Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-09-2010, 01:17   #201
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Cyrus Parker



Ból! Coś Cię gryzło i to ostro w rękę, prawdopodobnie gdyby nie kość, odgryzło by Ci ją całkowicie. Jakieś krzyki, rozmowy. Przytłumione rozmowy, które z każdą sekundą są coraz głośniejsze. Szybkie złapanie się za kaburę...
Nie ma kabury i rewolweru!
I.. Żołnierz czuł się, jakby to nie był on. Nie jego ciało. Stał prosto i wydawało mu się zawsze że jest wyższy. Brak bólu i blizn po wypadku w Iraku, i te wspomnienia.
Dziwne, jakby nakładające się na siebie wspomnienia jakiejś obcej osoby.

- Nic ci nie jest, Cyrus? - pyta się z jakiś głos. Znajomy, lecz kompletnie obcy.
- Lepiej idź do Palmera, niech to opatrzy. My się zajmiemy się Derekiem - tym razem odzywa się kobieta.

Żołnierz spojrzał na ugryzienie i od razu zobaczył koszulkę pielęgniarza. Kto go tak ubrał? I co to za mały szczurek mnie gryzł.
Szybkie, badawcze spojrzenie na niewinną sylwetkę, która wiła się ramionach innego pielęgniarza i kobiety która próbowała go ukłuć igłą.
Ale te oczy. Lekko zrozpaczone, zawadiackie, czujne jak u bejsbolisty.
"O kurwa" - tylko tyle przyszło na myśl żołnierzowi, kiedy zorientował się co i jak. Przechodząc przez drzwi, zamienili się z kimś ciałami.
Pielęgniarze wynieśli Dereka.
Został sam, przytrzymując palcami krwawiącą ranę.

- Co ci jest? – zapytała doktor Brown patrząc na ciebie z uwagą i niepokojem.
- Dziwnie się czuję – odpowiedziałeś, chociaż nie maiłeś zamiaru, jakbyś został sprowadzony jedynie do roli obserwatora. – Czuję się tak, jakbym nie był sobą.
- Idź zapalić, Cyrus – poleciła lekarka – To ci przejdzie. A jeśli jedno małe ugryzienie powoduje, ze masz zamiar zemdleć, to może powinieneś poszukać sobie innej pracy. Za kwadrans widzę cię w sali zabiegowej. Profesor Innuaqui podejmuje dzisiaj kolejną próbę. Jak stoją wasze zakłady?
- Jakie zakłady, doktor Brown? – zapytał ktoś, w kogo ciele przebywałeś.
- Nie udawaj Cyrus – warknęła – bo cię wypierdolę stąd szybciej, niż sadzisz. Wiesz, że mogę to zrobić i wylecisz z eksperymentu z wilczym biletem. Kogo obstawiacie.
- Czy Holy się liczy?
- Holy zapadła w śpiączkę, po ostatnim seansie – warknęła. – Nie wiadomo czy i kiedy się wybudzi.
- Więc jak na razie ludzie stawiają na Dereka lub Georga. Rossie zdaje się ich nie lubić. Ostatnio George oberwał ostro podczas tej projekcji z wczoraj. Ledwie doszedł do siebie.
- Stawiam pięćdziesiątkę, że wywieziemy Annie.
- Czemu ją?
- Bo się rozkleiła ostatnio. Zakład?
- Jasne, pani doktor. To łatwa kasa.
- A teraz wracaj do siebie i ogarnij się.


Żołnierz przysłuchał się dialogowi. To było... Straszne. Krępujące. Nie wiedział co robić, kim jest. Ale ręka nadal krwawiła i to dość obficie.
- Gdzie znajdę tego Palmera? - zapytał nagle i bardzo wstydliwie, jak praktykant, Cyrus.
Spotkał się z nieprzyjemnym wzrokiem lekarki. Poczuł zimny pot na czole.
- Sprawdź w jego gabinecie, tam pod 112, na trzecim piętrze... Zresztą powinieneś to wiedzieć? Chyba prosisz się o wypieprzenie z tej roboty.
Parker szybko ulotnił się z pomieszczenia i udał się pod wskazany pokój. Lekarz powinien mieć w biurku jakiś pistolet.



Annie Carlson



Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Nic nie zakłócało ciszy poza słabymi dźwiękami dochodzącymi gdzieś z zewnątrz. Coś jakby dźwięki marsza? Czy przy pomocy muzyki próbowano łagodzić emocje zamkniętych tu osób? W takim razie repertuar był dobrany dość specyficznie. W końcu jednak coś się wydarzyło. Nie to dokładnie, na co czekała Annie, ale wszystko było lepsze niż ten stan niepewności i oczekiwania. Dziewczyna usłyszała tuż przy uchu cichy szept:

- Słyszysz mnie?- zabrzmiało pytanie

Carlson odwróciła głowę w tamtą stronę, ale nikogo nie spostrzegła.

- Zaraz po ciebie przyjdą. Zabiorą stąd. Zabiorą do niego – słychać było, że ten ktoś jest naprawdę przejęty.

- To twoja szansa, Annie. Być może jedyna. Nim was złamie, nim was pochłonie.

- To ty Rossie?- w końcu Annie odważyła się zadać pytanie.

- Tak, to ja – padła natychmiastowa odpowiedź.

- Gdzie jesteś? Jak do ciebie dotrzeć? – kontynuowała Carlson.

- Jestem niedaleko, uśpiona –to była cała odpowiedz Rossie.

Później zapanowała cisza. W końcu Rossie ponownie się odezwała:

- Pomyśl, Annie, pomyśl proszę. Jak mogłam napisać coś w pamiętniku, który miałam w domu? Skoro już byłam w domu dla obłąkanych. To była pułapka!

- Gdzie jest pamiętnik? – dopytywała się Annie.

- Wy go macie. Ale nie użyjecie go dopóki nie wydostaniecie się z pułapki.

Drzwi tam gdzie umiejscowiła je Annie zaczęły się powoli otwierać. Dziewczyna myślała, że Rossie przerwała już kontakt, ale usłyszała jeszcze ostatnie wypowiedziane na granicy słyszalności zdanie:

- Jedyna szansa, to nie dać się podłączyć. Pamiętaj, co napisałam na ścianie.

W drzwiach pojawił się pielęgniarz razem z jakąś obcą kobietą. Właśnie owa kobieta zwróciła się bezpośrednio do Carlson:

- Widzę, panno Lorak, że już pani lepiej się czuje. Omamy minęły. Już nie udaje pani Annie Carlson. To dobrze. Profesor oczekuje. Czas na kolejną sesję. Bill – zwróciła się do towarzyszącego jej pielęgniarza – zaprowadź ją do sali zabiegowej.

Wyprowadzili ja na korytarz, ale nie zdjęli jej kaftana. Niedobrze. Będzie musiała poczekać, aż ją z niego wyswobodzą. Szli jakimś jasnym korytarzem. Na jednej ze ścian wisiał plan ewakuacyjny. Annie starała się dobrze mu się przyjrzeć i jak najwięcej zapamiętać. Kiedy w ciszy mijali kolejne zakręty korytarza dziewczyna nie wytrzymała i zwróciła się do kobiety:

- Po co zabieracie mnie do sali zabiegowej?

- Na zabieg – padła niewiele wyjaśniająca odpowiedź.

- Jaki zabieg? – Annie próbowała dowiedzieć się coś więcej.

- Pomoże ci – powiedziała powoli łagodnym tonem, jakim przemawia się do osób chorych na umyśle.

- Chcę porozmawiać z moimi rodzicami – Carlson spróbowała zacząć z innej strony.

- Ale oni nie chcą rozmawiać z tobą – padła nieprzyjemna odpowiedź.

- Chcę to od nich usłyszeć – nie poddawała się Annie.

- Nie porozmawiają z tobą. Myślisz, że dlaczego cię tu oddali- kobieta ucięła wszelką konwersację na ten temat

Po chwili cała trójka stanęła przed jakimiś drzwiami i pielęgniarz w końcu uwolnił Carlson z kaftana bezpieczeństwa. Potem weszli do sali, w której głównym wyróżniającym się elementem była maszyna przypominająca tę do rezonansu magnetycznego. Annie doszła do wniosku, że czas zacząć działać.
Zamierzała wyrwać pielęgniarzowi klucze i wyskoczyć za drzwi z powrotem na korytarz a tam po prostu zamknąć tą dwójkę w pomieszczeniu. Potem zamierzała pobiec korytarzem do wyjścia, które wydawało się jej, że namierzyła na planie ewakuacyjnym. Była gotowa na wszystko byle tylko nie dać wsadzić się do tej dziwnej machiny, bo to o niej chyba mówiła Rossie wspominając o podłączeniu. Ustawiła się za pielęgniarzem i czekała na chwilę, kiedy on i kobieta będą skupieni na czymś innym.
Szykowała się do wyrwania mu kluczy i być może pchnięcia go w stronę kobiety tak żeby oboje na chwilę stracili równowagę.


George Wasowsky



Usiadł w dużym wygodnym fotelu za masywnym biurkiem. Rozpoczął systematyczne przeszukiwanie szuflad i szafek. Czuł się jak złodziej a przecież był tu „u siebie”. Wysuwał szuflady, gmerał w nich przez chwile i zamykał z trzaskiem. Kiedy przejrzał zawartość wszystkich schylił się do jednej z szafek. Uchylił drzwiczki i zobaczył stertę równo poukładanych teczek z wypisywanymi na ich grzbiecie nazwiskami. Na pierwszy rzut oka nie widział w nich nic ciekawego, może poza jedną dziwnie znajomą, opatrzoną napisem Wegnerowsky. Wyjął wszystkie i przejrzał okładki. Dopiero po chwili zorientował się czym rzecz. Na każdej z nich było starannie wypisane imię i nazwisko.
-Annie Lorak, Derek Grund, Holy Church, Cyrus Parkinson, Jackob Wegnerowsky, George Walent, Jack Wellsmith, Jenny Saberson, Michael Sands, Dominik Jervet - czytał bezgłośnie każdą z nich.

-Mój Boże - szepnął przykładając dłoń do ust.

Kiedy dotarł do ostatniego nazwiska jego oczom ukazał się teczka opatrzona godłem U.S. Army i napisem. „PROJEKT ROSSIE”.
Otworzył ją drżącą ręką i zobaczył bijący po oczach komunikat TOP SECRET.
Dalej… ,
Notatka pierwsza mówiła czym jest projekt. Kto w nim bierze udział. Kto za niego odpowiada.
Skończył czytać i wypuścił z rąk teczkę. Rozmasował sobie twarz ścierając kropelki potu z czoła.
Dał sobie chwile, żeby pomyśleć. Wahał się jeszcze przez moment i sięgnął po „swoją” teczkę.

George Walent
Brak jakiejkolwiek informacji poza zdjęciem.

Przypatrywał się dłuższą chwilę ale nie poczuł nic, żadnego ukłucia związanego z doznaniem prawdy czy czegoś podobnego.
Przewrócił kartkę.
Sesja terapeutyczna z dnia 04.08.2009. Nagranie dostępne w aktach osobowych pacjenta pod numerem PPA/03/09/XVI.
Notatka sporządzona przez pacjenta w ramach projektu „Powrót”:

Energia, tupet i młodość pozwoliły mu wznieść się na wyżyny dziennikarstwa. Nie pisał może wybitnych literacko tekstów, ale wiedział z kim rozmawiać, gdzie bywać i nadstawiać ucho aby nie raz zaskoczyć. Aż w końcu nadepnął komuś na odcisk i wyleciał z redakcji z wilczym biletem. Przyzwyczajony do uwielbienia, kasy i blichtru pozbawiony tego wszystkiego załamał się. Chlał na potęgę, przepuścił całą kasę, stracił przyjaciół. Imał się różnych zajęć, jeździł po kraju jako robotnik sezonowy, pracował w pubach jako barman, próbował szczęścia w Hollywood. Pogodził się w końcu z faktem, że na szczyt raczej nie wróci. Zatrudnił się w jakiejś lokalnej gazecie gdzieś na prowincji.Potem przyszedł zawał, okazało się ,że firma nie opłacała mu ubezpieczenia medycznego. pozwał redakcję i tyle dobrego, że nie musiał płacić za leczenie. Z braku kasy znalazł pracę w piśmie dla farmerów gdzie pracuje do dzisiaj.

Przeczytał to „ciągiem” jakby sam to napisał. Serce waliło mu jak oszalałe. Ocknął się z szoku kiedy kolejne krople potu ściekały na maszynopis rozmazując tekst. Zamknął okładkę a właściwie zatrzasnął. Rzucił na stertę pozostałych.
Kolejna teczka poruszona poprzednią właściwie sama zsunęła mu się do rąk.

Annie Lorak
To samo. Zdjęcie i notatka.


Annie ma 23 lata i dawno skończyła college. Nadal mieszka z rodzicami jako chyba jedyna ze swojego rodzeństwa. Nawet jej młodsza siostra zdążyła się już wyprowadzić. Jej ojciec jest ortodontą ( stad te ładne zęby i prosty zgryz) wiec rodzina jest dość dobrze sytuowana wiec Annie nie była zmuszona szukać koniecznie jakiejś pracy. Rodzina jej nie naciskała do tego żeby opuściła już rodzinne gniazdo bo wie ze Annie jest nieśmiała i zamknięta w sobie i nie przepada za kontaktami z ludzi. Chociaż jej rodzice zaczynają się o nią poważnie martwic. Z jednej strony nie chcą jej do niczego zmuszać z drugiej strony chcieli by żeby zaczęła żyć jak przystało na dziewczynę w jej wieku. Martwią się ze jeśli jej jakoś nie zmotywują to zostanie stara panna która będzie mieszkała z nimi zawsze. Ojciec zatrudnił ja u siebie jako recepcjonistkę ale nie zdało to rezultatu bo Annie bardzo źle się czuła w kontaktach z pacjentami ojca, zajęła się natomiast kartoteka w jego gabinecie. To jej odpowiada: samotna praca w stosach papieru. Rodzice są średnio zadowoleni jej zajęciem a ponieważ nadarzyła się niebywała okazja żeby wyrwać Annie z tego marazmu postanowili z niej skorzystać. Ciotka Annie prowadzi w Colorado niewielki biznes rodzinny a mianowicie kawiarnio cukiernie i ostatnio miała problemy z personelem. rodzice namówili Annie żeby pojechała jej pomoc w pracy. Uznali ze dobrze jej zrobi zmiana miejsca zamieszkania i być może pozna nowych znajomych a poza tym ciotka nie będzie się z nią tak "cackała" bo zawsze była dość silną osobowością, twardo stąpającą po ziemi. Annie zgodziła się jej pomóc bo nigdy nie umiała odmówić rodzicom kiedy o coś prosili ale w głębi duszy ma nadzieje ze będzie mogla zająć się papierkowa robota i ze jej pomoc nie będzie potrzebna zbyt długo.
Chociaż ma podejrzenie ze niestety będzie musiała kontaktować się z klientami kawiarni. Także wyrusza w tę podróż pełna obaw. Poza tym Annie boi się latać wiec musi spędzić 14 godzin w podróży aby dotrzeć do ciotki.

