Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2010, 22:25   #103
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Kolejne dni w Uran płynęły wszystkim wartko. Helfdan, Aesdi, ba! - nawet Iulus, obarczeni ilością gotowizny jakiej w życiu na oczy nie widzieli biegali po sklepach i składach magicznych w poszukiwaniu przedmiotów, na które do tej pory nie było ich stać. Zapyziałe, prymitywne, nudne Królestwo okazało się nagle istną żyłą złota, dzięki której mężczyźni z byle najemników i chłopców na posyłki, zadowalających się tym co zdobyli podczas nielicznych misji, stali się panami swojego losu. A przynajmniej tego, co mieli na grzbiecie i w plecaku. Nawet Raydgast skusił się na zakupy, bezczelnie defraudując prywatną kasę dowódcy. Czego jednak można było spodziewać się po mężczyźnie będącemu na utrzymaniu teścia? Zapewne Thunderdragonowi pozostawała nadzieja, że Raydgast powróci z Pyłów żywy i odda miecz - na co i sam paladyn liczył.

Wybór towarów w Uran był całkiem niezły... można by rzec, choć żaden z Was nie miał porównania, skoro dotychczas tak luksusowych zakupów nie robił. Niemniej jednak każdy zakupił to co chciał, lub na co było go stać gdy nie mógł się zdecydować. Aesdil błogosławił magiczny plecak, dokupując coraz to nowe utensylia; za to lokalni sprzedawcy przeklinali Helfdana, który w każdym sklepie targował się pół dnia, marudził, a czasem nawet awanturował gdy sprawy nie szły po jego myśli. Szczególnie wzburzyła go informacja, że żaden ze zbrojmistrzy nie odkupi od niego adamantytowego ostrza, mimo że metal był bardzo rzadki i o wartości porządnego magicznego miecza. Tym razem tutejsze uprzedzenia okazały się silniejsze od chciwości czy zdrowego rozsądku. Jednak przy okazji targów tropiciel dowiedział się, iż ostrze wykonane z tego materiału jest niezwykle twarde i odporne na uszkodzenia - sprzedawca z łatwością przeciął nim nie tylko grubą deskę ale i metalowy pręt, nie zostawiając na ostrzu nawet zadrapania. Mimo że półelf był nieco przywiązany do własnej broni musiał przyznać, że drowi sejmitar był o wiele lepszy.

Wszyscy odwiedziliście też świątynię Illmatera, która mieściła największy skład leków, kapłańskich zwojów i magicznych wywarów. Każda z napotkanych osób chętnie wskazywała wam drogę do Saktuarium. Zresztą nic dziwnego - kult Ilmatera był w Królestwie niezmiernie szanowany, nie tylko ze względu na bliskie więzi Boga Cierpienia z Helmem i Tormem. Ilmatari prowadzili większość szpitali, przytułków i sierocińców, zajmowali się leczeniem, edukacją i resocjalizacją w ubogich dzielnicach. Nawet najbardziej zatwardziali przestępcy nie atakowali kleryków Płaczącego Boga wiedząc, iż w jego świątyni zawsze znajdą bezwarunkową pomoc i opiekę - mimo faktu, że Ilmater pogardzał chciwością, okrucieństwem i niesprawiedliwością. Także i w Uran Sanktuarium znajdowało się w uboższej części miasta, choć budynek oddany na świątynie musiał być kiedyś całkiem okazały. Teraz mury były spękane i odrapane, a większość cennych ozdób zerwano - ani chybi by uzupełnić świątynne fundusze. Zarówno wewnątrz jak i w środku kręciło się wiele ludzi, głównie matek z dziećmi oraz chromych; kleryków w szarych szatach, oraz kilku w odzieniach z dyskretnymi zdobieniami, znamionującymi wyższą pozycję w hierarchii. Każdy z Was zakupił to, czego potrzebował, a stawki - mimo, że nie wyglądaliście na biedotę - nie okazały się wygórowane. Aczkolwiek dyskretne spojrzenia rzucane w stronę kamiennej skarbonki świadczyły o tym, że ofiara na rzecz Illmatera byłaby mile widziana.

⃟⃟⃟


Wieczorem bard z atencją towarzyszył Bricie w kolacji. Na odmianę miło było spędzić czas w damskim towarzystwie, łuczniczka zaś najwyraźniej chciała odreagować stres szukania najemników, gdyż piła na potęgę, przegryzając tylko okazjonalnie tutejszymi specyałami i burcząc na nowy pomysł paladyna.

