Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-09-2010, 10:36   #31
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Miki:

Gnał na złamanie karku świadom tego, że Kula też chce żyć. Ci zaś, którzy chcą żyć zwykle spierdalają w zawrotnym tempie. Kula chciał żyć bardzo, więc i bardzo się starał. Miki musiał nieźle wyciągać nogi by za nim nadążyć. Przekonał się o tym po kilkudziesięciu krokach, kiedy zorientował się, że Kula zyskuje nad nim przewagę. Kiedy wypadając na skrzyżowanie na którym czarny skręcił gwałtownie spostrzegł, że po Kuli nie został żaden ślad, zmartwiał. Szczęściem w pierwszej bramie usłyszał wyraźne przekleństwa i brzęk tłuczonych naczyń.

- Żebyś sparszał czarnuchu jebany! Wracaj tu kurwa i zapłać coś zniszczył!

Matrona, którą wnet ujrzał, pochylała się nad porozbijanymi naczyniami zbierając ocalałe do wielkiej miednicy. Jej zad odziany w jakąś burą kiecę grodził wąski prześwit bramy za którym widać było utykającą, uciekającą sylwetkę. Miki skoczył, chciał wyminąć babę, ale ta się odwróciła i z wrażenia upuściła podniesiony garniec, który z trzaskiem rozbił się o klepisko dołączając do podobnych mu tłuczków. Noga ujechała Mikiemu, złapał równowagę odpychając się od baby, nogą wylądował w misie zgniatając to, co ocalało po Kuli.

- Następny kurwa! Wracać! Ludzie łapcie go! – darła się matrona próbując go schwytać, ale on już odzyskał równowagę i wypadł na podwórze. Ludzie czym prędzej zamykali okna i okiennice nie chcąc ni widzieć ni słyszeć czegokolwiek. Mądrzy byli. Miki skoczył na gzyms, podciągnął się, chwycił okiennicy i wlazł na kolejny gzyms. Czarnuch był już na trzecim piętrze i piął się wyżej. Miki i tak miał szczęście, bo Kula musiał sporo czasu stracić na babę. Dzieliło ich ledwie dwa piętra. Do dachu jednak Kula miał bliżej. Wybił się z parapetu okna na trzecim piętrze, schwytał krawędzi dachu, zawisł, zamajtał nogami i … krzykiem runął w dół dzierżąc kawałek ułamanych dech. Miał pecha. Miki błyskawicznie wrócił na podwórko, nim czarny zdążył się na dobre rozstękać, czy pozbierać po tym solidnym upadku. Tylko baba była znów gotowa do akcji i wyłażąc na podwórze rządzę mordu miała wymalowaną na obwisłej, przeoranej przez los twarzy…

========================

Karczma:

Na Krzywym Rynku burda musiała być nielicha, bo Kapitan wziął niemal cały patrol pozostawiając na straży oberży ledwie trójkę swoich. Ta zaś siadła na progu karczmy strasząc swoimi żółtymi kurtami wszystkich przechodniów na tyle szurniętych, by chcieli skorzystać z lokalu Braci Scallonich. Ich, oraz stałych bywalców. Tyle, że owa trójka była równie przejęta interesem publicznym, zleconym im zadaniem oraz wykonywaniem rozkazów, co zeszłoroczną zimą. Wnet w ruch poszły kości. Luca, który wiedział jak załatwiać sprawy z mundurowymi, posłał strażnikom przez służbę garniec pienistego piwa. Impreza na schodkach miała szansę się rozkręcić.

Lorenzo pojawił się w oberży w odpowiedniej chwili. Kapitanowi w oczy leźć nie chciał. Nie lubili się. Stare czasy. Jednak jak tylko ten się zwinął przyszła pora na rozwinięcie skrzydeł. Zwłaszcza, że na czele trójki ostał się Mustafa. Tego znał, bo razem nawet czasem w patrolu chadzali. Lorenzo wiedział, że takie sprawy to jego część wspólnego, rodzinnego biznesu. Jeśli „Bracka” miała wykonać powierzone jej przez Bladego Marco zadanie, musiała uwolnić się od zbędnego ciężaru.

Domenico i Luca musieli sami ogarnąć wszystko. Jednak nawał zajęć nie mógł uwolnić ich od obowiązku, jakim była podzięka. Wdzięczność, była towarem rzadkim, jednak przydawała się. Była dobrą inwestycją. „Zwykle dobro wraca, które komuś ofiarujesz”. Tak mawiali nawiedzeni filozofowie. „Cudak” może i był tego świadom, może nie. Jednak na pytanie postawione przez Domenico wprost odpowiedział. Widać zależało mu na długu wdzięczności.

- Jestem Magister Areolla, cyrulik, bakałarz i poeta. Do usług. – „cudak” nie wyglądał może i w pełni na tego o kim mówił, ale z drugiej stronie w tym mieście zdarzało się to wcale często. Jednak wyraz zadowolenia malujący się na jego twarzy nie pozostawiał złudzeń, był świadom długu, którzy Scalloni u niego zaciągnęli.

- Padre Domenico! Padre Domenico! – Julian nie była może najpiękniejszą z posługaczek Scallonich, ale jej oddanie braciom było legendarne. W całym tego słowa znaczeniu, co przedkładało się niejednokrotnie na tumulty czynione jej przez ich kobiety. Nie było więc też dziwnym, że właśnie ją postawiono na straży ułożonego w swojej izbie Alessio.