-Cholera – mruknął - Cholera ,cholera, cholera! - walił trzymaną w rękach teczką o blat stołu aby w końcu trzasnąć ją o ścianę. Rozpadła się. Zgarnął wszystkie papiery i zwalił je na podłogę razem ze stojącym tam telefonem. Zreflektował się momentalnie i rzucił się do słuchawki.

-Centrala słucham - kobiecy głos
-Halo, halo!
-Tak, słucham,
-Proszę mnie połączyć… - zawiesił głos, podrapał się po głowie i rzucił numer kuzyna Alabamy
-Proszę podać kod autoryzacji - odpowiedział głos po drugiej stronie
-Cholera!
-Kod nieprawidłowy
-Kiedy ja muszę.., w sprawie rodzinnej
-Przykro mi wszyscy pracownicy instytutu podpisali zobowiązanie o zawieszeniu kontaktów rodzinnych na czas projektu.
-Cholera - powiedział ponownie
-Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?

Trzasnął słuchawką i podniósł się kolan.

-Doktor Palmer natychmiast proszony do Sali Odpraw. Powtarzam. Doktor Palmer natychmiast proszony do Sali Odpraw. Kod Żółty. Reszta personelu ogłaszam KOD BRĄZOWY.

Podskoczył jak oparzony. Rozejrzał się nerwowo i dojrzał źródło dźwięku. Mały głośnik wiszący nad wejściem.
Wystraszył się, że alarm był związany z jego sytuacją. Zaczął gorączkowo myśleć, aż w końcu zrozumiał, że to on jest doktorem Palmerem i musi się udać do Sali Odpraw. Dla pewności zerknął jeszcze na identyfikator.

-Cholera, cholera - powtarzał jak mantrę.

Podbiegł do okna i zobaczył przepiękny widok na dolinę, gdzieniegdzie zalegały połacie śniegu.
Za wysoko, aby myśleć o czymkolwiek, poza tym nie po to tu był, żeby teraz stąd uciekać.
Podszedł do drzwi i uchylił je lekko. Jacyś ludzie przechodzili spokojnym krokiem przez korytarz. Zamknął je powrotem i zabrał się do przeszukiwania sterty zrzuconych przez niego papierów. Znalazł to czego szukał i wyrwał kartkę z informacją o „Projekcie Rossie”. Schował do kieszeni i ruszył do wyjścia. Wkroczył na korytarz zamknął drzwi gabinetu na klucz i obserwował przemieszczających się ludzi. Ponieważ większość z nich kierowała się tę samą stronę postanowił iść za nimi.
Niespodziewanie jakaś kobieta idąc pod prąd kierowała się prosto na niego. Zatrzymał się wystraszony kiedy podeszła do niego.

-Panie doktorze Profesor już czeka - powiedziała w pośpiechu podszytym strachem ze szczególnym naciskiem na słowo Profesor - Bardzo proszę chodźmy już

I ruszyła szybkim krokiem w kierunku z którego przyszła.
Dr Palmer grzecznie za nią.

Holy Charpentier



Jak to zwykle bywa, łatwiej było cos zaplanować niż wykonać.
Znaleźć półke skalną, wyłom niewidoczny z góry na którym mogłaby przycupnąć na czas poszukiwań i ukryć się do czasu aż Adler i Żeberko zniechęcą się i odejdą... plan był dobry, poległa niestety na wykonaniu. Pospiesznie schodziła w dół, starając się jak najszybciej zejśc z odsłoniętego stoku i skryć za wystającym wyłomem skalnym... gdy nagle noga podwinęła jej si na śliskim kamieniu i... wykonała niemal piruet łapiąc równowagę. Spod jej stóp w dół stoku potoczyło się kilka kamieni czyniąc przy tym hałas który obudziłby martwego.

„Cholera!!”

"Jeszcze parę susów Holy, do tej skały, szybko...."

- tam jest! – głos Adlera – Schodzi w dół mała kurwa!

Cztery kroki, może pięć...

- Zastrzel ją!

Trzy...

Bam Bam Bam...

Przywarła do ściany odruchowo kuląc na odgłos kanonady . Jedna z kul wbiła się w ziemię tuż przed nią kosząc roślinność, wzbijając w powietrze kurz.

- Trafiłeś!

- Nie!

- Daj mi broń, Adler!

Trzy kroki, rusz się dziewczyno...

Rzuciła się do ucieczki

BAM! Kula uderzyła tuż obok!
BAM!

Potworny ból. Krwawy rozbryzg w miejscu gdzie jest jej kciuk.
- Aaaaaaa.......
Straciła równowagę.
Turlała się w dół bez końca, obijając się o korzenie, pnie drzew. To koniec, nie ma szans by z tego wyszła...
Z pluskiem wpadła do jeziora boleśnie uderzając o przybrzeżne głazy.

Ciemność
*******
Jasny blask raził w oczy.
Sztuczne swiatlo jarzeniówki. Białe sterylne sciany. Jak w szpitalu...
„O boze, zeby to była prawda!”
Jej dlon! Z jej reki wystaja jakies rurki podlaczone do aparatury... igly powbijane w zyly... ale ma wszystkie palce, obydwie ręce bez uszczerbku... Nie może się ruszyć, nawet gdyby miała na to siłę, nawet gdyby jej się chciało... Pasy opinające ją, mocujące jej ciało do łóżka. Coś uciska jej czoło, jakiś pasek ...

„Jestem w szpitalu... dzieki bogu, znaleźli mnie... Znaleźli nieprzytomną na brzegu jeziora, na dnie parowu... jestem uratowana...! Boże, muszę im powiedziec o Dereku, u reszcie...”

„Tylko czemu...”

Jej umysł był skołowany

„Dlaczego ma wszystkie palce...?”

„I dlaczego...”

- Patrzcie na pracę jej mózgu – jakiś kobiecy głos koło niej – Wybudza się. Niech ktoś powiadomi profesora. Chyba Holy wróciła do eksperymentu.

- Ale... - zaskrzeczała obcym głosem, właściwie wybełkotała coś niezrozumiałego... - Nie rozumiem... dlaczego..? Jakiego eksperymentu..!? Nie chcęęęę.....



Derek „Hound” Gray



Ciągnęli mnie po korytarzu. Wpatrywałem się w podłogę wyłożoną gumoleum. Odbijało się w niej światło lamp. Jeden z pielęgniarzy miał ślad zeschniętej krwi na skarpetce jaka wyzierała mu spod spodni. Wprowadzili mnie do pokoju. Posadzili. Usłyszałem jak po chwili drzwi się zamykają. Nie byłem w stanie nic zrobić. Umysł miałem ciężki, myśli niespójne. Dodatkowo z umieszczonego gdzieś głośnika wydobywała się muzyka. Ślina kapała mi na spodnie. Nie byłem w stanie tego powstrzymać. Zresztą nie przejmowałem się tym. Po prostu byłem, po prostu siedziałem. Byłem.... czas nie istniał.... biała sala.

Myśli w końcu stały się bardziej klarowne, ciało zaczęło poddawać się mej woli. Zamknąłem szczękę przełykając ślinę. Delikatnie uniosłem głowę wodząc oczyma po sali. Fragmenty ścian pokryte były napisami. Powtarzał się jeden wyraz. Imię. „Holy”
„Boże.... Holy” łzy pociekły mi po policzkach. Umysł stał się jeszcze bardziej trzeźwy.
Skakałem wzrokiem od jednego napisu do drugiego „Holy”, „Holy uciekaj”, „Kocham Holy”....
„Kocham” pochyliłem się jeszcze bardziej łkając cicho. Opłakując stratę. Byłem sam, byłem pod wpływem leków. Teraz mogłem już płakać. Mogłem opłakiwać stratę tych z którymi w ostatnim czasie związała mnie szczególna więź. Pożegnać łzami tą którą pokochałem.
Gwałtowny ból wwiercił się w moją głowę. Złapałem się za nią ściskając mocno rękoma. Zaciskając powieki.
Kolejna wizja.
"Kto je zsyła? Nathaniel? Jego upadły brat? Rossie? Kto kurwa? Kto?"
Światło. Zniekształcone głosy, nie brzmiące ludzko. Ciała. Krew. Koszmar. Masakra.
„Dość, dość....”
Ból minął tak gwałtownie jak się zaczął
Chciałem pić.. choć mały łyczek wody, by pozbawić się palącej suchości języka. Muzyka świdrowała moją głowę.
„Zaraz zwariuje”
Już zwariowałeś. Jesteś w wariatkowie. Może to jest moje prawdziwe ciało, może autobus i cała reszta to wymysł mojego chorego umysłu...
„NIE NIE NIE”
Pamiętam dotyk Holy. Ciepło jej ciała. Pamiętam ból kolana. Ciepłą krew Doma na rękach kiedy ściągałem jego krzyżyk by przekazać go jego najbliższym... "Jestem Derek. Derek Gray"
Drzwi się otwierały.
Usiadłem w takiej samej pozie jak wtedy kiedy mnie tutaj przyprowadzili.
Jestem Derek Grey. Będę walczył

- No, panie Derek – głos pielęgniarza – Czas na spotkanie z Rossie.

- Kurwa, człowieku – głos drugiego z nich. Tego z brudną skarpetką – Mam wrażenie, że każdy kolejny seans z nią jest coraz bardziej śmiertelny dla tych biednych głupków. Iluśmy już ich wynieśli nogami do przodu., co?

- Nie wiem – odpowiedział mu ten pierwszy - Przy tej rudej straciłem rachubę. Nawet ją lubiłem. Dawała się macać.

"Ruda?... Jenny. Skurwysyny"
Pielęgniarze zarechotali.
Gniew wlał się do mego wątłego ciała. Jeszcze chwilka, jeszcze trochę.. Nie poddam się. Kątem oka zauważyłem, że podchodzą do mnie. Mieli pałki. Żadnej innej broni. Szkoda, że nie maja paralizatorów. Wtedy miałbym większe szanse. No nic....

- No, kochasiu – rzucił ciemnoskóry pielęgniarz pochylając się nade mną – Znasz procedurę.

„Pewnie kutasie”
Starałem się wyglądać na bezwolnego jak w chwili kiedy mnie wprowadzili do pomieszczenia. By mieli przekonanie, że środek uspokajający jeszcze działa. Bym ja miał jakieś szanse ich zaskoczyć. Zerwałem się gwałtownie sięgając po pałkę. Na szczęście siedziała luźno. Nie zdziwiło mnie to. Przecież oni tez musieli szybko reagować więc ich broń nie mogła byc zbyt mocno zabezpieczona.
Byłem jak zwierzę. Przepełnione bólem, przepełnione stratą, na wpół szalone. Oni byli przeszkodą do uwolnienia. Atakowałem chcąc ich pozbawić przytomności.
Nie poddać się. Walczyć. Przetrwać
 
Ravanesh jest offline  
Stary 21-09-2010, 01:23   #202
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Cyrus Parker

Szedłeś korytarzem w stronę pokoju Palmera. Budynek, w którym się znalazłeś nie był duży, lecz miał dość niecodzienne rozmieszczenie korytarzy. Za zakratowanymi oknami, które mijasz, widać jedynie głęboką ciemność nocy i zarysy górskich szczytów oraz pełne gwiazd niebo. Nauczony wojskowym treningiem przyglądasz się wszystkiemu uważnie, starając się zapamiętać każdy szczegół na wypadek ucieczki lub działań operacyjnych.
Nie czujesz się najlepiej. Co jakiś czas musisz zatrzymać się na chwilę, przytrzymać ściany. To ugryzienie jest ... dziwne. Pulsuje raz piekącym ogniem, raz lodowatym chłodem. Masz też wrażenie, że ktoś szepcze ci w głowie, lecz nie rozumiesz słów.

- Hej Cyrus, chłopie – zza zakrętu wyłania się jakiś mocno zbudowany mężczyzna w takim samym stroju jak ty. Na plakietce widać nazwisko Ashton Wood. – Coś kiepsko wyglądasz. Profesor prosił mnie, bym cię znalazł i byśmy przyszli do Sali Odpraw. Chodźmy.

Lubisz Ashtona. Lub raczej lubi go osoba, w której ciele się znalazłeś. To życzliwy ludziom i sumienny gość. Wiesz, że niedawno urodziła mu się córeczka i że gdzieś za Kompleksem, czeka na niego żona. Przynajmniej tak wam mówi, bo nikt nie jest tego w stanie sprawdzić. Badania w Kompleksie są tajemnicą.

- Ruszajmy, chłopie – uśmiecha się Ashton.

Jakby na potwierdzenie tych słów z głośników nad waszymi głowami przestaje lecieć muzyka i rozlega się komunikat:

- Doktor Palmer natychmiast proszony do Sali Odpraw. Powtarzam. Doktor Palmer natychmiast proszony do Sali Odpraw. Kod Żółty. Reszta personelu – ogłaszam KOD BRĄZOWY.

- Ohoho – twarz Ashtona spoważniała. – Kod brązowy. Nieźle. Coś musiało się stać.

Kilka kroków idziecie w ciszy, widząc jak na korytarzu pojawiają się ludzie.

- A wiesz, że obiekt spod trojki, ten twój ześwirowany imiennik, ten, jak mu tam, ten Parkinson, od kilkunastu minut wrzeszczy, ze jest tobą i żąda widzenia z profesorem Innuaqui. Nieźle im ta Rossie w głowach miesza.

Sposępniał i zasmucił się.

- Wiesz, czasami mi żal tych ludzi. Ja wiem, ze ich przypadki są beznadziejne, że żyją w świecie własnych koszmarów i lęków, że nigdy naprawdę nie mieli szans powrócić do zdrowia, lecz to co robi im Innuaqui, Palmer i ta sukowata Brown to .. to jest złe. Oni umierają, chłopie. Umierają. I ta cała Rossie na pewno ma coś w tym wspólnego. Wierzysz w te jej zdolności paranormalne? To, że może wchodzić w nasze głowy i zmieniać w nich wspomnienia, zmieniać w nich wszystko?

Westchnął ciężko.

- Zresztą ja nie mam powodów, by narzekać. Pensja jest ogromna, sam wiesz. A moje dziecko jest chore. bardzo poważnie chore i te pieniądze są nam potrzebne. . jesteśmy na miejscu.

Zatrzymaliście się przed drzwiami z napisem SALA ODPRAW.
Wchodzicie do środka.


George Wasowsky i Cyrus Parker

George – szedłeś spokojnym krokiem za prowadzącą cię kobietą, aż wszedłeś – tuż za dwoma pielęgniarzami – do pomieszczenia oznaczonego, jako Sala Odpraw.

Czekają tam na was dwie osoby, z których jedna – wysoki i postawny mężczyzna przyciąga uwagę. A przede wszystkim jego okrutna twarz.
Nie macie wątpliwości, ze to właśnie Innuaqui.