- ...i dlaczego, no pytam, dlaczego na śmierć się pcha? - perorowała kobieta, wymachując obgryzioną kością jak pałką. - Przecież to taki porządny chłop. Może trochę sztywny i durny, jak każdy - ale porządny. Żonę ma brzemienną i dwoje dzieci ponoć, a na zatracenie jedzie. A taki porządny, wiesz? Za tą przejażdżkę do zamku i spowrotem to mi pięćdziesiąt razy tyle zapłacił co to warte. I teraz tak samo! W rok bym tyle nie zarobiła. I jeszcze mi konia dał... Chciałam się do oddziałów przeciw orkom zaciągnąć, ale teraz... w sumie... już nie muszę. Z drugiej strony to może dowód, że on ma coś z głową właśnie? Kto to tyle za nic płaci!? - zamilkła, popadając w pijackie zamyślenie.

- Powiedz mi więc, Britto, dlaczego konkretnie byłoby to szaleństwo?
- zapytał zaciekawiony Aesdil. - Nadzwyczaj zajmująco opowiadasz, mamy czas, chętnie posłucham... - uśmiechnął się uroczo, ale jego oczy pozostały czujne.

- Znowu mi sło... sło... słodziaczysz, elfie jeden - Britta machnęła kością w jego stronę i uśmiechnęła się zalotnie, co w jej stanie wyszło dość zabawnie. - Ale się z tobą nie prześpię! Bo ty też pewnie za nimi pójdziesz, ciekawskiś jak gnom, a ja z bachorem zostanę! A Pyły... Pyły to śmierć pewna. Hik! Tyś nie tutejszy to nie wiesz, ale ci powiem! Tamta ziemia jest skażona, słyszysz?! Skażona magią Urgula. Przeklęta. Magowie, kapłani, nawet sama Elethiena - wszyscy próbowali odczynić czary, ale nikomu się nie udało. Nikt tam nie zamieszkał, nikt nie wrócił, ani łotry, ani wojsko, ani paladynów zastępy szkolone. Wszystkie elfie skarby, wszystkie tajemnice Urgula zostały w ruinach ale nikt, NIKT nie wrócił stamtąd żywy by cokolwiek przynieść. Nawet jego wieży się boją, choć niedaleko stąd stoi i krzywdy nie robi. I tak... tak już od dwóch wieków prawie. - ziewnęła przeciągle. - Coś tam dalej jest, ale wszyscy udają, że nie ma, że Pyły nie istnieją a wojna była dawno i nieprawdaaa - ziewnęła znów. - Tylko magów pilnują, żeby się nowy Urgul nie narodził.

- Najmniejszego zamiaru nie mam tam jechać, nadobna Britto... - Laure nadzwyczaj zamaszystym gestem podkreślił swoje słowa, o dziwo - szczere. Długa podróż na to zadupie nieco osłabiła jego mocną zwykle do trunków głowę. Słuchał dalej cierpliwie, potakując w odpowiednich miejscach, obracając jej słowa w głowie, dziwnym trafem wyrzucając co bardziej niepotrzebne fragmenty, o paladynie na przykład.
A gdzież to stoi ta stara wieża? -
zapytał niewinnie gdy już Britta wygłosiła swe ostrzeżenie. Bardzo lubił być dobrze zorientowanym, nawet i w Pięciomiastowej geografii. A skoro już na staniu stanęło... - Widzisz, Britto, jesteście tu na tej dalekiej, zimnej, malowniczej Północy nadzwyczaj ... tradycyjni - jął z zapałem wyjaśniać. - Istnieją zaklęcia które nie dość że niewiaście pozwalają cieszyć się rozkoszami ciała bez obawy że będą z tego owoce - mniemam że mnie rozumiesz - to jeszcze wzbogacają te rozkosze... - nachylił się konfidencjonalnie ku Britcie i wyszeptał jej te słowa do ucha. Zaraz jednak odsunął się zasmucony - Rozumiem jednak że nawet tak silna - choć i powabna - kobieta jak Ty może być tak wyczerpana trudami podróży że wiele wody musi upłynąć w tej, no, tutejszej rzeczce, zanim będzie w stanie sprawić by mężczyzna poczuł się w jej towarzystwie jak mężczyzna... Szkoda wielka, szkoda, sądziłem że niewiasta tak bywała w świecie chętnie posłucha o pewnych nowinkach w sztuce miłosnej rodem z Południa...

