O dziwo, jedną dobrą rzeczą jaką otrzymaliśmy od 'Mortiego' to... heh. Nie znam angielskiego, nie jestem także dobry z niemieckiego czy francuskiego. Po jakim języku mówię? Sam nawet nie wiem po jakim języku mówię, ale wiem że wy mnie rozumiecie, tak jak ja rozumiem was...-skończył, spuszczając wzrok na ziemię. Herbata była już dobra, nie parzyła w usta. Coś jednak mówiło grupie że to dopiero połowa opowieści. Gdyż dziecko o kształcie królika, nie było wspomniane w niej ani razu.


Piotr

To wszystko było niczym scenariusz filmu katastroficznego, jednak po tym co Piotr widział i wiedział, nie wątpił w prawdziwość słów starca. Część rzeczy, w jakiś mniej lub bardziej pokrętny sposób, byłe logiczna. Wszystko to było straszne, ale najgorsze były podejrzenia, że to ludzie mogli sobie zwalić te wszystkie kłopoty na głowę. Jednak wyzbył się strachu i niepewności na poczet ciekawości. Tak wiele się zmieniło, ale może da się to wszystko wytłumaczyć? Może nie musi być tak źle?

- Więc... W Europie, na terenie byłej Francji rośnie teraz... Dżungla? To tam, gdzie się obudziliśmy... A teraz... Jesteśmy nadal na terenie kwarantanny?- Pierwsze pytania, za którymi poszły kolejne.

- Na początku mówiłeś nam o Rubieży, Kotle, o Niebieskich i Szaberach. Co to wszystko znaczy? I co dobrego "dał" ludziom Morti, nie dokończyłeś.



Maks

Maks obudził się ze snu by wpaść w kolejny. Oba były równie rzeczywiste. Zbyt rzeczywiste. Mrużąc oczy i potrząsając głową próbował się rozbudzić, ale nie wiedział gdzie jest. Krótka rozmowa - jeśli można to nazwać rozmową - z morderczym króliczkiem nakładała mu się w świadomości na wypowiedź jakiegoś starszego pana, który jednak opowiadał chyba nie do niego, bo nic o czym mówił nie kojarzyło się Maksowi z czymkolwiek.


Gdy już się otrząsnął, bezwiednie sięgnął po oferowany skromny posiłek. Czy we śnie można się najeść? Wiedział na pewno, że można być głodnym, bo był i to nawet bardzo.


Do dziadka - chyba przedstawił się Joseph - zagadywał też nowopoznany mężczyzna w pomarańczonym kombinezonie. Mówił o inhibitorze. 'Boże, nic nie rozumiem' - pomyślał ze zgrozą Maks. Oczy mimowolnie mu się rozszerzyły, zaczął się nieco nerwowo rozglądać. Albo pokój urządzony był we wnętrzu łodzi, albo projektant wnętrz miał nieźle nasrane we łbie, choć biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich godzin, obie ewentualności byłyby całkiem do przyjęcia. Do przyjęcia byłoby nawet, gdyby mieszkańcy ogródka 'za burtą' okazaliby się rybami z ludzkimi głowami i puszczaliby bańki ustami.


Gdy w dialogu zapadła krótka cisza [lub gdy całkiem się skończył] Maks wstał i zaczął mówić, życzliwym, może nieco zbyt oficjalnym, ale pozbawionym drwiny tonem:

- Witam pana, nazywam się Maksymilian Kowalski. Dziękuję za gościnę, poczęstunek... - skłonił się ku Josephowi - ... ratunek... - równie teatralnie lekko skłonił się ku Robin - ... i poproszę rachunek - bo z tego co zrozumiałem powinienem udać się do miasta na Rubieży, najlepiej metrem. Tam się już wszystko wyjaśni i opuścimy te porośnięte dżunglą zgliszcza pięknej Francji. Jeśli jest wojna, to jestem potrzebny w kraju. To, że tutaj nie docierają media, nie znaczy przecież, że tak jest wszędzie - bo i skąd byłoby o tym wiadomo, skoro TUTAJ nie dochodzą wiadomości. - Maks zdyszał się nieco, lecz kontynuował - Nie skłamię na pewno, jeśli powiem, że wszyscy jesteśmy niezmiernie wdzięczni za okazaną pomoc, ale chcielibyśmy wyruszać jak najszybciej. Proszę iść z nami, to będzie lepsze niż mapa. Bez obrazy, ale tutaj jest jakaś dżungla, tu się nie da żyć. Henry chyba ten swój garnek zgubił, ale jak umie gotować to coś skombinujemy, zawsze weselej będzie coś ciepłego zjeść, bo to długa droga do tego miasta, jak słyszę? A zresztą, nie ma co wchodzić w dłuższe dywagacje, proszę się pakować, pan nam pomógł, to i my panu pomożemy. Proszę się pakować i wyruszamy.


Maks był całkiem zadowolny z siebie i na takiego wyglądał. Wymyślił coś co można zrobić zaraz i co według niego miało poprawić ich sytuację. Był nieco głuchy na tłumaczenia dziadka, choć czuł się realny jak nigdy, to jednak nie uważał za istotne znać wszystkich szczegółów tego terrorystycznego ataku biologicznego. Dowie się z jakiejś książki albo z gazet. Na pewno w Wiedzy i Życie poświecą temu kilka numerów. Najwyżej nie będzie na kredowym papierze, bo przecież krach był, świat się trochę cofnął. Cóż z tego, lepiej dla drobnych specjalistów od naprawiania takich jak Maks. Mniej taniej tandety z Chin oznacza większy popyt na naprawianie. Nareszcie powiedzenie 'Zepsuło się? Wyrzuć!' odejdzie w cień. JUHU!