- Padre Domenico, Alessio nie żyje! – Julian wykrzyczała te słowa z policzkami lśniącymi od łez. Oddanie. Jej słowa wywołały westchnienie wielu spośród ludzi pracujących pod rozkazami Alessio. Westchnienie ulgi. Nie wszyscy się jednak z takiego obrotu spraw cieszyli. W szczególności Magister Areola, którego dodatni bilans u Scallonich stopniał w jednej chwili i naraz zaczął wykazywać manko…


==============

Vittorio:

Vittorio się w końcu doczekał. Okazja do strzału była może nie najlepsza, ale z drugiej strony ciasna arena wymagała od Jonnego niezwykłej sprawności i jego krowiasty przeciwnik mógł go zaskoczyć. Należało się spieszyć. Jednak nawet po celnym posłaniu z dmuchawki pocisku, pozostał ten sam niepokój. I nie zmalał ni krztynę. „Byle się nie dał trafić!”, „Byle nikt nie zauważył”, „Byle…”. Było tego co nie miara. Vittorio miał świadomość tego, że takie wpływanie na zakłady zdarzało się często, sam miejsce z którego strzelał poznał bez wiedzy właściciela lokalu. Jednak odkrycie takich działań przy wysokich zakładach mogło przynieść opłakane rezultaty. Vittorio jednak musiał sięgać dna, bo zmuszał go do tego pryncypialny ton Bladego Marco wyliczający problemy z zagospodarowaniem własnego ogrodu. „Jeszcze porozmawiamy w mojej kuchni, przyjacielu” pomyślał z satysfakcją. Jednak to były marzenia. Realizm wymagał czynów.

Ettin był znacznie wolniejszy od Jonnego, który jako gladiator prezentował się całkiem okazale. Jednak zakłady, z tego co dochodziło do uszu Vittoria, i tak szły na nowy nabytek Boo. Z każdą chwilą jednak dwutonowy przeciwnik człeka stawał się wolniejszy i jakby mniej poradny. Męczył się jakby. Słabł. Jonny zwietrzył już krew i bawił się z widownią czyniąc teatralne uniki i zachęcające stwora gesty. Które już coraz słabszy przynosiły skutek, bo stworowi wyraźnie brakować zaczynało sił. W końcu, po którymś z kolei ciosie, zachwiał się, stęknął i runął na piach areny wywołując owacje, gwizdy i śmiechy. Vittorio czym prędzej powrócił na swoje miejsce obawiając się, by nikt nie zauważył jego nieobecności. Różyczka była zajęta a on… starał się nie przeszkadzać jej wybrańcowi. Jednak złowił jej tęskne spojrzenie. Byli sobie… przeznaczeni. Na miejsce wrócił w samą porę by pogratulować spoconemu Jonnemu, który zdążył właśnie wrócić. I porozmawiać z Boo, który już taki szczęśliwy nie był…

=====================

Luigi Batista:

Był wielkim kłamcą. Potrafił wmówić dziecko w krzyże. Niemal zawsze. Czasami jednak nie szło. Czasami, zwłaszcza w chwilach, kiedy okoliczności nie były sprzyjające, nie miał prawa mieć szans na sukces. Mimo to często w takich chwilach próbował i nie zawsze spotykała go porażka. Tym razem było jednak piekielnie ciężko. Jednak spróbować musiał.

– Zaznaczam, że czas płynie, a ta buda zaraz pójdzie z dymem... razem z nami... – powiedział na końcu, by zdeterminować Rhenee do działania. Bo tak po prawdzie zbyt dużo zajmował im czasu proces decyzyjny a temperatura rosła. Jednak tak po prawdzie wszyscy tu już byli martwi. A jego interesował już tylko powrót do „Brackiej”. Wiedział kto zlecił porwanie i to było najważniejsze. Bez współdziałania jednak z tymi typami nie mógł mieć szansy na szczęśliwy powrót. Więc starał się znaleźć z nimi porozumienie. Choć jak bardzo mu się to nie podobało, wiedział tylko on. Związany szlachcic wył, widać i jemu się nie podobało, ale miał mało do gadania.

- Weszo i Raszaj, zajebcie go! Reszta do drzwi! – rozkazujący głos nie pozostawiał złudzeń. Szanse porozumienia zmalały do zera. Jednak z balkonu na który się wspiął Luigi dostrzegł coś, co mogło być dlań szansą na ocalenie. Zwisającą z sufitu i znikającą w świetliku sufitu linę. Gdyby do niej skoczył i się podciągnął do góry, mógłby wspiąć się na strych z którego musiało być wyjście na dach. A szansa na to, że ci, którzy zlali magazyn łatwopalną berberuchą wciąż na nim tkwią były mniejsze niż zero. Wystarczyło by więc skoczyć, złapać linę i się wciągnąć. I uniknąć tego wszystkiego co Weszo i Raszaj, biegnący już po schodkach na balkon, dlań przygotowali…



[Proszę dreamwalkera o nie postowanie]
.
 
Bielon jest offline  
Stary 21-09-2010, 21:27   #32
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Luigi Batista

Luigi wziął rozbieg, wskoczył na balustradę balkoniku, wybił się i poszybował w kierunku liny. Jeszcze kawałek... Jest! Sznur zakołysał się pod wpływem pędu Batisty, ale ów trzymał się go mocno. Draby na dole już trzymały w łapskach kusze. Luigi rzucił w grupkę garścią kamieni jakie miał w sakiewce. Nie ważne czy ich uszkodzi czy nie, liczy się tylko to, żeby zyskać na czasie. Otoczaki odbiły się z głuchym echem od podłogi, równocześnie dało się słyszeć postękiwanie trafionych pociskami - przeszkadzajkami.

- W takim razie smażcie się wy kutasy niemyte! Do zobaczenia w piekle!

Rzucił głosem pełnym gniewu i irytacji, po czym mocniej chwycił sznur i zaczął podciągać się do luftu. Wokół było coraz więcej dymu, płomienie chciwie lizały ściany magazynu wspinając się coraz wyżej. Koło sylwetki Luigiego zaczęły świstać pierwsze bełty.

~ No dalej! Jeszcze kawałek! A potem pędem do "Brackiej"~ Batista popędzał samego siebie i z kocią zwinnością, metr po metrze zbliżał się do okienka.

Dym gryzł go w oczy i drażnił krtań.

~ Jeśli mi się uda, muszę mieć gwarancję, że te skurwysyny upieką się żywcem. Wątpię by udało im się doskoczyć, ale wciągnę linę. Szkoda tylko Burgo - można było nieźle go podoić... ~ Luigi obmyślał zemstę na opryszkach.