Znajdujecie się w sali, w której stoją małe stoliki i krzesła, widać ekran, troszkę urządzeń multimedialnych oraz ekspres do kawy. Typowa sala odpraw, gdzie wydawane są polecenia, ustala się plany działań, omawia wyniki badań. Gdyby nie jedna ściana i gruba szyba, za której widać łóżko i przywiązaną do niego pacjentkę. Wyraźnie widzicie jej twarz i powoduje ona, że czujecie dreszcz przerażenia na plecach.
- Siadajcie – wydaje polecenie profesor Innuaqui – Nalejcie sobie kawy.

Czeka, aż to zrobicie.

- Z nowin, pacjentka numer pięć powróciła do naszego eksperymentu. Nie wiem, czemu Rossie jej odpuściła. Jakim kaprysem się kierowała? Ostatnio stała się niespokojna i bardziej agresywna. Obawiam się, że dochodzimy do punktu kulminacyjnego naszego eksperymentu i oby miał on lepsze efekty, niż ten sprzed osiemnastu laty. Podczas wczorajszej sesji wieczornej odczyty pacjentów stały się inne niż zazwyczaj. Możliwe jest, że nastąpiła transferencja umysłów! Z tym, iż moje obawy kierują się w stronę transferencji umysłów pomiędzy pacjentami i personelem.

- Dlatego każde z was rozwiąże teraz test, który macie na biurkach przed sobą. To standardowe pytanie osobiste i dotyczące projektu. Proszę się nie obawiać. Ja opuszczę państwa na moment. Musze dopilnować przygotowań pacjentów numer dwa i sześć do zabiegu. Na rozwiązanie testu macie kwadrans.

Innuaqui wychodzi, a wy nawet nie mieliście siły by mu się przeciwstawić. Zostaliście we czwórkę: wy i nieznana wam kobieta nosząca nazwisko Williams oraz Ashton Wood. Otwieracie koperty i wiecie, że macie przechlapane. Pytania są dla was bez szans na odpowiedź. Dotyczą danych prywatnych: adresów zamieszkania, numerów ubezpieczenia, marki samochodu, imion rodziców i takich kwestii. A wy nie macie pojęcia, kim jesteście. Za kwadrans zostaniecie zdemaskowani.

Spoglądacie przez szybę wprost w ciemne, nieruchome i straszne oczy Rossie. Boże! A jeśli to naprawdę tak jest! Jeśli jesteście obłąkani, a ona .. ona wmówiła wam wyjazd, wasze życia, w które wierzyliście a teraz. dla kaprysu, wrzuciła was w ciała waszych opiekunów.


Annie Carlson

Wyczekałaś odpowiedniego momentu rzucając się na doktor, wyrywając jej klucz z rąk, a nią samą ciskając w stronę pielęgniarza. Sama jesteś zaskoczona własną siłą, ale akcja powiodła ci się.

Nim kobiecie i mężczyźnie udało się podnieść, dopadłaś już drzwi i otworzyłaś. Szybko znalazłaś się na korytarzu i zaczęłaś zamykać drzwi, bowiem pielęgniarz biegł już w ich stronę.
Udało ci się to zrobić w ostatniej chwili. Z drugiej strony dało się słyszeć walenie i głośne wrzaski.

- Panno Lorak – usłyszałaś za sobą spokojny, męski głos – A cóż to, panna wyprawia.

Odwróciłaś się widząc .. JEGO.

Rozpoznajesz rysy twarzy i wiesz, że to sam profesor Innuaqui.

- Proszę oddać mi klucze i nie robić głupstw, panno Lorak.

Rzuciłaś się do ucieczki!

Byłaś całkiem dobra. Mimo, że korytarze pełne były ludzi – nie wiedzieć, czemu. Dopadli cię dwa korytarze dalej. Trojka pielęgniarzy. Rosłych, silnych mężczyzn.


Derek Gray

Pałka w twoich rękach okazała się skuteczną bronią. Pierwszy pielęgniarz dał się zaskoczyć. Oberwał prosto w nasadę nosa. Zawył, zatoczył się w tył i opadł na kolana, a ty wykorzystałeś okazję i poprawiłeś mu silnym ciosem w bok głowy. Zwalił się na ziemię niczym worek kartofli.

Drugi jednak okazał się być lepszym zawodnikiem. Warzył blisko czterdzieści kilo więcej, niż twoje nowe ciało i na dodatek był o głowę wyższy. W perfekcyjny sposób posługiwał się swoją pałką. Przyjął cios, jaki wyprowadziłeś „na klatę” a potem sam uderzył wyciągniętą błyskawicznie pałką. Prosto w splot słoneczny.

Zgiąłeś się w pół tracąc oddech i waląc czołem o ziemię. Kolejny cios wyłączył ci wizję.

Ocknąłeś się w chwilę później. Chyba. Jechałeś przypięty pasami do wózka, a obok ciebie szedł pielęgniarz, któremu rozwaliłeś nos, spoglądając na ciebie ze zwierzęcą nienawiścią w oczach.

Kiedy zobaczył, że otworzyłeś oczy podszedł i zdzielił cię pięścią w twarz. Wraz z pękającą przegrodą nosową ponownie zgasła ci wizja.

Kiedy odzyskałeś przytomność czułeś, ze silne ręce pielęgniarzy przenoszą cię do jakiejś owalnej, przypominającej tomograf maszyny.



Holy Charpentier


Leżałaś na łóżku zdezorientowana, a medyczne maszyny wykonywały swoją pracę.
Twoją czaszkę rozsadzał dziki ból, jakby olbrzymie imadło zaciskało się na twoich skroniach.

W pewnym momencie, koło twojego łóżka usiadła jakaś osoba. Kobieta o nieładnej twarzy.

- Witaj Holy? Możesz rozmawiać? Jeśli tak, chciałabym, byś odpowiedziała mi na kilka pytań.

Wyjęła jakiś test i długopis i zaczęła głośno czytać?

- Jak się nazywasz?
- Skąd pochodzisz?
- Jak nazywają się twoi rodzice>?
- Kim jest Rossie?
- Powiedz, czy wiesz, gdzie się znajdujesz i jak tutaj trafiłaś?

Masz wrażenie, że te pięć pytań to ważne pięć pytań, a odpowiedź na nie, może zdecydować o twoim dalszym losie.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-09-2010, 01:33   #203
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Annie Carlson



W ostatniej chwili zmieniła zdanie. Zamiast atakować pielęgniarza, który był dużo postawniejszy od niej zdecydowała zabrać klucze pani doktor. Udało się jej wyrwać klucze zaskoczonej kobiecie i popchnąć ją tak żeby wpadła na pielęgniarza. Potem wyskoczyła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Uff! Pierwsza cześć planu wykonana. Teraz, co dalej? Zanim zdążyła się odwrócić drgnęła na dźwięk czyjegoś głosu:

- Panno Lorak –ton głosu nie zdradzał żadnego zdenerwowania ani nawet zbytniego zdziwienia – A cóż to, panna wyprawia.

Kiedy Annie spojrzała na właściciela owego głosu od razu zrozumiała z kim ma do czynienia. Niedobrze. Takiego obrotu sprawy nie przewidziałam.

- Proszę oddać mi klucze i nie robić głupstw, panno Lorak – kontynuował mężczyzna.

Nie zamierzam się poddawać. I nie dam się podłączyć do tej machiny. Mimo wszystko Annie puściła się biegiem długim korytarzem, chociaż teraz jej szanse ucieczki były bliskie zeru. Czuję się prawie jak Sarah Connor w drugiej części Terminatora. Nagle ta cała sytuacja zaczęła się wydawać dziewczynie w groteskowy sposób śmieszna. Szkoda tylko, że nie mam takiej kondycji jak Sarah, nie umiem się bić jak ona, no i nie mam takiego zacięcia żeby łamać ludziom kości przy pomocy pałki. Minęła w biegu kolejny korytarz i pomimo tego, że był pełen ludzi nikt jak na razie jej nie zatrzymał. No i nie pomoże mi w ucieczce żaden cyborg z przyszłości. Biegła dalej, chociaż teraz słyszała już za sobą krzyki ścigających ją osób. Ale z drugiej strony też żaden ciekło metaliczny cyborg nie próbuje mnie wykończyć, więc chyba jest się, z czego cieszyć.

Niestety dwa korytarze dalej dogoniło ją trzech wielkich pielęgniarzy. No cóż teraz czas na plan B. Tylko żeby nie dać się podłączyć. Już w trakcie biegu udało się jej odgiąć końcówkę drutu, z którego zrobione było kółko, na którym wisiały klucze pani doktor. Kiedy poczuła na plecach oddech goniących ją ludzi z całej siły wbiła ostry kawałek drutu w przedramię i pociągnęła dalej rozcinając skórę aż do krwi. Nie celowała od strony wewnętrznej ręki tam gdzie są żyły, bo nie zamierzała uczynić sobie poważnej szkody tylko w część zewnętrzną przedramienia. Kiedy pielęgniarze ją złapali czuła już ciepły strumyczek krwi który ściekał jej po skórze. Krew to ucieczka. No to zobaczymy. Byle nie dać się podłączyć.



Derek „Hound” Gray



Jeden z pielęgniarzy padł po moim ataku. Zaskoczyłem go. Tak jak chciałem. Chciałem też zaskoczyć drugiego.... nie udało się. Był większy i cięższy niż ciało w jakim się znalazłem.
Mój cios trafił. Chciałem rąbnąć go głowę, jednak trafiłem go część ramienia i klatki piersiowej. Jakbym uderzył w kamień. Nawet nie jęknął. Oddał. Ja wrzasnąłem obcym dla siebie głosem i zwinąłem się w pół starając się złapać oddech. Niczym ryba wyciągnięta z wody. Nawet nie byłem w stanie zblokować upadku. Trzasnąłem czołem o podłogę padając w pobliże pierwszego pielęgniarza. Potem nie widziałem już nic. Straciłem przytomność dostając kopa w głowę. Tą nogę na której założona była brudna skarpetka.
Ocknąłem się czując, ze siedzę i że się poruszam. Starałem się poruszyć. Głowa zawyła tępym bólem. Byłem skrępowany. Otworzyłem oczy. Wieźli mnie korytarzem. Nie wiem dokąd, było mi wszystko jedno. Obok wózka szedł pielęgniarz, ten którego udało mi się obalić. Uśmiechnąłem się pomimo spuchniętej wargi
„Masz kutasie to na co zasłużyłeś”
Wkurwiłem go. Pieprznął mnie pięścią w twarz. Złamał mi nos. Zalałem się krwią. Ponownie na chwilę straciłem przytomność.
Podnosili mnie. Przenosili gdzieś
„Niech to się już skończy... mam dość”
Wsadzali mnie do jakieś maszyny, która wyglądała jak wielki tomograf. Jak maszyna do której kiedyś mnie wsadzali jak dostałem piłką w głowę. Pakowali mnie wówczas by zobaczyć, czy nie mam jakiegoś krwiaka czy innego gówna w mózgu.
„Jeszcze trochę Holy i znowu Cię zobaczę”
Starałem się wyrwać, uwolnić. Starałem się.... ostatkiem sił i woli


George Wasowsky




Obiektywnie? Patrząc z zewnątrz byli wariatami, ześwirowanymi schizolami, fiśnięci czy jak tam można było ich nazwać? A, obłąkanymi, chorymi na umyśle.

George to raz śmiał się to płakał rzewnymi łzami, aby za chwile szamotać się w kaftanie bezpieczeństwa w próbie wydostania się z własnego obcego ciała. Po tym jak spojrzał w oczy Rossie i jak jego wola skapitulował został przeniesiony z ciała doktora do ciała… no właśnie czyjego? Jego? Sam już nie wiedział co o tym myśleć. Było mu tak źle, był skrępowany, był nie sobą przecież, czuł się tu obco i na dodatek więzili go w pasach, więzili jego umysł.

-Wypuśćcie mnie dranie! - wył jak wściekły pies
Potem się uspokajał. I śmiał się ze swojego zachowania.

Przecież to wszystko iluzja, to niemożliwe. To kolejna próba tak jak na ścieżce duchów.

Po chwili załamywał się. Bo przecież fakty świadczyły coś innego. Czytał akta, to był jakiś cholerny rządowy projekt. Ten profesor Innuaqui, Nataniel Innuaqui powiedział im przecież w Sali Odpraw, że nastąpił transfer umysłów, po to chciał im zrobić ten sprawdzian. Logiczne przecież.

Ciężko mu się oddychało. Kaftan był taki ciasny. Wiercił się, tracił oddech napinał cały w nadziei że klamry puszczą. Stękał przy tym straszliwie. Czuł się jak królik w pułapce jakiegoś kłusownika. Kiedy taki wpadnie w pętle każde jego szarpnięcie powoduje mocniejsze zaciskanie linki. Twarz nabiegła mu krwią, sapał zdyszany. Dał sobie spokój.

-Rossie, Rossie – szeptał błagalnie.

Naiwny głupiec, przecież to ona jest wszystkiemu winna. Po co zbijali tę cholerną szybę. Po co?
Na co liczyłem, na pogawędkę?

Po prawdzie nie mieli większego wyboru. Po tym jak profesor zostawił ich z testem w pomieszczeniu. George zapytał o zapalniczkę od Nataniela. To był strzał w dziesiątkę bo jeden z pielęgniarzy okazał się Cyrusem Parkerem. Pozostała dwójka została szybko obezwładniona i co można było dalej rozbić? Rossie była tuż za szybą. Za weneckim lustrem. Cyrus rozwalił je krzesłem a George jak rzucił się do dziewczynki i próbował przywrócić do przytomności. Udało mu się i teraz leżał tu w kaftanie bez szans na ucieczkę. Sam był sobie winny.

Zaśmiał się histerycznie.



Cyrus Parker



Cyrus w swoim nowym ciele został zaprowadzony do niewielkiego pomieszczenia z lustrem weneckim, gdzie po drugiej stronie leżała skrępowana pasami Rossie. Mała, biedna, blada i "zobojętniała" sylwetka.

Ale w pomieszczeniu oprócz niego, był jego nowy "znajomy", jakaś kobieta, podstarzały lekarz i mężczyzna z "dzikimi oczami".
Pan z "dzikimi oczami" zwany profesorem Innuaqui, podał grupie w pokoju testy, po czym wspomniał o tym że możliwe jest, że ciała zamieniły się duszami.
Po chwili wyszedł, wspominając że wróci za 15 minut.
-Niedorzeczność! Żeby nas sprawdzać?! - poklepał się po kieszeniach starszy lekarz - Czy ktoś znalazł może moją zapalniczkę, taką metalową, benzynową - rozejrzał się po pozostałych - znalazłem ją kiedyś na kamieniu, należał do mojego przyjaciela Nataniela.

To był niewątpliwie znak od... Od staruszka Wasowskiego.
Żołnierz odpowiedział, że zgubił łuskę po pocisku oraz rewolwer ze srebrną amunicją. To uświadomiło i staruszka, i żołnierza że się znają. Bodajże wskoczyli by sobie w ramiona.