[Żeby nie było, osobiście rozumiem, że większość z tego co zostało, to można i trzeba co najwyżej młotkiem i sznurkiem naprawiać, nie lutownicą]


Henry

Szpakowaty i wyłysiały Henry wszedł do pokoju bardzo cicho, tak, że chyba nikt nie zauważył jego przybycia. Może to i dobrze, bo nie wyglądał najlepiej, choć czuł się wypoczęty jak po kilku dniach snu. Rolę dystrakcji wzorowo wypełnił Joseph ze swoją niebywałą opowieścią.

~Więc sen był prawdziwy.. doktorek z moim cygarem. Wszystko co mówił... -choć instynktownie o tym wiedział to szok nie był przez to mniejszy.

Stał w półmroku futryny wyławiając kolejne elementy układanki. Tereny Francji pogrążone w zielonej anarchii. Porażka amerykanów. Powaga sytuacji była niebywała, ale wrodzony cynizm pchał się na usta:

-Ciekawe jak poradzili sobie izraelczycy z tą rewolucją.- wszedł do pokoju w którym toczyła się rozmowa i z nienaturalnym uśmiechem zwrócił się do gospodarza. -Nazywam się Henry Bavoushe, dziękuję za udzieloną nam pomoc. Szczególnie informacyjną. Wszystko jest dla nas lekko szokujące, a Pan nie jest mistrzem subtelności.. -spojrzenie Henrego było przytomne i ostre, mowa pewna, a na ustach cały czas utrzymywał wymuszoną radość.


Joseph

-No, tak, uh nie jestem... tak. Czekajcie, spokojnie. Dżungla, t.ta.. to chyba, dobre słowo. Nigdy nie byłem w żadnej, no tak osobiście, ale kiedyś widziałem na national geographic że są tam te stumetrowe drzewa, pnącza i... przyrzekłbym że słyszałem małpy. Znaczy w Paryżu, gdy ostatni raz je widziałem. Co do kwarantanny, to na nieszczęście nie mam pojęcia jakie obecnie ma granice. Ale jeśli dobrze myślę to, to niedługo będę mógł odwiedzić rodzinę w Hamburgu. Heh- wypowiedź ta zdziwiła samego Josepha, który od dawna pewnie nie wypowiadał się na temat granic kwarantanny-chociaż sam nie wiem, czy i teraz nie jest to możliwe. Życie tu nie jest takie złe, da się przyzwyczaić, wystarczy zapewnić sobie jakieś pożywienie. Dach nad głową znajdziecie wszędzie, ludzie opuścili swoje domostwa dawno temu. Z żywnością to jesteśmy jeszcze w pieleszach -mówił o sobie, bądź grupie jako całości- jakiś czas temu zasiałem skromny kawałek ziemi, heh żona lubiła zabawy w ogródku. Aha... ten, no, zanim odpowiem na resztę pytań... nic, um. Nic z tego nie pamiętacie? Nie poszliście spać w trakcie ekspansji 'Morta'? Wiele z ludzi ratowało się hibernacją, w nadziei iż zostaną obudzeni po opanowaniu zarazy. Który rok pamiętacie jako ostatni?


Maks

Maks postanowił odpowiedzieć zgodnie z tym, co ostatnio pamiętał na pewno.

- Pamiętam, że była wiosna dwa tysiące dziesiątego roku. Świat był normalnie, po staremu. Żadnych morfów, nic takiego. Byłem umówiony na kolację z rodzicami.


Piotr

- Tak, ja też pamiętam ten właśnie okres, robiło się już ciepło po zimie. Tak, zdecydowanie 2010 rok- dorzucił Piotr, przegryzając jeszcze kanapkę.



Joseph

Staruszek zaniemówił na chwilę, otwierając niemo usta kilkakrotnie niczym złota rybka, po czym sfrustrowany, wstał z miejsca i zakręcił bączka jak gdyby szukał swych okularów.

-Nie, nie, nie, nie. To niemożliwe, ta technologia nie istnieje tak długo.- Joseph mierzył piątkę, wzrokiem spode łba, po czym sięgnął po kieliszek na jednej z półek z przeźroczystą substancją, popijając ją duszkiem i dysząc głośno. Następnie faktycznie założył okulary na nos i zaczął przeszukiwać książki, na owej półce. Wyjmując jedną z nich, następnie wyszukując odpowiednią strony, po to tylko by wyjąc umieszczoną pomiędzy nimi zakładkę. Zakładkę, która była połową kolorowej ulotki.

-To z pewnością nie było tak dawno. Może macie na myśli 2020 rok? Coś wam się musiało pomieszać-Podaje ulotkę Piotrowi, jednak nic co było na niej zapisanie nie dało się przeczytać.


Maks

Maks delikatnie wyjął ulotkę z rąk Piotra, ale i jemu nic nie udało się z niej odcyfrować. Oddając karteczkę zwrócił się ku staruszkowi.

