Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2010, 23:22   #31
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Muszę się bronić. Musze zabić. Nie mam innego wyjścia.


Cela pierwsza, najbliższa pokojowi z gramofonem. Pusta. Nie było nic pod kocem, rozdarcie poduszki też nie przyniosło żadnych rezultatów. Kopnięcie w ścianę nie ujawniło żadnej skrytki a przekleństwa rzucane pod nosem okazały się nie ujawnić ukrytego magicznie kuferka z bronią. Nadal jest bezbronny.
Przegrywa.

Rozumiesz mnie, prawda? To tak, jak z Tobą. Sytuacja wymusiła na mnie to wszystko... Musiałem coś zrobić, nie miałem wyjścia...


Krzyk. Dziki, mało kobiecy, jedna na pewno wydany przez ćpunkę, świadczący o tym, że walka w sąsiedni pokoju już się rozpoczęła. Kurt jednak starał się o tym nie myśleć, na razie musiał znaleźć jakąś broń, wtedy, niezależnie od przebiegu zdarzeń, będzie na lepszej pozycji niż teraz.
Wbiegł do kolejnej celi. Z pozoru taka sama, jak poprzednia. Puste ściany, zwykła prycza nakryta kocem i właściwie nic więcej. Nie mógł jednak oczekiwać, że broń będzie leżała w szkatułce na środku pokoju przewinięta wstążeczką. Tak jak poprzednio, z jeszcze większą wściekłością i rozdrażnieniem ściągnął koc z posłania i wstrzymał oddech.
Sam nie wiedział, czego oczekiwał po słowie "broń", jednak na widok czekana wspinaczkowego poczuł się przez moment dziwnie nieswojo. Myśl, że będzie musiał kogoś zabić już mu nie ciążyła, była to jedyna słuszna decyzja. Jednak fakt, że będzie musiał zrobić to czymś nie przeznaczonym do zabijania, był dla niego dziwnie... obrzydliwy.


Ludzie uważają mnie za psychopatę tylko dlatego, że Was zadźgałem. Ciekawe, co oni zrobiliby na moim miejscu... Wiele razy zastanawiałem się, czy mogłem postąpić inaczej. Kiedy siedziałem w ciemni, było mi łatwiej myśleć. O Tobie, o Nas, i o tym, co mogłem zrobić...


Kurt chwycił surowy, stalowy przyrząd. Stylisko miało trochę ponad pół metra, dziób zakończony był tępo, jednak przy dostatecznie mocnym uderzeniu wbije się w ciało bez problemu. Po drugiej stronie była mała łopatka, również nadająca się do wbicia w ciało przeciwnika. Ostatnim "morderczym punktem" był zakończony grotem trzonek. Jak widać, przedmiot nie stworzony do zabijania mógł być wręcz doskonałym narzędziem zbrodni. Brakowało mu tylko jednego- mordercy, który się nim posłuży.
I oto zjawił się.

I wiesz co? Chyba faktycznie dałem się ponieść emocjom. Wiesz, jaki nerwowy jestem, a to co mi zrobiliście było z Waszej strony okrutne. Ale przyznaję, popełniłem błąd. Mogłem rozwiązać to inaczej.


Ścisnął w dłoni broń i wybiegł z celi. Kąciki ust uniosły się w spokojnym, jednak obłąkańczym, biorąc pod uwagę sytuację, uśmiechu. Jednak gdy znalazł się na korytarzu, mina mu zrzedła. Zatrzymał się dopiero po paru krokach, obok Atilli stojącego nieruchomo przed roztrzęsioną Dianą trzymającą w dłoni pistolet. Zbliżyła się do nich, na odległość zaledwie dwóch, trzech kroków, przesuwając muszkę od jednej głowy do drugiej. Chłopak zacisnął mocno czekan i przełknął nerwowo ślinę. To nie miało się tak skończyć.

Przyznaję, źle zrobiłem zakradając się wtedy do tego domku i... Sami wiecie. Niewiele mi to pomogło. Wy nie żyjecie, a ja nadal cierpię, bardziej niż poprzednio. Ponieśliście karę, jednak, choć tego się nie spodziewałem, nie zmniejszyło to waszej winy w moim mniemaniu, nadal jestem na Was wściekły i mam Wam za złe to, co mi zrobiliście. Głupio mi o tym myśleć, ale nienawidzę Was. Mimo tego, że nie żyjecie. Śmierć niczego nie zmieniła, a raczej nie zmieniła tego, co miała zmienić.


Strach jest dziwny. Sparaliżował Kurta i kazał mu czekać na śmierć. Mógł rzucić się na nią, i pewnie też by zginął, jednak to kwestia psychiki danego osobnika i jego postawy wobec życia, jak i śmierci.
Dlaczego stał w miejscu? Dlatego, że nie chciał walczyć o swoje istnienie, czy może dlatego, że ciągle miał nadzieję, że zdarzy się coś, co go uratuje?
Chęć do życia nie oznacza gotowości do walki o nie. Do tego trzeba czegoś więcej. Chęci przeżycia. Różnica jest niewielka, jednak w ekstremalnych sytuacjach to ona decyduje o tym, kto przetrwa, a kto się podda.

Trzy krótkie pstryknięcia kurka rewolweru zmieniły obecną sytuację. Teraz to narkomanka miała przesrane. Lewa ręka zwisająca luźno, uszkodzona prawdopodobnie podczas szamotaniny z Węgrem, w drugiej ściskała niewielki pistolet, bez naboi. Rękę miała cały czas wyprostowaną., co Kurt postanowił wykorzystać.
Zdarzył się cud, cud na który czekał. Nie zamierzał zwlekać, musiał to rozwiązać właśnie teraz. Zrobił krótki wypad w przód i lewą ręką usiłował złapać dłoń ściskającą pistolet, czekan zaś chciał wbić dziobem pod pachę wyprostowanej i napiętej ręki, uderzając od dołu. Jeśli mu się to uda, bez trudu powali ją na ziemie i zacznie okładać wszystkimi trzema ostrymi końcówkami, w jakie producenci czekanów wyposażyli ten model.

Ale tym razem śmierć coś zmieni. Uratuje mi życie, i nic więcej. Bo przecież niczego więcej od niej nie wymagam. Nie jestem psycholem, prawda? Znasz mnie, nie jestem nim. Wiesz o tym.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 30-08-2010, 12:59   #32
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Cytat:
„Nikomu nie udało się stąd uciec. Jedyną możliwością ocalenia jest ucieczka. Nie dajcie się zabić, a o 18..00 dzisiejszego dnia będziecie mieli szansę. Główny hol. Niech Bóg ma was w swojej opiece.”
Rebeka złożyła karteczkę na pół i wsunęła do kieszeni. Która mogła być teraz godzina? I za ile czasu będzie osiemnasta? Jej dłoń natrafiła na inny skrawek papieru w kieszeni więziennego ubrania. Dowód jej zdrady. Potargała karteczkę na setki drobniutkich części i wysypała w ślad za rozrzuconymi resztkami jedzenia.

Okrzyk kobiety spowodował mocny skurcz żołądka. Zachłanne jedzenie i stres wywołały ból brzucha, ale to w tej chwili było jej najmniejszym problemem. Wróciła do głównego holu i wtedy poczuła to... ten zapach. Zapach przeszłości, marzeń, szczęścia... zapach Gabriela. Oparła się o ścianę, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa i osunęła się w dół. Przez chwilę czuła się słabą, zmęczoną istotą, którą przerosło całe życie. Zapach przeszłości ukruszył gruby mur, którym odgrodziła się od świata. Łzy pociekły po jej policzkach.

- Wiem, że ciebie tu nie ma, Gabrielu. Jestem sama. Samotna... – powiedziała na głos, aby jej słowa nabrały większej mocy. – Wszyscy jesteśmy sami.

Powtarzane od lat te same hasła, nabierają z czasem ogromnej wartości, stają się niemal przykazaniami. Gdy Rebeka przypomniała sobie o nich, udało jej się opanować i przywrócić względny spokój. Starła z twarzy łzy i nie mogła pozwolić sobie na więcej bezczynności. Jeśli jej towarzysze wrócą, prawdopodobnie nie będą w dobrych nastrojach. Będą zadawać pytania. Rebeka musi mieć w ręku kartę przetargową, by nie dać im powodu do zabicia. Mimo wszystko wolała być żywa i samotna, niż martwa, w najgłębszym i najmroczniejszym kręgu piekła – bo dobrze wiedziała, że tam właśnie trafi po śmierci. Życie, to jedyne, co jej teraz zostało.

