Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2010, 19:26   #2
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Tak, załadunek to nie było najlepsze zajęcie jakie mógł sobie znaleźć człowiek o takim potencjale i pozycji jak on. Braciszek Michał marudząc pod nosem na niedolę swego losu i na powszechne wykorzystywanie członków kościoła do prac społecznych (czemu to niby zakonnicy powinni pomagać ludziom którzy nie są w stanie dawać na tacę? Zresztą tym którzy są w stanie to chyba przecież nie trzeba pomagać?) dźwigał ciężkie, chciało by się powiedzieć cięższe od niego samego, no ale nie przesadzajmy z metaforami, beczki i skrzynie pełne prochu i kul armatnich. Toteż widząc innych frajerów ładujących ten arsenał razem z nim doszedł do wniosku, ze sami sobie dadzą radę. Ale nie żeby się leniuchował. On nie z takich. Jeszcze kto by zauważył i potem przy dawaniu na tacę wypominał by mu to. Takoż Michał zaczął nosić prowiant i zapasy na podróż. Co prawda kilka solonych ryb, jedna marchewka i trochę kiszonej kapusty zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach (sprawą tą zajął się w przyszłości pewien duch z archiwum z iksem na piersi) ale pracował ciężko. Pogłaskał tylko swój krzyż, ten który miał za pasem i wkroczył na statek.

Załadunek był już skończony. Wszyscy weszli na pokład i się rozgościli po swoich kajutach. Lokatorzy w pokoju nie byli zbytnio rozmowni. Ciągle gdzieś się szlajali i nawet nie mieli czasu by wysłuchać Słowa Bożego i oczywiście dać na tacę. Mogli by nawet pominąć pierwszą część, ale drugą?! Ale może to i lepiej? Nie czepiali się osiołka przywiązanego do schodków prowadzących na górę.

Michał obudził się w środku nocy. Nie wiedział co go zbudziło, ale wielce podejrzliwym był odcisk oślego kopyta na jego hełmie. Przecierając oczy i jedno ucho, usiadł pół przytomny. Podrapał się po brzuchu po czym wyjął zza pazuchy kanapkę z solonej ryby. Skąd miał soloną rybę? Błogosławieństwo i dar Ducha Świętego. Kto wierzy, ten otrzyma nagrodę w Królestwie Niebieskim, a czasami nawet i na ziemi. Chwycił ją oburącz z zamiarem skosztowania gdy nagle usłyszał chlipnięcie. Nie przejmując się cudzym płaczem już miał ugryźć swój ssssskrab gdy nagle dostał wiaderkiem po głowie. O dziwo naczynie to przyleciało od strony chlipu. Michał zwrócił tam swój wzrok i ujrzał Krzyżtofa, swojego osiołka.


Chyba coś chciał, wyglądał jakby o coś prosił. Jednak nie wiedząc co dokładnie braciszek wznowił swe spożywanie.
- Ekhmmm. - osioł nie dawał za wygraną.
- Czego? Siku chcesz? - osioł przecząco pokiwał głową. - spać ci coś nie daje? - osioł znów zaprzeczył po czym wskazał swym kopytem na kanapkę Michała.
- Jeść ci się zachciało - zapytał, a tym razem uzyskał odpowiedź twierdzącą.
- Mnie też - i znów chciał ugryźć kanapeczkę.
- Ihaaaaaaa
- No dobra - zrezygnowany znów sięgnął za pazuchę. W jego ręku pojawiła się zaginiona marchewka. Trzęsącą się dłonią i ze łzami w dłoniach powoli oddalał ja od siebie.
- Żegnaj kochana. Nie dane nam było bliżej się poznać. Mogliśmy spędzić ze sobą wiele wspaniałych chwil. Niestety... żegnaj. - osioł wręcz wyrwał, po krótkiej szarpaninie, warzywo z ręki zakonnika.

Po posileniu się, młody kleryk wyszedł na pokład by odetchnąć świeżym powietrzem. Po przechadzał się tam i z powrotem, a za każdym jego krokiem słychać było nieprzyjemne trzeszczenie drewna. Jakby miało zaraz się załamać. Zobaczył ową grupkę frajensiarni która wyręczyła go w załadunku. Chmmm. Po ich ynteligentnych minach można było by się domyśleć, że szykują dla siebie spory kąsek do zjedzenia. A żeby wyrwać taki kąsek im z ust trzeba ich wcześniej poznać.
Zakonnik podszedł do nich.
- Witam was boże owieczki. Dokąd to Bóg prowadzi wasze ścieżki? - spytał duży i masywny człowiek. Masywny to trochę delikatne słowo, ale grzeczność nakazuje powiedzieć pulchny, a nie gruby. Jego pyzatą twarz okalają rude włosy przykryte metalowym hełmem swym kształtem przypominającym łysinkę zakonną. Ubrany w szaty bernardyna przypominał kleryka. Jego tusza również wskazywała na zakon (choć na pewno nie Franciszkański). Za pasem widniał mu złotawy krzyż, a na szyi zwisało kadzidło bądź inne kościelne ustrojstwo. Teraz wyłączone. Przy boku miał torbę podróżnika, wypchaną czymś, jednak trudno było stwierdzić czym, bez zaglądania do niej. A to mogło by się marnie skończyć.

 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 18-09-2010 o 21:30.
andramil jest offline