- Był na pewno dwa tysiące dziesiąty, bo inaczej myślałbym teraz bardziej o żonie i dwóch dzieciukach, a nie o rodzicach...


Piotr

- A w którym roku powstała ta technologia, powszechna hibernacja? I który mamy teraz?


James

- Z tego co mi wiadomo jest mniej więcej 2024, a przynajmniej tak twierdzili tamci bandyci. Jak to jest w ogóle możliwe, byśmy przespali... przespali całe 14 lat?


Joseph

Joseph wziął z powrotem ulotkę, mierząc Maksa grupę posępnym wzrokiem. Po czym przystąpił do czytania jej na głos, wymijając nieistotne jej fragmenty.

-Czy chcesz żyć wiecz... ale nie za darmo... em.. yy.. y.. stworzone przez.. yyyyy.. Witaj w świecie jutra... usługa dostępna od 24.Maja.2022r.. w salonach.. -Koniec ulotki- Jest 2028. -stwierdził po czym zdjął okulary z nosa- Text jest po Norwesku, nie mogliście przeczytać? Które z tytułów książek na półce potraficie przeczytać ze zrozumieniem?-Joseph wskazał na regał z książkami. Jedynie Piotr mógł przeczytać jedną z nazw, książki "Pan Tadeusz".




Piotr

- Boże... 2028? Ale... Ja nawet nie pamiętam, żebym się zgłaszał gdzieś, do jakiegokolwiek salonu... Nie wiem nic o hibernacji i nie mam powodu, żeby się na to zgadzać... To znaczy... - Piotr zamilkł, wyraźnie zastanawiając się nad czymś. W końcu ponownie odezwał się, niepewnie i ciszej niż poprzednio, jakby same jego słowa mogły sprowadzić na nich jakieś kłopoty.

- Zanim się tu obudziłem, dosłownie przed chwilą, miałem... Sen, wizję, nie wiem jakie określenie najbardziej do tego pasuje... Ale... Siedziałem w jakiejś celi i ktoś, jakiś lekarz chyba, mówił mi, że obudzę się za siedem lat i przypomnę sobie właśnie tamtą rozmowę... Nie znałem tego człowieka, a przynajmniej go nie pamiętam... Nie pamiętam też nic z tym związanego, jak się tam znalazłem czy kiedy to było, zupełnie, jakby... Jakby to nie były moje wspomnienia... Czy coś z tego, co powiedziałem ma sens?- spojrzał zrezygnowany na Josepha.

- Taaak...- odpowiedział niepewnie, gdy dojrzał znajome nazwisko na grzbiecie jednej z książek.- Tak, jest "Pan Tadeusz" Mickiewicza. To polska książka, epopeja narodowa, dziwne żebym miał jej nie poznać. Ale reszta... Nic.


Henry

-Coś tu się nie zgadza. -bąknął Henry ze zmartwioną miną. -Doktorek mówił, że sen potrwa 7 lat, nie 18. Jesteś tego pewien? -nim się zorientował samo wypłynęło, że on również był we śnie Piotra. W fotelu lekarza. A to znaczyło, że reszta kompanów to...

~Oby nasze sny różniły się.. znacznie. -dodał w myślach lustrując ekipę i starając się zachować kamienną twarz po tej gafie.

-Ja nie potrafię przeczytać żadnej obwoluty, ale.. chyba jestem francuzem. Mam francuskie nazwisko i wydaje mi się, że bywałem często w Paryżu. -starał się zmienić temat.


James

- Czyli oni nie zmyślali? Napr... naprawdę jest 2028? Czuję się tak jak Piotr, nie pamiętam nic niezwykłego, a hibernacja? Nawet nie sądziłem wcześniej że da się ją osiągnąć jakimikolwiek metodami. - Gdy James skończył wymawiać ostatnie słowo, zamknął oczy i przywołał oczami wyobraźni twarze swych najbliższych.

Maks

Maks posłusznie powiódł wzrokiem za gestem Josepha próbując odczytać tytuły znajdujących się na półce woluminów, lecz jego wysiłki spełzły na niczym. Ze smutną miną potrząsnął przecząco głową.

- Nic nie rozumiem...

Słowom Piotra o jego śnie Maks przysłuchiwał się z żywym, jednak niemym zainteresowaniem. Jednak to, że tamten rozpoznał w którejś z książek "Pana Tadeusza" nie mogło ujść bez komentarza.

- "Pan Tadeusz"? Gdzie? Co jak co, ale taką książkę to chyba powinienem rozpoznać!

Maks uważnie wziął się za oglądanie okładki za okładką w poszukiwaniu znajomych słów, z takim zapałem, jakby to było w tej chwili najważniejszym z jego problemów.


Piotr

- Wyżej, jeszcze... O, tutaj, trzecia od lewej... -Piotr instruował Maksa, i dopiero teraz przypomniał sobie, jak chłopak wspominał że jest z Polski. Aż dziw, jak mógł odrzucić to w niepamięć.


Joseph

-A widzicie? czyli to nie tylko ja tak mam. Powiedzcie mi teraz skąd jesteście jakie znacie języki?-Joseph miał pewien cel w przeciąganiu tematu, z czytaniem. Oddalał zatem okres odpowiedzi na resztę pytań, póki nie zyska pewnej ilości wiary w oczach zebranych osób. W końcu równie dobrze wszyscy mogli uznać go za wariata i wyjść z jego fortecy, i na własną rękę przekonać się o zmianach.