- Ja ci dam sztukę! - Britta niepewnie pogroziła mu palcem, chwiejąc się na ławie. Jakichkolwiek rozkoszy mogłaby dostarczyć mężczyźnie, dziś z pewnością nie była w formie. I zgubiła już wątek o Urgulu, o czym delikatnie acz stanowczo elf musiał jej przypomnieć. - Wieeeża... stoi -
zachichotała łuczniczka, zerkajac na elfa znacząco - stoi sobie... gdzieś po drodze to Twierdzy Złamanego Topora... w lasach. Ale gdzie dokładnie to nie wieeem - ziewnęła kolejny raz i ułożyła się na ramieniu elfa, posapując z cicha.


⃟⃟⃟

Następnego dnia Aedsil rozpoczął kolejną rundkę wokół miasta. W świątyni Lathandera poinformowano go, że Corellon Larethian nie ma w Uran swego przybytku. Ponieważ jednak klerycy Pana Poranka często podróżowali do stolicy - gdzie znajdowała się główna świątynia elfiego boga - przyobiecali przekazać listy (za drobnym datkiem wobec kościoła). Ku radości Aesdila tutejsi kapłani posiadali również czary śledzące - albo szpiegujące, jak kto wolał. Radość jednak szybko zgasła - najpierw, gdy wskazany kapłan policzył sobie za usługę 180 sztuk złota, potem - gdy zażądał jakiegoś przedmiotu należącego do śledzonej osoby, na końcu zaś, gdy z zakłopotaniem stwierdził, że rzeczona kobieta albo ma wyjatkowo silną wolę, albo chroni ją magia, gdyż nic wywiedzieć się o niej nie może. A skoro tak, to i kolejne próby na nic się nie zdadzą. Pomieszanie kapłana wydało się Aesdilowi szczere - zwrotu zapłaty jednak nie otrzymał. Odnośnie runy sprawa była bardziej skomplikowana. Kapłani zasugerowali bardowi udanie się do jakiegoś wróża, choć nie uważali, by żaden z tutejszych był godny zaufania. Było to jednak typowe zachowanie kapłanów wszelkiej maści, którzy bardziej zawierzali boskim objawieniom niż nieokreślonej wrodzonej mocy wieszczów.

Odnośnie jaja polecono elfowi udać się... do miejskich stajni! W Uran nie rezydował żaden łowca bestii, a w tej akurat kwestii magowie okazali się kompletnie bezużyteczni - co wskazywało przynajmniej na fakt, że jajo (czy też istota w nim siedząca) nie stanowiło komponentu do żadnego zaklęcia. Niemniej jednak stajnie nie raz i nie dwa gościły w swych boksach dziwne stworzenia, karczmarz zasugerował więc, że tamtejsi pracownicy mogą coś wiedzieć.
I faktycznie - jeden z sędziwych masztalerzy rozpoznał w ukazanym mu przedmiocie jajo gryfa... lub hipogryfa - tu nie był do końca pewny. Z dużą pewnością stwierdził jednak, że jajo zbyt długo już przetrzymywane było w barbarzyńskich warunkach i jeśli zarodek nie obumarł jeszcze z zimna, to wkrótce tak się stanie. Tu pojawił się kolejny problem, gdyż na równinach wokół nie było gryfich hodowli. Jeden ze stajennych rzekł jednak, że jego dziadek ma starą, wyliniałą grificę, którą trzyma z sentymentu dla dawnych czasów, gdy razem walczyli w tormickich oddziałach. Sabina już praktycznie wcale nie latała, możliwe było więc, że za odpowiednią perswazją (a także drobną opłatą) zgodzi się wysiedzieć jajo - o ile coś w ogóle jeszcze się z niego wykluje. Wszyscy wątpili, czy ktoś z tutejszych zgodzi się odkupić przyszłego gryfa, gdyż wychowanie i wytresowanie takiego pisklaka było drogą imprezą, na którą mało kogo było stać.

Wędrując po Uran Aesdil wypytywał również o adres Elethieny - tu sprawa była jednak tyleż jasna co frustrująca. Nikt, absolutnie nikt nie wiedział gdzie dokładnie mieszka Ruda Wiedźma. Wszyscy zgodnie twierdzili, że jej domu odnaleźć nie sposób; a nawet iż znając lokalizację ukazuje się tylko zaproszonym - choć tu opinie były podzielone. Niemniej jednak otrzymywane rady nie pozostawiały miejsca na domysły - albo otrzyma protekcję i list od kogoś znamienitego, albo może pożegnać się z wizytą u legendarnej czarodziejki. Czy to z ziemi, czy z powietrza - nie znajdzie jej domu i koniec.

Potem pozostały tylko zakupy z Iulusem i kolacja w towarzystwie jego, paladyna - oraz Helfdana, który był nie w humorze, gdyż nie tylko nikt nie chciał go zabić, ale nawet uwagi na księżycowy pierścień nie zwrócił. Kilku rzezimieszków próbujących ściągnąć mu go z palca stanowiło epizod nie wart wspominania.

