Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2010, 21:03   #80
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Q... – Cohen chciał coś powiedzieć, ale heroiczna głupota przełożonego sprawiła, że oboje z Jessicą zaniemówili. Facet w okularkach, ze sporą nadwagą przedzierający się przez pole ostrzału być może nie był widokiem bardziej groteskowym, niż pokonujący tą samą trasę anorektyczny Patrick, ale... Kto - na litość Boską - dowodził akcją, w czasie gdy jej koordynator ze sztandarem w dłoni i śpiewem na ustach rzuca się na pierwszy szereg?! Co jeśli ten idiota oberwie?

Pół minuty później oczywiście stało się najgorsze.

Patrick rzucił się do leżącego i charczącego Quatermayera, rozerwał mu koszulę wokół szyi i zaczął uciskać ranę.

- Jess, potrzebuję jakiegoś długopisu!.. dzięki! - błyskawiczna, wyjątkowo obrzydliwa operacja na otwartej tchawicy udała się niemal cudem. Q. leżał na ziemi jak bezwładna szmata, ale oddychał i żył. Klnąc na czym świat stoi Cohen wyrwał z jego dłoni krótkofalówkę i wdusił przycisk "mów".

- PD-S Cohen, Quatermayer oberwał, powtarzam: Quatermayer oberwał. potrzebuje karetki. Wezwijcie medyków i czekajcie z nimi na mój sygnał. Wchodzimy do środka w celu podjęcia mediacji, wszystkie jednostki - kod 6 do pojawienia się nowego koordynatora ... Nie kurwa, to nie żart, otoczyć teren, ewakuować cywili, mają broń niekonwencjonalną i za chwilę mogą zacząć nią naparzać do siebie nawzajem. Trzymajcie się na dystans i skupcie na izolowaniu tego bajzlu, chyba że chcecie tu nowego 11 września. Może uda nam się zebrać rannych zanim się zacznie. Nikt inny nie wchodzi w martwą strefę! Czy to jest jasne?! - przez chwilę słuchał przerywanych trzaskami odpowiedzi kolejnych koordynatorów pododdziałów, po czym się rozłączył - Dobra Jess, obawiam się, że nie mamy wyboru. Wchodzimy. Uważaj na każde słowo i każdy ruch w pobliżu Tarotha. Ten gość to nie jakiś tam demon, to cholerny Szatan. Jakieś pytania?

- Żadnych, chociaż przydałaby się woda święcona. - Uśmiechnęła się do Cohena żeby dodać obojgu otuchy.

Zadziałało.

Ułożyli Quatermayera w bezpiecznym miejscu, Jess nakryła go kurtką.

- Cóż, raz kozie śmierć. W razie co - zwróciła się do Cohena zanim wyszli z ukrycia - Świetnie się z Tobą pracowało.

- Wzajemnie, detektyw Kingston - rzekł Cohen, również z lekkim uśmiechem. Uniósł megafon - TU COHEN I KINGSTON, ODWOŁAJ SNAJPERA, WCHODZIMY DO ŚRODKA!

Nieskończenie długą sekundę Cohen wysuwał się zza osłony, by stanąć w polu czystego strzału. Czuł napięcie niemal każdego mięśnia, Jess stanęła koło niego wpatrując się w światła magazynu.

Śmiertelny strzał nie nastąpił.

Zrobili pierwszy krok, potem drugi i trzeci. W końcu zdecydowanym krokiem ruszyli w stronę hangaru. Nash Taroth czekał na nich przy wejściu, zawinięty w swój elegancki płaszcz, na jego twarzy malował się zupełnie do niej nie pasujący wyraz napięcia. Za nim, w głębi hangaru, wśród zwisających haków, niedaleko miejsca, gdzie znaleźli szczątki Firemanna klęczał Andy Ashwood. Jego ciało dymiło, pod skórą na plecach coś się poruszało, wybrzuszając ją i napinając do granic możliwości, jakby za chwilę coś miało z tamtąd wyskoczyć - zupełnie jak w filmie "Obcy". Jego nieludzkie, pełne niewyobrażalnego cierpienia wycie niosło się echem po całej hali. Tą przerażającą scenę rozświetlało upiorne, blade światło sączące się ze ściany - w miejscu, gdzie było graffiti z wizerunkiem oka ział teraz...

Otwór?

Dziura?

Przerwa w rzeczywistości?

Samo patrzenie w to miejsce było trudne, zjawisko przypominało jakiś cholerny portal z filmów fantasy, ale jednocześnie... było tam naprawdę. W tym niesamowitym świetle zdewastowana, industrialna przestrzeń magazynu, pełna łańcuchów, haków i starych gratów niewiadomego zastosowania, nabierała jakiegoś nierealnego wymiaru, a cienie rzucane przez te wszystkie przedmioty przywodziły na myśl prace jakiegoś chorego umysłowo surrealisty.

