Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2010, 01:21   #22
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nilfgaard, granica Mettiny z Nazairem:

Fillinten:


Raz... Dwa... Trzy... Cztery...

Odwrót.

Raz... Dwa... Trzy... Cztery...

Odwrót.

Była przekonana, że nic z tego nie będzie. Bajki opowiedziane dziecku, które uwierzyło.
Nikt nie zdążył wskazać fałszu, pokarmu dla młodego umysłu.

Sama jednak wolałaby wierzyć i, choć nie przyznałaby się do tego, zerkała od czasu do czasu w stronę płynącej Yeleny jakby pomimo braku wiary miała nadzieje zobaczyć ducha wody.

Nie wiedziała jak ów istota może wyglądać, ale nie wątpiła, iż potrafiłaby ją rozpoznać.

-Może pomyślmy nad innym rozwiązaniem? Duchy wody muszą być bardzo zajęte-westchnęła, nie chcąc mówić o swym przekonaniu na temat klęski zamierzenia.

-Myślałam trochę nad innym sposobem przedostania się na drugą stronę. Potrzebne będą...-odgięła do tyłu kciuk lewej dłoni.
Miała zamiar przejść do wyliczania, gdy nagle zamarła, wsłuchując się.

Fillinten też to słyszał. Z oddali galopował ku nim coraz wyraźniejszy krzyk oraz stukot podkutych kopyt nasilające się z każdym uderzeniem serca.
Ciemność powoli gęstniała, przybierając postać trzech jeźdźców.

Zielono-niebieski proporzec zatknięty na wierzchowcu najbardziej wysuniętej do przodu osoby, łopotał wprawiony w ruch przez pęd powietrza.
Musiał być to ktoś ważny.
Nie każdy przejezdny mógł sobie pozwolić na obnoszenie się z czyimkolwiek znakiem herbowym.

-Heeeej! Zatrzymajcie się!-krzyknęła Margareth, niemalże frunąc w kierunku rzeki.

-Stop!-zawołał prowadzący formację, akcentując decyzję podniesioną do góry dłonią.

-Kto tam jest?

-Dwójka podróżnych! Musimy szybko przeprawić się przez rzekę!

-Dwa dni drogi stąd znajduje się most nieopodal Rogoborgu!-wskazał kierunek zachodni.

-Zależy nam na czasie! Czy moglibyście, panowie nam pomóc?!

-Wybaczcie, panienko, że zapytam, ale jesteście bodaj chyba bardzo młoda! Nie jestem pewien czy swa pomocą nie odciągnę od rodzicielskich ramion. Twoje towarzystwo jest w podobnym wieku?

Dziewczyna zawahała się przez chwilę.

-Tak! Macie rację, panie, co do przebytych przez nas zim, lecz my właśnie do domu spieszymy! Daleko na północ!

-W takim razie damie w potrzebie odmówić nam nie wypada!-styl wypowiadania zdań sugerował na pochodzenie ze stanu rycerskiego.

Postacie po przeciwnej stronie Yeleny wymieniły jeszcze kilka zdań, co wywnioskować można było głównie z braku jakiegokolwiek podjętego działania.

-No chyba cię przeczyściło!-krzyknął oburzony jeden z jeźdźców.

Najwyraźniej zakiełkował spór, którego końca Margareth wyczekiwała z ogromną niecierpliwością, przestępując z nogi na nogę.

Finalnie "Oburzony" machnął ręką, co równie dobrze mogło oznaczać obojętność jak lekceważenie oraz zgodę, by tylko towarzysz dał mu święty spokój.

-Otworzę wam tunel! Macie w niego wejść natychmiast po pojawianiu się, bo nie mam zamiaru tracić sił na utrzymywanie go! Macie pięć sekund od pojawienia się po waszej prawej!

Czarodziej dołożył dwie dłonie do ust, by zwiększyć swą słyszalność.

Rozpoczął serię skomplikowanych gestów przy akompaniamencie inkantacji. Dwójka młodych podróżnych była przekonana, iż tajemne słowa wypływały z ust maga, choć szum płynącej wody całkowicie je zagłuszał.