Maks

- Jestem z Polski, czyli język polski no i trochę angielski. Przynajmniej znałem polski, bo teraz już chyba nie za bardzo.

Maks pokręcił do Piotra przecząco głową.


Piotr

- Ja też pochodzę z Polski. Oprócz polskiego, znam jeszcze angielski, to znaczy... Kiedyś potrafiłem się dogadać w tym języku, ale niewiele już pamiętam. Parę słów znam też po rosyjsku. I to tyle. Ale... Chcesz powiedzieć, że Ty też tak masz? Czyli, też nie znasz języków, którymi wcześniej się posługiwałeś?


James

- Jesteście z Polski, to wszystko zaczyna robić się coraz bardziej niepokojące. Nigdy nie odwiedziłem tego kraju, co więcej nie uczyłem się tego języka; jedynymi jakie znam są mój ojczysty angielski oraz w miarę dobrze opanowany niemiecki i francuski. Cóż, mam coraz więcej powodów by panu wierzyć.


Maks

- W sumie od biedy możemy się właśnie dogadywać po angielsku. Panie James, proszę powiedzieć coś po francusku lub niemiecku, zobaczymy jak to zabrzmi...


James

Mężczyzna skierował głowę w stronę wcześniej wskazanych tomów.

-Zacznę może od francuskiego: Ekhm... nie jestem w stanie odcyfrować, żadnego z tytułów książek położonych na tamtej półce, co po niemiecku będzie brzmiało tak: nie jestem w stanie odcyfrować, żadnego z tytułów książek położonych na tamtej półce. I jak, panowie?


Henry

-Coś każe mi twierdzić, że moim ojczystym jest francuszczyzna i biegle władam niemieckim i angielskim. Teraz jednak wszystkie słowa wydają mi się jednakowe. Bez różnic fonetycznych i gramatycznych. Jak to możliwe? -kwestia języków miała jedynie odwrócić uwagę towarzyszy, a tymczasem sam zaczął się głowić nad swoją mową i tym, że mimo różnego pochodzenia dogadywali się bez problemów.


Joseph

-Ja nie wiem czy wy poważnie mówicie po Polsku czy nie, ale ja nie znam żadnego innego języka niż Norweski, a mimo to doskonale się rozumiemy -macha dłonią w powietrzu- on miesza nam w głowach. Potrafiłem przeczytać tą ulotkę nie dla tego że znam swój język, a dla tego że ciągle trenuje jego zapamiętywanie, właśnie przez czytanie tej samej ulotki przez cały ten czas. Mam ją tak dobrze wrytą w głowę że mógłbym wam ją wyrecytować. No może nie dokładnie, słowo w słowo. Pamiętacie może... cholera jak one się kiedyś nazywały... um chyba Boskie Nasienie? God Seed, tak je kiedyś nazywali. Czy kojarzycie coś z tego?-z całej grupy jedynie Alice nadal spała.


James

James zmarszczył brwi, zastanawiając się przez parę sekund. - God Seed? O czymś takim nigdy nie słyszałem. Z resztą jeśli to powstało po 2010 roku, to nie musi nas pan nawet pytać o znajomość takich rzeczy, gdyż nasza, a przynajmniej moja pamięć kończy się w lipcu właśnie tego roku. Wszystko co rzekomo zostało stworzone później... - Chwilę niepewności wykorzystał Piotr.


Piotr

Piotr otworzył usta słysząc tę angielską nazwę, znaną tylko ze swojej wizji.

- Eee... Ja... Słyszałem tę nazwę, ale... Tylko w tym śnie... "God Seed to poważna sprawa", coś takiego mówił ten doktor, ale nie sprecyzował, co to niby ma być... Ale Ty wiesz, prawda? Powiedz nam, co to ma znaczyć.


Maks

- God Seed. Nie, nie powiedziałbym, że pamiętamy. Ale rozumiem co ma na myśli Piotr. Nie pamiętamy, ale jakby wiemy, że jest to poszukiwany przedmiot, owoc, nasionko. Wiemy, że można je zjeść i jest to dobre. Cokolwiek by to nie znaczyło....


Henry

Gdy padło hasło szpakowaty francuz sięgnął po jedną z kanapek na prowizorycznym talerzu i zatkał nią sobie usta by znowu czegoś nie palnąć. Żuł domowy wypiek Josepha zastanawiając się nad genezą God Seed.

~Wyrwało się z pod kontroli... "alfa" była pierwsza, a my po niej. -bułka w ustach smakowała dziwnie, jakby była słodką cieczą, a nie ciałem stałym na bazie drożdży.

Sylwetkę Henrego przeszedł nieoczekiwany dreszcz, wewnętrzna fala ciepła rozchodziła się od żołądka na wszystkie kończyny. Pięści zacisnęły się z nową siłą, a nogi samowolnie wyprostowały go do pozycji stojącej. "No to pięknie"- pomyślał.

-Nic mi nie jest, ale chyba nie powinienem jeszcze jeść -i choć wiedział, że "coś mu jest" to inne coś sugerowało nie alarmować reszty.

Przynajmniej na razie. Po incydencie w restauracji mogli mylnie ocenić jego kondycję.

