Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2010, 10:31   #82
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Księga Rodzaju 19:24-25

A wtedy Pan spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia z nieba. I tak zniszczył te miasta oraz całą okolicę wraz ze wszystkimi mieszkańcami miast, a także roślinność.


Księga Jozuego, 6:20-21 Zniszczenie Jerycha z woli Boga

Lud wzniósł okrzyk wojenny i zagrano na trąbach. Skoro tylko usłyszał lud dźwięk trąb, wzniósł gromki okrzyk wojenny i mury rozpadły się na miejscu. A lud wpadł do miasta, każdy wprost przed siebie, i tak zajęli miasto. I na mocy klątwy przeznaczyli na zabicie ostrzem miecza wszystko, co było w mieście: mężczyzn i kobiety, młodzieńców i starców, woły, owce i osły.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zaLoBdqcvVY&feature=related]YouTube - Apocalyptica - Farewell[/MEDIA]


Nowy Jork zamarł w oczekiwaniu...

Oczywiście, to jedynie przenośnia.

Z dala od Red Hook samochody przelewały się ulicami, metro śmigało pod ziemią przewożąc tysiące pasażerów, samoloty lądowały na lotniskach, pociągi opuszczały stację lub do niej przyjeżdżały. Ludzie żyli nieświadomi widma zagłady, jaka nad nimi zawisła ...

Jeszcze ....

Pierwsze poczuły to ptaki ...

Ich maleńkie serca zatrzepotały w chuderlawych ciałkach. Zerwały się do lotu spłoszoną chmarą nad całym Red Hook.

Za późno....

Drugie były szczury....

Zamarły na ułamki sekund strosząc swoje wąsy i w popłochu zanurkowały w swoje kryjówki.

Również za późno ...

Trzeci byli ludzie.

Oni nie mieli najmniejszych szans uciec przed tym, co miało się zdarzyć...
Jak zawsze nieświadomi nie widzieli spadającego miecza....

Czwórka ludzi uwikłana w wojnę pomiędzy Piekłem i jego sługami była pierwsza, która na własnej skórze poczuła, czym kończy się gniew potężnej istoty nadprzyrodzonej.

Dwóch uciekało z magazynu, w którym Nash Tharoth zmienił się w coś i wywarł gniew na zabójcy chłopaka, na którym mu tak zależało.
Jeden, z trudem łapiąc oddech, gramolił się z samochodu trzymając oparzonymi palcami za ociekającą krwią szyję.
Ostatni, stał na szczycie dźwigu, czując, jak mięśnie drżą mu z wysiłku po niedawno stoczonej walce na śmierć i życie.

Nie mogli widzieć, jak krew Andyego Ashwooda pali się jasnym płomieniem, niczym rozlana benzyna. Nie mogli widzieć jak Nash Tharoth dopada strzelca zrywając mu głowę z ciała jednym szerokim uderzeniem ręki. Nie mogli widzieć, jak drugi blady mężczyzna otwiera ogień do potężnej sylwetki dziurawiąc ciało na strzępy, ani jak demon – nie zważając na zadane rany doskakuje ruchem tak szybkim, że wręcz rozmazanym i wbija pięść w brzuch drugiego napastnika, aż okrwawiona ręka wychodzi plecami trafionego.

Nie mogli widzieć, jak płomienie dopełzają do ciała zabitego chłopaka i jak Nash Tharoth odwraca się dysząc żądzą mordu.

Dwójka uciekających ludzi jest już poza magazynem, nadal widocznych w jasnym, oświetlonym reflektorami zaparkowanego nieopodal samochodu. ich oczy pełne są przerażenia, twarze wykrzywione w grymasie grozy...

Ryk demona za nimi brzmi niczym wściekły przybój oceanu. Oboje biegnący padają, jakby właśnie oberwali serią z karabinu.

I wtedy jasny rozbłysk wypełnia magazyn. Niczym epicentrum potężnej eksplozji.

Błękitny ogień omiata wszystko w promieniu dwustu metrów.

Chudy mężczyzna, leżący na ziemi, z ustami, z których wylewa się krew niczego nie poczuł - leżał bowiem martwy lub nieprzytomny gdy dosięgły go płomienie.