Nagły błysk zaskoczyłby Margareth, gdyby nie została uprzedzona. Portal otworzył się posłusznie na obu brzegach.

Mieli pięć sekund, jeśli dawać wiarę słowom osoby niosącej pomoc. Należało się spieszyć.

Dziewczyna złapała za rękę swego towarzysza, ciągnąc w kierunku świetlistej bramy o okrągłym kształcie.

Mogli w niej bardzo dokładnie widzieć sylwetki rycerza w ciężkiej, zapewne stalowej zbroi ukrytej pod burym płaszczem.
Tuż obok znajdował się gładko ogolony magik wiążący kasztanowe włosy w koński ogon oraz mężczyzna niezwykle przypominający Elfa.

-Brawo. Zmieściliście się-błysnął stalowym wzrokiem, zamykając przejście tuż po postawieniu drugiej stopy przez ciągniętego Fillintena.

-Neveltirze, podziękuj swemu "dowodzącemu". Na ciebie spadło zadanie zajęcia się nimi.
No co tak patrzysz? On i ja jesteśmy tam potrzebni. Ty jedziesz tylko jako trzeci
-uśmiechnął się paskudnie czarodziej.

-Nie godzi się, byśmy nie zaoferowali pomocy dwójce tak młodych, ponad wszelką wątpliwość strudzonych wędrowców.
Nasz pan z radością oferuje pomoc, więc nie obawiamy się proponować gościny
-przemówił rycerz.

-Dziękujemy, ale...

-Nie kłóć się z nim. On zawsze wie co lepsze dla wszystkich-warknął mag, ociekając ironią.

-Podam ci schemat dalszej dyskusji. Sprzeciwisz się, blaszak będzie nalegał, zasłaniając się kodeksami i innymi pierdołami. W końcu się zgodzisz przekonana, że on rzeczywiście wie lepiej.
Jedno słowo protestu z waszej strony, a odeślę was z powrotem do Mettiny.
Dość już czasu przez was straciliśmy.
Neveltirze, bierz ich na konia i jedź już
-warknął niecierpliwie czarodziej.

-Wasz towarzysz złożył śluby milczenia i powściągliwości. Ogólnie pojmowanej.
Jest to dowód na to, iż dalej przynależy do naszego zakonu. Jako elf nie może nosić zbroi, więc Mistrz wymaga innego dowodu.
Bywajcie!
-zawołał na odjezdnym.

Dwie sylwetki oddalały się szybko, pragnąc nadrobić stracony czas. Najwyraźniej elfi towarzysz również nie zamierzał go tracić.
Oszczędnym gestem zaprosił na konia, przesuwając się w kierunku końskiego łba najbardziej jak tylko był w stanie.

Podał rękę Margareth, która miała wyraźne problemy z wejściem na grzbiet zwierzęcia.
Użyczył ręki również młodszemu towarzyszowi, pokazując, by objął dziewczynę w pasie, zaś jej dłonie położył na brzuchu, sugerując, by oboje trzymali się mocno.

Wierzchowiec wystrzelił do przodu, w drogę powrotną.

-Gdzie jedziemy?!-zapytała, choć jak do tej pory kierunek jazdy był zgodny z kierunkiem dotychczasowego marszu.
Nie doczekała się żadnej odpowiedzi.

Jazda przebiegała spokojnie. Jedyną wadą był ból nieustanie obijanego siedzenia.
Dobiegający końca kwadrans dla nieprzywykłych do jazdy nie okazał się najprzyjemniej spędzonym czasem.

Margareth z podwójną ulga powitała widok dużego domu - celu wędrówki oraz jazdy.

-To tutaj!-odwróciła się do Fillintena podczas mijania bramy strzeżonej przez dwóch strażników.

Zatrzymali się na sporej wielkości dziedzińcu. Po obu jego stronach znajdował się park.


Sam budynek sięgał dachem szczytów najbliższych okolicznych drzew, zaś jego długość przywodziła na myśl szerokość Yeleny.
Do środka prowadziły dwuskrzydłowe wrota, które otworzyły się z hukiem, wypuszczając osobnika o imponujących rozmiarach.

