Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2010, 23:33   #34
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Ona zauroczona rozglądała się po wagonie restauracyjnym, nie zwróciła nawet uwagi na zbliżającego się kelnera. Było tu tak wiele ciekawych rzeczy do podziwiania. Przyglądała się zastawionemu przed nią stolikowi z ciekawością jaką kto inny mógłby obdarzyć co najmniej mieszkańca księżyca. Ledwo docierała do niej obecność kelnera i jego słowa.
- Witam ponownie, monsieur...- uśmiechnął się garson z miną starego znajomego - Widzę, że przyprowadził pan tym razem uroczą towarzyszkę. Zapraszam, czego sobie Państwo życzą?
- Coś pysznego i żeby było tego dużo - odpowiedziała i spoglądając na mnie niepewniez ukosa. Kiwnąłem tylko z aprobatą.
- Może pieczone kacze nóżki z pigwą? - ukłonił się garcon - ...albo żeberka w marynacie sojowo-imbirowej? Specjalnie dla pani mogę przynieść podwójną porcję.
Była piękna. Naturalna i prawdziwa. Uśmiechnęła się i odpowiedziała równie szczerze i prosto jak wcześniej.
- Poproszę oba - zamyśliła się na chwilę. - Podwójnie - dodała z zapałem. Garcon uniósł brwi i wyszczerzył się.
- Apetyt jak widzę dopisuje. Świetnie! Zaraz złożę zamówienie na kuchni.
Zająłem miejsce na przeciwko i wpatrywałem się w nią z rosnącym apetytem. Nawet nie odwróciłem głowy, kiedy mówiłem do kelnera.
- Dla mnie tylko... jakąś sałatkę. Ale pani, co tylko sobie życzy. I proszę, żeby potrawy nie były zbyt ciężkostrawne... - w trosce o konsekwencje, z jakimi będzie się musiała zmierzyć po zjedzeniu takich ilości zadałem jej pytanie. - Może kieliszeczek czegoś na wpomożenie trawienia? - pokiwała energicznie głową.
- Wobec tego szklankę wody.
Kelner skinął mi uprzejmie głową, a potem zaczął wszystko notować. W pewnym momencie przerwał i zmarszczył brwi zawieszając ponownie wzrok na dziewczynie.
- Przepraszam, czy ja gdzieś już panią widziałem? Mam wrażenie, że tak. Czy podróżowała już pani kiedyś naszą linią? - chyba zbyt hojnie potraktowałem go podczas ostatniej wizyty w wagonie, bo najwyraźniej pracował na kolejny suty napiwek.
- Nie - odparła zakłopotana. - Pamiętałabym - dodała cicho i spuściła głowę z zapałem mnąc w palcach serwetkę. Jakieś emocje przemknęły jej przez twarz. Złapała się gwałtownie za brzuch i wyraźnie czymś przestraszona spojrzała na mnie i kelnera. Cofnęła rękę zakłopotana.
- Cóż to za pytanie? - przerwałem z udanym oburzeniem widząc to zakłopotanie. Miałem świetny nastrój, ten kelner nie był natarczywy, a jego pytanie niestosowne, jednak peszył ją, a ja chciałem zostać z Nią sam na sam. Cieszyć się nią i każdą razem spędzoną chwilą.
- Musiało mi się zdawać, mademoiselle. - uśmiechnął się uprzejmie garcon - Proszę mi wybaczyć, nie chciałem być wścibski. W końcu całkiem sporo osób korzysta z naszych usług, a ja nie mam najlepszej pamięci do twarzy. Zatem zamówienie przyjąłem, jeśli państwo zechcą jeszcze go uzupełnić, będę w pobliżu.
