Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2010, 14:51   #35
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Patrzę na przesuwające się za oknem krajobrazy rozmyte światłem nieubłaganie chylącego się z każdą godziną ku zachodowi słońca. Drzwi mojego przedziału odsuwają się po raz kolejny. Ponownie staje w nich postać wąsatego kierownika pociągu. Pozostali podróżni także podnoszą głowy znad książek. Lekkie zamieszanie w poszukiwaniu biletów, chyba każdy spodziewa się kolejnej kontroli, ale tym razem to konduktor trzyma w ręku kolejowy bilet.
Mężczyzna obrzuca niepewnym wzrokiem najpierw wszystkich obecnych, potem bilet, by ponownie nawiązać kontakt wzrokowy z pasażerami.
- Najmocniej przepraszam...- mówi urzędowym tonem - ...czy ktoś z Panów jest może krewnym lub znajomym madame Casse?!

Jeszcze raz zaglądam do Le Chat Noir, wczorajszy wieczór, stolik numer 7, wolne miejsce pomiędzy kobietą w czerwieni a mężczyzną z lekko przygarbioną sylwetką. Stoję tuż za oparciem wolnego krzesła.
- Dobry wieczór. Pani, Panowie pozwólcie, że się przedstawię … Maurice Watkins. Jako, że przyjdzie nam razem spędzić dwa lata a wiadomo jak ważny jest początek, dlatego życzę wszystkim jak również sobie udanego wieczoru.
- Iris Casse. – W mych uszach zadźwięczał głos kobiety. - Wiele o panu słyszałam panie Watkins. - Dodała uprzejmie po czym ponownie zamilkła.


- Czy może chodzi o młodą, piękną kobietę z ... ognistymi włosami? – Pytam kierownika pociągu, który po mych słowach najwyraźniej jakby się ożywił.
- Tak, tak ... - rzucił szybko - To na pewno ona. Czy pan...- zawiesza głos.
- Nie, nie jestem krewnym, ale mieliśmy razem podróżować – odpowiadam z lekkim niepokojem w glosie.

Konduktor patrzy po każdym z osobna, a potem kręci nagle głową jakby sam zaprzeczał własnym myślom. .
- Nie, nie, proszę mnie źle nie zrozumieć. Ona nie...To znaczy...Może ktoś z panów najlepiej pójdzie ze mną i zobaczy sam...?

Próbując zachować spokój wstaje z miejsca. Lewa dłoń wędruje do podbródka, lekko skubie brodę. Patrzę pewnym wzrokiem w oczy kierownika pociągu jakby chciał wyczytać coś więcej z lekko zakłopotanej miny mężczyzny.

Obawa. Zmęczenie. Konfuzja. Mimo to konduktor sprawia wrażenie panującego nad sytuacją.

- A więc chodźmy - mówię łagodnie, wychodząc sięgam po oparty o fotel prezent od Clarka.
- Świetnie. Proszę za mną. - otworzył drzwi kierownik pociągu.

Za plecami czuję poruszenie, to Pan Voight nic nie mówiąc, wstaje z miejsca. Może czuje się w obowiązku pójść i zobaczyć, co się stało... A może to tłumione pragnienie, by na własne oczy zobaczyć co przytrafiło się Pannie Casse?