Kobieta podniosła się i po krótkim namyśle postanowiła zwiedzić piętro. Ruszyła schodami na górę. Rozkład korytarzy i pomieszczeń był identyczny, jak na dole. W powietrzu dało się uchwycić dziwny, jednostajny dźwięk. Rebeka podążyła tym tropem i nie musiała długo szukać – dźwięk dobiegał z pierwszego z brzegu korytarza. Tuż pod nim musiały się właśnie rozgrywać makabryczne wydarzenia, to tam znajdowali się odcięci od świata więźniowie.

Kobieta z lekkim wahaniem weszła do korytarza. Okazało się, że tajemnicze dźwięki, to tykanie setek, jeśli nie tysięcy, zegarów porozwieszanych na ścianach. Miały różne kształty i różne mechanizmy, wskazywały przeróżne godziny, ale wszystkie tykały jednostajnie, w tym samym rytmie, napędzane jakby jednym, wspólnym sercem. Rebeka zajrzała do pierwszego pomieszczenia i zamarła. Przypominał idealnie odwzorowaną kuchnię w domu na farmie, w którym mieszkała razem z Jamesem. To musiało być przywidzenie. Musiało!

A jednak... kolejne pomieszczenia przypominały dokładne kopie różnych pokoi z jej własnego życia. Rebeka szła z otwartymi ustami, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi, aż zatrzymała się tuż przed drzwiami swojego dziecinnego pokoju. Dokładnie pamiętała te wielkie, dębowe drzwi z masywną klamką. Były niedomknięte. Kobieta popchnęła je, a gdy zajrzała do środka, wiedziała już, że to wszystko nie może być prawdą. Pośrodku pokoju stała mała dziewczynka. Miała bardzo jasne włoski, ciasno związane w dwa warkocze i duże, niewinne oczy. Była ubrana w skromną brązową sukienkę i biały fartuszek szkolny.

To była ona. Rebeka. W wieku dziesięciu lat.

Dziewczynka uśmiechnęła się zachęcająco i gestem dłoni zaprosiła swoją starszą kopię do środka.

- Chodź. Należy ci się odpoczynek – powiedziała, a gdy dorosła Rebeka weszła do środka, mała wskazała jej łóżko i poprosiła, by się na nim położyła. Kobieta automatycznie wykonywała te polecenia, była zbyt oszołomiona, by zaprotestować lub zadawać jakieś pytania.

- A teraz, moja droga Rebeko, powiedz mi tylko jedno. Dlaczego tak spaprałaś moje życie?

Wielkie, niewinne i błyszczące oczy dziecka wpatrywały się w nią z wyrzutem. To jedno pytanie zmroziło krew w żyłach Rebeki, dosłownie ją sparaliżowało. Nie miała pojęcia co powiedzieć temu dziecku. Dziewczynce, która dorastała pełna ufności w ludzi, wiary w ukochanego Boga, otoczonej kochającą się rodziną. Kiedy ten obraz zdołał się tak bardzo zmienić? Kiedy ludzie stali się zimnymi, niedostępnymi, zamkniętymi tworami, kiedy Bóg okazał się okrutnym sędzią karzącym za najmniejsze błędy, kiedy rodzina stała się niereformowalną skamieliną? Czy to właśnie tak wyobrażała sobie życie dziesięcioletnia Rebeka? Wyklęta przez rodzinę i społeczność, w kazirodczym związku z bratem, splamiona krwią dziesiątek nienarodzonych dzieci? Nie... To nie miało być tak. Ale cóż może wiedzieć o życiu i cierpieniu takie dziecko, zamknięte w klatce dewocyjnej rodziny? Nic... Zupełnie nic.

- Tak musiało się stać – odpowiedziała po chwili. – Czy miałam na to jakiś wpływ? Nie. Nie miałam żadnego wpływu na nasze życie, Rebeko. Wszystko było z góry ustalone. Nie pamiętasz jak próbowałam? Ile lat czekałam na Gabriela? Jeśli nadal próbowałabym walczyć z tym fatum, do ślubu i tak by nie doszło. Może nawet naraziłabym Gabriela na śmierć. Los eliminuje wszystkie przeszkody na swojej drodze. Uratowałam mu życie.

Kobieta przerwała, łzy napłynęły jej do oczu. Mimo, że wyparła to wspomnienie ze świadomości, musiała powrócić do tego dnia, gdy zrozumiała, że nigdy nie poślubi jedynego człowieka, którego kochała. Od tamtej pory przestała walczyć ze światem, choć tak naprawdę dopiero wtedy jej walka się zaczęła.

- Kiedy byłam w twoim wieku, poszłam z Jamesem na spacer. W lesie, z dala od farm, zapytał mnie, czy chcę zobaczyć jego penisa. Był ode mnie o pięć lat starszy. Powiedział, że mi go pokaże, jeśli ja dam mu pomacać swoją pipkę. Zawsze tak później mówił, „pipka”. Wystraszyłam się, chciałam wracać do domu, a on zaczął się ze mną szarpać. „Chcę ją tylko zobaczyć, tylko spojrzeć!” krzyczał do mnie i próbował zedrzeć ze mnie sukienkę. Może nawet tą samą, w której jesteś teraz. Już wtedy był wielki i silny. Nie wiem skąd przyszło mi to do głowy, ale z całej siły kopnęłam go w krocze. Był podniecony, widziałam to dokładnie, nabrzmiały członek rozsadzał wnętrze jego spodni. Po prostu kopnęłam, a on mnie puścił i zwinął się z bólu. Gdy biegłam ścieżką do lasu, krzyczał za mną: „Jeśli sama nie chcesz, to kiedyś się z tobą ożenię i będę ją macał codziennie! Będę mógł z nią robić co będę chciał! Zobaczysz, kiedyś się z tobą ożenię!”. Rozumiesz? To musiało się stać! To było jak klątwa, fatum, los. James wypełnił swoją obietnicę. Co do słowa.
 
Milly jest offline  
Stary 31-08-2010, 09:33   #33
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Biegł przez plątaninę korytarzy, schodów, przejść i krat. Obrazy przesuwały się jak w filmie ze Starego Kina. Szarości, cienie, chropowate powierzchnie. Duszny zapach wilgoci, pleśni i rdzy. Cisza, przerywana tylko zdyszanymi oddechami i tupotem kroków na betonowych posadzkach. Biegł szukając śladów Stelli i rozglądając się na boki. W końcu dotarli, parę pięter wyżej. Solidne drzwi były otwarte, w środku siedział cel ich pogoni. A raczej siedziała i zażerała się jakimiś ochłapami. Josh rozglądnął się po sterowni, stare monitory zalewały pokój szarawym światłem. Przez chwilę patrzył na obrazy i starał się uspokoić oddech po szalonym gnaniu w labiryncie korytarzy. Spojrzał na nóż Stelli, który wyjęła przed chwilą i położyła przed sobą. Demonstracja potęgi, czy raczej desperacka próba odstraszenia drapieżników? Josh zmrużył oczy i uśmiechnął się kącikiem ust. Nie odcięła ich, choć pewnie mogła. Spojrzenie Brunsona przesunęło się po panelu kontrolnym i wróciło do kobiety.
- Widzę że sztućców ci nie brakuje, droga Stello. Ten obraz zmieniał się jakoś? - wskazał głową na monitor, na którym kilka osób zbudowanych z niewyraźnych pikseli siedziało w celi podobnej do tej, w której zostawili cieknącego na karminowo meksykańca.
Wziął ostatni talerzyk i jedząc powoli studiował dokładnie widoki na monitorach. Zjadł połowę, szukał czy gdzieś nie mignie mu Jill w swoim wyścigu na drugim końcu labiryntu. Oglądnął dokładnie także kontrolki na panelu kontrolnym. Stanął tak, aby móc zastawić do niego drogę Torgowi i Rockwood. Zaufanie jest przereklamowane.

- Mądrość przez ciebie przemawia kobieto - uśmiechnął się samymi kącikami ust. - Grunt to nie wchodzić sobie w drogę. Jeśli chcesz odejść nie będziemy cię zatrzymywać. To wolny kraj, a raczej jego kawałek rządzony przez popieprzonego doktorka Lechnera. Większe szanse mamy jednak razem.
Uśmiechnął się znowu, bo zorientował się jak to musiało zabrzmieć z ust człowieka, upapranego ciągle posoką meksykańca. Zaraz pstryknął przełącznikami odpowiadającymi za oświetlenie sekcji na końcu kompleksu, tam gdzie musiała być Jill. Jednocześnie spróbował przełączać na parę sekund inne przełączniki światła tak, by zorientować się czy obrazy na monitorach zaczną się zmieniać do taktu gry, którą wygrywał na guzikach.

