Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2010, 01:10   #79
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Pomimo tego, że doki rozbrzmiewały ferią dźwięków i barw za sprawą syren i helikoptera krążącego nad Red Hook Alvaro dość wyraźnie słyszał dźwięk jaki czyniła łódź pokonując toń kanału. Dźwięk jaki czyni woda uderzając o dziób łodzi. Ciało odzyskało swoją ciepłotę dzięki dostarczonym ubraniom. Czwórka dzieci nocy kierowała się na druga stonę brzegu. Jedni popędzani własną wolą inni wypełniający wolę swego Pana - Protektora Zdobywców Śmierci. Alvaro chciał dopaść Astarotha… w sumie cieżko mu było stwierdzić po wszystkich ostatnich wydarzeniach po co chce go dopaść. Co zrobi kiedy wstanie twarzą w twarz z upadłym aniołem, z jednym z Aniolów Śmierci? Co powie?

Aresztuje Cie w imieniu prawa? Za wielokrotne zabójstwo?” – teraz to wszystko brzmiało śmiesznie. Okrutnie śmiesznie. Przez chwilę Rafael zatracił się w sobie. Utracił cel swej bytności. Swego drugiego życia. Niezycia? Po prostu bycia…

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rSaj7r6oX8s[/MEDIA]

W dłoniach czuł zimny dotyk pistoletu maszynowego. Obcy dotyk. Patrzył się tępo w toń wody nie wiedząc co czynić, nie wiedząc jak się w tym wszystkim odnaleźć. Nie protestował kiedy Jacoob pociągnał go na dno łodzi starając się uniknąć snopu światła z przelatującego w pobliżu, policyjnego helikoptera. Alvaro czuł na policzkach mokrą podłoge łodzi. Słyszał głos wzmocniony megafonem, wrzaski rannych ludzi. Strzały. Tak wyglądało jego życie. Nowe. Miało jedną wspólną cechę z poprzednim. Zemstę.

Ide po Ciebie Astarothcie, nawet jakbyś miał mnie swą wolą rozsmarować na murach magazynu, wybebeszyć samym spojrzeniem. Idę po Ciebie. By cię zatrzymać. By ci przeszkodzić. W imię tych dzieci. W imię strachu jakim je obdarowałeś, w imię wiecznego mroku jaki im ofiarowałeś. Czas byś zapłacił…. Choć trochę

Potężny huk otrząsnął Rafaela z bezwładu jaki go opanował. Ruszył się. Przykucnął szukając źródła hałasu. Helikopter. Helikopter w płomieniach. Kula ognia ciśnięta z niebios w toń wody… Mała apokalipsa dla pilotów i pasażerów. Śmierć zbierająca swoje żniwo. Śmierć którą Alvaro odtrącił. Nowe życie, nowy świat

Przekleństwo Jacooba i ponowne wrażenie ruchu łodzi. Wziąć się w garść…

- Tam jest coś więcej, niż sam przebudzonyJacoob zwrócił się do pozostałych z determinacją w głosie - Jak dopłyniemy, dupy nisko i bez wyskoków. Robić to co każę, a może uda nam się wyjść cało.

Kolejna wojna. Niebiańska wojna tocząca się na ziemskim padole. Cholerna anielska polityka

Kiedy tylko fragment pontonu dotknął nabrzeża Jacoob wyskoczył z niego przykucając za sterta pordzewiałych beczek i gruzu. Pozostałościami po zburzonej cześci doków. Przeładował broń. Pozostali nieumarli uczynili to samo. Alvaro również. Kilka szybkich spojrzeń i bieg w pochyleniu w kierunku hangaru. Światło bijące ze strony wejścia było intensywne. Czuć było dziwne drżenie powietrza. Dotychczas nieznane Rafaelowi.
Do tej pory był policjantem a teraz czuł się jak żołnierz. Biegnac za innymi i dzierżąc spluwę. Jak jakiś cholerny Navy Seals.
Rafael stanął. Może i to był błąd ale dostrzegł błysk światla, jego smugę, na szczycie jednego z dźwigów, którego pordzewiały szkielet był jednym z niemych, stałych swiadków wydarzeń jakie mialy miejsce w Red Hook. Snajper. Osoba mająca wszystkich jak na świątecznym talerzu. Kolejny strzał. Na szczęście pomimo głupiego manewru Alvaro nie oni byli jego celem. Jeszcze. Nie było na co czekać. Wzrok Alvaro napotkał spojrzenie Jacooba. Detektyw wiedział czego on chciał. Czystej drogi, bezpiecznego przejścia. Martwego gościa. Rafael skinął głową. Zrozumiał. Chcesz żyć? Walcz i módl się, że jesteś po dobrej stronie, bądź chociaż staraj się czynić dobro. Zabijaniem?
Rafael dopadł do metalowej konstrukcji pokrytej rdzawymi plamami. Część dźwigu skorodowała już tak strasznie, że jego fragmenty popękały i powyginaly się na zewnątrz niczym chore połamane żebra. Przewiesił Mp5 na pasku przez ramię. Dotknął konstrukcji…

*

Panem caelestem accipiam, et nomen Domini invocabo...