~Nikt chyba nie zauważył... -pomyślał, gdy Joseph nieoczekiwanie wstał.


Joseph

Joseph krępująco podrapał się po karku-nom.. nie powiedziałbym że są dobre. Tego.. przepraszam na chwile muszę skonsultować się z partnerem, a wy jedzcie spokojnie. Ja już nie jestem głodny-rzekł po czym wyszedł na zewnątrz. Powtarzając pod nosem słowo 'mesjasz', 'wybrańcy'. Z przedstawienia które zrobił w ogródku wraz z dzieckiem nie wyglądało aby to go rozumiało. Mimo iż wszyscy zebrani byli solidnie przekonani iż dylemat rozumienia się różnych narodowości, dotyczył każdej osoby. Joseph, mamrotał coś do siebie w stylu "a nie mówiłem? to twoja wina" po czym wrócił

- Zbierajcie się, wszystko wam opowiem po drodze.


James

To jak bez żadnego ostrzeżenia Joseph stwierdził że czas wyruszać poważnie zaniepokoiło Jamesa. Wstał zadając pytanie:

- Czy coś się stało? Przecież tu jest całkiem wygodnie, nie możemy na spokojnie pokonwersować tutaj?


Maks

'Jasna cholera, chyba coś palnąłem' pomyślał Maks i spojrzał na Piotra, jakby oczekiwał od niego wsparcia. Bez zdziwienia chłopak przyjął słowa 'zbierajcie się', jednak to, że Joseph idzie z nimi było dla niego zarówno zaskoczeniem, jak i ulgą. Maks nie ociągając się zebrał cały swój dobytek, czyli ciało, nędzny przyodziewek i kilka znalezionych drobiazgów i już po chwili był gotowy do drogi.


Piotr
Mężczyzna spojrzał pytająco na Maksa. Skąd on to wiedział? Rozstali się tylko na chwilę, gdy wraz z Henrym poszedł przyjrzeć się olbrzymim postaciom, nie miał więc kiedy się tego dowiedzieć. Chyba, że on tez miał jakiś sen. Przecież powtarzali mu, żeby miał dwójkę towarzysz na oku, a obudzili się w jednym pokoju, razem z Henrym. Postanowił jednak przestać snuć domysły i zapytać o to chłopaka.
- Maks, skąd wiesz to wszystko o tym "God Seed"? Może wiesz jeszcze coś, co może nam pomóc? Zastanów się...


Maks

Maks zniżył ton do konfidencjonalnego szeptu i korzystając z powstałego chwilowego zamieszania nachylił się do Piotra.

- Miałem sen, wizję... Podobną do tego, co opisywałeś przed chwilą.

Po chwili dodał już na głos:

- Nie wiem nic więcej, nad te majaki i urojenia. Choć jak widzę to nie całkiem takie urojenia jak mi się wcześniej wydawało. Ktoś chyba bawił się naszą psychiką, naszymi głowami. Dowodem tego ta dziwna sprawa z tymi językami. Co trzeba zrobić człowiekowi z mózgiem, żeby zapomniał ojczystego języka? Przecież nawet ludzie z amnezją go pamiętają!

Oburzenie mieszało się jego głosie z lękiem. Nie spodziewał się po sobie takiego wybuchu. Ale czy miał jeszcze prawo czegokolwiek się po sobie spodziewać, w tych okolicznościach?


Piotr
- Nie podoba mi się to... Joshep, gdzie idziemy? Co się stało?


Joseph

Dziadek podarował czwórce jakieś okrycia. James już obudził się w nowym swetrze. Piotr wraz z Henrym dostali po szaliku, a Maks dostał kamizelkę bez rękawów.- Z nią.. z nią coś wymyślę, później... -dodał Joseph, machając dłonią w stronę śpiącej Alice. Henry i James jako pierwsi ujrzeli podwórko na którym była umieszczona łódź. Defakto, część miejsca w którym była zaparkowana łódź, stanowił domek jednorodzinny. Jeden z wielu ustawionych szeregowo, wzdłuż drogi, z malutkimi ogródkami, sprawiającymi wrażenie jeszcze większej ciasnoty na osiedlu. Większość budynków wyglądała na złupione, jednak przede wszystkim zrujnowane wojną domową. Na ścianach nadal było widać bryzgi krwi, oraz nieudolne sprzątanie ocalałych, z trupów, często stanowiących niegdyś część ich rodzin i znajomych. Na środku ulicy, pośród samochodów, leżało ciało robotnika. Całe podziurawione, śladami po kulach, w dłoni trzymał dziecko, które kule przelatujące przez ciało robotnika nie oszczędziły w żadnym stopniu. A wszystko to,... wszystko, było pokryte roślinnością. Nie było jej tak wiele jak w centrum gdzie niegdyś się znajdowali, jednak mimo wszystko nadal byli w strefie kwarantanny.

