Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2010, 19:42   #101
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
- Twój powrót do Uran - co Cię tam pcha czy faktycznie martwisz się o kuśkę czy tak Ci nie w smak nasze towarzystwo? - wyprostował się i wbił wzrok w twarz Helfdana - Nie będę Cie za nic przepraszał, bo uważam, żeś wielce nierozważnie sprowadził nas do tej zalanej komnaty. Fakt nic się nie stało, ale mogło. A my w nieświadomości potencjalnego zagrożenia byliśmy i odpowiednich środków ostrożności przedsiębrać nie mogliśmy. Za to Cię potępiam... jednak wciąż pozostaje sprawa Barda, którego ścigam i jego uczennicy. - kapłan zacisnął mocniej szczęki na wspomnienie ściganego

- Wciąż są moim priorytetem i na współpracy z Tobą dalej mi zależy. Przeto chciałbym wiedzieć jak to widzisz. Mówiłeś, że jeśli będziem czego chcieli to Ci wiadomość zostawić. Myślałem raczej, że spotkamy się w Uran jeśli w Podkosach nie zostaniesz, że o dalszych krokach w pościgu radzić będziem. Chcę więc wiedzieć co planujesz i jak naszą współpracę dalej widzisz. Brwi kapłana uniosły się pytająco a oczy, mimo wszystko wyrażały żal, wskazując na to iż Manorian nie chciał w taki sposób z tropicielem się rozstawać.

Tropiciel nie miał ochoty wracać do tego po raz enty. Dalej został przy swoim zdaniu wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, iż na każdym kroku może czaić się zagrożenie. Czyli naturalnym stanem rzeczy było, że każdy powinien być świadomy zagrożenia. To co zrobił Helfdan to utrzymał drużynę razem i nie wprowadził ich w żadną zasadzkę. Jeżeli ktoś podaje argumenty w stylu „ale mogło być inaczej niż było” musi przyznać mu rację. Mogło, ale nie było! W ocenie prostego zwiadowcy to podjął właściwie decyzję – nie doznali najmniejszego uszczerbku na zdrowiu! Nie posługiwał się argumentami co by było gdyby tam nie poszli, albo gdyby się rozdzielili bo tego nie wiedział. Wiedział natomiast co było, co się stało i kto na koniec dnia miał rację. Temat był zamknięty.

- Podkosy do dla mnie strata czasu. Waszymi metodami wrócicie z pustymi rękami, a za moje będziecie sarkać. Starał się wyłożyć mu to spokojnie. – Jak mam tracić czas i słuchać biadolenia starych bab to mogę olać tą wieś i zająć się czymś przyjemniejszym.

- O bardzie jest list, a bardki tam już nie ma. – odniósł się do „priorytetów duchownego”. - Prędzej czegoś nowego dowiem się w mieście. Wcześniej czy później tam traficie więc jest szansa, że się tam spotkamy. Póki co to planuję się zabawić z jakimiś dziewkami, nachlać coś sprzedać i coś kupić.

Mówił to z typowym dla siebie żartobliwym tonem z rubasznym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Jednak pod poważnym spojrzeniem kapłan zdecydował się na kontynuowanie tematu. – Muszę się czegoś dowiedzieć, czego już dawno miałem się dowiedzieć. Usłyszeć odpowiedź, której nie będę mógł zignorować… - uśmiechnął się smutno – odpowiedź, którą nawet ja będę musiał potraktować poważnie. Może być tak, iż samo pytanie sprowadzi na mnie koniec… albo wymusi na mnie szybką podróż. Dlatego nie wiem jak długo tam zabawię. Może się tam spotkamy, a może nie. Wiadomość możecie mi przekazać, zawsze da mi to możliwość zareagowania.

- Dobrze więc - westchnął Manorian - nie będę Cie przymuszał do naszego biadolenia. - skinął głową zachowując marsowe oblicze - Szerokiej drogi i powodzenia w Twoich poszukiwaniach, mam nadzieje, że znajdziesz odpowiedzi których szukasz. Jeśli też dowiesz się czegoś o bardzie lub bardce również zostaw mi wiadomość. Na pewno zjawię się w umówionym miejscu. Jeśli jednak żadnej wiadomości nie zostaisz, lub też w mieście Cie już nie będzie, to wiedz, iż najprawdopodobniej w ślad za Bardem udam się do Levelonu, które ponoć w okolicy Pyłami zowią.- zrobiwszy krótką pauzę wyciągnął prawicę w stronę półefla - Niechaj Tyr Ci sprzyja i do zobaczenia Helfdanie Tropicielu.