Mógł mieć nawet dwa metry wysokości, a barki rozciągały się na boki jak dwie potężne kłody.
Gdyby nie jedwabna koszula zdobiona złotymi nićmi, szerokie spodnie oraz dziwne buty z potężnie zakrzywionymi czubami, mógłby z łatwością uchodzić za wojownika.

-Witam serdecznie w moich progach! Jestem baron Yagislav Babicki! Zapraszam do środka i zachęcam do skorzystania ze wszelkich wygód. Polecam kuchnię oraz sypialnie przygotowane specjalnie dla gości.

Gospodarz wprost promieniował energią oraz radością.


Stoki, Riedbrune:

Kocur:

Szybowanie pośród chmur było niezwykły przeżyciem do czasu, gdy dominowała ludzka jaźń.
Dla myszołowa nie było to nic nadnaturalnego.

Ot jak dla człowieka chodzenie, czy ryby - pływanie.

Kocur dobrze wiedział na czym polegały różnice w postrzeganiu. Gdy zaczynały się one zmieniać, należało jak najszybciej powrócić do ludzkiej postaci.

W obecnej chwili właśnie latanie powoli zajmowało miejsce chodzenia. Mag wiedział, że jest to moment, w którym trzeba było szukać miejsca do swobodnej przemiany.

Obiektem okazał się lasek graniczący z Riedbrune.

Myszołów poszybował w dół, zanurzając się między korony drzew, a kiedy był tuż przy ziemi, skrzydła rozrosły się, przybierając kształty rąk.
Zyskał nogi oraz ludzki korpus.
Dziób przepadł bez śladu, zaś pióra uległy przemianie we włosy.

Luchs wyszedł spomiędzy drzew. Odległość od miasta liczona w kilku dziesięciu metrach stosunkowo szybko zmalała do kilku, przeradzając się w wartości ujemne.

Riedbrune było małym miasteczkiem, obejmującym również chaty i budynki znajdujące się przed ogrodzeniem z wałów oraz palisadą.
Przeważająca ilość mieszkańców usytuowana była na zewnątrz, gdzie dominowały drewniane chaty, dużo rzadziej zdarzały się murowane.

Zdawało się, iż można było je policzyć na palcach jednej ręki.

W przeciwieństwie do zabudowy wewnątrz ogrodzeń, gdzie panowała istna przeplatanka.
Z niektórych ulic wypływał spotęgowany ciepłem odór uryny oraz odchodów.

Nadzieja, iż dalej sytuacja się poprawi, zdawała się złudna.


Nilfgaard, Ebbing:

Brego, Galen:

Grad drewnianych kawałków poszybował w stronę młodego smoka, zasypując pokryty łuską łeb.

Gad zwinął się jedynie, po czym zadziwiająco szybko omiótł spojrzeniem okolicę, odwracając się w kierunku uciekinierów.

Rzucił się w pościg, poruszając się nadspodziewanie szybko jak na smoczątko.
Niemniej jednak nie miał szans na dogonienie dwóch uciekających wiedźminów.

Osoba przyglądająca się mogłaby sytuację wziąć za niezwykle komiczną. Małe, gadzie stworzonko o błoniastych skrzydłach, którymi najwyraźniej jeszcze nie potrafił się posługiwać skutecznie przeganiało dwóch łowców szkolonych w zabijaniu stworów.


Nagle na trakcie pojawiło się pięć pająkowatych kształtów, wybiegających z mokradeł tak, jakby coś je goniło!
Ich pojedyncze oczy z pionowymi źrenicami błysnęły, widząc dwóch ludzi biegnących wprost na nich.

Kikimory nie zamierzały czekać. Ruszyły w kierunku dwóch wiedźminów, błyskając ostrymi zębami.

Z jednej strony młot, a z drugiej kowadło...


Redania, Rinbe:

Xanth:

-Bardzo rozsądnie-uśmiechnął się Flichtir.

-Teraz przedstawię plan, jaki mamy. Teraz zdradzisz resztę nazwisk, a potem zajmiesz miejsce...-urwał, w zamyśleniu drapiąc się po głowie.

-Trent, jak mu tam było? Już się, kurwa, gubię w tych jego imionach...

-Vaskez-pospieszył mu z odpowiedzią czarodziej.

