Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2010, 01:33   #203
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Annie Carlson



W ostatniej chwili zmieniła zdanie. Zamiast atakować pielęgniarza, który był dużo postawniejszy od niej zdecydowała zabrać klucze pani doktor. Udało się jej wyrwać klucze zaskoczonej kobiecie i popchnąć ją tak żeby wpadła na pielęgniarza. Potem wyskoczyła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Uff! Pierwsza cześć planu wykonana. Teraz, co dalej? Zanim zdążyła się odwrócić drgnęła na dźwięk czyjegoś głosu:

- Panno Lorak –ton głosu nie zdradzał żadnego zdenerwowania ani nawet zbytniego zdziwienia – A cóż to, panna wyprawia.

Kiedy Annie spojrzała na właściciela owego głosu od razu zrozumiała z kim ma do czynienia. Niedobrze. Takiego obrotu sprawy nie przewidziałam.

- Proszę oddać mi klucze i nie robić głupstw, panno Lorak – kontynuował mężczyzna.

Nie zamierzam się poddawać. I nie dam się podłączyć do tej machiny. Mimo wszystko Annie puściła się biegiem długim korytarzem, chociaż teraz jej szanse ucieczki były bliskie zeru. Czuję się prawie jak Sarah Connor w drugiej części Terminatora. Nagle ta cała sytuacja zaczęła się wydawać dziewczynie w groteskowy sposób śmieszna. Szkoda tylko, że nie mam takiej kondycji jak Sarah, nie umiem się bić jak ona, no i nie mam takiego zacięcia żeby łamać ludziom kości przy pomocy pałki. Minęła w biegu kolejny korytarz i pomimo tego, że był pełen ludzi nikt jak na razie jej nie zatrzymał. No i nie pomoże mi w ucieczce żaden cyborg z przyszłości. Biegła dalej, chociaż teraz słyszała już za sobą krzyki ścigających ją osób. Ale z drugiej strony też żaden ciekło metaliczny cyborg nie próbuje mnie wykończyć, więc chyba jest się, z czego cieszyć.

Niestety dwa korytarze dalej dogoniło ją trzech wielkich pielęgniarzy. No cóż teraz czas na plan B. Tylko żeby nie dać się podłączyć. Już w trakcie biegu udało się jej odgiąć końcówkę drutu, z którego zrobione było kółko, na którym wisiały klucze pani doktor. Kiedy poczuła na plecach oddech goniących ją ludzi z całej siły wbiła ostry kawałek drutu w przedramię i pociągnęła dalej rozcinając skórę aż do krwi. Nie celowała od strony wewnętrznej ręki tam gdzie są żyły, bo nie zamierzała uczynić sobie poważnej szkody tylko w część zewnętrzną przedramienia. Kiedy pielęgniarze ją złapali czuła już ciepły strumyczek krwi który ściekał jej po skórze. Krew to ucieczka. No to zobaczymy. Byle nie dać się podłączyć.



Derek „Hound” Gray



Jeden z pielęgniarzy padł po moim ataku. Zaskoczyłem go. Tak jak chciałem. Chciałem też zaskoczyć drugiego.... nie udało się. Był większy i cięższy niż ciało w jakim się znalazłem.
Mój cios trafił. Chciałem rąbnąć go głowę, jednak trafiłem go część ramienia i klatki piersiowej. Jakbym uderzył w kamień. Nawet nie jęknął. Oddał. Ja wrzasnąłem obcym dla siebie głosem i zwinąłem się w pół starając się złapać oddech. Niczym ryba wyciągnięta z wody. Nawet nie byłem w stanie zblokować upadku. Trzasnąłem czołem o podłogę padając w pobliże pierwszego pielęgniarza. Potem nie widziałem już nic. Straciłem przytomność dostając kopa w głowę. Tą nogę na której założona była brudna skarpetka.
Ocknąłem się czując, ze siedzę i że się poruszam. Starałem się poruszyć. Głowa zawyła tępym bólem. Byłem skrępowany. Otworzyłem oczy. Wieźli mnie korytarzem. Nie wiem dokąd, było mi wszystko jedno. Obok wózka szedł pielęgniarz, ten którego udało mi się obalić. Uśmiechnąłem się pomimo spuchniętej wargi
„Masz kutasie to na co zasłużyłeś”
Wkurwiłem go. Pieprznął mnie pięścią w twarz. Złamał mi nos. Zalałem się krwią. Ponownie na chwilę straciłem przytomność.
Podnosili mnie. Przenosili gdzieś
„Niech to się już skończy... mam dość”
Wsadzali mnie do jakieś maszyny, która wyglądała jak wielki tomograf. Jak maszyna do której kiedyś mnie wsadzali jak dostałem piłką w głowę. Pakowali mnie wówczas by zobaczyć, czy nie mam jakiegoś krwiaka czy innego gówna w mózgu.
„Jeszcze trochę Holy i znowu Cię zobaczę”
Starałem się wyrwać, uwolnić. Starałem się.... ostatkiem sił i woli


George Wasowsky




Obiektywnie? Patrząc z zewnątrz byli wariatami, ześwirowanymi schizolami, fiśnięci czy jak tam można było ich nazwać? A, obłąkanymi, chorymi na umyśle.

