WÄ…tek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2010, 15:34   #38
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Od początku wszystko układało się zupełnie inaczej, niż to sobie Kurt zaplanował. Niestety, tak często jest z planami, szybko okazuje się, że plan był zbyt optymistyczny i z rzeczywistością ma niewiele wspólnego, a każdy kolejny krok tylko zwiększa naszą porażkę. Czasem udaje się jeszcze wejść w przysłowiowy rytm i naprostować sprawy, jednak nie tym razem.

Przeznaczenie? Pech? Bóg? Karma? Co sprawiło, że wszystko się zjebało?


Chłopak nie zraził się, gdy niewielka dłoń Diany wyślizgnęła się z jego uścisku, ani gdy czekan minął o centymetr jej żebra. Okazała się być szybka i nadal skora do walki, mimo pechowego incydentu z pistoletem nie podłamała się i nie straciła nadziei. Mogło to sprawić Kurtowi dodatkowe problemu, ale to on miał przewagę, miał broń, większy zasięg ramion, a jeśli spróbuje uciec, raczej nie będzie miał problemu z dogonieniem jej. Chybiony atak nie przeraził go tak, jak nieoczekiwane trafienie.

Dziewczyna wyciągnęła dłoń w jego stronę i tylko lekko popchnęła prawą rękę, a właściwie nakierowała ją na cel, który znajdował się za jego plecami, a którym był Atilla. Kurt początkowo nie wiedział, w czym utkwił czekan. Było zbyt miękkie jak na ścianę, a przecież walczyli w korytarzu, i nic oprócz nich tu nie było. Dopiero gdy usłyszał charczące, desperackie próby brania oddechu, zrozumiał, co się stało. Odważył się odwrócić wzrok od Diany, która też wpatrzona była w ich wspólne dzieło i nic nie wskazywało na to, żeby miała atakować chłopaka.

No dobra, może nie wszystko. W końcu, żyję. To chyba najważniejsze, prawda?

Atilla jeszcze stał na własnych nogach, trzymając ręce wokół krwawiącej obficie szyi i czekana w nią wbitego. Krew lała się do środka, dostając się do płuc. Węgier cierpiał nie tylko od rany, ale i topił się własną krwią. Jego wzrok nie wyrażał żalu, strachu, bólu... Kurt nie potrafił zinterpretować wyrazu jego oczu, jednak nie był to przyjemny widok. Puścił czekan gdy mężczyzna upadał na ziemię. Kałuża krwi pod nim powiększała się, docierając do butów oprawców. Chłopak i dziewczyna odpowiedzialni za to, spojrzeli na siebie pytająco.

"Co dalej? Nie poszło tak, jak planowaliśmy, ale nadal żyjemy. Co teraz, walczymy dalej? Chcieliśmy się zabić, ale co teraz? Nie musimy tego robić, ale czy wypada tak to skończyć?" Te pytania mogliby sobie zadać, ale nie było to potrzebne. Spojrzeli sobie w oczy i uspokoili się. Dosyć zabijania, nie jesteśmy psycholami, nie zabijamy dla przyjemności, bo zabijanie nie daje nam jej. Pozwala tylko osiągnąć pewne cele, a obecnie celem było przeżycie. Było troje, zostało dwoje. Tak, jak mówią zasady, liczba parzysta.

To dziwne uczucie, byłem przygotowany na zabójstwo, ale tej dziewczyny, Diany. Kiedy zrozumiałem, że pozbawiłem życia tego dupka, Atillę, poczułem się jakoś dziwnie. Ni chciałem go zabić, i mimo iż to niby niewielka różnica, w końcu trup to trup, zapewnił mi przeżycie, ale... Coś się we mnie obudziło. Może człowieczeństwo? Pozbawianie życia bywa proste, jeśli ma się powód. Powiedzmy sobie szczerze, Wy oboje daliście mi powód. Ty i ta podstępna suka. Ale tutaj zabicie faceta, którego zabijać nie chciałem, było dla mnie przeżyciem. Nie chciałem dać po sobie tego poznać, ale przestraszyłem się tego, co zrobiłem, tego do czego jestem zdolny. Ale później...