***

Rankiem wyruszył życząc im powodzenia w tym co planowali udał się w swoją stronę z luzakami obładowanymi zdobycznymi gratami. Mimo jesiennej pogody podróż mijała mu dość przyjemnie… niezmącona cisza i własne tempo. Do nikogo nie musiał się dostosowywać i na nikim polegać. Tylko on, ptaszysko i przyroda. Może nie dzika, ale przynajmniej z początku nie napatoczył się na żadnego człeka. Pewnie droga minęła by szybciej gdyby nie niedostatek żarcia. To co miał to w większości już przejadł a to czego nie przejadł to mu się przejadło! Pierwszego wieczoru poratował go jastrząb, który łaskawie postanowił się podzielić zdobyczą… a jako, że zajączek powoli nabierał sadełka na zimę było z czego kostki poobgryzać.

Niestety w zastawione sidła nic się nie złapało więc musiał sam się szwędać po lesie za czymś do jedzenia… udało mu się upolować parę bażantów i to dało jako taką perspektywę na kolejny posiłek. Następnego wieczoru do kociołka trafiła kura wraz z suszonymi warzywami dając rozgrzewającą polewką, a kogut przyjemnie się zarumienił na ruszcie.

Podróż do miasta minęła dość przyjemnie… prawie sielankowo. Uran czekało na niego i oprócz smrodu, błota i stęchlizny oferowała nieco zepsucia moralnego. Taka kompozycja była do zaakceptowania. Tym bardziej, że przyjmowała formę nagich kobiecych ciał.

W miejskiej stajni kazał zająć się swoimi wierzchowcami z należytą pieczołowitością, chciał żeby były wyczyszczone i odkarmione. W kilka dni miały nabrać siły na dalszą drogę, która z racji nadchodzących nieprzyjemnych dni nie koniecznie musiała należeć do najłatwiejszych. A stamtąd już się udał do Złotego Pstrąga - przywitał go zapach niemytych ciał, kwaśnego wina, taniego tytoniu i łojowych świec… można by rzec, iż był to jego drugi las.

Zamówił pieczoną gęś którą solidnie podlewał tutejszym ciemnym piwem. Wpadła mu w oko już chwilę po tym jak się zjawił… nie widział jej ostatnio, być może trzymali ją zamkniętą na czas jarmarku. Młoda zgrabna klaczka w sam raz do tego i tamtego… nie miał jednak cierpliwości. Gości nie ubywała, podobnie jak ochoty w jego lędźwiach. Wiedział gdzie je może zaspokoić i właśnie tam się udał.



***

Nie takiego powitania się spodziewał. Cóż interesy to interesy. Jego „interes” był gotowy lecz, jak mu ostatnio wyznała w jej interesie było zachowanie statusu quo w mieście bądź też w królestwie. I chyba była przekonana o jego udziale w tym przedsięwzięciu. Siedemdziesiąt sztuk złota… wcale nie mało, jednak mógł jej dać więcej. Pieniądz to tylko pieniądz, raz jest raz go nie ma. Właściwie to taka jego istota mieć, żeby się go pozbywać. Helfdan nie miał problemu ze zdobywaniem, posiadaniem jak i pozbywaniem.

Wysłuchał jej. Z każdą chwilą psuła mu nastrój. Elfy, wojny, dziedzictwa, tajemnice… srała baba srała i się w końcu… Eh, szkoda gadać. Ale jak interesy to interesy, już nie miał ochoty na nic więcej. Nie lubił gdy ktoś zabierał mu swobodę działania, a to się właśnie stało – musiał podjąć decyzję i ponieść jej konsekwencje. Przewróciła go na łóżko i przylgnęła ustami do jego ust. Jej sprawny jęzorek szukał drogi do jego… Helfdan nawet nie drgnął. Popatrzyła na niego lekko zdziwiona.



- Coś głowa mnie rozbolała. Pokusił się o kiepski żart.

- Jeszcze nie skończyliśmy interesów. Tym razem on ją rzucił na łóżko sam usadowił się wygodnie z poduchą za plecami i z zacięciem zajmował się krojeniem soczystego jabłka i jego konsumpcją. – Co to te Pyły? Powtórzył nazwę, która już parokrotnie obiła mu się o uszy - ja za bardzo się nie wyznaję w tych waszych zamierzchłych czasach… ani topografii.