George to raz śmiał się to płakał rzewnymi łzami, aby za chwile szamotać się w kaftanie bezpieczeństwa w próbie wydostania się z własnego obcego ciała. Po tym jak spojrzał w oczy Rossie i jak jego wola skapitulował został przeniesiony z ciała doktora do ciała… no właśnie czyjego? Jego? Sam już nie wiedział co o tym myśleć. Było mu tak źle, był skrępowany, był nie sobą przecież, czuł się tu obco i na dodatek więzili go w pasach, więzili jego umysł.

-Wypuśćcie mnie dranie! - wył jak wściekły pies
Potem się uspokajał. I śmiał się ze swojego zachowania.

Przecież to wszystko iluzja, to niemożliwe. To kolejna próba tak jak na ścieżce duchów.

Po chwili załamywał się. Bo przecież fakty świadczyły coś innego. Czytał akta, to był jakiś cholerny rządowy projekt. Ten profesor Innuaqui, Nataniel Innuaqui powiedział im przecież w Sali Odpraw, że nastąpił transfer umysłów, po to chciał im zrobić ten sprawdzian. Logiczne przecież.

Ciężko mu się oddychało. Kaftan był taki ciasny. Wiercił się, tracił oddech napinał cały w nadziei że klamry puszczą. Stękał przy tym straszliwie. Czuł się jak królik w pułapce jakiegoś kłusownika. Kiedy taki wpadnie w pętle każde jego szarpnięcie powoduje mocniejsze zaciskanie linki. Twarz nabiegła mu krwią, sapał zdyszany. Dał sobie spokój.

-Rossie, Rossie – szeptał błagalnie.

Naiwny głupiec, przecież to ona jest wszystkiemu winna. Po co zbijali tę cholerną szybę. Po co?
Na co liczyłem, na pogawędkę?

Po prawdzie nie mieli większego wyboru. Po tym jak profesor zostawił ich z testem w pomieszczeniu. George zapytał o zapalniczkę od Nataniela. To był strzał w dziesiątkę bo jeden z pielęgniarzy okazał się Cyrusem Parkerem. Pozostała dwójka została szybko obezwładniona i co można było dalej rozbić? Rossie była tuż za szybą. Za weneckim lustrem. Cyrus rozwalił je krzesłem a George jak rzucił się do dziewczynki i próbował przywrócić do przytomności. Udało mu się i teraz leżał tu w kaftanie bez szans na ucieczkę. Sam był sobie winny.

Zaśmiał się histerycznie.



Cyrus Parker



Cyrus w swoim nowym ciele został zaprowadzony do niewielkiego pomieszczenia z lustrem weneckim, gdzie po drugiej stronie leżała skrępowana pasami Rossie. Mała, biedna, blada i "zobojętniała" sylwetka.

Ale w pomieszczeniu oprócz niego, był jego nowy "znajomy", jakaś kobieta, podstarzały lekarz i mężczyzna z "dzikimi oczami".
Pan z "dzikimi oczami" zwany profesorem Innuaqui, podał grupie w pokoju testy, po czym wspomniał o tym że możliwe jest, że ciała zamieniły się duszami.
Po chwili wyszedł, wspominając że wróci za 15 minut.
-Niedorzeczność! Żeby nas sprawdzać?! - poklepał się po kieszeniach starszy lekarz - Czy ktoś znalazł może moją zapalniczkę, taką metalową, benzynową - rozejrzał się po pozostałych - znalazłem ją kiedyś na kamieniu, należał do mojego przyjaciela Nataniela.

To był niewątpliwie znak od... Od staruszka Wasowskiego.
Żołnierz odpowiedział, że zgubił łuskę po pocisku oraz rewolwer ze srebrną amunicją. To uświadomiło i staruszka, i żołnierza że się znają. Bodajże wskoczyli by sobie w ramiona.

Po chwili Wasowski wręczył Parkerowi teczkę, w której były informacje o "PROJEKCIE ROSSIE". Zapoznał się z nimi szybko.

Pozostało pozbyć się dwóch dodatkowych osób. Jednego żołnierz załatwił celnym ciosem krzesłem, które zamieniło się w drzazgi. Kobietę złapał staruszek. Wystarczyło jeszcze tylko dostać się do Rossie.
Żołnierz wziął nowe krzesło i z siła rozbił weneckie lustro. Szybko przeszli do pomieszczenia, żołnierz cały czas trzymając w rękach krzesło.