Po chwili Wasowski wręczył Parkerowi teczkę, w której były informacje o "PROJEKCIE ROSSIE". Zapoznał się z nimi szybko.

Pozostało pozbyć się dwóch dodatkowych osób. Jednego żołnierz załatwił celnym ciosem krzesłem, które zamieniło się w drzazgi. Kobietę złapał staruszek. Wystarczyło jeszcze tylko dostać się do Rossie.
Żołnierz wziął nowe krzesło i z siła rozbił weneckie lustro. Szybko przeszli do pomieszczenia, żołnierz cały czas trzymając w rękach krzesło.

Pierwszy podbiegł do dziewczynki Wasowsky. Kilka prób jej wybudzenia zakończyły się jego, okropną śmiercią.
George złapał się za głowę, z jego uszu, ust i nosa wylewała się krew.
A Rossie powoli zaczęła odwracać się w kierunku żołnierza.
To że nie był w swoim ciele, nie znaczy że ma umierać.
Uniósł krzesło do ciosu, wymierzył w łeb.

* ŁUB *



Holy Charpentier



Nazywam się Holy Charpentier... Urodziłam się w Lawrence, stan Kansas, dorastałam w Castle Pines w stanie Colorado gdzie mieszkają moi dziadkowie. Moi rodzice, Christopher i Sarah Charpentier zginęli w wypadku samochodowym jak miałam pięć lat… Po ich śmierci wychowywali mnie dziadkowie.... Jestem w szpitalu... przeżyłam wypadek autokaru... ludzie ginęli...jedno po drugim ginęli... ale tego nie mogę im powiedzieć,nie uwierza mi, wsadzą w kaftan...! Rossie... kim do cholery jest Rossie?! Skąd do ciężkiej cholery oni wiedzą o Rossie?!

Jędzowato wyglądająca pielęgniarka patrzyła na nią wyczekująco

Dlaczego jestem przypięta pasami do łóżka..?

- Czy ktoś powiadomił moich bliskich? Muszę zadzwonić... - boże, dziadkowie muszą odchodzić od zmysłów!

- Proszę odpowiedziec na pytania....

Stanowczy, niemal męsko brzmiący głos pielęgniarki sprowadził Holy na ziemię redukując świat do kartki papieru zakreślonego kilkoma pytaniami.

- Jestem w szpitalu... – zaczęła od końca ostrożnie wypowiadając każde słowo. – „Jak się tutaj znalazłam?” – Był wypadek... spadłam w przepaść... – myśl Holy, masz całą ręke, byłaś w świecie snów, to nie działo się w realu, nie wolno ci o tym mówić, tak samo o łowach, chyba że chcesz trafć w kaftan! – autokar spadł w przepaść... zginęli ludzie... – zaczerpnęła głębszy oddech starając się uspokoić – to tam mnie znaleźliście, prawda? Znaleźliście kogoś jeszcze? Derek... czy nic mu nie jest? Co z resztą? Annie, George, Cyrus... czy oni żyją? Znaleźliście ich? Są tutaj?! Proszę, proszę mi powiedzieć!!

- Proszę odpowiedziec na pytania!

Cholerny babsztyl mógłby być klawiszem więzieniu!

Grobowa cisza.

No odezwijcie się do jasnej cholery, co z wami ludzie?! Cholera, cos tu bardzo jest nie tak....

- Muszę wiedzieć.. proszę, powiedzcie mi. – jęknęła błagalnie wściekłość walczyła u niej z bezsilnością znajdując upust w łzach.

Białe kitle stały niewzruszone wymieniając między sobą jedynie porozumiewawcze spojrzenia.

W jakim szpitalu w ten sposób traktuje się pacjenta... zadręczając go niepewnością, obserwując jak świnkę doświadczalną...?

- Proszę odpowiedzieć na zadane pytania

Cholerny babsztyl klawisz Helga...

- Proszę mi tylko to powiedzieć... – z wysiłkiem opanowała się starając się mówić spokojnie. – Mieliśmy wypadek autokaru w górach...- chaotycznie wróciła do testu - Nazywam się Holy Charpentier, moi rodzice Christopher i Sarah Charpentier nie żyją... Urodziłam się i dzieciństwo spędziłam w Lawrence, w stanie Kansas, dorastałam w Castle Pines w stanie Colorado... To tam jechałam gdy zdarzył się ten wypadek... Czy ktoś jeszcze przeżył? Proszę mi tylko to powiedzieć...

- Wydaje się że pacjentka nadal jest pod jej wpływem. Zaraz będzie tutaj profesor Innuaqui to na pewno sam oceni sytuacje

- Profesor Innuaqui? – co tu jest grane do ciężkiej cholery?

- Tak, to on prowadzi pani przypadek

- mój przypadek? – powtórzyła ostrożnie ważąc słowa – nie rozumiem... czy mój stan jest tak poważny?

- Nazywa się pani Holy Chuch i jest pani...chora, a my próbujemy panią leczyc... – klawisz Helga zakomunikowała jej beznamiętnym głosem po czym odwóciła się do pozostałych białych kitlów – proszę przewieźć pacjentke do jej pokoju, jej stan nie uległ poprawie. Profesor Innuaqui sam zajmie się jej przypadkiem
 
Ravanesh jest offline  
Stary 21-09-2010, 01:37   #204
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Cyrus Parker

Po tym jak obezwładniliście pielęgniarza i kobietę, stłukliście szybę i weszliście do pomieszczenia, w której leżała Rossie. Próba przebudzenie dziewczyny okazała się być tragiczna dla Georga. Rossie wybrudzona ze snu spojrzała na niego, a ten upadł na ziemię, brocząc krwią z uszu, ust i nosa.
Nie miałeś wyjścia. Chwyciłeś krzesło i zadałeś cios celując w głowę leżącej.

Cios osiągnął cel. Krzesło opadło w dół trafiając Rossie w czoło.

Poczułeś się jednak tak, jakbyś to ty oberwał w łeb i to nie krzesłem, lecz ciężkim młotkiem.

Przed oczami eksplodowały ci jaskrawe błyski, zachwiałeś się i .. obudziłeś w innym ciele. Leżącym bezwładnie, przypiętym pasami do łóżka, z jakimiś igłami wkłutymi w ciało, którymi sączą się w twój organizm różne płyny. Nie jesteś w stanie nic zrobić, poza tępym wpatrywaniem się w blady sufit nad głową.

Leżysz i czujesz nacisk na swoje skronie. Potężny, bolesny, jakby ktoś próbował zmiażdżyć ci czaszkę.

Znów powracają omamy wzrokowe.

Widzisz Rossie. Jej straszne oczy wpatrzone w ciebie z gniewem.

- Uderzyłeś mnie!
- Krwawię!

Ból w czaszce narasta. Masz wrażenie, że oczy zaraz ci eksplodują. Wytrysną z czaszki w krwawym gejzerze.

- Dziękuję – te niespodziewane słowa wcale nie zmniejszają bólu. – Krew to ucieczka. Pamiętaj, Cyrus. Zrób to, nim on po ciebie przyjdzie.


Annie Carlson

Ból z rozciętej ręki czułaś jako swędzenie. Pielęgniarze wlekli cię po korytarzu, nie zwracając uwagi na to, że krwawisz. I nagle, kiedy zaczęłaś wierzyć, że nic z tego nie będzie, ujrzałaś, jak ściany wokół ciebie zaczęły drżeć. Farba na nich zaczęła się łuszczyć, ściana drżeć, falować, jakby była .. dywanem.
I nagle znika nacisk na twoje ramiona, wraz z nim znikają pielęgniarze, którzy wlekli cię przez dom wariatów.

Stoisz .. w mrocznym miejscu. Ściany to ruina, okna – to dziury w mrok, kafle pod twoimi nogami są spękane i pokryte jakimś szlamem, lepkim i pachnącym jak krew.

Czujesz strach, który chwyta cię za gardło. Orientujesz się też, że masz na sobie swoje rzeczy, te które miałaś na sobie, nim wrzuciło cię w ciało tej... pacjentki. Czujesz zeszyt – pamiętnik Rossie zatknięty za pasek.

Jesteś tutaj, w tym dziwnym miejscu, kompletnie sama.

Nie. Jednak nie sama. Gdzieś, z ciemności za swoimi plecami słyszysz człapiący dźwięk. Jakby ktoś bosymi stopami szedł przez tą breję. Słyszysz coś jeszcze. Cichy, złowieszczy warkot i zgrzyt metalu szorującego po cegłach. Jakby człapiący ciągnął stalowym ostrzem po ścianie.


Derek Hound

Kiedy włożono cię do maszyny krew z rozbitego nosa zalewała ci twarz i usta. Jej smak był metaliczny. Tak smakowało życie.

Wnętrze maszyny nie było jasne, jak w przypadku tomografu. Było ciemne, jak grzechy świata i pokryte dziwnymi symbolami, które przypominały bardziej znaki okultystyczne, niż cokolwiek mającego korzenie w medycynie lub elektronice.

Poczułeś strach! Potworny! Silniejszy, niż do tej pory. Podświadomie wiedziałeś, ze kiedy maszyna zostanie włączona, ty umrzesz.
I wtedy nagle ściany maszyny obróciły się, a pasy mocujące twoje ciało .. znikły.

Powietrze wokół ciebie wypełnił odór wilgoci, grzyba, pleśni, gnijących resztek organicznych.
Leżysz i co dziwniejsze, masz na sobie rzeczy, które miałeś nim wpakowało cię do wariatkowa.

I wtedy słyszysz dziwny dźwięk, dochodzący gdzieś blisko ciebie. Jakby czyjś szept. Niewyraźny, dochodzący z bliżej nieokreślonej strony.

I jeszcze jedna rzecz przykuwa twoją uwagę. Równoległe rysy nad twoją głową, które wyglądają jak ślady po paznokciach. Krwawe ślady.


George Wasowsky

Kaftan krępował nie tylko ruchy. Zdawał się krępować również wolę, umysł, świadomość.
Już nie byłeś pewny niczego. Co jest prawdą, a co kłamstwem? Wiesz, ze nawet jeśli nie jesteś szaleńcem, to za kilka chwil nim się staniesz.
To wszystko coraz bardziej przypomina szalony, koszmarny sen, z którego nawet przebudzenie nie jest ucieczką.

Leżysz bez ruchu, zapadając się w rozpaczy i obłędzie.

I nagle słyszysz głos w głowie:

- George ....
- Krew jest ucieczką. Krew jest drogą.

Czujesz kroplę spływającą ci po policzku. Łza.

Płaczesz. Nic innego ci nie pozostało.

- Krew jest ucieczką. Krew jest drogą – powtórzył słabnący głos Rossie.


Holy Charpentier

Zawieziono cię do pokoju i podłączono do różnych urządzeń medycznych. Bezdusznie i bez cienia litości, jakbyś była jedynie kawałkiem mięsa. Nic nie znaczącym kawałkiem mięsa.

Po chwili zostałaś sama w pokoju zmagając się z rozpaczą.
Pokój był mały, powodował ataki klaustrofobii, a sytuacja w jakiej się znalazłaś nie pozostawiała cienia wątpliwości, co do twojego losu.

I wtedy do pokoju wszedł on. Mężczyzna o wąskiej, złej twarzy. Widziałaś już tą twarz, mimo że wyglądała inaczej. Widziałaś ją na wyspie. Widziałaś ją w oczach opętańców, którzy was ścigali. Innuaqui.

Usiadł na krześle obok twojego łóżka.

- Witaj, Holy Charpentier – uśmiechnął się, lecz był to uśmiech podobny do tych, jakie zdobią pyszczki kotów, gdy dopadną swoją zdobycz.
- Trzeba było wpuścić mnie tam, na dworcu. Trzeba było postąpić, jak wasz towarzysz John Adler. Ale ty wolałaś uciekać. Wolałaś zaufać mojemu bratu. Mojemu słabemu, tchórzliwemu bratu. A teraz jesteśmy tutaj razem. Złapaliście się w moje sidła. Wiem, że wykradłaś kamień z wyspy. Dobra robota. Byłem zdumiony.

Zamyślił się przez chwilę.

- A teraz masz ostatnią szansę. Możesz umrzeć. Lub przyłączyć się do mnie i żyć. Wybieraj. Twoje ciało leży, z tego co wiem, pogruchotane u brzegów Spirit Lake. Jedno moje dotkniecie może cię do niego wysłać ponownie lub .. możemy zawrzeć pakt, a ty pomożesz mi zabić swoich dotychczasowych sojuszników. Wybieraj, Holy. Tylko szybko. Nie jestem cierpliwy. Szybko wpadam w gniew, jak się zapewne domyślasz.

Zamilkł spoglądając na ciebie z namysłem.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-09-2010, 01:46   #205
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Derek „Hound” Gray



