Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-04-2010, 23:03   #11
 
Gnomer's Avatar
 
Reputacja: 1 Gnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie coś
- On był stały, tylko one się zmieniały - pomyślał Maks patrząc na liścik i uśmiechając się w myśli, krzywiąc się jednocześnie w rzeczywistości. Przeklęta koperta. To naprawdę mogłoby być prostsze. I jeszcze to dziwne świecenie... Może na tej czarnej powierzchni jest natychmiastowo działający narkotyk? Albo są naładowane jakimś dziwnym ładunkiem elektrostatycznym, który zakłóca pracę nerwów wzrokowych powodując, że widział świecenie? Bez sensu, bez sensu, to nie tak.

Max zauważył dziwne dziewczyno-podobne przywidzenie.
- Wow, jakaś laska - powiedział w myślach do siebie. - Ładnie, najpierw omamy słuchowe, teraz wzrokowe... Ciekawe, czy taki omam da się dotknąć, albo... pocałować? Mam nadzieję, że tak, bo wyglądała dosyć fascynująco, przynajmniej przez tę chwilę kiedy zdawało mi się, że ją widziałem. - Maks był wyraźnie wewnętrznie wnerwiony na swój stan. Jego umysł albo nie radził sobie z zaistniałą sytuacją zsyłając mu zwidy, albo to miejsce jest jeszcze dziwniejsze niż się początkowo zdawało. Obie opcje nie wróżyły nic dobrego, jednak ta druga wydawała się nieco bardziej komfortowa.

- Panowie, zaczekajcie! - krzyknął za towarzyszami Maks rzucając się w kierunku drzwi. Zdołał wyhamować, lecz nie pomogło mu to uniknąć upadku przy schodzeniu w dół rumowiska. Poślizgnął się, padając kolanami w miejsce jakby przygotowane by ktoś upadł w nie kolanami... - Auuu - stęknął i wstał na równe nogi rozcierając bolące miejsca. Rozejrzał się dookoła i stęknął znowu, tym razem z zachwytu: - Wow!

Miejsce było przepiękne i Maks omal nie zaczął podnosić i dotykać różnych listków i małych stworzonek. Zauważył jednak, że niektóre z tych żyjątek mają kolce, poza tym pamiętał, że dotykanie niektórych rzeczy w tym świecie robi dziwne rzeczy z jego głową. Niczym skarcone dziecko schował ręce za siebie, dalej przypatrując się jednak cudom wokół niego.

- Chyba nie powinniśmy się rozdzielać - powiedział po chwili do swoich towarzyszy, starając się zamaskować swoją bezradność. Zauważył jednak, że wszyscy wpatrywali się w jakieś coś przypominające skamieniały mebel biurowy. - Co jest? - zapytał po cichu Piotra, nachylając się do niego i starając się patrzeć w tym samym kierunku co on. Chwilowo zapomniał o swoich problemach z postrzeganiem rzeczywistości.

Do MG::end
 
__________________
Errare humanum est. - Ludzką rzeczą jest się mylić

Ostatnio edytowane przez Gnomer : 01-05-2010 o 13:40. Powód: Ukrycie 'niestosownych' ;P treści
Gnomer jest offline  
Stary 01-05-2010, 10:48   #12
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Maks przekoziołkował w dół kilka metrów po czym solidnie uderzył o jeden z większych głazów padając na kolana. Swoją drogą miał i tak szczęście kończąc na twardej, ale płaskiej powierzchni. Może w pierwszej chwili w niczym nie przypominał mu sgt. Kowalskiego to jednak teraz, po fatalnym potknięciu przywołał kolejne skojarzenia. Pierwszy tydzień Cyklu w Akademii polegał na wykruszeniu najsłabszych ogniw spośród rekruta m.in. na torze przeszkód w lasku Le Cuonpiegne rozciągającym się na wschód od koszar.
~Ależ im dawałem w pizdę!- ucieszył się w myślach na te odległe wspomnienia.
Henry badał wzrokiem otoczenie. Wada wzroku nie pozwalała mu dojrzeć odległych części tego dziwnego zagajnika, to co blisko widział jednak aż nazbyt wyraźnie. Owoce wiszące tu i tam na drzewkach i krzewach wydawały mu się nierzeczywiste w kształtach i barwach. Nagle poczuł jakby niewidzialna ręka złapała go za żołądek i lekko skręciła go powodując nieprzyjemne skurcze. Zerwał ostrożnie kilka najlepiej wyglądających, wrzucił je do torby wiszącej u boku.
~Nie po to wygramoliłem się z tego.. "czegoś", by teraz zatruć się pierwszą lepszą bulwą. Cholera wie czym tu pryskają.. -lecz drążąc tę myśl doszedł do wniosku, że jest to dzika uprawa. Cóż, dzikie też mogły być trujące, a na degustacje przyjdzie czas.
Coś czy może nawet ktoś wyskoczył z bajorka chowając się za pobliskim meblem ciągnąc za sobą jakiś worek- o ile wzrok Henrego nie mylił. Wojskowy nie dostrzegł szczegółów jednak sam fakt uruchomił w jego umyśle procedury. Położył dłoń na ramieniu Piotra zwracając jego uwagę na poruszenie, gdy ten wrócił wzrokiem do niego wydał kilkoma prostymi gestami instrukcje. "Ty idź z lewej, mów coś"- wskazał go palcem, przebrał palcami imitując kroki i kłapanie szczęką. "Ja zajdę z prawej i w razie czego..." -dotknął klatki otwartą dłonią, zaimitował chód drugą stroną okrążając biurko po czym uniósł lekko klucz francuski w prawej dłoni. Czekał na reakcję Piotra patrząc na niego i jednocześnie powoli i ostrożnie zakradał się z prawej strony oskrzydlając mebel.
 
majk jest offline  
Stary 02-05-2010, 18:55   #13
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Bo każde wspomnienie może Nam pomóc pokonać przeciwności,
A każda umiejętność może być tą, która uratuje Nam życie.
Nikt nie jest zbędny na tym świecie,
Bo gdyby miał być, to by go na nim Nigdy nie było.
Wszyscy mamy coś, co możemy dać innym
I coś, co od innych dostać Chcemy.
Musimy pamiętać, żeby nie zapomnieć.
Bo gdy zapomnimy, będzie już Za późno,
Nawet na to, żeby sobie przypomnieć.
X.



Henry w milczeniu podał mu swoją kopertę i obserwował reakcję Piotra.
„Uroboros – koniec jest początkiem”- przeczytał na głos, by wszyscy słyszeli.
Myśli mężczyzny powędrowały lata wstecz, szukając w kątach tego charakterystycznego dzięki swojej obcości, tak łatwego do zapamiętania słowa: Uroboros.
Twarz jego przybrała poważny wyraz, opuścił nieco głowę, nie wpatrywał się jednak w list trzymany przed sobą, tylko gdzieś dalej, a raczej, gdzieś głębiej.
Przypomniał sobie.
Podniósł wzrok, towarzysze obserwowali go, czekali na jego ruch.
- Uroboros to symbol Majów, lub innej starożytnej cywilizacji z tamtych stron... Jest to wąż, który zjada swój ogon, tworząc w ten sposób koło. Koło życia, to znaczy właśnie "koniec jest początkiem". Bo gdy coś się kończy, coś musi się zacząć. Zawsze. A przynajmniej w to wierzyli Majowie. Ale... Nie wiem, co mogłoby to oznaczać w naszej sytuacji. Wszystko zatacza koło, wraca do pozycji wyjściowej... Świat...?- rozejrzał się po pomieszczeniu, patrząc na liany, mech i wodospad "za dziurą".- Czyżby świat miał powrócić do początku? To... To tak, jakby dzikie dżungle sprzed tysięcy lat miały zmieść wszelki postępek cywilizacyjny, i wrócić do początku, żeby ponownie zacząć od zera... Ale przecież to niemożliwe... To niedorzeczne... To...- zamilkł. ie mógł poukładać sobie tego w głowie, nie mógł tego zaakceptować.
- Nie wiem, co to może znaczyć...- powiedział, oddając list właścicielowi. Czuł, jakby ktoś się z nim bawił. Przecież to bez sensu, to niemożliwe...

Następna była jego koperta. Treść swojego listu również przeczytał na głos.
- Gdzie rodzą się Bogowie?- chwila ciszy, a potem dalsze spekulacje.- Bogowie rodzą się... w kosmosie? Nie, chyba nie... A... Może w... Ludzkich umysłach? W niektórych wyznaniach politeistycznych wierzą, że bogowie istnieją wtedy, gdy mają swoich wyznawców. Gdy ludzie przestają w nich wierzyć, umierają. Ale co niby miałoby dać takie rozwiązanie? Albo jakiekolwiek rozwiązanie, co nam da? Ktoś coś z tego rozumie? Jakieś pomysły?- spytał z nadzieją, patrząc po twarzach obecnych. To wszystko było takie dziwne i nie na miejscu... Lekko podirytowany szybko zrezygnował z dalszego dociekania. Zapomniał nawet o kopercie Maksa, który stał za nim.

Piotr zszedł pierwszy po gruzowisku, i to on jako pierwszy miał okazję zobaczyć w pełni piękno pomieszczenia do którego przeszli. Jakaś sadzawka na środku, wokół pełno kolorowych kwiatów i liści o fantazyjnych kształtach. Były tam też cudowne, świecące błękitnym światłem grzyby, które rozmieszczone były w całym pokoju. Nawet jakieś małe żyjątka, jednak, ku zdziwieniu Piotra, nie były to zwierzęta, jakie znał, chociaż były podobne... Wszystko było piękne, ale tylko przy zbiorniku wodnym. Im dalej od niego, tym szarzej i mniej egzotycznie. Widocznie te rośliny odżywiają sie tylko wodą. Dzięki niej nie straszne im betonowe bloki, ale bez niej nie mają szans istnieć.
Gdy podziwiał to wszystko, coś wyskoczyło z wody i schowało się za przewróconym biurkiem. Szybko odwrócił głowę w tamtym kierunku, zrobił krok w tył. Spostrzegł po swojej lewicy Henry'ego, który wpatrywał się w kryjówkę tajemniczego kształtu. Też to widział.

Przez chwilę obaj stali i wpatrywali się tam, dopiero wtedy dołączył do nich Maks, wyraźnie zdziwiony ich zachowaniem.
- Co jest?- spytał Sowińskiego, próbując wypatrzeć to, co przykuło uwagę dwójki starszych mężczyzn.
- Nie wiem, coś wyskoczyło z wody i tam pobiegło- wyszeptał brodacz.
- To znaczy... To był chyba człowiek, mały... Dziecko chyba...- Piotr nie był pewien tego, co widział, nie mógł być. Właściwie, nie chciał, żeby to było dziecko, dzieci zazwyczaj źle reagowały na jego widok. Ale jeśli to człowiek, muszą mu pomóc. Spojrzał na Henry'ego, szukając potwierdzenia tożsamości tajemniczego kształtu, ten jednak nie wyglądał, jakby miał pojęcie, co to było. Nie zamierzał jednak stać tak bezczynnie. Wyjął klucz z torby i zaczął pokazywać na migi Piotrowi, co planuje zrobić. Chciał chyba, żeby brodacz odwrócił uwagę istoty, zachodząc ją z lewej strony, podczas gdy on zakradał się będzie z prawej. Piotr kiwnął głową, miał nadzieję, że dobrze wszystko zrozumiał.
Poza tym dopiero teraz zrozumiał też, że starszy mężczyzna nie może mówić. Nie jest niemy, bo nie poruszał ustami a jego gesty były kompletną amatorszczyzną, jeśli chodzi o język migowy. Gdyby "mówił" językiem migowym, spróbowałby najpierw sprawdzić, czy któryś z towarzyszy też go zna. Może ma uszkodzone struny głosowe, albo stracił mowę doznając szoku? Podobno to możliwe...
- Tylko nie atakuj, jak nie będziesz musiał- szepnął na ucho odchodzącemu już w swoim kierunku Hanry'emu.
Sam zaś zaczął obchodzić biurko z lewej strony.
- Halo? Jest tam kto? Nie bój się, jeśli mnie słyszysz, odpowiedz. Nic Ci nie zrobię, przysięgam. chcę się tylko dowiedzieć, gdzie jestem. Bo widzisz, to wyda Ci się dziwne, ale...- kontynuował opowieść o tym, jak to obudził się w przedartej pryczy, nie wiedząc nawet, gdzie jest.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 06-05-2010, 00:49   #14
 
Fallenhuman's Avatar
 
Reputacja: 1 Fallenhuman nie jest za bardzo znanyFallenhuman nie jest za bardzo znanyFallenhuman nie jest za bardzo znany
Alice nie była w stanie zarejestrować faktu położenia się na ziemi. Nie przeszkadzała jej wilgoć rosy na policzku, ani delikatne łaskotanie trawy, którego w tym momencie nie była po prostu w stanie odczuwać. Uciążliwe, otumaniające mrowienie rodzące się w stawie kolanowym zagłuszało wszystko. Poczuła zmęczenie. Głowa zaczęła boleć, kiedy adrenalina przestała krążyć w żyłach. Teraz jedyną istotną rzeczą było kolano.
Chciała wyć, chciała płakać. Zresztą łzy i tak napływały jej już do oczu i ściekały po wytorowanych przez poprzednie krople trasach. Ciche jęknięcie nie wiadomo skąd opuściło jej gardło.
Umysł, umęczony coraz to nowymi falami bólu wściekle rozbijającymi się po czaszce chciał odpłynąć. Chciał zapomnieć, obudzić się w innej rzeczywistości, wrócić do normy, spokoju, stabilności. Przestać zapierdzielać. Przestać się bać i czuć.
Lecz Ego było silniejsze. A może to instynkt osaczonego zwierzęcia znów dał o sobie znać?
Po prostu nie mogła się poddać. Musiała walczyć. Musiała zachować świadomość. Ręka silniej zacisnęła się na kamieniu.
Z wielkim trudem i głową ważącą co najmniej tonę powróciła z trudem do pozycji siedzącej. Cały świat wydawał się uciekać, rozmywać i wirować gnając przy tym w oszałamiającym tempie. Nawet ślimaki wydawały się pędzić niczym gepardy, gdy krople potu ciężko spływały jej po plecach, a kolejne łzy spływały po policzkach. Mężczyźni, rośliny, sytuacja przestały się liczyć. Próba utrzymania świadomości kosztowała ją niezwykłą ilość wysiłku.
Teraz najważniejsze było wyłączenie bólu.Jedno było pewne. Musiała coś zrobić z nogą, bo inaczej ból nie zniknie. Podciągnęła nogę tak blisko jak tylko się dało. Ból rozbłysnął na nowo niczym granat rozsadzający mózg na ścianach czaszki. Białe plamki zaczęły tańczyć przed oczyma.
Głośne oddechy. Krótkie. Przerywane.
Później ciężko zaciśnięte usta. Chwyt za łydkę i kostkę.
*Trach*
Krzyk.
Jakoś coś wskoczyło.
Pytanie czy dobrze? Chyba owszem. Ból nieco zelżał, choć świat nie przestał tańczyć w szalonym tempie. Oczy z trudem skupiały się na otoczeniu.
Parę głębokich wdechów.
Będzie dobrze, będzie dobrze.
Jedyne co teraz zostało do zrobienia to trzymać się. Reagować.
Szkoda, że tym razem było to takie trudne.
Alicja oparła się ciężko o biurko starając się zachować świadomość na chodzie.
To chyba wszystko co mogła zrobić.
 

Ostatnio edytowane przez Fallenhuman : 06-05-2010 o 07:39.
Fallenhuman jest offline  
Stary 11-05-2010, 14:32   #15
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation

The First Nightmare is Waking up


Maksymilian Kowalski
Podczas gdy Piotr wraz z „Milczkiem” zajmowali się nieznajomym, Maks miał kilka własnych pytań wartych odpowiedzi. Chcąc, nie chcąc spojrzał na wiszące pnącza, rozpoczynając swoje śledztwo od źródła. Gdy upadł na kolana, zapamiętał pewne pokręcone kształty zawieszone przy odartym stropie. Starając się nie uchodzić za lekkoducha, nadal śledził postępowania jego towarzyszy, jednak cześć swojej uwagi poświęcał kształtom.
Maks przekroczył wysokie trawy, idąc wytyczonym przez Piotra szlakiem, okrążając oczko wodne w epicentrum ogrodu. Trawy czepiały się jego pomarańczowego kombinezonu, lekko nacinając jego ręce i nieosłonięte kostki. Dostając się pod nogawki i rękawy, gdy tylko ten odwracał swą uwagę. Nie było w tym bólu, jedynie lekki dyskomfort głaskania drucianego kota, skóra może zyskiwała na chropowatości jednak nie dochodziło do żadnego krwawienia.
Wolnym krokiem, Maks parł przed siebie ostrożnie stawiając stopy, by nie nadepnąć żadnego z jeżastych ślimaków, które w akcie niezadowolenia na jego poczynania, tryskały na jego ubranie białymi stróżkami śluzu. Prychając od czasu do czasu, po czym uchodząc mu z drogi.

Po chwili znalazł się w odpowiednim miejscu by uważniej przyjrzeć się i odczytać znaczenie kształtów zawieszonych na lianach. Mógłby przysiąc, iż w światło cieniu padających odblasków z oczka wodnego, dostrzegł ludzką dłoń zaplątaną w pnącza. Nie mógł być tego jednak pewien dopóki ktoś nie użyczyłby mu światła, bądź nie wyczuł owego kształtu za pomocą dotyku.

Piotr i „Milczek” wreszcie dotarli do postaci za skamieniałym meblem. Musiał to być jakiś człowiek. Zza pleców Piotra, Maks nie mógł dojrzeć wiele. Wtem przypomniał sobie o istocie, którą o ile oczy go nie myliły –a w co wątpił-, widział tuż za wodospadem. Powolnym ruchem ramion, obrócił się w dogodną pozycję by kantem oka zmierzyć doznany na piętrze fenomen. Gdy wreszcie dostrzegł niebiesko różowe barwy na nowo odczuł chwile, gdy istota ta przebiegła tuż pod jego nogami. Miał rację, stworzenie nie było większe niż emu i do tego posiadało ludzkie kształty. Blond włosy i jasne futro. O ile nie była to jakaś dziwna odmiana małpy albinosa z okryciem na głowie przypominającym zajęcze uszy, o tyle nie był pewien, czym owe stworzenie mogłoby być.

Podobnie jak poprzednio, i tym razem nie chciał wywoływać zbędnej paniki. Powstrzymując się od jakiejkolwiek reakcji. Jednak chcąc tego czy nie, ciarki przeleciały mu po plecach. A wyobraźnia dopisała resztę. Maks odczuwał coraz to większy dyskomfort z powodu dzielącego go od jego towarzyszy, dystansu. Nagle usłyszał dźwięk…

Henry Bevoushe
Zachodzenie postaci od prawej wyszło znakomicie. Henry w końcu mógł uważniej przyjrzeć się postaci za biurkiem. Była to młoda dziewczyna, cała mokra i roztrzęsiona. Ściskała w dłoniach mały obiekt, po dłuższej analizie okazał się to być najzwyczajniejszy kamień. Dziewczyna była ubrana w pomarańczowy kombinezon, taki sam jak oni. Henry był już pewien jej stanu, musiała przeżyć podobny szok, co oni podczas przebudzenia. Z tym, że ona obudziła się sama, bogu ducha winna, w lodowatej wodzie, wśród jakiegoś zasranego buszu. Gdy tylko, jako grupa wyszli z pokoju na piętrze, musiała się nieźle zlęknąć. Skrycie się za skamieniałym biurkiem nie było w takiej sytuacji ani trochę podejrzane. Henry wymienił spojrzenie z Piotrem. Ten wyglądał na zmartwionego, wskazując wzrokiem na nogi dziewczyny. W stawie kolanowym doszło do trwałej utraty kontaktu powierzchni stawowych, przemieszczenia kości w torebce stawowej lub całkowite wyciągnięcie z niej kości. Henry widział całość wyraźnie, oczyma wyobraźni, nie raz zdarzało mu się widywać gorsze urazy. Jednak tragiczny widok zlęknionej, stękającej dziewczyny w jej wieku, z kamieniem w dłoni i licami we łzach niemal zabolał staruszka. Wstrząśnięty nieco tym niespodziewanym widokiem otarł usta, opuszczając dzierżony w dłoni klucz francuski.
Właśnie w takich sytuacjach, przydałby się jakiś lekarz. Nawet najlepsze wojskowe przeszkolenie Henrego nie zdejmowało z jego barków onieśmielenia do operacji, którą będzie w ostateczności zmuszony zrobić na dziewczynie.