Już czuł świeży kojący powiew na twarzy. Jego zapach wydał się Luigiemu tak wspaniały, niepowtarzalny. W końcu jeszcze przed chwilą dławił się gęstym śmierdzącym dymem. Jeszcze metr i będzie wolny, bezpieczny, przynajmniej od bełtów i uduszenia.
 
Rychter jest offline  
Stary 23-09-2010, 07:41   #33
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Luca Scaloni

- ... Alessio nie żyje!

Przez krótką chwilę po tych słowach nie słychać było w Brackiej nawet szelestu upadającej kartki, aby już kilku uderzeniach serca rumor kilkunastu przesuwających się w jedno miejsce osób wybił się ponad wszystko aby ponownie zakończyć się ciszą.
Wianuszek mężczyzn którzy stanęli dookoła Alessia trwał nieruchomo niczym kamienną krąg. Nie tylko członkowie rodziny, obsługa karczmy, ale też ci z nielicznych gości jacy zostali w Brackiej a znali jej barmana patrzyła teraz na leżące bez ducha ciało młodego mężczyzny. Nikt nie wiedział co powiedzieć, lub czy wypada wręcz jakkolwiek zareagować...

Luca pierwszy wyrwał się z szoku i postąpił dwa kroki w stronę brata. Uklęknięcie przy ciele było dla niego trudne, wzięcie w dłonie bezwładnej głowy graniczyło już z prawdziwym wysiłkiem.
Widział śmierć nie raz, tak samo jak nie raz sam ją zadawał, to, że tego nie lubił nie miało teraz znaczenia, ludzie ginęli a wojnach, w skutek chorób, w zamachach, bójkach, wypadkach. Ten którego kochał braterską miłością, a teraz przytulał do piersi padł jednak ofiarą przypadkowego strzału, który mógł równie dobrze trafić kogokolwiek innego w całej karczmie. Paskudna i bezsensowna śmierć. Najgorsze w tym wszystkim jednak, że trafiło na członka rodziny a to oznaczało, że Scaloni nie mogą po prostu zostawić tej sprawy jako nieszczęśliwego efektu napadu i żaden z nich nie spocznie póki odpowiedzialny za śmierć ich brata nie odpowie przy najmniej tym samym.
Nawet gdyby musieli ryzykować wszystko co mają, rachunki muszą zostać wyrównane.
Oni stracili brata, więc i zabójca nim straci życie będzie patrzył na śmierć swojego, na śmierć całego rodzeństwa, ojca oraz matki, dzieci jeśli je posiada, lub tych które kocha a dzieci mu jeszcze nie dały, bliższych i dalszych krewnych, a w końcu tych, którzy postanowią stanąć na drodze pomiędzy Scalonimi a sprawiedliwością...
 
Akwus jest offline  
Stary 23-09-2010, 08:09   #34
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Magister Areolla

Wypadki w sztuce medycznej zdarzały się tak samo często jak w każdym innym zawodzie a właściwie nie licząc całej masy drobnych urazów z którymi nikt nie szedł do cyrulika, to te cięższe kończyły się raczej częściej źle niż dobrze. Biorąc pod uwagę bądź co bądź nikłą wiedzę medyczną większości tych, którzy podawali się za wszelkiej maści uzdrowicieli, oraz ogólny nie specjalny poziom wiedzy medycznej w społeczeństwie, specjalnie dziwić to nie powinno.
Magister Areolla jeszcze do przed chwilą szczycił się bilansem 50 na 50 co stawiało go faktycznie w czołówce miejskich specjalistów od przywracania do żywych, przypadek śmierci Scaloniego przechylił jednak statystyki na jego niekorzyść, lecz nie wynikiem punktowym medyk przejmował się teraz najbardziej.

Przez kilka cennych minut gdy cała uwaga zebranych skupiona była na niedoszłym cudownie uratowanym pacjencie Areolli ten nerwowo szukał wzrokiem jakiegokolwiek wyjścia z karczmy. Wiedział doskonale, że pilnujący przy drzwiach strażnicy nie wypuszczą go bez słowa, a jakiekolwiek zamieszanie musiało bezzwłocznie ściągnąć mu na kark uwagę osób, których uwagi z pewnością teraz nie pragnął. Tylne wyjście też z pewnością było pilnowane, bo tylko skończony kretyn nie obstawił by tak oczywistej drogi opuszczenia karczmy.

~ Schody na górę, lub piwnica.
Te dwie ewentualności walczyły ze sobą w jego głowie. Gdyby było jeszcze o kilka lat młodszy z pewnością wybrał by ucieczkę po dachach, wtedy był jeszcze znany ze swojej zwinności, lecz teraz droga wydawała się mu zbyt ryzykowna. Bardzo powoli ruszył więc w stronę zaplecza przed którym stały zaryglowane drzwiczki do piwnicy Scalonich. Nie wybrałby tej drogi, gdyby miał pojęcie ku czemu zmierza z własnej woli.

Nie dane mu jednak było się o tym przekonać, przynajmniej nie od razu.

W jednej chwili skupione na poszukiwaniu drogi ucieczki oczy zatrzymały się niemal wyskakując z oczodołów, dłoń sięgająca do rygla piwnicznych drzwi znieruchomiała, a nogi które zaraz miały go sprowadzić po wąskich schodach ugięły się lekko. Ostrze było wyjątkowo płaskie i trochę mniejsze, nie widać go było pod ubraniem, nie krępowało ruchów a specjalne "podobno mithrilowe" wzmocnienia sprawiały, że było mimo wszystko całkiem skuteczne. Na tyle skuteczne, że nawet w niewprawnych dłoniach starszego brata Alesia wpiło się pomiędzy żebra cudaka aż po samą rękojeść.
- Gdybym chciał cię zabić - Luca szepnął mu do ucha przysuwając się tak, żę mógł je równie dobrze odgryźć - podciąłbym gardło nie wdając się w detale - drugą dłonią przejechał mu po szyi.
- To że nie zrobiłem tego do razu nie wynika z faktu, ze cię jakkolwiek lubię, czy mam choć delikatne opory moralne.
Mówiąc to poruszył delikatnie sztyletem dając Magistrowi do zrozumienia, że obrót wystarczy by rozerwać to co cienki sztylet jedynie na razie naciął.
- Zanim pozwolę, by krew wypłynęła z ciebie jak z koszernego świniaka potrzebuję po prostu wiedzieć kto cię najął, jeśli w całej tej sprawie jest cokolwiek więcej niż twa niekompetencja.