Ukłonił się raz jeszcze, chowając notes po czym ulotnił się cicho, pozostawiając nas przy stole samych. Wreszcie. Gdzieś dalej na sali, Armand Lexington poświęcał nam właśnie przelotne spojrzenie, wygodnie usadowiony nad szklaneczką jakiegoś mętnego, podanego na zimno trunku. Leciwa para kilka stolików dalej zajęta była posiłkiem i sobą nawzajem. Garson znikł w czeluści kuchni, kobieta za barem pochłonięta była własnymi zajęciami. Natomiast centrum mojego świata znajdowało się aktualnie tuż obok, na wyciągnięcie reki, chciwie pochłaniając wszystkie te dla całej reszty pozbawione znaczenia szczegóły i czerpiąc z ich odkrywania chyba tylko taką słodycz, jaką musiał czuć Stwórca gdy pierwszy raz spojrzał na swe dzieło. Ona była prawdziwa. Ta myśl bez ustanku przebiegała mi przez głowę. Starałem się jak mógłem zachowywać swobodnie. Pragnąłem zarazić ją swoim luzem, podświadomie wyczuwając, że jest to najlepszy sposób na zapewnienie kobiecie odrobiny komfortu w świecie, który najwidoczniej nowy i nie poznany musiał krępować. I chociaż starałem się jak potrafiłem nie uzewnętrzniać swojej fascynacji tą wyjątkową kobietą, uśmiechać przyjaźnie, nie gapić, nieświadomie, przejęty zjawiskiem zacząłem przejmować część z jej napięcia. Moje ruchliwe palce bezustannie bębniły o blat stołu, stopa w nerwowym staccato żyła własnym życiem. I wciąż się gapiłem, bez słowa. Bałem się, że przez jakieś nieopatrznie rzucone słowo czar pryśnie. Że ona nagle zniknie. Że...
Na szczęście kuchnia działała szybko i sprawnie. Zapachniało pigwą i kaczą marynatą. Parujące aromatem danie pojawiło się przed nią, jak wyczarowane magiczną sztuczką przez czarodzieja w liberii. Musiała być głodna. W jej oczach zauważyłem tak prawdziwy, niekryty zachwyt, jakby talerz był rzeczywiście efektem czarów. Zafascynowany dziewczyną nawet nie zerknąłem na sałatkę. To ja byłem oczarowany. A jeszcze niecałą godzinę temu nie zamarzył bym nawet w najśmielszym ze snów, że tak zacznie się moja droga. Być może u boku kogoś, w istnienie kogo nie wierzyłem. Istoty, jaką sam chciałem sie stać. Jednak siedziała naprzeciw. Teraz wiedziałem, że Ona istnieje...istota doskonała. Jeszcze godzinę temu...

- Pani wybaczy, nie przedstawiłem się - dalekie słowa nieznajomego wyrwały mnie z zadumy. Obserwowałem jak odwrócił się do kobiety. Nie wyciągnął do niej ręki. Podobnie jak ja - dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę ze swojego faux pas. Wydała mi się w tej chwili lekko rozdrażniona, a może zagubiona? - Armand Lexington. Bardzo mi miło poznać...
Przyjrzała mu się z uwagą. Nachmurzyła leciutko i skinęła tylko sztywno głową. Bez słowa wyciągnęła rękę przed siebie. Mężczyzna uścisnął podaną rękę. I tyle. Wpatrywał się w nią dziwnie przez krótką chwilę, jak...mechanizm - pomyślałem z niesmakiem - po czym nagle stwierdził.
- Państwo wybaczą, że opuszczę. - ukłonił się lekko, zabrał marynarkę i wyszedł na korytarz. Przyglądała się jak znika.