Po zabawie przełącznikami światła, szybko zorientowali się razem z Chrisem, że na monitorach jest nagranie. Nic nie wskazywało że ludzie na nim widniejący znajdują się razem z nimi w kompleksie. Może jakaś poprzednia grupa? Josh zaraz włączył całe dostępne oświetlenie kompleksu, tak by ułatwić Jill jej zadanie. Przyglądnął się dokładnie znowu kontrolkom, przypominając sobie jaki labirynt musieli pokonać razem z Chrisem goniąc za Stellą. Skoro oni tu dotarli, to droga była otwarta. Nie chciał przełączać na chybił trafił, żeby przypadkowo nie odciąć siostry. Takie ryzyko nie było warte skrócenia jej drogi przez plątaninę korytarzy. Monitory jednak przyciągały jego spojrzenie jak magnes, wywoływały niepokój. Ryzykował. Spojrzał na kompana i stanął tak, aby Stella nie widziała jego twarzy:
- Pilnuj jej, nie daj podejść do panelu. Zerkaj też na monitory, może będzie tam coś przydatnego. Pomieszczenia podobne - snuł szeptem domysły, tak by nie słyszała do Stella - Może to grupka, która już wcześniej wykonywała te zadania co my? Warto by przekonać się jak im poszło. Ja wrócę za chwilę. Rozejrzę się po okolicy. Zastanawia mnie skąd nasza towarzyszka wzięła ten nóż. Poza tym cholera wie jak działają te przełączniki. Pan Lechner mógł przy nich majstrować. Chcę mieć pewność że Jill ma wolną drogę powrotu. To nie potrwa długo. I Chris, pamiętaj potrzebujesz nas aby się stąd wydostać. Pilnuj Stelli – cały czas mówił szeptem, aby babochłop go nie dosłyszał.
Gdy wychodził, w rogu sterówki, za szafką spostrzegł wiszący na sznurku przywiązanym do gwoździa wbitego w sufit stary telefon komórkowy. Jak go nie zauważyli wcześniej? Nie zastanawiał się ni chwili, zerwał szybko aparat i włożył do kieszeni. Spojrzał jeszcze na Stellę i Chrisa. Jakieś ogniki w oczach mężczyzny krążyły niebezpiecznie, ilekroć zerknął na kobietę.
Wyszedł z pomieszczenia i zaczął wracać skąd przybiegli wcześniej. Rozglądał się powoli i spokojnie. Adrenalina zaczęła mniej pazernie krążyć w jego żyłach. Spektakl z meksykańskim demonem skończony szkarłatną eksplozją zmysłów powoli wygasał. Josh uśmiechnął się do siebie. Tyle czasu minęło odkąd dzielili przyjemności z Jill. Myśli popłynęły ku niej i ogień znów zaczął krążyć w żyłach. Podniecenie opanowało go na nowo. Sama myśl o jej świetlistej postaci, skąpanej w euforii jak w słonecznym blasku po zabawie z meksykańcem powodowała że wszystkie chwile spędzone razem stawały mu przed oczami. Ile to już czasu, Jill… Dzięki niech będą pieprzonemu panu doktorowi Lechnerowi i jego Sumieniu!
Wyciągnął jeszcze telefon z kieszeni, przylepiona do niego żółta karteczka z odręczną notatką „zadzwoń o 18.00” i numerem telefonu ratunkowego niemal go rozbawiła. Uciekać? Stąd? Prędzej można by zadzwonić po pizzę… Oglądnął jeszcze telefon, bateria na wykończeniu, brak zasięgu. Co się dziwić, żelbetonowe ściany ciężko przegryźć niewidzialnym falom. Może wyżej uda się złapać zasięg. Tylko po co? „Ratunku! Szalony doktorek zamknął nas w opuszczonym więzieniu! Nie wiem gdzie, skąd mam wiedzieć?!? Może tylko w naszych chorych umysłach? Aha i weźcie z pięć radiowozów, bo do jednego te wszystkie trupy nie wlezą…”.
Śpieszył się, nie uśmiechało mu się pozostawienie dwóch obcych ludzi z kontrolkami, ale musiał odnaleźć siostrę. Niepokoiły go te nagrania na monitorach. To spory kompleks, co jeśli nie są tu sami? Jill umie o siebie zadbać, ale Josh mimo wszystko schodził do niej.

- Jak się czujesz siostrzyczko?
- Jakbym właśnie wróciła z wycieczki z jebanego Czarnobyla...

Josh delikatnie dotknął jej policzka odgarniając kruczoczarne włosy i wycierając usta. Karminowe strużki z nosa zdobiły jej kombinezon. Taka piękna…
- Musimy wracać. – podał jej rękę i Jill wsparła się na niej wstając ciężko. Nie pytał jak jej poszło, o tym że wykonała zadanie Lechnera wiedział zanim się w ogóle odezwał. Ona nie wiedziała jak przegrywać. Prowadził znaną już trasą, przyglądając się czasami siostrze. Była zdecydowanie silniejsza niż na to wyglądała. Zawsze tak było.

Po dotarciu do sterówki, usiadł i przyglądnął się niespiesznie Chrisowi, a potem Stelli. Kwitnąca czerwienią róża w betonowej, szarej pustyni. Nie miał żalu że nie poczekał na nich, podziwiał jego Dzieło. Malowane jak pędzlem cięcia na skórze, czerwone ślady po podnieceniu i spełnieniu. Tworzył z pasją, tego nie można było mu odmówić, ale czemu przerywał w połowie? Chrapliwy, urywany oddech Stelli bruździł w ciszy, denerwował, przeszkadzał. Jill odczuwała chyba podobnie, bo zaraz wskoczyła na stolik z nową, dziką energią.
Rozkosznie lepkie, miękkie odgłosy uderzania twarzy o beton wypełniły zaraz ciszę. Szkarłatne kropelki znów zaczęły wędrówkę wokół, osiadając jak w zwolnionym tempie na szarych ścianach, na ich twarzach. Brunson od razu przyłączył się do siostrzanej zabawy. Nie ingerował, chłonął. To Jill zawsze miała większy talent i wyczucie chwili, on się tego od niej uczył. Nie przeszkadzał jej, przysunął się tylko blisko i dotknął nagiej łydki Stelli, podskakującej w rytm uderzeń. Jego dłoń delikatnie wędrowała do góry, ku zaciśniętym udom i głębiej. Agonalne drgawki były takie cudowne… jak spazmy rozkoszy, fale orgazmu. Josh uśmiechnął się do siostry, gdy podniosła krwawą miazgę, która została z twarzy Stelli. Tylko w takich chwilach czuł, że żyje. Tylko wtedy cokolwiek wypełniało pustkę.

Spojrzał jeszcze na Torga i jego rozciętą nogę. Znów zmrużył oczy obserwując jak próbuje zacisnąć opaskę z nogawki kombinezonu na swym udzie. Niedobrze. Będzie opóźniał…
Podszedł do panelu i pstryknął przełącznikami, chcą odciąć podziemia.
- Cela 77? Czy czekamy na kolejne rozkazy Lechnera?
 
Harard jest offline  
Stary 05-09-2010, 14:04   #34
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Znów się przeliczyłem, znowu bezmyślnie dałem się zapędzić do rogu. Ale komu? Małej dziewczynce, która nawet, aby zdjąć talerze z górnej półki potrzebowała pewnie stanąć na krześle...
Taki los?
Los to pierdoły, to była zwyczajna pomyłka, zuchwałość i brak zdecydowania.
Jej go nie zabraknie.


Dziewczyna wyrwała się z rąk Atilli. Świat w jednej chwili zawirował. Tylko po to,aby po chwili stanąć w miejscu. Zrobiło się cicho.
Uwolniona z sideł zwierzyna rzuciła się przed siebie. Lengyel początkowo był w lekkim szoku, jednak już po kilku sekundach ruszył za nią w pogoń. Wszystko działo się bardzo szybko. Za szybko. Myśli przelatywały przez głowę nawet nie zatrzymując się na chwilę, barwy i światło wirowało powodując nudności i ból głowy. Dziewczyna zatrzymała się. Teraz trzeba było tylko uderzyć. Zdecydowanie. Atilla zamachnął się.
Dopiero wtedy przekonał się, jak wielki błąd popełnił.
Diana odwróciła się. W dłoni ściskała rewolwer. Jedna chwila wystarczyła, aby cała sytuacja obróciła się przeciwko Atilli.
Powietrze zrobiło się ciężkie, ciśnienie jakby nagle podskoczyło do niebezpiecznej wartości. Wszystko szło nie tak, jak powinno.

Jak powinno? Nie, nie jak powinno. Jak bym chciał. To będzie kara.

Ale nie, żadnej kary nie może być! Nie chcę!


Węgier zdał sobie sprawę z tego, że za chwilę umrze. Rachunek sumienia wydawał się teraz czymś, bez czego nie obejdzie się żaden chrześcijanin.
A może lepiej zacząć działać?
I tak do głowy nie przychodziło mu zupełnie nic. Ani grzechy, ani możliwe scenariusze działania. Pozostawało czekać.