- Na dół z nim!
Rozkazał krótko swoim ludziom wyciągając sztylet i nie wycierając go z krwi schował do wewnętrznej kieszeni szaty.
- Dom zajmiesz się Alesiem i wytłumaczysz co nieco pilnującym wejścia tępakom? Jeśli nie masz nic przeciwko dokończę zapłatę jaką winniśmy temu cudakowi. Lorenzo, zechcesz nam towarzyszyć?
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 23-09-2010 o 08:33.
Akwus jest offline  
Stary 23-09-2010, 11:29   #35
 
Marjan's Avatar
 
Reputacja: 1 Marjan jest na bardzo dobrej drodze
Miki
Miki spojrzał na czarnucha, potem na kobietę.
Powiedział z zadyszką podchodząc do czarnucha:
-Ja ci dam dymać moją kobietę, jeszcze tej pani zniszczyłeś stragan. Ty świnio!Doszedł do murzyna i zablokował mu tak ręce żeby nie mógł wstać. Wszystko mówił tak głośno aby kobieta mogła to usłyszeć.
-Panią bardzo przepraszam za zniszczenia przeze mnie zrobione i mam nadzieję, że to starczy za zadość uczynienie.Rzucił kobiecie sakiewkę, ona ją złapała w locie. Jej zawartość widocznie przypadłą jej do gusty bo odwróciła się i wyszła z alejki.
Miki został sam z murzynem.
No to może teraz mi wyjaśnisz co ty do cholery robisz ?
Mówiąc to wyciągnął sztylet i przyłożył go mu do szyi.
Ciekawe co murzyn odpowie.
 
Marjan jest offline  
Stary 24-09-2010, 00:43   #36
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Vittorio Scaloni

- Boo, nie wyglądasz na szczęśliwego z wyniku? Czemuż to, nikomu wszak nic się nie stało? –
- Nic się nie stało? Nic się nie stało?! Wiesz ile dziś straciłem? Ile stracili inni? –
- Tak po prawdzie to nie wiem? Ile? –
- Dużo Vittorio. Bardzo dużo. Miałeś cholernie dużo szczęścia... –
- Szczęścia! – Vittorio prychnął pogardliwie - Tylko głupcy liczą na szczęście. Grać należy wtedy, gdy ma się pewność wygranej, bez konieczności liczenia na szczęście. –
- Gdybym cię nie znał Vittorio, gdybym nie znał Scalonich, to mógłbym teraz przypuszczać... –
Vittorio powstrzymał go zdecydowanym ruchem dłoni.
- Tyś jest mądry człowiek Boo. Mądry człowiek wie, ze słowa mogą ranić równie głęboko jak miecze. Trzeba ich więc używać z rozwagą, bo tak jak i miecza w trzewiach, nie da się ich cofnąć. –
Boo zasępił się wyraźnie, nie wiedząc co na to powiedzieć. Vittorio nie miał tego problemu.
- Jakem rzekł, tyś żeś człek mądry Boo. Przede wszystkim zaś, ty jesteś mój przyjaciel. Dlatego jak człowiekowi światłemu i przyjacielowi, mówię ci tedy, żeś nic dziś nie stracił. Zyskać tylko możesz. –
- Eee, co? –
- Mądry człowiek wie, że najcenniejsza jest wiedza. Nie jakieś tam szczęście. Wiedza Boo. Wiedza i Nauka, są bezcenne. Choć czasami mają wymierną wartość w złocie. Tak jak dzisiaj. –
Wyraźnie skonfundowany Boo, nic nie powiedział. Znał już Vittoria na tyle, że spodziewał się dalszej części wykładu. Słusznie się spodziewał.
- Ile wynosiła dzisiejsza pula Boo? –
- No dokładnie jeszcze nie wiem, ale... –
- A ile będzie wynosić na turnieju? Wiesz o którym turnieju mówię, prawda Boo? Ile wtedy będzie na stole? –
Szalony Boo aż się oślinił, myśląc o kwotach, na jakie będą opiewać zakłady przy turnieju, na który sprowadzono Jimmyego. Przy tym, dzisiejsza pula kwalifikowała się do dziecięcej zabawy w wyścigi karaluchów.
- Ile wtedy będzie warta Wiedza Boo? Wiedza, nie szczęście. Ile zbierze ten, kto mądrze zainwestuje? –
- Vittorio, czy ty jesteś świadom tego o czym mówisz? Gdybym cię nie znał... –
- Znasz jednak. A ja znam ciebie. I wiedz, że dziś poznałeś Wiedze niedostępną dla każdego. Wiem jednak Boo, ze ty jesteś mądrym człowiek, który będzie wiedział jak to docenić. Wiem, też, że jesteś przyjacielem Scalonich i moim, co jest mi zaszczytem. Dlatego wiem, że będziesz potrafił poznać się na moim podarku. – tu Vittorio zgarną ze stołu sakwę z wygraną. Zawsze to jakaś cześć długu do oddania Blademu. - Wiem też, że jesteś świadom, że nie każda Wiedza jest dla wszystkich. Tą konkretną powinieneś zachować dla siebie. Ja zaś, kiedy przyjdzie czas, będę pamiętał, kiedy się podzielić moją. Z przyjaciółmi, rzecz jasna. –
Vitorio skłonił się lekko Boo i zostawał go z marzeniami o przyszłej fortunie. Walka poszła gładko, oby i z Boo tak było, bo w sumie to go polubił. Danie na jego cześć, miał jednak obmyślone już od dawna. Ot, zawodowe nawyki.

