Tak, załadunek to nie było najlepsze zajęcie jakie mógł sobie znaleźć człowiek o takim potencjale i pozycji jak on. Braciszek Michał marudząc pod nosem na niedolę swego losu i na powszechne wykorzystywanie członków kościoła do prac społecznych (czemu to niby zakonnicy powinni pomagać ludziom którzy nie są w stanie dawać na tacę? Zresztą tym którzy są w stanie to chyba przecież nie trzeba pomagać?) dźwigał ciężkie, chciało by się powiedzieć cięższe od niego samego, no ale nie przesadzajmy z metaforami, beczki i skrzynie pełne prochu i kul armatnich. Toteż widząc innych frajerów ładujących ten arsenał razem z nim doszedł do wniosku, ze sami sobie dadzą radę. Ale nie żeby się leniuchował. On nie z takich. Jeszcze kto by zauważył i potem przy dawaniu na tacę wypominał by mu to. Takoż Michał zaczął nosić prowiant i zapasy na podróż. Co prawda kilka solonych ryb, jedna marchewka i trochę kiszonej kapusty zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach (sprawą tą zajął się w przyszłości pewien duch z archiwum z iksem na piersi) ale pracował ciężko. Pogłaskał tylko swój krzyż, ten który miał za pasem i wkroczył na statek.
Załadunek był już skończony. Wszyscy weszli na pokład i się rozgościli po swoich kajutach. Lokatorzy w pokoju nie byli zbytnio rozmowni. Ciągle gdzieś się szlajali i nawet nie mieli czasu by wysłuchać Słowa Bożego i oczywiście dać na tacę. Mogli by nawet pominąć pierwszą część, ale drugą?! Ale może to i lepiej? Nie czepiali się osiołka przywiązanego do schodków prowadzących na górę.
Michał obudził się w środku nocy. Nie wiedział co go zbudziło, ale wielce podejrzliwym był odcisk oślego kopyta na jego hełmie. Przecierając oczy i jedno ucho, usiadł pół przytomny. Podrapał się po brzuchu po czym wyjął zza pazuchy kanapkę z solonej ryby. Skąd miał soloną rybę? Błogosławieństwo i dar Ducha Świętego. Kto wierzy, ten otrzyma nagrodę w Królestwie Niebieskim, a czasami nawet i na ziemi. Chwycił ją oburącz z zamiarem skosztowania gdy nagle usłyszał chlipnięcie. Nie przejmując się cudzym płaczem już miał ugryźć swój ssssskrab gdy nagle dostał wiaderkiem po głowie. O dziwo naczynie to przyleciało od strony chlipu. Michał zwrócił tam swój wzrok i ujrzał Krzyżtofa, swojego osiołka.
Chyba coś chciał, wyglądał jakby o coś prosił. Jednak nie wiedząc co dokładnie braciszek wznowił swe spożywanie.
- Ekhmmm. - osioł nie dawał za wygraną.
- Czego? Siku chcesz? - osioł przecząco pokiwał głową. - spać ci coś nie daje? - osioł znów zaprzeczył po czym wskazał swym kopytem na kanapkę Michała.
- Jeść ci się zachciało - zapytał, a tym razem uzyskał odpowiedź twierdzącą.
- Mnie też - i znów chciał ugryźć kanapeczkę.
- Ihaaaaaaa
- No dobra - zrezygnowany znów sięgnął za pazuchę. W jego ręku pojawiła się zaginiona marchewka. Trzęsącą się dłonią i ze łzami w dłoniach powoli oddalał ja od siebie.
- Żegnaj kochana. Nie dane nam było bliżej się poznać. Mogliśmy spędzić ze sobą wiele wspaniałych chwil. Niestety... żegnaj. - osioł wręcz wyrwał, po krótkiej szarpaninie, warzywo z ręki zakonnika.
Po posileniu się, młody kleryk wyszedł na pokład by odetchnąć świeżym powietrzem. Po przechadzał się tam i z powrotem, a za każdym jego krokiem słychać było nieprzyjemne trzeszczenie drewna. Jakby miało zaraz się załamać. Zobaczył ową grupkę frajensiarni która wyręczyła go w załadunku. Chmmm. Po ich ynteligentnych minach można było by się domyśleć, że szykują dla siebie spory kąsek do zjedzenia. A żeby wyrwać taki kąsek im z ust trzeba ich wcześniej poznać.
Zakonnik podszedł do nich.
- Witam was boże owieczki. Dokąd to Bóg prowadzi wasze ścieżki? - spytał duży i masywny człowiek. Masywny to trochę delikatne słowo, ale grzeczność nakazuje powiedzieć pulchny, a nie gruby. Jego pyzatą twarz okalają rude włosy przykryte metalowym hełmem swym kształtem przypominającym łysinkę zakonną. Ubrany w szaty bernardyna przypominał kleryka. Jego tusza również wskazywała na zakon (choć na pewno nie Franciszkański). Za pasem widniał mu złotawy krzyż, a na szyi zwisało kadzidło bądź inne kościelne ustrojstwo. Teraz wyłączone. Przy boku miał torbę podróżnika, wypchaną czymś, jednak trudno było stwierdzić czym, bez zaglądania do niej. A to mogło by się marnie skończyć.