Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2010, 23:16   #6
Vimes
 
Reputacja: 1 Vimes nie jest za bardzo znanyVimes nie jest za bardzo znanyVimes nie jest za bardzo znanyVimes nie jest za bardzo znanyVimes nie jest za bardzo znanyVimes nie jest za bardzo znany
W powietrzu unosiło się podniecenie. Czuł je wyraźnie, było widoczne we wszystkim dookoła. Nic z resztą dziwnego - po ostatnim meczu półfinałowym cały naród ogarnęła euforia. Polska w finale Euro! Na swoim własnym stadionie!
Wiadomość ta rozlała się po Polsce niczym ognista woda rozpalająca serca rodaków.

***

Potem ujrzałem:
a oto wielki tłum,
którego nie mógł nikt policzyć,
z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków,
stojący przed tronem i przed Barankiem.
Odziani są w białe szaty,
a w ręku ich palmy.

***

Stadion Narodowy dosłownie pękał w szwach. Jego piękne smukłe kształty jak góra lodowa wyłaniały się z biało - czerwonego oceanu kibiców wymieszanych z setkami handlarzy którzy wrócili na swoje dawne miejsce zaraz po zakończeniu budowy, oferując teraz zatrzęsienie piłkarskich gadżetów.

W powietrzu brzmiały wesołe krzyki kibiców, pijackie pieśni wznoszone ku chwale polskiej reprezentacji, zagłuszane trąbieniem wszechobecnych vuvuzel.

***

W sali ochrony gdzie siedział Krzysiek wcale nie było spokojniej. Dziesiątki strażników śledziło ekrany monitoringu szukając jakkolwiek podejrzanych zachowań. w pomieszczeniu panował lekki chaos, ponieważ teraz podczas finału zagrożenie terrorystyczne było największe i wszyscy byli bardzo spięci.

Krzysiek nerwowo bębnił palcami o blat, w drugiej ręce trzymając kubek z kawą. Jego zielone oczy śledziły kilka ekranów na których dziesiątki ludzi przepychało się próbując dostać się na swoje miejsce. Czuł się trochę jak Mouse z Matrix'a. Siedział wpatrując się w ekrany pełne bezładnej masy ludzi szukając czającego się niebezpieczeństwa, jednej linii błędnego kodu.

W jego kieszeni zabrzęczała komórka. Zdenerwowany sięgnął do kieszeni nie odrywając wzroku od ekranu. Zerknął kontem oka na telefon.
- A w dupę sobie tę ofertę wsadźcie - mruknął pod nosem i odrzucił połączenie na widok numeru operatora, po czym wrócił wzrokiem do monitoringu.

Jego uwagę momentalnie przykuł człowiek siedząc już na trybunach. Wyglądał zupełnie normalnie, ubrany w luźne jeansowe spodnie, bluzę szalik polskiej reprezentacji, śmieszny duży biało - czerwony kapelusz na głowie. Miał zagraniczne rysy twarzy, charakterystycznie zakrzywiony nos oraz duże usta. Pomimo panującej wśród polskich kibiców euforii wydawał się być przestraszony.

Jednak nie to zwróciło uwagę Krzyśka. Facet miał ze sobą sporej wielkości plecak, który zostawił na swoim siedzeniu, a następnie wstał i wyraźnie zdenerwowany zaczął przeciskać się przez tłum. Kto normalny zostawiłby plecak w takim miejscu?! Krzysiek wiedział, że jeśli ten człowiek wniósł plecak na stadion to z pewnością został dokładnie przeszukany, jednak ryzyko zamachu było zbyt duże, aby zignorować coś takiego. Oczami dalej uważnie śledząc mężczyznę sięgnął po telefon wewnętrzny łączący go od razu z szefem ochrony. Szybkim ruchem chwycił słuchawkę i przyłożył ją sobie do ust...

***

I wyszedł inny koń barwy ognia,
a siedzącemu na nim dano odebrać ziemi pokój,
by się wzajemnie ludzie zabijali -
i dano mu wielki miecz.

***

Stadionem wstrząsnęło echo wybuchów. Na chwilę zapadła cisza...

***

A gdy otworzył pieczęć siódmą,
zapanowała w niebie cisza

[...]

I wyszedł inny koń barwy ognia,
a siedzącemu na nim dano odebrać ziemi pokój,
by się wzajemnie ludzie zabijali -
i dano mu wielki miecz.


***

Mijały ułamki sekund. ludzie stali jak sparaliżowani na trybunach. W powietrzu wolno przetaczały się puszczanego z głośników przeboju jakiejś popowej gwiazdki. I wtedy rozpętało się piekło...

***

znak się ukazał na niebie:
Oto wielki Smok barwy ognia,
mający siedem głów i dziesięć rogów
- a na głowach jego siedem diademów.
4 I ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba:
i rzucił je na ziemię.


***

Słońce zgasło. Nagle bez ostrzeżenia. Dokładnie w tym samym momencie w którym ludzie rzucili się do panicznej ucieczki tratując siebie nawzajem w panice. Wszędzie słychać było pełne bólu krzyki, urywane zawodzenie dzieci. Ludzie biegali, nie widząc gdy nagle wszyscy znowu zamarli w bezruchu z oczami wpatrzonymi w niebo. Na sklepieniu zaczęły pojawiać się małe czerwone, żarzące się jaskrawo punkty. Z początku przypominały gwiazdy jednak po chwili pojawiła się ich ogromna ilość, świecąca jaśniej niż księżyc w pełni, a nie przestawało ich być coraz więcej i więcej, jak również nie przestawały rosnąć.

Wtedy zaczęły się poruszać. Wyglądało to pięknie. ogromny wir lśniących czerwonym blaskiem gwiazd, pięknie płynących po idealnie czarnym niebie...
Wtedy gwiazdy stanęły. Nie były już jednak bezbarwną masą jak wcześniej. Przybrały kształt. Kształt smoka...

***

Ludzie padali na kolana i zaczynali się modlić...

***

Słyszał ich głosy. Ale to już za późno. Eksperyment się nie powiódł. A sprawy trzeba ciągnąć do końca. Ratri zacisnął pięść. Czas zakończyć ten świat. Na dobre. I zacząć od nowa.

------------------------==============------------------------

Kolory. Był teraz nimi wszystkimi! znowu jako jedność! przez bliżej nieokreślony... czas? nie nie było jeszcze czasu. Przez bliżej nieokreśloną wieczność leciał tak wypełniony szczęściem, harmonią między kolorami, spełniony.

Wtedy któryś się odczepił. Nie był w stanie określić który. Nie miało to znaczenia. Kolejny... Czekał cierpliwie aż nadejdzie jego kolej...

Wreszcie! Wolny! Samodzielny! Soczysta żółć odłączyła się od tęczowej lini, gdy nagle zorientował się, że razem z nim odczepiło się indygo! Jak smiało?! To była jego kolej. Zwarł się z nim w kolorowych splotach po chwili jednak zauważył że jakakolwiek kłótnia nie ma najmniejszego sensu. Puścili się. Krzyknęli Slowo!
 
Vimes jest offline