Teraz jednak, miał ważniejsze problemy na głowie. Jimmy, spocony, brudny i umazany we krwi, stał się główną atrakcją wieczoru i był wręcz oblegany przez dziwki i inne pokrewne im społecznice, które świadczyły podobne usługi, tylko nieodpłatnie. W czynie społeczny i z zamiłowania. Było ich tyle, że i ettin wyzionął by ducha zanim by wszystkie wychędorzył, więc Jimmy powinien mieć zajęcie na jakiś czas. Vittorio wiedział do czego niektóre z nich są zdolne, jak nieskrępowaną mają wyobraźnie i wyćwiczone w swej sztuce ciała. Tym razem nie postawiłby na gladiatora złamanego miedziaka.

Jednak w razie gdyby wytatuowany wojownik miał inne plany, nie koniecznie takie, które pasowałyby Scaloniemu, to Vittorio przygotował sobie jeszcze jedną dawkę swojego specyfiku. Oczywiście nie miał zamiaru strzelać do gladiatora. Po co, skoro substancja tak dobrze rozpuszcza się w winie?
No i gdzie do cholery podziewa się Miki. Jeśli faktycznie będzie musiał uśpić zamorskiego wojownika, to kto dotaska go do Brackiej?

Na razie dosiadł się do stołu, zajmowanego przez gladiatora i przepił do niego, stawiając antałek wina na środku.

- Gratuluję. Czy to było dla ciebie wystarczająco zaskakujące, czy chcesz trudniejszego wyzwania? –
Vittorio uśmiechnął się do cudzoziemca, w pamięci porządkując imiona otaczających go ladacznic.
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 24-09-2010 o 00:45.
malahaj jest offline  
Stary 24-09-2010, 15:58   #37
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Zdziwaczały stworek podający się za człowieka, medyka, magistra Areollę kontra Luca Scaloni, syn tych skąpanych w cieniu uliczek, z których słynął Gradsul. Nóż przesuwał się powoli pomiędzy żebrami błazna, wytyczał czerwonawe ścieżki na pokrytej rozstępami skórze cyrulika. Brodził wśród potu i sączącej się z rany posoki, wytyczał przejście na tamten świat. Augusto Areolla delikatnie stąpał po wąskich schodkach wiodących w chłodną otchłań piwnicy, gdzie familia przechowywała swe najwykwintniejsze specjały z dalekich stron, chroniła smakołyki przed zepsuciem. Lorenzo i Luca mieli dziwoląga okładać zmrożonymi na kość płatami mięsa, masakrować jego szkieletowate ciałko, by wydobyć prawdę i więcej jeszcze, rozlać zawartość umysłu kuglarza na podłogowe płytki magazynu. Dowiedzieć się wszystkiego, co śmieć wie. Usadzony na skrzyneczce z winem, wiercący się niespokojnie człowieczek przebierał oczami jak kameleon, budził obrzydzenie kuląc się, miętosząc własne kończyny niczym plastelinę, uciekając od wzroku dwójki strażników. Może to nie przed wzrokiem, ale przed ich wyostrzonymi w pocie czoła scyzorykami uciekał. Przestał, gdy zamknęły się drzwi wiodące na korytarzyk na parterze. Luca i Lorenzo oraz ich dwóch pomocników, Marty i Sonny – piąta woda po kisielu, ale wciąż jakimiś tam wątłymi liniami rodzina – zamarli widząc wyraźną zmianę na twarzy magistra. Nabrała trupiego wyrazu, wychudła, policzki zapadły się jeszcze bardziej, oczy wyskoczyły z orbit na zewnątrz. Może to z przerażenia. Czterech uzbrojonych mężczyzn zamykających się z tobą w piwnicy, by bawić się w przesłuchanie może przecież wpaść na jakiś głupi pomysł i kogoś skrzywdzić.

"Nie bawmy się w żadne kadzidełka, ani inne robienie klimatu. Możesz już zacząć mówić cudaku. Zaczynajmy" – zakomenderował Luca, dając chłopakom znak, by podeszli przytrzymać dziwaka za ręce.
"Nie wierzycie, że to przypadek? Że wasz brat zginął i choć robiłem, co mogłem zszedł z tego świata? – pytanie było bezczelne. Gdyby wierzyli nie targali by go przecież do jakiejś nory.
"Pomogłeś mu. Pomogłeś mu, ale umrzeć. Kto cię tu przysłał kurwo?!?"
Augusto poderwał głowę do góry, w oczach dało się dojrzeć jakiś błysk zrozumienia, otworzył usta.
"Kto? To jest pytanie źle sformułowane... Choć nie mnie to osądzać, sam nie wiem, jaka definicja byłaby tu poprawna. Co, może raczej co... Co skierowało twoje kroki Augusto, co skierowało twoje kroki pod ten dach, w progi teg..." – pięść runęła na nos gaduły, trzasnęło, bulgot, świst. Jucha poszła na podłogę, kość była ewidentnie złamana. Lorenzo umiał przesłuchiwać ludzi. Rutynowe przesłuchania na posterunku były doskonałym ćwiczeniem dla krzyżowca walczącego o prawdę.
"Rzeczowo. Rzeczowo proszę" – Luca postanowił kontynuować rozmówkę.
"W progi tego przybytku... Wiara. Wiara, której niewielu się oddaje. Taka, która nie przywołuje do kościołów hord kobiet z dziećmi na rękach. To fatum..." – trzonek noża rąbnął faceta w pysk.
Areolla, jakby nigdy nic, wypluł dwa zęby w kałużę posoki na podłodze i powrócił do wykładu.
"Fatum zagięło na was parol. Los zażądał dusz Scalonich, wymazania waszego nazwiska z rejestru żywych".
"Dość tego egzaltowanego pierdolenia pajacu. Jak nazywa się ten los. Mów, to i ciebie szybko wymażemy z rejestru żywych. Inaczej zaczekamy z tobą aż wróci Vittorio" – Luca już mu współczuł. A jeszcze bardziej empatyczny się zrobił, gdy po schodkach na dół stoczył się wściekły Domenico.
"On go zabił! Znaleźli truciznę... Ten śmieć go zabił, a nie wyleczył. Podał mu trutkę!" – krzykom towarzyszyły ciosy, które rozbijały się na facjacie cudaka, zmieniały awangardowe oblicze w krwawą breję. Spektakl nienawiści powstrzymał dopiero Lorenzo, udało mu się w porę odciągnąć kuzyna na bok. Były jeszcze odpowiedzi, które trzeba było uzyskać. A trupy nie zwykły gadać.
"Padło akurat na was i nic na to nie poradzicie. Królowie czy żebracy, wszyscy rozstają się z życiem, gdy los rozkaże. Teraz jest wasza kolej. Nie zobaczycie nawet jak zmienia się oblicze miasta, w którym przez lata żyliście. Zmiana na..." – wbity w kolano sztylet przerwał paplaninę szaleńca.
"Czas na zmianę na lepsze" – zdecydował Domenico, wyrywając się kuzynowi i wznosząc ostrze do zabójczego cięcia.