Opuszczamy przedział pozostawiając w nim tylko śpiącego Vincenta, którego najwidoczniej rozmowa z konduktorem nie przebudziła. W drzwiach przedziału Voight wacha się przez chwilę, zamiera na moment, a potem zdecydowanym krokiem idzie w ślad za nami.
Mijamy wagon restauracyjny, w którym nie ma już Bowmana czy tez Bluma, ale za to paru innych obcych pasażerów wysiaduje nad daniami. Idziemy przez pociąg jak przez tunel. Obraz płynącej łodzi powrócił do mnie, jeszcze raz odczucie podróży przez ograniczony z dwu stron przesmyk otula mnie niczym owinięty wokół głowy koc...Prawie nie słychać dźwięków, patrzę na twarz konduktora poruszającego ustami jak ryba, mijamy drzwi przedziałów i okna … wszystko do siebie zbliżone, niczym podobne do siebie widziane już raz wieże.
Szarpnięcie pociągu … inny wagon … kierownik pociągu otwierający właśnie dużym kluczem jakieś drzwi. Robert Voight stojący obok. W ukazanym wnętrzu widać przedział sypialny, zapewne służbowy, elegancko urządzony zawiera dwa duże łóżka stojące w cieniu zaciągniętych grubych kotar. Jedno z łóżek jest puste, na drugim zaś leży Iris Casse. Kobieta jest niemal zupełnie nieruchoma, ale spojrzenie otwartych oczu utkwione jest w jakimś punkcie na rzeźbionym w drewnie suficie.
- ...tutaj. – jak spod powierzchni wody dochodzi do mnie głos konduktora kończącego jakieś zdanie.
- Panno Casse – zwracam się do leżącej na łóżku kobiety, po czym przenoszę wzrok na kierownika pociągu.

Dziewczyna nie reaguje.
- Jest pan lekarzem? - pytał tamten.
- Lekarzem duszy - odpowiadam, po czym podchodzę do łóżka i chwytam dłoń panny Casse szukając pulsu.
Iris leży swobodnie, rozluźniona. Płomienie włosów rozrzucone są na poduszkach, tworząc niesamowity obraz kwiatu w którego centrum jest jej spokojna twarz. Ciało jest ciepłe, a puls równomierny. Może nieco słaby. Oszczędny – przebiega mi przez myśl. Widzę jak kobieta przez krótki moment porusza samymi gałkami ocznymi, spoglądając na mnie, ale potem wraca do obserwacji sufitu.
Nachylam się nad łóżkiem...

Kątem oka widzę jak Robert spogląda to na kobietę to na przedział. Wątpliwość na jego twarzy. Pewnie myśli, że nie zrobiła sobie tego sama, nie podoba mu się ten cały pociąg. Grymas niepewności na twarzy Voighta ... czyżby zauważył coś podejrzanego. Czy jej wczorajsza apatia miała coś wspólnego z dzisiejszym stanem? Tak jakby było to kolejne stadium jakiegoś postępującego marazmu, który przerodził się wręcz w wegetację... Zerkam na Roberta owładniętego coraz większymi wątpliwościami. Widzę jak jeszcze raz spogląda na Iris i na mnie.

Przenoszę wzrok na Iris nie puszczając jej dłoni. Zobojętnienie, znikoma wrażliwość na bodźce emocjonalne i fizyczne. Brak chęci do życia, zamknięcie w sobie, unikanie kontaktu z innymi ludźmi. Ciężka depresja … apatia ... a może wyzwolenie. Zupełnie nie pasujący do wczorajszego wizerunku obraz kobiety … obraz Iris Casse, która jeszcze wieczorem była wstanie namówić wszystkich do porzucenia planów wyjazdu do Samaris.

Nagle puszczam dłoń kobiety i odsuwam się na krok. Czuje jak coś mnie odrzuca … ten stan jakby wykrywając mą obecność chciał momentalnie zawładnąć mym umysłem … objąć. Najgorsze jest to, że blade odbicie podobnego uczucia jest we mnie już od jakiegoś czasu, a teraz współczując razem z Iris ujrzałem jakby zwielokrotniony, spotęgowany obraz tego stanu ...Wiem, że jeśli nie puściłbym jej dłoni w jednej chwili mógłbym się w nim całkowicie zatracić. Spoglądam na swoją dłoń, czuje na niej jeszcze ciepły dotyk Iris.


- Panna Iris Casse powinna odpocząć – zwracam się do kierownika pociągu - proszę aby nikt jej nie przeszkadzał. Posiedzę tu przez chwilę, a do końca podróży będę do niej od czasu do czasu zaglądał.
- W takim razie ja odejdę, profesorze. Proszę mieć ją na oku, a jeżeli coś się stanie, czy zauważy Pan cokolwiek podejrzanego, proszę iść z tym od razu do mnie. Pracowałem kiedyś przy różnych delikatnych sprawach – dodaje ciszej Voight. Był to być może czas, kiedy jego umiejętności na coś się przydadzą.
- Dobrze. Oczywiście. - odpowiada konduktor i bez zwłoki, a nawet z pewną widoczną ulgą staje w drzwiach i chwyta klamkę - Zostawię panu klucz do tego przedziału. Jeśli to tylko możliwe, prosiłbym by zajął się pan nią również na stacji końcowej. Nic jej nie będzie?