Nie mieli jednak czasu by podziwiać wnętrze. Zatrzymali się na odległość umożliwiającej rozmowę, Astaroth zmierzył ich nieodgadnionym spojrzeniem, jego twarz była jak wykuta z kamienia. Jessica się wzdrygnęła, ale nie dała po sobie poznać jak bardzo się bała. Na twarz Patricka powróciła martwa pokerowa maska.

- Wszystko poszło nie tak - odezwał się Taroth cichym wyzutym z emocji głosem.

- Zauważyłem - Cohen ruszył w stronę wejścia, a Kingston podąża za nim.

- Jeśli czegoś nie zrobicie, te dzieciaki umrą - powiedział Astaroth - Tu już nie chodzi o tych, którzy za nich zginęli...

- Tych którzy PRZEZ nich zginęli Nash! - sprecyzował Cohen mijając go i podchodząc do Andiego.

- ...Nie chodzi o nich. Chodzi o tych, którzy na nich polują. Takich, jak ten tam - dokończył Taroth i wskazał zakrwawione ludzkie ciało leżące obok samochodu przed magazynem.

- "Tarociarz" - wyszeptała Jess spoglądając na zewnątrz. Ale Cohen już nie słyszał, wszedł wgłąb magazynu i pochylił się nad Andym.

- Kim był, skoro nie grał w Twojej drużynie? - spytała Jess nadal spoglądając w stronę pokrwawionego ciała, ale Nash zwrócił się w stronę Cohena.

- Medycyna, którą czcisz jak boga, tutaj nic nie pomoże! - w jego szyderstwie była jakaś dziwna nutka. Gdyby słowa wypowiadał ktokolwiek inny, mogliby ją wziąć za desperację.

Jess zaczęła ukradkowo rozglądać się po magazynie szukając Baldrica. Nic, żadnego śladu.

Andy w odróżnieniu od samozwańczego "Tarociarza" żył, ale faktycznie nie było z nim najlepiej. Widać było, że potwornie cierpi. Na jego ciele widać wypalone znaki podobne do spiral. Nawet gdyby Cohen chciał, nie miałby pojęcia, jak się zająć jego opatrywaniem. Kaleki motyl szarpiący się w zbyt silnym kokonie. Umierał.

- Dobra, posłuchaj, na zewnątrz są ranni, którym konwencjonalna medycyna MOŻE uratować życie, czy byłbyś tak dobry i odwołał swojego snajpera na potrzeby jednej karetki?

- Lepiej by dla was było, gdyby ten tam - spojrzał w stronę miejsca gdzie zostawili Quatermayera - nie przeżył

Oboje spojrzeli na Astarotha pytającym wzrokiem.

- Jest sługą. Świadomym celu i prawdy

- czyim? - nie odpuszczała Kingston.

- Nie moim. To mi wystarczy. - przyglądał im się przez chwilę, milczeli. Pytanie nie zniknęło ze spojrzenia Cohena - Ale tracimy czas. Niech karetka go zabierze.

Udało się. Patrick nadał stosowną dyspozycję przez radio, każąc medykom zebrać wszystkich rannych, tymczasem Taroth mówił dalej.

- Musicie mi pomóc dopełnić rytuału. Inaczej mogą zdarzyć się straszne rzeczy. Oni są teraz słabi, nieświadomi swych mocy, jak granaty bez zawleczek.

- Nie wydajesz się specjalnie przejmować naszym zezwoleniem. Malcolm i Andy byli na wolności zanim dotarłem do miasta. - powiedział Cohen

- Malcolm zgubił się i nie mogę go odszukać - odparł Astarot - a Andy zaraz umrze wypalony od środka jeśli nie ustabilizujemy jego mocy!

- Rób co musisz, nie potrzebujesz naszego błogosławieństwa.

- Potrzebuję was.

- Intresuje mnie jedynie, by przestali ginąć ludzie.

Nash Taroth uśmiechnął się złowieszczo

- Ludzie zawsze będą ginąc, doktorze Cohen. Ale jeśli chodzi panu o to, ze przestana ginąć w związku z moją rekrutacją, to mogę obiecać, że zginą co najwyżej jeszcze dwie osoby i wszystko pójdzie własnym torem

- Do czego my jesteśmy Ci potrzebni - pytanie zadała Jess.

- .. i co chcesz osiągnąć? - dodał Patrick

- Proszę odszukać dziewczynę o nazwisku Rock i ją zabić - powiedział Astaroth, tonem jakim można by poprosić o przypalenie papierosa. - Osiągnąć? Spokój na jakiś czas.

- Kosztem ich życia? - Jessica wskazała na Andyego.

- Nie, kosztem ich życia, nie w sensie jego końca, lecz w sensie jego początku.

- To ty wywołałeś ten bałagan. To mnie nie satysfakcjonuje. - powiedział Cohen - Jeśli mam cokolwiek robić chcę wiedzieć czemu to ma służyć. Wiesz już, że cienię sobie prawdę.

- Zemście, sprawiedliwości... celom, których pan nie pojmie, doktorze Cohen. Nie teraz. Ale celom, które może pan pojąć za jakiś czas.

