Mundoc
Gdy tylko przekroczył próg głównej izby odruchowo cofnął się próbując jakby uniknąć gwaru i hałasu. Odwykłem, czyż nie? - pomyślał - Wiele się zmieniło przez ten czas. Eh, ile bym dał za spokojny wieczór w przytulnych ramionach jakiejś damy. Jakiś karczemny gość pchnął go od niechcenia. Ledwie odwróciwszy głowę burknął coś nie przyjaźnie. Mundoc spojrzał na niego zaskoczony.
- Czyżby miał pan ochotę pomówić o TYM z moimi kompanami? - wskazał na odchodzącego właśnie krasnoluda i pana Kurta. Mężczyzna chrząknął i mruknowszy jakieś zaprzeczenie (a może obelgę?) szybko umknął z widoku Mundoca. Więc czegoś się nauczyłem - młodzieniec uśmiechnął się do swoich myśli i raźniej ruszył ku wyjściu. Świeże powietrze o mało nie zbiło go z nóg. Ale nie zrażony delektował się nim kilka sekund. Wyrwało go dopiero wynurzenie się panów Kurta i Wernona, wraz z ich rumakami, z budynku stajni.
- Och! Czyżbyśmy mieli ruszać konno? Jeśli tak to jestem, że tak powiem, trochę nie kompatybilny. Zdaje się, iż brak mi podobnego środka transportu. - Słowa zakończył szarmanckim uśmiechem. |