Od słowa do słowa zeszło na temat wyprawy za Stickiem, jako że Raydgast wciąż zbierał ludzi, a tropiciel i Iulus byli tym również żywo zainteresowani. Korzystając z okazji Aesdil postanowił wywiedzieć się, czy w listach od Thunderdragona były jakieś informacje na temat Sorg, jako że jej imię zbyt często, jak na gust elfa, pojawiało się w kontekście tego szemranego barda.
- Sorg? Dlaczego... - paladyn zdziwił się wpierw, czemu tego elfa obchodzi owa Sorg. I skąd ją w ogóle zna. Spojrzał na Laure, wzruszył ramionami dodając. - Wyruszyła do Północnego Lasu, w poszukiwaniu legendarnej Elethieny, a może potem do Pyłów, albo wcześniej...bo w pobliżu Pyłów jest ów Las. - Paladyn uznał, że te informacje się elfowi należą. O innych nie wspomniał, bo i nie miał ku temu powodów. Wszak, były to tylko domniemywania. Spojrzał zaś prosto w oczy barda pytając: Kim jest dla ciebie owa Sorg, skoro się tak żarliwie o nią dopytujesz?

Bard splótł ramiona na piersi i spojrzał na paladyna ze zdziwieniem wyraźnie malującym się na obliczu. Jak widać, pojęcia "ciekawość" i "paladyni z Królestwa Pięciu Miast" stoją w wyraźnej opozycji. Tym niemniej odpowiedział uprzejmym tonem. Może nieprzyjemne wspomnienie słów Britty z poprzedniego wieczoru ma z tym coś wspólnego.
- Gdybyś zapytał Iulusa dlaczego przebywam w jego towarzystwie, na przykład już w trakcie poprzedniej rozmowy w Uran, wiedziałbyś że znam "ową Sorg" i podróżuję z Iulusem by łatwiej mógł ją odnaleźć i wypytać o poczynania Sticka. Nie chcę by stała jej się krzywda, a Manorian również woli porozmawiać z nią w mojej obecności, żeby chętniej pomogła w sprawie Sticka. Mam nadzieję że nawet dla ciebie nie jest to nikczemnym powodem. Jeśli tak to czy masz jakieś konkretne wieści o Sorg?
- Zazwyczaj nie wściubiam nosy w czyjeś sprawy. - odparł paladyn wzruszając ramionami. Po czym dodał.- Z tego co się orientuję...szóstka młodych podróżników na wolność wypuściła mantikorę przewożoną przez karawanę, a dodatkowo ze złota i listów polecających okradła jej członków. A Sorg była między nimi. Ponieważ mantikora była Tulipową własnością, to ja temu wiary nie daję. Resztę już wspomniałem.
Raydgast ominął podejrzenia swego przełożonego, wychodząc z założenia, że... są tylko podejrzeniami, a nie faktami

- Niemożliwe - powiedział powoli Laure, mimo woli zdumiony. - Wszak wśród tych sześciu podróżników był Lusus. A mimo braku zaufania dla jego rozsądku jestem pewien że nie dopuściłby do wypuszczenia zwierzęcia... - w tym momencie wspomniał jednak słowa Sorg o więzieniu Kullu i zamknął prędko usta. Czyżby bardka pokusiła się o wyczyn podobny do czynu Złocistego??!! Im dłużej o tym myślał tym bardziej wydawało mu się to prawdopodobne i całej siły woli musiał użyć by zachować obojętny wyraz twarzy mimo uśmiechu cisnącego mu się na wargi.
- Masz rację, paladynie, nie ma co dawać wiary plotkom... - powiedział łagodnie, kończąc temat.

Wieści nie były zbyt pomyślne - nawet jeśli Sorg uwolniła mantikorę z dobroci serca, to wypuszczenie krwiożerczego potwora w środku ludnego kraju nie świadczyło dobrze o jej rozsądku i umiejętności oceny sytuacji. A wieczór niósł kolejne rozczarowanie. Drowie listy. Zaszyfrowane w tak przemyślny i skomplikowany sposób, że dosłowne tłumaczenie ujawniało jedynie bezsensowną paplaninę, zawierającą też wiele słów, które nie miały żadnego znaczenia. Aesdil biedził się nad nimi całą noc, aż zniechęcony z trudem powstrzymał się przed spaleniem paskudztwa. Bez klucza nic nie mógł zdziałać, zmarnował tylko kolejne dwa pergaminy na przepisanie z drowiego na elfi. Dobrze, że ludzie nie byli tak przebiegli, gdyż i list do ''Pana na Wzgórzach" - czyli, wg Laurego, do Tulipa - byłby tylko bezwartościowym świstkiem.