-Poluje się na nie. Na Geas, teraz je tak nazywają. God Seed. G.S. GeaS. Może nie wiecie co to jest, ale jeden z was już je ma. Henry tak? Jeśli nie chce pan się szybko pożegnać z życiem, lepiej niech nauczy się pan nad nim panować. One wcale nie są takie dobre, ktoś wam namieszał w głowach. Może to on?-Staruszek z jakiegoś powodu przez cały czas obwiniał pewną osobę, zwaną 'Mortimer'- 'Morty' tak jak z językiem. Pewnie nauczył się je kontrolować, tak jak nauczył się poruszać ludźmi jak marionetkami. Może to że się rozumiemy i nie mamy pojęcia, czy to co czytamy jest dla nas zrozumiałe, to ma nas niby skłócić. Nas, znaczy ludzi. Raz widziałem w telewizji, jak prezentowano właśnie 'Kocioł'. Żołnierz najzwyczajniej mógł zjeść wszystko, a ludzie mu klaskali gdy ten świr zaczął pić ciekły azot. Za pioruna z takim dziwolągiem nie che mieć nic do czynienia. Przełączyłem kanał, ale żona nawijała mi później jaki to przełom, że jak stracisz palec, ale później go zjesz to on ci odrośnie. Pfff.... Wszystko było dobrze, gdybyście spali. Gdyby Pan nie jadł kanapek, to moglibyśmy zostać. Pewnie podczas jedzenia, włączył się panu ten przełącznik. Czy jak to się am zwie. -Joseph wyglądał na zdenerwowanego. Przez cały czas mówił do siebie, obwiniając 'Mortiego' oraz grupę, chociaż najprawdopodobniej, najbardziej obwiniał siebie. Kierowali się ku centrum, schodząc w dół drogi. (możecie mu w każdej chwili przerwać :3 koniec wypowiedzi)- kto wie, jak Pan je ma, to może Panowie również? Mieli już różne Geas w sprzedaży. Właśnie na ich bazie powstał cały ten pomysł z hibernacją. Ja się od tego trzymam z dala. -Króliczek, wędrował za grupą, śledząc poczynania Piotra, Maksa, Jamesa i Henrego.


Maks

Obecność króliczka skutecznie zawężała krąg możliwych posunięć do tych absolutnie niebojowych. Maks zatrzymał się w pół kroku i powiedział.

- Zaraz, zaraz. Dlaczego, gdyby Henry nie miał tego niby garnka to moglibyśmy zostać? I dokąd idziemy? Odmawiam dalszej kooperacji do momentu wyjawienia celu podróży!

Jeśli Maks pozostał niezauważony, zbliżył się do Josepha, położył mu rękę na ramieniu tak, by ten musiał zwrócić na nie niego uwagę.

- Proszę pana, dokąd idziemy? Dokąd idziemy i dlaczego?


James

- Więc jak z odpowiedzią na wcześniejsze pytanie? Dlaczego tak nagle opuściliśmy pański dom? Maks ma rację, bez wyjaśnień dalej się nie ruszymy. - James przystanął koło Maksymiliana niewerbalnie popierając jego zdanie.


Joseph

Joseph nie chciał odpowiadać na pytania. Jego drogę zastawił chłopiec. Wyraz jego twarzy, jak zawsze nie wskazywał na nic. Mierzył jedynie starca, który trzymany przez Maksa, powstrzymywał się od wybuchów złości. Staruszek wziął głęboki wdech.

-Wyobraźcie sobie że te Geas to takie pigułki które zamieniają was w super ludzi. Ludzi zdolnych do biegania po wodzie, ludzi zdolnych do widzenia przez ściany, przeskakiwania wieżowców. Wyobraźcie sobie że w świecie w którym wszystko było dobrze, jakiś świr pragnąc by było lepiej, przysporzył światu jedynie więcej kłopotów. Gdyby nie Geas, nie doszło by do narodzin 'Morta', gdyby nie 'Mort' pewnie byłbym już dawno w domu. Nagle wszystko zaczęło kręcić się wokół Geas, nie ma już walut, tylko Credyty DNA. Nawet teraz, ludzie o nie walczą, i potrafią je wykrywać. Wy macie Geas i prędzej czy później ktoś zjawi się tu po nie. Tak, nawet tutaj na pustkowiu. Miejcie oczy dookoła głowy. -Dziadek patrzy na malca- Ona -wskazuje palcem- Ona ma was za Mesjaszy. Mówiła mi we śnie że jesteście jedyni w swoim rodzaju, że.. że odmienicie to wszystko. Wybaczcie, ale w obecnej sytuacji. Raczej śmiem wątpić w swoje bezpieczeństwo. Wybierzcie się na Rubieże. Tam przynajmniej macie szansę przeżyć, dołączcie do zwierzchnictwa Pana Punka, albo Lady Strange. Mówię 'albo' bo nie chce być stronniczy, kto wie czy nie jesteśmy teraz obserwowani. Ale z tym malcem, pewnie nie chcecie być po stronie Pana Punka.

Piotr
- Mówiłeś o kontrolowaniu tego God Seeda, czy sądzisz, że Henry może nagle... Stracić nad sobą kontrolę, czy coś w tym stylu?
- I Kim są Ci Pan Punk i Lady Strange? Oni rządzą na tej Rubieży? I jak tam dojdziemy?


James
My mesjaszami? To zaczyna się robić coraz bardziej ekscentryczne, przecież prawie nic nie wiemy o 'Tym' - James podkreślił to słowo - świecie. Dlaczego mamy być lepsi od wielu innych, którzy pewnie posiadają więcej tego Geas'u więcej niż pan Henry. Wiem, że e... to ona panu o tym wspominała, ale dlaczego mielibyśmy w czymkolwiek pomagać?