Staruszek wyprostował się, ocierając czoło z potu i dalej obniżając dzierżony w dłoni klucz. Nieopodal oczka wodnego, jakieś dziesięć kroków dalej stał czarny okrągły obiekt, kokpit musiał mieć umiejscowiony po drugiej stronie. Henry nie spodziewał się niczego innego, skoro ubranie miała dokładnie to samo, co oni. Jednak, jakim cudem znalazła się w wodzie, ze zwichniętą nogą(?). Towarzysze doszukiwali się w swoich kokpitach jakichś kopert, nawet w domniemanym jego kokpicie znaleźli list zaadresowany jego imieniem. Czy i w jej, znajdował się podobny list? Nie po to jednak się wyprostował. Sytuacja była zbyt napięta by mógł racjonalnie doszukać się innego rozwiązania, w tej chwili szukał czegoś, na czym mogła zacisnąć zęby. Gdyż, jeśli nikt nie wpadnie na lepszy pomysł, będzie mu dany zaszczyty humanitarnego torturowania niewiasty, gołymi rękami. „Obyś okazał się lekarzem… Piotrze” rzucił w myślach. Nachylił się nad dziewczyną, obserwując jak Piotr powoli wyjmuje jej z dłoni kamień i odkłada go za siebie. Gdy nagle usłyszał dźwięk…

Piotr Sowiński
Postać za biurkiem okazała się być młodą dziewczyną. Przestraszoną i wstrząśniętą, nie tylko pobudką a także stanem swojego ciała. Jak dostrzegł po paru sekundach, jedna z nóg dziewczyny była zdeformowana. Przetrącona w stawie kolanowym, oraz wleczona za czołgającą się dziewczyną.
Kontynuowanie opowieści nie miało głębszego sensu skoro dziewczyna była w szoku, kurczowo trzymając się kamienia i podciągając swoje zwłoki dalej w stronę biurka. Powolnymi ruchami dotknął jej ramienia.
Nie wydawała się groźna. Jej oczy wskazywały na okropny ból, z którym obecnie toczyła walkę. Pierwsza myśl, jaka napadła Piotra to miejsce pobytu opresora zdolnego wyrządzić taką krzywdę. Obejrzał się na pozostałych mężczyzn, najwyraźniej byli tu sami, na całym piętrze świeciło pustkami.
„Ciśśś” wyszeptał Piotr, uspokajając dziewczynę. Nie była w stanie nawet skupić się na użyciu prowizorycznej broni. Jednak na wszelki wypadek, Piotr wyjął go z jej dłoni i położył za sobą. Ta, po chwili oparła się o biurko i zaczęła samodzielnie opracowywać plan nastawienia zwichniętej kończyny.
Mężczyzna usłyszał głośne i niemiłe trzaśnięcie. Zdziwił się zaprezentowaną przed jego oczyma determinacją, wymieniając spojrzenie z Henrym, który po kilku chwilach znalazł się po prawicy dziewczyny. Najwyraźniej nie obędzie się bez interwencji.
Dziewczyna jęknęła, wydając z siebie tłumiony skowyt.

Piotr może nie miał nigdy okazji pomagać nikomu w tak poważnej sytuacji. Jednak w pewien sposób dziewczyna przypominała mu jego córkę. Niezręcznym byłoby ściskanie obcej dziewczyny nawet w takich okolicznościach, jednak wiedział że będąc zdanym na obcą pomoc, każda reakcja uśmierzająca ból jest niczym zbawienie z nieba. Co gdyby to była jego córka? Czy siedziałby bezradnie wpatrując w jej agonie? Jaki koszmar przechodziła jego żona przy porodzie i co on w ten czas porabiał?
Nagle rozbrzmiewa dźwięk…

Alice Gordon
Samodzielna operacja poprawienia swojego stanu nie udaje się. Ból jedynie na nogo ogniskuje w zwichniętym kolanie. Z rąk Alicji wypada kamień, o dziwo zostaje on wyjęty przez jednego z mężczyzn, których widziała schodzących z gruzowiska. Dziewczyna nie jest w stanie pojąc jak, tak szybko do niej dotarli. Czyżby widzieli przez ściany? Robili trzymetrowe susy, przy każdym kroku?
Jeden z nich, brodaty mężczyzna w pomarańczowym kombinezonie coś do niej mówił. Może nie mogła od razu odpowiedzieć, a raczej sformułować jakiegoś bardziej konkretnego zdania, jednak wyraźnie słyszała, co do niej mówił. Wiedziała, że skupienie przyjdzie z czasem, gdy upora się z bólem. Na tą jednak chwilę, wolała by nikt nic nie mówi, a jeśli już to żeby było to coś miłego. Coś co matka zawsze jej mówiła gdy zrobiła sobie kuku.
Tak bardzo chciała być teraz w domu.
Jednak nie okazywała tego, trzymała fason, jej twarz była sztywna, zęby zaciśnięte, usta szeroko rozwarte. Oczy zmrużone, nękane falami łez. Rumieniec rozpalał jej lica, a dłonie sięgały po wszystko, na czym mogły zacisnąć pięść.

O dziwo, nie bała się tego mężczyzny. Był taki niepozorny, niczym święty Mikołaj na gwiazdkę. Zaraz przy nim, ukazał się tym razem po jej prawej stronie, inny jeszcze bardziej niepozorny dziadek. Łysy staruszek w niebieskim, brudnym kombinezonie.
Ostatni z mężczyzn gdzieś zniknął. Wszystko widziała jak przez mgłę, a jej system nerwowy płatał jej figle, stąd po chwili leżenia w trawie totalnie zapomniała o odczuciu jakie jej przysparzało, także o ślimakach, i kamieniu który mogła przysiąc że czuła w swojej dłoni kilka sekund temu. Czy to nadal sen? Rzadko zdarza się że w śnie, człowiek jest świadom tego że śni. Musiała to sprawdzić.

W oddali, słyszała wodospad. Gdy jednemu z oczu udało się przejrzeć spośród łez, dostrzegła przebłyskującą ścianę wody, w oddali. Była taka spokojna i nieustanna. Wtem, w oddali dostrzegła postać. Była to małe dziecko, o długich blond włosach. Spojrzało na swoje lewo, wskazując po chwili wielki przemykający szybko cień. Za taflą wodospadu, przemknął obiekt, a wraz z nadejściem obiektu, dziecko czmychnęło. Nagle usłyszała dźwięk…

Wszyscy
…nagle coś poruszyło się za wodospadem. Nikt nie miał czasu by przyjrzeć się bliżej. Na granicy słyszalności grupa usłyszała radio, a konkretniej ludzki głos w oddalającym się radiu.
„Fokstrot, tu Czarli.. kszzzt… straciliśmy Eko, obecnie jesteśmy ścigani przez niebieskich.. kszzzt.. prosimy o wsparcie”
Po chwili jeszcze słabiej odbierany i już niknący, odzew.
„Zrozumiałem Czarli, kierujcie się do… kszzzt.. lewego skrzydła w…. kszzzt… kszzzt.. centrum handlowym La Part Dieu…”
W oddali słychać było, trzy stłumione strzały. Później cisza. Na nowo, pustkę w eterze wypełnił szum wodospadu, o powoli schnącym źródełku.
Gdy w grupie ponownie ktoś chciał zabrać głos, ten został przerwany przez skowyt wilków na wyższych piętrach. Mężczyźni skierowali wzrok ku pomieszczeniu, w którym się poprzednio znajdowali. Doszukując się w gruzowisku jedynego schodo-podobnego miejsca, prowadzącego na wyższe piętro. Dopiero po chwili uspokoili się, przypominając sobie, iż jedyne wyjście z niego, prowadziło do ogrodu. Jeszcze przez kilka sekund słyszeli stukanie pazurów i wycie na wyższych piętrach…
….po czym jak gdyby nigdy nic. Ucichło.

***
Wybieraj rozważnie;

Maksymilian Kowalski

[Cykor: Zmniejszasz dzielący cię dystans od Piotra, bądź „Milczka” wręcz zwieszając się na ich ramionach. Udając zainteresowanie istotą za meblem. Dopiero w tej opcji Maks dostrzega Alicję oraz jej problem z nogą.]

[Obiektywizm: Prosisz wszystkich w miarę spokojny sposób, aby jako grupa wydostali się z wnętrza budynku, uznając przebywanie w nim za wątpliwie bezpieczne. Przewijając również w myślach stare powiedzenie „ciekawość to pierwszy stopień do piekła”.]

[Ciekawość: Ulegasz chęci poznania sięgając po dłoń zawieszoną w pnączach. Spodziewając się osoby w potrzebie. Bądź zwracając uwagę jednego z towarzyszy na temat istoty zawieszonego przy stropie. UWAGA. Niestety nie możesz jej sięgnąć bez podstawienia jednego z obrośniętych krzeseł biurowych, lub za pomocą wsparcia jednego z towarzyszy.]


Henry Bevoushe

[Łaskawość: Chowasz klucz francuski i podciągasz rękawy. Na migi pokazujesz Piotrowi, co ma robić, także machasz do Maksa. Decydujesz się wziąć sprawę w swoje ręce, skoro nikt nie wykazuje inicjatywy, podzielenia się jakimikolwiek radami medycznymi. Do MajkEnd.]

[Makiawelizm: By uniknąć dalszych niespodzianek grozisz dziewczynie, zniecierpliwiony zadając jej serię pytań. Dopytując się o miejsce, w którym się znajdujecie, bądź osobę, która wyrządziła jej tą krzywdę. Będąc gotów posunąć się do skrajności, aby uzyskać odpowiedzi. Oraz mając nadzieję, iż nie będziesz zmuszony do ucieczki przed żadnym monstrum bądź bandytami, którzy dokonali podobnego aktu sadyzmu i prawdopodobnie czają się teraz, gdzieś w okolicy.]


Piotr Sowiński

[Opanowanie: Uspokajasz dziewczynę, starając się skupić na sobie jej uwagę. Chwytając ją za rękę, oraz zapewniając, że razem udzielicie jej pomocy.]

[Strach: Nie mogąc się skoncentrować, zadajesz pytanie na forum o jakąkolwiek wiedze medyczną osób w grupie. Bądź prosząc jednego z mężczyzn by przebiegł się w stronę wodospadu, upewnił czy w pobliżu nie ma ludzi, którzy mogliby udzielić pomocy.]

[Czujność: Rozglądasz się po pomieszczeniu, śledząc odgłosy dobiegające z budynku. Odczuwasz dyskomfort przebywania w miejscu, które zaraz może stać się siedliskiem jakiejś miejskiej watahy. Wyrażasz także swoje zdanie na temat ulotnienia się z budynku, oraz decyzję na temat przenoszenia bądź pozostawienia dziewczyny.]


Alice Gordon

[Wiara: Poddajesz się, wiedząc że sama nie poradzisz sobie z nastawieniem nogi. Wierzysz w dobroduszność mężczyzn, gdyż nie wydają się groźni.]

[Skupienie: Inwestujesz swoje ostatnie siły w nawiązanie kontaktu z grupą. Skupiając się głównie na wybadaniu czy mogą stanowić jakieś zagrożenie.]

[Szok: Krzyczysz po pomoc, nadal wierząc iż mężczyźni są agresorami. Mimo iż nie posiadasz sił na walkę, szarpiesz się z Piotrem.]
 
Kawairashii jest offline  
Stary 15-09-2010, 15:50   #16
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation

Armless Berserk



Wszyscy

- Cześć, jestem Maks, nie zrobię ci krzywdy

Spróbował jeden z mężczyzn, jednak widząc że dziecko miało się ku nieznajomemu, darował sobie powitanie. Nagle troski dziecka stały się jego troskami.

-Chyba nasza mała przyjaciółka tutaj- wskazał na istotkę – Czegoś od pana chce... Dla naszego wspólnego dobra, lepiej proszę jej to dać . - Mówił całkiem serio.

-Może... Może chodzi o broń? Oddaj jej pistolet... James. Nie powinniśmy jej ignorować ani straszyć. Chociaż pewnie i tak nic nam nie powie, nie wygląda na to, żeby znała nasz język...- dokończył zawiedziony Piotr. Po chwili dodał spokojnym głosem, patrząc na blondyneczkę:
- Rozumiesz nas, drogie dziecko? Możesz nam powiedzieć, gdzie jesteśmy?

Ku swemu zdziwieniu poczuł się usatysfakcjonowany niewyjaśnionym przeczuciem otrzymania odpowiedzi na swoje pytanie. Jednak nie był w stanie powtórzyć, a raczej słownie skrystalizować otrzymaną odpowiedź. Uczucie to przyszło nagle i nie miał na nie kompletnie żadnego wpływu.

- Nie sądzę by chodziło mu o broń. - Zaburzona równowaga dała o sobie znać, nieznajomy mężczyzna powoli bujał się wokół własnej osi, patrząc ciągle na Małego.

... Przepraszam was że tak mało mówię, ale przez ostatnie parę godzin przeżyłem rzeczy, jakich nie życzył bym doświadczyć nikomu. Ciężko mi jest Wam zaufać po tym co tu widziałem, lecz chyba nie mam wyboru. – Ogłosił swoje przybycie, niczym postać trzecioplanowa w kiepskim sitcomie bądź, reality show pokroju Big Brothera. Faktycznie nie znał ich, a oni jego, jednak wygłaszanie tych faktów na głos było dość niespodziewane.

Uśmiechnął się smutnawo, wciąż patrząc na króliczka. Nie odwracając się, rzekł –Witam więc i Ciebie nowo przybyły, mam nadzieję... –Zająknął się- ...człowieku. Jestem James Hightower. -Strata poczucia równowagi i powagi sytuacji, naruszyła lekko sposób rozumowania Jamesa. Nikt jednak nie mógł zaprzeczyć, iż ludzi w pomarańczowych kombinezonach było coraz więcej, a o ile Piotr i Alice dobrze słyszeli; nieznajomy wspomniał coś o jeszcze jednej osobie, oraz o zaprowadzeniu oprychów w jej miejsce przesiadywania w zamian za uwolnienie. Zatem prócz obecnie czwórki mężczyzn i jednej kobiety, w okolicy znajdował się jeszcze ktoś.

- Hej, czy o to mu chodzi? –Maks, zapytał nieznajomego mężczyznę podnosząc pas z kieszonkami do góry. Przypomniał sobie jednak o niemym jak dotąd króliczku i szybko się zreflektował zwracając się bezpośrednio do niego- Hej, to twoje? Proszę, znalazłem to tutaj, w gruzowisku, nikt nie chciał ci tego odebrać - Maks wiedział, że trochę przesadza z defensywnym tonem, ale przedłużające się milczenie zabójczej istotki nie dodawało mu przecież pewności siebie.
- Słuchaj, może moglibyśmy Ci w czymś jeszcze pomóc, nie to żebyś sobie świetnie sama nie radziła - to ostatnie powiedział dosyć szybko i ciągnął dalej – Nie wiem jak reszta, ale ja nie bardzo mam się gdzie podziać, i gdybyś tylko miała jakiś pomysł... - głos Maksa rwał się nieco, ale chłopak nie przerywał, mimo, że czuł, że być może gada już całkiem od rzeczy. – Gdzie moglibyśmy pójść, przespać się, pomyśleć co dalej. Macie może tu jakiś telefon działający? Muszę zadzwonić, zadzwonić do rodziców, na pewno gdzieś tam żyją, w Polsce, na pewno... – A więc Maks był z Polski(?) ciekawe skąd pochodzi reszta. Chłopak zamyślił się na chwilę, jednak nawet w tym stanie odczuł wrażenie uzyskania odpowiedzi na swoje pytania. Tak jakby rozmawiał przy herbatce z miłym staruszkiem niekryjącym przed nim niczego i udzielający mu tak wiele odpowiedzi ile był tylko gotów zadać pytań.

- Co z Henrym? Czeka na zewnątrz?- spytał Piotr siedzącego Maksa, przypominając sobie, że poszli na polanę razem.
-[i] Został nieco w tyle, ale nic mu nie jest[i/] -odpowiedział chłopak bez entuzjazmu, jakby zamyślony.
Mężczyzna skinął tylko głową i spojrzał na blondwłosą dziewczynkę. Nie sądził, żeby to miało dać jakiś efekt, postanowił jednak kontynuować zadawanie pytań, rozpoczęte przez jego towarzyszy.
- Wiesz może, czy są tu tacy ludzie, jak my, w takich ubraniach? Możesz nas do nich zaprowadzić?- wskazał na siebie, na pomarańczowy strój, który świadczył o... No właśnie, o czym? Kim byli w tym świecie?
- Gdzie są Twoi rodzice?- Piotr próbował pokazać wysokiego człowieka, wskazując ręką ponad swoją głowę, jednak wątpił, żeby to miało w czymś pomóc. Sam nie wiedział, czemu, ale opadł na kolana, zniżając się do poziomu siedzących mężczyzn.
- Co teraz? Chyba musimy iść dalej, ona nas nie rozumie, nie pomoże... A jak spróbujemy iść za nią, może to źle zrozumieć i... Eh... Czemu to musiało mi się przydarzyć? Czemu właśnie mi?- Kolejne pytania, kolejne wrażenie bycia wysłuchanym. Jednak, czemu nie mógł przypomnieć sobie odpowiedzi? Zapisać ich? Powtórzyć?



Dziecko położyło blask na klatce piersiowej zmarłego. Coś poruszyło się wewnątrz denata, wstrząsając jego piersią. Ślimaczym tempem z jego gardła wydobył się obiekt wielkości orzecha, po czym zawisł w bezruchu nad jego ustami…

Upadasz, a wraz z tobą wszyscy zgromadzeni.



***



Stoisz, nagi jak cię Pan Bóg stworzył. Pod stopami czujesz trawę, jej kiełki wbijają ci się w skórę. Dookoła ciemność, a w niej chmara połyskujących oczu oraz opiewające je dziwaczne kształty.

Wrona- Zabij, Zabij!

Szczury- Jeden z nas…

Lew, groźnym jak również zdystansowanym tonem- …człowiek…

Trzymają swój dystans. Jesteś sam. W pobliżu nie ma nikogo prócz ciebie i bestii. Ciszę a przynajmniej cichy pomruk zwierząt zostaje zagłuszony przez maszynę szpitalną maszynę wyczytującą puls, nie tylko ty ją słyszysz, w tłumie zaczyna ryczeć lew, wraz z nim wyją wilki, goryle biją się po klatkach hucząc dziko, hieny śmieją się, słonie i żyrafy przemieszczają się nerwowo blokując światła gwiazd. Głowa jednej z nich złamała się w pół, wśród skowytu zwierząt słyszysz łamanie się kości, niektóre z nich upadają na ziemię, śliniąc się w ciemnościach. Słyszysz łomot, jednak to nie twoje ciało ulega zmianie. Spod skóry i mięśni małp wyrastają bąble, wielkie grudy mięsa zaczynają wypychać wnętrzności co mniejszych zwierząt. Kotowate i psowate zwierzęta zaczynają linieć, syk węży przemienia się w ludzkie wzdychanie, ptaki opadają na ziemię z drzew pęczniejąc. Obracasz się spanikowany oglądając deformacje, z biegiem czasu zwierzęta zaczynają przypominać… ludzi. Przed gromadą zwierząt, wewnątrz okręgu, dookoła którego się zebrały stoi postać. Wyróżnia się spośród innych, padającym na nią światłem. To dziecko, blond włosy chłopiec o kobiecej budowie ciała. Dziecko musi mieć zaledwie 10 lat, stoi przed tobą nagie i piękne, ze smutnym wyrazem twarzy, spoglądając na ciebie swymi zielonymi oczyma, tuż spod swej blond grzywki. Długie blond włosy, kaskadami opadają jemu na ramiona, kończąc się na wysokości bioder. Dziecko nie ma rąk.

-(I’ve seen You) widziałem/am cię…-wyszeptuje, po czym przerywa, aby spojrzeć ku ziemi. Ciało kobiety w pomarańczowym kombinezonie leży przy twych stopach- jeden upadł, stoi pięciu.



***



Stoisz przed kratami. W oddali słyszysz maszynę wyczytującą twój puls.





… PM





Pobudka.


[centem]***[/centem]



Z nicości rozbrzmiewa głos.

-Tak, tak wiem. Nie martw się, postaram się być wyrozumiały. Tak, rozumiem, dobra, nie szarp mnie. Przynieś mi nóż, tak ten malutki,… skalpel, rozumiesz? To pędź. Aha! I jeszcze trzy podstawki, nie chcę żeby mi tu naświnili. No dobra do rzeczy… spokojnie oni są pewnie jeszcze w swoim świecie. Niebywałe, że znalazłeś beta testerów, mogą być w szoku. Oby tylko ich nie wywęszyli u mnie, jesteś pewien że nikt cię nie śledził? Mówiłem ci, że mają takiego z super nosem, świr jak ich mało. Ale ci mówię, weź lepiej uważaj. Co? Nie wiem czy to nos czy przeczucie, to nie harmian więc się nie łudź. Jest, zaczyna się, teraz bądź cicho.


- Rozumiesz nas, drogie dziecko? Możesz nam powiedzieć, gdzie jesteśmy?