Atrakcyjna brunetka, która upadła obok niego i próbowała podnieść się kaszląc, nie słyszy huku eksplozji, bo z jej uszu sączą się dwa strumyczki krwi. Fala pochłania ją pomiędzy chrapliwymi oddechami najpierw przynosząc jaskrawą światłość, a potem głęboką i zimna ciemność.

Mężczyzna, który wyszedł z samochodu ujrzał co się dzieje. Zdołał podnieść ręce do twarzy zasłaniając oczy przed jaskrawym blaskiem i w sekundę później pochłonęły go jasnobłękitne jęzory ognia.

Mężczyzna stojący na szczycie starego dźwigu ujrzał błysk w dole, pod swoimi nogami. Poczuł, jak konstrukcja dźwigu, mocno osłabiona przez zaniedbania ludzi i rdzę, łamie się u podstawy, niczym zapałka. Wieża drży, chwieje się i leci w dół! Mężczyzna przez jakąś niesamowicie długą chwilę chwieje się wraz z nią utrzymując pion, lecz w końcu wylatuje poza konstrukcję.
Leci w dół z rozpostartymi rękami oczekując uderzenia o twardy beton. Gdyby ktoś widział teraz jego twarz zdziwiłby się widząc na niej uśmiech człowieka pogodzonego z losem. Uderzenie w beton nie następuje jednak.
Plecy człowieka zderzają się z wodą. Jej toń jest jednak równie twarda jak beton.


* * *


Gdzieś w mieście starsza czarnoskóra kobieta, której oczy nie widzą juz normalnego świata nastawia płytę w swoim archaicznym gramofonie. Zatrzymuje się nagle. Odwraca gwałtownie w stronę zasłoniętego roletami okna i zastyga w bezruchu. Stoi tak przez chwilę w milczeniu, obserwując migocący w oddali punkt światła. To jej oczy mogą zobaczyć. Potem opuszcza ręce wzdłuż ciała. Po jej twarzy spływa jedna, ciężka łza znacząc wilgocią pomarszczony policzek.

* * *


W innym miejscu Nowego Yorku młoda dziewczyna stojąca w oknie wynajętego motelu i spoglądająca w dół, na ulicę, zapala kolejnego papierosa, wzdryga się sama nie wiedząc czemu. Na parapecie stoi wypełniona po brzegi popielniczka. Dziewczyna wpatruje się w swoje odbicie w szybie i nagle cofa się w przerażaniu. Papieros wypada jej z ręki.

Drżącą dłonią sięga po komórkę, by zadzwonić do kogoś, komu zaufała ostatnio bezgranicznie. Trzyma zdenerwowana telefon przy uchu .przez dłuższą chwilę. Najwyraźniej nie usatysfakcjonowana próbą dzwoni jeszcze raz.

Przerywa jej pukanie do drzwi.

Otwiera je z wahaniem.

Na widok przystojnego mężczyzny stojącego w progu jej naturalnie bladą cerę pokrywa jeszcze większa biel. Mężczyzna uśmiecha się i wyciąga pistolet celując dziewczynie w twarz.

* * *


Inny mężczyzna – do złudzenie przypominający Zbawiciela – bierze właśnie kąpiel w szerokiej wannie. W chwili, gdy na Red Hook następuje eksplozja mężczyzna gwałtownie otwiera oczy.

Wyskakuje z wody i ubiera się, nakładając ubranie na mokre jeszcze ciało. W pośpiechu zbiera drobiazgi z pokoju, chwyta kurtkę i nie zamykając za sobą drzwi, wybiega przed mały domek w dobrej dzielnicy. Wskakuje w pośpiechu do przygotowanego na tą okazję samochodu, którego bagażnik zapakowany jest po brzegi potrzebnymi mu do przetrwania rzeczami i z piskiem opon rusza w drogę. On wie, że dla ludzi takich, jak on miasto stanie się niedługo za niebezpieczne. Dlatego żyje od dwustu trzydziestu lat, że nauczył się ufać swoim przeczuciom.

* * *


Policjant dyżurujący przy kobiecie, która chciała odebrać sobie życia i miała być ważnym świadkiem w sprawie o wielokrotne morderstwo nawet nie poczuł momentu własnej śmierci. Ostatnie, co zapamiętał, to zapach perfum. Intensywny i podniecający. A potem długi, wąski sztylet wbity przez podstawę czaszki wprost do mózgu pozbawił go życia i zawartości jelit.