Henry
Choć starzec wiedział nie wiele to chyba i tak więcej niż pozostali. Joseph sprzedał go z Kotłem, ale grupa dobrze to przyjęła, a to dobrze wróżyło na przyszłość. Może nie zabiją go przy pierwszej okazji. Wersja właściwości GeaS przedstawiona przez kucharza była znacznym uproszczeniem -tego był pewien- ale ilustrowała sytuację w jakiej się znaleźli.
~Mesjasze... cóż, wygląda na to, że tak powstawały religie. -ugryzł się w język by nie obrazić niczyjej świętobliwości.
Sam nie wiele wiedział, poza snem i wyciągiem z dwudziestolecia Josepha nic nie wydawało się oczywiste, ale puzzle same wpadały w dziury. Był pewien, że łączy kropki szybciej niż pozostali. Sen. Wspomnienia powoli wracały. Z jednej strony cieszyła go ta przewaga, z drugiej chciał podzielić się z nimi swoimi spostrzeżeniami. W ostateczności postanowił czekać na odpowiedni moment.

Maks
- Myślę, że mamy solidne podstawy sądzić, że nie przesadza pan z tym niebezpieczeństwem, które nam wszystkim może grozić. Nie wiem, czy nie jest za wcześnie na podejmowanie decyzji, ale jak na razie ze względów czysto praktycznych optowałbym za przyłączeniem się do naszego puchatego przyjaciela. - zwrócił się do Puszka - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że jestem takim oportunistą i nie chciałem najpierw poznać wyznawanej przez twoje ugrupowanie ideologii? Jak na razie chcę po prostu przeżyć i dowiedzieć się, o co z tym wszystkim chodzi.
W jego głosie nie było cienia tłumaczenia się, może nawet lekki cynizm.
- Jeśli chodzi o mnie, uważam, że powinniśmy bez dalszego ociągania zdać się na naszego przewodnika, tym bardziej, że najprawdopodobniej narażamy go na niebezpieczeństwo. Co o tym myślicie?
- James, jak na razie to nam wszyscy pomagają...

James
-Whoa... ta rozmowa idzie za szybko. Pomijamy ważne definicje po drodze, może wpierw pan, panie Joseph powie nam po kilka zdań o niebieskich, szaberach, rubieży, maruderach, "matce", inhibitorze...
-Ech... no dobrze, póki co chodźmy. Bezpieczniej się będę jednak czuł, gdy będę wiedział chociaż mniej więcej co się tu dzieje.

Joseph
Jamesa nagle olśniło. Już wcześniej miał tą nieprzyjemność spotkania się z 'reprezentatami' jednej ze stron. Nazwa 'Pan Punk' nie była mu obca, z resztą nie tylko jemu ('Cheerio.. Punku'). Grupa przeszła przez skrzyżowanie, o dziwo w powietrzu nie było żadnych ptaków, na ulicach nie było żądnego życia, zero ludzi, zwierząt i robactwa. Jedynie wiatr przewracał wysuszone na słońcu, sztywne prawnie, czy siatki wirujące na parkingu nieopodal.
-Naprawdę was przepraszam. Ja tylko staram się przeżyć. To dziecko pewnej nocy do mnie przyszło i zaczęło mnie nękać w snach. Co miałem zrobić? -Wzdycha ciężko- naprawdę robi mi się ciężko na sercu że tak was spławiam, ale.. ale to wszystko dzieje się za szybko. Jestem jedynie skromnym kucharzem z Norwegii. -Umilkł na chwilę. Dziecko nadal się na niego patrzało, jakby oczekując odpowiedzi na pytania grupy. Przeszukał swoje kieszenie wyjmując mały kluczyk, i obdarowując nim najbliżej stojącą osobę. Padło na Maksa-[i] Co jakiś czas zaglądają w te strony Maruderzy. Dla swojego bezpieczeństwa znalazłem jakiś sposób by zamknąć sklep z bronią, tutaj macie do niego klucz. Większość jest skradzione ale na pewno znajdziecie kilka dobrych pukawek. Myślę że mogą wam się przydać. -[i]Joseph podszedł do pierwszej lepszej witryny sklepowej, po czym zbił szybę i wyją z niej mapę okolicy. Strzepał z kurtki resztki szkła, jakby ospale gapiąc się w jedną z alejek jakby właśnie coś zobaczył. Wszyscy ucichli. Cisza nadal trwała- Tutaj macie mapę, w tym miejscu jest zejście do metra, a tutaj... a zresztą wszystko wam nakreślę mazakiem. -Dziadek pokręcił głową, zastanawiając się co więcej mógł zrobić dla każdego z nich-.. um.. Niebiescy to, to.. niebiescy to potwory. Są to głownie wielkie insekty, o niebieskawym połysku pancerza... um.. uh... yyy... strzelajcie w przerwy pomiędzy skorupą, oczy, albo jamę ustną. um.. Ja, ja miałem. -przełyka ślinę-...jeden człowiek może jedynie raz zmodyfikować swój DNA coś tam. Jeśli już macie jedno Geas, nie możecie mieć ich więcej. Jeśli... jeśli nie wiecie co macie, starajcie się robić różne rzeczy. W którejś z nich okażecie się nieprzeciętnie doskonali. Róbcie tak dalej, a będziecie wiedzieć czym będziecie w przyszłości.