Pozostaliśmy sami. Kiedy tamten zniknał za drzwiami, skupiła się w całości na mnie. Nie bardzo wiedząc jak się zachować stałem przez chwilę niezdecydowany. Usiąść, czy nie? Popatrywałem to na nią, to na szarą połać za oknem. Wahanie, usiadłem wreszcie. Moje dłonie poruszały się nerwowo jakby próbowały prześcignąć kłębiące się w głowie idee, jednak nie kończyły żadnego z rozpoczętych gestów. Były wszędzie a ja nie byłem w stanie ograniczyć ich samowoli. Tylko z narastającą częstotliwością popatrywałem na jej postać. Czego ja się bałem? Że zniknie, pryśnie niczym mydlana bańka. Nie odezwałem się ani razu, choć wielką sprawiło mi to mękę. Wpatrywałem się tylko w jej twarz z durnym uśmiechem na gębie, do której, wiedziałem to dobrze, ten grymas zupełnie nie pasował. A im częściej na nią popatrywałem, tym dziwniejsze ogarniały mnie sensacje. Najpierw miałem wrażenie, że znam skądś jej twarz, jednak gdy spoglądałem ukradkiem dokładniej, traciłem to odczucie - jakby zostało spłoszone. Wydawała mi się znajoma, kiedy na nią nie patrzyłem, ale gdy zwracałem ku niej wzrok podrażniona pamięć dziwnie wycofywała się, znikała niczym wspomnienie porannego snu. Potem znowu dla odmiany nie potrafiłem pozbyć się natrętnej myśli, że coś nas jednak łączy. Zastanawiałem się, czy Ona czuje tak samo? Niezręczne milczenie przedłużało się w nieskończoność. Poczułem się dziwnie. Fale gorąca uderzały we mnie burząc spokój i porządek myśli. Ten stan niepokoił, a pęd pociągu zdawał się go jeszcze potęgować. Wszystko galopowało. W ustach zrobiło mi się zupełnie sucho i choć starałem się z całych sił nie dać nic po sobie poznać, nie wiedziałem, jak długo mi się to uda. Byłem bliski paniki. Chciałem otworzyć okno, złapać świeżego powietrza w płuca, jednak tam wszystko tak szybko pędziło.
W przedziale był barek. To była moja szansa. Wstałem i jak potrafiłem najswobodniejszym krokiem zbliżyłem się do mebla. Karafka z rżniętego szkła była pełna. Nalałem sobie pełną szklankę zimnej wody lekko drżącymi rękami. Czynności jakim się poświęciłem sprawiły, że na chwilę o niej zapomniałem. Nie o niej. O zagadce. To tajemnica tak mną rozchwiała. Spojrzenie, jakie wyczułem na sobie przypomniało o kobiecie i emocjach jakie mną targały. Chciałem przestać myśleć, zająć czymś rozpędzone myśli. Odwróciłem się.
- A...może Pani spragniona? - zapytałem lekko ochrypłym głosem.
Śledziła uważnie moje poczynania. Przecząco pokręciła głową w odpowidzi na propozycję, ale już po chwili złapała się za żołądek. Spojrzała speszona na mnie, zaraz na drzwi. Miałem wrażenie, że oczy wirażały prośbę, wręcz błaganie zmieszane z zażenowaniem i strachem.
- Wie pan, gdzie jest miejsce, gdzie mogłabym coś zjeśc? - zapytała w końcu z jakąś ulgą.
Euforia. Byłem uszczęśliwiony tymi słowami. Samym faktem, że w ogóle zechciała się odezwać. Wreszcie dane mi było usłyszeć jej głos!
- Ależ naturalnie. Zaraz Pani wskażę. - pośpieszyłem z wyjaśnieniami - Więcej! Zapraszam na wspaniały obiad, mademoiselle! - chyba krzyczałem w podnieceniu.
Popatrzyła na mnie zaskoczona, ale wyraz twarzy zmienił się na pełen ulgi.
- Dziękuję - wymamrotała. Wstala ze swojego miejsca i skłoniła się na poparcie swoich słów. Nienaturalnie, w jakby wyuczony sposób. Byłem nieco zaskoczony, ale szybko przeszedłem nad tym do porządku. Chwilę zmagałem się z myślami, czy nie zabrać ze sobą bagażu. Postanowiłem go jednak pozostawić. Zabrałem tylko plik banknotów i gotowy ruszyłem do dzwi. Podniecony perspektywą wspólnego spędzenia czasu zapomniałem nawet o szklance wody. Czekała aż wyprzedzę ją przy wyjściu i poprowadzę. Zawahałem się, ale uznałem, że skoro tak chciała.... Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu chciałem podać jej ramię, lecz uznałem, że korytarz jest zbyt ciasny, by mogły w nim swobodnie poruszać się dwie notabene obce osoby. Nie chciałem jej krępować narzuconą bliskością. Zamiast tego wiedziony niewytłumaczalnym impulsem, ku jej i własnemu zdziwieniu chwyciłem za dłoń i z uśmiechem pociągnąłem w głąb korytarza.
- Chodźmy. - powiedziałem.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 17-09-2010 o 10:57.
Bogdan jest offline