Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2010, 10:36   #31
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Miki:

Gnał na złamanie karku świadom tego, że Kula też chce żyć. Ci zaś, którzy chcą żyć zwykle spierdalają w zawrotnym tempie. Kula chciał żyć bardzo, więc i bardzo się starał. Miki musiał nieźle wyciągać nogi by za nim nadążyć. Przekonał się o tym po kilkudziesięciu krokach, kiedy zorientował się, że Kula zyskuje nad nim przewagę. Kiedy wypadając na skrzyżowanie na którym czarny skręcił gwałtownie spostrzegł, że po Kuli nie został żaden ślad, zmartwiał. Szczęściem w pierwszej bramie usłyszał wyraźne przekleństwa i brzęk tłuczonych naczyń.

- Żebyś sparszał czarnuchu jebany! Wracaj tu kurwa i zapłać coś zniszczył!

Matrona, którą wnet ujrzał, pochylała się nad porozbijanymi naczyniami zbierając ocalałe do wielkiej miednicy. Jej zad odziany w jakąś burą kiecę grodził wąski prześwit bramy za którym widać było utykającą, uciekającą sylwetkę. Miki skoczył, chciał wyminąć babę, ale ta się odwróciła i z wrażenia upuściła podniesiony garniec, który z trzaskiem rozbił się o klepisko dołączając do podobnych mu tłuczków. Noga ujechała Mikiemu, złapał równowagę odpychając się od baby, nogą wylądował w misie zgniatając to, co ocalało po Kuli.

- Następny kurwa! Wracać! Ludzie łapcie go! – darła się matrona próbując go schwytać, ale on już odzyskał równowagę i wypadł na podwórze. Ludzie czym prędzej zamykali okna i okiennice nie chcąc ni widzieć ni słyszeć czegokolwiek. Mądrzy byli. Miki skoczył na gzyms, podciągnął się, chwycił okiennicy i wlazł na kolejny gzyms. Czarnuch był już na trzecim piętrze i piął się wyżej. Miki i tak miał szczęście, bo Kula musiał sporo czasu stracić na babę. Dzieliło ich ledwie dwa piętra. Do dachu jednak Kula miał bliżej. Wybił się z parapetu okna na trzecim piętrze, schwytał krawędzi dachu, zawisł, zamajtał nogami i … krzykiem runął w dół dzierżąc kawałek ułamanych dech. Miał pecha. Miki błyskawicznie wrócił na podwórko, nim czarny zdążył się na dobre rozstękać, czy pozbierać po tym solidnym upadku. Tylko baba była znów gotowa do akcji i wyłażąc na podwórze rządzę mordu miała wymalowaną na obwisłej, przeoranej przez los twarzy…

========================

Karczma:

Na Krzywym Rynku burda musiała być nielicha, bo Kapitan wziął niemal cały patrol pozostawiając na straży oberży ledwie trójkę swoich. Ta zaś siadła na progu karczmy strasząc swoimi żółtymi kurtami wszystkich przechodniów na tyle szurniętych, by chcieli skorzystać z lokalu Braci Scallonich. Ich, oraz stałych bywalców. Tyle, że owa trójka była równie przejęta interesem publicznym, zleconym im zadaniem oraz wykonywaniem rozkazów, co zeszłoroczną zimą. Wnet w ruch poszły kości. Luca, który wiedział jak załatwiać sprawy z mundurowymi, posłał strażnikom przez służbę garniec pienistego piwa. Impreza na schodkach miała szansę się rozkręcić.

Lorenzo pojawił się w oberży w odpowiedniej chwili. Kapitanowi w oczy leźć nie chciał. Nie lubili się. Stare czasy. Jednak jak tylko ten się zwinął przyszła pora na rozwinięcie skrzydeł. Zwłaszcza, że na czele trójki ostał się Mustafa. Tego znał, bo razem nawet czasem w patrolu chadzali. Lorenzo wiedział, że takie sprawy to jego część wspólnego, rodzinnego biznesu. Jeśli „Bracka” miała wykonać powierzone jej przez Bladego Marco zadanie, musiała uwolnić się od zbędnego ciężaru.

Domenico i Luca musieli sami ogarnąć wszystko. Jednak nawał zajęć nie mógł uwolnić ich od obowiązku, jakim była podzięka. Wdzięczność, była towarem rzadkim, jednak przydawała się. Była dobrą inwestycją. „Zwykle dobro wraca, które komuś ofiarujesz”. Tak mawiali nawiedzeni filozofowie. „Cudak” może i był tego świadom, może nie. Jednak na pytanie postawione przez Domenico wprost odpowiedział. Widać zależało mu na długu wdzięczności.

- Jestem Magister Areolla, cyrulik, bakałarz i poeta. Do usług. – „cudak” nie wyglądał może i w pełni na tego o kim mówił, ale z drugiej stronie w tym mieście zdarzało się to wcale często. Jednak wyraz zadowolenia malujący się na jego twarzy nie pozostawiał złudzeń, był świadom długu, którzy Scalloni u niego zaciągnęli.