Kurt wrócił do pomieszczenia. Był równie zdezorientowany, co Węgier.

Coś powiedzieć... wykręcić się, uratować, byle szybko! Żeby nie wybrała jego.

Plany odezwania się spaliły na panewce,ponieważ w gardle Lengyela nagle, jakby na złość zabrakło śliny, za to pojawiła się jakaś wypełniona czystym strachem kula, rytmicznie podrzucana galopem serca.
Nogi uginały się pod postawnym mężczyzną. W żołądku ściskała go jakaś nieokreślona siła.

Chyba nie posram się ze strachu? – myślał Węgier.

Jego obawy zakończyła jednak wypowiedź Diany. Zabije ich obu.
Z jakiego powodu taki, a nie inny wyrok uspokoił Atillę? Podwójne zło, a koi niczym balsam. Smutne. Węgier nienawidził samego siebie. Był podły, zasłużył, ale przyjmie to z godnością!

Strzelaj, dziwko! – myślał twardo.

Palec narkomanki drgnął. Coś znów obudziło się w więźniu. Nie, nie, nie! – krzyczał w duszy. Chciał żyć, upaść na kolana, ale nie potrafił się ruszyć, nawet drgnąć.
Pociągnęła za spust. Lengyel zamarł, oblał się zimnym potem i czekał kolejnych, śmiercionośnych wystrzałów.
I nic.
Nienabity? To było zbyt piękne w swym okrucieństwie.
Nastąpił koniec zabawy, nie ma już wątpliwości. Węgier zamachnął się i... zawahał.

Niech Kurt to zrobi, ja potrzymam, ja popatrzę, wyalienuję się.

W tej krótkiej chwili Węgier zrozumiał jaki jest słaby. Nie potrafił znowu zabić. Nawet w takiej chwili.
Musiał!
Ręka sama podniosła się do ciosu, prosto w szczękę, nie w skroń, nie chciał jej zabić.
Uderzył.

Dzieciaku, proszę Cię, załatw resztę. – myślał Węgier.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 05-09-2010 o 14:08.
Minty jest offline  
Stary 08-09-2010, 20:15   #35
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Rebeka


- Przestań.

Mała Rebeka stanowczo przerwała swojej starczej wersji odpowiedź. Na jej niewinnej buźce kobieta nie dostrzegła ani śladu zrozumienia. Na marno też szukała jakichkolwiek oznak współczucia. Oblicze dziecka było obleczone smutkiem i choć nie wymówiła tego na głos Marqez doskonale wiedziała co jej kopia jeszcze czuła, w końcu była nią kiedyś.

Dziewczynka czuła się zawiedziona. Jej nieskalane, idealistyczne wyobrażenia uczuć okazały się błahostką bez większej wartości.

Nie była jednak zła.

Mięciutką dłonią pogłaskała swoją starszą wersję po głowie, co zadziałało niesamowicie uspokajająco i niemalże od razu kobieta zapomniała o miejscu, w którym się naprawdę znajdowała. Poczuła się jakby rzeczywiście znajdowała się w swoim pokoju, który w tym momencie stał się czymś w rodzaju bastionu oddzielającego ją od zewnętrznego świata.

- Teraz śpij. Na lekcję przyjdzie jeszcze pora…

Choć ostatnie zdanie zabrzmiało niepokojąco to nie powstrzymało więźniarki przed zaśnięciem.


***


Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Kurt Marevick, Atilla Lengyel



„Niegodna śmierć jest tylko wtedy, kiedy próbowało się przeżyć cudzym kosztem.”
Hanna Krall

Tak było i w tym przypadku.

Krótka chwila brutalnej szarpaniny i kolejna duszyczka dostała bilet w jedną stronę na pociąg pędzący w kierunku zaświatów.

W prostym i zabójczym planie Kurta coś poszło nie tak… Ktoś zawalił. Może była to Diana, która nie pozwoliła się złapać puszczając broń, a następnie uniknęła śmiertelnego ciosu. Co gorsza przy kolejnym uderzeniu udało jej się jakimś cudem złapać jego rękę trzymającą broń, za którą pociągnęła potęgując zamaszyste uderzenie. Może to jednak zawalił Węgier, który wmieszał się do walki w najmniej odpowiednim momencie chcąc znokautować dziewczynę. A może cały plan był od początku do kitu?

Nie miało to znaczenia.

Znaczenie miał natomiast fakt, że za kilka sekund liczba skazańców znów będzie parzysta. Za kilka chwil, kiedy krwawiący i charczący Atilla wyzionie ducha. Czekan przebił tętnicę szyjną. Podłogę wokół dogorywającego więźnia szybko pokryła cieplutka posoka.

O czym myślał przed śmiercią?

Co widział?

Kogo wspominał?


Na te pytania tylko on znał odpowiedź.


- Nie spodziewałam się takich emocji.
Ewa ponownie przemówiła z głośników, a w jej głosie wyraźnie można było wyczuć ogromne podniecenie. – Zasłużyliście na nagrodę obydwoje. Pamiętacie ten gramofon. W jego środku znajduje się coś mocnego, coś co zaspokoi wasze potrzeby.

Narkomani popatrzyli na siebie i bez słowa udali się do surowo urządzonego pomieszczenia zostawiając truchło na środku korytarza. Nie pamiętali nawet kto rzucić starociem o ścianę rozbijając go na kawałki. Oprócz niewielkiego walkmana z głośniczkiem, z którego leciało nieprzerwanie wkurzające tango, w środku znajdowało się niewielkie zawiniątko.

Drżące dłonie odwinęły szmatki obchodząc się z zawartością jak z jakąś świętością.

- Heroina, nic się nie uszkodziło. – stwierdziła Diana oglądając „prezent”. Oboje byli na głodzie, a po tym wszystkim co przeszli należało im się ukojenie.

Dwa zastrzyki i dwójka morderców na kilka godzin odleciała do lepszego świata bez bólu fizycznego i psychicznego.


***


Grupa nr2, pierwszy dzień, ranek

Jill Briggs, Joshua Brunon, Christopher Torg


Blokada podziemi nie zadziałała i nagle wszystko zaczęło się pieprzyć.

Kiedy Jill miała stanąć po tym jak nacieszyła się widokiem swojego makabrycznego dzieła, poczuła jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Gdyby nie błyskawiczna reakcja brata jej twarz doznałaby nieprzyjemnego uczucia nagłego spotkania się z twardą posadzką. Dla więźniarki świat był w tym momencie jedną cholerną karuzelą, która zamiast zwalniać zwiększała swoje tempo z każdą chwilą. W pewnym momencie tej szaleńczej wirówki ktoś był na tyle uprzejmy i wyłączył światło.

Nawoływania Josha nie pomogły. Najpierw ciałem jego siostry zaczęły targać drgawki, a po kilku nieudanych próbach wymiotowania straciła przytomność. Brunon nerwowo zabrał się do sprawdzania pulsu i oddechu, gdy znajomy głos z głośników rozwiał jego obawy.

- Pana siostra żyję, spokojnie. – Lechner pocieszył mordercę. – Trucizna na szczęście nie była śmiertelna. Powinna dojść do siebie za parę godzin, a do tego czasu pozwolę sobie Was odciąć. Życzę przyjemnego oglądania, a i panie Torg… Jak pan myśli, kto będzie następny na liście pańskich towarzyszy?

Grube kraty dopiero teraz zastawiły wejście prowadzące do podziemi. Po sprawdzeniu okazało się, iż również drzwi wyjściowe były zamknięte. Pozostało czekanie.

Chris, któremu w niedługim czasie udało się zatamować krew z niegroźnej, aczkolwiek bolesnej rany, zobaczył jak na jednym z ekranów zaczęła się rozgrywać odrażającą scena. Człowiek z maczetą, który obserwował inną grupę przeszedł do działania. Tamci rozdzielili się przeszukując piwnicę, a on niczym potwór z najgorszych opowieści dopadł jednego z nich dosłownie krojąc go na kawałeczki. Najgorsze dopiero jednak nastąpiło po tym brutalnym morderstwie. To coś… zaczęło jeść mięso martwego więźnia.

Kimkolwiek był ten psychol, przynajmniej na razie był on nich odizolowany...
 
mataichi jest offline  
Stary 12-09-2010, 14:18   #36
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
muzyczka


„Każdy z nas ma swoją własną rzeczywistość albo nawet kilka i czasem trudno orzec, której należy się trzymać.”
Graham Masterton


Grupa nr2, pierwszy dzień, popołudnie

Jill Briggs, Joshua Brunon, Christopher Torg


Jill po dobrych kilku godzinach zaczęła okazywać pierwsze oznaki życia. Najpierw mamrotała, potem trzęsła się ja osika, aż wreszcie otworzyła oczy. Jej ciało było skostniałe i wyziębione po przyprawiających o mdłości przeżyciach w podziemiach. Najważniejsze, że wciąż żyła, a jej brat był przy niej. Z minuty na minutę odzyskiwała siły i wkrótce z pomocą Josha mogła próbować wstawać.