* * * * *

Już był w ogródku, już witał się z gąską... Zabrakło paru metrów, paru podciągnięć, odrobiny wysiłku, który łatwo dałby radę z siebie wykrzesać. Pożar zaatakował jednak i z góry, objął przywiązaną na dachu linę. Konopny sznur zatrzeszczał, szczerniał lizany przez oblegające dach płomienie. Luigi rozejrzał się przerażony, szukając jakieś belki czy czegokolwiek, co mógłby schwycić. Nic nie było pod ręką, spróbował się rozhuśtać, nabrać pędu. Chciał doskoczyć do barierki na balkoniku, gdzie skrył się wcześniej. Rozhuśtał linę i skoczył. A lina zrobiła to, co zrobić musiała. Pękła. Ledwie musnął balkon palcami. Jakimś cudem, sapiąc, jakby zawodowy bokser okładał go po jajkach spróbował się podciągnąć, schwycić skraju tarasu drugą ręką. Udało się, drętwiejące powoli kończyny sięgnęły po zapas energii, zmusiły do ostatniego wyczynu. Weszo w dupie miał heroiczne wysiłki chłopaka. Nie zastanowił się nawet sekundy, obcasem buta zmiażdżył zaciśnięte na zbutwiałej desce palce, skopał Luigiego w dół.

* * * * *

Gratuluję. Czy to było dla ciebie wystarczająco zaskakujące, czy chcesz trudniejszego wyzwania? – Vittorio uśmiechał się do swego podopiecznego, zadowolony, że wszystko poszło gładko. Jimmy się nie uśmiechał. Był zły. Spod nastroszonych brwi sypały się iskry, a mars na czole i mina, która była groźniejsza niż dziesięć kultów mrocznych bóstw stłoczonych w jednym miejscu zmartwiły nawet Scaloniego.
"Nigdy, ale to nigdy więcej nie przeszkadzaj mi w zabawie. Nie zwykłem oszukiwać w zawodach, więc ostrzegam... Jeśli jeszcze kiedyś spróbujesz używać, ku mojej pomocy czy przeciwko mnie, tych swoich nędznych sztuczek to gwarantuję ci chłopcze... W porównaniu z tym, co ci zrobię rwanie końmi będzie dla ciebie prawdziwą ekstazą" – słowa podźwiękiwały metalicznie, wbijały się przez bębenki do czaszki taranem, brały umysł we władanie.
"I jeszcze jedno..."
Jimmy dopadł do Vittoria w ułamku sekundy, podniósł go w górę ściskając za szyję, drugą ręką przebierając po kieszeniach i schowkach w szacie kucharza. Tuzin flaszeczek i fiolek z zestawem dziwacznych specyfików spoczął w dłoni gladiatora.
~~No to kapota~~ – pomyślał Scaloni widząc, co wojownik wyprawia. Zgniótł w pięści cały arsenał trucizn, po czym upaćkane jadami i toksynami szkło wpakował sobie do ust i połknął.
"Nie próbuj ze mną tańcować synek, bo możesz nie dotrzymać tempa" – mówił zlizując z pokaleczonych ust resztki szkła i trucizny – "A teraz prowadź do domu, mam dość twojego towarzystwa. Obyś na jutro wymyślił coś naprawdę wartego uwagi..."
Wartego uwagi. Cokolwiek miałoby to dla takiego człowieka znaczyć.

* * * * *

Kula miał cholernego pecha. Wieczór był sympatyczny, jeszcze młody i trafił się akurat frajer do wydymania. Wszystko szło jak trzeba, chłopaczyna porządnie dostał w pizdę i Murzyn był już pewny sukcesu, a tu taka paskudna niespodzianka. Poparzona dłoń cholernie piekła, zmysły szalały jak wygłodzone ogary, które zwietrzyły krew. Touv zrezygnował, odpuścił ofierze. Zostawił obitego młodzika w kałuży na zapleczu 'Rybki', wycofał się, nie chciał ryzykować dalszych poparzeń. I teraz zrozumiał jak kretyńsko postąpił. Nigdy nie odpuszczaj, zawsze kończ, co zacząłeś. Póki twój cel nie leży sześć stóp pod ziemią nie jesteś zwycięzcą. Cholerny małolat, zamiast odpuścić leciał za nim, obitemu plątały się nogi, ale nie zwalniał. Potykał się, wywracał i gnał. Murzyn pomyślał, że łatwo skończy sprawę, gdy głupiec będzie się za nim wspinał po elewacji budynku. Był pewien, że oszołomiony młodzian spadnie i będzie po zawodach. Tak bardzo opętała go ta myśl, tak mocno nim zawładnęła, że co rusz zerkał w dół za ślamazarnie sunącym po ścianie Mikim. Zapłacił za nieuwagę upadkiem. W sukurs przyszła mu tłusta baba, której w pościgu obaj biegacze rozjebali jakiś stos dupereli.

"Robię... Robię dla... Maraja... Proszę, nie tnij... Zaprowadzę cię do niego" – Kula sapał, stękał i krztusił się. Umysł zachował jednak dośc chłodny, by coś ciekawego spomiędzy zębów wypuścić. Kim był u licha Maraj? I czego mógł chcieć od Scalonich?
"To... To parę przecznic stąd. Stary magazyn, zaprowadzę cię tam..."