- Padre Domenico! Padre Domenico! – Julian nie była może najpiękniejszą z posługaczek Scallonich, ale jej oddanie braciom było legendarne. W całym tego słowa znaczeniu, co przedkładało się niejednokrotnie na tumulty czynione jej przez ich kobiety. Nie było więc też dziwnym, że właśnie ją postawiono na straży ułożonego w swojej izbie Alessio.

- Padre Domenico, Alessio nie żyje! – Julian wykrzyczała te słowa z policzkami lśniącymi od łez. Oddanie. Jej słowa wywołały westchnienie wielu spośród ludzi pracujących pod rozkazami Alessio. Westchnienie ulgi. Nie wszyscy się jednak z takiego obrotu spraw cieszyli. W szczególności Magister Areola, którego dodatni bilans u Scallonich stopniał w jednej chwili i naraz zaczął wykazywać manko…


==============

Vittorio:

Vittorio się w końcu doczekał. Okazja do strzału była może nie najlepsza, ale z drugiej strony ciasna arena wymagała od Jonnego niezwykłej sprawności i jego krowiasty przeciwnik mógł go zaskoczyć. Należało się spieszyć. Jednak nawet po celnym posłaniu z dmuchawki pocisku, pozostał ten sam niepokój. I nie zmalał ni krztynę. „Byle się nie dał trafić!”, „Byle nikt nie zauważył”, „Byle…”. Było tego co nie miara. Vittorio miał świadomość tego, że takie wpływanie na zakłady zdarzało się często, sam miejsce z którego strzelał poznał bez wiedzy właściciela lokalu. Jednak odkrycie takich działań przy wysokich zakładach mogło przynieść opłakane rezultaty. Vittorio jednak musiał sięgać dna, bo zmuszał go do tego pryncypialny ton Bladego Marco wyliczający problemy z zagospodarowaniem własnego ogrodu. „Jeszcze porozmawiamy w mojej kuchni, przyjacielu” pomyślał z satysfakcją. Jednak to były marzenia. Realizm wymagał czynów.

Ettin był znacznie wolniejszy od Jonnego, który jako gladiator prezentował się całkiem okazale. Jednak zakłady, z tego co dochodziło do uszu Vittoria, i tak szły na nowy nabytek Boo. Z każdą chwilą jednak dwutonowy przeciwnik człeka stawał się wolniejszy i jakby mniej poradny. Męczył się jakby. Słabł. Jonny zwietrzył już krew i bawił się z widownią czyniąc teatralne uniki i zachęcające stwora gesty. Które już coraz słabszy przynosiły skutek, bo stworowi wyraźnie brakować zaczynało sił. W końcu, po którymś z kolei ciosie, zachwiał się, stęknął i runął na piach areny wywołując owacje, gwizdy i śmiechy. Vittorio czym prędzej powrócił na swoje miejsce obawiając się, by nikt nie zauważył jego nieobecności. Różyczka była zajęta a on… starał się nie przeszkadzać jej wybrańcowi. Jednak złowił jej tęskne spojrzenie. Byli sobie… przeznaczeni. Na miejsce wrócił w samą porę by pogratulować spoconemu Jonnemu, który zdążył właśnie wrócić. I porozmawiać z Boo, który już taki szczęśliwy nie był…

=====================

Luigi Batista:

Był wielkim kłamcą. Potrafił wmówić dziecko w krzyże. Niemal zawsze. Czasami jednak nie szło. Czasami, zwłaszcza w chwilach, kiedy okoliczności nie były sprzyjające, nie miał prawa mieć szans na sukces. Mimo to często w takich chwilach próbował i nie zawsze spotykała go porażka. Tym razem było jednak piekielnie ciężko. Jednak spróbować musiał.

– Zaznaczam, że czas płynie, a ta buda zaraz pójdzie z dymem... razem z nami... – powiedział na końcu, by zdeterminować Rhenee do działania. Bo tak po prawdzie zbyt dużo zajmował im czasu proces decyzyjny a temperatura rosła. Jednak tak po prawdzie wszyscy tu już byli martwi. A jego interesował już tylko powrót do „Brackiej”. Wiedział kto zlecił porwanie i to było najważniejsze. Bez współdziałania jednak z tymi typami nie mógł mieć szansy na szczęśliwy powrót. Więc starał się znaleźć z nimi porozumienie. Choć jak bardzo mu się to nie podobało, wiedział tylko on. Związany szlachcic wył, widać i jemu się nie podobało, ale miał mało do gadania.

- Weszo i Raszaj, zajebcie go! Reszta do drzwi! – rozkazujący głos nie pozostawiał złudzeń. Szanse porozumienia zmalały do zera. Jednak z balkonu na który się wspiął Luigi dostrzegł coś, co mogło być dlań szansą na ocalenie. Zwisającą z sufitu i znikającą w świetliku sufitu linę. Gdyby do niej skoczył i się podciągnął do góry, mógłby wspiąć się na strych z którego musiało być wyjście na dach. A szansa na to, że ci, którzy zlali magazyn łatwopalną berberuchą wciąż na nim tkwią były mniejsze niż zero. Wystarczyło by więc skoczyć, złapać linę i się wciągnąć. I uniknąć tego wszystkiego co Weszo i Raszaj, biegnący już po schodkach na balkon, dlań przygotowali…



[Proszę dreamwalkera o nie postowanie]
.
 
Bielon jest offline