Alvaro pamiętał jak dokonało się jego ślubowanie kapłańskie. Wywyższenie. Pamiętał jak stał się uczniem Chrystusa. Jego uczniem XXI wieku.
Leżał na zimnej posadzce z dłońmi rozłożonymi na boki, w symbolu krzyża. Wsłuchiwał się w słowa płynące zza ołtarza. Czuł wzruszenie. Spełnienie siebie. Piękna chwila, którą mógł dzielić sam na sam z Bogiem. Nawet gdyby wtedy wiedział to co wie teraz nie zmieniłoby to uczucia szczęścia jakie doznawał w tamtej chwili

*

Alvaro nie miał lęku wysokości, ale nie czuł się pewnie wspinajac się po dźwigu. Dotyk kontrukcji, która wydawała się tak krucha wobec swojej wielkości nie dawał pewności siebie. Uchwyt, zmiana ręki, noga wyżej, wyciągnięcie się, uchwyt. Szedł w gorę. Snajper strzelał

*

Domine, non sum dignus ut intres sub tectum meum: sed tantum dic verbo, et sanabitur anima mea...

Rafael złapał się za koloratkę. Nie mógł oddychać. Strach paraliżował jego krtań. Druga ręka trzymała pistolet. Policyjny. Kilka kroków od Rafaela skulony przy drzwiach wejściowych leżał detektyw Jack Valentine. Jego przyjaciel. Krwawił. Żył… jeszcze. Rafael spojrzał na muszkę lufy pistoletu wymierzonego w faceta w wielu około 60- ciu lat. Ten natomiast patrzył się na księdza tymi swoimi zimnymi oczyma. Tlił się w nich ogień, ale ten nie dawał żaru, nie dawał ciepła. Zimny ogień chorego wyobrażenia wiary. Zimny ogień oczu psychopaty. Pan Piórko. Głupia nazwa. Jak prawie każda nadana przez media.

- Nie masz w sobie siły księże Alvaro. Nie możesz – uśmiech też był zimny – religia Ci zabrania

Koloratka uwierała. Rafael nie mógł oddychać. Pamiętał swoją wizytę w kostnicy. Pamiętał dłoń i słowa pocieszenia detektywa Valentine. Pamiętał dzień w którym na dobre Pan Piórko wlazł do jego życia. Pamiętał na wpół spaloną twarz swoje siostry. Pamiętał jej puste oczodoły w których wepchnięte były gołębie pióra. Pamiętał

Strzał….

Nawet Brad Pitt grając w „Siedem” nie był w stanie sobie wyobrazić tego co czuł wówczas Alvaro


*

"Corpus Domini nostri Iesu Christi custodiat animam meam in vitam aeternam. Amen.

Ręka Rafaela omsknęła się wraz z mgiełką rdzy. Nie spadł. Utrzymał się. Na jednej ręce. Był wampirem. Dzieckiem Nocy. Złapał się ponownie i ruszył dalej. Był blisko celu.
Na górze rozległ się kolejny strzał

*

Quid retribuam Domino pro omnibus, quae retribuit mihi? Calicem salutaris accipiam, et nomen Domini invocabo. Laudans invocabo Dominum, et ab inimicis meis salvus ero...