Leżałem. W ciasnym miejscu. Niczym jakiejś rurze. Na szczęście nie była to tuba do której mnie wcisnęli, pomimo moich protestów pielęgniarze. Tutaj nie było tych wszystkich znaków. Znaków, które powodowały ciarki strachu na moim ciele. Wiedziałem, że jeżeli ta maszyna ruszy ja zginę. Wierzgałem się na ile mogłem by się uwolnić. Strach pchał mnie do czynów, do walki o swoje życie. Maszyna ruszyła....
Leżałem w ciasnym miejscu. Niczym w trumnie. Kiedy wzrok przyzwyczaił się trochę do ciemności zauważyłem ślady pazurów nade mną. Jakby ktoś chciał sobie wydrapać drogę ucieczki.
„Jestem w trumnie? Pogrzebany żywcem” – strach na nowo zaczął kiełkować
„Spokojnie Derek, spokojnie. Rozejrzyj się” – pomimo ciasnoty starałem się rozejrzeć.
„To wygląda jak trumna ale chyba nie jest” – kiedy spojrzałem w kierunku swoich stóp zauważyłem niewielkie źródło światła. Niczym jakaś dżdżownica przesunąłem się bliżej tego wyjścia i nie zważając na ewentualność uczynienia hałasu walnąłem z całych sił w drzwiczki. Odleciały z hukiem. Wyczołgałem się dziękując Bogu, że jednak nie siedziałem w trumnie gdzieś zakopany kilka metrów pod ziemią.
„To kostnica. Kurwa wpadłem z deszczu pod rynnę” – na stołach leżały ciała. Było brudno, pokój był zagracony. Puste stoły, kafelki które czyszczone były chyba kilka lat temu, brudne odrapane od farby drzwi, szafki zbutwiałe, część chyba przegniła.
Spojrzałem po sobie. Nie miałem na sobie białego kitla w jakim chodzili pacjenci wariatkowa. Szukałem wzrokiem lustra. Odbicie. Derek Gray
„Uf, tamto było koszmarem, jakaś chorą wizją”
Będąc już pewien, że „wróciłem” do swojego ciała rozejrzałem się bardziej uważnie po pomieszczeniu. Miejsce napawało grozą. Lęk toczył się po całym mym organizmie. Rzucałem nerwowe spojrzenia reagujac na każdy ruch jaki podsuwała mi moja wyobraźnia. Na kilku stołach jakie się tutaj znajdowały leżały ciała.
Dźwięk.... serce zabiło mi mocniej.... jakieś zawodzenia... zza niedomkniętych drzwi.
„Kurwa... mam dość... mam dość... dajcie mi już spokój” – miałem wrażenie, że siedzę w jakiejś pętli całego tego koszmaru. Gdzie Nathaniel? Gdzie koniec tego wszystkiego?
Spojrzałem na ciała leżące na stole. W panującym półmroku ciężko było dostrzec kto to może być. Zreszta wyglądały one na zasuszone, zmumyfikowane, pozbawione krwi i wody. Za wyjątkiem jednego ciała, za wyjątkiem ciała leżącego koło miejsca w którym stałem. Ciała Holy....
Zawodzenie za drzwiami nie milkło. Pełen obaw i rosnącego ze strachu uścisku w gardle podszedłem do ciała Holy.
„W jaki sposób się tutaj znalazłaś Holy? Upadłaś w toń jeziora... Boże Holy” – podszedłem do ciała
Leżała blada, naga ze śladami pozszywanych rozcięć jakie czyni się w prosektorium by poznać przyczynę śmierci.
Światło odbijające się w jej oczach? Nie. To dwie monety leżące na jej powiekach niczym opłata za życie pozagrobowe.
„Zwariuje” – złapałem się za głowę powstrzymując atak płaczu, atak paniki
Ciało Holy.... i jeszcze to zawodzenie wydobywające się zza uchylonych drzwi.
Dotknąłem zimnego czoła dziewczyny. Na monetach coś było napisane. Pochyliłem się.
Zawodzenie ucichło.
Nie wiem po jaką cholerę. Nie wiem dlaczego wziąłem w palce jedną z monet by się jej lepiej przyjrzeć.
Jękliwy charkot wydobywający się zza moich pleców doszedł mych uszu. Ręka z monetą wędrująca w kierunku mojej twarzy zamarła w połowie drogi. Zauważyłem napis na niej REST. Obróciłem się za siebie....
Pusto
Uff...
Dźwięk wydobywał się z korytarza zza uchylonych drzwi. Był coraz bliżej
- Świeeeeeeże? – padło pytanie z cienia korytarza. Gdybym nic nie jadł od dłuższego czasu to bym chyba po prostu posrał się w gacie ze strachu. Przed oczyma widziałem rozszarpane ciało Sandersa, którego kilka chwil wcześniej też ktoś zwracał się per „świeże”
Panicznie rozejrzałem się po pomieszczeniu szukając dodatkowych możliwości ucieczki. Były jeszcze jedne drzwi. Zamknięte. Miałem nadzieje, że nie na zamek
- AAaaaaaaarrrrrrgggggggggggghhhhhhhh!!!!!! – wrzasnąłem z bólu. Ręka w której trzymałem monetę zakwitła przerażającym, potwornym bólem. Kość pękła.
- KKkuuuurrrwaaaa!!!!!!!!!! – z przerażeniem zauważyłem, że to zdeformowana szczęka Holy, albo raczej tego co podszywało się pod Holy miażdży mi dłoń a jej czerwone ślepia wpatrują się we mnie z żądzą mordu.
Drugą ręką strzeliłem ją pomiędzy te ślepia. Nienaturalnie duża szczęka pełna ostrych niczym igły zębów. Pieprzony potwór.
Ręka płonęła ogniem bólu. Bólu jakiego nigdy w życiu jeszcze nie czułem. Nie zniknął nawet wtedy kiedy postać czegoś co wyglądało jak Holy puściło rękę i spadło z drugiej strony lóżka. Gramoliło się jednak bardzo szybko. Dodatkowo przez załzawione od bólu oczy dojrzałem, że zmumifikowane pozostałe ciała leżące na innych stołach zaczynają dawać oznaki swojego nieżycia.
Kopnąłem w kierunku wstającego z podłogi potwora stół na którym dotychczas leżało. Rękę z której lała sie krew przycisnąłem do ciała i pobiegłem w kierunku drzwi. Tych które dotychczas były zamknięte. Tych zza których nie było słychać „świeże”. Modliłem się, żeby były otwarte, żeby za nimi nic nie było..... Chciałem żyć.... choć byłem już zmęczony...
Zdrową ręką szarpnąłem za klamkę słysząc za sobą hałas.


George Wasowsky



George…- kobiecy, dziewczęcy słodki szept odezwał się w jego głowie.

Boże jak dawno nikt do mnie tak nie mówił

George - znów, jakby wołanie o uwagę - Krew jest ucieczką. Krew jest drogą.

-I co mam teraz zrobić?- powiedział na głos - zranić się? Niby jak? W czym to pomoże?

Rossie już się nie odezwała.

To stąd biorą się te wszystkie samookaleczenia – nie wiedzieć czemu zaśmiał się w duchu - jakieś głosy szepczą ci do głowy, że krew jest ucieczką co! - ostatnie słowa skierował w przestrzeń pokoju.

Zmęczyło go to wszystko leżał, sapał i myślał unieruchomiony, duszony przez więzy, które go krępowały.

Nic, nic nie mogę zrobić tylko czekać aż po mnie przyjdą.
Albo nie przyjdą i umrę tutaj uduszony we własnych myślach.

Znieruchomiał z głową zwróconą w bok, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń pokoju.
Po kilku minutach ocknął się. Zacięty wyraz twarzy, zmarszczone czoło, zaciśnięte usta świadczyły, że podjął jakąś decyzję. Zmrużył oczy, policzki zapadły mu się niespodziewanie.
Zamknął oczy i wykrzywił twarz w grymasie bólu.

Wydał z siebie pomruk niezadowolenia kiedy poczuł ból i smak krwi w ustach. Przełykał ją razem ze śliną. Nie było tego wiele, ale okazało się, że przyniosło efekt. Leżał na starym rozpadającym się łóżku w pokoju, który od wielu lat nie był remontowany. Grzyb na ścianach, zapach wilgoci łuszcząca się farba… . Jednym, słowem rudera. Wstał powoli. Miał na sobie swój stary prochowiec. Sięgnął szybko do kieszeni i zacisnął dłoń na metalowej zapalniczce.

A jednak - rana nie była zbyt wielka ale bolała. Wewnętrzna strona policzka od razu spuchła a język mimowolnie dotykał ją badawczo. Od okna bilo przenikliwe zimno. George skierował się tamtą stronę , ale przystanął wpół drogi kiedy dojrzał za nim smolistą nieprzeniknioną ciemność. Wolał nie zbliżać się za bardzo.
Drzwi. Drzwi były równie spróchniałe jak cała reszta. Ledwo trzymały się na zawiasach. Mimo ciemności za oknem ze ścian biła dziwna poświata. Kiedy przyjrzał się temu z bliska okazało się, że miejscami wykwitły kolonie czegoś co przypominało mech czy grzyby. Święciło to to na tyle jasno, że można było poruszać się bez kłopotu.

Po szybkich oględzinach i nie znalezieniu kompletnie niczego, George skierował się do drzwi, kiedy do jego uszu dobiegł dziwny hałas jakiegoś szurania. Znieruchomiał. Ewidentnie dochodziło to zza drzwi właśnie. Zbliżył się cichutko i wstrzymał oddech nasłuchując. Nie było to szuranie tylko węszenie.

-Cholera, kto to?

Hałas dobiegał z pewnej odległości. Ktoś lub coś systematycznie węszyło jakby czegoś lub kogoś szukało. Podszedł do lekko uchylonych drzwi. Próbował coś dojrzeć przez szparę, ale za drzwiami panował nieprzenikniony mrok. Wrócił na środek pokoju i przysiadł na łóżku. Węszenie zbliżało się a on tkwił tu jak w pułapce.

-Szlag, szlag! - uderzył butami o podłogę. Rękoma zatkał sobie usta w przestrachu. Zląkł się bo przecież hałas mógł zwrócić czyjąś uwagę.
I faktycznie bo węszenie za drzwiami ustało a na jego miejsce pojawiło się tupanie i syk.

ŚŚŚŚWIEŻE!!!


-O kurwa - zapiszczał i rzucił się z łóżkiem barykadując szybko drzwi. Serce waliło mu jak oszalałe. Tymczasem stwór gramolił się ciężko i powoli w jego stronę. Wasowsky zdał sobie sprawę, że to łóżko to żadne zabezpieczenie.

Głową muru nie przebijesz - przypomniało mu się powiedzenie, po czy nie wiedzieć czemu rozpędził się i rzucił się na ścianę sąsiadującą z następnym pomieszczeniem.

Może miał taka fantazję, może zauważył, że po jego wcześniejszym uderzeniu o podłogę jedna z desek pękła prawie się rozlatując. Wszechobecny grzyb i wilgoć musiały nadkruszyć strukturę wewnątrz budynku bo o dziwo tynk posypał się a George wleciał wraz z fragmentami ściany do pokoju obok.



Cyrus Parker



Cios krzesłem okazał się celny, lecz prawdopodobnie nie zabójczy.
Sam poczuł swój cios na swojej głowie, nawet nie wiedział że dysponuje taką siłą. Głowa mu pękała na pół, ale... żył. Prawdopodobnie.

Obudził się znowu, w nieswoim ciele. Przywiązany pasami do łóżka mógł tylko wykonywać niewielkie ruchy rękoma i głową. Na początku poszarpał trochę pasy, niestety trzymały mocno. Nie miały ochoty puścić choć troszkę.
Głowa cały czas go bolała. Tak, jakby strzelił sobie w łeb, a mimo wszystko przeżył.

Aż w końcu na środku pokoju pojawiła się niewielka, przeźroczysta sylwetka.
"Rossie?" - zapytał sam siebie w myślach.
W jej oczach płonął ogień, panował grzech. Skrępowanemu Parkerowi napłynęły łzy do oczu. Znowu próbował zerwać pasy.
"Nie mogę tak umrzeć! Nie w ten sposób!
Jego myślom zawtórowała dziewczynka:
- Uderzyłeś mnie!
- Krwawię!
"Już po mnie... Nie! NIE!" - łzy same mu napłynęły do oczu. Myślał że to wszystko skończy się jakoś inaczej...
A ból głowy nadal narastał, jak wściekły. Jakby jego mózg wypełniała nieprzenikniona ciemność.

- Dziękuję – te niespodziewane słowa wcale nie zmniejszają bólu głowy u żołnierza – Krew to ucieczka. Pamiętaj, Cyrus. Zrób to, nim on po ciebie przyjdzie.

Nagle w żołnierzu, znowu obudził się stary charakter. Oczy wyschły momentalnie, powróciło działanie taktyczne. Rozejrzał się po pomieszczeniu, duchowa sylwetka znikła.
"Co robić? Co robić? - rozmyślał.
W końcu zauważył spory strup na ręce, po ugryzieniu Dereka.
"Krew to ucieczka!" - przypomniał sobie - "Ale nie mogę uciekać, póki inni są w tym szpitalu! Muszę im to jakoś przekazać... Cholera... Tyle lat unikałem śmierci w Iraku wykorzystując innych, że w końcu wyrównać szale. Kurwa! - rozparł się znowu w pasach, przypadkiem zdzierając sobie strup.

"O NIE! O JA GŁUPI! CO JA ZROBIŁEM!" - rozmyślał gorączkowo patrząc na krwawiącą rękę, ze łzami w oczach popatrzył na zamknięte drzwi - "Żegnajcie, może się jeszcze spotkamy".

Obudził się w swoim ciele, w jakimś prawie ciemnym pomieszczeniu. Poczuł na biodrze, zimny kształt rewolweru. Uspokoił się momentalnie, lecz myśli o zostawionych towarzyszach nie przeszły. Leżał tak chwilkę w zaciemnionym pomieszczeniu, aż w końcu podniósł się.
Wyciągnął rewolwer i zmienił amunicję ze srebrnej, na normalną, której było coraz mniej. Srebrne kule załadował do szybko ładownicy i podszedł do spróchniałych drzwi. Za nimi panowała nieprzenikniona ciemność.
Aż w końcu usłyszał jakieś szuranie... Szybko cofnął się i wycelował we drzwi, na szczęście szuranie minęło jego pokój. Wtedy usłyszał zza ściany szuranie, ale bardziej inne. Jakby ktoś szurał jakimś żelastwem po podłodze, a szurający zwierz węszący po korytarzu, momentalnie zaczął dobijać się do sąsiednich drzwi. Zza ściany słyszał jakieś mimowolne ruchy, jakąś krzątaninę... A potwór cały czas próbowało dobić się do sąsiada.

I nagle. Niespodziewanie ściana rozleciała się w zmurszały mak, a wraz z nim do pokoju wpadł staruszek George.
- Kurwa! Ty żyjesz! - krzyknął żołnierz nierozważnie widząc dziennikarza. Pomógł mu wstać - Co z resztą?



Annie Carlson


No nie! Jak to boli. Rana nie mogła być duża, ale piekła straszliwie. No i oczywiście nic się nie stało. Pielęgniarze nawet nie zwrócili uwagi na to, że dziewczyna krwawi wlokąc ją po korytarzu tak, że jej stopy ślizgały się po posadzce. Ale w zasadzie to dobrze - uznała Annie – gdyby mnie tak mocno nie trzymali już dawno upadłabym na podłogę. Dziewczyna czuła, że kręci jej się w głowie i widzi coraz mniej wyraźnie. Była nieco zdziwiona, że takie niewielkie zranienie zaraz najprawdopodobniej sprawi, że zemdleje, ale uznała, że sprawę pogorszył fakt, że sama zadała sobie tę ranę. Doszła do wniosku, że pomysł z okaleczeniem nie był taki chybiony, bo przynajmniej odwlecze czas swojego zabiegu. Po pierwsze nie wsadzą jej chyba nieprzytomnej do tej machiny a poza tym na pewno ani złośliwa pani doktor ani ON nie pozwolą jej zabryzgać wszystkiego krwią, więc ktoś ją będzie musiał opatrzyć. A w między czasie może uda jej się wymyślić jeszcze coś innego żeby stąd uciec albo dodatkowo odwlec ten cały zabieg.

Nagle Carlson poczuła, że nacisk ramion pielęgniarzy słabnie. Już chciała zawołać żeby trzymali ją mocniej, bo bała się, że po prostu wyrżnie głową o posadzkę, ale zorientowała się, że coś jest nie tak jak być powinno. Pielęgniarze po prostu zanikali a wraz z nimi rozpływał się cały korytarz. Obraz tego, co widziała najpierw się zamazał a potem wyostrzył i dziewczyna spostrzegła, że znajduje się zupełnie gdzie indziej niż chwilę temu. Poczuła, że ma na sobie znowu ubranie Annie Carlson a nie pacjentki z psychiatryka a za paskiem spodni znalazła pamiętnik. Przez chwilę dotykała okładki zeszytu jakby nie mogła uwierzyć w swoje szczęście a potem...Potem zorientowała się, że jest tutaj zupełnie sama a miejsce, chociaż całkiem zrujnowane i opuszczone ma taki sam układ pomieszczeń jak psychiatryk. No i jeszcze usłyszała ten dźwięk. Jakiś warkot za sobą i dźwięk jakby metalu uderzającego o podłogę.