Mężczyźni nie mieli wielu ciekawych rzeczy do roboty przez ostatnie godziny. Z zarejestrowanego filmu nie mogli wyciągnąć za wielu informacji, głównie przez marną jakość i kiepskie warunki oświetleniowe. Jedyne czego się dowiedzieli to fakt, iż kanibal, który na nich poluje nosi jakąś dziwną maskę. Doktor Lechner przeszedł samego siebie spuszczając coś takiego ze smyczy. Po jakiejś godzinie i kolejnej ofierze bohaterowie nagrania przeszli na wyższe poziomy i przedstawienie się skończyło. Na sam jego koniec dostrzegli po raz pierwszy całą sylwetkę potwora, który czaił się gdzieś na dole.


- Witam Państwa po małej przerwie
. – głos Lechnera powrócił jak nocny koszmar. - Mam nadzieję, że odpoczęliście i zregenerowaliście siły, bo czekają nas szalone wspólne chwile. Za moment otworze państwu drzwi do bloku więziennego jednocześnie uwalniając mojego pupila, który zrobił się naprawdę głodny. – po tych słowach po raz pierwszy więźniowie usłyszeli krótki i mrożący krew w żyłach śmiech doktora. – Strach. Wy, którzy byliście dawcami przerażenia teraz sami zostaniecie przez nie dotknięci. Poczujcie to, co czuły wasze ofiary, kiedy wykorzystywaliście je i mordowaliście bezlitośnie. Zapamiętajcie to uczucie, zapamiętajcie je dobrze. Następne trzy godziny spędzicie właśnie na poznawaniu tego uczucia, chyba, że coś wykombinujecie. Jak zwykle czeka na państwa kilka niespodzianek…

Wreszcie mogli oficjalnie opuścić podziemia. Drzwi prowadzące z pomieszczenia, w którym się aktualnie znajdowali prowadziły do dwupoziomowych, długich korytarzy wypełnionych celami. Dwa z nich były zablokowane, a z jednego prowadziło przejście na dziedziniec, gdzie stała dziwna konstrukcja z siatki[Patrz komentarze] Z jednej strony było mnóstwo miejsc, gdzie można się było ukryć przed szaleńcem, z drugiej czas, przez jaki mieli to robić nie napawał optymizmem.


Czy niespodzianki doktorka będę pomocne w przeżyciu czy jeszcze bardziej pogrążą bohaterów?


Grupa nr1, pierwszy dzień, popołudnie

Rebeka


- Obudź się, prędko. - zmartwiony głosik małej dziewczynki wyrwał kobietę z głębokiego snu. Gdy ta otworzyła oczy jej pokój z dzieciństwa na powrót stał się nieprzyjazną więzienną celą. Jedynie jej młodsza kopia wciąż z nią pozostała, lecz wydawała się czymś zmartwiona. Jej skóra stała się bardzo blada, a ubranko zostało pozbawione kolorów.

- To już czas. – powiedziała drżącym głosem. – On idzie po ciebie. Powinnaś uciekać.

Złapała Rebekę za rękę i pomogła jej wstać. Twarda prycza sprawiła, że całe ciało Marqez było obolałe i potrzebowała kilku minut żeby się rozruszać.

- Kto idzie? O kim mówisz? – więźniarka zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy.

- James.. James idzie po ciebie. Jest zły, że go opuściłaś. Pora, żebyś zmierzyła się ze swoim koszmarem, zmierzyła z samą sobą. Ja nie mogę ci dłużej towarzyszyć, ale jest jeszcze ktoś, kto przeprowadzi cie przez to piekło. Bądź dzielna…

Postać dziewczynki zaczęła blaknąć i stawać się przezroczysta, aż w końcu kompletnie zniknęła niczym duch z kiepskiego horroru. Ostatnią rzeczą, jaką kobieta zapamiętała z jej oblicza był pokrzepiający uśmiech. Ta mała musiała w nią wierzyć mimo wszystko. Tą budującą myśl przerwał nieprzyjemny dźwięk metalu skrobiącego po posadzce. Choć źródło dźwięku było jeszcze daleko pamięć Rebeki zadziałała błyskawicznie wpychając przed oczy wspomnienie jej nieżyjącego męża, który miał w zwyczaju ciągnąć za sobą pewne narzędzie.

Teraz szedł po nią…



Grupa nr1, pierwszy dzień, popołudnie

Kurt Marevick


Zabij

Zabij

Zabij ZaBIJ ZABIJ

ZABIJ WREDNĄ SUKĘ

Kurt ocknął się.

Przyjemne właściwości po zażyciu hery minęły, za to te bolesne wciąż dawały o sobie znać. Nie było jednak tragicznie, bóle stawów i kręgosłupa dało się przetrzymać, a wymioty… wymioty miał już za sobą sądząc po sporej kałuży czegoś lepkiego i przezroczystego w miejscu gdzie trzymał głowę. Usnął na boku zdając sobie doskonale sprawę z niebezpieczeństwa uduszenia i tym razem uratowało mu to życie. Czy jednak nie lepszym i mniej bolesnym wyjściem byłaby taka śmierć niż powrót do tego przeklętego więzienia?
Podniósł się z ziemi i jeszcze nie próbując wstawać na nogi odkrył dwie niespodzianki. Diany nie było w pobliżu, a był przekonany, że usypiali leżąc plecami do siebie. Drugim znaleziskiem był leżący na podłodze rewolwer, ten sam, z którego narkomanka próbowała go zastrzelić. Sam nie miał wielkiej wartości, jednak obok niego znajdował się jeden nabój.


- Wstań Kurt. – zamiast głosu Ewy z głośników przemówił do niego Erick. – Rusz dupę na korytarz i zobacz co ta dziwka ze mną zrobiła…
Kiedy w końcu Marevick wyszedł z pomieszczenia zamiast ciała Atilli zobaczył zwłoki swojego kochanka. Jego zamglone oczy pełne wyrzutów były skierowane na młodego chłopaka. Krew była wszędzie. Na Ericku, na ścianach i na posadzce. Przez zapach posoki przebijał a się inna znana więźniowi woń. Perfumy, których używała…

- Dorwij ją. – głos powrócił. – To przez nią musiałeś mnie zabić, to przez nią tutaj trafiłeś. Złap tą dziwkę i pomścij mnie. Patrz tam jest!

Kątem oka Kurt dostrzegł sylwetkę uciekającej kobiety, która zniknęła za rogiem korytarza prowadzącego z powrotem do głównego pomieszczenia bloku więziennego. Ten już dłużej nie był zablokowany.

- Zabij ją a sprawię, że poczujesz się jak w niebie...
 
mataichi jest offline  
Stary 18-09-2010, 13:23   #37
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
W Christopherze coś się zmieniło. Jeszcze wcześniej. Jeszcze zanim rozpoczęli polowanie na Maczetę – imię dla tej karykatury „Piątku trzynastego” automatycznie do niego przyległo.

Znikła w nim nienawiść, jaką darzył Lechnera od czasu morderstwa na Meksykańcu. Teraz miał swoją Stellę. Jeszcze zanim doktor uwolnił ich z podziemi i wpuścił na kolejne korytarze, kiedy kazał im się przyglądać, jak Maczeta pałaszuje innych więźniów w pomarańczowych kombinezonach, Torg stał wpatrzony w monitory, ale bez zgrozy. Nie bał się. Zastanawiał się, co przed chwilą się stało i dlaczego czuje się tak dobrze. Mimo rannej nogi, był spełniony, szczęśliwy i ciekawiło go dlaczego. Nigdy wcześniej nie posunął się tak daleko w swoich poczynaniach ze swoimi ofiarami. Robił im różne smutne rzeczy, poza samym gwałceniem, ale zawsze starał się robić tak, żeby nie zostawiać śladów. A jeśli już, to żeby ofiara wstydziła się o nich komukolwiek wspomnieć. Teraz wyzbył się barier. Odciągnął hamulce. Nikt go tu nie kontrolował, nie groziła mu tutaj żadna kara, był wolny. I poszedł na całość. Przełamał kolejną barierę, a przecież jego zainteresowania wynikały głównie z przełamywania barier. Dlatego był taki spełniony. Znalazł swoją prawdziwą drogę. Później Jill ją dobiła razem z Joshem. Ale gdyby nie oni, Chris pewnie też by to później zrobił. Z litości, żeby się nie męczyła dłużej.