* * * * *

Lot był krótki, a lądowanie nieadekwatnie do tej wysokości bolesne. Luigi pacnął w jakieś stosy skrzyń, poczuł jak kręgosłup zgina mu się niczym struna, z płuc uchodzi całe powietrze. Długo gramolił się spomiędzy resztek zmasakrowanego upadkiem dobytku, trząsł jak osika na pokaleczonych od gwoździ i drzazg nogach. Wywracając jakieś baryłki, opierając na mieczu zdołał ustać. W samą porę, by stanąć twarzą w twarz z Weszo i Raszajem. Oni nie martwili się o ratunek dla siebie, zostawiali to druhom. Ich kumple, wykorzystując związanego jak szynka barona Burgo niczym taran, walili w drzwi. Osiągali pewne efekty, deski zostały naruszone, zaczęły pękać. Wyjście było tuż. Dopiero świst bełtów, które przebiły się do wewnątrz, wstrzymał proces. Don Matteo stawiał przed biedakami naprawdę trudne wyzwania. Luigi mógł się już zacząć zastanawiać, jak wyjdzie cały z tej wędzarni. Spadające do środka kawały spalonego dachu kazały zdrowo wytężać umysł. A nacierający z dwóch stron Weszo i Raszej kazali zdrowo wytężać też ciało.

* * * * *

"Nie wiem czy to zmiana na lepsze. Wiem, że zmiana... Zawsze jest lepsza niż zastój".

To było nie do uwierzenia. W jednej chwili rozbite na miazgę gówno w szatach klowna ściekało strumieniami na podłogę, czekając na uderzenie Domenica, który nie umiał dłużej już utrzymywać nerwów na wodzy. W drugiej...

Błazen zerwał się z krzesła zbyt szybko, by ktokolwiek był w stanie w ogóle to zauważyć. Nie zareagować, ale w ogóle o tym pomyśleć. To, że sytuacja się zmieniła wszyscy zrozumieli dopiero, gdy potężny sierpowy posłał don Scaloniego na regał z przyprawami. Najmłodsi i obdarzeni najlepszym w całym gronie refleksem, Marty i Sonny rzucili się do walki. Krzesło poszybowało ku Areolli, któryś młodzik chwycił go za rękę, chciał wcisnąć mu nóż pod pachę. Kopniak pod kolano i atak łokciem, Augusto uwolnił się z założonej mu dźwigni, pacnięciem, jakby zabijał muchę złamał nos Lorenza, pchnięciem wysłał Lucę pod szafę z konfiturami. Marty natarł z przodu, wywijając kordelasem, Domenico widział dla siebie okazję skacząc z tyłu, mierząc rzeźnickim toporkiem, który porwał z półki, dokładnie między łopatki pajaca. Nie trafił. Ani jeden, ani drugi. Magister zawirował w piruecie, kolankiem grzmotnął Domenica w brzuch, wyrwał mu siekierkę z dłoni. Jakiś potworny jazgot, coś zgrzytnęło. Rozsiekana na sztuki czaszka Marty'ego. Lorenzo zasłonił się mimo woli, odrąbana dłoń plasnęła o podwieszoną pod sufitem półtuszę i zniknęła gdzieś wśród worów z przyprawami. Luca nie miał odwagi ruszać na mordercę, sypnął mu w oczy garścią zmielonej papryczki, poprawił pieprzem czy czymś podobnym. Kiedy sypał Areolla stał jeszcze przodem do niego, wbijał siekierkę w miednicę Lorenza, gruchotał mu kości. Ale to było wtedy. Kiedy chmura przypraw wzbiła się w powietrze Augusto stał już do obu Scalonich tyłem i rozcinał aorty Sonny'ego. Przestąpił nad jego zwłokami, starł w zapasach z ryczącym jak wół Domeniciem. Ryk wzmagał się z każdą sekundą, don Scaloni ryczał coraz głośniej. Nie dało się nawet zgadnąć momentu, w którym ryk furii przeszedł w trwogę. To dojrzeli dopiero, gdy bezładne ciało Scyllijczyka opadło na ziemię.

"Codziennie będzie umierał jeden Scaloni. Nie jest was tak wielu, więc radzę cieszyć się życiem, póki jeszcze je macie" – Augusto zachichotał kierując się po schodach na górę. W pewnym momencie pacnął się w czaszkę i kiwając głową zszedł z powrotem do dogorywającego na ziemi Nica. Świst i chlupot. Areolla złapał odrąbany łeb za skalp i wcisnął go sobie pod bluzkę.
"Zabieram to Luca... Luca" – powtórzył, a jego sylwetka rozmazała się. Luca. Po schodach na górę kroczył ospale Luca Scaloni, a w miejscu, gdzie przed momentem była wciśnięta pod bluzkę trupia głowa teraz kołysało się pokaźne, wyhodwane przez lata brzuszysko.

Proszę Cohena o niepostowanie.
 
Panicz jest offline  
Stary 26-09-2010, 11:10   #38
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Luca Scaloni

Przez chwilę był tak bardzo sparaliżowany, że jedyne co mógł, to odprowadzać tego potwora wzrokiem, dopiero gdy ostatni skrawek szaty zniknął na schodach Luca odetchnął z ulgą.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że cudak mógł go z łatwością znokautować a potem rozdeptać głową na miazgę i zapewne nie zrobił tego wyłącznie z grzeczności - nie wypada wszak wpadać do kogoś z wizytą i od razu mordować całą witającą go świtę.

Postąpił kilka kroków na przód cały czas z lękiem rozglądając się po salce, obraz śmierci malował się chyba na każdym metrze przestrzeni - ciała, krew, wnętrzności, odcięte i powykrzywiane w makabrycznych kształtach członki. Ten który tego dokonał, nie tylko był wprawnym mordercą, ale jednocześnie prawdziwym artystą. Luce zrobiło się niedobrze.