Starszy mężczyzna-Jesteście um… w domu, znaczy, no świat się trochę zmienił ale to wciąż Europa. Jesteśmy z dwadzieścia cztery kilometry od Mortiego. Co? Aha, czekaj.. o rety już zapomniałem co tam było przedtem. Yyy… to chyba było, Jezu… jesteśmy gdzieś nieopodal Reims a Paryżem w starej Francji. Chociaż nie, czekaj um.. byliśmy w podróży przez Szwajcarię, to.. jak mijaliśmy Uniwersytet Koblenz-Landau w Karlsruhe w Niemczech. No w każdym razie jesteście w europie, obecnie. Nie wiem skąd was przytachała, ale sądząc po jej sile to pewnie ze szmat drogi stąd. Mała. Znaczy mała was tutaj um… sprowadziła. Ja jestem za stary i za słaby na takie zabawy.

- Nie sądzę by chodziło mu o broń. –Osobnik zachwiał się wypowiadając te słowa.

... Przepraszam was że tak mało mówię, ale przez ostatnie parę godzin przeżyłem rzeczy, jakich nie życzył bym doświadczyć nikomu. Ciężko mi jest Wam zaufać po tym co tu widziałem, lecz chyba nie mam wyboru.

Uśmiechnął się smutnawo, wciąż patrząc tempo w jakimś kierunku, nie odwracając się rzekł –Witam więc i Ciebie nowo przybyły, mam nadzieję... –Zająknął się- ...człowieku. Jestem James Hightower.

Starszy mężczyzna- Miło mi cię poznać, mam na imię Joseph Hinz. A ta mała to Robin, w każdym razie reaguje na to imię. -w tle słychać brzdęk talerzy- Kanapeczkę? Sam wypiekam chleb, jak nie smakuje to wynocha, hehe. Nie, nie żartuje, naprawdę to drożdże są problematyczne, jedzcie póki możecie. Sałatę i inne składniki mam z ogródka, co do sera to nie jedzcie, jeśli nie chcecie, chyba nie wyszedł mi najlepiej. Woda z herbaty nie jest zatruta, może lekko promieniuje, ale lepiej umrzeć za kilka lat z promieniowania, niż za kilka dni z odwodnienia. Ot co.

- Hej, czy o to mu chodzi? –Maks, zapytał kierując wzrok w nicość i poruszając trochę bezwładnie ręką.- Hej, to twoje? Proszę, znalazłem to tutaj, w gruzowisku, nikt nie chciał ci tego odebrać

W tle było słychać akrobatyczne jęknięcie starca, który najprawdopodobniej teraz wymieniał spojrzenia z dzieckiem.

- Słuchaj, może moglibyśmy Ci w czymś jeszcze pomóc, nie to żebyś sobie świetnie sama nie radziła - to ostatnie powiedział dosyć szybko i ciągnął dalej – Nie wiem jak reszta, ale ja nie bardzo mam się gdzie podziać, i gdybyś tylko miała jakiś pomysł... - głos Maksa rwał się nieco, ale chłopak nie przerywał, mimo, że czuł, że być może gada już całkiem od rzeczy. – Gdzie moglibyśmy pójść, przespać się, pomyśleć co dalej. Macie może tu jakiś telefon działający? Muszę zadzwonić, zadzwonić do rodziców, na pewno gdzieś tam żyją, w Polsce, na pewno...

Starszy mężczyzna- No cóż. Hmm… jedną noc mogłem was przenocować, ale niedługo z pewnością zjawią się tu Maruderzy. Długo i tak nie pociągniecie w tych stronach, zalecałbym udanie się do miasta na Rubieży, po drodze wpadnijcie do metra, narysuje wam mapę. W najgorszym wypadku traficie na Niebieskich, ale dobry Szaber zawsze się wam przyda na Rubieżach. Po zębach tego Pana widziałem, że ma ‘Kocioł’ więc z pewnością dacie sobie radę. -Wypowiedź mężczyzny była obfita i pogmatwana, mimo to nie gubił się on we własnym rozumowaniu. Zatem o ile grupie mogło zabrać trochę czasu odszyfrowanie całości przekazu, nie wydawało się, aby starzec starał się cokolwiek przed nimi ukrywać.

Zgromadzonym powoli udawało się wyrwać z transu, a ich oczom ukazał się wychudzony staruszek, dużo po siedemdziesiątce z długą brodą, zabrudzonym fartuchem i z podłużną twarzą, głową wprost idealną na czapkę kucharską. O dziwo, reszta jego ubioru w pewnym stopniu przypominała spotkanych wcześniej bandytów. W dłoni trzymał skalpel, którym kroił kanapki na mniejsze, tak by dla każdego starczyło. Na talerzu leżały jedynie cztery sznytki chleba, jednak porządnie poćwiartowane zamiast czterech kawałków z dwóch kanapek, gospodarzowi udało się podzielić je na szesnaście części.


- Co z Henrym? Czeka na zewnątrz?- spytał Piotr. Henrem i Alice już dawno wróciła świadomość, jednak James, Piotr i Maks mieli jeszcze coś do powiedzenia.

- Został nieco w tyle, ale nic mu nie jest[i/] -odpowiedział chłopak bez entuzjazmu, jakby zamyślony. Pomieszczenie, w którym się znajdywali przypominało wnętrze kutra rybackiego, jednak skąd Kuter Rybacki w Szwajcarii? Mimo iż Maks wyraźnie przyglądał się pulkom, pryczom oraz kilkoma amatorsko wyciętymi oknami i wyjściami ewakuacyjnymi, nie wydawał się być tym faktem zaskoczony.
- Wiesz może, czy są tu tacy ludzie, jak my, w takich ubraniach? Możesz nas do nich zaprowadzić?- wskazał na siebie, na pomarańczowy strój.

Starszy mężczyzna- ‘Śpiący’ -opowiedział szybko na pytanie, popijając spokojnie herbatkę- Takie stroje kiedyś posiadali ludzie poddający się hibernacji. Albo macie sporo szczęścia, że urządzenia podtrzymujące wasze życie po dziś dzień, nie uległy uszkodzeniu, albo wielkiego pecha na obudzenie się w takich czasach. Który pamiętacie ostatnio rok? A.. nie ważne, mówcie dalej. -staruszek popatrzył na swój nie działający zegarek, pewnie z przyzwyczajenia.
- Gdzie są Twoi rodzice?- Piotr próbował pokazać wysokiego człowieka, wskazując ręką ponad swoją głowę. Staruszek przypatrywał się zachowaniu ‘Śpiących’ z błogim uśmiechem na twarzy i szczerym zaciekawieniem.
- Co teraz? Chyba musimy iść dalej, ona nas nie rozumie, nie pomoże... A jak spróbujemy iść za nią, może to źle zrozumieć i... Eh... Czemu to musiało mi się przydarzyć? Czemu właśnie mi?

Starszy mężczyzna-Hehe, ja też nie wiedziałem, czego ode mnie chce. Wstyd przyznać, ale za czasu, byłem dość zdesperowany i na początku wziąłem ją za obiad hehe. No cóż, w taki sposób straciłem swoją wiatrówkę, Robin mało co nie wytrąciła mi barku wykopując mi go z dłoni. Później za mną chodziła z pół roku, jak jaka zmora. No ale nic, nie powinienem narzekać, póki dzieciak nadal krąży w okolicy, póty Maruderzy nie odważą się mnie tknąć. Sądzą że ‘ich’ rozumiem, ale czy ja o to prosiłem? Co jakiś czas tylko wpadają bym przekazał coś ‘Matce’. Heh, na co Robin wpatruje mi się w oczy, po czym znika na dwa dni. Nie pytajcie o co chodzi, bo sam nie wiem.-staruszek zaśmiał się dumnie, zajadając obierane jabłko. Po czym ucichł, oczekując następnych pytań. Alice wraz z Henrym zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu. Piotr leżał na wyższej pryczy, poniżej niego leżał James. Na podłodze, tuż koło staruszka siedział śliniący się Maks.

Starszy mężczyzna-
Hm? To już? Wszyscy się obudzili? Hehe, zawsze jest śmiesznie gdy po chwili zdajecie sobie sprawę z tego że wcale nie chcieliście powiedzieć tych słów. Robin miała dobre wyczucie czasu z tym Inhibitorem, zapewniła mi niezłą rozrywkę.


Dziadek zmrużył oczy, skupiając swoją uwagę na obieranym owocu. Po jego zachowaniu nie wyglądało, aby się gdzieś śpieszył, spokojnie zagadując się na oczach ‘Śpiących’. Puszka nie było w pomieszczeniu, ‘Śpiący’ dostrzegli go za oknem w ogródku staruszka.

Starszy mężczyzna wskazał kanapki i pokrojony owoc- proszę, częstujcie się, musicie być głodni.



***

Wybieraj rozważnie;




James

Sen …



Nieprzyjemne wspomnienie wszechogarniającej ciemności, pełnej zlewających się ze sobą niewyraźnych, pokracznych kształtów, zwieńczonych błyszczącymi oczyma zawitało w umyśle Jamesa. Naturalna wrogość emanująca z otaczających go bestii była bardzo wyraźna, wprost czuło się nienawiść ostrą jak brzytwa, gotową ciąć na oślep, byle tylko zaspokoić głód krwi.

Pip… pip… pip…

Dźwięk szpitalnej maszyny przykuł na chwilę uwagę wszystkich pobliskich istnień, po czym dał się słyszeć pierwszy ryk. Przytłaczający ryk targnął wszystkimi wrogimi stworzeniami, gdy ich ciała rozpoczynały niezwykłą, ohydną przemianę. Z każdej strony pojawiały się pukle mięśni, wnętrzności wydobywających się z obrzmiałych do granic możliwości ciał, wszystkie przyprószone sierścią wypadającą z liniejących powoli zwierzęcych powłok.

Dlaczego nie czuł typowego dla siebie w takich chwilach obrzydzenia? Dlaczego nie chciało mu się wymiotować? Szamocząca się masa zaczynała przybierać znajome, ludzkie kształty, mężczyzna wpadł w panikę. Mimo strasznego uczucia, nie był w stanie ruszyć się z miejsca, jakby nogi wrosły mu w porośniętą soczyście zieloną trawą ziemię.

Istoty, a raczej humanoidzi ustawili się w krąg wyłaniając ze swych szeregów małego chłopca dziwnie przypominającego „Małego”.
-I’ve seen you… Jeden upadł, stoi pięciu. – Powiedział, spoglądając na truchło kobiety spowitej w pomarańczowy kombinezon leżące u jego stóp. Po ciele Jamesa przebiegł lodowaty dreszcz.



…Sen…



Pip… pip… pip…
Kraty otaczają postać ze wszystkich stron.

Człowiek w białym ochronnym okryciu stoi w pobliżu i pyta Jamesa o umowę, ten nie do końca wiedząc czemu, odpowiada. Krótka konwersacja szybko się kończy, obaj mężczyźni wyglądają na zadowolonych z siebie, wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, uśmiechają się.

Tępy, pulsujący ból głowy przesłania wszystko co dzieje się dalej…



Pip… pip… pip…
Te same kraty oddzielają świat od najbliższego otoczenia mężczyzny.



Znów osoba w białym fartuchu rozmawia z Jamesem, lecz tym razem jest nią kobieta. Informuje o tym co się stanie, o skutkach ubocznych, ostrzega przed kimś, ciężko ją zrozumieć. W pewnym momencie wymawia słowo hibernacja, po czym sen się urywa na chwilę, powracając w momencie ugryzienia przez mężczyznę podejrzanego nasionka. Wspomina coś o osiągnięciach technologicznych, tym samym totalnie zaskakując Hightowera.



Pobudka



Do Kawy (wrażenia ze snów; na PM)



Słowa wymawiane przez Piotra i Maksa jeszcze wisiały w powietrzu, uzyskując odpowiedzi na zadane przez nie pytania. Tuż obok nich wiły się, nawet nie warte śmiechu słowa Jamesa. ”No pięknie, nie ma to jak się wygłupić na samym początku. Niech żyje pierwsze wrażenie, wszystko przez to że całkiem straciłem głowę podczas tej masakry.” Wciąż mając zamknięte powieki usłyszał głos staruszka:

- Hm? To już? Wszyscy się obudzili? Hehe, zawsze jest śmiesznie gdy po chwili zdajecie sobie sprawę z tego że wcale nie chcieliście powiedzieć tych słów. Robin miała dobre wyczucie czasu z tym Inhibitorem, zapewniła mi niezłą rozrywkę.

Zdezorientowany, omiótł wzrokiem pomieszczenie w którym się znajduje, chwilkę zatrzymując się na każdej z postaci ubranych w podobne do swego pomarańczowe kombinezony.



Nie miał pojęcia od czego zacząć: pytań, tłumaczenia, szukania schronienia, przedstawienia się po raz wtóry wszystkim, lecz cisza która zaległa po monologu dziadka była diabelsko denerwująca. Usiadł więc rozprostowując kości, zwrócił się w stronę domniemanie najwłaściwszej osoby i powiedział:
-Witam, e… czy mógłby mi… a raczej nam, pan wytłumaczyć co się tu dzieje?

Postanowił iż nie tnie od nieznajomego tych podejrzanych kanapek „w końcu mogę być czymś nafaszerowane”, jednakże monstrualny zrobił w tym momencie swoje, przejawiając się w głośnym … burp… . Teraz nie miał wyboru, sięgnął po kawałek owocu.


Joseph

Staruszek nie zastanawiał się wiele, wzruszył jedynie ramionami, popatrzył na stów, i cóż więcej dodać? wydestylował z siebie raczej spodziewaną odpowiedź.

-Um... Nic szczególnego, właśnie jemy śniadanie.-po czym sięgnął po jedną z kanapeczek i zaczął się nią delektować, kiwając głową w stronę okna. Za nim, stał 'króliczek' który najwyraźniej nie śpieszył się nigdzie, tak jak przy spotkaniu z Jamesem. Dziecko obserwowało zgromadzonych, radząc sobie w skomplikowany sposób z jedzeniem marchwi, bez użycia rąk. Joseph podniósł kanapkę ku nieświadomej zwyczajowi istotce, wznosząc tym samym niemy toast w podzięce dziecku.

-Mam nadzieję że smakuje?-odczekał chwilkę na odpowiedź po czym dodał, wyjmując na wpół ugryziony smakołyk z ust- To z którego roku, mówiliście, że jesteście? Przez ostatnie sześć lat, dużo zmieniło się na świecie. Rozrost, a raczej eksplozja 'Mortiego', apodyktyczni fanatycy walczący o tereny w dżungli, samozwańczo ochszczącymi się ich władcami, ostatnie samobójcze próby zlikwidowania zarazy przez stany zjednoczone, może pamiętacie któreś z powyższych? Odwet 'Mortiego' na ludzkości, afery polityczne, wybuch wojny na paru frontach krajów bliskiego wschodu, wzajemne wyniszczanie się ostatnich kolebek ludzkości, po czym totalna cisza medialna. W mgnieniu oka, cofneliśmy się o kilka stuleci. Mimo to nadal żyjemy, gdzieś tam w dżungli, ale jednak. Może cytrynki?-Joseph wskazuje na herbatę, Jamesa.


James

Po usłyszeniu pierwszej części wypowiedzi staruszka, na twarzy mężczyzny pojawił się pierwszy, od wydawałoby się dawna uśmiech. "Albo ten człowiek ma rewelacyjne poczucie humoru, albo jest średnio rozgarnięty."

-Dziękuję, smakuje całkiem nieźle. - Powiedział chwytając kromeczkę i pochłaniając ją z wyraźnym zapałem. Po skonsumowaniu miniaturki już chciał otworzyć usta, by zadać Josephowi pytanie, lecz ten go uprzedził, w końcu mówiąc z sensem.

-Nic z tego o czym pan mówi nie jest mi znane, jestem pewien że nic takiego nie miało miejsca przed tym jak się tu obudziłem. - Oczywistym pytaniem kontrolnym było - Czy mógłby pan opisać wydarzenia z ostatnich kilkunastu lat? Szczególnie te o których pan przed chwilą wspominał.

-Tak, poproszę. Jeśli nikt nie ma nic przeciwko...
- Usiadł wygodniej na łóżku, kierując pytające spojrzenie na towarzyszy - ...zapowiada się długa rozmowa.


Piotr

Zwierzęce postacie otaczały Sowińskiego niczym pogański panteon mający rozsądzić do jakiej części zaświatów udać ma się zmarła dusza. Mówią o czymś, najpierw niczym ludzie, jednak potem jest to tylko kakofonia zwierzęcych odgłosów. Piotr zaczyna się denerwować, bać, gdy tylko zwierzęta zaczynają się zmieniać. Ich ciała przechodzą drastyczną, niemiłą dla oka przemianę, której ostatecznym stadium są człekokształtne istoty. I blond włosa dziewczynka z restauracji. Mówi coś, a razem z jej pojawieniem się, zauważa zmasakrowane ciało kobiety w pomarańczowym kombinezonie pod swoimi stopami.

"Jeden upadł, stoi pięciu."

Sen... Migrena... Cel...

A...a...a...licjo!

Piotr poderwał się z niemym jękiem z łóżka. Dopiero teraz zorientował się, co się przed chwilą stało, chociaż było to tak nierealne, że trudno było w to uwierzyć. Dopiero teraz przypomniał sobie dziwny sen i to, że jakiś starzec odpowiadał właśnie na zadawane przez niego i towarzyszy pytania... Te same pytania, jakie zadali tej dziewczynce w zawalonej restauracji.

Restauracja, walka, unik, strzały i Śmierć, przede wszystkim Śmierć. Ile osób tam zginęło? I w jaki sposób? A sen? Sen, w którym widział dorosłą Alicję, własną córkę?! I co z doktorem i z tym... Rozkazem? Tak to miał traktować? To niby ma być jakaś wielka misja, czy coś w tym stylu? I czy to wszystko prawda? Cela? Wielki projekt? 7 lat? Zmiany? God Seed? Pozostała dwójka? Alfa, czy może Alicja? Ufać, nie ufać? Serce...? Co to do cholery miało znaczyć?!

Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, była tu piątka w pomarańczowych kombinezonach, oraz starzec i dziewczynka z restauracji. Nie wyglądali groźnie, wręcz przeciwnie. Nawet odpowiedzi staruszka były na tyle konkretne, na ile mogły być. Było wiele niedomówień, ale chwilowo Piotr nie miał siły dopytywać o szczegóły. Przedstawił się krótko Josephowi i wziął od niego kanapkę, ser oraz sałatkę, nie zapominając oczywiście o herbacie. Postanowił, że nie będzie robił niczego głupiego, w końcu jest tu ta mała... No i po co miałby komplikować sobie życie? Chociaż, jeśli ten sen jest wizją prawdziwych wydarzeń z przeszłości, to już wystarczająco je sobie skomplikował...

Póki co posiedzi, zregeneruje siły i spróbuje dowiedzieć się czegoś o obecnym świecie. Tu byli bezpieczni, przynajmniej na razie.


Joseph

Joseph, przystąpił do opowieści, jakby 'mandarynkowi' ludzie nie byli jedyną grupa osób której musiał już kiedyś przedstawiać podobną historię.

-Razem z żoną wybraliśmy się na wycieczkę do Włoszech. Mogliśmy sobie na nią pozwolić, zbieraliśmy jakiś czas, było to chyba w 'dwudziestym drugim'. Niewyobrażacie sobie jak pięknie wyglądało koloseum po 'remoncie'. Wszystko było by dobrze gdyby tylko w porę nie wspomniała o długu w restauracji. Musiałem po drodze wpaść do brata, ona pojechała razem z wycieczką...-Staruszek najpewniej do czegoś zmierzał, jednak po pewnym czasie grupa przestała wątpić iż sam mógł równie dobrze zapomnieć, do czego. Joseph kontynuował, kilka minut póki nie doszedł do najistotniejszej ze spraw.