Wiedział, że jak tylko się stąd wydostanie, jego poszukiwania nowych doznań pójdą właśnie w tym kierunku – będzie je gwałcił bez opamiętania, bez narzucania sobie jakichkolwiek zahamowań, bez lęku przed wykryciem zbrodni. Trzeba będzie tylko lepiej zacierać ślady.

Dlatego zniknęła nienawiść do Lechnera, bo to wszystko dzięki niemu. Nienawidził go za to, że zmusił go do morderstwa. Za to, że przez niego stawał się podobny do tej dwójki. Teraz rozumiał, że bez tego, nie byłby w stanie przekroczyć tej granicy, która go wyzwoliła. Był mu wdzięczny. Pomyślał tylko, że jeśli wszystkie eksperymenty tego popaprańca kończą się wypuszczeniem na wolność jeszcze bardziej zdeterminowanych morderców, to społeczeństwo ma problem, że na takie rzeczy płaci podatki. Ale to społeczeństwo ma problem, nie Christopher.

I jeśli na początku całej tej zabawy czuł obrzydzenie do tej dwójki, tak teraz był naprawdę przejęty, jak Jill straciła przytomność w sterówce i autentycznie bał się o nią. Chociaż dalej był cały czas przekonany, że tak naprawdę nic im tu nie grozi. Że są tu po to, żeby po kilku ekstremalnych sytuacjach wyjść na wolność, dlatego widok Maczety jedzącego wcześniejszych więźniów go nie przerażał. W sumie nie wiedział skąd ma to przekonanie, przecież Meksykaniec, przecież Stella – to też byli więźniowie; tacy jak oni, a teraz nie żyją.

Nieważne – trzeba było ruszyć na polowanie.

Wybiegli ze sterówki. Chris trochę kulejąc. Ale zdawało mu się to w niczym nie przeszkadzać. Ustalili, że nie będą się rozdzielać. Będą trzymać się razem, żeby łatwiej było zabić Maczetę. najpierw zwiedzą najwięcej jak się da, żeby znaleźć trochę przydatnych rzeczy, skoro Lechner mówi, że coś im pozostawiał. Znajdą to, a później go wykończą.

Josh przyznał się, że wcześniej znalazł telefon komórkowy. Nie miał zasięgu i bateria była na wyczerpaniu. Dziwne. Do czego mógłby im się tu przydać? Ale zobaczymy, doktorek ma widocznie swoją wizję. Jeszcze na pewno będzie próbował ich niejednym zaskoczyć.

Gdy stanęli na progu rozpościerającego się przed nimi dwukondygnacyjnego korytarza z rzędem cel na obu piętrach, Chrisa uderzył ogrom tego przedsięwzięcia. Puste wielkie pomieszczenia, lochy, cele, korytarze, a przecież są jeszcze inni, których widzieli na samym początku zanim Lechner ich porozdzielał. Wszystko po to, żeby z bandą morderców bawić się w kotka i myszkę. Coś tu, kurwa, śmierdzi. Zapytał na głos: -Kto dał mu na to wszystko pieniądze – ale nie doczekał się odpowiedzi.

Przeglądali systematycznie celę po celi. Do tej pory mieli ze sobą deskę ponabijaną gwoździami i nóż, który Chris ściskał cały czas w dłoni. Josh miał szklanego tulipana. Na razie wystarczy.

Nie wiadomo po co, w każdej celi siedział sztuczny klaun, który po kopnięciu mówił: „ Zabawmy się! Podajcie ręce dzieci i zatańczmy w kółeczku!” To chyba miało świadczyć o poczuciu humoru Lechnera.

Wreszcie w którejś celi z kolei natrafili na coś pożytecznego. Chris aż nie mógł uwierzyć. Na pryczy leżała apteczka. Podszedł do niej pierwszy. Na chwilę obecną był najbardziej z nich nią zainteresowany. Po otwarciu okazało się, że ma pełne wyposażenie. Torg zresztą podobną woził w samochodzie. Nie widząc sprzeciwów towarzyszy, natychmiast z niej skorzystał. Odwiązał strzęp kombinezonu Stelli, którym miał przewiązaną nogę. Podwinął nogawkę aż do pachwiny i zrobił świeży czysty opatrunek. Spuścił nogawkę i gdyby nie krew, nikt by się nie domyślił, że tam ma teraz bolesne miejsce. Torg wziął apteczkę, chociaż była niewygodna w niesieniu, a jej cholerne gabaryty niestety nie pozwalały na schowanie do kieszeni. Nie były one za duże, ale byli wdzięczni, że w ogóle są.

Za kolejnymi otwartymi drzwiami był dziedziniec. I znowu duża przestrzeń. Tylko, że poprzedzielana metalowymi ogrodzeniami. Tabliczki na nich widniejące informowały, że siatka jest pod napięciem. Na samym środku dziedzińca siedział staruszek. Przed nim stolik z szachownicą i porozstawianymi pionami. Kolejna tabliczka poinformowała ich, że jedno z nich może zagrać. Jeśli wygra dostaje nietykalność. Nietykalność? Przed czym? Przed Maczetą? Bez żartów. Ale jeśli któreś z nich chce, czemu nie. „Znając życie i tak nikt z nas by nie wygrał”.

To Jill okazała się motorem do dalszych działań: -Pierdolenie – powiedziała. -Nietykalni, to jesteśmy dopóki trzymamy się razem. Jeśli się już napatrzyliście chłopcy to czas przewertować kolejne cele.

I ruszyła dalej. Chris obserwował Jill z coraz większym podziwem i szacunkiem. Nie spotkał do tej pory kobiety takiej, jak ona. Stanowcza, z charakterem, przepełniona mrocznymi tajemnicami, żądna krwi. Wszystkie jego ofiary, to były idiotki. Z takimi było łatwo. Łase na ładne słówka, naiwne, spragnione czułości. Dawał im to, a później brał, co sam chciał. Jill jest inna. Nigdy w życiu nie odważyłby się pomyśleć o niej, jako o potencjalnej ofierze. Powoli zaczynał widzieć w niej kogoś, kto mógłby stać się jego partnerem. Zrozumieliby się nawzajem. Nigdy dotąd nie spotkał kobiety, na którą mógłby patrzeć inaczej, niż na żywe mięso. Fascynowała go i imponowała mu. Odkrył, że cokolwiek by nie powiedziała, on by to zrobił. I podobało by mu się to. I to znowu dzięki Lechnerowi. Teraz, gdy nie był już ostro wkurwiony całą tą sytuacją i odnalazł spokój po spełnieniu mógł wreszcie zauważyć nawet, że Jill była po prostu... Kurwa, no była cholernie ładna.

***

Nadejście Maczety obwieścił im trupi odór. Do tego czasu byli już uzbrojeni po zęby. Oprócz tego, co mieli do tej pory, Josh dodatkowo trzymał w dłoni mołotowa. W drugiej zapałki. W kieszeni Chrisa czekała na użycie jeszcze metalowa żyłka. Postanowili wycofać się z korytarzy i przywitać ludojada na dziedzińcu – tam będzie wystarczająco dużo miejsca, żeby go otoczyć.
 
emilski jest offline  
Stary 19-09-2010, 15:34   #38
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Od początku wszystko układało się zupełnie inaczej, niż to sobie Kurt zaplanował. Niestety, tak często jest z planami, szybko okazuje się, że plan był zbyt optymistyczny i z rzeczywistością ma niewiele wspólnego, a każdy kolejny krok tylko zwiększa naszą porażkę. Czasem udaje się jeszcze wejść w przysłowiowy rytm i naprostować sprawy, jednak nie tym razem.

Przeznaczenie? Pech? Bóg? Karma? Co sprawiło, że wszystko się zjebało?


Chłopak nie zraził się, gdy niewielka dłoń Diany wyślizgnęła się z jego uścisku, ani gdy czekan minął o centymetr jej żebra. Okazała się być szybka i nadal skora do walki, mimo pechowego incydentu z pistoletem nie podłamała się i nie straciła nadziei. Mogło to sprawić Kurtowi dodatkowe problemu, ale to on miał przewagę, miał broń, większy zasięg ramion, a jeśli spróbuje uciec, raczej nie będzie miał problemu z dogonieniem jej. Chybiony atak nie przeraził go tak, jak nieoczekiwane trafienie.

Dziewczyna wyciągnęła dłoń w jego stronę i tylko lekko popchnęła prawą rękę, a właściwie nakierowała ją na cel, który znajdował się za jego plecami, a którym był Atilla. Kurt początkowo nie wiedział, w czym utkwił czekan. Było zbyt miękkie jak na ścianę, a przecież walczyli w korytarzu, i nic oprócz nich tu nie było. Dopiero gdy usłyszał charczące, desperackie próby brania oddechu, zrozumiał, co się stało. Odważył się odwrócić wzrok od Diany, która też wpatrzona była w ich wspólne dzieło i nic nie wskazywało na to, żeby miała atakować chłopaka.