Zabójczyni otworzyła drzwi do pokoju, który chronił funkcjonariusz.
Zignorowała mężczyznę, który siedział przy swojej żonie, a który zaniemówił na widok kobiety i wpatrywał się w nią ze zdumieniem na twarzy. Sztylet uderzył dwukrotnie. Pani Watermann umarła, nie wybudzając się ze śpiączki. Jej mąż otrzymał precyzyjny cios w oko. Nim skonał doznał jednak największego orgazmu w swoim życiu. I ostatniego.

Morderczyni wyszła oblizując ostrze sztyletu, którym w niespełna pół minuty pozbawiała życia trójki ludzi. Dla niej było to jak gra wstępna. Nadchodził czas takich jako ona. Niedługo.

* * *


W salonie pogrzebowym „Carlosa i syna” ciało detektywa Marlona Villaina patrzy na pochylającą się nad nim dziewczynę od makijażu dla zmarłych z kamiennym spokojem. Jutro zostanie przewiezione na cmentarz i spocznie tam, gdzie pragnęło spocząć od jakiegoś czasu.


* * *



Gdzieś wśród piasków pustyni ekipy ratownicze nadal poszukują rozbitego samolotu, którego ponoć miało nie być. Jednakże szalejące burze piaskowe utrudniały poszukiwania. Nikt z całej ekipy nie wierzył w powodzenie, lecz jakaś ważna osoba z USA kazała więc szukali dalej.

* * *


W nowojorskim kościele pewien ksiądz pochylał się nad zapisanym zeszytem próbując odczytać bazgroły dawnego przyjaciela. Usta księdza układają się w słowa, w myślach przebiegają skomplikowane równania matematyczne. Gałki oczne biegają, niczym spłoszone króliki. Wokół duchownego gromadzą się byty i moce, których nie jest w stanie dostrzec. Czekają. Jak zawsze czekają.

* * *


Miasto rusza w swój taniec codzienności.

Na Red Hook docierają służby mundurowe oglądając ze zdumieniem wielką, dymiącą dziurę i szczątki magazynu. Cegły, blachy, spoiwo, cement – wszystko jeszcze przed chwilą fruwało w powietrzu. Czas zająć się posprzątaniem bałaganu.....



Dwa miesiące później.
Listopad 2011 rok.
Szpital dla weteranów i służb mundurowych: Stan Nowy York.


Białe linoleum pachnie środkami dezynfekującymi. Kroki idącej po miękkim podłożu lekarki zanikają całkowicie. Kobieta porusza się niczym duch.

- To naprawdę ciekawy przypadek, pani doktor – prowadzący gościa ordynator, pułkownik Siemens, łasi się jak stary, żądny pochwał pies.

- Czytałam dokumentację, pułkowniku – mówi kobieta tonem ucinającym jakąkolwiek pogawędkę.

Siemens zna taki ton. Milczy.

Dochodzą do trzyosobowej sali.

W szpitalnych łóżkach, podłączone do medycznej aparatury leżą trzy ciała. Dwóch mężczyzn i kobieta.

Wizytatorska poświęca uwagę każdemu z leżących przez dłuższą chwilę. Dłużej zatrzymuje się przy łóżku chudego, wyglądającego jak śmierć mężczyzny.

Kobieta otwiera mały neseserek, który miała przy sobie i wyciąga strzykawkę i ampułkę z przezroczystym płynem.

- To właśnie te lekarstwo, pani doktor? – pyta Siemens, lecz kobieta zbywa go milczeniem.

Odpina wenflon i wstrzykuje zawartość strzykawki do środka.

Potem postępuje dokładnie tak samo z pozostałą dwójką.

- Proszę poinformować mnie, kiedy lekarstwo przyniesie efekty.

- Są w śpiączce od dwóch miesięcy, doktor Ash.

- Wiem. – uśmiecha się lekarka promienne. – Zaręczam jednak pana, pułkowniku Siemens, że ten medykament postawi ich na nogi.

- Skoro pani tak mówi – odpowiada ordynator pojednawczym tonem.

Wychodzą z sali szpitalnej.

- Jeszcze tylko jedna formalność, pani doktor – Siemens wręcza wizytatorce dokumentację z wizyty do podpisu.