Hmmm … czy nic jej nie będzie, każdy chciałby usłyszeć jasną odpowiedź.
- Fizycznie nic nie dolega Pannie Casse … przynajmniej teraz. Być może to chwilowy objaw. Jak już powiedziałem będę sprawdzał co jakiś czas jej stan – odpowiadam, mając nadzieję, że ta odpowiedź usatysfakcjonuje kierownika pociągu.

Zostaliśmy sami. Robert zniknął razem z kierownikiem pociągu. Iris nie porusza się, jest nieruchoma jak ten pozostawiony na blacie malutkiego stoliczka długi klucz. Zajmuje leżankę naprzeciw, zastanawiam się, czy pozostawić tutaj ten półmrok, który dają zaciągnięte story, czy też wpuścić do środka nieco światła. Dziewczyna oddycha równo, pełną piersią.

Patrzę na jej usta … nieznacznie się poruszają … a może to złudzenie. Apatia, zobojętnienie może być skutkiem wielu chorób i zaburzeń samopoczucia. Przyczyna może tkwić w chwilowym spadku pulsu czy słabym krążeniu. Nie wykluczone, że ten stan jest skutkiem ciężkich przeżyć. Na szczęście takie objawy po jakimś czasie ustępują. Można je pokonać biorąc aktywny udział w życiu towarzyskim, szukając okazji do rozrywki. Nie wolno pozostawić Panny Casse samej. Rozglądam się po przedziale, szukając wzrokiem bagaży kobiety. Nigdzie ich nie ma. W końcu wstaję z leżanki, podchodzę do okna i odsłaniam zasłony, by wpuścić do przedziału promienie słońca.

Szarpię kotary, ale dokładnie wtedy zaczyna dziać się coś dziwnego. Zamiast spodziewanej bladej światłości nagle staje się ciemność, absolutna i ciężka. Zastygam zaskoczony, słuchając w absolutnym mroku głośniejszego niż uprzednio stukotu kół i głębokiego, przeciągłego szumu. Po chwili dociera do mnie, że pociąg nagle wjechał do tunelu. Odetchnąłem z ulgą. W tej samej chwili mimowolnie z mych ust wydobywa się zduszony krzyk przestrachu gdy czuję jak jakaś dłoń chwyta gwałtownie za nadgarstek! Zaciskam mocno dłoń na rękojeści laski po czym gwałtownie odwracam się w półobrocie. Wpatruję się w ukrytą w ciemnościach twarz.
Zarys twarzy Iris Casse jest ledwo widoczny, chyba siedzi już na leżance. Jej usta poruszają się … słowa tak ulotne … słabe, że naprawdę nie wiem, czy je rzeczywiście słyszę ...A może wszystko to jest po prostu wizją?
- ... dość po tysiąckroć powtarzanych gestów, tych samych słów, spotkań o tych samych po....
- … porach – dokończam szeptem. Przyklękam na jednym kolanie naprzeciw Panny Casse, po czym pstrykam palcami tuż przy jej oczach.
W jednej chwili zalewa nas światłość, gdy pociąg wystrzelił z tunelu tak nieoczekiwanie jak w niego wpadł. Zasłaniam odruchowo oczy. Gdy opuszczam rękę, Iris Casse leży nieruchomo w takiej samej pozycji jak wcześniej. Podnoszę się z kolan i siadam na leżance naprzeciw. ... gesty ... słowa ... spotkania ... te same. Cykliczność ... czy trzeba z nią zerwać? Spoglądając przez okno zastanawiam się, próbując zrozumieć przekaz. Szary, pustynny niemal krajobraz ciągnął się przed jego oczyma, może odrobinę bardziej wyżynny niż przy wyjeździe z miasta.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 17-09-2010 o 16:49. Powód: konsultacja z graczem
Irmfryd jest offline