-[i]...mówiłem żeby nie panikował, i że wszystko da się załatwić, ale ten musiał wyjść w dzień 'wybuchu'. -[i]Przestał na chwilę. Kiwając głową, jakby chciał powiedzieć "a nie mówiłem?"- Drania do dziś nie widziałem. Znając go pewnie gdzieś tam żyje, skurczybyków takich jak on, świat nie pozbywa sie tak szybko. Ta... w każdym razie. Rozmawiałem z 'Remusem' przez komórkę, gdy w tle zobaczyłem jak piętro jednego z wieżowców wybucha. Najpierw myślałem że komórka mi nawala, ale wyraźnie widziałem panikę na jego twarzy. W mediach nic o tym nie mówili, ale Remus skierował kamerkę na okno. Nie było tam ognia, tylko gigantyczny powiew, który wyrwał całe okno ze ściany. Szyba musiała być pancerna, bo wcale nie było tak wiele szkła na jezdni. Z wewnątrz wydobywał się ten złocisty pyłek, jakby od tych... jak one się nazywają. Dmuchawców. Później tego samego dnia mówili we wiadomościach o terrorystach i całym tym gównie. Ogrodzili wkrótce granice miasta, stawiając wojskowych na drogach. 'Remus' miał chatę na peryferiach zatem byłem bezpieczny, ale nie mogłem się do niego dodzwonić, a mijała już czwarta. Od kiedy go widziałem minęły równe sześc godzin. Podjechałem pod granicę, jednak ta została przeniesiona dalej. Z czasem powietrze stawało się coraz cięższe. Pyłki które widziałem podczas rozmowy z 'Remy' latały po polach blisko chałupy. Myślałem że terroryści wymyślili jakąś broń biologiczno chemiczną, jeden chu... szybko się spakowałem i zostawiłem notkę, dla ;Remiego' gdybym się mylił. Zawsze był zwolennikiem spisków rządowych. Trochę z tej jego ideologi przeszło na mnie, bałem się jak nigdy wcześniej. Obecnie sam nie wiem jak daleko od 'Mortiego' już się znajduje. Drzewo wydaje się rosnąć z każdym dniem. -staruszek zwilża usta herbatą-[i] Unia europejska odwróciła się od Francji, i utkwiłem w kraju. W ciągu tygodnia, z centrum miasta wyrósł gigantyczny pień, a wszystko dookoła zaczął porastać bluszcz i inny shais. W placówkach wojskowych kończyły się dostawy medykamentów, bo to paskudztwo wżerało się w skórę, oczy, ciało. Widziałem raz człowieka z wyżartą połową czaszki, a facet nadal chodził i mówił jak normalny człowiek. No co do mowy to nie jestem taki pewien, bo jak się okazało to ludzie którzy znaleźli się w epicentrum wybuchu, jeśli nie poddani natychmiastowej obserwacji medycznej, tracili z czasem rozum. Ich ciała stawały się maziste, kości gumiaste.[i]-staruszkiem wzdryga na moment- W telewizji nadal podawali o jakimś wybuchu i że wszystko jest pod kontrolą. Później wymyślili sobie jakąś powódź, pomoc dla powodzian. Czy widzicie żebym był mokry? Tak czy owak, dużo z tej pomocy nie dostaliśmy. Z czasem jak granice kwarantanny się powiększały, najbezpieczniej było znajdować się na jej obrzeżach. Ludzie starali się nie panikować, jednak z czasem wszystko to szlak trafił. Woda i Prąd się skończyły. Zatem walka z 'morfami' bo tak ich nazywaliśmy, stałą się co raz trudniejsza. Morf to skrót od 'Zdemorfowany', nie chodzi tu wcale o kalectwo, tylko totalne wyniszczenie ciała. To ci, którzy przebywali w epicentrum. Przemieniali się, tracili rozum i zachowywali jak zwierzęta. Te.. ich tam.. Chodzące Trupy, mówię wam. Na jednym ze spotkań z tymi w radzie miast którzy jeszcze nie zwariowali, znalazła się taka jedna co gadała o tym jak to natura zagarnia to co człowiek jej zabierał przez tyle lat i inne pierdoły. Szybko się jej pozbyli, gdyby nie ja, pewnie spalili by ją na stosie za takie gadanie. -staruszek nabiera tchu w płuca, wydaje się przejęty wracaniem myślami do tego okresu- z czasem gdy co raz większa stawała się strefa 'zony', ludziom przestało zależeć na trzymaniu się granic kwarantanny, gdyż jak się okazało, ciągle się zmieniała. Wtedy jeszcze poruszaliśmy się w grupach, i mimo iż granice zostały przeniesione, niektóre już zarażone punkty zborne, nie utrzymując żadnych wieści od dowódców, utrzymywały się przez kilka tygodni, póki ludzie nie wytłukli ich gołymi rękoma, w zamian za broń którą dzierżyli. Wtedy całkowicie się poddałem. W nocy i za dnia było słychać wybuchy bomb. Ameryka wrzuciła swoje trzy grosze, robiąc sobie z Paryża poligon, Wietnam i Kuwejt w jednym. No ale jak często powtarzam "spodziewaj się niespodziewanego, a nigdy nie zostaniesz zaskoczony". Bo w końcu któż mógłby się spodziewać... no jak myślicie, czego? -kieruje pytanie do grupy, kiwając głową- że stany polegną. Po raz pierwszy, przegrają. Tak, ci sami, zbawcy narodów. Wielcy Panowie Amerykanie, wrzucili swoje oddziały w samo serce dżungli, wracając na swoją ojczystą ziemię, zarażeni. Najpierw chcieli to wszystko spalić, jednak drzewo nie dało za swoje. Gdy wydawało się że wygrywają z tą zasraną roślinnością, 'TO' zaczęło kontr atakować. Nagle wszystkie te 'morfy' zaczęły współpracować. Ja naprawdę wątpię czy oni mają jeszcze swoją wolę. Niektóre są szybkie jak diabli, inne wolne niczym ślimaki. Razem jednak stanowią niesamowite zagrożenie. Gryzą i szarpią, nie wiem czym zaspokajają swój głód, ale z pewnością nie tym co jedzą normalni ludzie. Są wybredne, jedzą tylko to co świeże, i na pewno nie są jaroszami. -kiwa głową-Z ziemi zaczęły wystrzeliwywać pnącza, które chwytały nisko latające jednostki. Był ogień, błyski, huki. Jakiś miesiąc po atakach, mur wybudowany wokół Francji przestał być patrolowany. Nawet nie wiem gdzie sięga już granica kwarantanny. Wody ziemne zaczęły świecić w ciemnościach. Czytał któreś z was może Tolkiena? Słyszeliście kiedyś o 'Entach'?-Joseph był już zmęczony opowieścią, było to widoczne na jego zmarszczonym czole. Wzdycha po czym mówi dalej, patrząc na dziecko za oknem, tempo wpatrujące się w Jamesa i zajadające marchwią jakby nigdy nic- Ludzie nawet ci zdrowi na umyśle stali się niebezpieczni. O dziwo, jedną dobrą rzeczą jaką otrzymaliśmy od 'Mortiego' to... heh. Nie znam angielskiego, nie jestem także dobry z niemieckiego czy francuskiego. Po jakim języku mówię? Sam nawet nie wiem po jakim języku mówię, ale wiem że wy mnie rozumiecie, tak jak ja rozumiem was...-skończył, spuszczając wzrok na ziemię. Herbata była już dobra, nie parzyła w usta. Coś jednak mówiło grupie że to dopiero połowa opowieści. Gdyż dziecko o kształcie królika, nie było wspomniane w niej ani razu.


Piotr

To wszystko było niczym scenariusz filmu katastroficznego, jednak po tym co Piotr widział i wiedział, nie wątpił w prawdziwość słów starca. Część rzeczy, w jakiś mniej lub bardziej pokrętny sposób, byłe logiczna. Wszystko to było straszne, ale najgorsze były podejrzenia, że to ludzie mogli sobie zwalić te wszystkie kłopoty na głowę. Jednak wyzbył się strachu i niepewności na poczet ciekawości. Tak wiele się zmieniło, ale może da się to wszystko wytłumaczyć? Może nie musi być tak źle?

- Więc... W Europie, na terenie byłej Francji rośnie teraz... Dżungla? To tam, gdzie się obudziliśmy... A teraz... Jesteśmy nadal na terenie kwarantanny?- Pierwsze pytania, za którymi poszły kolejne.

- Na początku mówiłeś nam o Rubieży, Kotle, o Niebieskich i Szaberach. Co to wszystko znaczy? I co dobrego "dał" ludziom Morti, nie dokończyłeś.



Maks

Maks obudził się ze snu by wpaść w kolejny. Oba były równie rzeczywiste. Zbyt rzeczywiste. Mrużąc oczy i potrząsając głową próbował się rozbudzić, ale nie wiedział gdzie jest. Krótka rozmowa - jeśli można to nazwać rozmową - z morderczym króliczkiem nakładała mu się w świadomości na wypowiedź jakiegoś starszego pana, który jednak opowiadał chyba nie do niego, bo nic o czym mówił nie kojarzyło się Maksowi z czymkolwiek.


Gdy już się otrząsnął, bezwiednie sięgnął po oferowany skromny posiłek. Czy we śnie można się najeść? Wiedział na pewno, że można być głodnym, bo był i to nawet bardzo.


Do dziadka - chyba przedstawił się Joseph - zagadywał też nowopoznany mężczyzna w pomarańczonym kombinezonie. Mówił o inhibitorze. 'Boże, nic nie rozumiem' - pomyślał ze zgrozą Maks. Oczy mimowolnie mu się rozszerzyły, zaczął się nieco nerwowo rozglądać. Albo pokój urządzony był we wnętrzu łodzi, albo projektant wnętrz miał nieźle nasrane we łbie, choć biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich godzin, obie ewentualności byłyby całkiem do przyjęcia. Do przyjęcia byłoby nawet, gdyby mieszkańcy ogródka 'za burtą' okazaliby się rybami z ludzkimi głowami i puszczaliby bańki ustami.


Gdy w dialogu zapadła krótka cisza [lub gdy całkiem się skończył] Maks wstał i zaczął mówić, życzliwym, może nieco zbyt oficjalnym, ale pozbawionym drwiny tonem:

- Witam pana, nazywam się Maksymilian Kowalski. Dziękuję za gościnę, poczęstunek... - skłonił się ku Josephowi - ... ratunek... - równie teatralnie lekko skłonił się ku Robin - ... i poproszę rachunek - bo z tego co zrozumiałem powinienem udać się do miasta na Rubieży, najlepiej metrem. Tam się już wszystko wyjaśni i opuścimy te porośnięte dżunglą zgliszcza pięknej Francji. Jeśli jest wojna, to jestem potrzebny w kraju. To, że tutaj nie docierają media, nie znaczy przecież, że tak jest wszędzie - bo i skąd byłoby o tym wiadomo, skoro TUTAJ nie dochodzą wiadomości. - Maks zdyszał się nieco, lecz kontynuował - Nie skłamię na pewno, jeśli powiem, że wszyscy jesteśmy niezmiernie wdzięczni za okazaną pomoc, ale chcielibyśmy wyruszać jak najszybciej. Proszę iść z nami, to będzie lepsze niż mapa. Bez obrazy, ale tutaj jest jakaś dżungla, tu się nie da żyć. Henry chyba ten swój garnek zgubił, ale jak umie gotować to coś skombinujemy, zawsze weselej będzie coś ciepłego zjeść, bo to długa droga do tego miasta, jak słyszę? A zresztą, nie ma co wchodzić w dłuższe dywagacje, proszę się pakować, pan nam pomógł, to i my panu pomożemy. Proszę się pakować i wyruszamy.


Maks był całkiem zadowolny z siebie i na takiego wyglądał. Wymyślił coś co można zrobić zaraz i co według niego miało poprawić ich sytuację. Był nieco głuchy na tłumaczenia dziadka, choć czuł się realny jak nigdy, to jednak nie uważał za istotne znać wszystkich szczegółów tego terrorystycznego ataku biologicznego. Dowie się z jakiejś książki albo z gazet. Na pewno w Wiedzy i Życie poświecą temu kilka numerów. Najwyżej nie będzie na kredowym papierze, bo przecież krach był, świat się trochę cofnął. Cóż z tego, lepiej dla drobnych specjalistów od naprawiania takich jak Maks. Mniej taniej tandety z Chin oznacza większy popyt na naprawianie. Nareszcie powiedzenie 'Zepsuło się? Wyrzuć!' odejdzie w cień. JUHU!


[Żeby nie było, osobiście rozumiem, że większość z tego co zostało, to można i trzeba co najwyżej młotkiem i sznurkiem naprawiać, nie lutownicą]


Henry

Szpakowaty i wyłysiały Henry wszedł do pokoju bardzo cicho, tak, że chyba nikt nie zauważył jego przybycia. Może to i dobrze, bo nie wyglądał najlepiej, choć czuł się wypoczęty jak po kilku dniach snu. Rolę dystrakcji wzorowo wypełnił Joseph ze swoją niebywałą opowieścią.

~Więc sen był prawdziwy.. doktorek z moim cygarem. Wszystko co mówił... -choć instynktownie o tym wiedział to szok nie był przez to mniejszy.

Stał w półmroku futryny wyławiając kolejne elementy układanki. Tereny Francji pogrążone w zielonej anarchii. Porażka amerykanów. Powaga sytuacji była niebywała, ale wrodzony cynizm pchał się na usta:

-Ciekawe jak poradzili sobie izraelczycy z tą rewolucją.- wszedł do pokoju w którym toczyła się rozmowa i z nienaturalnym uśmiechem zwrócił się do gospodarza. -Nazywam się Henry Bavoushe, dziękuję za udzieloną nam pomoc. Szczególnie informacyjną. Wszystko jest dla nas lekko szokujące, a Pan nie jest mistrzem subtelności.. -spojrzenie Henrego było przytomne i ostre, mowa pewna, a na ustach cały czas utrzymywał wymuszoną radość.


Joseph

-No, tak, uh nie jestem... tak. Czekajcie, spokojnie. Dżungla, t.ta.. to chyba, dobre słowo. Nigdy nie byłem w żadnej, no tak osobiście, ale kiedyś widziałem na national geographic że są tam te stumetrowe drzewa, pnącza i... przyrzekłbym że słyszałem małpy. Znaczy w Paryżu, gdy ostatni raz je widziałem. Co do kwarantanny, to na nieszczęście nie mam pojęcia jakie obecnie ma granice. Ale jeśli dobrze myślę to, to niedługo będę mógł odwiedzić rodzinę w Hamburgu. Heh- wypowiedź ta zdziwiła samego Josepha, który od dawna pewnie nie wypowiadał się na temat granic kwarantanny-chociaż sam nie wiem, czy i teraz nie jest to możliwe. Życie tu nie jest takie złe, da się przyzwyczaić, wystarczy zapewnić sobie jakieś pożywienie. Dach nad głową znajdziecie wszędzie, ludzie opuścili swoje domostwa dawno temu. Z żywnością to jesteśmy jeszcze w pieleszach -mówił o sobie, bądź grupie jako całości- jakiś czas temu zasiałem skromny kawałek ziemi, heh żona lubiła zabawy w ogródku. Aha... ten, no, zanim odpowiem na resztę pytań... nic, um. Nic z tego nie pamiętacie? Nie poszliście spać w trakcie ekspansji 'Morta'? Wiele z ludzi ratowało się hibernacją, w nadziei iż zostaną obudzeni po opanowaniu zarazy. Który rok pamiętacie jako ostatni?


Maks

Maks postanowił odpowiedzieć zgodnie z tym, co ostatnio pamiętał na pewno.

- Pamiętam, że była wiosna dwa tysiące dziesiątego roku. Świat był normalnie, po staremu. Żadnych morfów, nic takiego. Byłem umówiony na kolację z rodzicami.


Piotr

- Tak, ja też pamiętam ten właśnie okres, robiło się już ciepło po zimie. Tak, zdecydowanie 2010 rok- dorzucił Piotr, przegryzając jeszcze kanapkę.



Joseph

Staruszek zaniemówił na chwilę, otwierając niemo usta kilkakrotnie niczym złota rybka, po czym sfrustrowany, wstał z miejsca i zakręcił bączka jak gdyby szukał swych okularów.

-Nie, nie, nie, nie. To niemożliwe, ta technologia nie istnieje tak długo.- Joseph mierzył piątkę, wzrokiem spode łba, po czym sięgnął po kieliszek na jednej z półek z przeźroczystą substancją, popijając ją duszkiem i dysząc głośno. Następnie faktycznie założył okulary na nos i zaczął przeszukiwać książki, na owej półce. Wyjmując jedną z nich, następnie wyszukując odpowiednią strony, po to tylko by wyjąc umieszczoną pomiędzy nimi zakładkę. Zakładkę, która była połową kolorowej ulotki.

-To z pewnością nie było tak dawno. Może macie na myśli 2020 rok? Coś wam się musiało pomieszać-Podaje ulotkę Piotrowi, jednak nic co było na niej zapisanie nie dało się przeczytać.


Maks

Maks delikatnie wyjął ulotkę z rąk Piotra, ale i jemu nic nie udało się z niej odcyfrować. Oddając karteczkę zwrócił się ku staruszkowi.

- Był na pewno dwa tysiące dziesiąty, bo inaczej myślałbym teraz bardziej o żonie i dwóch dzieciukach, a nie o rodzicach...


Piotr

- A w którym roku powstała ta technologia, powszechna hibernacja? I który mamy teraz?


James

- Z tego co mi wiadomo jest mniej więcej 2024, a przynajmniej tak twierdzili tamci bandyci. Jak to jest w ogóle możliwe, byśmy przespali... przespali całe 14 lat?


Joseph

Joseph wziął z powrotem ulotkę, mierząc Maksa grupę posępnym wzrokiem. Po czym przystąpił do czytania jej na głos, wymijając nieistotne jej fragmenty.

-Czy chcesz żyć wiecz... ale nie za darmo... em.. yy.. y.. stworzone przez.. yyyyy.. Witaj w świecie jutra... usługa dostępna od 24.Maja.2022r.. w salonach.. -Koniec ulotki- Jest 2028. -stwierdził po czym zdjął okulary z nosa- Text jest po Norwesku, nie mogliście przeczytać? Które z tytułów książek na półce potraficie przeczytać ze zrozumieniem?-Joseph wskazał na regał z książkami. Jedynie Piotr mógł przeczytać jedną z nazw, książki "Pan Tadeusz".




Piotr

- Boże... 2028? Ale... Ja nawet nie pamiętam, żebym się zgłaszał gdzieś, do jakiegokolwiek salonu... Nie wiem nic o hibernacji i nie mam powodu, żeby się na to zgadzać... To znaczy... - Piotr zamilkł, wyraźnie zastanawiając się nad czymś. W końcu ponownie odezwał się, niepewnie i ciszej niż poprzednio, jakby same jego słowa mogły sprowadzić na nich jakieś kłopoty.

- Zanim się tu obudziłem, dosłownie przed chwilą, miałem... Sen, wizję, nie wiem jakie określenie najbardziej do tego pasuje... Ale... Siedziałem w jakiejś celi i ktoś, jakiś lekarz chyba, mówił mi, że obudzę się za siedem lat i przypomnę sobie właśnie tamtą rozmowę... Nie znałem tego człowieka, a przynajmniej go nie pamiętam... Nie pamiętam też nic z tym związanego, jak się tam znalazłem czy kiedy to było, zupełnie, jakby... Jakby to nie były moje wspomnienia... Czy coś z tego, co powiedziałem ma sens?- spojrzał zrezygnowany na Josepha.

- Taaak...- odpowiedział niepewnie, gdy dojrzał znajome nazwisko na grzbiecie jednej z książek.- Tak, jest "Pan Tadeusz" Mickiewicza. To polska książka, epopeja narodowa, dziwne żebym miał jej nie poznać. Ale reszta... Nic.


Henry

-Coś tu się nie zgadza. -bąknął Henry ze zmartwioną miną. -Doktorek mówił, że sen potrwa 7 lat, nie 18. Jesteś tego pewien? -nim się zorientował samo wypłynęło, że on również był we śnie Piotra. W fotelu lekarza. A to znaczyło, że reszta kompanów to...

~Oby nasze sny różniły się.. znacznie. -dodał w myślach lustrując ekipę i starając się zachować kamienną twarz po tej gafie.

-Ja nie potrafię przeczytać żadnej obwoluty, ale.. chyba jestem francuzem. Mam francuskie nazwisko i wydaje mi się, że bywałem często w Paryżu. -starał się zmienić temat.


James

- Czyli oni nie zmyślali? Napr... naprawdę jest 2028? Czuję się tak jak Piotr, nie pamiętam nic niezwykłego, a hibernacja? Nawet nie sądziłem wcześniej że da się ją osiągnąć jakimikolwiek metodami. - Gdy James skończył wymawiać ostatnie słowo, zamknął oczy i przywołał oczami wyobraźni twarze swych najbliższych.

Maks

Maks posłusznie powiódł wzrokiem za gestem Josepha próbując odczytać tytuły znajdujących się na półce woluminów, lecz jego wysiłki spełzły na niczym. Ze smutną miną potrząsnął przecząco głową.

- Nic nie rozumiem...

Słowom Piotra o jego śnie Maks przysłuchiwał się z żywym, jednak niemym zainteresowaniem. Jednak to, że tamten rozpoznał w którejś z książek "Pana Tadeusza" nie mogło ujść bez komentarza.

- "Pan Tadeusz"? Gdzie? Co jak co, ale taką książkę to chyba powinienem rozpoznać!

Maks uważnie wziął się za oglądanie okładki za okładką w poszukiwaniu znajomych słów, z takim zapałem, jakby to było w tej chwili najważniejszym z jego problemów.