No dobra, może nie wszystko. W końcu, żyję. To chyba najważniejsze, prawda?

Atilla jeszcze stał na własnych nogach, trzymając ręce wokół krwawiącej obficie szyi i czekana w nią wbitego. Krew lała się do środka, dostając się do płuc. Węgier cierpiał nie tylko od rany, ale i topił się własną krwią. Jego wzrok nie wyrażał żalu, strachu, bólu... Kurt nie potrafił zinterpretować wyrazu jego oczu, jednak nie był to przyjemny widok. Puścił czekan gdy mężczyzna upadał na ziemię. Kałuża krwi pod nim powiększała się, docierając do butów oprawców. Chłopak i dziewczyna odpowiedzialni za to, spojrzeli na siebie pytająco.

"Co dalej? Nie poszło tak, jak planowaliśmy, ale nadal żyjemy. Co teraz, walczymy dalej? Chcieliśmy się zabić, ale co teraz? Nie musimy tego robić, ale czy wypada tak to skończyć?" Te pytania mogliby sobie zadać, ale nie było to potrzebne. Spojrzeli sobie w oczy i uspokoili się. Dosyć zabijania, nie jesteśmy psycholami, nie zabijamy dla przyjemności, bo zabijanie nie daje nam jej. Pozwala tylko osiągnąć pewne cele, a obecnie celem było przeżycie. Było troje, zostało dwoje. Tak, jak mówią zasady, liczba parzysta.

To dziwne uczucie, byłem przygotowany na zabójstwo, ale tej dziewczyny, Diany. Kiedy zrozumiałem, że pozbawiłem życia tego dupka, Atillę, poczułem się jakoś dziwnie. Ni chciałem go zabić, i mimo iż to niby niewielka różnica, w końcu trup to trup, zapewnił mi przeżycie, ale... Coś się we mnie obudziło. Może człowieczeństwo? Pozbawianie życia bywa proste, jeśli ma się powód. Powiedzmy sobie szczerze, Wy oboje daliście mi powód. Ty i ta podstępna suka. Ale tutaj zabicie faceta, którego zabijać nie chciałem, było dla mnie przeżyciem. Nie chciałem dać po sobie tego poznać, ale przestraszyłem się tego, co zrobiłem, tego do czego jestem zdolny. Ale później...

Nie darzyli się sympatią od początku, a sytuacja sprzed chwili nie mogła zmienić tego na lepsze, to zrozumiałe. Postanowili jednak współpracować, póki będzie to konieczne i modlić się, żeby znowu nie kazali im się nawzajem pozabijać.
Ewa, ich koordynatorka poinformowała ich o prezencie znajdującym się wewnątrz gramofonu. Już bez żadnych podejrzeń dotyczących potencjalnej trucizny, ruszyli do pokoju. Po chwili już klęczeli nad dwoma strzykawkami wypełnionymi heroiną.
Spokojna muzyka klasyczna płynąca z walkmana idealnie pasowała jako tło muzyczne dla odlatujących do lepszego świata narkomanów. Do świata, w których nie ma śmierci i w którym nie trzeba o nic walczyć. Świata złudzeń i fikcji, gdzie rzeczywistość i wszelkie rozterki przestają mieć znaczenie.

***

Przebudzenie nie było przyjemne, jak to często bywało. Kurt leżał we własnych wymiocinach a promieniujący ból stawów dawał sobie znać od momentu powrotu świadomości. Obrócił się powoli na plecy i ożywił się nieco, zauważywszy nieobecność Diany w pokoju. podniósł się na łokcie i dokładnie rozejrzał po pustym pomieszczeniu. Jego zdziwienie tylko spotęgował widok rewolweru i pojedynczego naboju, leżącego obok niego. Podniósł się na kolana i jeszcze raz rozejrzał, starając się poukładać sobie to wszystko w głowie.
Diana zniknęła, a ktoś zostawił mu tutaj nabój pasujący do rewolweru. Co teraz, każą mu na nią polować? Jej też dali broń i kazali uciekać? Co to wszystko ma znaczyć?

Nagle usłyszał głos. Słyszał go w myślach dość często wspominając dawne dni, jednak teraz dochodził od z głośników. Było to na tyle nieprawdopodobne, że Kurt przez chwilę klęczał bez ruchu wpatrując się w posadzkę.
Jak to możliwe? Erick nie żyje. Były chwile, gdy żałował, że go zabił, gdy chciał, żeby wrócił. Może powinien zabić tylko Lucy, a z nim poważnie porozmawiać na temat tego, co ich łączyło? Lecz teraz to nieistotne, Erick był martwy.
Ale to nie zmienia faktu, że teraz przemawiał do Marevicka.

– Rusz dupę na korytarz i zobacz co ta dziwka ze mną zrobiła…
- zahuczał głośnik, zmuszając chłopaka do wyjścia na zewnątrz. Może to tylko prowokacja?

Gdy jednak zobaczył nieruchome ciało leżące po środku obficie zakrwawionego korytarza, odłożył na bok logikę i fakty. Ponownie padł na kolana, krzywiąc się z bólu i brudząc się krwią. Dotknął bladej twarzy Erica i przypomniał sobie tamten dzień, kiedy śledził ich aż do leśnej chatki. Kiedy to ostatni raz zobaczył swojego ukochanego ujeżdżanego przez tę blondwłosą sukę.
W powietrzu zapach krwi mieszał się z mocną wonią tanich perfum, używanych przez Lucy. Zapach, jakiego nie powstydziłaby się doświadczona ulicznica.

- Dorwij ją. To przez nią musiałeś mnie zabić, to przez nią tutaj trafiłeś. Złap tą dziwkę i pomścij mnie. Patrz tam jest!

Głos z głośników należał do Erica, mimo iż jego ciało leżało na środku korytarza. Było to coś niewytłumaczalnego, nielogicznego i nieprawdopodobnego. Uciekająca kobieta również tam była, pobiegła do głównego holu.

- Ale... To ja Cie zabiłem. Rok temu, pamiętam. Jak możesz być tutaj? I dlaczego ta suka tu jest, czego chciała? Dlaczego znowu mi Cie odebrała? Bo wróciłeś do mnie, prawda? Kurwa, co to wszystko ma znaczyć?! Dlaczego?!

- Zabij ją a sprawię, że poczujesz się jak w niebie...- odpowiedział tylko głos z głośników. Kurt nie mógł zrozumieć, co jest realne a co nie, dlaczego wszystko układa się w taki sposób, nie umiał jeszcze sobie tego poukładać. Spojrzał w spiętą twarz ukochanego, nachylił się i pocałował go w czoło, odgarniając krótką grzywkę.

- Już dawno powinienem był częściej Cię słuchać. Zjebałem sprawę, ale teraz nie zamierzam popełnić tego samego błędu.- Kurt poszedł po pistolet i załadował jedyny nabój, po czym, nadal jeszcze nieco obolały, ruszył truchtem w pogoni za Lucy.

... Później doceniłem to, co się zdarzyło tam, na korytarzu. Ten cały incydent z Atillą dodał mi sił, pozwolił przekroczyć kolejną granicę. Stałem się bardziej... niezależny. Silniejszy.
Bardziej niebezpieczny.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 19-09-2010 o 22:39.
Baczy jest offline  
Stary 21-09-2010, 17:08   #39
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dygotała.
Zwinięta jak embrion, półprzytomna, zalana strugami potu.
Rzeczywistość docierała do niej jak zza grubej szyby. Słyszała czuły szept Josha ale nie rozróżniała słów. Jego palce odgarniały wilgotne kosmyki z czoła Jill niby w pożegnalnym geście.
Była pewna, że się kończy. Zdycha jak szczur, który się nażarł strychniny.

I znów nie czuła żalu, strachu ani rozczarowania.
Nie czuła nic.
Zapadła się w czerń.

* * *

Nie miała pojęcia ile czasu minęło.
Podniosła się z posadzki i rozejrzała nieprzytomnie. Nogi wciąż miała miękkie ale ewidentnie dochodziła do siebie.

Chłopcy jak widać dotrzymywali jej przez cały czas towarzystwa, kiedy straciła przytomność i bredziła w malignie. To, że Josh był wciąż u jej boku specjalnie Jill nie dziwiło, ale fakt, że Chris pozostał z nimi przyjęła mile zaskoczona. On też musiał to rozumieć. Że w stadzie poluje się skuteczniej. Coś już łączyło ich trójkę. Może nie lojalność, ale na pewno względy praktyczne.

Przypomniała sobie o grasującym gdzieś nieopodal Panu Maczecie. Lechner miał zdaję się ubaw po pachy i zapewniał im sporą dawkę strachu. Taaaa... Co jemu się kurwa wydaje? Że ma do czynienia z bandą amatorów? Że zaczną wymiotować na widok krwi i wpadną w zbiorową histerię. Zabawny ten doktorek, istotnie zabawny...