Maks
Cóż, wyraźnie zanosiło się na pożegnanie. Maks był wdzięczny staruszkowi za kamizelkę, mapę klucz, a szczególnie za życzliwość i ogrom informacji którymi obdarował ich Joseph wyciągając ich z mroków niewiedzy i niepewności. Popychając jednocześnie w jeszcze większe, ale przynajmniej wiedzieli na czym stoją.
- Dziękujemy z całego serca. - powiedział Maks ściskając w ręku podarowany klucz. - Weźmiemy tylko tylko ile będzie konieczne i odwdzięczymy się za wszystko, kiedy tylko będzie to możliwe. Wrócimy też po naszą towarzyszkę, proszę się nią zaopiekować do naszego powrotu. Na pewno potrafi sprzątać i gotować...
Maks nie mógł powstrzymać szelmowskiego uśmiechu.

James
-Mógłby pan jeszcze powiedzieć co nieco o szaberach i samej Rubieży? Parę informacji o Punku i Stange'ównej też byłoby mile widziane. Skoro mamy wymaszerować z tego miejsca sami, to naprawdę lepiej wiedzieć czego się po kim spodziewać, tym bardziej, jeśli ktoś na nas może polować. - Kontrastując wyraz twarzy Maksa, na buzi Jamesa zagościła udręka. "Cóż to za przeklęte miejsce! Zaraz po przebudzeniu się, zostałem prawie rozpłaszczony przez monstrualnych rozmiarów istoty, terroryzowany przez maruderów, a teraz się dowiaduję że na ząb chce mnie wziąć jakaś organizacja i to nie dlatego że im coś zrobiłem."

Piotr
- I jeszcze jedno, wspominałeś o Harmianach, chyba nawet to dziecko jest jednym z nich, jeśli się nie mylę. Kim oni są? No i jak ogólnie ludzie będą postrzegać nas, Śpiących?

Joseph
-Ależ nie, nie trzeba-zaśmiał się staruszek, reagując w ten sposób na miły gest ze strony Maksa-hehe.. dziękuje. Rubież to dzikie miejsce, nie dla takiej dziadygi jak ja. Jak sama nazwa wskazuje, jest to miejsce na granicy. Tam nie ma prawa, choć starając się to ukryć na różne sposoby, strasząc mieszkańców swoja 'policją' albo raczej gorylami którzy nie mają totalnie pojęcia o prawie. Jeśli się tam pokażecie i przeżyjecie, to nikt nie będzie się was czepiał na pustkowiach. Mimo iż Rubieże niedługo znajdą się bardzo blisko 'morta' jest to punkt do którego MUSICIE zajrzeć. Może nawet dowiecie się co nieco o sobie, czemu zasnęliście. Pan Punk niegdyś pracował dla Korporacji Core ('Core Corp'), to oni odpowiadali kiedyś ze te wszystkie sprawy z zamrażaniem ludzi. O Strange wiele nie wiem, prócz tego... prócz tego -patrzy na dziecko- prócz tego że ona została tu przysłana od niej. Więcej dowiecie się z plakatów, oboje toczą bój o popularność na pustkowiach. Może mają w tym jakiś cel, a może po prostu nie mogą żyć bez wrogów. Harmianie, tak się właśnie nazywają. To.. To -głaszcze dziecko po głowie, uśmiechając się po chwili- to najmilsze z 'morfów'. Myślę że jeśli zmienicie ubrania, i będziecie trzymać buzie na kłódkę, to raczej nikt nie zwojuje waszych tyłków i nie poda na tacy. Trzymajcie się z dala od kłopotów.


Maks
- I kim jest ten Mort?! - Maks nie mógł się powstrzymać.

Joseph
Grupa powoli oddalała się od miłego staruszka, zmierzając w kierunku centru, przez jeden z mostów. Kiedy padło ostatnie z pytań. Na które Joseph odpowiedział, machając dłonią w stronę horyzontu. Maks spojrzał we wskazanym kierunku, w oddali widząc gigantyczne drzewo, łączące błękit nieba z ziemią za pomocą rozmazanej, zielonej kropki. Staruszek przyłożył dłonie do ust i wykrzyczał coś co brzmiało jak zapomniana myśl.
-Jeszcze coś! Jak będziecie w rub.. -robiło się coraz głośniej. Jakby ktoś mówił przez megafon-.. spytajcie to..-w oddali rozbrzmiał huk dział- mówię! żebyście spotkali się z Ju..-Kilkanaście metrów przed Josephem trafił pocisk, rozrywając beton i burząc połowę mostu do rzeki poniżej. Grupa wyczekiwała w ciszy, by upewnić się czy Josephowi nic się nie stało. Gdy opadł pył, Joseph biegł z całych sił w przeciwną stronę. To musieli być Maruderzy. Rabusie Geas. Z megafonów dobiegał głos "nic wam nie zrobimy, przybywamy w pokoju". Nie spostrzegli ich, grupa była bezpieczna, gdyż atak artyleryjski był rozsiany po całej okolicy. Najwyraźniej chciano ich wypłoszyć.

Henry
Gdy Joseph opuścił ich, a oni opuścili strefę ostrzału artyleryjskiego, Henry stanął przed grupą zatrzymując ich rękoma. Jakby mówiąc "czas porozmawiać".
 
Kawairashii jest offline