Piotr

- Wyżej, jeszcze... O, tutaj, trzecia od lewej... -Piotr instruował Maksa, i dopiero teraz przypomniał sobie, jak chłopak wspominał że jest z Polski. Aż dziw, jak mógł odrzucić to w niepamięć.


Joseph

-A widzicie? czyli to nie tylko ja tak mam. Powiedzcie mi teraz skąd jesteście jakie znacie języki?-Joseph miał pewien cel w przeciąganiu tematu, z czytaniem. Oddalał zatem okres odpowiedzi na resztę pytań, póki nie zyska pewnej ilości wiary w oczach zebranych osób. W końcu równie dobrze wszyscy mogli uznać go za wariata i wyjść z jego fortecy, i na własną rękę przekonać się o zmianach.


Maks

- Jestem z Polski, czyli język polski no i trochę angielski. Przynajmniej znałem polski, bo teraz już chyba nie za bardzo.

Maks pokręcił do Piotra przecząco głową.


Piotr

- Ja też pochodzę z Polski. Oprócz polskiego, znam jeszcze angielski, to znaczy... Kiedyś potrafiłem się dogadać w tym języku, ale niewiele już pamiętam. Parę słów znam też po rosyjsku. I to tyle. Ale... Chcesz powiedzieć, że Ty też tak masz? Czyli, też nie znasz języków, którymi wcześniej się posługiwałeś?


James

- Jesteście z Polski, to wszystko zaczyna robić się coraz bardziej niepokojące. Nigdy nie odwiedziłem tego kraju, co więcej nie uczyłem się tego języka; jedynymi jakie znam są mój ojczysty angielski oraz w miarę dobrze opanowany niemiecki i francuski. Cóż, mam coraz więcej powodów by panu wierzyć.


Maks

- W sumie od biedy możemy się właśnie dogadywać po angielsku. Panie James, proszę powiedzieć coś po francusku lub niemiecku, zobaczymy jak to zabrzmi...


James

Mężczyzna skierował głowę w stronę wcześniej wskazanych tomów.

-Zacznę może od francuskiego: Ekhm... nie jestem w stanie odcyfrować, żadnego z tytułów książek położonych na tamtej półce, co po niemiecku będzie brzmiało tak: nie jestem w stanie odcyfrować, żadnego z tytułów książek położonych na tamtej półce. I jak, panowie?


Henry

-Coś każe mi twierdzić, że moim ojczystym jest francuszczyzna i biegle władam niemieckim i angielskim. Teraz jednak wszystkie słowa wydają mi się jednakowe. Bez różnic fonetycznych i gramatycznych. Jak to możliwe? -kwestia języków miała jedynie odwrócić uwagę towarzyszy, a tymczasem sam zaczął się głowić nad swoją mową i tym, że mimo różnego pochodzenia dogadywali się bez problemów.


Joseph

-Ja nie wiem czy wy poważnie mówicie po Polsku czy nie, ale ja nie znam żadnego innego języka niż Norweski, a mimo to doskonale się rozumiemy -macha dłonią w powietrzu- on miesza nam w głowach. Potrafiłem przeczytać tą ulotkę nie dla tego że znam swój język, a dla tego że ciągle trenuje jego zapamiętywanie, właśnie przez czytanie tej samej ulotki przez cały ten czas. Mam ją tak dobrze wrytą w głowę że mógłbym wam ją wyrecytować. No może nie dokładnie, słowo w słowo. Pamiętacie może... cholera jak one się kiedyś nazywały... um chyba Boskie Nasienie? God Seed, tak je kiedyś nazywali. Czy kojarzycie coś z tego?-z całej grupy jedynie Alice nadal spała.


James

James zmarszczył brwi, zastanawiając się przez parę sekund. - God Seed? O czymś takim nigdy nie słyszałem. Z resztą jeśli to powstało po 2010 roku, to nie musi nas pan nawet pytać o znajomość takich rzeczy, gdyż nasza, a przynajmniej moja pamięć kończy się w lipcu właśnie tego roku. Wszystko co rzekomo zostało stworzone później... - Chwilę niepewności wykorzystał Piotr.


Piotr

Piotr otworzył usta słysząc tę angielską nazwę, znaną tylko ze swojej wizji.

- Eee... Ja... Słyszałem tę nazwę, ale... Tylko w tym śnie... "God Seed to poważna sprawa", coś takiego mówił ten doktor, ale nie sprecyzował, co to niby ma być... Ale Ty wiesz, prawda? Powiedz nam, co to ma znaczyć.


Maks

- God Seed. Nie, nie powiedziałbym, że pamiętamy. Ale rozumiem co ma na myśli Piotr. Nie pamiętamy, ale jakby wiemy, że jest to poszukiwany przedmiot, owoc, nasionko. Wiemy, że można je zjeść i jest to dobre. Cokolwiek by to nie znaczyło....


Henry

Gdy padło hasło szpakowaty francuz sięgnął po jedną z kanapek na prowizorycznym talerzu i zatkał nią sobie usta by znowu czegoś nie palnąć. Żuł domowy wypiek Josepha zastanawiając się nad genezą God Seed.

~Wyrwało się z pod kontroli... "alfa" była pierwsza, a my po niej. -bułka w ustach smakowała dziwnie, jakby była słodką cieczą, a nie ciałem stałym na bazie drożdży.

Sylwetkę Henrego przeszedł nieoczekiwany dreszcz, wewnętrzna fala ciepła rozchodziła się od żołądka na wszystkie kończyny. Pięści zacisnęły się z nową siłą, a nogi samowolnie wyprostowały go do pozycji stojącej. "No to pięknie"- pomyślał.

-Nic mi nie jest, ale chyba nie powinienem jeszcze jeść -i choć wiedział, że "coś mu jest" to inne coś sugerowało nie alarmować reszty.

Przynajmniej na razie. Po incydencie w restauracji mogli mylnie ocenić jego kondycję.

~Nikt chyba nie zauważył... -pomyślał, gdy Joseph nieoczekiwanie wstał.


Joseph

Joseph krępująco podrapał się po karku-nom.. nie powiedziałbym że są dobre. Tego.. przepraszam na chwile muszę skonsultować się z partnerem, a wy jedzcie spokojnie. Ja już nie jestem głodny-rzekł po czym wyszedł na zewnątrz. Powtarzając pod nosem słowo 'mesjasz', 'wybrańcy'. Z przedstawienia które zrobił w ogródku wraz z dzieckiem nie wyglądało aby to go rozumiało. Mimo iż wszyscy zebrani byli solidnie przekonani iż dylemat rozumienia się różnych narodowości, dotyczył każdej osoby. Joseph, mamrotał coś do siebie w stylu "a nie mówiłem? to twoja wina" po czym wrócił

- Zbierajcie się, wszystko wam opowiem po drodze.


James

To jak bez żadnego ostrzeżenia Joseph stwierdził że czas wyruszać poważnie zaniepokoiło Jamesa. Wstał zadając pytanie:

- Czy coś się stało? Przecież tu jest całkiem wygodnie, nie możemy na spokojnie pokonwersować tutaj?


Maks

'Jasna cholera, chyba coś palnąłem' pomyślał Maks i spojrzał na Piotra, jakby oczekiwał od niego wsparcia. Bez zdziwienia chłopak przyjął słowa 'zbierajcie się', jednak to, że Joseph idzie z nimi było dla niego zarówno zaskoczeniem, jak i ulgą. Maks nie ociągając się zebrał cały swój dobytek, czyli ciało, nędzny przyodziewek i kilka znalezionych drobiazgów i już po chwili był gotowy do drogi.


Piotr
Mężczyzna spojrzał pytająco na Maksa. Skąd on to wiedział? Rozstali się tylko na chwilę, gdy wraz z Henrym poszedł przyjrzeć się olbrzymim postaciom, nie miał więc kiedy się tego dowiedzieć. Chyba, że on tez miał jakiś sen. Przecież powtarzali mu, żeby miał dwójkę towarzysz na oku, a obudzili się w jednym pokoju, razem z Henrym. Postanowił jednak przestać snuć domysły i zapytać o to chłopaka.
- Maks, skąd wiesz to wszystko o tym "God Seed"? Może wiesz jeszcze coś, co może nam pomóc? Zastanów się...


Maks

Maks zniżył ton do konfidencjonalnego szeptu i korzystając z powstałego chwilowego zamieszania nachylił się do Piotra.

- Miałem sen, wizję... Podobną do tego, co opisywałeś przed chwilą.

Po chwili dodał już na głos:

- Nie wiem nic więcej, nad te majaki i urojenia. Choć jak widzę to nie całkiem takie urojenia jak mi się wcześniej wydawało. Ktoś chyba bawił się naszą psychiką, naszymi głowami. Dowodem tego ta dziwna sprawa z tymi językami. Co trzeba zrobić człowiekowi z mózgiem, żeby zapomniał ojczystego języka? Przecież nawet ludzie z amnezją go pamiętają!

Oburzenie mieszało się jego głosie z lękiem. Nie spodziewał się po sobie takiego wybuchu. Ale czy miał jeszcze prawo czegokolwiek się po sobie spodziewać, w tych okolicznościach?


Piotr
- Nie podoba mi się to... Joshep, gdzie idziemy? Co się stało?


Joseph

Dziadek podarował czwórce jakieś okrycia. James już obudził się w nowym swetrze. Piotr wraz z Henrym dostali po szaliku, a Maks dostał kamizelkę bez rękawów.- Z nią.. z nią coś wymyślę, później... -dodał Joseph, machając dłonią w stronę śpiącej Alice. Henry i James jako pierwsi ujrzeli podwórko na którym była umieszczona łódź. Defakto, część miejsca w którym była zaparkowana łódź, stanowił domek jednorodzinny. Jeden z wielu ustawionych szeregowo, wzdłuż drogi, z malutkimi ogródkami, sprawiającymi wrażenie jeszcze większej ciasnoty na osiedlu. Większość budynków wyglądała na złupione, jednak przede wszystkim zrujnowane wojną domową. Na ścianach nadal było widać bryzgi krwi, oraz nieudolne sprzątanie ocalałych, z trupów, często stanowiących niegdyś część ich rodzin i znajomych. Na środku ulicy, pośród samochodów, leżało ciało robotnika. Całe podziurawione, śladami po kulach, w dłoni trzymał dziecko, które kule przelatujące przez ciało robotnika nie oszczędziły w żadnym stopniu. A wszystko to,... wszystko, było pokryte roślinnością. Nie było jej tak wiele jak w centrum gdzie niegdyś się znajdowali, jednak mimo wszystko nadal byli w strefie kwarantanny.

-Poluje się na nie. Na Geas, teraz je tak nazywają. God Seed. G.S. GeaS. Może nie wiecie co to jest, ale jeden z was już je ma. Henry tak? Jeśli nie chce pan się szybko pożegnać z życiem, lepiej niech nauczy się pan nad nim panować. One wcale nie są takie dobre, ktoś wam namieszał w głowach. Może to on?-Staruszek z jakiegoś powodu przez cały czas obwiniał pewną osobę, zwaną 'Mortimer'- 'Morty' tak jak z językiem. Pewnie nauczył się je kontrolować, tak jak nauczył się poruszać ludźmi jak marionetkami. Może to że się rozumiemy i nie mamy pojęcia, czy to co czytamy jest dla nas zrozumiałe, to ma nas niby skłócić. Nas, znaczy ludzi. Raz widziałem w telewizji, jak prezentowano właśnie 'Kocioł'. Żołnierz najzwyczajniej mógł zjeść wszystko, a ludzie mu klaskali gdy ten świr zaczął pić ciekły azot. Za pioruna z takim dziwolągiem nie che mieć nic do czynienia. Przełączyłem kanał, ale żona nawijała mi później jaki to przełom, że jak stracisz palec, ale później go zjesz to on ci odrośnie. Pfff.... Wszystko było dobrze, gdybyście spali. Gdyby Pan nie jadł kanapek, to moglibyśmy zostać. Pewnie podczas jedzenia, włączył się panu ten przełącznik. Czy jak to się am zwie. -Joseph wyglądał na zdenerwowanego. Przez cały czas mówił do siebie, obwiniając 'Mortiego' oraz grupę, chociaż najprawdopodobniej, najbardziej obwiniał siebie. Kierowali się ku centrum, schodząc w dół drogi. (możecie mu w każdej chwili przerwać :3 koniec wypowiedzi)- kto wie, jak Pan je ma, to może Panowie również? Mieli już różne Geas w sprzedaży. Właśnie na ich bazie powstał cały ten pomysł z hibernacją. Ja się od tego trzymam z dala. -Króliczek, wędrował za grupą, śledząc poczynania Piotra, Maksa, Jamesa i Henrego.


Maks

Obecność króliczka skutecznie zawężała krąg możliwych posunięć do tych absolutnie niebojowych. Maks zatrzymał się w pół kroku i powiedział.

- Zaraz, zaraz. Dlaczego, gdyby Henry nie miał tego niby garnka to moglibyśmy zostać? I dokąd idziemy? Odmawiam dalszej kooperacji do momentu wyjawienia celu podróży!

Jeśli Maks pozostał niezauważony, zbliżył się do Josepha, położył mu rękę na ramieniu tak, by ten musiał zwrócić na nie niego uwagę.

- Proszę pana, dokąd idziemy? Dokąd idziemy i dlaczego?


James

- Więc jak z odpowiedzią na wcześniejsze pytanie? Dlaczego tak nagle opuściliśmy pański dom? Maks ma rację, bez wyjaśnień dalej się nie ruszymy. - James przystanął koło Maksymiliana niewerbalnie popierając jego zdanie.


Joseph

Joseph nie chciał odpowiadać na pytania. Jego drogę zastawił chłopiec. Wyraz jego twarzy, jak zawsze nie wskazywał na nic. Mierzył jedynie starca, który trzymany przez Maksa, powstrzymywał się od wybuchów złości. Staruszek wziął głęboki wdech.

-Wyobraźcie sobie że te Geas to takie pigułki które zamieniają was w super ludzi. Ludzi zdolnych do biegania po wodzie, ludzi zdolnych do widzenia przez ściany, przeskakiwania wieżowców. Wyobraźcie sobie że w świecie w którym wszystko było dobrze, jakiś świr pragnąc by było lepiej, przysporzył światu jedynie więcej kłopotów. Gdyby nie Geas, nie doszło by do narodzin 'Morta', gdyby nie 'Mort' pewnie byłbym już dawno w domu. Nagle wszystko zaczęło kręcić się wokół Geas, nie ma już walut, tylko Credyty DNA. Nawet teraz, ludzie o nie walczą, i potrafią je wykrywać. Wy macie Geas i prędzej czy później ktoś zjawi się tu po nie. Tak, nawet tutaj na pustkowiu. Miejcie oczy dookoła głowy. -Dziadek patrzy na malca- Ona -wskazuje palcem- Ona ma was za Mesjaszy. Mówiła mi we śnie że jesteście jedyni w swoim rodzaju, że.. że odmienicie to wszystko. Wybaczcie, ale w obecnej sytuacji. Raczej śmiem wątpić w swoje bezpieczeństwo. Wybierzcie się na Rubieże. Tam przynajmniej macie szansę przeżyć, dołączcie do zwierzchnictwa Pana Punka, albo Lady Strange. Mówię 'albo' bo nie chce być stronniczy, kto wie czy nie jesteśmy teraz obserwowani. Ale z tym malcem, pewnie nie chcecie być po stronie Pana Punka.

Piotr
- Mówiłeś o kontrolowaniu tego God Seeda, czy sądzisz, że Henry może nagle... Stracić nad sobą kontrolę, czy coś w tym stylu?
- I Kim są Ci Pan Punk i Lady Strange? Oni rządzą na tej Rubieży? I jak tam dojdziemy?


James
My mesjaszami? To zaczyna się robić coraz bardziej ekscentryczne, przecież prawie nic nie wiemy o 'Tym' - James podkreślił to słowo - świecie. Dlaczego mamy być lepsi od wielu innych, którzy pewnie posiadają więcej tego Geas'u więcej niż pan Henry. Wiem, że e... to ona panu o tym wspominała, ale dlaczego mielibyśmy w czymkolwiek pomagać?

Henry
Choć starzec wiedział nie wiele to chyba i tak więcej niż pozostali. Joseph sprzedał go z Kotłem, ale grupa dobrze to przyjęła, a to dobrze wróżyło na przyszłość. Może nie zabiją go przy pierwszej okazji. Wersja właściwości GeaS przedstawiona przez kucharza była znacznym uproszczeniem -tego był pewien- ale ilustrowała sytuację w jakiej się znaleźli.
~Mesjasze... cóż, wygląda na to, że tak powstawały religie. -ugryzł się w język by nie obrazić niczyjej świętobliwości.
Sam nie wiele wiedział, poza snem i wyciągiem z dwudziestolecia Josepha nic nie wydawało się oczywiste, ale puzzle same wpadały w dziury. Był pewien, że łączy kropki szybciej niż pozostali. Sen. Wspomnienia powoli wracały. Z jednej strony cieszyła go ta przewaga, z drugiej chciał podzielić się z nimi swoimi spostrzeżeniami. W ostateczności postanowił czekać na odpowiedni moment.

Maks
- Myślę, że mamy solidne podstawy sądzić, że nie przesadza pan z tym niebezpieczeństwem, które nam wszystkim może grozić. Nie wiem, czy nie jest za wcześnie na podejmowanie decyzji, ale jak na razie ze względów czysto praktycznych optowałbym za przyłączeniem się do naszego puchatego przyjaciela. - zwrócił się do Puszka - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że jestem takim oportunistą i nie chciałem najpierw poznać wyznawanej przez twoje ugrupowanie ideologii? Jak na razie chcę po prostu przeżyć i dowiedzieć się, o co z tym wszystkim chodzi.
W jego głosie nie było cienia tłumaczenia się, może nawet lekki cynizm.
- Jeśli chodzi o mnie, uważam, że powinniśmy bez dalszego ociągania zdać się na naszego przewodnika, tym bardziej, że najprawdopodobniej narażamy go na niebezpieczeństwo. Co o tym myślicie?
- James, jak na razie to nam wszyscy pomagają...

James
-Whoa... ta rozmowa idzie za szybko. Pomijamy ważne definicje po drodze, może wpierw pan, panie Joseph powie nam po kilka zdań o niebieskich, szaberach, rubieży, maruderach, "matce", inhibitorze...
-Ech... no dobrze, póki co chodźmy. Bezpieczniej się będę jednak czuł, gdy będę wiedział chociaż mniej więcej co się tu dzieje.

Joseph
Jamesa nagle olśniło. Już wcześniej miał tą nieprzyjemność spotkania się z 'reprezentatami' jednej ze stron. Nazwa 'Pan Punk' nie była mu obca, z resztą nie tylko jemu ('Cheerio.. Punku'). Grupa przeszła przez skrzyżowanie, o dziwo w powietrzu nie było żadnych ptaków, na ulicach nie było żądnego życia, zero ludzi, zwierząt i robactwa. Jedynie wiatr przewracał wysuszone na słońcu, sztywne prawnie, czy siatki wirujące na parkingu nieopodal.
-Naprawdę was przepraszam. Ja tylko staram się przeżyć. To dziecko pewnej nocy do mnie przyszło i zaczęło mnie nękać w snach. Co miałem zrobić? -Wzdycha ciężko- naprawdę robi mi się ciężko na sercu że tak was spławiam, ale.. ale to wszystko dzieje się za szybko. Jestem jedynie skromnym kucharzem z Norwegii. -Umilkł na chwilę. Dziecko nadal się na niego patrzało, jakby oczekując odpowiedzi na pytania grupy. Przeszukał swoje kieszenie wyjmując mały kluczyk, i obdarowując nim najbliżej stojącą osobę. Padło na Maksa-[i] Co jakiś czas zaglądają w te strony Maruderzy. Dla swojego bezpieczeństwa znalazłem jakiś sposób by zamknąć sklep z bronią, tutaj macie do niego klucz. Większość jest skradzione ale na pewno znajdziecie kilka dobrych pukawek. Myślę że mogą wam się przydać. -[i]Joseph podszedł do pierwszej lepszej witryny sklepowej, po czym zbił szybę i wyją z niej mapę okolicy. Strzepał z kurtki resztki szkła, jakby ospale gapiąc się w jedną z alejek jakby właśnie coś zobaczył. Wszyscy ucichli. Cisza nadal trwała- Tutaj macie mapę, w tym miejscu jest zejście do metra, a tutaj... a zresztą wszystko wam nakreślę mazakiem. -Dziadek pokręcił głową, zastanawiając się co więcej mógł zrobić dla każdego z nich-.. um.. Niebiescy to, to.. niebiescy to potwory. Są to głownie wielkie insekty, o niebieskawym połysku pancerza... um.. uh... yyy... strzelajcie w przerwy pomiędzy skorupą, oczy, albo jamę ustną. um.. Ja, ja miałem. -przełyka ślinę-...jeden człowiek może jedynie raz zmodyfikować swój DNA coś tam. Jeśli już macie jedno Geas, nie możecie mieć ich więcej. Jeśli... jeśli nie wiecie co macie, starajcie się robić różne rzeczy. W którejś z nich okażecie się nieprzeciętnie doskonali. Róbcie tak dalej, a będziecie wiedzieć czym będziecie w przyszłości.