Nie darzyli się sympatią od początku, a sytuacja sprzed chwili nie mogła zmienić tego na lepsze, to zrozumiałe. Postanowili jednak współpracować, póki będzie to konieczne i modlić się, żeby znowu nie kazali im się nawzajem pozabijać.
Ewa, ich koordynatorka poinformowała ich o prezencie znajdującym się wewnątrz gramofonu. Już bez żadnych podejrzeń dotyczących potencjalnej trucizny, ruszyli do pokoju. Po chwili już klęczeli nad dwoma strzykawkami wypełnionymi heroiną.
Spokojna muzyka klasyczna płynąca z walkmana idealnie pasowała jako tło muzyczne dla odlatujących do lepszego świata narkomanów. Do świata, w których nie ma śmierci i w którym nie trzeba o nic walczyć. Świata złudzeń i fikcji, gdzie rzeczywistość i wszelkie rozterki przestają mieć znaczenie.

***

Przebudzenie nie było przyjemne, jak to często bywało. Kurt leżał we własnych wymiocinach a promieniujący ból stawów dawał sobie znać od momentu powrotu świadomości. Obrócił się powoli na plecy i ożywił się nieco, zauważywszy nieobecność Diany w pokoju. podniósł się na łokcie i dokładnie rozejrzał po pustym pomieszczeniu. Jego zdziwienie tylko spotęgował widok rewolweru i pojedynczego naboju, leżącego obok niego. Podniósł się na kolana i jeszcze raz rozejrzał, starając się poukładać sobie to wszystko w głowie.
Diana zniknęła, a ktoś zostawił mu tutaj nabój pasujący do rewolweru. Co teraz, każą mu na nią polować? Jej też dali broń i kazali uciekać? Co to wszystko ma znaczyć?

Nagle usłyszał głos. Słyszał go w myślach dość często wspominając dawne dni, jednak teraz dochodził od z głośników. Było to na tyle nieprawdopodobne, że Kurt przez chwilę klęczał bez ruchu wpatrując się w posadzkę.
Jak to możliwe? Erick nie żyje. Były chwile, gdy żałował, że go zabił, gdy chciał, żeby wrócił. Może powinien zabić tylko Lucy, a z nim poważnie porozmawiać na temat tego, co ich łączyło? Lecz teraz to nieistotne, Erick był martwy.
Ale to nie zmienia faktu, że teraz przemawiał do Marevicka.

– Rusz dupę na korytarz i zobacz co ta dziwka ze mną zrobiła…
- zahuczał głośnik, zmuszając chłopaka do wyjścia na zewnątrz. Może to tylko prowokacja?

Gdy jednak zobaczył nieruchome ciało leżące po środku obficie zakrwawionego korytarza, odłożył na bok logikę i fakty. Ponownie padł na kolana, krzywiąc się z bólu i brudząc się krwią. Dotknął bladej twarzy Erica i przypomniał sobie tamten dzień, kiedy śledził ich aż do leśnej chatki. Kiedy to ostatni raz zobaczył swojego ukochanego ujeżdżanego przez tę blondwłosą sukę.
W powietrzu zapach krwi mieszał się z mocną wonią tanich perfum, używanych przez Lucy. Zapach, jakiego nie powstydziłaby się doświadczona ulicznica.

- Dorwij ją. To przez nią musiałeś mnie zabić, to przez nią tutaj trafiłeś. Złap tą dziwkę i pomścij mnie. Patrz tam jest!

Głos z głośników należał do Erica, mimo iż jego ciało leżało na środku korytarza. Było to coś niewytłumaczalnego, nielogicznego i nieprawdopodobnego. Uciekająca kobieta również tam była, pobiegła do głównego holu.

- Ale... To ja Cie zabiłem. Rok temu, pamiętam. Jak możesz być tutaj? I dlaczego ta suka tu jest, czego chciała? Dlaczego znowu mi Cie odebrała? Bo wróciłeś do mnie, prawda? Kurwa, co to wszystko ma znaczyć?! Dlaczego?!

- Zabij ją a sprawię, że poczujesz się jak w niebie...- odpowiedział tylko głos z głośników. Kurt nie mógł zrozumieć, co jest realne a co nie, dlaczego wszystko układa się w taki sposób, nie umiał jeszcze sobie tego poukładać. Spojrzał w spiętą twarz ukochanego, nachylił się i pocałował go w czoło, odgarniając krótką grzywkę.

- Już dawno powinienem był częściej Cię słuchać. Zjebałem sprawę, ale teraz nie zamierzam popełnić tego samego błędu.- Kurt poszedł po pistolet i załadował jedyny nabój, po czym, nadal jeszcze nieco obolały, ruszył truchtem w pogoni za Lucy.

... Później doceniłem to, co się zdarzyło tam, na korytarzu. Ten cały incydent z Atillą dodał mi sił, pozwolił przekroczyć kolejną granicę. Stałem się bardziej... niezależny. Silniejszy.
Bardziej niebezpieczny.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 19-09-2010 o 22:39.
Baczy jest offline