Pierwsze, co przyszło jej do głowy to, że Ogar i Łowca wpadli na jej ślad. Ale to przecież niemożliwe, oni nie mogli jej wyśledzić. Jednak cokolwiek to było wzbudziło w niej początki paniki. Pamiętała mniej więcej rozkład pomieszczeń z domu wariatów a jeśli to było to samo miejsce wszystko musiało tu wyglądać tak samo. Starając się nie robić hałasu zaczęła przemieszczać się w przeciwną stronę korytarza jak najdalej od tego czegoś na jego drugim końcu. Po drodze mijała drzwi do różnych pomieszczeń znajdujących się po obu stronach korytarza. Zastanawiała się czy nie ukryć się w jednym z pokoi przed tym, co za nią szło, ale zza drzwi jednej z sal usłyszała jakiś cichy dźwięk i doszła do wniosku, że lepiej nie ryzykować zaglądania do miejsc, które mogą wcale nie być puste. A wolała nie sprawdzać, co może się czaić za ich drzwiami.

Kiedy dotarła do końca korytarza i zobaczyła schody prowadzące w górę i w dół usłyszała że za nią coś prawdopodobnie rozwaliło jedną ze ścian, a przynajmniej tak to zabrzmiało. Zadrżała i przyspieszyła kroku zadowolona, że nie zdecydowała się sprawdzać żadnego z pomieszczeń mieszczących się na tym piętrze. Zastanawiała się czy pójść schodami w górę czy w dół, ale po chwili z półpiętra wyżej dobiegło ją jakieś dyszenie. Znak, że coś blokowało schody na górę. Tak, więc została tylko droga w dół. Przemknęła blisko ściany tak żeby stwór z góry jej nie dostrzegł, ale przez to miała okazję przyjrzeć się dokładnie ścianie. Wyciekał z niej jakiś obrzydliwy, cuchnący szlam. Coś jak połączenie mułu i krwi?

Kiedy schodziła już na półpiętro niżej usłyszała że to co człapało za nią po korytarzu dalej idzie jej tropem, tym razem warkot przeszedł w jakieś niewyraźne słowa. Słowa, które brzmiały jak: świeże. Już wiedziała, co ją ścigało. Przyspieszyła jeszcze kroku i prawie zbiegła na piętro niżej. Najwyraźniej dotarła na parter, bo schody już nie prowadziły dalej w dół. Przez uchylone okno widać było, że na zewnątrz panuje nieprzenikniona ciemność, wyglądająca jak kłębiące się burzowe chmury. Początkowo chciała wyjść z budynku, ale uznała, że to nie jest dobry pomysł. Nie wiedziała, co to za dziwna ciemność i czy może być niebezpieczna a poza tym problemem były te stwory. Jeśli są też na zewnątrz to się przed nimi nie ukryje na otwartej przestrzeni a pamiętała, że potrafią poruszać się bardzo szybko.

Nie wiedziała gdzie są pozostali: George, Derek i Cyrus, ale wiedziała, że musi na nich poczekać. Jeśli znajdą wyjście z pułapki, którą przygotował im Innuaqui to powinni znaleźć się w tym samym miejscu co ona. Mogła tylko mieć nadzieję, że dotrą tu szybko. Wiedziała, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia, bo ani opuszczenie tego gmachu ani pozostanie w budynku nie zapewni jej bezpieczeństwa. W końcu któreś ze stworzeń znajdujących się w środku trafi na jej ślad a ona też nie może uciekać przed nimi bez końca.

Na razie znalazła sobie miejsce, które pozwalało jej być w miarę niewidoczną a przy tym mieć dobry widok na dużą część kompleksu. Starała się też być możliwie jak najciszej żeby usłyszeć zbliżające się stworzenia. Nie było to proste, bo tłukące się ze strachu w piersi serce biło tak głośno, że prawdopodobnie mogło zagłuszyć każdy inny dźwięk. Próbowała się uspokoić, ale z miernym skutkiem. Co chwilę dotykała pamiętnika upewniając się że nadal jest na swoim miejscu. Był jej ostatnią deską ratunku. Gdyby sprawy przybrały naprawdę zły obrót zamierzała go użyć. Miał tylko dwie wątpliwości. Po pierwsze: czy zadziała? W końcu użyła go już dwa razy i nie wiedziała czy mogła liczyć na trzeci raz. No i co z resztą ludzi? Jeśli ona ucieknie stąd sama korzystając z pamiętnika to, w jaki sposób poradzi sobie pozostała trójka? Czy jeśli ona ucieknie to zostawi ich tutaj na pewną śmierć? Z drugiej strony, jeśli któreś z tych paskudnych stworzeń ją dopadnie to żaden z pozostałych mężczyzn i tak nie skorzysta z przejścia w pamiętniku, bo po prostu nie będzie w stanie. I tak źle, i tak niedobrze. Najlepiej żeby szybko się tutaj wszyscy zjawili. Bardzo szybko.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 22-09-2010, 02:12   #206
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Gdy przyszedł byla już calkiem spokojna. Dostala swoje wyjaśnienie.
Nie oszalala. Wpadla w jego pułapkę, koniec gry. Tak musza czuc się skazancy wchodzący na szafot. Spokojni, pogodzeni z tym co ma nastapic.

Innuaqui czekal.
Miala wybor. Co za wielkoduszność. Jeśli chce uratowac zycie musi zostac morderca, bezwolna marionetka w rekach potwora. Upodobni się do zombie przed którymi uciekala, ale przynajmniej będzie zyla. Albo ginie tu i teraz, wraca do swojego pogruchotanego ciala konajacego na brzegu jeziora. Bolesna, powolna śmierć. Może kiedys ktos odnajdzie jej szczatki i da ukojenie odchodzącym od zmysłów bliskim.
Chyba ze...
Przygryzla spierzchnięte wargi i cichym, zachrypniętym glosem poprosila go o rozpiecie krepujacych ja pasow.
Z niepokojem polaczonym z dziwna fascynacja przygladala się Innuaqui speniajacemu jej prosbe. Nie odezwal się slowem. Spokojnie, w milczeniu uwolnil ja z mocujących ja do lozka pasow.
W chwili gdy była już wolna, gdy odsunął się od niej szybkim ruchem zerwala powbijane w jej rece igly i zeskoczyla z lozka odgradzając się nim od demona.
„Co za absurdalna sytuacja, co teraz? Nie mam gdzie uciec, nie mam nawet czym się bronic...”

„Kamien!”
Jej reka odruchowo powędrowała w strone bioder szukając kieszeni spodni
„Szlag, to nie moje cialo, nie moje ubranie... ”

Desperacja

Stala w kacie pokoiku odgrodzona od niego lozkiem, czujac jak po rekach splywa jej krew ...
Kap kap kap kap...

Widze ze już dokonałaś wyboru...

„Boze, nie chce umierac...”

Po jej twarzy zaczely spływać lzy

„ Derek... przepraszam...”

Cichym glosem dala swoja odpowiedz.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 22-09-2010 o 02:21.
Merigold jest offline  
Stary 01-10-2010, 23:19   #207
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NARRATOR




Derek Gray

Uciekając przed sycząca kreaturą poniewczasie zrozumiałeś swój błąd. To COŚ zupełnie nie przypominało Holy. A napis „Rest” na monecie był czymś w rodzaju ... pieczęci. Jego zdjęcie przebudziło uśpione monstrum.

Biegłeś nie czując bólu w poranionej ręce. To strach dodawał ci siły. Po drodze uderzyłeś się boleśnie w kant jednego z łóżek, wpadając na nie z takim impetem, że spoczywające na nim „zwłoki” znalazły się na brudnych kafelkach.

Udało ci się dopaść upatrzonych drzwi tuż przed maszkarą. Szybko zatrzasnąłeś je za swoimi plecami tuż przed kłapiącą paszczęką potworą! Szponiasta łapa uderzyła z całych sił w drzwi. Nie były zbyt solidne i wydawało ci się, że nie wytrzymają zbyt długo furii potwora.

Szybo i w panice rozejrzałeś się wokół siebie. Znalazłeś się w czymś, co wyglądało jak .. wejście do krematorium. W biurze, gdzie dokonywano ostatnich spraw, przed spopieleniem doczesnych szczątków zmarłych.
Zwykłe, brudne biuro. Szafki na dokumenty, biurko, koślawe krzesło. Z biura prowadziły dalej dwie dróg: jedna – którą wszedłeś i którą właśnie atakowała bestia oraz druga – prowadząca pewnie do pomieszczenia z piecem krematoryjnym.

Zraniona ręka boli jak diabli i w zasadzie jest prawie bezwładna. Na podłodze pozostawiasz ślady krwi która ... unosi się wokół ciebie, niczym dym.
Straciłeś kilka cennych sekund na podziwianie tego niecodziennego widowiska. Otrzeźwiło cię to, że bestia właśnie przebiła jedną łapę na drugą stronę drzwi, robiąc w nich sporą dziurę. Jeszcze chwila i dopadnie cię rozrywając na kawałki.


Cyrus Parker i George Wasowsky


Nie tylko Cyrus ucieszył się na twój widok, George Najwyraźniej łomot, jakiego narobiło twoje przebicie się przez ścianę zaalarmował całe tałatajstwo, jakie było w pobliżu.

Nie mieliście zbyt wiele czasu. Dobitnie świadczyły o tym ryki, wrzaski, skowyty i zawodzenia, które doszły was z każdej możliwej strony.
Najbliższe wycie rozległo się tuz obok, w pomieszczeniu, z którego wparował tutaj Wasowsky, a w chwilę później w dziurze pojawił się koszmarny stwór w czymś, co przypominało poszarpany kaftan bezpieczeństwa.

Zawył dziko i ruszył w waszą stronę.
Kątem oka zauważyliście kolejnego, który pojawił się w drzwiach.

- Musicie wytrwać ile zdołacie – słyszycie koło siebie głos „Studenciaka”. – Nie dajcie się zabić! Ja i ktoś jeszcze postaramy się wam pomóc! Wytrwajcie!

Łatwo, kurwa, powiedzieć!

Annie Carlson


Ukryłaś się w samą porę. Ledwie tylko udało ci się zapaść w kryjówce, kiedy wokół ciebie rozpętało się piekło.

Z pomieszczenia obok wyskoczyła jakaś zdeformowana postać i ruszyła pędem w stronę schodów. Zaraz za nią – wymachując czymś przypominającym wielką siekierę – pobiegła następna.

Wyglądało to tak, jakby każdy mieszkaniec tego przeklętego miejsca ruszył na górę. Przypomina to nieco wściekłość, jaka ogarnęła monstra szturmujące dom Rossie. Jakby ..

- ŚWIEŻEEEE!!!

Ten okrzyk nie pozostawia wątpliwości. Gdzieś tam, masz przeczucie graniczące wręcz z pewnością, są .. inni z feralnego rejsu do Colorado Springst.

- To twoja szansa, Annie – słyszysz niespodziewani głos Rossie w głowie. Łagodny, spokojny i rzeczowy. – Biegnij na parter! Sala zaraz przy windach. Już!


Holy Charpentier




Odpowiedź, jaką udzieliłaś, nie rozczarowała Innuaquiego. Jednak przez jego okrutną twarz, przemknął grymas zdziwienia.

- Więc zdecydowałaś – powiedział beznamiętnie i dotknął twojego czoła ruchem błyskawicznym, jak atak węża.

Ból czaszki! Światło przed oczami. Światła uderzające wprost w oczy! Szydercze, zniekształcone i pełne wściekłości głosy!

A potem powróciły zmysły i potworny ból.

Czujesz, że leżysz na zimnych, mokrych kamieniach. Połamana, pogruchotana, lecz wciąż żywa. Jednak niezdolna do wykonania nawet najmniejszego ruchu.

Krew zlepia ci oczy i prze szkarłatną mgłę dostrzegasz wodę. Zaledwie kilka centymetrów od twoich palców. Jednak równie dobrze woda mogłaby być w innej galaktyce. Nieosiągalna.

Widzisz krew wciekającą do wody. Wiesz, że to twoja krew. A potem, katem oka, widzisz buty z mocnymi sznurówkami.

- Leż spokojne – słyszysz wyzuty z emocji głos bez wątpienia należący do „Obitego Żeberka”. – Zaraz twój wybór stanie się faktem.



Dziwnie obojętnie oczekujesz na to, co ma się wydarzyć. Za długo już wymykałaś się śmierci, by się jej teraz bać.

Głośny huk wystrzału z pistoletu jest ostatnim, co słyszysz po tej stronie życia. Nie czujesz nawet uderzenia pocisku, który dziurawi ci czaszkę.

Widzisz jaskrawe światło, w którym zanurzasz się z ulgą. To dobre światło! Ból znika. A wraz z bólem znikasz i ty.
 
Armiel jest offline  
Stary 01-10-2010, 23:26   #208
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
George Wasowsky



Gdzie reszta? - padło zaraz po soczystym "kurwa ty żyjesz!".
Cyrus, kurwa - odpowiedział lekko zaskoczony, ale w konwencji - Cyrus za mną, co, ktoś, nie wiem
-Na ziemie! - był już na ziemi tyle, że zaniechał podnoszenia się i przywarł twarzą do podłogi.

BAM BAM BAM

Echo poniosło odgłos strzałów. Obrócił się i zobaczył ohydną kreaturę wiszącą bezwładnie przez dziurę w ścianie. Podnosząc się zauważył kolejną bestię.

-Parker, drzwi!

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Żołnierz skierował lufę w tamtym kierunku i wypalił. Kolejna góra mięcha zwaliła się na podłogę.
Wtedy niespodziewanie usłyszeli głos studenciaka. Te kilka słów podziałało na nich cholernie motywująco.

Za mną! - rzucił Cyrus i ruszył w kierunku drzwi- Do pokoju na przeciwko

Kiedy kopniakiem otwierał wejściem rozejrzał się na boki czy nic im nie zagraża.
Zagrażało, kolejne monstra były już całkiem blisko.
George usłyszał tylko

-Właź, szybko! - i drzwi zatrzasnęły się za nimi. Wasowsky był na skraju drgawek. Spoglądając na Cyrusa widać było, że ten jest w swoim żywiole. Reagował błyskawicznie, jego ruchy były pewne i skoordynowane.
Łuski wypadły z brzękiem na podłogę, słychać było szczęk przeładowywanej broni.

-Do ściany! - padły kolejne rozkazy a George był w duchu wdzięczny, że to nie on musi decydować co robić. Gdyby musiał to zdążyłby w tym czasie pomyśleć tylko "lemoniada".