Maks
Cóż, wyraźnie zanosiło się na pożegnanie. Maks był wdzięczny staruszkowi za kamizelkę, mapę klucz, a szczególnie za życzliwość i ogrom informacji którymi obdarował ich Joseph wyciągając ich z mroków niewiedzy i niepewności. Popychając jednocześnie w jeszcze większe, ale przynajmniej wiedzieli na czym stoją.
- Dziękujemy z całego serca. - powiedział Maks ściskając w ręku podarowany klucz. - Weźmiemy tylko tylko ile będzie konieczne i odwdzięczymy się za wszystko, kiedy tylko będzie to możliwe. Wrócimy też po naszą towarzyszkę, proszę się nią zaopiekować do naszego powrotu. Na pewno potrafi sprzątać i gotować...
Maks nie mógł powstrzymać szelmowskiego uśmiechu.

James
-Mógłby pan jeszcze powiedzieć co nieco o szaberach i samej Rubieży? Parę informacji o Punku i Stange'ównej też byłoby mile widziane. Skoro mamy wymaszerować z tego miejsca sami, to naprawdę lepiej wiedzieć czego się po kim spodziewać, tym bardziej, jeśli ktoś na nas może polować. - Kontrastując wyraz twarzy Maksa, na buzi Jamesa zagościła udręka. "Cóż to za przeklęte miejsce! Zaraz po przebudzeniu się, zostałem prawie rozpłaszczony przez monstrualnych rozmiarów istoty, terroryzowany przez maruderów, a teraz się dowiaduję że na ząb chce mnie wziąć jakaś organizacja i to nie dlatego że im coś zrobiłem."

Piotr
- I jeszcze jedno, wspominałeś o Harmianach, chyba nawet to dziecko jest jednym z nich, jeśli się nie mylę. Kim oni są? No i jak ogólnie ludzie będą postrzegać nas, Śpiących?

Joseph
-Ależ nie, nie trzeba-zaśmiał się staruszek, reagując w ten sposób na miły gest ze strony Maksa-hehe.. dziękuje. Rubież to dzikie miejsce, nie dla takiej dziadygi jak ja. Jak sama nazwa wskazuje, jest to miejsce na granicy. Tam nie ma prawa, choć starając się to ukryć na różne sposoby, strasząc mieszkańców swoja 'policją' albo raczej gorylami którzy nie mają totalnie pojęcia o prawie. Jeśli się tam pokażecie i przeżyjecie, to nikt nie będzie się was czepiał na pustkowiach. Mimo iż Rubieże niedługo znajdą się bardzo blisko 'morta' jest to punkt do którego MUSICIE zajrzeć. Może nawet dowiecie się co nieco o sobie, czemu zasnęliście. Pan Punk niegdyś pracował dla Korporacji Core ('Core Corp'), to oni odpowiadali kiedyś ze te wszystkie sprawy z zamrażaniem ludzi. O Strange wiele nie wiem, prócz tego... prócz tego -patrzy na dziecko- prócz tego że ona została tu przysłana od niej. Więcej dowiecie się z plakatów, oboje toczą bój o popularność na pustkowiach. Może mają w tym jakiś cel, a może po prostu nie mogą żyć bez wrogów. Harmianie, tak się właśnie nazywają. To.. To -głaszcze dziecko po głowie, uśmiechając się po chwili- to najmilsze z 'morfów'. Myślę że jeśli zmienicie ubrania, i będziecie trzymać buzie na kłódkę, to raczej nikt nie zwojuje waszych tyłków i nie poda na tacy. Trzymajcie się z dala od kłopotów.


Maks
- I kim jest ten Mort?! - Maks nie mógł się powstrzymać.

Joseph
Grupa powoli oddalała się od miłego staruszka, zmierzając w kierunku centru, przez jeden z mostów. Kiedy padło ostatnie z pytań. Na które Joseph odpowiedział, machając dłonią w stronę horyzontu. Maks spojrzał we wskazanym kierunku, w oddali widząc gigantyczne drzewo, łączące błękit nieba z ziemią za pomocą rozmazanej, zielonej kropki. Staruszek przyłożył dłonie do ust i wykrzyczał coś co brzmiało jak zapomniana myśl.
-Jeszcze coś! Jak będziecie w rub.. -robiło się coraz głośniej. Jakby ktoś mówił przez megafon-.. spytajcie to..-w oddali rozbrzmiał huk dział- mówię! żebyście spotkali się z Ju..-Kilkanaście metrów przed Josephem trafił pocisk, rozrywając beton i burząc połowę mostu do rzeki poniżej. Grupa wyczekiwała w ciszy, by upewnić się czy Josephowi nic się nie stało. Gdy opadł pył, Joseph biegł z całych sił w przeciwną stronę. To musieli być Maruderzy. Rabusie Geas. Z megafonów dobiegał głos "nic wam nie zrobimy, przybywamy w pokoju". Nie spostrzegli ich, grupa była bezpieczna, gdyż atak artyleryjski był rozsiany po całej okolicy. Najwyraźniej chciano ich wypłoszyć.

Henry
Gdy Joseph opuścił ich, a oni opuścili strefę ostrzału artyleryjskiego, Henry stanął przed grupą zatrzymując ich rękoma. Jakby mówiąc "czas porozmawiać".
 
Kawairashii jest offline  
Stary 19-09-2010, 23:59   #17
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TcY-uo51QTE&[/MEDIA]

Un travel routs before us




***

Maksymilian Kowalski & Piotr Sowiński
(warte do przeczytania dla osób zainteresowanych naturą oraz mapą)
Kondycja Piotra nie pozwalała mu na dłuższy bieg, natomiast Maks czuł się doskonale rozprostowując swoje nogi. Mimo to, żądnemu z nich nie podobała się ta nagła, poranna gimnastyka, na znak wystrzału dział artyleryjskich. Gdy znaleźli się już w odpowiedniej odległości od mostu, oboje obejrzeli się za siebie, spodziewając się jego nagłego runięcia przebytej drogi. Mimo solidnego ostrzału, most nadal stał. Był to mały mostek dla pieszych, o dość wymyślnym designie, gdzie całość była zawieszona na metalowych linach, uczepionych ciągnących się wzdłuż niego dwóch parabolicznych słupów, zatopionych u brzegu obu stron wyschniętej rzeki. Droga powrotna może nie była niemożliwa jednak w obliczu pękających pod dodatkowym naprężeniem stalowych lin, sprawa bezpieczeństwa stawała się raczej wątpliwa.

Po drugiej stronie, zastali piękne staromodne miasto, ozłocone majestatycznie wyglądającymi kamienicami, które z kolei były zasłane ściółką leśną (drobnymi ułamkami kory z drzew, dziwacznie rozcinającymi, jak by się wydawało, solidne budynki), rozczłonkowującymi stare domy: restauracje, sklepy, księgarnie, tworząc tym samym mozaikę z nieprowadzącymi do nikąd balkonami. Które, dawni lokatorzy połączyli w niektórych, choćby najbardziej skrajnych miejscach, kładkami i linami, umożliwiając sobie przejście pomiędzy kluczowymi elementami labiryntu. Oboje byli dość mocno utwierdzeni w przekonaniu o podobieństwie zaistniałym między zniszczeniami obecnego miasta, a miast widzianymi oczami ich ojców czy dziadków po IIWW. To miasto straciło swoją duszę wiele lat temu, uczucie to było na zbyt silne. Pochłonięte pleśnią, śmierdzące wzniesienia mchu z pewnością kiedyś były ciałami mieszkańców. Las nie czekał nim czas dopełni swej roli w ich rozkładzie, niektóre ze zwłok były dobrze zakonserwowane przez roślinność, dostarczając im potrzebnych surowców. Rzadkością było ujrzenie nagiego szkieletu. Maksa przeszły ciarki na myśl o sparaliżowanych, bądź zapadniętych w śpiączkę ludziach, pozostawionych samemu sobie
w tym okropnym świecie. Mężczyźni, czuli się wystarczającymi szczęściarzami nie budząc się na wpół zżartymi przez roślinność. Ale kto mógł otworzyć ich komory? Czy zrobił to jeden z nich, po czym ukradkiem się oddalił? Któż mógł być na tyle nieodpowiedzialny w obliczu tak potężnej ekspansji przyrody. Oboje mimowolnie spojrzeli na Jamesa, który powstrzymywał się od odruchów wymiotnych spowodowanych zapachem zwłok. Nie padły żadne słowa.

Niektóre alejki były zbyt ciasne by światło słoneczne mogło do nich dotrzeć, sprawiało to, że trawa wyrastająca spomiędzy kocich łbów sięgała zaledwie kostek. Mimo to nie umniejszało to podziwu Piotra względem roślinności, posiadającej wystarczającą siłę by przedrzeć się przez betonową powłokę miasta. Gajowy określiłby ich pozycję na „las iglasty”, gdyż prawa natury nie zmieniły się mimo potężnego kopa, ewolucyjnego. Musieli znajdować się na ubogich glebach bielcowych, w zasięgu wzroku nie było innych drzew jak sosen, modrzewi i świerków. Pojedynczo rozsiane brzozy i osiki, co jednak znaczyło również, że gdzieś tam, może w jakimś mieszkaniu, w piwnicach, bądź wprost na drodze, jeśli będą szczęściażami, znajdąc również jagody, borówki. Grzyby?

Maks spojrzał na mapę. Najwyraźniej nie była po Polsku, tego był pewien. Także oznaczenia zrobione przez Josepha dużo nie mówiły. Był to zbiór kółek, krzyżyków i strzałek. W niektórych miejscach posłużył się również matematycznymi wzorami i nie było to wcale głupie z jego strony, gdyż matematyka była językiem uniwersalnym dla wszystkich nacji. Kłopot polegał jednak na jego interpretacji.

O <- X
Kółko/zero, znak mniejszości, minus, iks/krzyżyk.
Tym wzorem oznaczył jedną z lokacji bliżej centrum miasta, gdzie kółko/zero było w centrum, a iks/krzyżyk bliżej, jak się wydawało, rzeki. Wszystko było na tyle duże, że wątpliwym było uznanie tego za wzór matematyczny jak i znak określający kierunek podróży. Niepewnym było czy Joseph trenował również własną pisownie, czy specjalnie nakreślił znaki w formie, jakiej ujrzał ją Maks. Na mapie znajdowały się różne inne, o wiele mniejsze znaki.

OX
Kółko/zero w którego wewnątrz był iks/krzyżyk.
Tym wzorem oznaczył jedną z lokacji na mapie, tuż przy znaku minus z większego wzoru.
Nieopodal tego znaku umiejscowiona została wyróżniająca się, kopnięta litera L, z ćwierć okręgiem prawdopodobnie wskazującym na kont dziewięćdziesięciu stopni.

O �-
Dookoła całego wzoru było jednak pełno innych wzorków, które wyglądały bardziej jak niewyraźne koła, o wiele bardziej zakreślające pewne bloki niż przypominające literę O. Wewnątrz których, Joseph narysował znaki plusów, o wydłużonej dolnej nóżce.


Po lewej stronie głównego znaku, mniej więcej sięgający połowy Kółka/zero znajdowała się łamana w kilku miejscach skośna linia, która o ile przedłużona prowadziłaby od czubka znaku O do lewego dolnego kantu mapy.

1x24≈Ω-1/2
Po drugiej stronie znaku minus, w głównym wzorze. Dosłownie naprzeciw znaku OX, znajdował się mały matematyczny wzór z udziałem dwóch falistych minusów, które wyglądały jak „w przybliżeniu równa się”. Cały wzór wyglądał mniej więcej tak: jeden, mały iks/krzyżyk sięgający połowy liczby jeden, dwadzieścia cztery, znak w przybliżeniu równa się, znak alfa bez dolnych szeryfów, w którego wnętrzu znajdowały się dwie kropki, po lewej i prawej stronie oraz dodatkowe trzy kreski, skierowane ku dołowi, przeprowadzone pomiędzy zakończeniami znaku alfy. Całość przypominała czaszkę. Minus, jeden, skośna kreska, dwa. Całość była wpisana w niewyraźny znak koła, i oznaczony kilkoma plusami z przedłużoną dolną nóżką. Natomiast od pierwszej jedynki odchodził znak mniejszości, skierowany w dół z jedynkami ulokowanymi poniżej obu linii znaku mniejszości..

W górnym lewym rogu mapy znajdowało się kilkakrotnie podkreślone koło, niczym narysowane przez dziecko słońce na obrazku rodzinnym. Koło, koło którego, ponownie znajdował się znak alfy, jednak ten miał zakreślone kilka kreseczek nad szeryfami znaku. Całość wyglądała dokładnie jak drzewo widziane przez grupę na horyzoncie.

James Hightower & Henry Bevoushe
Mimo dość żałosnego widoku, ledwo łapiącego dech Piotra z przodu peletonu, to właśnie James dostał zadyszki pozostając w tyle. Umykając z chwiejącego się pomostu, James mało co nie przewrócił się o Henrego. Wymijając go w ostatniej chwili. Jego przymrużone oczy mimo podeszłego wieku, były jednak skierowane we właściwym kierunku. W oddali znajdowała się grupa, na drugim, o wiele stabilniejszym moście. Stamtąd dochodziły strzały. Dla starszego mężczyzny całość wyglądała na rozmazaną kropkę, jednak James widział sytuację nader wyraźnie.

Grupa miała na sobie wojskowe uniformy, jednak skąd te niekonwencjonalne zachowanie jak na armię? Towarzyszyły im trzy, jednostki pancerne w zielono szarych barwach maskujących. Kolory te zapewniały skuteczny kamuflaż dla całej kompani, w tle pokrytego pyłem i gruzem, a za razem pochłoniętego przez las, miasta. Opancerzone pojazdy kroczące nie przypominały w żadnym stopniu wariacji czołgu, czy amfibii, mimo to swoją wielkością z pewnością mogły z nimi rywalizować. James mimowolnie powtórzył ruch jednej z maszyn, obserwując reakcję własnej ręki. Imitacja jej ruchu była kropla w krople, podobna do tej zaistniałej w maszynie. Ile czasu musiało upłynąć by dobre, niezawodne gąsienice przeszły na emeryturę, ustępując miejsca kroczącym monstrum? Cóż za wymyślny przeciwnik musiał stanąć na drodze armii, by machiny wojenne, porzuciły lufy karabinów i dział, na rzecz ramion o chwytnych istnie ludzkich dłoniach.

Marionetkarz (+/+/-)

James otworzył usta, pełen podziwu dla, zapierającego dech w piersiach przedstawienia. Natychmiast, gdy przez myśli przeszło mu zwątpienie w opanowaniu owego potwora, gdy tylko jedna z machin obróciła się w jego kierunku, w tą chwilę, w mgnieniu oka, siedział wewnątrz pancernego exoszkieletu, podziwiając świecące diody i skomplikowany układ sterowniczy. Operując toporną machiną z płynnością godną zawodowego pilota, wprawiał ją w ruch niczym kukiełkę. Jego dłonie, stopy, a w niektórych przypadkach nawet i mięśnie twarzy były w pełni okupowane przez odwzorowującą wszelkie widzimisie pilota, machinę. Przez tą jedną sekundę, czuł jakby pilot powtórzył jego ruch. Stając w miejscu i poruszając jedną ze swych technicznie zaawansowanych dłoni, nafaszerowanymą morderczymi gadżetami. Żołnierze przystali na chwilę, czekając aż monstrum wróci do szeregu. James odczuwał ciepło pulpitu równie dobrze, co drążące go zapatrywanie Henrego.

Mężczyzna zmarszczył brwi, przekonując się w myślach o niedorzeczności owej konstrukcji.
Henry wtopił swój wzrok w oczy Jamesa, ten odwzajemnij spojrzenie. Coś w wyrazie twarzy starszego mężczyzny mówiło mu, że prędzej czy później będzie musiał podzielić się z nim dokonanymi obserwacjami.

Kocioł (+/+/-)
(Henry przekąsił kanapkę w dialogu)

Ta cześć brzegu była bezpieczna. Przynajmniej na tą chwilę. Henry nadal czuł posmak kanapek Josepha, co jedynie przypominało mu o Alice. Nie miał okazji bliższego jej poznania, z resztą tak jak reszta grupy, jednak w głębi duszy miał nadzieję, iż urządzenia namierzające ich ciemiężycieli nie były na tyle dokładne.

[Miejsce na początek waszego dialogu]
[
]

Wszyscy
Było jeszcze wiele do powiedzenia, jednak póki co, grupa ustaliła jedno. Nie zważając na specyfikę każdego z kontraktów, wszystkie z nich były obecnie w zawieszeniu. Jednak stabilność tej kwestii miała za chwilę ulec zachwianiu. Podczas rozmowy, posiadacze szalików, kamizelek i swetrów zauważyli braki w postaci jednego szalika. W kierunku, w którym udał się Piotr znajdował się wielki terminal składający się z dwóch parceli. Wewnątrz nich znajdował się obszerny salon „C.C.”, skrót ten zdradzał wiele, zwłaszcza Henremu. Poniżej loga, znajdował się dopisek „Future Life; God Seed”. Owy salon stworzony z dwóch parceli, posiadał szczątkowo wystającą z zebranego gruzu, kolumnę, dającą niejaki obrys miejsc, w których znajdowały się, obecnie wybite, okna wystawowe. James podążył za Piotrem, Maks natomiast nie był tak skory do oddalania się bez uprzedniego rozejrzenia się po okolicy. Krótkie zerknięcia na lewo i prawo, rozpoczęły jego mimowolny marsz.

Henry Bevoushe
Mieli wystarczająco wiele drogi do przebycia, by pozwalać sobie na dodatkowe przystanki. Jeszcze daleko im brakowało do pełnego bezpieczeństwa. Nawet bez ‘Piratów Geas’, mieli jeszcze kwestię ‘Niebieskich’, bądź innych mieszkańców miasta. Mieszkańców nie koniecznie tak przyjaźnie nastawionych, co Jozeph. Zbliżając się do witryn sklepowych nieopodal salonu C.C. mężczyzna zauważył kilka lepkich pagórów zalegających wnętrze samochodu, który jakimś cudem został zaparkowany wewnątrz salonu. Ktokolwiek to był, umarł na miejscu wraz z pasażerem. Po wyglądzie samochodu, albo denaci uciekali przed kimś, albo chcieli napaść na salon. W szczątkach czegoś co mogło kiedyś być dłonią, Henry wyraźnie dostrzegł broń palną. Upewnił się że jako pierwszy spostrzegł oklejone rozkładającymi resztami śmierdzącej padliny, cacuszko. Był to Sig (Sauer) P220-9, bądź któryś z serii, o ile było dobrze pamiętał, był on niegdyś na stanie szwedzkiej policji. Posiadał piętnaście, dziewięciomilimetrowych naboi w magazynku, której najwyraźniej się kończyły przed śmiercią właściciela, gdyż w drugiej ręko podobnej gałęzi znajdował się kolejny magazynek. Na kolbie pistoletu, właściciel wygrawerował litery H.B.G. jednak ostatnia litera wyraźnie uległa starciu, a całość zapisu widziana ze średniej odległości bardziej wskazywała na inicjały H.B. co dziwnym zrządzeniem losu ucieszyło Henrego.
(nie znam się na broniach ^^ poprawcie mnie, jeśli jest mniej lub więcej naboi)

Piotr Sowiński & James Hightower
Robin nie wyróżniała się z grupy, wchodząc do salonu swymi gołymi stopami i obserwując reklamy, przeglądając afisze w zawieszonych na linkach, metalowych ramach. Dziwiąc się jednak bardziej sposobowi zawieszenia pozornie bezużytecznego prostokąta na linach wzdłuż ściany, niż prezentowanemu przekazowi. Piotr przetarł kurz, powieszoną na krześle damską apaszką. Reklama prezentowała parę staruszków śmiejących się do siebie, opartych na swoich laskach i obserwujących bawiące się dzieci w ogródku. Podpis poniżej mówił „Nie bądź dla siebie taki surowy, żyj zdrowo niezależnie od wieku. Geas ‘Gąbka’ ułatwi ci przetwarzanie pokarmu oraz wspomoże twój układ ochronny. Od dziś nie obawiaj się niedoboru witamin, będziesz pobierał je wprost z powietrza. Mocne kości, jędrna skóra, czy trzeba mówić więcej? Odmłódź się razem z C.C. Życie jutra, w zasięgu ręki / Future life within reach.” James wraz z Piotrem spędzili trochę czasu na rozszyfrowywaniu przekazu. Wydawał się być napisany po Angielsku. Po rozczytaniu całości oboje radzili sobie nieźle w zwalczaniu towarzyszącej temu zadaniu migreny. Cokolwiek było w powietrzu, porządnie odzwyczaiło ich umysł od czytania. Dla Piotra stanowiło to dodatkowe wyzwanie, w przetłumaczeniu na własny język. Obojgu zakręciło się w głowie.