- Biurokracja gorsza niż w piekle – żartuje kobieta, a Siemens przyjmuje to za dobrą monetę.

Uśmiecha się służalczo.

- Sam bym tego lepiej nie ujął.

Spogląda na podpis.

- Ładne imię. Thara.

- Prawda – uśmiecha się kobieta. – Co pan robi dzisiaj wieczorem, ordynatorze?


Nowy York
Listopad 2011r
barka ze śmieciami na Zatoce Hudsona


Skrzeczące mewy podrywają się do lotu, ale szybko przysiadają z powrotem na hałdzie śmieci przewożonej przez barkę. Poznają jej pracownika. Mężczyzna z zarośniętą twarzą i dzikim wygładem poprawia okulary przeciwsłoneczne. Słońce świeci dzisiaj wyjątkowo mocno. Skóra piecze mężczyznę, więc chowa się w zacienionym wnętrzu barki.

- Dziwny jest, no nie? Mówi coś? – pyta jeden z trzech ludzi pracujących oprócz mężczyzny z brodą i w okularach na barce.

- Rzadko – potwierdza drugi popijając colę. – Ale wiesz. Nie jest rozmowny, lecz pracowity i cholernie silny, wiesz? Dobry z niego kompan.

- Skąd żeście go wytrzasnęli, co? Jak się nazywa?

- Nazywamy go Silent – wyjaśnił facet od coli kumplowi. – Kapitan Yourgi wyciągnął go z rzeki dwa miesiące temu. Facet ma bzika wiesz. Nic nie pamięta. Kompletnie nic.

Stojący w cieniu barki mężczyzna uśmiechnął się.

Pamiętał. Niewiele, lecz wystarczająco dużo.

Tylko nie wiedział, co z tym fantem zrobić.

Jeszcze nie.


Nowy York
Wrzesień 2011, po wybuchu na Red Hook


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZzG9QBrMz5o&feature=related]YouTube - Obscure 2 [Waltz of death][/MEDIA]


- Zawiodłem cię panie – klęczący mężczyzna ocieka krwią.

Jedną połowę ciała ma zwęgloną, drugą poszarpaną i okrutnie poranioną. O dziwo zachowały się jeszcze ładne rudej barwy włosy oraz oczy, przenikliwe i głębokie.

- Zawiodłeś, Nash.- mówiący ma spokojny głos.

- Dałeś mi swoją moc, Astharocie. Mogłem wyglądać jak ty. Przyjąłem nawet twoje imię. Miałem zrobić tylko jedno i zawiodłem.

- Nie tak łatwo być mną, Nash. Jak widzisz.

- Ukarz mnie, panie.

- Za co – głos nadal był spokojny – Że wypełniłeś powierzone ci zadanie, najlepiej jak potrafiłeś. Sprawy skomplikowały się nie z twojej winy. Musisz zniknąć, razydo. Odbieram ci również dar moich mocy. Udaj się do mojej Twierdzy i tam oczekuj na dalsze rozkazy.

- A ty panie?

- Ja – uśmiechnął się Astharoth, Anioł Śmierci, zimnym uśmiechem – Ja jeszcze zabawię w Nowym Yorku. Nie skończyłem jeszcze swojego tańca. Poczekam, aż marionetki dojdą do siebie i zacznę od nowa.

- Marionetki, panie?

- Zrozumiesz, jak zacznie się prawdziwa wojna. To, że przegraliśmy potyczkę, nie oznacza przegranej wojny.

- Jesteś wielki, panie.

- Będę. A teraz odejdź. Ludzie czekają, bym się nimi zajął.

Ten, który udawał swojego pana, odszedł. A Astaroth, Książę piekieł wyszedł na ulicę kierując się w stronę samochodu. Uśmiechał się odpowiadając ukłonem mijającym go ludziom. Budził szacunek swoim strojem i to wystarczyło.

Ksiądz Brown lubił swoją funkcję. A jego owieczki nadal czekały by poprowadził je tam, gdzie przeznaczył im miejsce.



KONIEC SEZONU PIERWSZEGO


Na zakończenie: YouTube - Wydział Specjalny Sezon I

Do obsługi:

Sesja została zakończona. Można ja zamykać .
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 21-09-2010 o 22:05. Powód: link
Armiel jest offline