Chwilę mu się przyglądała, nie wiedział czy jest bardziej zła czy bardziej zdziwiona jego zachowaniem, niemniej zaczęła mówić. Opowiedziała mu, że Pyły - czyli Levelion - to starożytne elfie miasto zniszczone przez Urgula Nekromante. Jak to praktycznie zostało zrównane z ziemią i że niewiele osób uszło z życiem - głównie dzieci, dlatego wywiedzenie się czegokolwiek o tamtych rodach jest takie trudne. Miana rodu nie znała, jej informator rozpoznał typ grawerunku - stąd informacja. Podobno był jakimś starszym elfem, ale kupcem na jarmarku i już wyjechał. Meyaia bardzo wątpiła czy znajdzie się ktokolwiek w Uran, kto będzie mógł powiedzieć coś więcej. Może magowie.

Wyjaśniła mu jeszcze, że Wilczy Las ze względu na kiepskie położenie będzie musiał jeszcze trochę poczekać na odwiedziny tropiciela z przeszłością. Albo Pyły albo tyły. Nie było innej drogi. Miał parę fantów do sprzedaży, kilka dupereli do kupienia… i kilka grubszych tematów. Wypytał co, gdzie, jak i za ile można załatwić w tym mieście.

Nie zapomniał oczywista wypytać ją o Sticka i dzieciaki, które podobnie jak Levelon co chwila się pojawiał na jego drodze. Można by rzec, że prawie go prześladował.

Na koniec milczał długo jakby raz jeszcze to wszystko sobie analizując – Więc mówisz, że ten symbol jest już praktycznie zapomniany… a potomkowie ich właścicieli byli mordowani. Ciekawe, kto się nim zainteresuje. Stwierdził zakładając go na palec.



- Zgłodniałem kocico, może byś zadbała o gościa jak należy.
Strawa jakie mu podała była lekka jednocześnie sycąca… a wino wzmagał żądze. Nie miał złudzeń, że było to związane z kropelkami jakie wlała mu do kielicha. A potem zapomniał o tym co go będzie czekać, Meyaia skutecznie mu w tym pomagała.

***

Kolejne dni minęły szybko wypełnione bieganiną od magików do płatnerzy, od handlarzy do kowali a wszędzie pokazywał się z pierścieniem na dłoni. Symbol był widoczny dla tych wszystkich, którzy przywiązywali uwagę do szczegółów. Helfdan był czujny, wypatrywał znajomych mu twarzy czy sylwetek… szukał tych, którzy mogli się zainteresować „potomkiem” elfów z Pyłów.

Tropiciel był trudnym klientem, niemal o wszystko się targował w myśl zasady, że kupowanie i sprzedawanie bez gadania, poklepywania i pokrzykiwania to nuda niegodna zainteresowania. Dlatego był w swoim żywiole jednych irytował do białej gorączki z innymi dobijał targu. W pamięć zapadł mu tłusty handlarz końmi, którego mało co nie obił i wytarzał w końskim nawozie, jak usłyszał jaką ceną mu proponował – Prędzej zrobię z niego kiełbasę niż go ci oddam za takie grosze! Wykrzyczał w jego świńską, tłustą i poczerwieniałą od gniewu gębę.

Oczywiście nie zapomniał o małych przyjaciołach „zielarki” dał im pięć złociszy obiecując drugie tyle jak poinformują go o przyjeździe jego towarzyszy i miejscu ich pobytu. Jak zwykle nie zawiódł się na szczeniakach - paladyn wraz z kapłanem rezydowali ponownie w Srebrnej Strzale, natomiast elf zadekował się w Złotym Pstrągu.

Zgarnął barda i udał się na spotkanie z bardziej ociężałą częścią towarzystwa, która na dłużej zadekowała się w Strzale... Nic, a nic nie przejął się ich srogimi minami jakimi go przywitali. Pewnie by miał podobną gdyby przez ostatnie dni nie poużywał sobie tak jakby miał już nie wrócić z tego swojego chromolonego dziedzictwa. Był również nieco odmieniony, nowa zbroja, obszyty futrem płaszcz no i dwa pierścienie na palcach. Jeden dość prosty, natomiast ten drugi z nietypowego metalu z dziwnymi znaczkami.

- I mnie tam przeznaczenie wiedzie. Jeżeli moje towarzystwo wam zbytnio nie zbrzydło to chętnie z wami się wybiorę na tą wycieczkę. A jeżeli tak - tu na chwilę przerwał i podrapał się po brodzie - to będę tam pewnie kilka dni wcześniej lub później.

- Co się zaś tyczy najemników to mimo, że nie można im ufać to chyba poznałem kogoś na tyle szalonego, żeby się na to pisał
. Pozostał przez moment z zagadkowym uśmiechem by po chwili podzielił się z nimi pewnym spostrzeżeniem - Swoją drogą, to chyba zakon nie traktuje sprawy Stica zbyt poważnie, skoro nie angażuje w to większej liczby zaufanych ludzi.
 
baltazar jest offline