Dwa kwadranse później nalewał sobie kolejny kieliszek najmocniejszej nalewki jaką mieli na stanie i zdawkowo odpowiadał na pytania obsługi. Nie miał pojęcia jak choć zacząć wyjaśniać im to co miało miejsce na dole. Póki co kazał jedynie zaryglować drzwi do piwniczki i nie wchodzić do niej pod żadnym pozorem.
- A Pan Domenico? - Zapytał lekko skołowany Młody.
- Co z nim?
- Gdzie jest?
- Nie Twój interes smarkaczu!

Po tych słowach, będących podsumowaniem stanu Scaloniego, służba przestała go dopytywać o cokolwiek i wszyscy poczęli okrążać go szerokim łukiem.

Do świtu czekało go jeszcze przynajmniej kilka trudnych rozmów w tym te dwie najtrudniejsze z Vittorio, Stellą oraz z Apolonią, szczególnie tej ostatniej bał się niemal na równi co wiszącego nad rodziną fatum...
 
Akwus jest offline  
Stary 26-09-2010, 20:29   #39
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Luca Scaloni

Było już zdrowo po północy i większość gości winna albo udać się do pokoi, albo co bardziej prawdopodobne do swoich domów. Pozostawieni przed drzwiami strażnicy nie zamierzali jednak nikogo wypuścić nawet na centymetr poza próg karczmy. Próżno kolejne grupki tłumaczyły się brzdękając złotem, lub strasząc koneksjami. Pozostawieni funkcjonariusze musieli być albo tak uczciwi, albo co bardziej prawdopodobne tak głupi, że nie rozumieli nadarzającej się okazji.

- Podaj wszystkim coś ciepłego - zawyrokował Luca zerkając sponad baru na gości, którym humory nie dopisywały w najmniejszym stopniu - i wyciągnij jakiegoś cienkusza, żeby mieli czym moczyć gardła.

Szacował na kartce ilość wolnych miejsc którymi dysponowała gospoda, bo jak mniemał, do rana nic się w sprawie nie zmieni i zgodnie z przykazem żaden z gości lokalu nie opuści. Nie była to sprawa szczególnie ważna, ale rutynowe zajęcia pozwalały mu się uspokoić i nie myśleć o czterech ciałach leżących w piwnicy, kolejnych kilku złożonych pod ścianą w alkierzu i cudaku, który dopiero zaczął wprowadzać w życie swój plan.
- Tu masz to co możemy im zaproponować - podał Młodemu kartkę.
- Poczekaj - złapał go za rękaw gdy ten szedł już do krasnoludów omówić sprawy - Jakieś wieści od Luigim czy Vittorio?
Młody pokręcił z dezaprobatą głową - Choć jak pan kazał posłałem strażnikom kilka monet nie przekazali ani słowa.
Luca kiwnął głową puszczając go do obowiązków.

~ Pora więc zmierzyć się z czymś o wiele trudniejszym.
Spojrzał na schody prowadzące na górę gdzie w wąskim korytarzu pilnowane przez jego dwóch najlepszych ludzi stały zabarykadowane od wewnątrz drzwi do pokoju Domenico i jego rodziny...
 
Akwus jest offline  
Stary 26-09-2010, 21:31   #40
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Vittorio Scaloni

Wszystko kiedyś pęka. Nawet najlepszy miecz, z najlepszej stali, wykuty przez mistrza kowalskiego fachu, prędzej czy później pęknie. Po którymś zadanym ciosie, klinga zamiast odbić cios przeciwnika czy zmiażdżyć jego ciało i kości, zabrzmi tylko metalicznym, nieprzyjemnym dla ucha dźwiękiem i pęknie na dwoje. Czasami bywa jeszcze gorzej. Ułamane ostrze poddane przedziwnym siłą, godzi w tego, który jeszcze przed chwilą je dzierżył. Ułamana klinga stercząca z bebechów, to poważny problem. Z ludźmi jest podobnie. Też mogą pęknąć. Tylko konsekwencje zazwyczaj bywają gorsze.

Kiedy Jimmy dopadł Vittorio, coś pękło. Choć nie obwieścił tego żaden dźwięk czy inna widoczna z zewnątrz oznaka, w duszy i umyśle Scalniego coś się złamało. Może to ten arogancki dupek, może wszystko to co widział i czynił do tego momentu Scaloni a może wszystko to, co jego dusza tak często i mocno pragnęła uczynić z tym światem i tymi ludźmi. Cholera wie. Ważne były konsekwencje tego faktu.

Jimmy był szybki. Złapał scyliczyka, zanim ten zdążył zareagować i do razu zaczął przeszukanie. Arogancko i głupi, jak od pierwszej chwili ich znajomości. Tyle, że rąk mu zabrakło. Jedną trzymał za gardło Vittoria, drugą właśnie pąkował sobie do ust mordercze specyfiki, łączni z odtrutkami i cała resztą. Vittorio się nie bronił. Sztylet ukryty w rękawie był w jego dłoni, już kiedy Jimmy pakował sobie do ust całe szkło. W tym mieście bez czegoś takiego, nie sposób był dłużej przeżyć. Ostrze było długie i cienkie, a gladiator unosił go nieco do góry, więc do gardła miało bliżej. Ten brudas mógł go zaskoczyć, ale jeśli spodziewał się, że samą swoja głupotą go przerazi, to się przeliczył. Z głupota Vittorio obcował na co dzień. Jedno potężne łapsko na szyi Scaloniego, drugie pakujące w usta jego arsenał. Trzeciego, którym mógłby się bronić przed wykonaniem wyroku zwyczajnie brakowało. Vittorio zaś nie wahał się ani sekundy. Pchnął szybko, mocno i zdecydowanie. Od dołu, celując przez gardło, ku mózgowi. O ile tam było coś takiego. Ostrze sztyletu miało wszelkie szanse umaczać się jeszcze w połykanych przez gladiatora specyfikach. Umysł miał czysty i pewny. Tylko gdzieś tam, na brzegu świadomości kotłowało się pytanie, czy Jimmy uzna je za naprawdę godne uwagi?
 
malahaj jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172