Rafael bał się otworzyć drzwi kościoła. Chodził w ich pobliżu już od dłuższego czasu. Minęło tak wiele dni, tak wiele lat kiedy był ostatnio w Świątyni Bożej. Minęło tak wiele od dnia kiedy zerwał śluby. Kiedy zemsta nie została wypalona tocząc nadal jego duszę, jego ciało. Kiedy ból straty nie został obmyty. W koncu wszedł. Powoli… Serce łomotało w piersi. Trwała msza, komunia. Rafael pochylił głowę. Poczuł spokój. Przez chwilę. Dusza płakała za tym co utraciła. Nie wytrzymał długo. Wybiegł. Posągi aniołów stojących blisko wejścia patrzyły za uciekającym nowo upieczonym detektywem Wydziału Specjalnego

*

Sanguis Domini nostri Iesu Christi custodiat animam meam in vitam aeternam. Amen

Najciszej jak mógł Alvaro podciągnął sie na dach dźwigu. Widział pochyloną postać z karabinem snajperskim w ręku. Na szczęście postać nie usłyszała go…. Przynajmniej tak mu się wydawało. Warchild podniósł się na nogi. Dawid znowu przyszedł do swego Goliata. Tym razem miał kamień w procy. Mp 5 rozbłysła na chwilę a posłane z niej kule trafiły Caspiana w udo i częśc konstrukcji dźwigu. Alvaro nie przewidział jednego, że pasek przytrzymujący pistolet maszynowy się zerwie i że wszystko zrobił za szybko, jak żółtodziób. Podświadomie się cofnął a jego stopa w połowie znalazła się poza konstrukcją. Zachwiał się szukając równowagi. Broń poszybowała w miejsce skąd dopiero co przyszedł. Na Dawida zaszarżował Goliat. Nie tak to było… w Biblii.
Alvaro zeskoczył w dół i koniuszkami palców szybko złapał się fragmentu konstrukcji znajdującego się poniżej. Zrobił to instynktownie, podświadomie. Szybko przemieścił się pod dachem dźwigu. Sprawnym ruchem wskoczył spowrotem na pokrycie stalowego kolosa, by po chwili zniknąć w mocarnych ramionach Warchilda powodujących ból w klatce piersiowej. Alvaro wyprężył się i trzepnąl Caspiana czołem w nos. Raz, drugi. Uścisk zelżał. Puścił. Poprawił kopniakiem w ranną nogę. Nie uchylił się jednak od ciosu w twarz. Poszybował pare metrów w głąb dachu. Jak latawiec rzucony na wiatr. Twarz piekła. Czuł krew, swoją i Caspiana. Wielkolud ruszył ponownie na niego. Rafael zerwał się. Dostał w brzuch. Stracił oddech, na chwilę. Kolejny cios. Unik. Kopniak. Unik. Pieść. Unik. Rafael był szybszy. Cholernie szybki w porównaniu do Caspiana. Ten to zauważył. Najpierw zdziwił się a potem wkurzył. Nie tego się spodziewał .Nie po ostatnim spotkaniu z Alvaro.
Rafael go sprowokował. Cofał się. Machnał do niego ręką. Zachęcając olbrzyma do ataku. Ten był wściekły. Zaszarżował ponownie…. Plan był prosty. Sprowokować, uniknąć i patrzeć jak wielkolud spada niczym prawdziwy Upadły Anioł w dół dźwigu, na spotkanie swojego piekła w postaci betonu dzielnicy Red Hook. Te cholerne plany…

Confiteor Deo omnipotenti, beatae Mariae semper Virgini, beato Michaeli Archangelo, beato Ioanni Baptistae, sanctis Apostolis Petro et Paulo, omnibus Sanctis et tibi, Pater, quia peccavi nimis cogitatione, verbo, et opere...

Rafael uniknął szarży. Prawie. Koniuszkami palców Goliat chwycił swego Dawida. Ciagnąc go za sobą. Uchwyt był słaby i co prawda szybko puścił ale wychamował na tyle Caspiana że ten teraz walczył na krawędzi dachu wymachując rękami tak jak poprzednio Alvaro by złapać równowagę. Tańczył swój taniec śmierci. Był wielki i ciężki. Nie było mu łatwo a Rafael nie zamierzał biernie patrzeć...
Kilka kroków i Alvaro kolanami wylądował na piersi wielkoluda popychajac go w kierunku pustki nocnego powietrza. Warchild ty, razem nie złapał go. Był za wolny.
Rafael wisiał na jednej ręce trzymajac się fragmentu stalowej konstrukcji dźwigu. Patrzyl jak Caspian spada.

mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa

Słodki Boże kim ja się stałem

Przed oczyma miał obraz twarzy Pana Piórko, twarzy swojej siostry z kostnicy, twarze kolegów z Wydziału Specjalnego - dr Cohena, Jess, Baldricka i Granda… Swoją twarz odbijająca się w zaklejonych szybach furgonetki...

Dziecię nocy wspieło się i spojrzało w dół w stronę oświetlonego hangaru a ciemność otuliła je mocno.

"mea culpa"
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 16-09-2010 o 21:14.
Sam_u_raju jest offline