Terminal musiał być niegdyś wyposażony w kilku konsultantów, monitory wyświetlające prezentacje, oraz lodówkę? Na podłodze oraz ścianie przy niej było wyraźnie widać ślady przenoszonego urządzenia wielkości bankomatu. Czyżby Joseph miał racje, na temat pieniędzy? Czy raczej Kredytów DNA? Piotr nie czuł się najlepiej. Przysiadł tuż przy wybitej witrynie, natomiast James zainteresował się rzeczami pod biurkiem właścicielki apaszki. Na krześle znajdowała się skórzana torebka, z długa opaską zwieńczoną srebrzystą sprzączką.

Maksymilian Kowalski
Mimo krótkiego zwiedzania, dyskusja pomiędzy nimi nadal trwała. Od pamiętnego ostrzału minęło trochę czasu, a żadnemu z mężczyzn jeszcze nie przetkały się uszy. Byli, zatem ogłuszeni na otwartym terenie, z nikim nieustawionym na czatach, prowadząc głośną wymianę zdań. Maks kilka razy otworzył usta, wiercąc palcami w uszach. W salonie faktycznie brakowało pewnego elementu. Ślady ciągniętego bankomatu prowadziły jednak dokądś, niestety ich zbadanie wymagało od mężczyzny przerzucania zebranego przy salonie gruzu.

Piotr przecierał czoło, po przeczytaniu napisu na reklamie. Wstał, po czym powoli kierował się na zewnątrz, mijając Maksa oraz kolejny z plakatów. Ten w przeciwieństwie do reszty prezentował sobą pewną anty reklamę, z innego okresu. Niewiadomo, jakim językiem posłużył się jej twórca jednak Maks mógł po raz pierwszy przeczytać przekaz. Na plakacie widniał dostojny mężczyzna, z cygarem w ustach, ubrany w raczej nie tak czysty, karmazynowy, męski żakiet z żabotem. Na dole widniały cyfry o złotym druku „98.6 MHz” oraz dopiskiem „Future within reach, Gentleman Punk. Death to Morfs” oraz znakiem drogowym, ‘zakaz’, w którego wewnątrz znajdował się portret istoty wręcz identycznej prezencji, co Robin. Była to natomiast kobieta lis o podmalowanych, dziko wyglądających oczach. W rogu plakatu znajdowały się szerokość i długość geograficzna. Maks natychmiast spojrzał na mapę. Gdziekolwiek się znajdowali. Kierunek, w którym szli był podejrzanie bliski tym współrzędnym.

Maks nadal był zajęty mapą, kierując swój wzrok ku ziemi, gdy nagle poruszył jeden z kamyków, osuwając trochę z naniesionego gruzu. Jego oczom ukazał się wyraźny ślad wspomnianej poprzednio, brakującej maszyny. Powiódł za nim oczyma, natrafiając na jej koniec, dokładnie metr przed Piotrem. Mężczyzna poruszył się, gdyż coś nie zgadzało mu się w układzie drogi. Zaskakując jednak za późno, nie zapobiegając słyszanemu niedługo jękowi Piotra.

Henry Bevoushe
Starszy mężczyzna był skupiony na wydostaniu broni, gdy nagle poczuł wezbranie się wiatru. Budynek zadrżał w posadach, gdy Robin zerwał się, w kierunku jezdni.

[]
[Koniec waszego dialogu]


Dziecko wyminęło Jamesa i Maksa, o mało nie mijając miejsca upadku Piotra. Wicher zebrany pędem istotki wniósł kilka położonych na ziemi drewnianych kładek ujawniając skomplikowany system tuneli, wydrążonych w ziemi. Henry natychmiast podbiegł w kierunku Maksa, podobnie uczynił James.

Piotr Sowiński

Stróż (+/+/-)

Ciemność, zimna stal, pieczenie. Piotr nie zauważył zamaskowanej dziury w betonowej jezdni. Była ona na tyle szeroka, że mężczyzna nie mógł sięgnąć jej krawędzi, wpadając w nią niczym śliwka w kompot. Ze ścian tunelu wystawały naostrzone pręty, druty i belki z gwoździami, pozbawiając Piotra nadziei na przeżycie upadku natychmiast, gdy ten mijał poziom asfaltu. Oczy mimo wszystko nie zmrużyły się, a usta nie dokończyły wypowiedzianego odruchowo przekleństwa. Bezradnie wymachiwał dłońmi w powietrzu, łudząc się wyminięciem przeszkód, a przynajmniej jednej z tysiąca. Z pewnością na samym dole czekały naostrzone pale i potłuczone szkło. „to koniec” pomyślał Piotr.

Ciemność, zimna stal, pieczenie. W połowie drogi dołączyło do niego dziecko. Czyżby chciało go ochronić? Co mogło zrobić w obecnej sytuacji? Kwiaty, najprawdopodobniej żywiące się krwią ściekającą z prętów wystrzeliły swój pyłek w kierunku spadających ciał. Robin i Piotr skręcili się pod wpływem pieczenia skóry.

Ciemność, zimna stal, pieczenie. Ktoś wołał coś do niego. Obudził się. Czy nadal żył? Czy to w ogóle możliwe? Ze szczytu tunelu trójka mężczyzn wołała, w nadziei na odpowiedź. Znajdował się w obszernych, starych tunelach ściekowych, a w jego dłoniach spoczywała Robin. Dziecko patrzyło na Piotra pytająco, chociaż w ciągu całego lotu, nie pisnęło ani razu. Nie posiadając ramion, dziecko nie mogło wyszarpnąć się z pewnego uścisku Piotra, czekając bez przymusu aż ten odłoży ją na ziemię. Mężczyzna stał jedną nogą w jak by się wydawało, krystalicznie czystej wodzie, a druga na brukowej ścieżce ciągnącej się przy ścianach ścieku. Jedna z jego dłoni niesamowicie silnie trzęsła się pod leżącym w jego ramionach dzieckiem. Był na niej złocisty pyłek, który strasznie piekł go w skórę. Na nogach i uszach dziecka widniał podobny pył, Robin trzęsła się w tych miejscach najintensywniej. Było także trochę pyłu unoszącego się na wodzie, najwyraźniej noga w niej zamoczona posiadała trochę z tego dziwnego złotka na sobie. Jednak o ile był pewien, że żyje, był również pewien tego, że stopa zamoczona w wodzie wcale się nie trzęsła, mimo oznakowania pyłem.

Spojrzał w górę. Nie było możliwości, aby przeżył ten upadek nie odnosząc żadnych ran. Serce waliło mu w piersi niczym ciężki grzmot, wypychając pierś i zakłócając konwulsje towarzyszące nabieraniu tchu. „Boże…” zamyślił się Piotr.

-Witam W.. w… Wędrowcze, w czym mogę ci słu… słu.. służyć –Usłyszał nagłe powitanie, zacinającej się maszyny z salonu. Metaliczny kubeł przypominający bardziej maszynę do kawy nie mógł się w pełni otworzyć, powtarzając tą samą kwestię kilkakrotnie, gdy tylko Piotr się poruszył. Wyglądało na to, że ktoś wygiął jej klapę, utrudniając tym samym dalsze, sprawne funkcjonowanie. Maszyna bez sukcesu, wierciła się, umazana błotem i pyłem. Ktoś kto sprowadził ją tutaj, najwidoczniej szukał rzeczy którymi mógł zabarykadować niektóre wyloty tuneli.

Będąc wewnątrz kanalizacji, Piotr nie był w pełni pogrążony w ciemnościach. Co uprzyjemniało w pewien sposób wizję wędrówki nimi, wiedząc iż szanse wyjścia na powierzchnię tym samym wylotem, były nikłe.

Z jednej strony widział oświetlony wylot prowadzący do osuszonej rzeki, niestety z kratami. Natomiast z drugiej, długi ciągnący się tunel, na którego końcu znajdował się oświetlony teren, i coś co wyglądało na wpół zapadnięty mamlas (słup ogłoszeniowy), wpuszczający do kanalizacji sporą dozę światła. Prawdopodobnie zapadł się niedawno, podczas ostrzału, gdyż zawieszone na nim kartki z ogłoszeniami opadały z niego powoli niczym płatki śniegu, bądź liście drzew.

Co dziwne jednak, pod ziemią było słychać pewien dość charakterystyczny głuchy odgłos pracującej maszyny.

Maksymilian Kowalski
Żyli, ale czy nic im nie jest? Czy powinni tam zejść? Z pewnością nie tą samą drogą. W zasięgu wzroku nie było lin, chociaż pewnie na dużo i tak by się nie zdały. James wyglądał na najbardziej zmartwionego, najwyraźniej miał za słaby żołądek i nerwy na takie akcje. Maks spojrzał na mapę, oczywiście nie było na nich tuneli kanalizacyjnych. Spojrzał na jezdnię. W asfalcie było pełno podobnie wyglądających dziur. Kto mógłby je wydrążyć? Jaki był cel ich budowy?

Iskra (+/-/-/-/-/-)

Opuszki palców Maksa zaczęły go świerzbić, pulsować i drgać. Cokolwiek to było, robiło się coraz intensywniejsze. Już wcześniej jego dłonie wydawały się oczekiwać czegoś, bądź śledzić? Wchodząc do salonu, chwilowo odczuwał ulgę, jednak im bliżej znajdował się tuneli tym… czuł się jakby grał w „zimno i ciepło”. Coś wisiało w powietrzu.

***
Moc jest w tobie;

Henry Bavoushe
- Kocioł: 1 lvl Amator
+/+/-

Maksymilian Kowalski
- Iskra: 2 lvl Skilled
+/-/-/-/-/-

Piotr Sowiński
- Stróż: 1 lvl Amator
+/+/-

James Hightower
- Marionetkarz: 1 lvl Amator
+/+/-

***
Zbrojownia i ekwipunek;

Henry Bavoushe
Szal – ciepły, metrowy szal w przekątne grube czarno, białe pasy.
Klucz francuski – solidny, srebrno czerwony klucz francuski w doskonałym stanie.


Maksymilian Kowalski
Kamizelka – stara, lekko podarta, ciepła kamizelka .
Mapa – mała mapa miasteczka z oznaczeniami Jozepha.
Klucz – klucz do sklepu z bronią i amunicją.
Zapalniczka – niedziałająca zapalniczka, wypełniona gazem.
Latarka – długa metalowa latarka z niedziałającymi bateriami o czarnej obudowie.

Piotr Sowiński
Szal – ciepły, metrowy szal rozdarty na pół w 1/3 długości, koloru fioletu.

James Hightower
Sweter – bardzo wygodny szary sweter z wysokim kołnierzem.

***
Wybieraj rozważnie;

Henry Bavoushe
[Szaber: Z większym przekonaniem sięgasz po broń, świadom niebezpieczeństwa, które grupą możecie napotkać podczas dalszej eksploracji. Nie bacząc na obleśnie wyglądające zwłoki.]

[Role: Nie darząc ufnością nikogo, kto nie był w stanie otworzyć się w całości. Starasz się ustalić role w grupie. Tworząc scalające grupę więzi zaufania i odpowiedzialności.]

[Droga: Dzielisz się z grupą swoją wiedzą na temat wojskowości, oraz dobieraniu odpowiedniego terenu. Sugerują albo trzymanie się z dala od prawdopodobnie najeżonych pułapkami budynków, bądź schronienie się w ich wnętrzach, przed niespodziankami czyhającymi na otwartym terenie.]


Maksymilian Kowalski
[Kontakt: Zwracasz uwagę na plakat. Starając się spamiętać podane cyfry, zapisać je, bądź zrywasz plakat biorąc go ze sobą. Opcjonalnie przetaczając temat Henremu.]

[Tunel: Skupiasz szczególną uwagę na własne dłonie. Źródło ich dziwnego zachowania względem tuneli. Dopytując się Piotra na temat jego stanu, oraz stanu Robin. Twoja decyzja czy zasugerujesz drogę wzdłuż dziur w asfalcie, czy spytasz o możliwe ścieżki ze strony Piotra.]

[Zasoby: Obawiając się o bzpieczeństwo Piotra i Robin dopytujesz się dokładnie ich stanu. Dzieląc się z nimi posiadanymi zasobami, bądź szukając rzeczy, które mogą się im przydać. Opcjonalnie jakiś pręt do samoobrony, zapalniczkę, czy latarkę o ile uda ci się je uruchomić, choćby na chwilę.]


Piotr Sowiński
[Higiena: Skupiasz się na obmyciu własnych kończyn z drażniącego pyłu. Nie czując się dziwnie wykazując opiekuńczą naturę w stosunku do Robin i powtarzając tą samą operację także i dla niej. Twój wybór czy obmyjesz najpierw dziecko, czy siebie.]

[Machinarium: Skupiasz swą uwagę na maszynie nieopodal, oraz dźwiękach pracy w tle. Wydaje się jakbyś był wewnątrz gigantycznego statku.]

[Światło: Starając się określić swoje położenie wybierasz jedną ze ścieżek. Zmierzając ku kratom przy wyschniętej rzece, bądź mamlasie łączącym świata podziemi i powierzchni.]


James Hightower
[Geas: Opowiadasz grupie o widzianej w przywidzeniu, maszynie oraz jej wnętrzu. Przetaczasz temat Geas posiadanych przez grupę, oraz złudzeń, których doświadcza każdy w grupie.]

[Delikatny: Roztkliwiasz się na temat wszechobecnej stęchlizny wymieszanej z zapachem lasu, nadal będąc zmęczonym biegiem i dziwnym przywidzeniem na moście.]

[Mapa: Prosisz Maksa o mapę, starając się wykazać jakąś inicjatywę w jej rozszyfrowywaniu. Czując się wystarczająco pewnie, po doświadczeniu z plakatem.]
 

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 20-09-2010 o 21:23. Powód: Bug z imionami :3
Kawairashii jest offline  
Stary 20-09-2010, 21:21   #18
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
DIALOG

Henry

Stanąwszy przed grupą Bavoushe ogarnął ich groźnym spojrzeniem mówiąc:

-To dobra chwila by zastanowić się co dalej. Jeśli mamy dojść tam gdzie zmierzamy powinniśmy ustalić kilka rzeczy. Może zacznijmy od tego kim byliśmy przed.. snem. -sam zamyślił się nad swoim przeszłym życiem -No wiecie, jak w filmach z naszych czasów. "Dziewięcioro śmiałków.., bezludna wyspa.., jedno przeznaczenie..". Zawsze coś ich łączyło. Był jakiś wzór, cokolwiek.. -znów urwał zdanie w pół zbierając myśli- Jeśli miałbym zgadywać to kluczem jest Core Corp. Znacie tą firmę? Pracowaliście dla nich przed Projektem?- szukał na ich twarzach iskry zrozumienia.


Piotr

- Nie, nie przypominam sobie tej nazwy. A czym zajmuje się ta firma? Znasz ich?- Ostatnie zdanie nie było pytaniem, tylko stwierdzeniem.- I o jakim projekcie mówisz? ... Chyba masz nam dużo do powiedzenia, czyż nie?


James

- Też tej nazwy nie kojarzę. Jeśli ta firma miałaby nas zatrudnić te kilkanaście lat temu, to musiałaby być naprawdę spora, przecież pochodzimy z różnych części Europy. Byłoby o niej coś wiadomo, prawda?


Maks

- Core... Chyba słyszałem to słowo w swoim śnie. Brzmiało jak nazwa jakiegoś procesora czy coś...


Henry

-Dziwne. Z drugiej strony sam nie pamiętam jak wylądowałem w ich laboratorium. To o czym mówimy Piotrze to raczej domysły i spekulacje. Pamiętaj, że obudziłem się z wami. Przypomniałem sobie o Core gdy Joseph o tym wspomniał, ale to strzępy informacji. A wcześniej? Kim byliście wcześniej? Wybitnymi biologami, fizykami czy czymś takim? Niepospolite IQ czy inne osiągnięcia? -Henry zdawał się być zdeterminowanym w swoim wywiadzie, zaznaczał jednak, że wiedza ta może uratorać skóry im wszystkim.


Piotr

- Nnnie, nic nadzwyczajnego- odpowiedział dopiero po chwili namysłu.- Byłem maklerem. Zwyczajnym facetem...- dodał nieco pewniej.- Czemu niby mieliby mnie brać do tego całego Projektu?


James
- Nic z tych rzeczy... Chwytałem dorywczą pracę, gdzie trzeba było coś załatwić, tam się zgłaszałem, lubiłem takie życie, codziennie coś nowego. Byłem w tym dobry, ale żeby opisać to jako coś niespotykanego? Raczej nie. - Póki co nie miał na myśli żadnych pytań ponad te, które zadał Piotr.

Maks

Maks podrapał się w tył głowy, co w połączeniu z jego lekkim uśmieszkiem zdradzało jak niezręcznie się czuje.

- Osobiście zawsze uważałem się za dosyć mądrego, dobrze się uczyłem i miałem smykałkę do elektroniki, ale jak teraz na to patrzę, to nie było to nic spektakularnego.


Henry

-To nie wiele wyjaśnia. Ja byłem wojskowym, nie jakąś szychą, szkoliłem rekrutów w Akademii w Reims. Straszyli mnie emeryturą, więc raczej nie jestem tu z powodu mojej wartości bojowej. A co ze snami? Wiem, że każdy z nas miał swój, unikalny. Core zbankrutowało razem z ludzkością, a nasze kontrakty tym samym wygasły. Instrukcje mogą zawierać jednak coś pomocnego.- nie kłamał, choć pytanie miało drugie dno/ -Co dokładnie się wam śniło? -uważnie studiował mimikę kolegów.


Piotr

- Ten sen był jakiś... niewyraźny, chaotyczny... Na przemian pojawiali się doktor i ...młoda lekarka. Wiele mówili, ale większości nie zrozumiałem, chwilami wizje przeplatały się... Mówili coś o tym God Seed, o tym, że muszę kogoś znaleźć i o czymś z nim porozmawiać, ale... Nie pamiętam szczegółów, nic, nawet nie wiem, jakiej płci jest ta osoba... Ale skoro nie musimy słuchać się tych... wskazówek, to szczegóły nie mają już znaczenia. Ale... Skąd Ty to wszystko wiesz, Henry? Jaka była Twoja rola? Czemu pamiętasz więcej niż my?


Henry

-Widocznie mój sen był wyraźniejszy, nic więcej. W moim był tylko ten doktor. Mówił, że każdy z nas w ciągu dnia przypomni sobie instrukcje. Coś o pozyskiwaniu GodSeed. O wynagrodzeniu za wykonanie zadania. Niemniej, to już chyba nieaktualne.. -tu spojrzeniem omiótł miejską dzicz [i]-Moja rola była taka jak i wasza- testowanie pierwszych GS'ów dla Core Corp. To chyba nie ulega wątpliwości. Widocznie sytuacja odwróciła się i świat przetestował "to" gdy my spaliśmy.. Sami wystawcie mu ocenę.


James
-Pamiętam tylko urywki z całego snu, całkiem jakby ktoś mówił przez mało sprawną krótkofalówkę; dziwi mnie to że Pan pamięta całość. W ostatnim śnie niejako przypomniało mi się, że sprawa z God Seed'em miała być ściśle tajna, a w tym miejscu każdy o tym otwarcie mówi. To mi się nie podoba, tym bardziej że tutejsi polują na nasze GS'y. - Po krótkiej przerwie dodał - Niejasno coś było wspominane o pazerności zarządu, którego mieliśmy się wystrzegać, wie ktoś może o jaki zarząd chodzi?

Maks

Maks spoglądał na towarzyszy bez słowa. Wypowiedź Piotra wywołała na jego twarzy ciekawość, gdy odezwał się Henry był to już niepokój. Maks z Jamesem zgadzał się - przynajmniej częściowo - pokiwał więc głową, gdy ten skończył mówić.


Henry

-Ten doktor.. wspominał coś o tym. Mówił, że Projekt nie ma autoryzacji ONZ'tu i jest finansowany przez prywatnych mecenasów. Pewnie dlatego to wszystko wyrwało się spod kontroli. Wiadomo jak to wygląda w kapitaliźmie.


Maks

- Tak, ten brak autoryzacji ONZ delikatnie sugeruje, że sprawa jest co najmniej podejrzana. Niestety, coś się rypło i nasze stare zadania, jakiekolwiek by nie były, poniekąd się przeterminowały tak jak powiedział Henry. Pozostaje nam przeżyć i czekać, aż przypomni się nam więcej.

Maks rozejrzał się dookoła, jakby dopiero uświadomił sobie, gdzie się znajduje.