⃟⃟⃟


Wynajęcie zbrojnych nastręczyło o większych trudności niż przewidywał paladyn; większych nawet niż sugerowała Britta, choć ta - jako mieszkanka ziem centralnych - o wiele lepiej orientowała się w tutejszych realiach. Po prawdzie łuczniczka czuła się jak idiotka werbując najemników na tak absurdalną wyprawę i szybko przestała robić to pod własnym imieniem. Znajomków nawet nie pytała; spróbowała zachęcić kilku eks-żołnierzy ale bez skutku. Toteż kolejnego dnia wybrała się do urańskich mordowni, zbierając dla Raydgasta największych zakapiorów i wyjętych spod prawa drani jakich znalazła. Ale przynajmniej umieli walczyć. To, że pracodawcą był paladyn Torma nie pomagało. Większość mężczyzn stwierdziła chyba jednak, że skoro tormita jedzie do Pyłów to coś musi być z nim nie tak... i zgodziła się na wyprawę u boku przedstawiciela prawa i porządku. Ostatecznie w dziczy słupów z listami gończymi nie ma. Nawet ci jednak liczyli sobie dukrotność zwykłej stawki, wystawiając kiesę Thunderdragona na ciężką próbę.

Jak zawsze w takich wypadkach napatoczyło się kilku żądnych przygód i skarbów wyrostków, tych jednak Britta odrzuciła od razu. Ku jej zdumieniu chęć zarobku zgłosiła również szczupła kobieta o egzotycznych, południowych rysach, przedstawiająca się imieniem Alehandra i na wstępie żądając stawki cztery razy większej niż zwyczajowa. Tutejsi wyraźnie czuli przed nią respekt, choć łuczniczce nie udało się wywiedzieć o niej niczego konkretnego. Niemniej jednak krótki popis magicznych zdolności - z "użyciem" przygodnego żebraka - przekonał Brittę, że Alehandra będzie dla wyprawy cennym nabytkiem... i że nie warto z nią zadzierać.

Czwartego dnia rano przedstawiła więc Raydgastowi jego przyszłych pracowników: dziesięć zakazanych mord męskich plus jedna żeńska, ukryta pod obszernym kapturem. Każdy z nich liczył sobie za wyprawę po 96 sztuk złota, połowę płatne z góry - za wyjątkiem czarodziejki, która zażądała dwa razy tyle. Britta powiedziała jednak jasno, że za mniej nikt przy zdrowych zmysłach do Pyłów nie pojedzie (a jej zdaniem i tak życzyli sobie mało). Plusem było to, że każdy z najętych miał własnego wierzchowca (własnego przynajmniej w praktyce, bo o akt własności paladyn nie pytał). Niektóre z nich były w opłakanym stanie, ale - póki co - żywe.

Ponad to łuczniczka przedstawiła koszta całej wyprawy, które nie wyglądały różowo. Żywność dla 1 osoby na 120 dni (a na tyle średnio oceniała przejazd w zimie na wschód): 60 sztuk złota. Pasza dla 1 konia: 6 sztuk złota. Zakup pięciu mułów, które uniosły by niemal tonę zapasów i worki na to wszystko: kolejne 60 sztuk. Wszystko to dawało ponad 2000 sztuk złota, choć Britta wspomniała, że jeśli paladyn nabędzie całość zapasów w Uran a nie w mijanej po drodze Twierdzy i Sielskim Siole, może zmniejszyć koszt do 1900. Mimo że wartość weksli zmniejszyła się o połowę Raydgast odetchnął nieco z ulgą - rachunki zwykle zostawiał podwładnym i - nie znając cen - przez kilka ostatnich dni obawiał się, że dokumentnie wyczyści Thunderdragonowi rachunek, nie pozostawiając mu nic na urządzenie miłosnego gniazdka.

Dokonawszy wszelkich niezbędnych zakupów odebrała od Silvercrossbowa zapłatę za nowe zlecenie, zabrała raporty i listy, po czym - wraz z trzeźwym już posłańcem - ruszyła na zachód. Z Laure, Helfdanem i Iulusem pożegnała się nadspodziewanie wylewnie... sądząc najpewniej, że widzi ich przy życiu ostatni raz. Życzyła im powodzenia, kilkukrotnie pytając też komu i kiedy przekazać ma wieści o ich zgonie, wywołując chrapliwy rechot reszty najemników. Uroczy początek wyprawy.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-09-2010 o 08:11.
Sayane jest offline