Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2010, 22:02   #8
Terrapodian
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Damy nie powinno zaprzątać się do ciężkiej, fizycznej pracy - wmawiał jej to zawsze Witian i Ryi miała powody by w to wierzyć, szczególnie gdy dłonie bolały od ciężkich skrzyń. Co ciekawe ten szalony poeta nie mówił podobnych rzeczy, gdy miała stłuc przypadkowych oprychów. Zresztą to są dwie różne kategorie; kruszenie ludzkich szczęk a ładowanie kul armatnich na statek. Koddo nie narzekała nigdy, wiedząc, że każdy taki wysiłek to dobry trening dla mięśni, a do tego rozwijał osobowość oraz wewnętrzną perfekcję.

To samo mówili mnisi w klasztorze, gdzie niegdyś pracowała. Oni żyli modlitwą i pracą. Niekiedy nocą wymykali się do droższych domów publicznych, ale Ryi wychodziła z założenia, że każdemu należy się chwila zabawy oraz wytchnienia. Pracowali często na roli, kiedy oni jako "bicze boże" trenowali walkę w piwnicach klasztornych z kukłami, między sobą, a niekiedy oficerowie przyprowadzali jakieś kreatury. Ich bronią zawsze były obuchy, a Ryi szczególnie umiłowała sobie metrową buławę, którą nazwała żartobliwie Demotywatorem. Witian też bardzo lubił tę nazwę i często się z niej śmiał. Aby zrozumieć w pełni ten tytuł, należałoby zobaczyć rabusia przed i po spotkaniu z orczycą. Wystarczy powiedzieć, że dany osobnik "tracił motywację" do kradzieży majątku poety lub Kiddo.

Załadunek skończony. Ryi spojrzała z satysfakcją na rezultaty pracy jej oraz współtowarzyszy. To zawsze sprawia przyjemność. Wdrapała się na statek. Zajęła miejsce wśród załogi - głównie samców, ale - powiedzmy sobie szczerze - który z ludzi byłby na tyle odważny wyciągać lubieżną rękę w stronę Koddo? Zresztą nie amory jej teraz w głowie. Rozłożyła swoje skromne przedmioty na podłodze, odsapnęła. Ściągnęła twarde elementy zbroi w ostro czerwonym kolorze na bok, zostawiając na sobie kompletny, czarny strój. Zostawiła białe rękawiczki dla awangardowego kontrastu.

Korzystając z mdłego światła, wyciągnęła prosto zszytą książeczkę, która rozpadała się, ale można na niej rysikiem dobrze pisać. Ten papier to prezent urodzinowy od Witiana, który trochę się nachodził po handlarzach, by to kupić i wytargował cenę dość niską, ale zarazem wystarczająco wysoką, by głodować przez dłuższy okres czasu.
Rysikiem zaczęła stawiać koślawe, czarne litery. Poeta nigdy nie wspominał o tym, że ładne pismo się liczy. Ważna była treść, która pominąwszy błędy ortograficzne wyglądała tak.

"Dzień piętnasty poszukiwań Witiana.

Brak śladów mojego przyjaciela. Od czasów jego zniknięcia obeszłam wszelkie meliny, które odwiedzał i sprawdzałam wszystkich ludzi, których mógł znać. Stłukłam parę gęb. Dużo krwi, mało konkretów. Nie ma ani śladów. Gdzież mógł się schować?

Najęli mnie do drobnej robótki. Dobrze będzie. Znów stłukę parę gęb albo macek. Wolę macki, bo ludzie zawsze krzyczą. To irytuje. Najważniejsze, by znaleźć tam natchnienie. I Witiana. Polubiłam o dziwo tego człowieka. Może dlatego, że z orkami już dawno do czynienia nie miałam..."

Przerwała pisanie, bawiąc się swoim rudym warkoczem. Myśli kłębiły jej się w głowie, czasami pływały we krwi, ale Pozsmann uczył także, że życie nie koniecznie musi się kręcić wokół zarzynania bliźniego.

----

Kiedy gwiazdy wyszły na niebo, ona przybyła na pokład, gdzie znajdowali się już jacyś pasażerowie. Pomachała im, uśmiechając się, a potem usiadła na podłodze opierając się o jakąś skrzynię. Każdy kolejny dzień przynosił coś ze sobą - to już nie były słowa Witiana, ale myślenie jej plemienia, z którym rozstała się w smutny sposób. Żałowała swej matki i braci, ale już tamtego życia nie bardzo. Bo kim by została? Żoną jakiegoś woja, bez perspektyw na przyszłość. Podróże rozwijają i chociaż wciąż ma ochotę rozbić jakąś czaszkę, albo przysiąść na tyłku w górzystym terenie, to przynajmniej przekuje to w sztukę.

Spojrzała na obecnych. To pewnie ci inni, którzy zgłosili się do podobnej lub tej samej misji. Wobec tego należałoby się z nimi przywitać. Później, może później. Nie psujmy tej pięknej nocy.

Wtedy usłyszała krzyk i pluśnięcie. Żegnaj piękna nocy. Podbiegła do burty w pobliżu kapłana.
- Mmm, mam u siebie linę - powiedziała powoli. - Ale w tej chwili to już chyba tylko rybki mu pomogą.
 

Ostatnio edytowane przez Terrapodian : 19-09-2010 o 22:05.
Terrapodian jest offline