Pierwszy podbiegł do dziewczynki Wasowsky. Kilka prób jej wybudzenia zakończyły się jego, okropną śmiercią.
George złapał się za głowę, z jego uszu, ust i nosa wylewała się krew.
A Rossie powoli zaczęła odwracać się w kierunku żołnierza.
To że nie był w swoim ciele, nie znaczy że ma umierać.
Uniósł krzesło do ciosu, wymierzył w łeb.

* ŁUB *



Holy Charpentier



Nazywam się Holy Charpentier... Urodziłam się w Lawrence, stan Kansas, dorastałam w Castle Pines w stanie Colorado gdzie mieszkają moi dziadkowie. Moi rodzice, Christopher i Sarah Charpentier zginęli w wypadku samochodowym jak miałam pięć lat… Po ich śmierci wychowywali mnie dziadkowie.... Jestem w szpitalu... przeżyłam wypadek autokaru... ludzie ginęli...jedno po drugim ginęli... ale tego nie mogę im powiedzieć,nie uwierza mi, wsadzą w kaftan...! Rossie... kim do cholery jest Rossie?! Skąd do ciężkiej cholery oni wiedzą o Rossie?!

Jędzowato wyglądająca pielęgniarka patrzyła na nią wyczekująco

Dlaczego jestem przypięta pasami do łóżka..?

- Czy ktoś powiadomił moich bliskich? Muszę zadzwonić... - boże, dziadkowie muszą odchodzić od zmysłów!

- Proszę odpowiedziec na pytania....

Stanowczy, niemal męsko brzmiący głos pielęgniarki sprowadził Holy na ziemię redukując świat do kartki papieru zakreślonego kilkoma pytaniami.

- Jestem w szpitalu... – zaczęła od końca ostrożnie wypowiadając każde słowo. – „Jak się tutaj znalazłam?” – Był wypadek... spadłam w przepaść... – myśl Holy, masz całą ręke, byłaś w świecie snów, to nie działo się w realu, nie wolno ci o tym mówić, tak samo o łowach, chyba że chcesz trafć w kaftan! – autokar spadł w przepaść... zginęli ludzie... – zaczerpnęła głębszy oddech starając się uspokoić – to tam mnie znaleźliście, prawda? Znaleźliście kogoś jeszcze? Derek... czy nic mu nie jest? Co z resztą? Annie, George, Cyrus... czy oni żyją? Znaleźliście ich? Są tutaj?! Proszę, proszę mi powiedzieć!!

- Proszę odpowiedziec na pytania!

Cholerny babsztyl mógłby być klawiszem więzieniu!

Grobowa cisza.

No odezwijcie się do jasnej cholery, co z wami ludzie?! Cholera, cos tu bardzo jest nie tak....

- Muszę wiedzieć.. proszę, powiedzcie mi. – jęknęła błagalnie wściekłość walczyła u niej z bezsilnością znajdując upust w łzach.

Białe kitle stały niewzruszone wymieniając między sobą jedynie porozumiewawcze spojrzenia.

W jakim szpitalu w ten sposób traktuje się pacjenta... zadręczając go niepewnością, obserwując jak świnkę doświadczalną...?

- Proszę odpowiedzieć na zadane pytania

Cholerny babsztyl klawisz Helga...

- Proszę mi tylko to powiedzieć... – z wysiłkiem opanowała się starając się mówić spokojnie. – Mieliśmy wypadek autokaru w górach...- chaotycznie wróciła do testu - Nazywam się Holy Charpentier, moi rodzice Christopher i Sarah Charpentier nie żyją... Urodziłam się i dzieciństwo spędziłam w Lawrence, w stanie Kansas, dorastałam w Castle Pines w stanie Colorado... To tam jechałam gdy zdarzył się ten wypadek... Czy ktoś jeszcze przeżył? Proszę mi tylko to powiedzieć...

- Wydaje się że pacjentka nadal jest pod jej wpływem. Zaraz będzie tutaj profesor Innuaqui to na pewno sam oceni sytuacje

- Profesor Innuaqui? – co tu jest grane do ciężkiej cholery?

- Tak, to on prowadzi pani przypadek

- mój przypadek? – powtórzyła ostrożnie ważąc słowa – nie rozumiem... czy mój stan jest tak poważny?

- Nazywa się pani Holy Chuch i jest pani...chora, a my próbujemy panią leczyc... – klawisz Helga zakomunikowała jej beznamiętnym głosem po czym odwóciła się do pozostałych białych kitlów – proszę przewieźć pacjentke do jej pokoju, jej stan nie uległ poprawie. Profesor Innuaqui sam zajmie się jej przypadkiem
 
Ravanesh jest offline