Zdecydował się jeszcze, żeby przytargać łóżko i pchnąć je w stronę drzwi aby utrudnić nieco przeciwnikom zadanie. To wszystko co był w stanie zrobić. Reszta należała do Parkera a ten widać palił się do swoich zadań.


Annie Carlson



Przyczajona w cieniu czekała na...Właściwie sama nie wiedziała, na co. Chyba żeby zjawili się tutaj inni i żeby jak najszybciej mogli wynieść się z tego miejsca. Jednak nagle wydarzyło się coś, co sprawiło, że musiała jeszcze głębiej wcisnąć się do swojej kryjówki. Z wszystkich możliwych stron wyskoczyły najróżniejszej maści stwory i popędziły na górę. Każdy wyglądał inaczej, ale wszystkie miały mordercze zamiary, które prawdopodobnie zamierzały zrealizować za pomocą tego, w co były wyposażone: wielkie zębiska, szpony czy bardzo ostre narzędzia do cięcia.

Annie zastanawiała się, co mogło je skłonić do tej nagłej szarży na wyższe piętra przypominającej atak potencjalnych panien młodych na posezonową wyprzedaż sukien ślubnych. Odpowiedz nasunęła się jej od razu. W budynku musiał pojawić się jeszcze ktoś żywy. I to ktoś, kto narobił takiego rumoru, że zwabił prawie wszystkie możliwe stworzenia przebywające w budynku. Carlson zastanawiała się czy nie powinna pobiec pomóc tej osaczonej osobie, ale nie miała żadnego pomysłu, w jaki sposób mogłaby być przydatna. Jeśli pobiegnie za stworami one zorientują się, że jest tu jeszcze ktoś żywy i zwrócą się przeciwko niej. A nie wydawało się jej żeby dobrym pomysłem na przedostanie się pomiędzy nimi było wymachiwanie kończynami i wydawanie dziwnych odgłosów na przemian z krzyczeniem: ŚWIEŻE! Chyba ich raczej w ten sposób nie nabierze. A jej jedyna bronią były jej własne ręce i twarda okładka pamiętnika. To przeciwko siekierom, nożom i zestawowi kłów i pazurów. Była bez szans.

Kiedy tak stała ukryta i biła się z myślami co robić znowu usłyszała znajomy głos w głowie:

- To twoja szansa, Annie – to z pewnością był głos Rossie - Biegnij na parter! Sala zaraz przy windach. Już!

Carlson odczekała jeszcze parę uderzeń serca żeby mieć pewność, że wszystkie stwory z parteru pobiegły już na górę i wtedy wyskoczyła ze swojej kryjówki. Po chwili musiała do niej znowu szybko wrócić, bo minęła ją jakaś spóźniona istota wymachująca wielkim rzeźnickim nożem.

Wtedy dziewczyna ponownie ruszyła korytarzem. Znajdowała się blisko głównego wyjścia, więc windy też powinny być niedaleko. Po chwili je znalazła, zrujnowane jak wszystko wokół. Zaraz za nimi znajdowała się sala z napisem na drzwiach: pokój zabiegowy. To o to pomieszczenie musiało chodzić Rossie. Annie przyłożyła ucho do drzwi żeby zorientować się czy ktoś jest w środku i nie wydaje czasem charkotów i bulgotów bełkocząc przy okazji: świeże. Przez chwilę wszystko zostało zagłuszone odgłosami z góry, wyraźnymi odgłosami wystrzałów. A więc to Cyrus Parker – pomyślała Carlson – to dobrze, przynajmniej ma jakąś szansę z tymi stworami. Sama złapała za klamkę i jak najciszej jak umiała otworzyła drzwi do pokoju przygotowana na ewentualny unik i szybką ucieczkę Zajrzała do środka.



Derek „Hound” Gray



Śmierć po raz kolejny czaiła się za moimi plecami. Od momentu, kiedy rozpoczął się ten cholerny rytuał Powrotu, kiedy zostaliśmy naznaczeni kostucha została wysyłana po to by zyskać nasze ciała i dusze dla upadłego anioła, tego, który pragnął uwolnienia ze swojego mitycznego więzienia. Strach stał się moim nieodzownym towarzyszem tak jak kiedyś ból w kolanie tak jak teraz ból w zgruchotanej ręce... tak jak ból po stracie innych... jak ciągły ból po odejściu Holy.
Nawet nie widziałem, że był on tak duży, tak wielki że omamił moje zmysły i kazał wierzyć, że na stole przede mną leży Holy... złamałem pieczęć, obudziłem monstrum.... i znowu uciekałem....z dyszącą mi za plecami śmiercią.
Walczyłem, bo taką miałem naturę, tak mnie uczono, tak mnie wychowano, tak mi kazano. Trzasnąłem drzwiami, które na moje szczęście okazały się otwarte, tuz przed szczęka bestii. Przekręciłem zamek. Byłem świadom, ze drzwi powstrzymają ją jedynie przez chwilę. Potwierdzeniem były odskakiwanie drzwi przy każdym uderzeniu potwora. To tylko kwestia czasu. Szybkie spojrzenie po pomieszczeniu. Jakieś biuro. Zagracone, brudne jak wcześniejsze pomieszczenie. Kolejne drzwi po drugiej stronie. Rzuciłem się biegiem je również zatrzaskując za sobą. Serce łomotało mi w piersi. Nacisk w skroniach. Strach, stres...
Rozejrzałem się. Krematorium. Miejsce gdzie spopielano szczątki po śmierci. Unicestwienie...moje więzienie.... Nie było kolejnych drzwi.... moje wiezienie...
„Krata wentylacyjna” – wzrok szybko spostrzegł jedyna niewygodna drogę ucieczki. O ile takowa była...
Słyszałem jak drzwi prowadzące do biura wypadły z zawiasów. Nie było czasu. Trzeba było podjąć decyzję. Trzeba było działać. Jednym ruchem sprawnej ręki ściągnąłem z siebie koszule poplamioną moją krwią płynąca z poharatanej reki. Przetarłem nią rękę i cisnąłem koszulę do otwartej komory pieca. Tuz za nią powędrował telefon komórkowy wyciągnięty z kieszeni spodni. Z telefonu pobrzmiewała melodia dźwięk ustawionego dzwonka.

Walenie w drzwi krematorium zaczęło się. Bestia starała się forsować ostatnią moją barykadę. Półnagi wciskając się do małego pomieszczenia miałem nadzieje, że uda mi sie zmylić stwora i rzuci się do krematorium zwabiony intensywnym zapachem mojej krwi jaka przesiąknięta była koszulka a także dźwiękiem wydobywającym sie z komórki. Liczyłem ze tym sposobem da mi czas na to by korzystając z tych ciasnych szybów wentylacyjnych ucieknę jak najdalej stad nawet po to by gdzieś tam samotny umrzeć z wykrwawienia a może po to by jednak znaleźć pomoc... może innych członków tego przeklętego rytuału.
Łokieć za łokciem przesuwałem się ciasnym korytarzem wentylacyjnym. Ręka bolała coraz bardziej. Dotarłem cieżko dysząc do rozwidlenia kiedy poczułem to coś. Dziwne uczucie. Coś co przełamało tlącą się w sercu malutką nadzieję. Nadzieję, że Holy mimo wszystko przeżyła. Ta iskierka zgasła…. Tak nagle…. Ta pustka….. przerażająca pustka. Holy… odeszła…. Na zawsze….
Marzyłem o zanurzeniu swej dłoni w twych włosach
Marzyłem o złożeniu pocałunku na twych wargach
Marzyłem o dotyku twej dłoni
Oddałbym za to wieczność
….
Pozostałem sam

Sunąłem dalej idąc na oślep. Walczyłem, ale już nie wiem, po co, nie wiem … dla kogo



Cyrus Parker




Kątem oka spostrzegłem, jak wystraszony, i widać że mocno zestresowany George, dosuwa do drzwi metalowe łóżko.
Niestety żołnierz nie mógł pomóc staruszkowi, przeładowywał rewolwer, z którego przed sekundami położył dwa potwory.

A z głębi ciemnych korytarzy słychać było, niczym wystrzał zbliżające się kolejne zastępy potworów. Było coraz bliżej, ryczały, bulgotały i wrzeszczały ŚWIEŻE!. Znowu nieprzyjaźni mieszkańcy świata duchów...

W końcu monstra przybiegły, cała horda. Różnej maści popaprane potwory rzuciły się z wściekłością do pomieszczenia, w którym nie tak dawno obudził się żołnierz.
Mimo wszystko potwory stanęły tam i ze smutkiem stwierdziły że ich przysmak zdążył uciec. Zaczęły węszyć i nasłuchiwać. Kilku targało się z wściekłości po opuszczonym pokoju.

Lecz umęczone ciała, zlane potem, nie sprzyjały ukrywaniu się. W końcu jakieś potwór zatrzymał się przed drzwiami i powiedział Świeże?. Potem powtórzył to krzykiem: ŚWIEŻE!. Zawtórowały mu pozostałe potwory.

Nagle w wątłych drzwiach do sali, wylądowało coś co wyglądało jak zardzewiała siekiera. Pierwsze uderzenie! Drugie uderzenie!
"Skoro staruszek przebił się przez ścianę, kula na pewno nie będzie miała oporów" - stwierdził żołnierz.

* BLAM * BLAM *
Padły dwa strzały, przebijając się przez drzwi. Za drzwiami dało się słyszeć jak dźwięk osuwającego się ciała, a we drzwiach utkwiła wbita siekiera. Na chwilę odgłosy zza drzwi umilkły, nie na długo niestety. Po kilku sekundach zaczęły do drzwi dobijać się kolejne monstra.
Żołnierz wystrzelił kolejne pociski w drzwi. Osunęły się kolejne ciała.
"Pośpiesz się pieprznięty aniołku, my tu walczymy o życie" - pomyślał żołnierz, dziurawiąc drzwi.
"Lepiej żeby twój dar zadziałał, bo jeśli się tu wedrą, jesteśmy ugotowani"
 
Ravanesh jest offline  
Stary 01-10-2010, 23:29   #209
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Annie Carlson

Otworzyłaś drzwi wpadając do pomieszczenia zabiegowego, upewniwszy się, że nic podejrzanego za nimi nie słychać.

Pomieszczenie było dość duże. Podłogę wyłożono kafelkami, podobnie ściany do połowy wysokości. Sufit pomalowano na ciemnogranatowy kolor, na którym widniały migoczące gwiazdy. Niebo nad twoją głową poruszało się, przesuwały się po nim chmury. Drzwi, którymi weszłaś znikły. Za plecami miałaś jedynie pustą, ciemną przestrzeń.

Wyraźnie poczułaś wiatr na policzkach i padający deszcz - drobny, wilgotny, osiadający na skórze.

Nagle, na wysokości twojej twarzy, przemknęło jakieś światło, jakby ktoś poświecił ci w oczy latarką. A kiedy plamki w oczach znikły, otoczenie zmieniło się.
Sala wyglądała teraz, jak hybryda wielkiego ogrodu i zwykłego pokoju zabiegowego.

- Tędy, Annie – usłyszałaś czyjeś wołanie. To „Studenciak”.

Ciesząc się, że spotkasz w końcu kogoś znajomego, ruszyłaś w stronę głosu. Twój towarzysz z autokaru stał kawałek dalej, przed wielkim monolitem, który okazał się filarem podtrzymującym ten niezwykły, zachmurzony i rozgwieżdżony sufit. Ręce chłopaka świeciły lekkim blaskiem. Przesuwał nimi po filarze wymalowując szalone wzory. Nie wiesz, skąd to wiedziałaś, lecz było to pismo aniołów. Studenciak wyglądał jak w transie. Widać, że już dłuższy czas wykonuje swoje dzieło.

- Musimy się pospieszyć – rzucił ci szybko. – Musimy obudzić Rossie. Musimy ją ściągnąć do Świata Duchów. To jedyna szansa, byśmy dowiedzieli się, jak powstrzymać tego, który przybędzie czwartego dnia. Odciągaliście uwagę Innuaquiego wystarczająco długo, bym przybył tutaj znacznie wcześniej i nauczony przez Nathaniela zaczął to, co teraz mamy szansę razem kończyć.

Spojrzał na ciebie z szaleństwem i nadzieją w oczach.

- Pisz ich imiona, Annie. Pisz imiona tych, którzy zginęli. Ja zajmę się resztą! Pośpiesz się, Annie! Reszta nie powstrzyma długo wszystkich upiorów w tym szpitalu! To nasza jedyna szansa! Szybko! Nie trać czasu!

Gwiazdy nad twoją głową poruszały się, konstelacje i świtała zmieniły jak w jakimś surrealistycznym kalejdoskopie.
Studenciak wrócił do swojego zajęcia.



Cyrus Parker, George Wasowsky


Strzały Cyrusa były pewne i skuteczne, lecz potężny colt miał jedno poważne ograniczenie – jedynie sześć pocisków w bębnie. Wiedziałeś, ze przy tej ilości opętanych żądzą mordu wrogów, może okazać się to – mimo potężnej mocy obalającej – niewystarczające narzędzie do obrony.

Dwie pierwsze fale – sześciu, może siedmiu popaprańców – Cyrus załatwił bez trudu. Potem jednak jakiś maniak cisnął siekierą, o mało nie trafiając Cyrusa w klatkę piersiową. Żołnierz musiał paść na podłogę, bo odskok nie wchodził w rachubę.

Zaczął strzelać z pozycji leżącej, ale pociski w bębnie skończyły się. Nim zdołał przeładować w pokoju było już ośmioro przeciwników, a kolejna grupa wdzierała się przez drzwi. Jeszcze moment i dopadną was, powalą na ziemię i zadźgają tymi nożami, hakami, pazurami i czymkolwiek, co ze sobą noszą. Sześć kul zatrzyma czterech, może pięciu. A potem reszta znajdzie się w zasięgu umożliwiającym użycie ostrzy.

Obaj wiecie, że jeśli czegoś nie wymyślicie lub, jeśli ktoś nie przyjdzie wam z pomocą, za chwilę zginiecie w straszliwy, przerażający sposób – zamordowani przez oszalałe, żadne krwi kreatury.

I nagle, bez ostrzeżenia, podłoga pod wami załamuje się, a wy razem z kawałkami desek, tynku i próchna, walicie się w dół. Broń wypada Cyrusowi z ręki i upada niedaleko, jakaś deska rani lekko w bok Georga, krztusicie się pyłem i kurzem.

- Przez drzwi i w lewo – słyszycie wrzask Rossie w głowie. – Do pomieszczenia za zniszczonymi szybami wind! Sala zabiegowa! Szybko!

Przez dziurę w suficie zeskakuje pierwsze monstrum, tuz obok Georga, zamachując się zardzewiałym, rzeźniczym hakiem.

Inny stwór – wyglądający jak skrzyżowanie zombie z szaleńcem – spada na czworakach obol Cyrusa.

Wasza sytuacja wcale się nie poprawiła.