- Za jakiś czas, jeśli źle się spiszę, tak pamiętam - uśmiechnął się krzywo na wspomnienie poprzedniej rozmowy i "obietnicy" demona. Astaroth jak zwykle krążył dookoła półprawdami. Patrickowi przyszło do głowy coś, co usłyszał w obłąkanej rozmowie telefonicznej z kimś kto podawał się za Alvaro - co znaczy zdanie "chce się wywyższyć ponad upadłych"?

Taroth, uśmiechnął się zimno przewiercając go spojrzeniem, postąpił krok do przodu stając tuż przed Cohenem. Maska uprzejmości poszła w diabły.

- Niech pan nie wypowiada się w sprawach które z racji ich pochodzenia są dla pana obce - syknął lodowatym szeptem.

I wtedy go zobaczyli. Ledwie widoczny kształt za plecami Tarotha, w głębi hangaru wśród groteskowych cieni, na granicy bladej poświaty portalu. Młody, przystojny chłopak z bronią w ręku, przemykał od filaru do filaru najwyraźniej starając się zająć dogodną pozycję strzelecką.

- jak można pomóc Andyemu? - Jess skupiła uwagę demona na sobie - i co się z nim stanie?

Nie mieli jak się umówić, żadne z nich nie mogło nawet mieć pewności, czy drugie też to widzi. Każde rozważyło sytuację w skrytości własnego sumienia - jednak decyzja zapadła jednomyślnie. Jak wyrok. Oboje zgodnie udawali, że nie zauważyli strzelca.

- Trzeba doprowadzić do połączenia jego i Brooka. - wyjaśnił Taroth, wracając do swojego zwykłego mentorskiego tonu - Stanie się moim dzieckiem, zawsze nim był, ale teraz dziedzictwo krwi dało o sobie znać. Niewinnej, anielskiej krwi.

- A gdzie jest Brook? - drążyła Kingoston.

- Sam chciałbym wiedzieć gdzie on jest. Andy pójdzie za nim, a wy będziecie mu towarzyszyć jako osłona. Ja zatrzymam tych, którzy chcą go zgładzić.

Z zewnątrz dobiegł dźwięk podjeżdżającej karetki, młody chłopak, korzystając z hałasu momentalnie przycupnął za filarem i odbezpieczył broń kierując lufę w stronę klęczącego Andyego.

- Strzeliłam do niego - Jessica ciągnęła przedstawienie, wskazując na zwłoki "Tarociarza" - ale nawet tego nie zauważył. Nasza broń nic tu nie pomoże!

- Wasz upór pomoże. - odpowiedział Astarot.

Chłopak za filarem złożył się w pozycji strzeleckiej, palec wylądował na spuście.


- A co jeśli odmówimy? - spytał Cohen - Czy nasz upór cokolwiek zmieni?

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tKRlg1Z9IRw&feature=related[/MEDIA]

- Zaczęła się wojna... - zdążył jeszcze powiedzieć Taroth nim po hali przetoczyła się ogłuszająca seria wystrzałów. Pół magazynka podziurawiło Andyego Ashwooda - siła ognia cisnęła chłopakiem w bok. Oboje detektywów skoczyło w drugą stronę. Krew wypływająca z ran chłopaka płonęła, rozświetlając magazyn tańczącym złoto-czerwonym blaskiem.

Astaroth się przemienił.

Nie było żadnych płynnych transformacji rodem z Hollywood, żadnego dymu, ani popisów - w jednym ułamku sekundy stał przed nimi rudzielec z długimi włosami, w kolejnym: monstrum, które Cohen widział już w Metropolis. Odrażający potwór o zniekształconej paszczy, najeżonej groteskowo krzywymi kłami. Ostrymi jak brzytwy. Wnętrze hangaru wydało się nagle dziecinnie małe, grzywa bestii niemal szorowała o kratownice trzymające dach.

Potężny, straszliwy ryk Upadłego poniósł się po wnętrzu, wprawiając w wibracje starą stalową konstrukcję.

Bestia rzuciła się w stronę przerażonego i kompletnie zaskoczonego strzelca. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, Patrick i Jessica rzucili się do wyjścia. Na zewnątrz przebiegli tuż przy ścianie hangaru starając się trzymać poza zasięgiem snajpera, a potem ile sił w nogach pobiegli między kontenerami do najbliższej jednostki policji ze sprawnym radiowozem.

Żadne z nich nie czuło euforii zwycięstwa.

Żadne z nich nie wiedziało, czy postąpili słusznie.

Jednak żadne z nich nie czuło wyrzutów sumienia.

I żadne nie zastanawiało się co się stało ze strzelcem.

Jeszcze nie.

Jedyne co czuli w tej chwili to dławiąca, paniczna groza i chęć znalezienia się jak najdalej od oszalałego ze wściekłości Astarota.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 16-09-2010 o 22:12. Powód: boldy
Gryf jest offline