- Apropo przeżycia, nie wydaje się wam stosowne dokończenie tej rozmowy w miejscu gdzie nie pada? Te deszcze odłamkowych są ostatnio nie do zniesienia...


James

James uśmiechnął się pod nosem po usłyszeniu dowcipu "Cóż, może nie był rewelacyjny, ale warto docenić starania rozładowania sytuacji..."
- Erm... nie sądzę by zostawanie w tym miejscu było dobrym pomysłem. Lepiej będzie poszukać tu przez chwilę czegoś przydatnego i się zmywać, w końcu te bandziory nas tutaj szukają, wiedzą że tu jesteśmy. - Obejrzał się na majestatycznie rozrzucone ruiny hotelu, znajdującego się po przeciwnej stronie ulicy, jakby zaraz zza nich miał wyskoczyć kolejny stwór.
- Przez to całe zamieszanie nie zapytałem Josepha jak w tym miejscu wygląda sprawa z jedzeniem. Zauważyliście jaki był dumny z tych swoich karzełkowatych rozmiarów kanapeczek? To nie wróży nic dobrego, nie w tej zwariowanej dżungli. - Wyraźnie czekał, aż ktoś zaproponuje jakieś konkretne działania.

Henry

-Tak.., powinniśmy iść. Proponuję kierunek: zbrojownia Kucharza. Czułbym się pewniej z jakąś bronią pod ręką, limit króliko-dzieci-telepatów chyba osiągnęliśmy. Broń zawsze jest argumentem. Zresztą, pewnie nie bez powodu nazywają to Rubieżami. Swoją drogą... Ten wybór jeszcze daleko przed nami, ale proponowałbym -gdy już dotrzemy do Rubieży- udać się do tego.. "Pana Punka". Nie wiem czy to możliwe, ale znałem kiedyś kogoś kto tak się nazywał, jeśli to on.. -skończył podnosząc z ziemi swoje manatki i szykując do wymarszu.

Maks

-Maks, umiesz czytać mapę? - z zatroskaną miną Bavoushe podbródkiem wskazał papierowy prostokąt w dłoniach chłopaka - Norweg wspominał coś o metrze, ale nie wiem czy to najlepszy pomysł... -tu skierował pytające spojrzenie na Jamesa, Maksa i Piotra.

James

-Oj... nie wiem. Do Punka iść nie chcę, dopóki się więcej o nim nie dowiem. Póki co, jego przydu... ekhm, pomocnicy zdążyli mnie zaatakować, zakneblować i prawie odrąbać rękę. Wy w sumie też troszeczkę doznaliście ich kurtuazyjnego powitania. Nie będę jego samego oceniał po sługusach, ale na wstęp niedobrze o nim to świadczy. Oczywiście nie obrażając Pana starych kolegów. - Tu popatrzył na Henry'ego.
- Jak najbardziej się zgadzam z tym metrem, klaustrofobiczne miejsce, łatwo tam zrobić zasadzkę, a jeśli jakiś pożar miałby wybuchnąć w tunelu... nawet strażacy by uciekali gdzie pieprz rośnie. Zdecydowanie wolę otwartą przestrzeń.

Maks

Maks spojrzał na kawałek papieru, który podarował im Joseph. Pokręcił głową i przekazał go Henry'emu.
- Z pewnością wojskowy orientuje się w terenie lepiej niż ja po techniku. Co do kierunku marszu to chyba rzeczywiście warto najpierw odwiedzić ten sklep z bronią.
Zastanowił się i dodał po chwili:
- Jeśli nie ufacie Josephowi w kwestii metra, to może lepiej nie iść w żadne wskazane przez niego miejsce? Metro może być równie dobrze ostatnim bastionem jako takiej cywilizacji w tych ruinach. Może ktoś w miarę ogarnięty urządził sobie tam bunkier? Kto wie. Warto sprawdzić, chociaż z daleka... Co do pana Punka, to znacie moje zdanie.

James

-Nie tyle nie ufam Josephowi, co może on mieć nieaktualne informacje; A jeśli tam ktoś bez jego wiedzy bytuje?


Piotr

- Ten Pan Punk... Po pierwsze, możliwe, że to nie jest jego nazwisko, tylko pseudonim nawiązujący do subkultury pankowej i zwolenników anarchii oraz przemocy... I po tym, co widzieliśmy w restauracji, wolałbym się do nich nie zbliżać... Poza tym, Robin... ta Harmianka, jest po stronie Lady Strange, i choć jej przydomek również jest podejrzany, bo Strange to po angielsku "dziwny", to jednak skoro jeden z jej podwładnych nas uratował, możemy liczyć na pomoc w większym stopniu niż u Pana Punka. Chociaż pozostaje oczywiście kwestia tego, dlaczego nas uratowała i czego od nas oczekuje, jako od potencjalnych Wybrańców, w co oczywiście nie wierzę... A co do drogi, to metro faktycznie jest ryzykowne, nawet bardzo, to oczywiste. I może dlatego wszyscy omijają je z daleka i pozostaje bezpieczne? Sam nie wiem, chyba jednak lepiej nie ryzykować i iść przez miasto...
 
Kawairashii jest offline  
Stary 26-09-2010, 19:59   #19
 
Gnomer's Avatar
 
Reputacja: 1 Gnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie coś
Sceneria
Piękno zielonego, tętniącego życiem i wegetacją otoczenia przysłaniało oczywistą brzydotę i szarość ruin. Wszechobecne mchy, trawy i drzewa niezmiennie kojarzyły się Maksymilianowi z odpoczynkiem na łonie natury, z wycieczkami rowerowymi na wieś i z wyjazdami z rodzicami do lasu.
- Jak tu pięknie - wyrwało mu się, gdy podziwiał kolejną obrośniętą zielenią kamienicę.

Te wszystkie idylliczne wspomnienia silnie kontrastowały z doświadczeniami ostatnich dni, gdy natura nie dawała już poczucia spokoju i wyciszenia, gdyż szybkość jej ekspansji uczyniła ją na swój sposób wrogą. Wrogą wszelkim organizmom żywym, mogącym stać się pożywką dla niezatrzymanego i przerażająco szybkiego wzrostu. Wrogą wszelkim konstrukcjom z betonu i stali, które nie mają szans wytrzymać naporu korzeni, wilgoci zatrzymywanej przez mchy i nieubłaganej inwazji mikroskopijnej grzybiczej plechy wciskającej się w najmniejsze pory czy zagłębienia i zamieniające wszystko co przerośnie w próchno.
- I jak obco. To miejsce wygląda jak z Apokalipsy Koontza. Dobrze, że nie pada już deszcz... - Całkowicie pochłonięty obserwacją i mimowolną refleksją dodał bardziej do siebie, niż do towarzyszy.

Maks kolejny raz złapał się na oglądaniu swoich dłoni, wyszukując w nich wszelkich oznak infekcji. Wyglądało jednak na to, że jego młody układ odpornościowy jak na razie radzi sobie z zarodnikami i innymi mikrozaczątkami życia, którymi z pewnością przesiąknięte było powietrze.

Mapa
Maks z zaciekawieniem oglądał mapę, niezwykle zadowolony, że naniesione przez Josepha oznaczenia składają się z łatwych do odczytania symboli, jednak ich enigmatyczny przekaz z pewnością przysporzy mu i jego towarzyszom sporo bólu głowy.
- Te zakreślone obszary z krzyżami. - zaczął mówić na głos do wszystkich i do nikogo w szczególności - Nie podobają mi się, kojarzą się z jakimiś cmentarzami, ze śmiercią.
Po chwili ciągnął dalej.
- Naszego nowego przyjaciela Morta w lewym górnym rogu łatwo chyba rozpoznać. Zastanawia mnie jednak, gdzie jest ten przeklęty sklep z bronią?
Chłopak zamilkł, jakby rzeczywiście się zamyślił.

Salon C.C.
Maks zerwał plakat, starając się go jednak nie uszkodzić i schował go do kamizelki. Znajdowało się na nim wiele informacji, no i chłopak mógł zrozumieć co jest na nim napisane. Mocno zmartwiła go jednak korelacja między celem ich marszu a współrzędnymi na afiszu. Przekazał mapę Henry'emu mając nadzieję, że on będzie w stanie więcej z niej odcyfrować i myślał już, czy pokazać mu anty-plakat, gdy usłyszał zduszony jęk Piotra.

Chłopak przesunął się w kierunku krawędzi osuwiska, ale tylko odrobinę. Zdawało mu się, że każdy kolejny krok może być ostatnim. Wyglądało na to, że asfalt oraz betonowe ściany tuneli i kanałów kanalizacyjnych ulegały tej samej niszczącej sile, co wszystko dookoła. Mapa nie pokazywała podziemnego świata tego miasta, stawała się więc chwilowo bezużyteczna.
- Piotr, żyjecie? Trzymajcie się tam- Krzyknął w kierunku otworu śmiertelnej pułapki, gdyż początkowo nic innego nie przyszło mu do głowy.
Maks wychodząc na zewnątrz znów poczuł świerzbienie w palcach. Było w nim coś niepokojącego, a dziwne pulsowanie wzmagało się, gdy podchodził do 'wylotu tuneli'. Coś sobie skojarzył i ukłucie niepokoju sprawiło mu fizyczny ból, jego twarz się skurczyła.
- Piotr musicie się stamtąd jak najszybciej wydostać. Jak najszybciej. Nie wyciągniemy was tą dziurą, nie ma szans. - Krzyknął, nachylając się nad najeżoną złowrogą wegetacją i ostrym żelastwem gardzielą otworu.

Maks odwrócił się w kierunku Henry'ego i cicho powiedział do niego tylko jedno słowo, które kołatało mu się w głowie nie przywiązane jeszcze do żadnego konkretnego obrazu, było jedynie symbolem nieznanego jeszcze zagrożenia.
- Niebiescy. - jeśli była taka możliwość, to powiedział to tak, by nikt inny go nie usłyszał. Choć nie miał podstaw by przypuszczać, że Piotr czy James się nie domyślili, to jednak powiedzenie głośno tego co wszyscy myśleli, łatwo mogło wywołać coś na kształt małej paniki.

Rozejrzał się po ulicy w poszukiwaniu studzienek. Jeśli jakieś zauważył wskazał kierunek uwięzionym na dole.
- Przy studzienkach powinny być jakieś namiastki drabinek. Jeśli tam z dołu nie widać krótszej drogi na powierzchnię, biegnijcie do studzienki!
Maks usłyszał słowa Jamesa przekazał wiadomość Piotrowi, jednak sam dalej oczekiwał na reakcję tych na dole, gotowy by po powierzchni pobiec w kierunku, w kórym oni pobiegną pod ziemią.
- James spróbuje skombinować wam jakąś linę!

Maks zaczynał się powoli oswajać z myślą, że dziwne rzeczy, które wyprawiają jego zmysły tak naprawdę mają sens. Trzymając się tego faktu desperacko starał się wymyślić o co chodzi z tym świerzbieniem. Rozczapierzył szeroko palce i trzymając ręce poziomo zaczął powoli obracać się wokół własnej osi. Mimo, że musiało to co najmniej debilnie wyglądać, a na dole byli uwięzieni jego towarzysze, to jednak z czystej bezradności robił to, starając się wychwycić drobne zmiany w tym palcowym odczuciu, dodając sobie kolejne dane do późniejszej analizy, która pozwoliłaby mu rozwiązać zagadkę potencjalnie nowego zmysłu.

Oczywiście mrowienie równie dobrze mogło być spowodowane chwilowym niedokrwieniem spowodowane niedożywieniem, infekcją bakteryjną, wirusową, grzybiczną lub bóg wie czym...
 
__________________
Errare humanum est. - Ludzką rzeczą jest się mylić

Ostatnio edytowane przez Gnomer : 26-09-2010 o 20:00. Powód: literówki
Gnomer jest offline  
Stary 29-09-2010, 22:21   #20
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Oczom uciekinierów ukazał się obraz miejskiej dżungli, jednak w dosłownym tego słowa znaczeniu. Budynki i ulice zniszczone przez wszelkiej maści roślinność stały na swoich miejscach, aby każdy wędrowiec mógł zobaczyć zwycięstwo matki natury nad urbanizacją. Martwe organizmy, od ludzi do psów i szczurów, leżały wszędzie pokryte mchem i trawami, służąc za solidną dawkę minerałów i mikroelementów.

Widok był wspaniały, jeśli nie myślało się o przeszłości. O tym, że kiedyś mieszkali tu ludzie, i że niektórzy z nich zginęli, z niewiadomych przyczyn, na środku ulicy... O tym, że nie byli oni niczemu winni, nie mięli szans walki z nietypowym kataklizmem, mogli jedynie patrzeć jak ich świat, ich domy, popadają w ruinę, a oni sami i ich bliscy, umierają. Gdyby o tym nie myśleć, latorośle pnące się po przekrzywionych latarniach, iglaki rosnące na poboczu oraz niska, miękka trawa przebijająca się przez kostki brukowe, budziłyby zachwyt.

W obecnej sytuacji jednak, zaraz za podziwem do serca Piotra wkradł się strach. Co mogło spowodować tak nagłą i energiczną zmianę w ekosystemie? Czemu rośliny stały się takie silne i nachalne? Co stało się przez te wszystkie lata, które przespali? I czy nadal TO się dzieje, czy im zagraża?

***

Po rozmowie, którą zainicjował Henry, Piotr był skołowany od nadmiaru informacji, a raczej, nadmiaru poszlak i domysłów, które kiedyś nazwałby nierealnymi. Tera jednak nie mógł odrzucić niczego, co wydawało się szalone, w końcu przespał w hibernacji dobrych kilka lat, a miasta, które spotkał opanowała roślinność...

Nieopodal miejsca, w którym odbyła się konwersacja Sowiński zauważył wyrażenie, które w ich rozmowie przewijało się niejednokrotnie: God Seed. Znajdowało się ono pod logo na jednym z budynków. Ruszył tam, odłączając się od dyskusji, której szczerze mówiąc, miał już dość. Pierwszy wszedł do salonu Core Corp. Były tam dwa stanowiska dla konsultantów-sprzedawców, i właściwie nic więcej, co zasługiwałoby na uwagę. No, może dziwny ślad na ścianie, wskazujący na to, że kiedyś coś tam było, ale co?
Brodacz przetarł pokryty kurzem i pyłem plakat reklamowy. Zrobił krok wstecz, żeby mieś lepszy ogląd całości i zauważył, że coś małego stoi obok niego, szybko skierował tam wzrok i zobaczył Robin. Wzdrygnął się, wystraszony nagłym i niespodziewanym pojawieniem się dziewczynki, jednak nie chciał dać po sobie poznać zakłopotania, spojrzał więc ponownie na reklamę. nie próbował się nawet z nią dogadać, i tak nie odpowiedziałaby mu, czemu z nimi idzie.

Odszyfrowanie treści plakatu zajęło Piotrowi kilka minut, a gdyby nie pomoc Jamesa, zajęłoby kilka razy tyle. Była to prawdopodobnie zachęta do kupna jednego z GS'ów, mającego ułatwić życie na starość, zachowując "świeżość organizmu i łatwość przyswajania niezbędnych do życia substancji". Uzyskanie tej niewiele wartej informacji kosztowało obu mężczyzn sporo sił, chociaż w normalnych okolicznościach tłumaczenie jakiegokolwiek tekstu tej długości nie zmęczyłoby człowieka nawet odrobinę. Widocznie mózg po kilku latach odpoczynku i bezczynności musi się rozruszać.
Zmęczony mężczyzna postanowił wyjść z pomieszczenia, w którym zrobiło mu się dziwnie duszno. Oparł się o futrynę drzwi i wziął kilka głębokich oddechów. Gdy poczuł się nieco lepiej, postanowił rozejrzeć się po okolicy, nie tracąc jednak z oczu salonu C.C. przeszukiwanego przez towarzyszy.

Nie wiedział początkowo, co się stało. Krzyknął odruchowo, tracąc grunt pod nogami, dopiero po sekundzie orientując się, że wpadł w zakamuflowaną dziurę wyrytą w ziemi. Zdążył zauważyć wystające ze ścian pręty i druty, które zdecydowanie nie były szkieletem wzmacniającym jezdnię. To była pułapka, miała pozbawić życia intruza. Zauważył również deski najeżone gwoździami, co potwierdziło jego obawy. Starał się, machając kończynami, omijać metalowych przedmiotów, jednak nie miał wielkiej nadziei.
W pewnym momencie zobaczył spadającą za nim Robin. Jej młoda buźka nie okazywała strachu, tylko determinację. Tak, jakby chciała i, co ważniejsze, była w stanie, pomóc mężczyźnie.
Nagle, jakby mięli mało kłopotów, dziwne kwiaty zaczęły "pluć" w stronę spadających, bezbronnych ofiar, a dziwny śluz mocno drażnił skórę, możliwe, że był pochodną jakiegoś kwasu. Mężczyzna syknął z bólu i zamknął oczy.

Gdy ponownie je otworzył, nie spadał już. Leżał na plecach, tuląc do siebie Robin, której wzrok był mało pasujący do sytuacji. Obecnie wydawało się Piotrowi, że dziewczynka chce powiedzieć "No i co, długo będziesz mnie tak trzymał?" albo "Na co czekasz? Na zbawienie?".

- Żyjemy, chyba nawet nic sobie nie złamałem- odkrzyknął do towarzyszy na górze, dziwiąc się brakowi złamań i rozszarpań czy nawet mocnych obtłuczeń i skaleczeń. Słyszał o ludziach, którzy po upadku z czwartego piętra byli tylko mocno poobijani, jednak tutaj niebezpieczeństw było więcej niż sam niekontrolowany upadek z wysokości. Ośmieliłby się nawet stwierdzić, że nie dałoby się przelecieć między tymi wszystkimi naostrzonymi przedmiotami nie nadziewając się przynajmniej na kilka z nich, nie mówiąc już o samej wysokości i o zaskoczeniu, które również odgrywało dużą rolę. To już nie było dziwne, to było niepokojące. Chociaż, z drugiej strony, to wszystko miało sens. Skoro testowali GS'y, musiały nastąpić w ich organizmach jakieś zmiany, z resztą chyba Joseph o tym wspominał. Tyle że ta "umiejętność", jakkolwiek by nie działała, różni się nieco od "Gąbki", o której czytał na plakacie. Czyżby miał być odporny na obrażenia? Mimo całej ciekawości wolał nie mieć okazji, żeby się o tym przekonać.
Stawiając dziecko na ziemi zajął się dopiero piekącymi miejscami. Oboje mięli kilka ran pokrytych złotym pyłkiem, pod wpływem których mięśnie aż drgały w tych miejscach.

Piotr zauważył pyłki na wodzie, w którą przypadkiem wdepnął. Skóra na kostce, z miejscu gdzie podwinęła się nogawka, była podrażniona, jednak woda łatwo zmyła kwasek. Bez większego namysłu mężczyzna zmył świństwo z Robin i z siebie. Dziewczynka wydawała się mu ufać, lub po prostu sama doskonale wiedziała, że woda jej pomoże, i nie wyrywała się podczas "kąpieli".

Gdy tylko wyprostował się, usłyszał za sobą sztuczny, mechaniczny głos. Odwrócił się szybko, jego oczom ukazała się maszyna, rozmiarami pasująca do śladu na ścianie w salonie C.C. Miała mocno wgniecioną klapę, co uniemożliwiało jej pełne otwarcie się. Brodacz podszedł z przesadną ostrożnością do niej i spróbował otworzyć klapę, jednak bez sukcesu. Z zewnątrz nie było żadnych innych przycisków czy czegokolwiek. Mężczyzna popatrzył na enigmatyczną skrzynkę. Czyżby to był automat związany z tymi Kredytami DNA, które stały się, wedle opowieści Josepha, następcami pieniędzy? Niezależnie od tego, czym był automat, oferował pomoc. Być może to przewodnik po mieście? Zestawiając go z mapą otrzymaną od Josepha, mogliby ustalić jakieś konkrety co do swojego położenia oraz, być może, znaczenia oznaczonych przez darczyńcę miejsc.

- Hej, znalazłem tu jakąś maszynę, automat, czy coś w tym rodzaju, ale nie mogę jej otworzyć gołymi rękoma. Henry, masz w torbie ten klucz francuski? Przyznam, że przydałby mi się. A co do liny, to wątpię, żeby miało to pomóc, nie dam rady wejść na górę, a już na pewno nie z Robin i nie z tymi najeżonymi drutami, i tymi roślinami plującymi... Są tu dwa tunele, wyjdziemy jednym z nich. Ale najpierw chciałem spróbować otworzyć tę maszynę.

Jeśli Piotr otrzyma klucz, spróbuje przy jego pomocy otworzyć, lub w ostateczności, rozwalić klapę. Jeśli mu się uda, stara się skorzystać z "pomocy" automatu.
Następnie uda się z Robin w stronę wyjścia nieokratowanego, ze słupem, informując uprzednio towarzyszy o kierunku marszu.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172