- Idziemy. Wszyscy razem - Jill zebrała się z ziemi i niemrawo ruszyła w stronę wyjścia. - Musimy znaleźć broń. I nikt nie będzie trząsł portkami i czekał aż ten skurwiel nas dopadnie. Znajdziemy go po prostu pierwsi. Jak tylko stosownie się uzbroimy.

* * *

Niespodzianki...
Apteczka mogła się przydać, choć Jill z chęcią wymieniłaby ją na obrzyn.
Na nieszczęście w okolicy nie doszukała się żadnego punktu barterowego.
Kolejna sala była okupowana przez szkielet, który, jak jego poprzednicy ściskał w kościstych palcach dwie karty. Dziesiątka i trójka...
Jill schowała je do kieszeni do ich dwóch koleżanek z upiornej talii spod krwawego znaku „Zagrasz?”.

Ostatnią niespodziankę skrywał więzienny dziedziniec. Za podwójnym ogrodzeniem pod prądem siedział leciwy jegomość pochylony nad partyjką szachów. Do pojedynku mogła przystąpić tylko jedna osoba, o czym informowała tabliczka na siatce.
Podejmij wyzwanie i zyskaj nietykalność. Do drugiego kręgu może wejść tylko jeden więzień.”
Jill przyjrzała się mężczyźnie spod zmrużonych powiek. A później oświadczyła, że nikt grał nie będzie. Dopóki trzymają się razem dopóty mają szansę wyjść cało z niejednej kabały. Przewaga liczebna, to ich atut. Jebać jednostkową nietykalność. Nikt się nie wybiera na towarzyską partyjką. Tako rzecze Jill.

Kolejny przystanek w ich psychodelicznej podróży... Debil z maczetą.
Dragi Lechnera musiały nadal działać bo Jill miała wrażenie, że bije od niego mroczna ciemna aura. No i smród rozkładającego się mięsa...
Może po prostu śmierdziało mu z gęby, bo Jill wątpiła aby je wyszczotkował po swojej kanibalistycznej wyżerce.

Postanowili, że zwabią go na dziedziniec. Na otwartej przestrzeni obsiądą go jak stado hien i będą podgryzać.
Stado hien jest w stanie powalić nawet pieprzonego lwa. Może i Pan Maczeta był królem tej jebanej betonowej dżungli, ale oni nadal mieli przewagę liczebną. I nadrabiali zapałem.

Ustawili się na dziedzińcu niczym gladiatorzy na starożytnej arenie.
Walka na śmierć i życie. To coś co Jill wybitnie kręciło.
Niech poleje się rzeka szkarłatu.
Krwawe igrzyska czas zacząć...
 
liliel jest offline  
Stary 21-09-2010, 21:00   #40
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Przypadł do Jill gdy osunęła się na kolana targana suchymi torsjami. Po chwili padła nieprzytomna, a Josh zaklął cicho pod nosem. Dotknął szybko czoła i szyi, przyłożył głowę do piersi. Oddychała, a tętno było wyczuwalne. Uspokoił się nieco. Gdy usłyszał głos Lechnera z trzeszczącego głośnika, wiedział że dla doktorka lepiej by było aby nie spotkali się więcej twarzą w twarz. Pogładził policzek Jill i uśmiechnął się w duchu do swoich myśli. Szalony błysk w oczach doktorka, który pamiętał z pierwszego spotkania już nie wypuści z pamięci. Obserwował ich na bieżąco, musiał być w tym budynku. Spotkamy się panie doktorze. Wpadniemy z siostrą na rodzinną wizytę. Już wkrótce.

Nie mógł niczego zrobić. Nie mógł jej pomóc. Miał nadzieję tylko, że Lechner nie łgał i że wkrótce jej przejdzie. Że jej organizm zwalczy to co zaaplikował ten sukinsyn, podczas swojej zabawy. Siedział przy niej w kucki nieruchomo i wpatrywał się w monitory. Lechner ich odciął, także od maniaka z maczetą. Przyglądał się Jill, jej oddech wyrównywał się.
Wreszcie otworzyła oczy i podniosła się z niewielką pomocą. Gdy powiedziała co należy zrobić, zmrużył tylko oczy, spodziewał się właśnie takiej reakcji. Nie ma się co oszukiwać, to Jill była silniejsza w rodzinie. Zawsze tak było i Josh zaakceptował to dawno temu. A więc polowanie. Wyciągnął z kieszeni butelkę, którą znaleźli jeszcze na dole. Marna namiastka broni, ale na początek musi wystarczyć. Przypomniał sobie też o telefonie w kieszeni. Siostrze już o nim powiedział, zerknął na Chrisa i zdecydował szybko.
- Znalazłem w sterówce. Bateria zdycha i niema zasięgu. Zresztą według mnie to i tak lipa.
Zaraz uśmiechnął się krzywo i zastanowił chwilę:
- Ciekawe ile grupek nasz Doktor Lechner przerobił w tych podziemiach. Pewnie dość sporo bo inaczej Maczeta by z głodu zdechł. Milusi z niego człowiek, ciekawe czy jego też nakarmił Sumieniem. Może to taki jego wzorzec do którego dąży? – parsknął cicho śmiechem. W sumie byli chyba na dobrej drodze, może zamiast polować na niego należałoby się z nim zaprzyjaźnić?

Większość pomieszczeń była pusta… prawie pusta. W każdej z cel znajdujących się na parterze ustawiono na podłodze lalkę przedstawiającą klauna. Choć jego uśmiech miał za zadanie rozbawiać ludzi, w takich okolicznościach mógł jedynie przyprawiać człowieka o gęsią skórkę. Co gorsza gdy Josh wiedziony przemożną chęcią kopnął kukłę, ta roześmiała się głośno i krzyknęła:
„ Zabawmy się! Podajcie ręce dzieci i zatańczmy w kółeczku!”

Znaleźli kilka przydatnych rzeczy. Apteczką zaopiekował się Chris, opatrując swoją ranę na udzie. Josh przez cały czas nie odzywał się. Zastanawiał go starzec z szachami. Partyjka za nietykalność? Pan Lechner modyfikował zasady. Sprawdzał ich, testował. Najpierw współpraca, a teraz jawne odwrócenie się zadkiem do towarzyszy. Nigdy nie lubiał tej gry, za mało... akcji.

Zaopiekował się butelką z benzyną. Zaraz odtargał kawałek rękawa z kombinezonu szkieletu znalezionego w jednej z cel i wepchnął do szyjki butelki. Obrócił ją na chwilę do góry dnem, tak aby zdążyła nasiąknąć dobrze. Broń nieporęczna, ale Josh niemalże zamruczał jak kot przyglądając się skończonym zabiegom. Kolejne dwie karty do kolekcji, celi o numerze 77 po drodze jednak nie znaleźli.

Gdy opuszczali parter wychodząc po schodach znajdujących się na rogu korytarza usłyszeli hałas dochodzący z pomieszczenia kontrolującego kraty w podziemiach. Ich przeciwnik, kolejna przeszkoda na drodze do wolności był tuż za nimi. Choć było to zapewne złudzeniem, wszyscy zobaczyli jak od strony uchylonych drzwi, za którymi był psychol, bije tajemniczy ciemny blask, jakby to co nadchodziło było stworem z otchłani piekielnych, a nie zwykłym popieprzonym człowiekiem. Zaraz potem skazańcy poczuli obrzydliwy smród rozkładającego się mięsa. Iluzja czy nie, było to wyjątkowo nieprzyjemne.
Odór śmierci był bardzo realny. Tak realny, że razem z ciemnym blaskiem tworzył całość w którą można było uwierzyć. No tyle tylko, że chodzące trupy z maczetą nie istnieją, prawda? Zbiorowa halucynacja? Bo przecież po reakcjach Jill i Chisa widział, że oni też dostrzegli to coś. Lechner mówił, że chce aby poczuli strach. Josh uśmiechnął się krzywo i zmrużył oczy. Trzeba było przyznać, że starał się. Przez chwilę efekty specjalne towarzyszące Maczecie naprawdę robiły wrażenie. Tyle tylko że trafiła mu się popieprzona zdrowo grupka, a Brunson zastanawiał się czy to dobrze czy źle. W każdym razie ścisnął mocniej butelkę w ręce i przygotował zapałki. Ciepłe dreszcze podniecenia zaczęły już krążyć po jego ciele. Fire walk with me! Zaczął się wycofywać w stronę dziedzińca. Rozproszyli się tak aby Maczeta nie miał łatwego wyboru. Płomyk zapałki błysnął i po chwili materiał w szyjce zajął się Ogniem.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172