-Taaak... Zajmiesz miejsce Vaskeza. Oczywiście nie chodzi mi o pozycję w waszym gównianym światku, ale o robotę u nas.
Mam nadzieję, że wiesz o co chodzi.
Będziesz dla nas rozpieprzał organizacje od środka. Tylko ostrożnie, żeby nie dać się takim narwańcom jak ty.


Nagle stracił zainteresowanie "gościem". Niedoskonałości własnych paznokci okazały się o niebo ważniejsze.

-To jak będzie?-zapytał, zębami naprawiając to, co mu nie pasowało.


Temeria, trakt do Mariboru:

Vernar:


Kupiec słuchał towarzysza, nie przestając jeść ani na chwilę.
Kiedy Vernar skończył, rozmówca wytarł usta chlebem otrzymanym jeszcze przed kilkoma chwilami razem z kapustą po redańsku, ponownie zabrał głos:

-Panie Vernar, ja do Mariboru bym biegiem poleciał nawet wtedy, kiedy stado wijów by tam latało, gady o wielu łbach, węże bez ogonów, wielkie ośmiornice i insze paskudztwa.
Ja tam mam żonę, chorego syna. Nie dla mnie siedzenie na dupie w domu
-wzruszył ramionami, gryząc chleb.

Zrobił się dziwnie małomówny, przesadnie uważając, by przeżuć każdy kawałek.

-Pani Jaloru! Redańską żołądkową!-zawołał Ortoli. Wyraźnie nad czymś myślał.
Nagle spojrzał na wampira oczami, z których całkowicie zeszła mgła zamyślenia.

-Panie Vernar, mówicie, żeście leczyli w Wyzimie. Ja pełny wóz perfum dla najznamienitszych dam wiozę.
Może byście chcieli kilka flakonów? W zamian chciałbym jedynie, byście szepnęli jakieś dobre słówko panu Bernagowi, panie Vernar. Albo komu innemu.
Ja tam się na tym nie znam.
Wiem tylko, że regularnie potrzeba mi ziół na napar, a u pana Bernaga drogie wszystko.
Wiem, pan Bernag mówił, że on tylko sprzedaje, ale muszę być w dobrej komitywie z szanownymi panami.
Przecież szykujecie się do przejęcia handlu ziołowego we wszystkich Królestwach Północnych
-odezwał się ponownie, przerywając wraz z nadejściem kelnerki.

Na stole wylądowała pękata butelka mocnego trunku oraz dwa duże kieliszki. Kobieta na odchodne jeszcze uśmiechnęła się promiennie.

-Będzie coś z tego, panie Vernar? Jakakolwiek obniżka jest mi miła.


Redania, Haroldzie Doły na wschód od Tretogoru:

Kyllion:

Ulica pierwsza, druga, piąta, siódma, dwunasta... Za daleko. Jedenasta.

Nie było trudno wypatrzeć tabliczkę z cyfra przyporządkowaną danej ulicy odchodzącej od rynku.
Tak samo łatwo było zauważyć samego kanciarza, jedynej osoby na koniu, odprowadzanej przez nieprzyjazne spojrzenia.

Zawsze gdy jedni ludzie kończyli patrzeć, obserwacje czynili inni, jeszcze mniej przychylni.
Zawsze wydawało się to niemożliwe. Zawsze zaskakiwali.

Mijane przez jeźdźca budynki były różnorodne, od bardzo biednych do nieco mniej biednych. Z przewagą tych pierwszych.
Jedynie ostatni dom znacznie różnił się od dotychczas mijanych.


Choć daleko mu było do posesji arystokratów, w porównaniu do chat, zachwycał swym bogactwem i wielkością.

Oprócz parteru, zajmującego powierzchnię trzykrotnie większą niż każda z mijanych "ruder", posiadał jeszcze jedno piętro oraz całkiem duże podwórko ogrodzone kratą ze stalowych prętów.

Wąska brama zamknięta była łańcuchem zapiętym na kłódkę.

Na podwórzu nie było ani jednej osoby.

Czyżby nikogo nie było? A może jedynie zawczasu skryli się przed nadchodzącą ulewą?
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 20-09-2010 o 02:23.
Alaron Elessedil jest offline