Derek Gray


Fortel się udał. Pełznąłeś ciasnym szybem wentylacyjnym, starając się nie robić zbyt wiele hałasu. Powoli zaczynasz tracić czucie w ręce i odczuwasz pierwsze dreszcze. Wyraźny znak, że ukąszenie poczwary spowodowało naprawdę poważne szkody.

Ale nie poddasz się! Nie teraz!

Za sobą słyszysz syk. Odwracasz się i z przerażeniem dostrzegasz, że bestia z kostnicy wlazła za tobą do przewodu i niezgrabnie pełznie w twoją stronę.

W panice przyspieszasz, bo wiesz, ze w takim miejscu nie masz szans na wygraną.

I nagle, w popłochu i w ciemnościach nie zauważyłeś dziury przed sobą, czy też może blachy nie wytrzymały twojego ciężaru.

W każdym razie poleciałeś - na łeb, na szyję - w dół.

Miałeś szczęście. Zamiast uderzyć w twardy beton, wpadłeś w stertę czegoś, co wygląda i cuchnie jak stare, zapleśniałe, przegniłe szmaty.

Wokół ciebie panuje gęsta ciemność i czujesz smród stojącej, piwnicznej wody. Chyba znalazłeś się w kotłowni, czy czymś podobnym.

Ścigająca cię maszkara jest tuż, tuż. Słyszysz jej szuranie w przewodach wentylacyjnych podczepionych pod sufitem. Zaraz pojawi się w dziurze i skoczy na ciebie, wyrywając życie i krew z ciała!

I nagle słyszysz przeraźliwy łoskot, dźwięk zginanych blach i okropny wrzask, pisk, którego nie da się opisać słowami.

Przewód wentylacyjny, którym człapała bestia wygląda jakby ktoś sprasował go na miazgę. Widzisz pogięte kawałki metalu i wyciekającą spomiędzy nich krew, skapującą strumieniem do stojącej na podłodze wody.

Co jest?!

I wtedy dostrzegasz, jak z ciemności wyłania się potężna sylwetka w długim, zanurzonym w wodzie płaszczem z rozwianymi połami, w kapeluszu, z gorejącymi żółtym blaskiem oczami.

- Jak się nazywa, świeże ... – Słyszysz sykliwy głos wydobywający się z miejsca gdzie kreatura ma twarz. – Czego chce, świeże, niech mi powie? Przed czym ucieka, świeże?
 
Armiel jest offline  
Stary 01-10-2010, 23:38   #210
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Derek „Hound” Gray



Nie minęła dłuższa chwila mozolnego czołgania się, które wypwłniał tylko ból, ten fizyczny i duchowy kiedy usłyszałem za sobą syk. Pomimo ciasnoty szybu udało mi się odwrócić i zauważyć, że poczwary nie udało się oszukać na długo. Niezgrabnie i powoli ale przesuwała się do przodu ścigając mnie. Pewnie była wkurzona faktem, że jej śniadanko nie do końca zaakceptowało swoją rolę. Siły uciekały ze mną z każdym ruchem ale mimo wszystko starałem się przyspieszyć. W myślach dziękowałem Bogu za to, że prowadziłem ostatnimi czasy zdrowy tryb życia i dbałem o swoją kondycję fizyczną.
Co z tego.

Nagle straciłem pod soba grunt, nie zauważając dziury w szybie czy może po prostu stare blachy nie wytrzymały mojego ciężaru. Leciałem w dół osłaniając głowę ręką bo drugiej juz prawie nie czułem
Nie uderzyłem w beton ani inne twarde podłoże. Mój niezbyt długi lot zakończył się na stercie przegniłych, zbutwiałych szmat. Całego ich stosu. Spojrzałem w górę nie mając sił na to by szybko się podnieść z ziemi i uciec w nieznane. Czekałem na śmierć która pełzła za mną szybem.
Nagle z przeraźliwym zgrzytem blachy szybu którymi poruszała się maszkara ,powodując ich lekkie wybrzuszenia, zgięły się do środka. Potworny pisk i wrzask jaki przetoczył się po pomieszczeniu wciskał sie do mych uszu potęgując strach. Na nowo otworzyłem oczy po tym jak ucichł. Ponownie zerknąłem w górę. Część szybu wentylacyjnego został po prostu sprasowany tak jakby ktoś mający możliwość objęcia ich zgniótł je potworną siła. Z pogiętych kawałków metalu skapywała ciurkiem krew bestii. Wstałem, wolno ciężko. Nie wiedząc gdzie jestem, nie wiedząc kto mi pomógł i czy pomógł. Rozejrzałem się. Byłem chyba gdzieś w piwnicach. W kotłowni.
„Kurwa” – do końca nie wiedziałem gdzie w ogóle jestem, co mam zrobić. Chciałem jeszcze raz zobaczyć niebo i słońce. Byłem zmęczony.
Dopiero po chwili zauważyłem, że z mroków ciemności wyłoniła się wysoka, potężna postać okutana w za długi ciągnący się po ziemi płaszcz. Jej żółte oczy wpatrywały się we mnie.

- Jak się nazywa, świeże ... –sykliwy głos doszedł mych uszu – Czego chce, świeże, niech mi powie? Przed czym ucieka, świeże?

„Świeże....” – powtórzyłem w myślach rozglądając się bez zbytniej nadziei za jakaś droga ucieczki. Wiedziałem jednak, że nie jestem już w stanie uciekać. Byłem piekielnie zmęczony i poważnie ranny. Nie czułem już ręki która zwisała mi luźno. Z rany kapała krew na pokrytą piwniczną wodą podłogę.

„Ostatnia szansa...” – pomyślałem sięgając do kieszeni spodni

- Jestem – wychrypiałem – Jestem – powtórzyłem już wyraźniej po przełknięciu śliny – Derek

Dłoń zamknąłem na darze od Nathaniela „Ostatnia szansa”

- Chcę się stąd wydostać, znaleźć innych..... – przełknąłem ślinę. Nawet nie wiem czy się jeszcze bałem, może już nic nie byłem w stanie czuć....

- Uciekam przed śmiercią..... Zostaw mnie w spokoju i pozwól odejść – dodałem po krótkiej chwili

„Pomóż mi Nathanielu” – modliłem się w duchy żeby dar zadziałał po raz drugi, żebym mógł zakończyć ten koszmar nie ofiarowując siebie Innuaquiowi bądź bym zginął bez bólu


Annie Carlson



Poczuła gorycz rozczarowania, żal i w końcu gniew. A więc to tak. Byliśmy tylko przydatną dywersją, odciągnięciem uwagi, przynętą. Sanders, Jenny i Holy stracili życie tylko po to żeby ten tutaj mógł sobie pobazgrać po tym cokole jak jakiś szalony artysta w pseudo-twórczej pasji. Miała ochotę krzyczeć nawet gdyby jej krzyk mógł zwabić wszystkie paskudne stwory z tego budynku. Miała też ochotę zamazać „dzieło” chłopaka pisząc na nim niecenzuralne słowa układające się w obsceniczne grafitti. Oczywiście nie uczyniła tego. Zamiast tego wydała tylko głuchy jęk, jęk zawodu i bezsilności. Chłopak zwany przez wszystkich Studenciakiem nie przejął się tym, bo już wrócił do swoich bazgrołów. Kazał jej za to też wziąć się do pracy. Annie podeszła do przygotowanych akcesoriów i walnęła ręką w farbki tak, że jej ręka pokryła się niebieską emalią. No pięknie a do tego wszystkiego jeszcze mi będzie rozkazywał. I skąd ja mam niby znać ich imiona i nazwiska? Część nawet nie zdążyła się przedstawić. Na przykład kobieta od pączka, czyli pierwsza ofiara. Jak mam ją nazwać? Pomyślała przez chwilę, po czym napisała na słupie:

starsza, otyła Afroamerykanka w kwiecistym wdzianku


Kto następny? „Szanowni Państwo. Nazywam się Bob Sanders i jestem kierownikiem autobusu.”

Bob Sanders


Następnie... „Matka chłopaka, który zginął rozbijając sobie głowę o szybę, klęczała w pobliżu wraku, tuląc głowę w ramionach i lamentując histerycznie nad stratą. Patrick! Patrick! – szlochała i krzyczała”

Patrick


Później...” Do Państwa dyspozycji jest jeszcze nasz koleżanka, Amanda Dee, która ma za zadanie serwować Państwu ciepłe napoje i przekąski oraz, gdyby ktoś z Państwa cierpiał na chorobę lokomocyjną, odpowiednie tabletki.”

Amanda Dee


Dalej... „...dzieciak wgryzł się w szyję swojej matki i jak dzikie zwierzę, nienasycony krwi potwór, jął szarpać ją zębami. Na wszystkie strony bryznęła krew! Dziecko uniosło na moment głowę ukazując wam zdeformowaną, przerażającą twarz. A potem powróciło do mordowania swej matki!”

matka Patricka

Potem...” Za mną siedzi mój zmiennik – Duncan Sperter. Naszym zadaniem będzie dowieźć Państwa bezpiecznie do celu.”


Duncan Sperter


Kto dalej? „żona doktora przebudziła się ze snu i poderwała na nogi wrzeszcząc przeraźliwie... coś szarpnęło nią w bok ...jej ubranie rozdziera się na wysokości brzucha!”

żona doktora


Następnie...” Tak na marginesie to nazywam się Dominik. Dla przyjaciół „Dom"

Dominik „Dom” Jarrett


Dalej... „z lekarzem, który przedstawiał się opatrywanym jako Luis Greenwal...lekarz wrzasnął i upadł bryzgając na cement krwią. Ogar skoczył mu na pierś.”

Luis Greenwal


Po nim... „...Jack Wellman z otępiałym wyrazem twarzy...pocisk wyrywa mu dziurę w skroni, a informatyk pada ...z jego przestrzelonej czaszki, wylewa się krew inne płyny. „

Jack Wallman

Wtedy...” A tak na marginesie. Nazywam się Robert Anders. Kumple mówią do mnie Roban. To tak jak Conan, ten barbarzyńca. Taki żarcik. Moja postać ADnD tak się nazywała. Paladyn 16 poziomu „

Robert „Roban” Anders


Dalej... „Jestem Kuba Wegnerowski. Pochodzę z Polski. Jestem Metalem, a nie jak niektórzy myślą, Gotem.”

Kuba Wegnerowski


Potem...” Jedno z ostrzy przebiło Michaelowi Sandersowi twarz wwiercając się w oczodół i wychodząc przez potylicę. Chłopak padł martwy na ziemię, nawet nie wiedząc, co go zabiło”

Michael Sanders

Później...” Ja jestem Jenny. Z Colorado.”

Jenny Watson



A na końcu... Holy. Jak brzmiało jej nazwisko? Czy je wymieniała? Jeśli tak to nie pamiętam.

Holy


- JUŻ! Skończyłam – wrzasnęła do studenciaka.

Ale zaraz, zaraz. Co z Georgem i Derekiem? Czy żyją? Strzały, które słyszała musiały oznaczać, że Parker żyje, ale co z pozostałą dwójką?

- Co z Derekiem i Georgem? Czy żyją? – zapytała chłopaka.

Miała nadzieję, że jej odpowie, bo jeśli nie...Dalej palił ją gniew. Wypisywanie imion tylko jej przypomniało, że ostatnie trzy ofiary to efekt ”odwracania uwagi”, więc jeśli ten cały studenciak ją zignoruje to dźgnie go pędzelkiem prosto w tyłek.

- Jeszcze żyją – padła odpowiedź.

Skinęła głowa z ulgą. Dobrze, że żyją. Tylko gdzie są?



Cyrus Parker



Żołnierz rozejrzał się za rewolwerem. Upadek strasznie go... zdenerwował. Na szczęście Colt leżał na wyciągnięcie ręki.
Z dziury w suficie zaczęły zeskakiwać potwory. Jeden wylądował obok staruszka, zamachując się na leżącego hakiem, następny upadł obok żołnierza, trzymając w dłoniach coś na kształt igły albo zaostrzonego kołka, uniesionego do góry, gotowego do uderzenia.

Parker musiał działać szybko i musiał wybierać. Ratować staruszka przed napastnikiem z hakiem, lub siebie przed kołkiem.
Decyzja musiała być szybka. Żyć, czy dać żyć?

Żołnierz chwycił szybko rewolwer i wycelował w napastnika, opuszczającego broń.
* BLAM *
Przeciwnik osunął się na Ziemię, z krwawiącą dziurą w głowie. Chwila później w sali rozległ się stłumiony krzyk. To monstrum trzymające w łapsku kołek, dźgnęło Cyrusa w ramię, łamiąc mu przy tym lewą łopatkę.

- George, staruchu! BIEGNIJ! - wrzasnął Cyrus.
Chwilę później zawył znowu z bólu, gdy potwór wyciągał kołek, aby zadać kolejne uderzenie.
* BLAM *
Potwór z kołkiem, machnął głową w tył, zostawiając za sobą smugę krwi.

Żołnierz szybko się podniósł, wypychając staruszka za drzwi.
- Biegnij do kurwy! - przeklął soczyście żołnierz, bardziej z bólu, niż ze złości.
Staruszek biegł po woli, żołnierz zatrzymał się przy drzwiach i z władną prawą ręką oddał kilka strzałów do następnych, spadających potworów. Kiedy skończyła się amunicja w bębenku, szybko zatrzasnął drzwi i z pędem, ruszył za staruszkiem.



George Wasowsky



Dla staruszka wszystko działo się zbyt szybko, żeby to ogarnąć. Choćby tak jak robił to Cyrus. Kiedy wylądowali na podłodze George ledwo się podnosił a ten spokojnie rozwalił jednego z napastników i zdążył oberwać od kolejnego. George aż zasyczał z bólu kiedy zobaczył jak potwór wyjmuje ociekający krwią kołek z pleców żołnierza. Paskudna rana. Parker tylko skrzywił się lekko, ale Wasowski miał wrażenie, że ból był potworny a ten z dużym wysiłkiem powstrzymuje się, żeby nie wrzasnąć. No tak, wyszkolenie jakie serwują w armii uczy człowieka praktyczności. Cyrus postanowił połączyć potrzebę z obowiązkiem i wrzasnął.

- George, staruchu! BIEGNIJ!

Po czym załatwił skurwiela który przed chwilą próbował załatwić jego.
Być może dziennikarz posłuchałby takiego dictum gdyby miał czas zareagować. Postąpił w stronę rannego kilka kroków a ten bezceremonialnie wypchnął go za drzwi używając niewybrednych słów. Sam oddał kilka strzałów i też się zabrał ido ucieczki. George chciał mu pomóc, ale ten odpychał jego ramie popychając go przed sobą.

Biegnij kurwa. Mówiłem biegnij - faktycznie mówił, ale coraz słabszym głosem.
W końcu cierpliwość staruszka też się skończyła. Bezceremonialnie wziął Parkera pod ramię i nie zważając na stek wulgaryzmów pomógł mu biec.

-Zamknij się Cyrus, za chwile będziemy na miejscu. Słyszysz!? Pamiętaj o darze od Nataniela. Gdzie masz tę cholerną łuskę?
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172